Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Zawsze mogę cię nauczyć, jak się wróży - rzucił jeszcze na to, nieco zaczepnie, śmiejąc się cicho, bo oczywiście sprawa ta była raczej niepotrzebna i całkowicie beznadziejna. Tak jak on nie nadawał się do tej durnej gry, jaka właśnie się przed nim rozgrywała, a ludzie z jakiegoś powodu się nią ekscytowali, tak Nancy na pewno nie miała zbyt po drodze z przyszłością, więc lepiej by było, gdyby każde z nich pozostało we własnym sosie i robiło to, na czym się zna najlepiej. Później, kurwa, mogłyby z tego wyjść niezłe pierdolone gówna, gdyby zamienili się miejscami, ale z drugiej strony, to byłoby dość zabawne. Max próbował wyłapać, co się dokładnie dzieje, ale ta pogoń za zniczem była dla niego tak debilna, że nawet nie bardzo wiedział, na co ma czekać. Znaczy, jasne, na to, kto pierwszy go złapie, jednak to wcale nie wyglądało jakoś niesamowicie fascynująco, czy coś takiego, nic zatem dziwnego, że po prostu czekał na moment, w którym coś się wydarzy. Liczył na to, że to Moe triumfalnie uniesie w górę rękę, a tymczasem okazało się, że to Krukoni właśnie wygrali, co Max skwitował zdziwionym gwizdnięciem i pokręceniem głową z pewną dozą niedowierzania, bo tego jednak się, kurwa, nie spodziewał. Zapewne jak większość osób, które coś obstawiały na ten wielki i niezapomniany finał! Widać jednak los lubił płatać jebane figle. Przez chwilę Brewer zastanawiał się nawet, czy karty zechciałyby mu powiedzieć, co kryje się w tej magicznej przyszłości i czy byłyby łaskawe wyjawić mu wynik tego meczu, ale ostatecznie machnął na to ręką. - Obiecuję, że tak właśnie zrobię za rok - rzucił i mrugnął do Nancy, niezbyt zainteresowany tą całą euforią na boisku. Nie należała do niego, poza tym on teoretycznie powinien się jakoś smucić, czy coś tam. Jedyne co czuł, to obojętność. Stracił nieco galeonów, ale to też znowu nie było coś, co jakoś szczególnie go martwiło i powodowało, że dostawał bólu dupy na samą myśl, że Gryfoni okazali się gorsi. Bywa. Miał z tego powodu płakać, czy krzyczeć, bo nie bardzo, kurwa, wiedział? - Chodźmy - rzucił jeszcze, widząc doskonale, że Nancy jest chłodno, a i jemu nie podobało się to całe wystawanie w deszczu, więc spokojnie mogli już stąd spierdalać i zająć się własnymi, pewnie ciekawszymi sprawami. Skierowali się zatem razem w stronę zamku, chyba mając w poważaniu to, co dalej będzie robiła zwycięska drużyna.
Pierwszy dzień szkoły nie napawał optymizmem. I wcale nie chodziło o to, że Brooks właśnie zaczynała studia i otwierała kolejny, nieznany jej rozdział życia. Do tego przygotowywała się mentalnie przez całe wakacje i szczerze mówią, nie mogła się doczekać początku. Tęskniła za lekcjami eliksirów, tęskniła za treningami quidditcha i tęskniła za spotkaniami w „Morskim Oku”. Nie, przyczyną jej melancholijnego nastroju było co innego. Odkąd tylko wróciła do Hogwartu, cały czas padało. Było nie tylko mokro i ciemno, ale również wietrznie i chłodno. Co więcej, od rana czuła się jakoś dziwnie – nie miała kompletnie siły i najprostsza czynność sprawiała jej największy wysiłek. Samo wejście na trybuny po schodach zajęło jej dobry kwadrans. Do tego wciąż dokuczał jej ból odrastającego zęba, którego kilka dni temu straciła podczas wyścigu na miotle, jeszcze w Luizjanie. Świeżo upieczona studentka siedziała na jednej ze ślizgońskich trybun, chowając się przed deszczem pod jaskrawożółtym parasolem i poprawiając sobie humor paleniem „Merlinowych Strzał”. Ale dlaczego Krukonka siedziała na trybunach, zamiast rozmawiać o wakacjach w Luizjanie w krukońskim dormitorium? Powód był bardzo prosty – umówiła się z kimś. Raptem wczoraj trafiła na kawałek pergaminu zawieszony na szkolnej tablicy – ktoś pilnie chciał się pozbyć swojej miotły. Tym kimś był @Boyd Callahan. Julia dobrze znała rosłego Irlandczyka. Może nie byli najlepszymi przyjaciółmi na świecie, ale darzyli się sympatią, a przynajmniej tak było w jej przypadku. Chłopak, tak jak ona był zawodnikiem szkolnej drużyny quidditcha i to cholernie dobrym, o czym mogła się przekonać podczas testów w Luizjanie. Callahan wygrał w cuglach, dostając w nagrodę najnowszą miotłę na rynku. Z tego właśnie powodu chciał się również pozbyć poprzedniej. Dla Brooks był to niemal prezent zesłany z nieba. Odkąd w zeszłym sezonie złamała podczas upadku swojego „Zmiatacza 11”, zmuszona była grać na miotle pożyczonej ze szkoły, a ta nadawała się jedynie do robienia porządków w szatni. Kiedy zawiało, Brooks opatuliła się szczelniej wełnianym płaszczem i wyjęła ze skórzanego plecaka termos z kawą. Kiedy poczuła w żołądku ciepło, od razu zrobiło jej się lżej na duszy. Gdy dostrzegła Irlandczyka, który zmierzał w jej kierunku, szybko zgasiła niedopałek o ławkę i schowała do paczki, a następnie dolała kawy. Może to złudzenie, a może rzeczywistość, ale Callahan zdawał się z każdym dniem coraz wyższy. Kiedy wstała i stanęła naprzeciw niego, ten przewyższał ją niemal o głowę. – Hej – zaczęła, uśmiechając się ciepło. – Kawy? Po irlandzku! – dodała, wyciągając przed siebie dłoń z parującym kubkiem i puszczając mu porozumiewawcze „oczko”.
