Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Ona nie da się tak łatwo, moi drodzy. Widziała, jak Aaron nieco się cofnął. I dobrze. Niech rośnie napięcie. Poczuła się dzięki temu pewniej, choć był starszy i był mężczyzną - lepiej zbudowanym, silniejszym. Chcąc dać sobie czas i szukając w głowie odpowiedniego zaklęcia, szepnęła, miała nadzieję pogardliwie: - Teraz to się boisz, co? Być może sprowokuje to go do dalszego ataku, ale to nic! To nic, moi drodzy. Choć Janett sama tak nie twierdziła, była cholernie dobra w zaklęciach. Skromność jednak nakazywała jej nie myśleć o sobie w ten sposób, dlatego też rzadko kiedy się tym chwaliła. A właściwie to nigdy, przecież to nie w jej stylu. No ale, zobaczymy czy teraz się uda. - Petrificus Totalus! - i tym razem nie wycelowała prawidłowo, bowiem trzęsła jej się ręka. Cholera! Jak tak dalej pójdzie, to ewidentnie będzie źle. Z chęcią poszłaby teraz najzwyczajniej w świecie do Skrzydła Szpitalnego, ale nie da mu tej satysfakcji. Nigdy. W zasadzie sama sobie dziwiła się, że jest taka wytrwała, ale cóż, trzeba jakoś się bronić. Prawda?
Chłopakowi bardzo nie spodobało się jej pytanie. Zacisnął wargi nie odpowiadając na nie ani słowem. Nie powinien dać się tak łatwo prowokować kobiecie. Co gorsza, kobiecie swojego życia, jak sam wcześniej sugerował. Spróbowała właśnie wymierzyć kolejne zaklęcie, może to mu dodało otuchy? Znaczy, nie sam fakt zaklęcia, ale spudłowania. Od razu poczuł większą pewność siebie i wreszcie w skupieniu wymierzył w jej szczupłe ciało pierwsze zaklęcie jakie przyszło mu do głowy. - Everte Statum - wyszeptał i z fascynacją obserwował jak dziewczyna podlatuje w powietrze niczym wykopana bądź wybita z trampoliny. Żądne władzy i walki ogniki nie zniknęły z jego przeraźliwie jasnych oczu nawet kiedy krukonka opadła z powrotem na ławkę zapewne z bólem tylka i kręgosłupa. Wreszcie pokazywał jej gdzie jej miejsce, chwilowo był górą.
Hm, chyba jednak go sprowokowała. Słyszała, jak wypowiada formułkę dobrze znanego jej zaklęcia, a potem to poczuła. Ból ogarnął ją od stóp do głów, nie spodziewała się takiej zagrywki z jego strony. Wzniosła się bardzo szybkim tempem w powietrze, czując jak stawia ono opór, po czym opadła boleśnie na ławkę. Faktycznie bolał ją kręgosłup i tak zwany tyłek, ale nie tylko to. Głowa jej pulsowała, sama nie wiedziała dlaczego. Może dostała gorączki? Miejmy nadzieję, że nie w tej chwili! Musi jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Czuła się, jakby ktoś naładował do jej czaszki ciężki ołów, a ciało wypełnił najlżejszymi w świecie piórkami i kazał iść. Tak po prostu, z wyprostowaną sylwetką. Obolała podniosła tułów i na siedząco sięgnęła po różdżkę, która spadła nieopodal. Ma chłopak szczęście, że się nie połamała. - Drętwota! - wychrypiała. Och, litości! Znów nie trafiła. Dziś była taka do bani w te klocki. To na pewno przez to przeziębienie. Ogarnęła ją niesamowita wściekłość, ale ból jednocześnie. Przyznajmy szczerze, na dobrą sprawę fizycznie była dosyć... krucha. Owszem, była sprawna i w ogóle, ale raczej nie potrafiła stawiać oporu bólowi.
Oczy chłopaka błyszczały jak dwa neony, na jego wargach pojawiał się kpiący uśmiech. Jej ból wyraźnie sprawiał jej radość, był zachwycony, że wreszcie może odegrać się za wszystko co mu dzisiaj powiedziała bądź zrobiła przez wszystkie lata. A zapewne nieświadomie sprawiła mu niesamowity ból i nieodwracalne skrzywdzenie psychiczne. - Expulso - różdżka znów przecięła powietrze, podobnie jak Krukonka w którą zostało wycelowane zaklęcie. Cofnęło ją do tyłu jakby ktoś mocno pchnął ją w klatkę piersiową, znów biedaczka upadła na tyłek na twarde drewno. - Przestań ze mną walczyć. Nie wygrasz tego, nigdy. Nie chce cie skrzywdzić całkowicie, jesteś przecież moją obsesją - cały czas mówił przyciszonym tonem wyznając jej swoje piękne uczucie. Cóż, szkoda tylko że zrobił to dopiero po pokazaniu swojego szaleństwa i sprawienia jej bólu. Na pewno ma duszę romantyka.
