Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Nie mogło jej tutaj zabraknąć, to było raczej oczywiste. Mecz był ważny z wielu powodów, nie mogła go po prostu przegapić, nic zatem dziwnego, że właśnie wspinała się na trybuny, ciekawa tego, co ich jeszcze dzisiaj czeka, chociaż nie liczyła z miejsca na jakieś wielkie i nieopisane wręcz emocje, jakie miały wylewać się z niej potoczystymi strumieniami mowy. Chciała po prostu obserwować to, co się wydarzy, bo było to ważne dla Krukonów, ciekawa była również, jak radzą sobie poszczególni zawodnicy oraz, co było istotne z punktu widzenia branżowego - na jakich miotłach latają, jak te się spisują i czy może jest coś, na co należałoby zwrócić szczególną uwagę. Cóż, była i zawsze będzie Brandonem, dla niej takie rzeczy były istotne, chociaż oczywiście, w przypadku jej rodziny liczyły się w miotłach inne cechy, niż w przypadków twórców mioteł wyścigowych i tych odpowiednich dla graczy. Zobaczyła @Elijah J. Swansea i uśmiechnąwszy się pod nosem, podeszła do niego i usiadła, zerkając zaciekawiona na to, co trzymał, aczkolwiek nie wtykała z miejsca nosa w jego notes. Nic nie mogła jednak poradzić na wrodzoną ciekawość, która wiecznie pchała ją naprzód i kazała zadawać mnóstwo pytań, obserwować wszystko i analizować pod kątem tego, co mogła zyskać. - Kto dzisiaj wygra, kapitanie? - spytała, uśmiechając się do niego ciepło.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Witała się ze wszystkimi w typowy dla siebie niewylewny sposób, czyli przez lekko-szarpany ruch głową, unosząc przy tym brodę nieco wyżej, czasami dodając do tego lekki półuśmiech. Większy wyjątek zrobiła tylko dla @Alise L. Argent, która postanowiła się im przedstawić, więc zyskała nieco jej uwagi. Wykręciła się w jej stronę, mierząc ją spojrzeniem, po czym uniosła głowę i czujnie zajrzała w głęboki błękit jej oczu, podejrzliwie mrużąc przy tym własne. Zgrabnym ruchem, zupełnie jakby zapraszała ją do tańca, wyciągnęła dłoń w jej stronę i uniosła lekko kąciki ust, za chwilę rozchylając wargi z krótkim "Haze" w ramach przedstawienia. Naprawdę ostatnio się starała być bardziej... otwarta. Czy jej wychodziło? Czy ktokolwiek poza Moe i Aspem był w stanie dojrzeć migoczące w zielonych oczach emocje, których nie potrafiła przelać na resztę twarzy, sprawiając wrażenie wrogo nastawionej i wycofanej? Niezależnie od reakcji Alise - pozytywnej czy negatywnej - odwróciła się z powrotem w stronę boiska. Spróbowała, to wystarczy. Niedługo po tym przywitała się też z @Violetta Strauss, na której oparciu siedzenia oparła nogę, gotowa "niechcący" kopnąć jej miejsce, gdyby jej usta znalazły się za blisko ucha Moe, pod pretekstem hałasu na trybunach. Skrzyżowała ręce na piersi i różdżką wystukiwała niecierpliwy rytm o swoje przedramię, żałując, że nie wzięła żadnych przekąsek. Dostrzegła profesor @April Jones wchodzącą na trybuny z zielonym szalikiem i prychnęła głośno z irytacji, że własna ciotka Moe nie kibicuje jej drużynie. W tej złości odchyliła głowę maksymalnie w tył, patrząc do góry nogami na @Bruno O. Tarly i teatralnie wyszczerzyła do niego ząbki w uśmiechu, widniejącym na jej ustach jedynie w pełni kontrolowany i zatrzepotała rzęsami. - Miętko, masz jakieś jedzenie ze sobą? - zagadnęła Gryfona, licząc, że Brunowi uda się znaleźć jakieś czekoladki na dnie swojej kurtki.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Nie była wielką fanką quidditcha, ale mecz lubiła raz na jakiś czas pooglądać. Chociażby po to, żeby poopowiadać mamię która zawsze wypytywała, co nie było dla nikogo jakimś zdziwieniem. Owinęła się więc ciaśniej szalikiem i po chwili spotkała z siostrą. Umówiły się z Wierą, że pójdą razem. W końcu wiadomo, zawsze raźniej. Owinęła się ciaśniej szalikiem, który dla odmiany miał po prostu kolor czarny. Nie szła przecież w roli wielkiego kibica. Razem z dziewczyną doszły na stadion, sadowiąc się na wolnych miejscach. Dookoła pełno było ludzi. Kibicujących to jednej, to drugiej drużynie. Rozsiadły się więc wygodnie i obie wlepiły wzrok w boisko. Rodzeństwo Krawczyków miało dobry kontakt, więc An bez skrępowania oparła głowę na ramieniu siostry lekko mrużąc oczy i przyglądając się innym kibicom. - Myślisz, że będzie na co popatrzeć? - Spytała po chwili z uśmiechem. No halo, przecież były kobietami tak? Naturalna reakcja....
To, że dziewczyna przyszła na mecz nie było niczym wielkim. Jej matka grała w drużynie i była w tym naprawdę dobra jednak kiedy tylko urodziła się ona i jej brat bliźniak zrezygnowała z gry. Teraz jedynie trenowała inna i pracowała w sklepie. Czasami chciałaby dołączyć do drużyny, by pokazać mamie, że też jest dobra w tym co ona, a nie tylko w tym co ojciec, ale nie było to takie proste. Nie znała się bardzo na grze. Doskonale wiedziała, że są lepsi od niej, więc po co miałaby się pchać na siłę? Ani jej brat, ani An również nie byli w drużynie. Usiadła na wolnym miejscu obok siostry i z ulgą stwierdziła, że stąd widać wszystko. Na sobie miała normalne ciuchy i szalik puchonów. Nie wstydziła się skąd pochodzi, i tego, że zadaje się z innymi domami. Dla niej to tylko były niepotrzebne plakietki. - Oj tego jestem pewna. W końcu dzisiaj gra Pro- powiedziała do siostry. Miała tylko nadzieję, że nie zaczerwieniła się. Z Pro byli naprawdę bliskimi przyjaciółmi. Co między nimi było? Byli przyjaciółmi, ale dziwnie zaczęła się przy nim czuć. Nie patrzyła na niego jak na chłopaka, z którym dobrze się bawiła a jak na mężczyznę. - O patrz, już jest- wskazała w kierunku gryfona
