Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Obserwując publiczność, zdążył zauważyć, że prawdopodobnie znajdował się w mniejszości na trybunach, Większość osób kibicowało z jakiegoś powodu Gryfonom. Chociaż jako były Gryfon, powinien pójść z duchem swojego dawnego domu i zasilić te grono, więzy krwi i lojalność wobec zmarłej siostry odzywała się w nim silniej. Wraz z nią dobre myśli pomyślności, jakie poświęcał swojemu siostrzeńcowi. Złapanie znicza na tak wczesnym etapie meczu go zaskoczyło. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie był zadowolony z takiego potoczenia się spraw. To znaczyło, że nie był już uwiązany do tej ławki – mentalnie oczywiście. Był jednak rozdarty pomiędzy tym wrażeniem, a uczuciem, że powinien był Rileya obserwować ze znacznie większą uwagą i docenić w szerszej perspektywie jego grę i technikę. Jako, że jednak dzielił swoją koncentrację pomiędzy niego, a zebrane na trybunach osoby, nie mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że należał do grona zaufanych, godnych uznania fanów. Był po prostu obserwatorem. Stosunkowo obiektywnym, mało zaangażowanym i... poniekąd trochę przypadkowym, bo sam się siebie tutaj nie spodziewał.
Cóż, zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie przebieg tego meczu, to pewnego momentu naprawdę wierzył w zwycięstwo Krukonów, ba, nawet kiedy Fabien pierwszy raz został uderzony tłuczkiem, wciąż wierzył, że drużyna, której kibicuje, zmobilizuje się do działania. Jak się jednak okazało, jego nadzieje były płonne. Entuzjazm Cherry troche osłodził mu ból porażki, lecz wciąż nie był w stanie ukryć grymasu niezadowolenia i smutku. Naprawdę Krukoni a szczególnie Fabien wykazali się w tym meczu determinacją, która pokazała, że zasługiwali na zwycięstwo. Cieszył się, że nie był to mecz z udziałem jego własnej drużyny, bo byłby przybity o wiele bardziej. -Może tak, może nie, następny mecz to raczej ten z naszym udziałem i to się liczy.- Chłopak westchnął i zdobył się na nikły uśmiech, po czym najgłośniej jak się dało, odśpiewał ostatnie i pożegnalne. -NIC SIĘ NIE STAŁO, KRUKONI NIC SIĘ NIE STAŁO! NIC SIĘ NIE STAŁOOOOOO, KRUKONI NIC SIĘ NIE STAŁOOOOO!- Poczekał, aż rozentuzjowani Gryfoni opuszczą stadion i wraz z Cherry udał się na piwo w Trzech Miotłach, by omówić mecz na spokojnie i w przyjemniejszych warunkach.
/zt
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Meczyki! Cudownie jest nie grać i móc mieć bardzo głęboko gdzieś jaki będzie wynik. Ogólnie sam bym się zgłosił do tego grania na mrozie, ale niestety jakaś Gryfonka zajęła moje miejsce, co mnie oburzyło i oznajmiłem, że jak tak to tak i nigdzie się nie zgłoszę. Z resztą jaką inną pozycję mógłbym zająć oprócz szukającego, może mógłbym być ścigającym, który rozprasza uwagę niewiast, kręcąc się wokół nich na miotle. Ale tak naprawdę to też by nie działało, bo te wszystkie latające dziś niewiasty to były jakieś Hale i Fairwyny, więc niestety, byłem na przegranej pozycji. Na szczęście mój najlepszy irlandzki ziomek i równocześnie trochę pała, ale najlepsza jaką znam, również nie mógł grać dzisiejszego dnia w meczu. Po wielu świetnych żartach dotyczących powodów dla których dzisiaj nie jest na boisku, które w większości dotyczyły zbyt gwałtownych ruchów ręką po pewnej części ciała, ustaliliśmy, że idziemy wobec tego na mecz bardzo rekreacyjnie. Na tyle, że przelaliśmy do butelek nasz ulubiony napój bogów - piwerko, które bardzo sprytnie ukryliśmy i zasłoniętych buteleczkach i nawet zamaskowaliśmy zapach zaklęciem. Znaczy ja to zrobiłem oczywiście, Boyd nie potrafił. Uderzamy na trybuny rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś przedniego towarzystwa, ale niestety widzimy tylko siebie ze znajomych, więc potajemnie udajemy wyjątkowe pragnienie, popijając sobie z naszych tajnych butelek. - Ej, za kim jesteśmy? - pytam jeszcze ziomka na wszelki wypadek, bo w zasadzie to mnie dziś najmniej obchodzi. Trochę głupio kibicować nauczycielom, ale nie podoba mi się, że nikt nie wysłał mi oficjalnego zaproszenia na uczestnictwo w grze.
Boyd w istocie dużo bardziej wolałby być teraz na boisku, bo taki mecz nauczyciele kontra uczniowie to była wspaniała, rzadka okazja do tego, by legalnie i w przyjaznej atmosferze móc pałować profesorów, co bardzo chętnie by uczynił; niestety, nie mógł znaleźć się w gronie graczy, bo rzeczywiście cierpiał na kontuzję nadgarstka, której geneza nie miała jednak nic wspólnego z parszywymi pomówieniami, jakie wychodziły co chwilę z rubasznych ust Fillina; ale próżno było mu to tłumaczyć, bo ten kafel to mierzył każdego swoją miarą i dlatego wyciągał takie sprośne wnioski z naprawdę przykrej dolegliwości!!! Wiadomo jednak, że nic tak nie leczy złamanego serca i nadwyrężonego nadgarstka jak trzy najlepsze rzeczy świata czyli: piwerko, koledzy i meczyk, i właśnie te remedia Bogi zastosował tego dnia, gdy zjawił się na trybunach w towarzystwie irlandzkiego ziomka (któremu był bardzo wdzięczny za sprytne zamaskowanie trunku, kojącego nie tylko ból, ale i wspaniale