Całe szczęście, że kubek był nalany ledwie do połowy, bo podniesienie go było dla niej tak ciężkie, że dłoń drżała jej jak w febrze. Gdyby napoju było nieco więcej, z pewnością było go rozlała i poparzyła siebie i Irlandczyka. – Przepraszam – zająknęła się, z przejęciem obserwując własną dłoń. – Nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. Jestem zupełnie bez siły.
Jesienna pogoda, która zaskoczyła chyba wszystkich, przyzwyczajonych jeszcze do upałów, nie zachęcała do wyjścia spod kołdry, a co dopiero poza bezpieczne mury zamku czy mieszkania, ale nie miał wyjścia, w końcu skoro chciał się pozbyć starej miotły, to musiał umówić się z potencjalnym nabywcą w jakimś miejscu, w którym zainteresowany będzie mógł ją przetestować. A więc z pewnością nie w jego salonie. Padło na trybuny, które były zarazem dobrym miejscem do tego, żeby nie tylko polatać, ale też spokojnie sobie pogadać i dobić targu; choć właściwie to targować się wcale nie miał zamiaru, w końcu nie planował sprzedawać miotły dla zysku, a raczej oddać ją w tak zwane dobre ręce, bo odkąd los postanowił się do niego uśmiechnąć i sprezentować mu nowiutką, dużo lepszą, to Nimbus zwyczajnie nie był mu potrzebny i tylko zajmował miejsce w i tak już dość zagraconym pokoju. Najchętniej podarowałby sprzęt gryfońskiej drużynie, ta jednak miała już pełny komplet, dlatego postanowił uszczęśliwić nim jakąś obcą osobę; padło na Julię, która jako pierwsza zainteresowała się jego ogłoszeniem i z którą znali się głównie z boiska. Zdążył ją jednak szczerze polubić, a do tego dziewczyna, na jego oko, miała całkiem spory potencjał na zrobienie mu konkurencji - była więc doskonałą kandydatką na odziedziczenie po nim miotły. Był przekonany, że kto jak kto, ale ona zrobi z niej dobry użytek. Pomachał jej zamaszyście już z daleka i dziarsko wspiął się po kilku ostatnich schodkach, a gdy wreszcie dotarł do Julii, od razu zaśmiał się na jej propozycję kawy. Bardzo kusząca. - Cześć, Julka. Jasne, przecież nie odmówię niczemu, co jest po irlandzku - odparł, bo oczywistym było, że połasi się na wszystko, co ma w sobie dodatek whisky. Odłożył na bok niesioną miotłę i sięgnął po kubek, który niespodziewanie zadrżał w dłoni Brooks, jakby był bardzo trudny do utrzymania - Oj. Źle się czujesz? - zmartwił się i wskazał głową na trybunowe krzesełka - Usiądź sobie może. Mogłaś napisać, to byśmy to przełożyli... Chyba że to po prostu szkoła już zdążyła wyssać z ciebie siły? - wyszczerzył się i sam opadł na jedno z siedzeń. - Dobra, to co... załatwmy tę miotłę - zaproponował i bez dalszych wstępów sięgnął po nią, by koleżanka mogła się jej dobrze przyjrzeć. Po roku pracowania w zakładzie miotlarskim mógłby jej pewnie teraz sprzedać przydługą informacyjno-reklamową gadkę, żeby przedstawić Nimbusa w jak najlepszym świetle, ale nie bardzo chciało mu się na to strzępić języka, w końcu Brooks sama zajmowała teraz jego dawne stanowisko, więc najprawdopodobniej już wszystko wiedziała o miotle.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia bez szemrania posłuchała Gryfona i usiadła. Zazwyczaj nie podchodziła tak ochoczo do wykonywania czyichś polecieć, ale czuła się zbyt osłabiona, żeby unosić się dumą. Poza tym w głosie Irlandczyka wyczuć można było troskę, do której nie przywykła, a która była, bądź co bądź, miła.
– Nie, to nie szkoła. Może coś mnie złapało przez tę pogodę, a może to te dziwne żelki od Weasleyów, które jadłam wczoraj wieczorem, ale nie jestem dziś sobą – odpowiedziała, tłumacząc swój stan. Jeżeli chłopak chciał dziś sprawdzić, czy jest godna latania na jego miotle, to będzie się musiał srogo rozczarować, bo dziewczyna nie miała siły utrzymać kubka z kawą, a co dopiero samej siebie na miotle. Z pewnością jednak nie można jej było odmówić charakteru. Kiedy Boyd wyciągnął miotłę, Julia przyjrzała jej się dokładnie. Poza kilkoma drobnymi zarysowaniami, których nie dało się uniknąć, była w idealnym stanie. Widać było, że Gryfon kochał quidditcha. Łatwo było to poznać po trosce, jaką zawodnik otaczał swój sprzęt. Miotła lśniła i przyjemnie pachniała pastą polerską, a witki były gęste i dobrze zakonserwowane. – Kocham zapach pasty polerskiej – powiedziała, biorąc od niego miotłę i uśmiechając się mimowolnie. – Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, ale każda miotła pachnie nieco inaczej. Wszystko zależy właśnie od użytej pasty i od tego, jak łączy się z olejkami zawartymi w drewnie.
Właśnie taką osobą była Brooks. Kiedy inne dziewczyny zachwycały się zapachem nowych książek, wymyślnych świeczek czy perfum, ona wąchała miotły. Nie wiedziała, jaki los przypadł jej w udziale, ale była przekonana, że jak nie wyjdzie jej w quidditchu, to z pewnością odnajdzie się w tworzeniu mioteł. Własna miotła sygnowana jej nazwiskiem była czymś, co rozpalało jej wyobraźnię niemal tak mocno, jak bycie pałkarzem Os z Wimbourne, jej lokalnej drużyny. Julia przybliżyła miotłę do twarzy, dokładnie jej się przyglądając. Przy wysłużonej szkolnej miotle, na której latały pokolenia uczniów, Nimbus 2015 prezentował się jeszcze bardziej okazale niż normalnie. – Mogę? – zapytała, a kiedy chłopak kiwnął głową, usiadła na miotle, wzbiła się delikatnie w górę i zatoczyła kilka kółek, szybszych i wolniejszych. Miotła idealnie reagowała na każdy, nawet najlżejszy ruch. Choć bała się, że spadnie, to jednak przezwyciężyła paskudny stan, w jakim się znajdowała i jakimś cudem udało jej się nie spaść.