Ponownie zerwała się z miejsca, nieświadomie wpadając przy tym na nowego opiekuna Gryfonów, który akurat miał najwidoczniej zamiar dołączyć do pozostałych osób kibicujących w jej najbliższym otoczeniu. Odbiła się od niego jak piłka, po czym ledwo udało jej się złapać równowagę. Nie przejęła się tym jednak ani przez sekundę. Dobiegła do barierek, aby obserwować aktualne wydarzenia. Pro oberwał od Heav. Nie wyglądało to na nic na tyle groźnego, aby było w stanie przerwać jego rozgrywkę, ale jednak tłuczek nigdy nie należał do przyjemnych spraw. Stracili bramkę, choć wcześniej mogli wyjść na prowadzenie - po świetnym rzucie Lulki tylko jeszcze lepsza interwencja Noxa zachowała u zielonych czyste konto. Choć u Daves dawne rozbieganie pozostawało nienaruszone, podczas trwającej rozgrywki milczała, co było do jej zwyczajowej trybunowej wersji zwyczajnie niepodobne.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Strauss nawet nie zwróciła uwagi na to, że @Aconite 'Haze' Larch była do niej nieco wrogo nastawiona. Albo po prostu nie przejmowała się tym zbytnio. Wiedziała jak się sprawy między nimi mają, bo nie trzeba było mieć jakoś wyjątkowo bystrego wzroku, by co jakiś czas widywać jak te dwie się wzajemnie miziają na szkolnych terenach. Chociaż nie przeszkadzało jej to. Dobrze, że Moe kogoś miała i zdecydowanie nie chciała jej odbić także Haze mogła być o to spokojna. W końcu dwie osoby mogą się ze sobą bez przeszkód przyjaźnić nawet jeśli w teorii powinny być dla siebie kompatybilne seksualnie czy coś w ten deseń. W każdym razie, Krukonka była tym razem wybitnie skupiona na tym, co działo się na boisku. A działo się i to wiele. Gryfoni zdawali się mieć całkiem dobry start i udaną akcję początkową, która niestety zakończyła się fiaskiem po udanej obronie Noxa. I to chyba właśnie od tego momentu gra zdawała się bardziej sprzyjać Ślizgonom, którzy w końcu zdobyli pierwsze punkty, przerzucając kafel przez pętlę. A jakby tego było mało to w trakcie próby obrony Pro dostał tłuczkiem od Heav. Dobrze, że nie spadł z miotły, ale zdecydowanie takie uderzenie musiało go boleć. @Morgan A. Davies zdawała się niezwykle przeżywać chwilową utratę przewagi przez jej drużynę na boisku. Nie miała pojęcia, co teraz mogło kotłować się w jej głowie. W umyśle kapitana, który został wykluczony z rozgrywek. Który zawsze planował, analizował sytuację i starał się do niej dostosowywać. A teraz nie miała właściwie na nic wpływu, bo utknęła na tych cholernych trybunach. Strauss położyła dłoń na jej ramieniu, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę po czym nachyliła się nieco bliżej, by móc swobodnie i słyszalnie wypowiedzieć do Gryfonki jedną ze swoich uwag odnośnie meczu. - Jeszcze się odkują. To dopiero jeden rzut. Poza tym Ślizgoni nie są tacy mocni w ściganiu. Mogą bazować jedynie na Willu, bo szczerze powiedziawszy Harvey nie jest najmocniejszą zawodniczką. Na miejscu Heav w ogóle nie powierzyłabym jej kafla - stwierdziła sucho. Nie zamierzała tu w ogóle atakować w jakiś sposób Nii, ale wiedziała, że dziewczyna po prostu nie miała umiejętności, których można by się spodziewać po ścigającej Slytherinu. Ot stwierdzała fakt, który zapewne nie umknął też innym widzom. Moe musiała mieć tego świadomość. Ich skład ścigających prezentował się lepiej, a Hem na pozycji szukającego z pewnością sobie poradzi mimo, że nie było to pole, na którym zwykle grała.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Zwróciła wzrok w stronę trybun wypatrując wspomnianego chłopaka. Nie znała go za dobrze, ale kojarzyła z widzenia więc od razu rzucił jej się w oczy. Chwilę przyglądała się gryfonowi, a potem posłała siostrze szeroki uśmiech. Ten, który zwykle się posyła kiedy zaczyna się coś rozumieć. W końcu siostrzany instynkt zaczął działać. I ta tak zwana kobieca intuicja. - Rozumiem, że jesteśmy tu po większej części dla niego?- Spytała, unosząc brew. To po części było uroczę. Szczególnie ten lekki róż jaki okrywał jej policzki, kiedy o nim wspominała. An nie była dobra w kontaktach damsko-męskich. Nigdy nie zakochała się na prawdę i nawet nie mogła stwierdzić czy kiedykolwiek pokusiła się o taką myśl. Raczej nie. Nie w stosunku do chłopaka. Inaczej sytuacja się miała co do książek. Tam miłość była od pierwszej strony. Śledziła wzrokiem grę toczącą się na boisku, zastanawiając się kto wygra. -Spotykasz się z nim po meczu? - Odezwała się po chwili, zerkając na nią z ukosa i wsadziła dłonie do kieszeni kurtki.
// Bruncio, my love, wybacz, że nie czekam na odpis, ale muszę być zazdrosną bitchą. Proszę założyć, że przyjęłam jedzonko ;-;
Mecz sam w sobie obchodził ją tyle, co opinia połowy Hogwartu o jej wizie, więc większą uwagę zwracała na to, co dzieje się dookoła niej, niż na samym boisku. Siedziała z założonymi rękoma, niczym obrażona na cały świat księżniczka gangu motomysz z Marsa i przesuwała wzrokiem spod zmrużonych powiek po obecnych w tej części trybun osobach. Naturalnie nie umknęła jej uwadze dłoń na ramieniu Moe i te bezczelne krukońskie usta zbliżające się do rudych kosmyków, więc od razu wybuchła w niej fala gorącej irytacji i wyprostowała się na swoim siedzeniu, gotowa do wstania. Z każdym kolejnym "nie masz prawa się wtrącać, to tylko koleżeńskie wsparcie" zapętlającym się w jej głowie, temperatura buchająca w jej policzki rosła, a z ściskanej za mocno różdżki wyciekło już kilka iskier. Wstała gwałtownie, zaciskając usta w złości i uniosła nogę z ciężkim buciorem, by przełożyć ją przez oparcie krzesła i dwoma stanowczymi krokami po siedzeniach znalazła się rząd niżej, tuż za @Violetta Strauss, po drodze rzucając na nią niewerbalne Poena Inflicta, zaraz też kładąc dłoń na jej ramieniu, by zacisnąć tam palce może nieco zbyt mocno, by można to było uznać za delikatną zaczepkę. - Masz może pożyczyć chusteczkę? - zagadnęła głosem miękkim i niewinnym, że aż mogło od tego zemdlić.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Był o demimozi włos od pisania do profesora Limiera z prośbą o pominięcie tradycji ściskania sobie rąk przez kapitanów. Leonardo ani myślał pochwalać usilnego wciskania wice, nie chciał stawiać w takiej sytuacji ani Morgan, ani pozostałych Gryfonów... Wolał uprzedzić, by na boisku nie zadziało się nic dziwnego. Wtedy jednak doszły go słuchy, że lwice same się uporały z daną sprawą, nie tylko dochodząc do porozumienia, ale w dodatku wysuwając przed szereg Hemah - nikogo nowego czy nieporadnego. Vin-Eurico postanowił uszanować zdanie swoich podopiecznych i uznał, że w takim razie jego zadaniem jest tylko i wyłącznie udanie się na ten przeklęty mecz. W czerwono-złotych barwach udał się na trybuny, szczerze licząc na to, że nikt nie zauważy jego minimalnego spóźnienia. Ani myślał kierować się do loży nauczycielskiej, zamiast tego prędko mieszając się pomiędzy Gryfonów; mieszając się na tyle, na ile rosły ćwierćolbrzym w ogóle mógł. Trochę zajęło mu wypatrzenie pani kapitan i przebicie się do niej - prawdę mówiąc, kilka razy przystanął przy barierce by donośnymi okrzykami zagrzać swoich do walki. W końcu miał możliwość objęcia drobnej dziewczyny ramieniem. Skoro już na niego wpadła... - Świetnie ich wyszkoliłaś - oznajmił tylko, zaraz lekko się odsuwając. Nie chciał jej rozpraszać i mógł tylko domyślać się ile emocji rozsadza uczennicę; on tylko chciał być obok, nie licząc się z tym, że jego przejęcie funkcji opiekuna spotykało się przez Hogwartczyków z bardzo różnym odbiorem.