rozgrzewającego, otulającego od środka niczym ciepły kocyk, chroniący ich przed mrozem, któremu nie mógł sprostać nawet gustowny, pasiasty szalik w barwach Gryffindoru). Zasiedli na miejscach sami, nie dostrzegłszy nikogo, do kogo można by zagadać, a Boyd otworzył jeszcze przyniesioną przez siebie paczkę czipsów solonych Mr Magic Chrupster XXL Super Party Pack, która była prawie rozmiaru Fillina, i podsunął ją koledze. - Jakby grał Limier, to nauczycielom, ale go nie ma, to jebać ich, chyba nie chcesz kibicować temu bucowi Morrisowi albo staremu ramolowi Cromwellowi – burknął z groźną miną, bo nauczyciel historii na każdej lekcji wbijał mu kosę w żebro i na sam jego widok robił się bojowy; ale gdy przyjrzał się bliżej składowi profesorów, złagodniał – O, jest też Estella… – rozmarzył się, bo jak większość uczniów trochę czuł do niej miętę bo była atrakcyjna i często eksponowała biust w bluzkach z dekoltem szanował jej rozległą wiedzę zielarską i metody nauczania – Kibicujemy uczniom. I Vicario. NO ZOBACZ JAK PIĘKNIE STRZELIŁA GOLA!!! – oznajmił entuzjastycznie i aby uczcić jej sukces, chrupnął garść czipsów i spłukał hojnie napojem.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Po uczęszczaniu na treningi Krukonów zaczęła nieco lepiej rozumieć Quidditcha, jednak jej zainteresowanie tym sportem wciąż było po prostu silnie warunkowane bliskością Elijaha. Granie ją stresowało, a samo oglądanie - nudziło. Nie mogła jednak nie pojawić się dziś na trybunach - wcale nie z powodu, że jej chłopak byłby o to zły - ale z faktu, że stęskniła się za nim w takim stopniu, że nie mogła przepuścić okazji, aby móc chociaż na niego popatrzeć. Brzuch bolał ją z nerwów, więc tuptała w miejscu, szczelniej opatulając się grubym szalikiem, czekając na rozpoczęcie meczu. Stała blisko schodów, gotowa zbiec nimi w każdej chwili, gdyby Elijahowi się coś stało, naiwnie uważając, że byłaby w stanie coś na to poradzić, byle tylko zareagować zanim doczłapałby się do niego ktoś lepiej do tego wyszkolony. Miała ze sobą lornetkę i prawdę mówiąc już od początku wiedziała, że zamiast śledzić przebieg meczu, jej wzrok będzie wędrował przez większość czasu za jedną sylwetką. Oparła się o barierki i schowała uśmiech za szalikiem, gdy dostrzegła go na boisku. Utalentowany, wysportowany, pewny siebie, niezwykle atrakcyjny, a mimo tego wszystkiego wybrał właśnie ją. Nie potrafiła do końca tego zrozumieć, ale nie zamierzała wcale protestować. Pośpiesznie zapoznała się ze składami obu drużyn, martwiąc się trochę o profesora Hala, obiecując sobie spoglądać na niego od czasu do czasu, żeby i jemu móc pognać z pomocą w razie kontuzji. Wspięła się nieco na palcach, podświadomie chcąc zobaczyć odrobinę "więcej" i "lepiej", chociaż tak naprawdę cała jej widoczność i tak opierała się na tym co widziała przez lornetkę, którą z pewnością by straciła, gdyby nie sznureczek na którym była zawieszona na jej szyi, przez to, że drgnęła niekontrolowanie ze strachu, gdy dostrzegła jak tłuczek trafia w jej ukochanego. Spojrzała na Moe, która jakoś nie spieszyła się do zakończenia meczu, więc poganiała ją w myślach, żeby uważniej rozglądała się za zniczem. Pod wpływem tego, że Ejże zdecydowanie zbyt często spoglądał w stronę Gryfonki, a nawet puścił jej oczko (!) możliwe, że jej myślowe poganianie było nieco mniej łagodne, niż było jeszcze chwilę temu.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Spodziewał się, że w chwili kiedy znów poczuje twardy grunt pod stopami, będzie w zgoła innym nastroju. Nie wiedział czy miała to być dumna radość zwycięzcy, czy może irytujący niedosyt wynikający z przegranej, ale na pewno nie to, co czuł w tym momencie. Z jednej strony dziwaczna pustka, z drugiej całe morze niepokoju, złość na Sharkera i szok, że coś tak okropnego mogło przydarzyć się tak bliskiej mu osobie. Nie chciał myśleć o tym, że Gabriel i tak najprawdopodobniej skończył znacznie lepiej niż Hemah... widok unieruchomionej Gryfonki był naprawdę druzgocący. Na trybuny nie wszedł więc sprężystym, przepełnionym wyniesioną z meczu energią krokiem. Jedyne co świadczyło o tym, że brał w nim udział to adrenalina, która coraz leniwiej krążyła w jego żyłach, wypełniając go swoim ciepłem; a choć uwielbiał jej smak, dziś była wyjątkowo gorzka. Był blady (choć nos miał czerwony od panującego dziś zimna), a na głowie wciąż miał tę idiotyczną czapkę, która co i rusz zsuwała mu się aż do linii brwi. Nie bez trudu przeciskał się przez tłum, który zmierzał w przeciwnym kierunku; niełatwo było mu też odnaleźć wśród wszystkich tych ludzi Pandorę, bo była tak drobniutka, że z łatwością tu ginęła. Kiedy w końcu udało mu się ją przyuważyć, wyciągnął rękę i zacisnął palce na jej ramieniu, żeby przypadkiem mu nie uciekła, a potem w ciszy przytulił się do niej, ewidentnie potrzebując jej wsparcia. Po raz pierwszy to nie on obejmował ją – nie on oferował ciepło i ramię niosące ze sobą obietnicę bezpieczeństwa. Wtulił twarz w miękki szalik i milczał, bo słowa ugrzęzły mu gardle. Zresztą i tak na pewno widziała co się stało.