– Jest świetna. Ile za nią chcesz? – Po wylądowaniu obok chłopaka, ze swoistym namaszczeniem oddała mu miotłę, po czym wyjęła z plecaka drugi kubek i nalała do niego kawy, w której szybko zamoczyła zaciśnięte z zimna usta.
- Fakt, trzeba uważać, co się tutaj je... - odparł na wyjaśnienie dziewczyny i przypomniał sobie wszystkie te zeszłoroczne przypadki różnych transformacji i dziwacznych zachowań które przeszły grubą falą przez Hogwart, dotykając sporą część uczniów, w tym i jego z Fillinem. - No, przynajmniej nie zmieniło ci płci ani wieku. Zawsze mogłaś się obudzić jako czterdziestoletni facet. - podsumował optymistycznym akcentem, żeby ją trochę pocieszyć. Podał jej miotłę i czekał cierpliwie, aż dziewczyna dokładnie się przyjrzy, chociaż wiedział, że nie zdoła wyłapać zbyt wielu wad; po pierwsze, był właścicielem Nimbusa raptem przez kilka miesięcy, a po drugie rzeczywiście traktował ją z nabożnym niemal szacunkiem, dbał o każdą witkę i każdy milimetr rączki. Odwzajemnił uśmiech Julii po wzmiance o zapachu miotły, który dla niego też był wyjątkowo atrakcyjny - stanowił nawet część jego amortencji, co chyba mówi wystarczająco dużo o tym, jakim fanatykiem był. Wyglądało na to, że jego rozmówczyni też. - Mhm. U Scopa tyle się tego nawąchałem, że mógłbym rozpoznawać miotły po zapachu. - zaśmiał się; cieszyło go, że Brooks najwyraźniej też przywiązuje wagę do dbania o sprzęt; nie był pedantem, ale nie byłby w stanie podarować miotły komuś, kto pozwoliłby, żeby się zakurzyła i pokryła odciskami palców. Nie protestował, wręcz zachęcił Julię do tego, by przetestowała Nimbusa w locie, choć przyglądał się jej z lekkim niepokojem, jakby w obawie, że skoro źle się czuła i nie była w stanie utrzymać kubka z kawą, to zaraz spadnie na murawę. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło, dziewczyna wróciła na ziemię w jednym kawałku i wyglądała na zadowoloną; nic dziwnego, w końcu to była naprawdę porządna miotła! Na pewno lepsza niż wszystkie szkolne egzemplarze razem wzięte. Zamyślił się chwilę, gdy padło pytanie o cenę; początkowo planował wyzwać ją na jakiś miotlarski pojedynek, żeby mogła ją w nim wygrać, ale raczej nie była w stanie pozwalającym na cokolwiek więcej niż prosty lot - a co to była za zabawa, mierzyć się z osłabionym przeciwnikiem. - Nie chcę kasy, jakoś głupio byłoby mi ją sprzedać. - stwierdził; w końcu nie robił tego w celu zysku, tylko raczej jak ktoś, kto musi oddać psa w dobre ręce, bo dostał lepszego nie może już się nim zająć. Co tu dużo mówić, przywiązał się do tego kawałka drewna. - Mogę ci po prostu oddać, chyba że ci głupio tak brać, to nie wiem, zaproponuj cokolwiek i będziemy kwita. - wzruszył ramionami, dając jej opcję odwdzięczenia się dlatego, że sam nie lubił być w sytuacji w której ktoś po prostu mu coś daje; zawsze kończył wtedy z męczącym wrażeniem, że jest komuś coś winien, a bardzo tego nie lubił.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Dziewczyna uśmiechnęła się na wspominkę o rozpoznawaniu miotły po zapachu. Cieszył ją fakt, że nie była osamotniona w swoim dziwactwie. Chociaż z drugiej strony, czym jest dziwactwo? Gdzie znajduje się ta mityczna granica między normalnością a dziwactwem? I czy owa granica w ogóle istniała? W mugolskim świecie funkcjonowało powiedzenie, że to, co dla jednego jest sufitem, dla drugiego jest podłogą. Ciężko się było z nim nie zgodzić i dlatego dziewczyna wykazywała się dużą tolerancją wobec wszystkich, którzy bardziej niż powinni, podchodzili do tego, co ich interesowało. – Nie chcesz pieniędzy? – zapytała ze szczerym zdziwieniem. Miotła w tak świetnym stanie, choćby używana, warta była kilkaset galeonów. Galeonów, których Brooks nie miała zbyt wiele, co nie oznaczało, że nie miała ich wcale. Zanim ponownie otworzyła usta, musiała się poważnie zastanowić. W jej głowie zaczął się odwieczny pojedynek serca i rozumu. Rozum mówił, żeby korzystać z okazji, ale serce wiedziało, że będzie się to wiązać z wyrzutami sumienia. Duma, cholerna duma nie pozwalała jej zostawić chłopaka z niczym. Ten i tak robił jej przysługę, przychodząc w ten deszcz na trybuny. Krukonka upiła nieco kawy, żeby oczyścić gardło, po czym dodała: – Nie wygłupiaj się. Chętnie zapłacę, choć nie mam wiele. Co powiesz na 200 galeonów? Teraz dam ci stówkę, a resztę w przyszłym miesiącu, jak dostanę wypłatę. Jej oferta nie była może zbyt atrakcyjna, była za to adekwatna do jej stanu konta. Patrząc wyczekująco na Gryfona, mimowolnie zalała się rumieńcem. Było jej trochę wstyd. Bycie dzieckiem charłaka i mugola oznaczało, że nie można było liczyć na jakąkolwiek darowiznę od rodzicieli, na wszystko trzeba było sobie zapracować samemu. Czując, jak nogi jej się uginają od nadludzkiego wysiłku, jakim było dziś dla niej zwykłe stanie, klapnęła ciężko na ławce, wzdychając przy tym. Cholerne smakołyki od Weasleyów sprawiły dziś, że była fizycznym wrakiem człowieka.