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Kiedy tylko na boisko weszły drużyny, Hal poderwał się z ławki i podbiegł do barierki, wypatrując siostrzenicy. Odnalazł by ją z zamkniętymi oczami. Nie wiedział do końca jak, ale by odnalazł. W międzyczasie na trybunach pojawiła się April w ślizgońskim szaliku. - Acha, patrz, patrz, patrz! - złapał ją za ramię, wskazując siostrzenicę, która jako pierwsza przejęła kafla. - ALLEZ! - wydarł się po francusku, żeby dodać jej otuchy. Choć rozumiał całkiem sporo, to raczej się w tym nie odzywał, zdeprymowany przez dzieciaki siostry, które zawsze śmiały się z jego akcentu. Sytuacja była jednak wyjątkowa. - Widzisz? Widzisz, jaką jest z nimi zgrana? - szarpał rękaw April, gdy Loulou podawała kafla z pozostałymi ścigającymi, od czasu do czasu wykrzykując jakiś francuski doping. Pierwszy raz od bardzo dawna był znowu sobą.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie chciała oceniać doboru barw April, uznając, że cokolwiek pchnęło ją do zieleni nie powinno interesować jej córki chrzestnej, która ostatnimi czasy chyba ogólnie z parą siedzących obok siebie pedagogów miała trochę nie po drodze. Obejrzała się na Violkę, wspominającą o roli Fitza wśród ścigajek Slythu. Tę drugą widziała, z ręką na sercu, trzeci raz w życiu, z czego dwa razy na meczu. - Mają też ścigaczkę Dear. I pałkarzy nie w kij dmuchał. Ich szukający to ziomek Boyda, a wiem, na co stać tego drugiego. - niby brzmiała, jakby nie mogła się nachwalić zielonego domu, ale po prostu doceniała przeciwnika. Prawie jej się przy tym wyrwał komentarz o tym, że Żmijki grały przede wszystkim z kapitanem, ale tego dnia to nie powinno być problemem. Hem potrafiła zarządzać drużyną, potrafiła brać na barki odpowiedzialność, potrafiła ratować swoich bliskich przed katastrofami. I teraz, po raz kolejny kosztem zdrowia, znów zdecydowała się na to, co Davies wręcz na niej wymusiła. Głupia Davies. I głupia Peril, że się zgodziła. A jednak dom znaczył tyle, że warto było spróbować. Mówiąc, nie patrzyła na rozmówczynię ani nie zdawała sobie sprawy z tego, co działo się wokół niej. Była na boisku. Sercem, duszą, głową, uczynkiem i czym tylko mogła. Tylko na fizyczne przebywanie tam miała zakaz. Aż do końcowego gwizdka. - Beze mnie też są najlepsi. - odparła na słowa Leo, przyglądając się jednocześnie temu, jak po boisku poruszał się Jeremy. Może rzeczywiście miała w tym trochę swojego udziału. Już nawet nie w przypadku doświadczonych zawodników, co właśnie przy wprowadzaniu do zespołu tych nowych, zarażaniu ich rywalizacją i dogrywaniu ich ze sobą nawzajem.
Trybuny szybko zapełniły się przez młodych i starszych czarodziejów. Czuł, jak do żył napływa mu adrenalina, stresował się tym starciem zupełnie tak, jakby sam miał wyjść na boisko, wsiąść na miotłę i grać. Na szczęście dla wszystkich - siedział jedynie na trybunach i tak miało pozostać. Mecze Gryffindor - Slytherin zawsze były pełne napięć i emocji. Ciekawe dlaczego... Haze pojawiła się tuż po tym, jak o niej pomyślał. Wyszczerzył się do niej na powitanie i coś tam mruknął o rychłej porażce Ślizgonów. Nie mogło być inaczej! W pewnej chwili dołączyła też jasnowłosa dziewczyna, którą chłopak kojarzył ze szkolnych korytarzy. - Hej Alise, miło Cię tu widzieć. Bruno Tarly. - przedstawił się i podał Krukonce rękę, by krótko ją uścisnąć. Nie zdążył jednak zagadać o coś więcej, bo pojawiła się Morgan. A tuż po niej nadchodziły kolejne osoby, robiło się coraz to tłoczniej. Ufał, że dziewczyna nie zadręcza się obecną sytuacją, że jest dobrej myśli. Aconite była dla niej niewątpliwym wsparciem. Dostrzegł też profesora Cromwella w towarzystwie profesor Jones, która... Hej, czy to był ślizgoński szalik?! Zmarszczył brwi, a w głowie przeleciało mu kilka niestosownych słów. Czy Moe nie była z profesor jakoś spokrewniona? Z zamyśleń wyrwało go pytanie Haze. - Krwotoczki. Mam. Chyba! - wykrzyknął, obmacując się nerwowo po kieszeniach, ale nie zdążył ich wyciągnąć, bo całe show już się rozpoczynało. Gdzieś w międzyczasie rzucił dziewczynie paczuszkę małych cukierków, nie odrywając wzroku od boiska. Gdzieś kątem oka dostrzegł chmurne spojrzenia Gryfonki względem Violetty z Ravenclaw. Wyczuwał napięcie pomiędzy dziewczynami, ale nie to było dla niego teraz ważne. Mecz. Mecz. Mecz. Niech Hem szybko złapie tego znicza! Oglądał zmagania zawodników z bijącym sercem. Zaciskał pięści tak bardzo, że aż kostki palców mu pobielały. Przy każdym zwrocie wstawał i wydawał z siebie dziwne okrzyki. Ledwie dostrzegł to, co działo się ławkę niżej...
Potem wszystko poszło lawinowo, jednak był to ten rodzaj lawiny, który tygryski (czy może lewki?) lubiły najbardziej. Każda linia zaczęła dawać czadu, jakby podnosząc głowy na przeciw całemu temu zamieszaniu i początkowym problemom. Ścigający świetnie powymieniali się kaflem, aby zakończyć to celnym rzutem w obręcz w wykonaniu Jerry'ego. Dunbar - przeklęty czarny koń wszystkich zawodów? Jak dla niej - żaden problem. Pałkarze posyłali tłuczek między sobą, by ostatecznie uniemożliwić za jego pomocą grę Noxowi. Wszystko to przestało mieć jednak większe znaczenie, gdy Hem wrzasnęła, przekazując krótki, triumfalny komunikat. Morgan postanowiła oszczędzać gardło, zamiast tego decydując się na, być może nieco nadmierne, przebieranie nogami w kierunku każdego z najbliższego otoczenia. Wyrzuciła ramiona w górę, a potem odwróciła się od boiska i ruszyła przed siebie z iście niedźwiedzimi uściskami w zanadrzu. Z rozradowaną gębą rzuciła się w ramiona Violki, potem, nie dając nikomu czasu na reakcję, szturchnęła w łokieć Haze, zostawiając sobie ją na koniec, by nie paradować z odciśniętą na ustach szminką. Następnie obskoczyła kolejno Brunia, Alise i wreszcie Leonardo, każdej z osób posyłając ekstatyczne wręcz, rozbiegane, zagubione i uchlane radością spojrzenie. Wreszcie wpadła na Larch i z tego wszystkiego nawet w obecności nauczyciela nie powstrzymała się od złapania jej w pół i równie rozdygotanego, co spragnionego ucałowania dziewczyny. Nie zatrzymało jej to jednak na długo, bo zaraz po tym postanowiła wtargnąć na stadion. Teraz już mogła.