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Opuściła lornetkę i przycisnęła dłonie do ust, nie chcąc z bliska przyglądać się kolejnym kontuzjom. Gdy dostrzegła, że i Gabriel poniósł obrażenia w pierwszej chwili drgnęła, by zbiec na dół i zaoferować swoją pomoc, jednak zaraz zacisnęła dłoń na barierce, uświadamiając sobie, że chłopak z pewnością woli, by zajęła się nim sama pielęgniarka. Nie wiedziała na ile jest to efekt jej obaw, a na ile faktycznie Krukon jej nie lubi, ale była pewna, że nie ucieszyłby się wcale z jej pomocy. Ściągnęła brwi i zmusiła się do przyłożenia lornetki z powrotem do oczu, aby upewnić się, że Elijah czuje się dobrze. Nie może zresztą być tak delikatna, jeżeli rozważa zostanie magomedykiem. Z ulgą przyjęła zakończenie meczu i schowała lornetkę do torebki, mając nadzieję, że nie będzie już jej potrzebna. Zanim zdążyła zareagować, tłum już przemieszczał się z siedzeń na schody, odgradzając jej drogę na dół, a po wydarzeniach z festiwalu nie miała najmniejszej ochoty przemieszczać się z tabunem ludzi. Prawdę mówiąc, to nawet przyjście na trybuny było dla niej stresujące, ale wyraźnie ustaliła sobie priorytety i Elijah górował na liście wystarczająco wysoko, by zawalczyć z nowymi lękami. W końcu przełamała się i dołączyła do tłumu, nie mogąc już wytrzymać tego czekania i dreptała powoli do przodu ze spuszczoną w dół głową, aby nie przydepnąć niczyjej nogi. Uniosła gwałtownie wzrok dopiero wtedy, gdy poczuła ciężar czyjejś dłoni na swoim ramieniu i zaraz przykryła ją swoją dłonią, przeciskając się w stronę jej dobrze znanego właściciela. - Ejże - szepnęła cicho, z wyraźnym żalem łamiącym jej głos i wplotła palce w jego włosy, by pogładzić go po głowie z bezsilności. Zmartwione brwi drgały nerwowo, a druga dłoń powędrowała na krukońskie plecy. Próbowała przycisnąć chłopaka do siebie z całych sił w jednym, długim uścisku, w który włożyła całe swoje serce i współczucie, ale też ulgę, że jemu nic się nie stało. Czuła, że powoli traci swoją zdobytą przez ten semestr sympatię do quidditcha, a jednak nie miała żadnego prawa, by zabraniać Elijahowi udziału w tych niebezpiecznych meczach. Po dłuższej chwili chwyciła dłońmi jego twarz, aby spojrzeć mu ciepło w oczy, chcąc swoim spojrzeniem dodać mu otuchy, po czym odgarnęła dłonią elfią czapkę nieco wyżej i złożyła pocałunek na jego wilgotnym czole. - Ja byłam na lekcji tej pani co ulecza - zaczęła cicho, ale pewnie, gładząc kciukiem rozogniony policzek. - Ona go szybko uleczy - dodała, odgarniając kilka sklejonych od potu kosmyków z jego policzka. - A Tobie nic nie boli? - spytała w końcu, starając się odwlec to pytanie jak najdłużej, aby nie pomyślał, że jest nieczuła na krzywdę Gabriela. Było jeszcze wiele rzeczy, które chciała powiedzieć, tyle emocji, które chciała wyrazić - chociażby złość przez brutalny przebieg rozgrywki, i to ze strony nauczycieli! Z tego zamartwiania się o zdrowie (i wierność!) Elijaha, chyba nawet nie zainteresowała się za bardzo kto wygrał dzisiejszy mecz, ani komu udało się znaleźć znicza.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Dobrze, że Pandora przemilczała kwestię rosnącej niechęci do Quidditcha, a przede wszystkim, że nie wspomniała ani słowem o tym, że wolałaby, aby nie brał w tym wszystkim udziału. Przy wielu tak silnych emocjach, jakie targały nim w tym momencie, mógłby zareagować na to w różny sposób i kto wie, czy zamiast przyjemnego nadrabiania długiej nieobecności nie skończyłoby się to na ich pierwszej sprzeczce. Choć prawda jest taka, że i tak w końcu do niej dojdzie – prędzej albo później, młody Swansea miał bowiem silną tendencję do pakowania się we wszelkie niebezpieczne sytuacje, nawet jeśli ostatnio nieco się pod tym kątem uspokoił. Zresztą nawet w Nowym Jorku musiał odwalić coś głupiego, choć nie przyznał się do tego nikomu i cicho liczył, że nigdy nie wyjdzie to na jaw. Na szczęście jedyne co mu okazała to wsparcie – cały ogrom wsparcia, którego tak bardzo teraz potrzebował. W jej ramionach odnalazł dokładnie to czego szukał: pocieszenie i spokój, nawet jeśli chwilowy. Miał ochotę schować się w nich na całą wieczność i nie wyglądać więcej na świat, bo tam czekały na niego głównie problemy, tu zaś – pełnia szczęścia. W końcu jednak poczuł dotyk delikatnych palców na skórze i niechętnie podniósł na nią zagubione spojrzenie. Merlin mu świadkiem, że gdyby go do tego nie skłoniła, na długo jeszcze nie podniósłby głowy. Pokiwał głową, choć zmarszczka między brwiami wskazywała na to, że wcale nie był przekonany. – Ale nie cofnie bólu – dodał cicho, bo przecież to było w tym wszystkim najgorsze. Nie miał wątpliwości co do tego, że ktoś poskłada jego kuzyna w całość – nieważne czy zrobi to profesor Blanc, czy ktoś w szpitalu św. Munga, liczyło się to, ile musiał wycierpieć zanim odzyska zdrowie. Uspokoił się nieco pod wpływem kojącego nerwy dotyku – Ja? Nie, nic mi nie jest – dodał z roztargnieniem, w całym tym zamieszaniu nawet nie pamiętając o bolesnym tłuczku, którym oberwał w ramię. Nazajutrz będzie się pewnie zastanawiał skąd w ogóle wziął się ten siniak. – Chodźmy do zamku, pewnie tu przemarzłaś. No i chyba powinienem zajrzeć do skrzydła szpitalnego – westchnął ciężko, bo wcale nie był przekonany czy to dobry pomysł. Gdyby chodziło tylko o niego, popędziłby tam ile sił w nogach, ale Gabriel... czy aby na pewno w ogóle miał ochotę go tam widzieć? Ostatnio zdawał się go unikać, ich relacje znacznie się pogorszyły. Planował porozmawiać z nim tuż po jutrzejszym treningu, a tymczasem wszystko tak okropnie się pochrzaniło. Ucałował jej czoło, a potem splótł ich palce, prowadząc ją do zamku. Powoli odzyskiwał rezon – przy niej było to znacznie łatwiejsze.
| z/t x2
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Uwielbiał mecze quidditcha, więc nie miało znaczenia kto grał - jeśli w pobliżu był mecz, należało oczekiwać go na trybunach. Oczywiście był dużo bardziej ożywiony, gdy grały jego drużyny, ekscytując się równie mocno bez względu na to, czy były to Młoty z Haileybury, czy Gryffindor. Nie mniej jednak zawsze był bardzo dobrze zorientowany w tym, co dzieje się przynajmniej w pierwszej lidze zarówno światowej, jak i krajowej, a odkąd został nauczycielem z zainteresowaniem śledził rozgrywki szkolne. Tym razem teoretycznie oglądał mecz bezstronnie, w praktyce jednak po cichu trzymał kciuki bardziej za Hufflepuff. Po pierwsze miał dużo sympatii do tego domu jeszcze z czasów szkolnych, po drugie, chociaż oczywiście absolutnie nie miał "ulubionych uczniów" (!), to jednak ich miał, choćby i tylko podświadomie, a było ich więcej w Hufflepuffie niż w Ravenclaw, a po trzecie przyjaźnił się z Dave'em Fairwynem, który w tym meczu nie miał wątpliwości komu kibicować. Nie wiedział, czy nauczyciel astronomii pojawi się na trybunach, bo ten do końca nie wiedział, czy będzie miał z kim zostawić dziewczynki, z nadzieją zajął jednak dla niego miejsce.