Spodziewał się tego, że dziewczyna będzie nalegała na zapłatę, ale nadal nie miał zamiaru brać od niej pieniędzy; nie chciałby ich ani od biednej studentki, która w weekendy tyra za nędzne grosze za ladą zakładu miotlarskiego ani od dziedzica wielkiego rodu, który urodził się z pełną skrytką w Gringottcie. Machnął ręką, słysząc propozycję spłaty miotły w ratach. - Daj spokój, kup sobie lepiej za ten hajs porządne ochraniacze bo nie zamierzam cię oszczędzać w najbliższym meczu - zażartował, choć właściwie to mówił prawdę. Skoro byli tak nastawieni na wygraną, to może nie powinien dawać rywalce wypasionej miotły, ale hej, co to za frajda wygrac z kimś kto popierdala na nędznym szkolnym sprzęcie? Wierzył, że ostatecznie i tak o wyniku zdecydują umiejętności. - Myślałem raczej o jakiejś przysłudze, wiesz, odwalisz za mnie jakiś trudny esej albo dwa z eliksirów i będziemy kwita. - zaproponował, bo wiedział że Julia interesowała się tym przedmiotem, który jemu akurat ani nie wychodził ani go nie obchodził, a zdać trzeba było. Dlatego wymiana miotły za taką pomoc była transakcją idealną.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Irlandczyk się nie pomylił. Krukonka faktycznie naciskała na to, żeby przyjął od niej pieniądze, ale ten był nieugięty w podjętej przez siebie decyzji. Po dłuższej przepychance doszli w końcu do porozumienia i stanęło na tym, że dziewczyna będzie mu winna duuuuużą przysługę. Oprócz tego i tak postanowiła mu się jeszcze jakoś zrewanżować, choć nie miała jeszcze pojęcia jak.
– Możesz próbować, ale to nie będzie łatwe z taką miotłą między nogami – odpowiedziała zaczepnie na „groźbę”.
Choć starała się z całych sił, to nie mogła powstrzymać entuzjazmu i podniecenia, przez które jej serce biło jak oszalałe. Miała w sobie tyle szczęścia, że mimowolnie uśmiechała się od ucha do ucha i do tego była niewymownie wdzięczna wysokiemu Irlandczykowi. Nie wiedząc jak się zachować i jak dać upust radości, zbliżyła się do chłopaka i po prostu go przytuliła. – Dziękuję. Naprawdę dziękuję – powiedziała i momentalnie się od niego odkleiła, zawstydzona wylewnością, na jaką sobie pozwoliła.
Zanim oboje wrócili do zamku, skończyli jeszcze zawartość termosu, która przyjemnie ich rozgrzała w ten mżysty dzień i przegadali dobre kilkanaście minut. Rozmawiali o zbliżającym się sezonie quidditcha, szansach „Os” na mistrzostwo i o pobycie w Luizjanie. Kiedy kawa z whisky zniknęła w ich żołądkach, ruszyli razem w kierunku murów szkoły. Krukonka była dziś najszczęśliwszą osobą na świecie. Wszystko było idealnie, gdyby nie to cholerne choróbsko, które ją dziś dopadło i które sprawiało, że zwykła próba dotrzymania kroku wysokiego chłopaka, kończyła się dla niej zadyszką i bólem piekących z wysiłku mięśni. Chyba będzie musiała wziąć długą i gorącą kąpiel i po prostu to przespać.
/zt x2
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Pojawił się jako jeden z pierwszych kibiców, żeby zająć sobie jak najlepsze miejsce na trybunach. Jedna z loży, która przeznaczona była dla mniejszej ilości osób była jeszcze prawie pusta. Siadł na przedzie, żeby nie musieć się przejmować zbyt entuzjastycznymi uczniami przed sobą. Tradycyjnie, jako były student Gryffindoru, przypiął sobie broszkę Slytherinu. Nic dziwnego, że uczniom wydawało się, że był ślizgonem. Jednakże jako kibic, przyszedł wspierać swoje ślizgonskie dzieci, choć nawet nie był pewien czy grają. Perpetua, był przekonany, miała swoje własne grono fanów. Może nawet fanklub. Mimo to machnął jej ręka z trybun, kiedy przeleciała przez boisko zanim zniknęła mu w szatni.
Ten mecz miał być zdecydowanie wyjątkowy. Co prawda nie było to pierwsze starcie nauczycieli z uczniami, ale poprzednim razem Yuuko nie pojawiła się na trybunach. Quidditch nie był jedną z jej ogromnych pasji. W zasadzie prawie w ogóle się na tym nie znała, ale obracała się w towarzystwie osób, które chętnie grały w Quidditcha i dlatego też od pewnego czasu postanowiła przychodzić na mecze, by ich wspierać. Podobnie było tym razem. Pojawiła się na trybunach krótko przed meczem i zajęła miejsce w jednej z loży przeznaczonej dla widowni, skąd miała dobry widok na całe boisko. Coraz lepiej rozumiała już zasady całej gry i potrafiła rozpoznać niektórych z zawodników z daleka. Miała nadzieję, że ten mecz będzie naprawdę ciekawy i wszyscy będą w stanie pokazać na co było ich stać.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Wszyscy doskonale znali stosunek Cassiana do Quidditcha... Niemniej jednak zrobił to. Przyszedł na ten cholerny mecz, bo przecież Ignacy na nim grał. Oczywiście sam z siebie nie zamierzał się tym chwalić przed nim w żaden, ale to absolutnie żaden sposób. Coś pchało go jednak w tamtą stronę dość mocno i zaparcie, do tego stopnia, że nie mógł sobie znaleźć lepszego miejsca na tę okazję.
Na trybuny wszedł dokładnie w momencie, kiedy mecz się zaczynał przeciskając się między tłumami dzikich kibiców. Nie wiedział, czy da się porwać temu sportowi jako kibic, bo jako zawodnik... Był po prostu do dupy. Wiedział natomiast, że co by się nie działo po prostu powinien go obejrzeć. Może kiedyś jakkolwiek mu się to przyda? A przecież mógł to wykorzystać na naprawdę znamienitą ilość sposobów... W zależności od nastrojów.