[z/t na boisko]
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Dobrze może to całe pocieszanie jakoś szczególnie dobrze jej nie poszło. Jednak wciąż była pewna, że Gryfoni dadzą sobie idealnie radę. Poza tym nie bez powodu skupiała się głównie na ścigajacych, zostawiając gdzieś kwestie związane z pozostałymi pozycjami. Wiedziała też, ze Fillin był całkiem dobry, ale dalej sądziła, że Hem może sobie poradzić nieco lepiej. Postanowiła zostawić ten temat w czym pomogła jej także Haze, która pojawiła się tuż obok niej akurat w momencie, gdy Strauss przeszył przeraźliwy ból głowy. Zacisnęła mocniej zęby, powstrzymując się od syknięcia jakiegoś szpetnego przekleństwa. Spojrzała kątem oka na Larch, która przysunęła się do niej i zagadnęła ją słodkim jak miód głosem, który z pewnością nie mógł należeć do osoby o szczerych i niewinnych intencjach. Do tego dostrzegła jeszcze różdżkę w jej dłoni i już mogła zacząć łączyć ze sobą kolejne elementy układanki. Podstępna suka... Już miała zareagować na ten element przemocy, gdy nagle na boisku wydarzyło się coś, co skutecznie odwróciło na moment jej uwagę od Aconite. Jak się jednak okazało nie myliła się co do Gryfonów i ich zwycięstwa, bo wkrótce Peril dostrzegła gdzieś w powietrzu złoty znicz, za którym rzuciła się w pogoń, która zakończyła się dla niej zwycięsko. Udało jej się przewyższyć Ślizgona, który starał się z nią konkurować i takim oto cudem Gryffindor wygrał oficjalnie mecz, co Krukonka musiała oczywiście skwitować głośnym okrzykiem ku czci zastępczej szukającej i całej drużyny. Była z nich cholernie dumna. Moe też musiała być. Davies wyściskała wszystkich, którzy znajdowali się w pobliżu, a potem pobiegła, by zejść na boisko. Strauss przez chwilę wodziła za nią wzrokiem, aż w końcu spojrzała na wciąż znajdującą się obok Haze, jakby nagle przypominając sobie o niej i o tym, co jeszcze chwilę temu miała miejsce. Wciąż czuła frustrującą migrenę, ale nie wiedziała czy to jeszcze efekt zaklęcia czy może połączenie kiepskiego snu zeszłej nocy, przekładającego się na zmęczenie i wzmożonego hałasu spowodowanego okrzykami na część Gryfonów. W każdym razie przysunęła się bliżej dziewczyny i chwyciła ją za nadgarstek ręki, w której trzymała różdżkę, zaciskając na nim palce w niemalże stalowym uścisku. Nie dbała kompletnie o to czy ich mała utarczka może eskalować w coś więcej, nawet w obecności profesorów, którzy wciąż znajdowali się w miarę blisko. - Nigdy więcej nie rzucaj na mnie zaklęć - niemalże wysyczała to do ucha Haze, ściskając jeszcze mocniej jej nadgarstek dla dodatkowego podkreślenia swoich słów. Nie chciała zbytnio podnosić głosu, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, ale chciała mieć pewność, że Gryfonka usłyszała wyraźnie to, co miała jej do powiedzenia. - Inaczej możesz tego bardzo pożałować - rzuciła jeszcze ostrzegawczo z ustami niemalże przy uchu rówieśniczki po czym zwolniła uścisk, oddając jej swobodną władzę nad kończyną i odsunęła się od niej, wciąż jednak nie spuszczając z niej dosyć wrogiego i przenikliwego spojrzenia. Miała nadzieję, że dziewczyna to zrozumiała. Ponadto powinna być wdzięczna Moe, bo gdyby nie to, że rudowłosa na chwilę je rozdzieliła Strauss prawdopodobnie już dzierżyłaby w dłoni swoją różdżkę i trudno byłoby jej się powstrzymać od rzucenia na brunetkę chociażby Stridens Clamorem, by odwdzięczyć się jej pięknym za nadobne.
Wiera R. Krawczyk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 176 cm
C. szczególne : rude włosy, piegi, wyzywające stroje
Zaśmiała się, patrząc na siostrę. Tak mało rozumiała, a jednak mimo wszystko ją kochała jak mało kogo. Może i z bliźniakiem miała niesamowitą więź, ale to z siostrą zawsze coś knuła i dobrze się bawiła. W końcu teraz tu był z nią, a nie z nim. Znając życie, tamten wisiał nad książką. - W większej części. Przyjaciół powinno się wspierać, tak? Znam Pro, odkąd przyjechaliśmy do Hogwartu. Teraz po rocznej przerwie jesteśmy w tej samej klasie- wzruszyła lekko ramionami, czując potrzebę wyjaśnienia wszystkiego siostrze. Zazwyczaj nie mówiła siostrze o tym, co ją gryzło ani nie pytała o potrzeby sercowe. Zazwyczaj nie było potrzeby. Może i Wiera była atrakcyjna, miała kobiece kształty, ale nigdy nie miała chłopaka. Zawsze po prostu była dobrą przyjaciółką i tak też zaczęto ją traktować. - Chyba tak. Jeśli wygra, to trzeba mu pogratulować, a jeśli przegra to trzeba dać parę słów otuchy- ledwie to powiedziała, a zobaczyła, jak chłopak obrywa tłuczkiem. Skrzywiła się. - Albo zaprowadzić do skrzydła szpitalnego- dodała smutnym głosem. Uderzenie chyba nie było straszne, bo nadal siedział na miotle. Tak przecież robią przyjaciele, tak? - A ty co zamierzasz po meczu?