@David T. Fairwyn, nie wiem czy przyjdzie, więc jak ktoś chce, to może mnie zaczepiać. Aczkowliek odpiszę raczej po meczu ;p
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Był styczeń, a to był pierwszy mecz quidditcha na którym się pojawił. I to nie było tak, że nie chciał - choć trzeba przyznać, że jego zainteresowanie miotlarstwem było praktycznie zerowe - ale po prostu zawsze mu coś wypadło, a jeszcze nie odkrył jak może znaleźć się w dwóch miejscach na raz. Tym razem jednak przyszedł, postukujac hebanową laską o podłogę trybun i obserwując zamieszanie dziejące się wokół, któremu towarzyszył niebezpiecznie gęsty tłum. Starał się go jak najbardziej unikać, tym samym szybko czmychając ku trybunie nauczycielskiej, gdzie chcąc nie chcąc było luźniej i było mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś będzie zawracał mu głowę. Kiwnął głową do profesora Cromwella, a sam wszedł gdzieś wyżej, coby nie zasłaniać innym widoku. Przysiadł na trybunie, przyglądając się temu jak młodzież entuzjastycznie ekscytuje się meczem. Miał szczerą nadzieję, że Krukoni pokażą dzisiaj na co ich stać.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Początkowo nie planował pojawiać się na meczu, w końcu to nie było coś dla niego. Ostatecznie jednak przypomniał sobie o prośbie profesora Walsha i uznał, że te zawody mogą być dla niego całkiem dobrą okazją co poobserwowania sobie boiska i przekonania się, czy już teraz dostrzega jakieś słabe punkty, którymi będzie musiał zająć się w czasie ferii, żeby przypadkiem nikt sobie niczego nie zrobił. Poza tym był pewien, że tłuczki narobią całkiem sporo dziur w okolicy, wolał więc zorientować się na miejscu, jak mają się sprawy. Nie spieszył się jednak nie musiał zajmować jakiś najlepszych miejsc i nie miał najmniejszej potrzeby, by pchać się gdzieś blisko nauczycieli, bo w końcu nie był jednym z nich. To, że pracował dla Hogwartu, nie oznaczało jeszcze, że może robić to, co kadra profesorka, tym bardziej że swoim wykształceniem pewnie nie dorastał im nawet do pięt. Nie wiedział także, o czym dokładnie miałby z nimi rozmawiać, a dzieci z pewnością i tak nie będą się nim jakoś szczególnie mocno interesować, uznał więc, że spokojnie może zająć jakieś miejsce gdzieś z boku i po prostu analizować to, co się dzieje. Poprawił okulary na nosie, kiedy kierował się już do wejścia, zdecydował się przejść po trybunach, by upewnić się, że wszystko w porządku, tym bardziej że zerknąwszy na zegarek, doszedł do wniosku, że ma jeszcze na to chwilę czasu. Ostatecznie, na krótko przed rozpoczęciem rozgrywek, znalazł się w okolicy trybuny nauczycieli, gdzie przystanął, by kulturalnie przywitać się z @Hal Cromwell i @Alexander D. Voralberg, ale nie zamierzał zadręczać ich swoją obecnością, ostatecznie był tylko gajowym, niemniej jednak uważał, że tego wymagała od niego, chociażby kultura osobista, a mimo wszystko nie był aż tak skończonym głupcem, by przemykać cieniami i mieć nadzieję, że nikt nie będzie miał do niego o to uwag. Nie bardzo wiedział, dokąd ma teraz pójść, więc przesunął dłonią po karku, czując się jednocześnie nieco jak uczniak, który zabrnął zdecydowanie nie tam, gdzie powinien, więc ostatecznie skierował się ponownie do schodów, by znaleźć sobie nieco bezpieczniejsze miejsce i nikomu nie zawadzać, o ile oczywiście ktoś nie postanowi go zatrzymać. Zawsze jednak mógł wykręcić się swoim obchodem, na podstawie którego już mógł stwierdzić konieczność dokonania kilku poprawek.
Jeśli tylko ktoś ma ochotę porozmawiać, to zapraszam :)
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
W końcu nadszedł dzień wyczekiwanego meczu. Do tej pory nie zdołał pojawić się na żadnym, przez co teraz był wręcz podekscytowany, jakby sam miał grać. Choć próbował zachować neutralność, zdecydowanie kibicował drużynie Hufflepuff. Nie od parady mówiło się, że wybór domu jest na całe życie. W każdym razie jemu nie minął sentyment do czarno-żółtych barw i resztką silnej woli powstrzymał się od założenia swojego dawnego szalika. Ponieważ nie był na ich poprzednim meczu, nie miał jeszcze świadomości, jak ciekawa jest drużyna Puchonów. Mimo to, z uśmiechem na twarzy kierował się w stronę odpowiednich trybun. W kieszeni kurtki trzymał omniokulary, które nie tak dawno przesłała mu jakaś uczennica. Wciąż miał ochotę śmiać się, gdy wspominał sobie wiadomość. Przecież nie był tak straszny, żeby nie przynieść mu czegoś osobiście… Niezależnie jednak od śmiałości tajemniczego nadawcy listu, w tej chwili miał możliwość dostrzec wszystko o wiele dokładniej, co jedynie potęgowało jego radość. Dotarł w końcu do odpowiedniej trybuny, gdzie przy wejściu trafił na @Christopher O'Connor. - O'Connor, chyba nie zamierzasz opuścić meczu - rzucił na powitanie z uśmiechem na twarzy, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, żeby wrócił na trybuny. Sam wszedł i znalazł miejsce dla siebie. Przywitał się jeszcze z @Hal Cromwell oraz @Alexander D. Voralberg, po czym wyjął z kieszeni omniokulary, bawiąc się nimi do rozpoczęcia.