Ubrał tego dnia swoje standardowe ubranie, ale dzierżył coś w rękach. Niewielka chorągiewka z borsukiem na żółtym tle, którą wygrzebał gdzieś kilka minut wcześniej. Wątpił, że ktokolwiek na miotle go dostrzeże... Z resztą naprawdę mieli dość sporą liczbę piłek do ogarnięcia w międzyczasie by się swobodnie rozglądać w poszukiwaniu znajomych twarzy. Kiedy już zajął swoje miejsce bacznie wypatrywał zawodników starając się poznać, który to który. Z takiej odległości to naprawdę mogło być wyzwanie.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Odmachnął Perpetui, przez swoje nauczycielskie zboczenie, koncentrując uwagę poniekąd trochę na uczniach, którzy przybyli na trybuny. Jego uwagę ściągnął @Cassian H. Beaumont, który podobnie jak sam Shercliffe, przyszedł kibicować nie swojemu domowi. Dlatego skupił na nim uwagę i nawet zagadał. — Hufflepuff? Mimochodem, pytając o borsuki, zwrócił twarz na boisko, gdzie akurat Perpetua przejmowała kafla. Poniekąd wydawał się nie całkiem przychylny jej uczestniczeniu w tym meczu, ale wydawało się, ze poruszała się po boisku, mimo wszystko z gracją. Ona i sześć mężczyzn...
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Kompletnie nie oczekiwał jakichkolwiek reakcji spośród kibiców na jego obecność tutaj. Ba! Bardziej spodziewał się, że nawet jego przyjaciele, którzy nie brali udziału w meczu a zasiadali gdzieś tutaj, między ławkami kibiców nie zauważą jego osoby. Jak bardzo zatem się zdziwił, kiedy dorosły mężczyzna - Caine, jak się po chwili okazało, zapytał go o dzierżoną w dłoni chorągiewkę. Kompletnie nie wiedział początkowo jak ma z tego wybrnąć. Pytanie stwarzało bardziej problem natury psychologicznej, ponieważ nie wiedział dokładniej jak określić samego siebie w tym wszystkim. - Aye! Kibicuję... - Przerwał na moment utwierdzając się tylko tą pauzą, że chce użyć tego słowa. - Przyjacielowi. A pan profesor? Komu pan kibicuje?
Posłał mu pytające spojrzenie. Nauczyciel historii magii wydawał się być zaintrygowany tą nagłą zmianą barw. Nie wiedział tylko jak bardzo zostanie pociągnięty za język. Kątem oka zauważył Maxa w pozycji... Czy to był szukający? On też za specjalnie nie wspominał, że będzie grać.
Spodziewał się, że na boisku spotka któreś ze swoich dzieci, ale ani Keyira, ani Caiden nie brali udziału w meczu, dlatego tylko przez dumę nie zdjął broszki Slytherinu z połów marynarki. Zamiast tego oparł dłonie na balustradzie przed sobą, w skupieniu patrząc na to, co rozgrywa się na boisku. Ostatecznie... jego odpowiedź nie zdradzała żadnych szczególnych względów. Zwyczajnie, z obecnych na boisku najwięcej rozmawiał tylko z jedną osobą. Dlatego rzucił neutralnie: — Profesor Whitehorn. Nie był wielkim fanem Quidditcha i nawet nie próbował tego ukrywać, wiec tak naprawdę, która drużyna wygra, nie miało dla niego znaczenia, skoro nie liczyło się to do rankingu domów i na konto jego członków jego rodziny. Żeby nie spadła z miotły — dodał, już do siebie w myślach i jednak splótł ręce na piersi. — Który to Twój przyjaciel? Grzeczność wymagała pociągnąć rozmowę.
Podzielność uwagi Cassiana musiała osiągnąć jeden ze swoich najwyższych poziomów wypatrując Ignacego, patrząc, gdzie jest kafel, spoglądając od czasu do czasu na swojego rozmówcę, no i zerkając w kierunku snującego się w powietrzu Maxa. Kiedy w końcu wypatrzył tę dobrze znaną mu sylwetkę na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
Biorąc pod uwaga strach Cassa przed wszelkimi możliwymi środkami transportu, w tym absolutnej alergii na miotły jednocześnie podziwiał Ignacego i... Odczuwał niepokój. Nie myślał co mogłoby mu się stać, bo w ten sposób wpędziłby siebie w absolutną panikę i to jako kibica. Nie... Starał się myśleć, jak jako obrońca - bo jeszcze tyle z quidditcha ogarniał, będzie w stanie wybronić w cudowny sposób już prawie wpadającego w obręcz kafla. - O to świetnie! - Odparł grzecznościowo obdarowując go miłym uśmiechem.
Kiedy już wypatrzył Ignacego obserwował jak ten właśnie broni kafla, który zdawać by się mogło właśnie przekracza magiczną granicę obręczy. Zacisnął mocniej pięści unosząc je ku górze, a wewnętrznie krzyczał z radości. Czy naprawdę aż takie emocje budziła w nim ta gra, którą uważał za znienawidzoną? Czy może bardziej w tym momencie interesowała go satysfakcja u puchona, któremu kibicował? - Obrońca, panie profesorze. Ignacy. - Wyraźnie ciężko przechodziło mu to przez usta, ale to raczej ze względu na naturę, którą bardzo rzadko pokazywał. Niemniej jednak zdradził się nią już chwilę wcześniej, więc potencjalnie pójście w zaparte – nie wchodziło w grę. - Jest pan, panie profesorze, fanem Quidditcha?