W głębokim nigdzie miała co się dzieje na boisku i nie spuszczała oczu z Krukonki nawet gdy trybuny rozszalały się z emocji, aż do czasu, gdy ta pochwycona została przez ramiona Moe, tymczasem gdy ona sama… została szturchnięta? Tyle? Różdżka zawibrowała jej od wzburzonej gniewem magii, ale nim zdołała w pełni uświadomić sobie mdlący ucisk zazdrości w żołądku, to zmiękła zupełnie widząc upojoną szczęściem twarz Gryfonki, która znów się do niej zbliżała. Nie zdołała zareagować, by przytrzymać Moe przy sobie choćby chwilę dłużej, ale… pokryte czerwienią usta odcisnęły się niczym pieczęć, zatapiając się w jej wargach jak w rozgrzanym wosku, wyraźnie pozostawiając po sobie ślad, podpis zaledwie - nie własności, a połączenia, ostrzeżenia. To jej wystarczyło i znaczyło więcej niż te wszystkie inne wymienione wcześniej na trybunach pocałunki. Złość uleciała z niej zupełnie, pozostawiając tylko błogą lekkość w żołądku i robiła już nawet krok w stronę schodów, gdy spięła się momentalnie, czując szarpnięcie za nadgarstek. Zmrużyła oczy, wbijając intensywne ciemnozielone spojrzenie w oczy Strauss i warga zadrgała jej z pogardliwej wściekłości, znów rozpalonej w jej trzewiach. Pierdolone przemądrzałe pomioty Raveny. - Jaka domyślna z Ciebie Krukonka - wycedziła cicho, w przeciwieństwie do niej nie nachylając się do jej ucha, a robiąc krok w przód, by nachylić się blisko jej twarzy w wyprostowanej do walki postawie, nosem niemal stykając się z jej, mieszając ze sobą zieleń i brąz ich spojrzeń, jakby już na tym polu zaczynała się ich bójka. - W takim razie na pewno wiesz czego nie powinnaś powtarzać - warknęła ostrzegawczo, tłocząc rozgrzane od złości powietrze prosto w jej twarz i wyminęła ją pewnym ruchem, robiąc sobie przejście poprzez szturchnięcie jej ramieniem, po czym jakby nigdy nic pomachała palcami uniesionej dłoni w stronę @Bruno O. Tarly i @Alise L. Argent na pożegnanie. Dobrze jej szło otwieranie się na innych, prawda?
| zt
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Owszem mogłaby zostawić to wszystko po tym jak Moe je na chwilę rozdzieliła i obdarzyła Haze pocałunkiem, który zdawał się ją uspokoić i przywołać do dosyć łagodnego stanu. Jednak z jakiegoś powodu nie mogła tego zrobić. Może w inny dzień, o innej porze zrobiłaby to, ale obecnie? Zdecydowanie nie zamierzała odpuścić Gryfonce choć zdołała ochłonąć na tyle, by nie uderzyć w nią jakimś paskudnym zaklęciem. Chociaż tyle dobrego. Larch choć na chwilę zdawała się zapomnieć o ich krótkim konflikcie szybko sobie o nim przypomniała, gdy tylko Krukonka szarpnęła ją za nadgarstek, niejako przyciągając do siebie. Widziała jednak wyraźnie, że Haze nie zamierzała być dłużna i sama przysunęła się jeszcze bliżej zupełnie jakby starała się onieśmielić Krukonkę i sprawić, by wycofała się ze swojego stanowiska. Nie wiedziała tylko, że Strauss nie miała w zwyczaju wycofywać się i zdecydowanie nie zamierzała ugiąć się przed jakąś Gryfonką, która nie wyglądała w jej mniemaniu przerażająco. W zasadzie była dla niej nieco jak mały kociak, który stara się przybrać odpowiednią pozę i miauczy piskliwie, udając ryczącego lwa. Ewentualnie jawiła jej się jako chihuahua. Nie wiedziała, który obraz lepiej pasował do Aconite. W każdym razie nie cofnęła się przed dziewczyną. Stała uparcie wciąż w tym samym miejscu i nie przeszkadzał jej kompletnie fakt, że ich twarze dzieliło dosłownie kilka centymetrów, które w innej sytuacji, pomiędzy innymi ludźmi byłyby wyznacznikiem intymności. Jednak nie w tym przypadku. Tutaj chodziło raczej o ustabilizowanie dominacji i zmuszenie przeciwniczki do wycofania się. Choć uparcie żadna nie zamierzała się odsunąć przed wypowiedzeniem tego, co miała do powiedzenia. Krukonka niemal prychnęła, gdy usłyszała komentarz odnośnie tego, czego nie powinna powtarzać. Czyli co? Powinna trzymać się z daleka od swojej przyjaciółki tylko dlatego, że ta zadawała się z zazdrosną lafiryndą, która nie potrafiła trzymać emocji na wodzy? Zdecydowanie nie zamierzała tego robić. Haze jej mogła naskoczyć. Sam fakt, że była z Morgan nie świadczył o tym, że mogła jej dyktować relacje z innymi. To świadczyłoby tylko o toksyczności ich własnego związku. Nie odpowiedziała nic więcej na jej słowa. Po prostu stała dalej niebezpiecznie blisko dziewczyny, wpatrując się w nią intensywnym spojrzeniem ciemnobrązowych oczu, gotowa zareagować, gdyby Haze zrobiła coś jeszcze. Jednak wyglądało na to, że udało im się powstrzymać od rozlewu krwi. Przynajmniej chwilowo. Powiodła wzrokiem za postacią Larch, gdy ta postanowiła ją wyminąć i ruszyć do wyjścia. Krukonka zaklęła w myślach, wprost nie mogąc uwierzyć w tupet dziewczyny. I w to, że tak mało brakowało, by potraktowała ją niezbyt przyjemnym zaklęciem, które mogłoby ją wpakować w niezłe kłopoty, gdyby tylko któryś z pedagogów dostrzegł całą sytuację. Zimna furia wciąż kotłowała się w jej trzewiach, sprawiając, że budziły się w niej destrukcyjne instynkty. Zdecydowanie miała zły dzień, który powinna w jakiś sposób odreagować, bo inaczej może się to dla kogoś źle skończyć. Najprawdopodobniej dla niej samej. Nim jednak ruszyła się z miejsca do jej uszu dotarł krzyk jakiegoś przygłupiego Gryfona, który najwyraźniej widział jej małą utarczkę z Haze i miał niezwykle trafną radę. - Hej! Powinnyście pocałować się na zgodę! Serio, kurwa? Nie miał do powiedzenia czegoś bardziej błyskotliwego? Strauss odwróciła głowę w kierunku przemądrzałego gryfońskiego kretyna, który zapewne z chęcią obejrzałby sobie akcję w stylu 2 girls 1 wand i poczuła, że jednak w całości nie jest w stanie zapanować nad całą swoją wściekłością, która starała się wyrwać ze środka jej ciała. - Spierdalaj - warknęła do chłopaka groźnym tonem, który ociekał jadem niezgorzej niż kieł bazyliszka. Dopiero wtedy odwróciła się do wyjścia i postanowiła zejść z trybun. Możliwe, że w innej sytuacji skierowałaby się ku murawie, ale mimo wszystko wolała w tej chwili unikać bardziej społecznych sytuacji. Przynajmniej dopóki się nie uspokoi, bo to mogło się naprawdę źle skończyć. Dlatego zamiast tego, skierowała się w kierunku błoni, starając się złagodzić nieco swoje wzburzenie haustami świeżego powietrza.