/w razie gdyby ktoś zaczepił, odpiszę pewnie po meczu
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sob 25 Sty - 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Na ten mecz czekała z niecierpliwością już od kilku dni. W pokoju wspólnym Hufflepuffu panowała gorąca atmosfera, wszyscy byli mocno podekscytowani. W rozgrywce ze ślizgonami nie poszło za dobrze, więc tym razem emocje był jeszcze większe. Nancy już od rana kręciła się ze zniecierpliwieniem po pokoju i patrzyła na zegarek. Kiedy w końcu wybiła odpowiednia godzina była już ubrana w grubaśny sweter, płaszcz i do tego czapkę i szalik w kolorach domu. Wyskoczyła z pokoju wraz z innymi puchonami wykrzykując bojowe hasła. Gdy dotarła na boisko nie było jeszcze zbyt wielu osób. Chwilę kręciła się po trybunach puchonów próbując znaleźć miejsce z najlepszym widokiem (bo to czy siądzie jedno miejsce w lewo czy w prawo miało przecież ogromne znaczenie!). Po wybraniu odpowiedniego miejsca rozsiadła się wygodnie i powiodła wzrokiem po pozostałych trybunach. Dostrzegła w loży nauczycielskiej @Christopher O'Connor i pomachała mu radośnie nie licząc specjalnie, że jakkolwiek jej odpowie o ile w ogóle zauważy. Gajowy był raczej mało towarzyskim człowiekiem z tego co zdążyła zauważyć. Zupełnie jej to nie przeszkadzało, bardzo miło spędzało się z nim czas przy wspólnej pracy, nawet jeśli nieraz towarzyszyła im tylko cisza. Lubiła pomagać Christopherowi, ogarniał ją wtedy zupełny spokój i odganiała męczące ją myśli. Tupała nerwowo nogą z podekscytowaniem czekając na rozpoczęcie meczu. Znowu dopadł ją lekki żal, że po raz kolejny jest po nie tej stronie boiska po której by chciała. Niestety mimo ogromnej miłości do quidditcha i latania nigdy nie odważyła się wstąpić do drużyny, coś ją całe życie blokowało przed tą decyzją.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nie miała w planach oglądania meczu, zdecydowanie za dużo krzyczących ludzi. Kibicowanie potrafiło budzić w nich czasem niezbyt dobre emocje, więc raczej unikała boiska. Poza tym nie ufała niektórym piłkom, czy na pewno nie wlecą w trybuny. Fakt, że Liam grał trochę ją łapał za serduszko, żeby może jednak pójść i mu pomachać, życząc szczęścia. Ale żołądek także się odzywał na samą myśl i jednak serce przegrywało tę walkę. Ktoś inny był ją w stanie jednak przekonać. @Akaiah Sæite przechodził akurat korytarzem i nie wyglądał na zadowolonego. Jakby Elizia miała się nad tym zastanowić, to bardzo rzadko widziała chłopaka z taką miną i językiem ciała. To nie było wystraszenie, nie panika… Coś zdecydowanie było na rzeczy. Nie zastanawiając się, ruszyła prosto za nim, próbując dotrzymać mu kroku w swojej długiej sukni i zdecydowanie krótszymi nogami. Komunikacja nie była najlepszą zdolnością tych dwóch derpów, zamiast się zapytać co się stało, bądź też wyjaśnić, oni po prostu szli przed siebie. Mogła niby takie zachowanie zrzucić na to, że gdy Aki był w takim humorze, to na pewno była to sprawa niecierpiąca zwłoki i czasu nie było na rozmowę. Ale wszyscy znamy prawdę… I dopiero, kiedy znaleźli się przy wejściu na trybuny, dziewczyna zaczęła mocno kwestionować poczytalność swojego przyjaciela. No bo on, na trybunach? - O co chodzi? – zapytała, coraz bardziej się martwiąc jego miną.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pojawiła się na meczu w towarzystwie Haze, choć nie była pewna, czy ta aby na pewno będzie się na trybunach czuć jakkolwiek przyzwoicie. Zabrała swój zmyślny szalik, cholibka. Był przedzielony na pół, a każda z części zawierała inne barwy, napisy oraz po jednym 'zdjęciu'. Po lewej stronie było żółto z czarnymi literkami składającymi się na 'HUFFLEPUFF', z dużym wizerunkiem Cherry wieńczącym tę lewacką część. W prawym 'narożniku' był już kolor niebieski, napis 'RAVENCLAW' i morda Elijah na brzegu szalika. Przyszła tutaj obejrzeć dobry mecz i nastawiała się na wyrównaną walkę. Byle tylko szukający się wykazali. Ich rola była przecież kluczowa, a jakby robili z siebie patałachów to trochę ups. - Jakby mi odwaliło to... - wzruszyła ramionami, zostawiając wyłącznie jej wyobraźni ewentualne skuteczne sposoby na radzenie sobie z nakręconą na widowisko sportowe Morgan. Potem chwyciła dziewczynę za dłoń i pociągnęła za sobą na samą górę trybun. Gdzieś pomiędzy zbiorowisko kibiców obu domów, ale zdecydowanie nie pośród 'neutralnych' kibiców. Znalazły się w największym młynie. - Ravenclaw stary kurczak! - wydarła się, wznosząc dumnie szalik i wypatrując zawodników panoszących się po boisku. Już się niby zaczęło, ale potrzebowała chwili na analizę zdarzeń. Ale do darcia ryja nie potrzebowała już kompletnie niczego więcej.
Zawsze uważał, że szkolne mecze przedstawiają żałosny poziom i nie marnował na nie czasu, o ile nie miał ku temu jakiegoś dobrego powodu. Nirah była dobrym powodem. Najlepszym powodem i właściwie jednym z niewielu, które potrafiły go przekonać do tak wątpliwej rozrywki, jaką było oglądanie bandy nieudolnych amatorów krzywo latających na szkolnych badylach. - Tam są jeszcze trzy wolne miejsca - powiedział, wskazując kierunek głową, tuż po tym jak szturchnął łokciem @Naramsin Anunnaki, by zaraz wyprzedzić na schodach bandę rozchichotanych trzecioklasistek. Krytycznie omiótł spojrzeniem siedzenie i rzucił szybkie chłoszczyść, by na pewno nie pobrudzić drogiego i perfekcyjnie smoliścieczarnego płaszcza. Czuł nieprzyjemne ściśnięcie w żołądku, więc zerknął na brata, by wybadać czy i on choć trochę stresuje się meczem. Oczywiście kompletnie gdzieś miał jaki będzie wynik, ale nie podobało mu się, że siostra naraża się na jakiekolwiek kontuzje. Kobiety nie powinny zajmować się sportem. Przynajmniej nie takie, które są tak wartościowe jak Nirah. - Musimy jej załatwić dobre ochraniacze - mruknął, uśmiechając się mimowolnie, gdy zobaczył jak ta wykonuje wesołego fikołka w powietrzu. Jej dobry humor, póki co, skutecznie uciszał budzącą się w sercu wściekłość, że kapitan Hufflepuffu wypuściła jego małą siostrę bez odpowiedniego sprzętu. Co ta Puchonia mać sobie w ogóle myślała nie dając jej przynajmniej kasku. - Kojarzysz tych z Ravu? - spytał, mrużąc oczy, by przyjrzeć się typkowi, który pędził z kaflem na pętle i zaraz z uśmiechem przyłączył się oklaskami do tłumu gratulującemu obronienia dość celnego strzału. - Erisum pewnie ich ogarnia - dodał ciszej, wykręcając głowę przez ramię, by spojrzeć na schody czy przypadkiem brat nie zmierza już w ich kierunku.