Świetnie, że kibicował jednemu z profesorów? Świetnie, że co? Zwrócił twarz w kierunku Gryfona, zastanawiając się, czy chłopak w ogóle słuchał jego odpowiedzi. Nie mógł tego stwierdzić na pewno, ponieważ jeszcze przed chwilą patrzył się na rozgrywki na boisku. W tym momencie kafel kursował w drużynie uczniów, więc mógł oderwać spojrzenie na moment od boiska. — Obrońca... — powtórzył za uczniem przenosząc wzrok na Puchona przy pętli. Akurat chłopak bronił rzutu, zresztą z sukcesem, więc Shercliffe nie mógł znaleźć lepszego, bardziej efektownego momentu na zapamiętanie Mościckiego. — Wydaje się zwinny. W końcu usiadł na ławce, zamiast cały czas stać przy drewnianej balustradzie. Założył nogę na nogę, jakby siedział na popołudniowej kawie, zamiast meczu Quidditcha i przyznał szczerze: — Akceptuję Quidditcha, jako istotne, kulturalne wydarzenie magicznego świata. Limier uparł się na Twojego kolegę – powiedział spokojnie, przerywajac rozważania nad Quidditchem. Lazare słynął ze swoich twardych metod nauczania i jeszcze brutalniejszej gry. Cassian powinien to być może wiedzieć. Shercliffe nagle skoncentrował się bardziej na rozgrywce. Zastanawiając się czy być może skończy się to jakąś ciekawą rozprawą w sądzie. Ostatnio w Rezerwacie niewiele się działo, a on wcale nie życzył im spraw w Wizengamocie. Zaś samo nauczanie było, cóż, mało zajmujące, dla kogoś, kto przyzwyczajony był pracować 16 godzin dziennie.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Cassian sam do końca nie wiedział co chce przekazać tym swoim, tak z resztą nierozważnym, “świetnie”. Niemniej jednak na swoje usprawiedliwienie miał to, że wyjątkowo... Chyba pierwszy raz w swoim życiu z takim zapałem oglądał mecz Quidditcha. Początkowo zdawał się kompletnie nie obchodzić wynikiem meczu, ale widząc starania uczniów wciąż lawirujących i wykonujących najróżniejsze sztuczki na drążkach swych mioteł nie mógł odmówić temu sportowi pewnej finezji, takiej... Którą należałoby nagrodzić. - Tak, panie profesorze. - Przytaknął jedynie nie chcąc pokazywać swojego, nader zapewne dla Shercliffe’a podekscytowania.
Na moment oderwał wzrok od wydarzeń na boisku, gdy znamienitą część swojej uwagi skupił w końcu na profesorze historii magii. Wysłuchał jego odpowiedzi po czym grzecznie przytaknął nie chcąc w żaden sposób kwestionować słów nauczyciela. Niemniej w swojej głowie nadal miał pewne myśli odnoszące się do tego sportu, którym... Przynajmniej na razie nie zamierzał specjalnie zaprzeczać. - Aye panie profesorze. Mam podobne podejście, chociaż... - Westchnął krótko wracając wzrokiem na boisko. - Sam nie latam.
Machał mocniej tkwiącą w dłoni chorągiewką, kiedy Julia leciała z kaflem w stronę obręczy przeciwnika. Zerkał raz po raz na nią, na Ignacego by finalnie dostrzec ponownie rozglądającego się wokół siebie Maxa.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
– Na miotle, czy w ogóle? — spytał odchodząc od tematu miotlarstwa, jako, ze zbliżało się spotkanie Klubu Magicznych Wyzwań i mecz magicznego polo z udziałem skrzydlatych koni. Dlatego zerknął na Cassiana, a potem przebiegł swobodnie wzrokiem po jego sylwetce, musząc przyznać, że... nie wyglądał mu na szczególnie lubującego się w sporcie. Ani nie brzmiał. Nie miał jednak czasu głębiej się nad tym zastanowić, ponieważ Perpetua Whitehorn przerzuciła kafla przez pętlę. Skoncentrował na niej wzrok, przechylając głowę na bok, zastanawiając się z kim podzieli się swoim szczęściem w pierwszej kolejności. Podniósł kciuk w górę w jedynej reakcji na skrzyżowanie spojrzeń z dalekiego dystansu z profesor Whitehorn. — To... — coś chciało się wyrwać spomiędzy jego ust, ale stłumił ten komentarz — ... był fascynujący mecz. — zakończył, bo ten skończył się zaraz po kilku akcjach. Przerzucając spojrzenie z boiska, gdzie drużyny zaczęły tłoczyć się ku sobie, zerknął jeszcze na Cassiana. — Nie zapijajcie przegranej za mocno. Dzisiaj mam nocny obchód. To był jego sposób na powiedzenie, że w przeciwieństwie do wielu nauczycieli, on sam nigdy nie przymykał oczu na zasady. Być może dogadaliby się w tej kwestii z Alexem, gdyby był w szkole.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Gra z pewnością była intensywna. Z pozycji kibica Yuuko teoretycznie miała dużo lepszy widok na boisko i mogła lepiej rozeznać się w całej sytuacji, ale szczerze powiedziawszy była to naprawdę spora przestrzeń, na której działo się zbyt wiele, by mogła nadążać za wszystkim, co miało tam miejsce. Jej wzrok wodził kolejno od radzącej sobie gdzieś w polu z tłuczkami Nancy i latającej gdzieś niedaleko Oli, aż do pilnującego obręczy bramkowych Ignacego. I choć radził sobie on naprawdę dobrze tak nie mogła powiedzieć, że było to wystarczająco, by mógł obronić rzuty nauczycieli, którzy byli w niesamowitej formie. Nawet profesor Whitehorn, której zapewne nikt by o to nie podejrzewał. - Dajesz Ignaś! - zawołała jeszcze, widząc jak kolejna osoba zbliża się do stanowiska Puchona. Liczyła na to, że wybroni się i poradzi sobie z kolejnymi rzutami na pętle.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Jak w sumie dobrze powinien odpowiedzieć profesorowi tak, aby nie skompromitować się po całości? Wyłganie się chorobą lokomocyjną nijak się miało do odpowiedzi, którą powinien posłać. Nudności i zawirowania w głowie potrafiły go męczyć przy pierwszej lepszej okazji, w której odrywał stopy od ziemi. - W ogóle. - Odparł stanowczo, chłodno. Na jego twarzy wykwitł zaś smutny uśmiech, którym obdarował Shercliffe’a.
On sam niespecjalnie narzekał na brak własnych predyspozycji względem tej jednej, jedynej z resztą patrząc na gamę wszystkich przedmiotów, dziedziny. Po pierwsze, nie można być dobrym we wszystkim, a tego choć chłopak nie starał się udowodnić, to przecież wszyscy od niego oczekiwali. Od profesorów, przez uczniów, a na rodzicach kończąc. Chociaż akurat w tym przypadku powinni być oni kompletnie oddzielnym tematem, biorąc poprawkę na to, że w istocie mało się zajmowali edukacją syna, kiedy ten jeszcze raczkował w świecie magii.