z|t
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Skrzywiła się, kiedy gryfon oberwał tłuczkiem. Na szczęście chyba jednak nie tak mocno, bo nadal trzymał się na miotle. Odetchnęła z ulgą. Uważała, ze quidditch choć emocjonująca gra to również niebezpieczna. Z resztą mama dość często opowiadała o swoich meczach i kontuzjach. I nawet opowieści wywierały ciarki. Identycznie było kiedy na własnych oczach ktoś obrywał tłuczkiem i czasami spadał z miotły lecą jak kłoda z dużą prędkością w dół... - To trzecie wydaję się najbardziej prawdopodobne - Stwierdziła, nie odwracając wzroku od boiska. - Chociaż mam nadzieję, że nie wyjdzie z tego jakiś kontuzjowany... - Dodała i zarzuciła nogę na nogę. Spojrzała na siostrę kiedy zadała jej pytanie. Nie za bardzo miała plany. Rozważała pójście do biblioteki, albo o... lepiej! Zaszyję się w kuchni z kawałkiem dobrego ciasta. - Chyba pójdę coś zjeść. - Zaśmiała się i znów spojrzała na boisko. - A gdzie Jew? - Spytała, chociaż podświadomie raczej znała odpowiedź na to pytanie.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Powoli, z pewnym opóźnieniem, podniósł głowę i zwrócił ku dziewczynie nieobecne spojrzenie. Wyglądał jakby właśnie wracał z bardzo odległej podróży wgłąb własnych myśli i, cóż – po prawdzie to tak właśnie było. Zamrugał leniwie, a kiedy zdał sobie sprawę, że ze względu na powolną reakcję z jego strony zapanowało między nimi dość niezręczne milczenie, zaśmiał się cicho, choć chyba nie do końca szczerze. No, nie oszukiwał, po prostu był nie tyle rozbawiony, co raczej zawstydzony i w ten właśnie sposób spróbował zamaskować tę emocję. — Veronica, hej — nie miał nic złego na myśli, przekręcając jej imię, naprawdę! Na Merlina, nie był tego nawet świadomy. Swansea miał pewną podłą przypadłość, która bardzo utrudniała mu życie – dysponował naprawdę krótką i słabą pamięcią, która szczególnie wybiórczo traktowała imiona otaczających go osób. Nie mylił się tylko w przypadku najbliższych mu osób i członków swojej drużyny, w każdym razie tych, którzy byli w składzie od dawna i na stałe. — Dla mnie Ravenclaw. Zawsze. — wysilił się na żart, choć za uniesionymi kącikami ust kryło się chyba coś więcej – jakaś duma, która wskazywałaby na to, że wcale sobie z tego nie kpił, jak absurdalne by to nie było. Wyprostował się, zajrzał w swoje bazgroły, zerknął raz jeszcze na Moe i spojrzał na swoją towarzyszkę. — Gryfoni dużo ostatnio ćwiczyli, są w dobrej formie, znam Davies wystarczająco dobrze żeby wiedzieć, że się do tego przyłożyła, zwłaszcza w jej sytuacji... za to Dear... no wiesz, niedawno urodziła, pewnie nie w głowie jej Quidditch. — Na moment zwrócił wzrok na boisko, gdyż dało się słyszeć gwizdek i mecz w końcu się zaczął. Nowa Gryfonka, której nazwiska nie pamiętał od razu przejęła kafla i ruszyła na bramkę, niestety nieskutecznie. Szybko wkręciła się do drużyny, musiała mieć wyjątkowe umiejętności... lub wyjątkowe znajomości. — Trudno powiedzieć czy to, że Moe nie może grać obniża morale Gryfonów, czy ich motywuje. W każdym razie Ślizgoni są nieco bardziej bezwzględni, więc też mają sporą szansę. Mimo wszystko stawiam na Gryffindor, chociaż może z sentymentu. A Ty co sądzisz? Rozgadał się, ale kiedy na tapecie pojawiał się temat quidditcha, puszczały jego naturalne hamulce. Nawet wydawał się teraz mniej przybity. Wszedł w rolę kapitana, a ona nie pozwalała mu na durne smutki i złamane serce.
Zgrzyt. Nie dość, że chłopak znajdował się najwyraźniej we własnym świecie, do którego ona chyba nie miała prawa wstępu, to jeszcze na dzień dobry pomylił jej imię, co było istnym faux-pas, ale przełknęła jakimś cudem tę gorzką pigułkę. Chyba nie chciała robić idiotycznych scen na środku trybun, na dokładkę podważając tym samym własny autorytet i podkreślając jednocześnie, jaka z niej bywa furiatka, tak więc zagryzła na moment wargę. - Victoria - rzuciła na to lekko, starając się przy okazji uśmiechnąć, a kiedy zaczął mówić, próbowała zapanować nad bijącym wściekle sercem i nad słowami, jakie cisnęły się jej na usta, bo na pewno nie byłyby najpiękniejsze, wolała więc wybuchnąć do końca ten wulkan we własnej głowie, a później skupić się na rozmowie, którą dopiero co sama zaczęła. - Gryfoni. Loulou pokaże wszystkim, jak gra się w Nowym Świecie - powiedziała na to i wskazała na dziewczynę, która faktycznie dość szybko dołączyła do drużyny i również dość szybko pojawiła się na boisku, czego Victoria wcale nie poczytywała jako jakiejś zdrady, czy nierówności. Jeśli radziła sobie dobrze, to raczej nie miało znaczenia, skąd pochodziła, skąd się tutaj wzięła i jakie miała plecy, chociaż Brandon doskonale wiedziała, że to otwierało wiele drzwi. Ona sama była tego idealnym przykładem, w końcu byli tacy, którzy dla jej rodziny zrobiliby naprawdę wiele, nie chcieli zatem podpaść, chociażby i najmłodszemu jej członkowi. To było, pod pewnymi względami, wręcz komiczne, pod innymi - było farsą. - Umiejętności i zawziętość, chęć wygranej, skupienie, to jedno, ale pozostaje jeszcze kwestia sprzętu, a jeśli dobrze widzę, to mamy tutaj w grze Nimbusy 2015, po tym, jak miała okazję przetestować go na feriach, jestem w stanie powiedzieć, że to bardzo dobra miotła. Nie taka, jak Brzytwa, ale to już pewnie moje własne preferencje - dodała zaraz, zupełnie nie przejmując się wcześniejszą gafą chłopaka, chociaż musiała przyznać, że w pierwszym momencie poczuła się dotknięta do żywego, później jednak zacisnęła zęby i doszła do wniosku, że po prostu zacznie z nim rozmawiać, bo może wtedy zdoła w końcu zapamiętać, jak miała na imię. Myślała, że Swansea będzie jednak kojarzył kogoś z równie dobrego rodu, a tutaj proszę, jednak nie. To było dziwne ukłucie, które ją irytowało i powodowało, że chyba jeszcze bardziej mędrkowała na temat sprzętu, chociaż sama znała się lepiej na miotłach użytkowych, pomocnych przy podróżach i transporcie.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Gdyby wiedział jakie emocje wzbudził jedną wypowiedzianą głupotą, zapadłby się pod ziemię, prosto do ślizgońskich lochów i nigdy już by z nich nie wyszedł, zbyt zawstydzony, by wystawiać się na światło dzienne. A ludzie dziwili mu się, że z dwojga złego wybierał zazwyczaj milczenie! Naprawdę? Wystarczyło spędzić z nim... ile właśnie rozmawiali? Kilka sekund?! Otóż to, tyle trzeba było, by swoim durnym jęzorem doprowadził do jakiejś niezręcznej sytuacji albo uraził czyjeś uczucia. O psidwaczy ogon rozbić takie gadanie. — Och — jej uśmiech go, o zgrozo, uspokoił, ale i tak zawstydził się okropnie, do tego stopnia, że metamorfomagia wymknęła mu się spod kontroli i włosy w kolorze platyny pokryły się pełną zażenowania żółcią; skrycie liczył, że dziewczyna nie zrozumie zależności między emocjami, a zmianami jakie zachodziły w jego wyglądzie i nie będzie w stanie odczytać ich znaczenia. Nadzieja matką głupich. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem i cicho westchnął — Przepraszam, naprawdę. To... ciągle mi się zdarza. Zacisnął usta i z ulgą oddał się dyskusji na temat Quidditcha i, jak się okazało, również mioteł. Uśmiechnął się półgębkiem gdy z taktyki i praktyki płynnie przeszła do używanego przez drużyny sprzętu. Prawdziwa Brandon, nieprawdaż? Z nazwiskiem paradoksalnie nie miał najmniejszego problemu. Niech żyją zawiłości ludzkiego umysłu. Kolor jego włosów przybladł i choć nie wrócił do platyny, zmieścił się w granicach jasnego, złotawego blondu. — Fanka klasyki, hm? Gryfoni mają też kilka błyskawic, chociaż Nimbusy cieszą się lepszą sławą. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. — Na trybunach zawrzało, bo oto ścigający Slytherinu przejęli kafla i nieugięcie zmierzali z nim w stronę obrońcy Gryffindoru. Zawiesił na nich wszystkich spojrzenie, choć nie dał się szczególnie porwać – obserwował to wszystko raczej spokojnie, a w pewnym momencie, dokładnie tym, w którym McGregor oberwał tłuczkiem, dodał w swoim notesie krótkie spostrzeżenie na temat ślizgońskich pałkarzy. Do użycia przy przygotowywaniu przyszłej taktyki. — Zamierzasz zajmować się miotłami jak Twoja rodzina? Nie myślałaś o tym, żeby... wiesz, znaleźć się po tej drugiej stronie i grać? – przymrużył oczy kiedy wrócił do niej wzrokiem. Obserwował już już na wyścigu w górach i choć nie udało jej się wykręcić dobrego czasu, widać było, że nie pomyli końców miotły. Znała się na rzeczy i wzbudziła tym jego zainteresowanie.