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Im bliżej było meczu, tym gorsze miał przeczucia. Szczerze nienawidził tego sportu za wiele rzeczy. Ogólne zamieszanie jakie odbywało się w całej społeczności czarodziejskiej – informacje o wynikach sportowych potrafiły być wszędzie, gdy zbliżały się mistrzostwa Quidditcha, a gdy słyszy się po raz setny o tym kto zaliczył faul, a kto strzelił gola… irytujące. Szkoła też żyła tylko meczami i krzyki jakie generowały zbliżające się starcia, wcale nie sprawiały, że Akowi było lepiej na sercu. Za dużo ludzi na trybunach. Wszyscy wrzeszczą, wymachują rękami i ubierają się jak kretyni… nawet to potrafiło go zdenerwować od czasu, gdy jakiś zawzięty kibic Gryffonów przebrał się za wielkiego lwa i potrącił go gigantycznym łbem z włochatą grzywą… no i było jeszcze coś. Gdy tylko dowiedział się, że Fabien znowu planował wejść na boisko, już całkowicie stracił wiarę w kadrę nauczycielską i samego kapitana drużyny. I poniekąd, samego blondyna. Jak on może chcieć po raz kolejny wejść na to siedlisko kontuzji? Kto w ogóle pomyślał, że to dobry pomysł, żeby wystawiać na szukającego ŚLEPCA. Powinien zostać stamtąd wyrzucony… nie chcę, żeby znowu coś mu się stało. Merlinie… roztrzaskali mu twarz ostatnim razem.. z dwojga złego może lepiej, że szuka tego głupiego znicza. Przynajmniej nikt nie-… Odwrócił się gwałtownie do Elizy, której – pochłonięty we własnych myślach – po prostu nie zauważył. Zamrugał na nią zaskoczony, ale ta specyficzna forma irytacji, którą miał na twarzy znowu przysłoniła mu twarz. Zaczął iść dalej, tym razem wolniej, żeby dziewczyna nie musiała go już gonić. - N-Nic. – Ak, czy na pewno masz penisa? Brzmisz jak kobieta. – N-nie w-wiedziałem-m, ż-że też l-lubisz t-tego t-typu r-rozrywkę. – mijał mnóstwo głośnych osób, toteż musiał mówić głośniej, żeby Eliza w ogóle go dosłyszała. Czuł się… źle. Po prostu. I było po nim widać, że nie podoba mu się zupełnie przeciskanie przez pokracznie poubieranych ludzi. Że dalej czuje się spięty, gdy tylko ktoś się o niego otrze… a wrzawa tylko gęstniała, bo Puchoni już rzucili się na bramkę… niemniej, twardo dobił do barierki, pilnując, by Eliza go nie zgubiła. I… zaczął ten głupi mecz oglądać z kompletnym brakiem przejęcia wynikiem. Gdy tłum na chwilę wstrzymał oddech, bojąc się, czy Ravenclaw zdoła obronić bramkę… Ak z beznamiętną miną szukał wzrokiem tylko tej jednej osoby. Nie potrafił go jeszcze znaleźć.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Trudno ukryć fakt, że quidditch za bardzo jej nie interesował, ale lojalnie pojawiała się na trybunach, gdy tylko trzeba było kibicować lwom i uciszyć kilkoma zaklęciami kibiców drużyny przeciwnej. Dziś z pewnością nie pojawiłaby się nawet w okolicach boiska, gdyby nie Moe. Nie tyle chęć przypodobania się jej czy dzielenia chociaż jednego z jej zainteresowań, co po prostu chęć zobaczenia jak rozpierają ją różnorodne emocje, ciągnęła ją tutaj na to średnio interesujące widowisko. Prawdopodobnie na samych graczy będzie zerkała jedynie przelotnie, skupiając swoją uwagę na Gryffonce, licząc na to, że ta pozwoli jej trzymać swoją dłoń aż do czasu złapania znicza, a może nawet jeszcze dłużej. - Znasz kogoś z drużyny? Tak bliżej - spytała, mrużąc lekko oczy, gdy przeciskały się przez tłum, by zająć jak najlepsze miejsca. Oczywiście podekscytowana Moe nie zamierzała usiedzieć w miejscu, więc od razu przepchnęły się do barierki, o którą Haze oparła łokcie, niezbyt zainteresowanym wzrokiem przelatując po zawodnikach obu drużyn. - A tamten przypadkiem nie jest niewidomy? - spytała, marszcząc brwi, jednocześnie wskazując brodą na znanego w szkole jasnowidza.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Elizia aż załamała ręce, gdy usłyszała jego pytanie. Chyba powinna więcej czasu poświęcać tej komunikacji, bo właśnie wyszło na to, że jest fanką a sama o tym nie wiedziała. Nie miała jednak zamiaru jednak zwracać mu na to uwagi, w końcu i tak jego mina mówiła, że nie chciał być zaczepiany i upominany. - Nie lubię. Przyszłam tu za tobą, bo wyglądałeś… - nie wiedziała jak to określić i on znowu, z tą swoją miną, przyglądał się boisku jakby czegoś szukał. – Właśnie tak wyglądałeś. I to nie wygląda na nic dobrego, zmartwiłam się – miała nadzieję, że ta szczerość i prostolinijność pomoże choć trochę otworzyć się chłopakowi. – Jesteś pewien, że nie chcesz powiedzieć o co chodzi? Wiesz, że cię wysłucham i nic złego nie powiem, prawda? – aż emanowała troską, wcale nie podobał jej się widok przyjaciela w takim stanie. Nawet nie zwracała w tym momencie uwagi na mecz i dopiero piski podniecenia i zgrozy, które obiegły tłum, sprawiły, że zerknęła na boisko. Liam prawie strzelił bramkę, ale zawodnik Krukonów przerwał ten trudny atak. Była pewna, że gdyby to ona siedziała na miotle jako obrońca, albo uciekłaby z piskiem albo zerwałaby w twarz. Cieszyła się, że chłopak by w formie, ale to nie czas na tego okazywanie. Przy sobie miała dużo pilniejszy problem w postaci Akiego.