Ni stąd ni zowąd usłyszał imię. To samo z resztą co przyniesione na własnych ustach w ramach kibicowania. Rozejrzał się wokół siebie sprawdzając, który z licznych bywalców trybun tak ochoczo zagrzewa do dalszej gry. Jego oczom ukazała się puchonka, którą... O ile dobrze pamiętał kojarzył i z widzenia i zdaje się piastowała tą samą funkcję co Ignacy - była prefektem domu borsuka. Biorąc pod uwagę zebrane informacje nie mógł odmówić sobie tego, by i on sam rozluźnił trochę spętane gardło i w końcu trochę pokrzyczeć. - Dawać, dawać! Ignacy dasz radę! - Wypuścił z siebie takie pokłady energii na ten krzyk, że musiał delikatnie odchrząknąć czując załamujący się delikatnie głos już pod koniec swojego wiwatu.
Bijąc się chwilę z myślami postanowił zagadać do brunetki. Od tak... Niezobowiązująco. Powinien w końcu poczuć tego szkolnego ducha sportu. Nawet jeśli nie zamierzał wsiąść na miotłę. Nigdy więcej. - Jaki wynik obstawiasz? - Zapytał wprost Yuuko siedząc tuż obok niej i ciągle oglądając mecz.
Delikatnie wystraszył go tłuczek, który zręcznie odbiła Odeya w kierunku... Antoshy. Cass skrzywił się obserwując agresywną piłkę, ale nie mógł odmówić jednego... Kamień spadł mu z serca.
Nie zwracała tak wielkiej uwagi na to co mówili lub wykrzykiwali ludzie znajdujący się w pobliżu. Była niemal całkowicie skupiona na tym, co działo się na boisku i próbach zrozumienia zaistniałej tam sytuacji. Wiedziała jedynie, że któryś z nauczycieli miał kafla w ręce i rzucał go na pętle. I sądząc po tym, co miało miejsce w kolejnym momencie Ignacy dał radę obronić rzut. Uśmiechnęła się jedynie na ten widok po czym spojrzała na Gryfona, który podszedł do niej i zagadnął ją o przewidywany wynik meczu. Dotychczas nawet go nie zauważyła, ale teraz uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, by zaraz spojrzeć raz jeszcze w kierunku boiska. - Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia. Nie znam się na Quidditchu - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie wiedziała kompletnie jakie szanse były na to, by jedna z drużyn wyszła na prowadzenie i o ile. Mogła jedynie stwierdzić, że obie były naprawdę dobre w tym co robiły. Niemniej jednak po raz kolejny spojrzała na stojącego obok Gryfona. - A ty? Masz jakieś przewidywania? - spytała, będąc ciekawą opinii chłopaka.
Puchonka wydawała się na pierwszy rzut oka miłą i dość towarzyską dziewczyną. Niemniej jednak Cassian brał poprawkę na to, że jest to jedynie pierwsze wrażenie, bardzo powierzchowne, które karcąco traktuje prawdziwą, wewnętrzną i zapewne niesamowicie złożona strukturę dziewczyny. Nie lubił i nigdy nie chciał oceniać nikogo na pierwszy rzut oka, ale... Był to przymiot ludzki, którego naprawdę nie był w stanie odrzucić, bo przecież wszyscy oceniają... Mniej lub bardziej, ale zawsze kreujemy sobie jakieś zdanie na czyjś temat już na samym początku.
Gryfon uśmiechnął się szeroko, a z jego gardła dobiegł dziewczynę gromki śmiech. Jak bardzo musiałby ją teraz rozczarować mówiąc prawdę, że w sumie przyszedł tutaj tylko dla jednej osoby, że chodzi mu tylko i wyłącznie by obserwować to jak radzi sobie Ignacy? Niemniej jednak... Nie zamierzał kłamać i uchodzić za nie wiadomo jakiego znawcę tej dyscypliny sportowej. Nie nadawał się do tego, a gdyby ktokolwiek wsadził go na miotłę, rozmyśliłby się momentalnie. - Hah! Ja też się kompletnie nie znam. Przyszedłem tutaj tylko... W sumie to zerknąć. - Urwał spoglądając w kierunku pętli, między którymi lawirował Ignacy.
Jak wielki był to zbieg okoliczności, że dwójka... Można przyjąć, że osób, które nie są fanami, znalazła się w tym miejscu by jedynie obejrzeć widowisko, samo w sobie, nie rozprawiając o słuszności czy też nie pewnych zagrywek? Jak wielkie mieli szczęście wpadając w międzyczasie na siebie? - Wydaje mi się, że lepiej, niestety, bo niestety, ale idzie drużynie profesorów... - Zacisnął mocniej zęby na dolnej wardze, tym samym ją przygryzając. Nie dbał o wynik, nadal, ale satysfakcja dla drużyny uczniów, mogłaby być wręcz nieopisana. - Niemniej, mam nadzieję, że Ignacy coś tam jeszcze pobroni! - Rzucił z nadzieją zerkając raz po raz w kierunku kafla.