Wszystko działo się tak szybko! Kolejne osoby się jej przedstawiały, na co reagowała z uśmiechem i odrobiną pozytywnego zaskoczenia, uznając, że należący do domu Godryka uczniowie są najbardziej otwartą grupą ludzi w zamku. Starała się wszystkich zapamiętać, znaleźć cechę charakterystyczną. Przyszedł też Elijah, któremu pomachała i odprowadziła wzrokiem, bo dosiadł się do Victorii. Przesunęła spojrzeniem o trybunach i wróciła spojrzeniem do wysokiego chłopaka, do którego się dosiadła. - Bruno, mnie również miło! Prawdziwy fan tego sportu czy kibicujesz z tej wspaniałej jedności gryfonów? - zapytała z ciekawością, opierając się łokciami o uda, podpierając na rękach brodę. Pomiędzy palcami bawiła się końcówką długiego, czerwono-złotego szalika. Miała wrażenie, że wszyscy mieszkańcy tego domu byli urodzeni do latania na miotle. Zatrzymała błękitne spojrzenie na Moe oraz jej przyjaciółce, uśmiechając się pod nosem na buziaka w szyję. Dobrze, że jej przyjaciółka miała tak duże wsparcie, musiało być okropnie tkwić na trybunach ciałem, a sercem na boisku. Mecz się zaczął, a ona obserwowała z uwagą, ochoczo kibicując zawodnikom w czerwonych szatach, chociaż zerkała też na grę zielonych, bo ich dom miał spotkać się z nimi w następnym meczu. Na szczęście, szybko uzyskiwali przewagę, a Hem wydawała się skupiona na poszukiwaniach znicza, równie mocno co Fillin. Akurat jemu z przeciwnej drużyny trochę kibicowała. Zaśmiała się na głośne dopingi wciągniętego w mecz Bruna, przyglądała pozostałym uczniom. Napięcie pomiędzy Haze a Violettą wydawało się jakoś namacalne. - Moe doskonale ich wyszkoliła , co? Jak wyjeżdżałam, drużyny nie były tak dobre, jak teraz. Chyba w końcu odpowiedni kapitanowie się nimi zajmują. Rzuciła w stronę swojego towarzystwa, klaszcząc przy kolejnym przechwyceniu przez nich kafla.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Mecz był bardzo dynamiczny, a atmosfera napięta - nie tylko w powietrzu, ale też na trybunach. Bruno jednak nie skupiał się na tym, co działo się pomiędzy Violą, a Haze; miał przecież lepsze rzeczy do obserwowania - kafel i tłuczki latały tego dnia z wyjątkową szybkością. No i obok niego siedziała też sympatyczna blondynka, z którą właśnie miał okazję nawiązać znajomość. - Raczej to drugie. Mecz ze Ślizgonami to jak walka na śmierć i życie. - uśmiechnął się do Alise, lekko wzruszając ramionami. Trochę tak było - do innych spotkań na boisku nie podchodził w ten sposób. W meczach nie-przeciw-Slytherinowi nie było takiego zawzięcia i emocji. Był większy luz... Nie umiał tego wytłumaczyć. Zawodnicy szybowali ponad ich głowami, a z trybun co chwila było słychać podniosłe krzyki, oklaski, westchnienia i jęki. Działo się dużo, a on siedział jak na szpilkach. - Oj tak, masz rację. - skinął głową i odruchowo zerknął na Morgan. Nadal żal było mu tego, że dziewczyna nie gra w tym meczu. Słowa Alise jednak dodały mu wiele otuchy i miał nadzieję, że wygrają to starcie mimo drobnych zmian w składzie drużyny. - Byłaś na jakimś wyjeździe? - zagadał niezbyt elokwentnie, ale ciężko było mu zebrać myśli do kupy, kiedy tak wiele działo się wokół quidditchowych pętli. Mimo hałasu i rozpraszających bodźców chyba dobrze dosłyszał, że dziewczyna była przez jakiś czas poza Hogwartem. To wyjaśniałoby fakt, że do tej pory nie miał okazji jej bliżej poznać...
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Kolejne okrzyki zachwytu rozchodziły się echem dookoła, zagłuszając komentatora — gdy kolejna akcja z kaflem rozstrzygnęła się na korzyść gryfonów. Mknące na miotłach sylwetki rozmazywały się, przy pełnej prędkości nie mogła dostrzec ich twarzy. Szukający obydwu drużyn krążyli wysoko, gorączkowo poszukując małej, złotej piłeczki. Trzepiący skrzydełkami, magiczny przedmiot potrafił jednak poruszać się tak szybko, że znikał z pola widzenia, gdy tylko ktoś mrugnął. Uśmiechnęła się, zaciskając dłonie w pięści i kibicując, również ignorowała napiętą sytuację dookoła. Zwłaszcza że nie była wścibska i nie chciała się wtrącać nie w swoje sprawy. - Zapominam zawsze, że największa rywalizacja była zawsze pomiędzy waszymi domami. Masz rację, to całkiem inne emocje. - przyznała z kiwnięciem głowy, wcześniej odwracając ją w stronę bruneta. Przesunęła błękitnymi oczyma, uznając, że z tymi loczkami wygląda strasznie niewinnie i uroczo, samą aparycją powodując, że myślało się o nim, jako o kimś miłym, dobrym. Argent nie lubiła oceniać książki po okładce, więc nie kontemplowała nad tym dłużej i na dźwięk świszczącego powietrza, znów omiotła wzrokiem boisko. Tym razem tonąca w zieleni trybuna radośnie poderwała się do góry, gdy tamtejsza zawodniczka zdobyła punkty. Była pewna, że przyjaciółka opracowała z nimi strategie i doskonale ich wyszkoliła, tak aby dali sobie radę bez niej. Kapitan był jednak sercem dla zawodników, więc sama obecność na trybunach i jej zaangażowanie było dla nich ważne. Alise nie sądziła, że dla Davies było coś ważniejszego i czemu oddała tyle serca, ile Quidditchowi. - Tak. Nie było mnie w Anglii prawie półtora roku czy nawet odrobinę dłużej. - odparła z delikatnym uśmiechem, wzruszając ramionami, zaciskając nerwowo palce na materiale szalika w barwach domu lwa. Wcześniej nie rzucała się zbytnio w oczy, tonąc w cieniu Carson i będąc ewentualnie znaną z bycia z Elijah, który jednak podobnie, jak ona — w tamtych czasach też popularnością nie grzeszył. Przesunęła wzrokiem po przelatującym obok ścigającym, aby znów spojrzeć na Bruna. - Myślisz, że nasi wygrają? Mamy przewagę, ale ich zawodnicy wyglądają na przerażająco pewnych siebie.