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W pierwszej akcji meczu padł już celny rzut na bramkę, ale Elijah (na obronie!) wyłapał kafel i podał swojemu ścigającemu. I Riley-ścigacz też z rzutem, ale znów obrona. Rozpoczęło się z przytupem. - KRUK WYŁYSIAŁ, ŁABĘDŹ TONIE, CO ON ROBI NA OBRONIE!? - wyryczała z siebie z wdziękiem lwicy, podsumowując pierwsze ze swoich spostrzeżeń ambitną przyśpiewką. Nie dziwiła się, że obronił. W końcu na miotle ogólnie dobrze mu szło. - Znam ich kapitanów. Krukońskiego, tego na obronie, uważam za przyjaciela. Wpycham mu się na treningi, kiedy mam okazję. - wróciła do przytomnie myślących, odwracając się do Haze i chcąc w miarę możliwości wyjaśnić jakąś część swoich relacji. Jasne, że znała zawodników. Przyglądała im się od pierwszego roku. A w tym była częścią całej latającej po boisku społeczności. Ba, poszła nawet krok dalej z tym kapitaństwem. Czy słusznie to miało się jeszcze okazać. - A jasnowidzom to przeszkadza? - zapytała ze śmiechem, choć rzeczywiście wystawianie Fabiena na boisko w pierwszej chwili wydawało się dosyć abstrakcyjnym pomysłem. Z jasnowidzami w rolach szukających miała jednak takie doświadczenia za sobą, że już nic jej nie powinno dziwić.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Oparła policzek o dłoń i z lekkim uśmiechem przyglądała się tym popisom Moe. Chętnie dołączyłaby się do niej w tych przyśpiewkach, ale zdecydowanie nie była najlepsza w okazywaniu swoich przemyśleć w ten sposób. Prędzej raczej po prostu wybuczałaby zawodnika albo po głośnych oklaskach zagwizdałaby palcami. Moe miała jednak w sobie tyle pozytywnej energii i gryfońskiej zadziorności, że trudno było nie być pod wrażeniem emocji wymalowanych na jej twarzy. - Swansea. Elijah. Kojarzę - skomentowała, by dać do zrozumienia, że poniekąd zna fotografa, a przynajmniej potrafiłaby podać kilka podstawowych informacji o nim, jak zresztą o większości Swansea. Skrupulatnie odnotowała w głowie to, że Moe uznaje go za przyjaciela, więc warto w przyszłości nie rzucać w niego żadnym zbyt złośliwym zaklęciem. - Myślę, że nie widzi problemu - zarzuciła sucharkiem i wydęła usta, po części z powstrzymania się od uśmiechu z własnego żałosnego żartu, a po części dlatego, że mecz przebiegał jak na razie dość spokojnie, a ona liczyła na jakieś ekscesy pokroju wybitych szczęk czy zębów.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wciskanie się na treningi chyba nie było dłużej akceptowanym wydarzeniem. Już nawet nie w przypadku Elijah, ale bardziej w kontekście pozostałych członków drużyny. Z niewieloma z nich trzymała się jakoś lepiej, czy też w ogóle znała lepiej niż kojarzenie z korytarza. Nie lubiła tych spojrzeń podczas wspólnych ćwiczeń. Tych, które posyłali swojemu kapitanowi. Może nawet czuła się trochę winna atmosfery między nimi w takich chwilach? - Samo Swansea ostatnio niewiele mówi, co? - zachichotała, niekontrolowanie wyobrażając sobie, ile osób obróciłoby głowami, gdyby ktoś na środku Wielkiej Sali wydarł się samym nazwiskiem. Na uwagę o zauważalności problemu nachyliła się z uśmiechem do Haze i pocałowała ją krótko, jakby nagradzając za zacną puentę. Nieszczególnie panowała nad swoimi zachowaniami. Zaaferowanie narastało w niej, gdy ponownie wróciła wzrokiem do meczowych wydarzeń. Szukający nie wyglądali zbyt pewnie, ale w przypadku takich cwaniaczków zawsze działo się coś niespodziewanego. - Auć. - oceniła szybko celne uderzenie Vaughna w Elio, który stracił czujność i pewnie czucie w stopie. Skrzywiła się. Zaczynało się, co? Przeklęty krwawy sport. - ELIO, ELIO - ZMARKOTNIAŁY, NIE UCHYLIŁ SIĘ OD PAŁY! - mecz trochę ją pochłaniał, ale o ile wydzieraniem się komentowała zauważane przez siebie istotne wydarzenia, tak niektóre analizowała sobie po cichu w głowie. Czy właśnie była świadkiem gry kombinacyjnej w wykonaniu ścigających Ravu?
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Przyszła tu za mną? Mimika Aka nieco złagodniała pod wpływem kolejnego zaskoczenia. Ak był samotnikiem – co do tego nikt nie miał wątpliwości. Przez większość czasu poruszał się po korytarzach w pojedynkę i raczej dbał o siebie sam, mając przecież tak głupie zwyczaje jak zanoszenie sobie jedzenia do wieży Ravenclawu, byleby tylko jeść bez nikogo obok. Czasem ktoś mu pomagał, oczywiście, ale jednak Sæite miał swój świat, żył w swojej własnej głowie i rzadko przechodziło mu przez myśl, że ktoś mógłby się o niego zmartwić. - Oh. – nie wiedział co jej odpowiedzieć. Speszył się, jednak Elizie udało się wybić ponad irytację i sprawić, że chłopak zszedł na ziemię i przestał pluć jadem w swoich myślach. To było bardzo miłe. –P-P-Przepraszam, ż-że Cię zm-zmartwiłem. – jak nie wiesz co powiedzieć, to przeproś? Zmieszany, przestąpił lekko z nogi na nogę, mocniej zaciskając dłonie o barierkę. I bardzo dobrze, bo ktoś właśnie omal nie dźgnął go łokciem w policzek, gdy ktoś okazał swój zachwyt nad obroną Elijaha poprzez spektakularny podskok. Miał lepsze podparcie, by szybciej zrobić unik. Nie cierpię tego miejsca… Gdy opadał gniew, wracało uczucie niepokoju, które starał się stłamsić, skupiając na szukaniu blondyna wśród członków drużyny Ravenclawu. Lekko pobielały mu palce pod wpływem zbyt mocnego uciskania barierki. - B-Bez potrzeby m-martwisz s-się o m-mnie. L-Lepiej oboje p-pomartwmy si-się o F-Fabiena. – odparł, starając się mówić dość głośno. Spuścił na chwilę głowę i podrapał się po skroni, jakby na chwilę miało mu się zrobić lepiej, że wizja się wyłączyła. Ten hałas, te skaczące, piskliwe wokół osoby… Zamknął oczy. – P-Po prostu d-denerwuję s-się, p-ponieważ zn-znowu zd-zdecydował się z-zagrać mecz. I ni-nie rozumiem dl-dlaczego. N-Nie oglądam Q-Quidditcha, a-ale sł-słyszałem, że n-na ostatnim b-bardzo mocno ob-oberwał. I n-nie jestem t-tym zu-zupełnie zaskoczony. – mówił spokojnie, jakby sam próbował się uspokoić. Uniósł głowę, drapiąc się po rękach. – N-Nie rozumiem ró-również dl-dlaczego nikt n-nie reaguje. N-Nie ujmuję F-Fabienowi ni-niczego. Ma du-duży talent d-do wielu in-innych rzeczy... al-ale jest ni-niewidomy. T-To niebezpieczne-e. – starał się składać zdania poprawnie i nie skupiać na tym, ile tu było osób. Całe szczęście gwar trochę cichł, bo Ravenclaw zaczął do siebie tylko podawać. A Ak nareszcie lekko się wyprostował, dostrzegając przyjaciela. Jest!