Cóż chyba naturalnym było to, że przy pierwszym spotkaniu chociaż częściowo sugerowano się pierwszym wrażeniem jakie ktoś wywierał i jak się prezentował. Była to nawet pewna reakcja obronna, pozwalająca zachować należytą ostrożność przy niektórych ludziach, którzy mogli się okazać... niezbyt przyjemni. Najważniejsze jednak było to, by nie pozwolić, by całe to wrażenie w pełni zdominowało interakcję. - To przynajmniej jest nas dwójka - zauważyła, gdy tylko Gryfon przyznał się do tego, że także nie bardzo orientuje się w Quidditchu. Z jakiegoś powodu zrobiło jej się jakoś raźniej. - Szczerze powiedziawszy chodzę na mecze jedynie ze względu na Puchonów. I ze względu na to, że wielu zawodników jest mi bliskich. W końcu nawet jeśli nie należeliby do jednego domu w Hogwarcie to nie mogłaby przegapić występów na miotłach pewnych osób, do których zaliczali się między innymi jej współlokatorzy jak i inni znajomi i przyjaciele. To dla nich pojawiała się na stadionie, by móc ich dopingować i wspierać. Cóż widok ostatniej bramki mógł jedynie utwierdzić ich w przekonaniu, że chyba faktycznie drużyna nauczycielska radzi sobie o wiele lepiej od studentów, którzy mogli jedynie próbować im dorównać. - Chyba masz rację... I też na to liczę - odparła jeszcze w kwestii pętli bronionych przez Ignacego. Przez chwilę przypatrywała się przyjacielowi znajdującemu się na boisku nim odwróciła spojrzenie na Gryfona. - Przyjaźnicie się? - spytała jeszcze, mając na myśli oczywiście puchońskiego prefekta. Jakoś nigdy nie miała większej przyjemności, by poznać Gryfona.
Cassian słysząc słowa dziewczyny delikatnie potakiwał głową, jakby rozumiejąc istotę całej sytuacji - całego celebrowania pojawiania się na meczu przez osobę, kompletnie nie związaną z tą grą. Na dobrą sprawę, on pojawił się na stadionie Quidditcha chyba pierwszy raz w życiu świadomie i dobrowolnie, nie będąc przymuszony zajęciami czy lekcjami. Też przecież nie robił tego dla siebie... Chociaż może? Chciał zyskać w oczach Ignacego, to na pewno. Chciał zostać zauważonym, że przemógł się by zdzierżyć te kilkanaście minut, czegoś co do tej pory uważał za absurdalne i nudne, a w połączeniu z nim samym – dodatkowo mdłe. Czy uzyskał to co tak skrzętnie zaplanowała jego podświadomość? Tego jeszcze nie wiedział, chociaż potajemnie już planował przyznać się puchonowi do swojej obecności na trybunach. - Ja też przyszedłem tutaj głównie dla znajomych. No jest Ignacy... Gdzieś widziałem jeszcze Ode i chyba Max szuka znicza... A przynajmniej na tyle na ile ogarniam ten sport, tak mi się wydaje. - Roześmiał się nerwowo chcąc uniknąć kompletnego skompromitowania się. Na dobrą sprawę takie podstawy powinien mieć w małym palcu, ale wciąż coś mu umykało.
Pytanie posłane przez Yuuko wcale nie zdawało się nieść ze sobą takich oczywistych odpowiedzi. Miał problem jak powinien zgrabnie wyminąć dopytywania, a jednocześnie odpowiedzieć treściwie, tak żeby nie brzmieć zbywająco. - Tak, zdecydowanie... - Odpowiedział lekko speszony, czego nie do końca potrafił ukryć. Po czym dość dziwnie uśmiechnął się i przypatrując się dziewczynie jeszcze przez chwilę, odwrócił wzrok na boisko. - A ty? Kto z twoich bliskich teraz gra? - Zagaił, tak by zmienić temat.
Powoli chłonęła coraz większą wiedzę związaną z Quiddichem, ale był to niezwykle powolny proces i raczej bezwiedny, który wynikał bardziej z faktu, że mieszkała z dwoma fanatykami tego sportu, którzy rozmawiali ze sobą na jego temat, a ona chcąc czy nie chcąc przysłuchiwała im się i czasem nawet była w stanie połączyć pewne fakty. Choć z drugiej strony może powinna w to się też nieco bardziej zaangażować? Może sprawiłaby tym samym frajdę współlokatorom? - Mhmm... Myślałam, że Cherry będzie pałkarką razem z Nancy. Zawsze mielibyśmy jakiegoś zawodowca po swojej stronie - nie znała się na tym, ale skoro Puchonka była w zawodowej drużynie to z pewnością musiała być naprawdę świetna w tym, co robiła. W sumie ciekawiło ją jakby to wyglądało, gdyby puchońskie gwiazdy zawodowego Quidditcha wyfrunęły na murawę przeciw nauczycielom. Naprawdę chciałaby to zobaczyć. Niemniej po chwili uświadomiła sobie, że mogło to zabrzmieć jakby miała coś do zarzucenia grającej Gryfonce, więc pospiesznie dodała jeszcze - Chociaż Odeya też świetnie sobie radzi! . . . Chyba... W końcu nie miała pojęcia czy to, co prezentowała sobą dziewczyna było szczytem jej formy czy może szło jej jako-tako. Nie zauważyła nawet w tym czasie speszenia Cassiana tylko postanowiła posłać mu uśmiech. Cóż skoro się przyjaźnili to jak najbardziej Gryfon mógł czuć się zaproszony do komuny puchońskiej. - W takim razie powinieneś kiedyś do nas wpaść. Praktycznie zawsze mamy jakieś ciastka na wierzchu dzięki Skylerowi - zachęciła go, bo w końcu czasami ich mieszkanie wręcz wydawało się za duże. W takiej sytuacji goście byli zawsze mile widziani. Po chwili jednak znów wzrokiem wróciła do śmigających po boisku zawodnikach. - Głównie Ignacy i Nancy, ale też Ola i Max... Naprawdę mam nadzieję, że pokażą dziś na co ich stać - stwierdziła, po raz kolejny starając się rozeznać w grze i panującej w powietrzu sytuacji. Jednak chyba ją to nieco przerosło.
Dzieciaki zaczęły ze sobą gadać, a Caine nie miał na trybunach nic więcej do roboty, dlatego zebrał się z ławki, zerknąwszy z podejrzliwością na boisko, gdzie Perpetua ściskała się z całą swoją męską drużyną. Odetchnąłby zgorszony, ale wtedy dałby wyraz swojej nadgorliwości, dlatego poprawił jedynie broszkę na połach marynarki, a chwilę później nawet ją zdjął, skoro nie było na boisku nikogo ze Slytherinu, komu chciałby kibicować. Wyminąwszy @Cassian H. Beaumont wraz z jego nową towarzyszką @Yuuko Kanoe, obojgu skinął głową i udał się na murawę. Gdzie planował dołożyć wszelkich starań, żeby cieszyć się z Perpetuą z jej boiskowych libacji.