Można spokojnie powiedzieć, że Victoria na całe szczęście nie do końca widziała zależność, jedynie zerknęła z zaciekawieniem na jego włosy, które były kolejnym elementem pozwalającym jej na to, by oderwać się od pomylonego imienia. Nie było to nic wielkiego, ale oczywiście w jej świecie, w jej nastoletniej głowie, była to tragedia wręcz nie do przeżycia, twardy orzech do zgryzienia, jednak powstrzymała się przed zachowaniem godnym rozkapryszonej księżniczki. Zaraz zresztą zajęli się tym, co w tej chwili było istotne, a zatem obserwowaniem toczącego się meczu, który wydawał się na razie zbyt szybki i nieco chaotyczny, zresztą, Victoria faktycznie miała lepsze oko do mioteł, niż do całej reszty, a sprzęt, siłą rzeczy, był jej konikiem. Gdyby zapytać ją o motory, samochody, latające dywany, świstokliki, proszek fiuu i co by jeszcze przyszło komuś do głowy, gdy chce przenieść się na drugi koniec świata, z pewnością z miejsca by mu o tym wszystkim opowiedziała. Skrzywienie rodzinne, prawda? Na jego przeprosiny uśmiechnęła się ładnie, a potem błysnęła zębami w uśmiechu, gdy rzucił swoim komentarzem, po czym pokiwała głową na znak zgody i wspomniała, że ma w domu Księżycową Brzytwę, jej rodzina otrzymała ją właściwie zaraz po tym, jak została wyprodukowana i chociaż miotła miała swoje lata, spisywała się nadal świetnie, jej sprawiało zaś przyjemność podróżowanie na niej aż do gwiazd, o których mogła marzyć, ile tylko chciała. Mogła je dotknąć. - Błyskawice są szybkie, zwrotne i eleganckie, na dokładkę mają ten plus, że może latać na nich tylko właściciel, aczkolwiek w meczu nie jest to aż tak istotne. Moim skromnym zdaniem Błyskawice są nieco mniejsze i bardziej zwrotne, ale to może być moje wrażenie. Nowy Nimbus 2015 być może jest w stanie przebić ją w prędkości, na pewno jest wygodny i łatwy w prowadzeniu, ale znowu, nie mam doświadczenia z modelem nieco przechodzonym, a to również mogłoby świadczyć o miotle. Gdybym miała grać, wybrałabym chyba jednak Błyskawicę, aczkolwiek musiałabym sprawdzić prędkość, z jaką da się nurkować na niej i na Nimbusie, Migdrąg całkowicie odpada, to moim zdaniem klasyczne wypuszczenie czegoś, co nie do końca zostało przetestowane - powiedziała, właściwie bezwiednie dzieląc się własnym doświadczeniem, które nabywała z roku na rok, spędzając wakacje w pracy z ojcem i starszym bratem. Nigdy nie odsuwali jej od tego, czym zajmowała się rodzina, a że była kobietą, to dodatkowo była w stanie podpowiadać im czasem w kwestii estetyki, tak samo, jak wujek Charlie mógł wprowadzać nowatorskie, mugolskie rozwiązania. Sprawdzały się zwłaszcza przy miotłach podróżnych, ale tutaj nie o tym mowa. - Nie wiem, są fascynujące, tak samo, jak latające dywany albo samochody, którymi możesz przemknąć przez zatłoczone ulice Londynu, ale wiesz, ciągle nie zdecydowałam - zaczęła, na chwilę skupiając się na grze, ale przede wszystkim starała się wypatrzeć znicza, bo obecnie, to on bardziej ją fascynował. Zamyśliła się jednak wyraźnie nad pytaniem kapitana i nawet zagryzła nieznacznie dolną wargę, po czym zakołysała się na ławce, aż w końcu potrząsnęła głową, a burza jej włosów zafalowała. - Nigdy nie na poważnie. Nie wiem, czy odnalazłabym się w drużynie, ale kocham huk powietrza w uszach, a latam... od kiedy pamiętam. Mój dziadek podarował mi pierwszą miotłę, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, musiałam już na pewno chodzić, ale to zawsze było fascynujące. A później pozwolili latać mi na Brzytwie i to było niesamowite uczucie - stwierdziła, a na jej policzki wybiły aż rumieńce. Była chyba zatem nieodłącznym członkiem rodu Brandonów, cała była nim wręcz przesiąknięta. - Może mogłabym polatać z tobą, kapitanie? - rzuciła na to i spojrzała na niego, próbując na chwilę pochwycić jego spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. Broń Merlinie! Nie miała na myśli niczego zdrożnego.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Od obserwowania śmigających zawodników można było dostać zawrotów głowy. Nie sądził, że owładną nim takie emocje, bo jednak nie był quidditchowym zapaleńcem, ale jednak... Ten mecz był ważny. Dla niego osobiście również. Lubił Morgan i wiedział, jakie to dla niej trudne - tak siedzieć na drewnianym siedzisku na trybunach. Gdyby nie jego sympatia do dziewczyny, zapewne nie pojawiłby się na ostatnim treningu Gryfonów. Przecież nie grał, nie latał i nigdy nie będzie nawet rezerwowym zawodnikiem. A mimo to przyszedł wtedy, by dodać reszcie trochę otuchy. Dzisiaj miał podobny zamiar. I głęboko wierzył w ich wygraną. Potaknął ruchem głowy i uśmiechnął się ponownie w odpowiedzi na słowa dziewczyny. Właśnie w tym momencie publika zawrzała, aż można było poczuć wibracje w oparciach krzeseł. Oprócz krzyków radości, słychać było także jęki zawodu. Bruno odwrócił się w stronę swojej rozmówczyni, bo nadal ciekawość go wręcz zżerała. - Szmat czasu. Wyjechałaś na szkolną wymianę? - o podróżach lubił słuchać zawsze. Był ciekawy świata, ale nigdy zasoby skrytki w banku Gringotta nie pozwalały mu na dalekie wojaże. Jedynie szkolne ferie były dla niego wybawieniem od ponurej brytyjskiej rzeczywistości. Dziewczyna emanowała takim spokojem, był pod wrażeniem. On ledwo siedział, czasami nawet podrywał się z miejsca, choć hamował się jak mógł. - Wygrają, nie ma innej opcji! - zawołał i rzucił szybko okiem na zawodników, by upewnić się, że Ślizgoni nie złapali jeszcze znicza. Mecz był dopiero w pierwszej fazie, a już miało miejsce wiele agresywnych zagrywek i akcji.