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Wreszcie mogła trochę się rozluźnić, widząc, że chłopak wypadł ze swojego zawieszenia i zaczynał kontaktować jak normalny człowiek. O więcej prosić nie mogła, no… Mogła, ale raczej sugestia, żeby wszyscy się uciszyli, by mogła lepiej wysłuchać Akiego była raczej nie do spełnienia. - Nic się nie stało, od tego są przyjaciele, żeby się martwić – posłała mu ciepły uśmiech, czekając, aż zacznie mówić dalej. Dała mu tyle czasu ile potrzebował, żeby ochłonąć. Obydwoje nie radzili sobie dobrze sami ze sobą, więc wiedziała, że czasem zajmuje to chwilę. Jej samej pozostało w takim razie przyglądać się boisku i próbować zrozumieć, czemu z własnej woli chcieli robić coś takiego i jakim cudem nikt nie stwierdził, że może być to zbyt niebezpieczne. W końcu jednak się odezwał i zaczął mówić o Fabienie. Oczywiście, że mogła się zgodzić na wspólne martwienie się o niego, jeżeli tego potrzebował właśnie jej przyjaciel. Rzeczonego Krukona co prawda za dobrze nie znała, w większości wiedziała o nim właśnie od Akiego. A to co mówił teraz, wcale nie napawało jej optymizmem do oglądania tego meczu. W końcu jakim cudem wypuścili niewidomego na boisko?! Nie przerywała mu jednak i dała wygadać się do końca, zanim wtrąciła swoje. Po tym jednak jak skończył, sama nie bardzo wiedziała jak się powinna odezwać. Potrzebował kogoś, kto wkurzy się razem z nim? A może kogoś, kto powie, że wszystko pójdzie dobrze? Zupełnie nie wiedziała, którą z tych ról przybrać i zamiast tego powiodła za wzrokiem Akiego, kiedy ten się wyprostował. Fabien wleciał na boisko, tak samo jak jeszcze jedna Puchonka. - Ma szukać znicza? – zapytała niepewnie, nie znała się za bardzo na tym sporcie, ale chyba dokładnie to oznaczało, jak ktoś wlatywał na boisko chwilę później? – Jak? – nie mogła się nadziwić i dopiero po chwili zwróciła się do chłopaka. – Tak chyba będzie lepiej, prawda? Będzie na uboczu, raczej nic nie powinno się… - i wtedy zobaczyła kątem oka tłuczka, uderzającego w jednego z Krukonów, którym aż zatrzęsło. Nie to jednak było najgorsze a chrupnięcie jego kostki, które dało się usłyszeć aż na trybunach. – Słodki Merlinie… - przeraziła się. – Dlaczego oni w to grają…?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nawet nie wiedział kiedy podniósł się i zszedł kilka schodków niżej, aby stanąć z tej całej - choć nie było jej wiele - ekscytacji tuż przy barierce i się o nią oprzeć. Obserwował uważnie mecz i wszystkie zagrania, sycząc pod nosem kiedy Hufflepuff zgarniał kafel i atakował pętle Ravenclawu. Był aktualnie jak kot, któremu ktoś włączył laser i kazał go obserwować, nie dając możliwości złapania - w końcu przecież nie brał udziału w tych jakże emocjonujących rozgrywkach. W międzyczasie zerkał na kolejne osoby pojawiające się na trybunie nauczycielskiej i powitał każdego, chociażby skinięciem głową czy krótkim dzień dobry, szybko odwracając głowę na kolejne zagrania. Ogłoszenie zakończenia meczu i złapania znicza nastąpiło tak szybko i było tak ogromnym zaskoczeniem, że nawet nie wiedział kiedy (zresztą nawet jak sam zainteresowany) Fabien go złapał. Mrugnął kilka razy słysząc gwizdek sędziego i uśmiechnął się pod nosem, powstrzymując się od nawet najcichszego, otwartego entuzjazmu. Szybko jednak jego uśmiech spełzł z twarzy, kiedy zauważył jak szukająca Puszków bezceremonialnie fauluje Krukona doprowadzając do jego spadnięcia z miotły. Wyciągnął różdżkę kierując ją w stronę pana Ricœur, lecz ku jego zaskoczeniu sędzia meczu był szybszy i opanował sytuację. Voralberg zmarszczył brwi i bez zastanowienia ruszył z trybun na boisko.
[zt]
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie mógł się doczekać szkolnego meczu z udziałem Slytherinu, ale póki co mógł jedynie ciężko trenować, żeby dać z siebie wszystko, kiedy ten wreszcie nadejdzie. Poświęcał naprawdę wiele czasu na ćwiczenia, a tego dnia postanowił pojawić się na trybunach, żeby zaobserwować sztuczki i chwyty stosowane również przez członków innych drużyn. Dzięki temu mógł bowiem opracować skuteczniejsze taktyki przeciwko konkretnym zawodnikom, pomocne w przyszłych rozgrywkach. Zastanawiał się natomiast komu tak naprawdę kibicuje… Póki co największe zagrożenie dla Węży stanowili Gryfoni, których nie dane było mu oglądać. Niby nie musiał wybierać, ale wiedział, że wówczas nie będzie mu na trybunach towarzyszyło tyle emocji. Ostatnie postawił więc na Hufflepuff przez wzgląd na znajomych z tego domu, jak i fakt, że Puchoni nie radzili sobie najlepiej w ostatnim roku szkolnym. Teraz wystarczyło znaleźć w tym tłumie jakieś wolne miejsce. Rozejrzał się więc wokoło siebie i wtedy dostrzegł @Pazuzu VI Anunnaki wraz z jego młodszym bratem @Naramsin Anunnaki. Zatrzymał się na moment, myśląc czy nie będzie się wtrącał w ich rozmowę, a w końcu zadecydował i ruszył w ich kierunku, przeciskając się łokciami między innymi wystrojonymi w granatowe i żółte ciuchy uczniami. - Siema. Wolne? – Przywitał się z rodzeństwem, wskazując gestem dłoni na siedzenie obok starszego Anunnakiego. Inna sprawa, że nie poczekał na ich odpowiedź, od razu opadając na mało wygodne krzesło. A co, jeśli na kogoś czekali, to najwyżej ulotni się wraz z przybyciem spóźnionego gościa. Domyślał się, że może nim być Erisum. Właśnie, chwila! Przecież dzisiaj na boisku występowała ich siostrzyczka! - Mam nadzieję, że Puchoni skopią im tyłki. – Zagaił do chłopaków, zakładając rękę za oparcie. Jednocześnie czekał na jakąś większą akcję, by wówczas głośnie dopingować swoich ulubieńców.