Widziała tą obsesyjną satysfakcję w oczach chłopaka i wyraźnie była nią zdegustowana. Kiedy dostała kolejnym zaklęciem, już nie wiedziała co o nim myśleć. Bolało ją wszystko, nie miała sił na atakowanie go, nie chciała. Jeśli jej ból sprawia jemu radość, to ona postąpi inaczej. Zwyczajnie się podda, odejdzie przegrana i da mu wygrać tą bitwę. A kiedyś on tego pożałuje. Pomyśli sobie "nie, jednak nie było warto" i będzie zwyczajnie żałował. W tej chwili nie wiedziała, co ma o nim myśleć i nie mogła znaleźć słowa, które jednoznacznie by go określało. Wiem o tobie wszystko. Jesteś moją obsesją. W życiu nie powiedziałaby czegoś takiego do osoby, z którą rozmawia po raz pierwszy. W życiu nawet nie przyznałaby się, że wie o niej tyle rzeczy, faktów. Wyglądało na to, że rudzielec ją śledził, albo musiał dużo o nią pytać jej znajomych. Nienormalne. Człowiek zupełnie pozbawiony taktu, za to obdarzony wyjątkową impulsywnością. Łatwo się biedaczek sprowokował, prawda? Wycieńczona bardziej psychicznie, aniżeli fizycznie i zachrypnięta, czując się jakby powietrze przecinało jej płuca, wstała dosyć boleśnie i posłała nienawistne spojrzenie. Bała się, że ten świr zrobi jej coś jeszcze, dlatego wolała się wycofać w tej chwili. - Dobra, spokojnie. - powiedziała zrezygnowanym tonem z lekką nutką strachu. - Teraz każdy pójdzie w swoją stronę i wróci do zamku. Okej?
Obserwował ją uważnie wyłapując każdy najdrobniejszy ruch, najmniejsze drżenie mięśnia widoczne przez ubrania. Stała czujność, to przecież było w walce najważniejsze, zakładajac zę mamy jakiekolwiek umiejętności. Ona jednak nie zaatakowała. Próbowała złagodzić sytuacje, uspokoić go i wyjść z tego cało. Przez chwilę nawet chciał się zgodzić, ale nigdy nie ma tak łatwo. Po analizie jej słów zauważył haczyk. - Nie. Pójdziesz ze mną albo nie ruszysz się stąd już wcale Janett - to właściwie miło z jego strony, że chciał ją mieć zawsze przy sobie, a nawet odprowadzić do zamku. Ta dusza romantyka naprawdę musiała czaić sie gdzieś pod tą zimna powłoką.
Patrzyła uważnie, jak zareaguje, ale gdy usłyszała jego słowa, przewróciła tylko oczami. Chyba nie chciał wszczynać kolejnych ataków? Nie no, błagam. Niech wreszcie da spokojnie jej odejść i zajmie się swoimi sprawami, wszyscy będą szczęśliwi. A może tak by go do siebie zrazić? Tylko w jaki sposób? Właściwie to chciała już mu odpyskować i powiedzieć, że to nie jego sprawa, ale... powstrzymała się. Nie chciała na nowo wszczynać walki. Ostatecznie postanowiła rozegrać to łagodnie. - Zrobimy tak. Pójdziemy razem aż pod wejście do zamku, a potem każde pójdzie w swoją stronę. Jasne? - w jej oczach igrała taka stanowczość, że normalny człowiek pewnie by się przestraszył i zgodził na wszystko niczym posłuszny piesek. Ale on, jak zdążyła zauważyć, nie był posłusznym pieskiem. W zasadzie czuła się nawet osaczona, w pewnym stopniu bezbronna. On jej nakazał iść z nim. Dawał jej co prawda wybór, ale co to za wybór, kiedy żadne wyjście nie jest dobre? I dlaczego ona w ogóle pyta go o zdanie? Od początku trzeba było postępować indywidualnie, nie licząc się z nim. W tej chwili wzruszyła ramionami i nie czekając nawet na jego odpowiedź, po prostu zaczęła schodzić z trybun, przeskakując coraz to kolejne schodki, aby w końcu znaleźć się na dole. - Nie próbuj mnie zatrzymywać. - zawsze lepiej uprzedzić go, tak na wszelki wypadek.
Był dość skołowany choć zdawał sie być bardziej zadowolony niż jeszcze parę chwil temu. Grzecznie schodził za nią z trybun, nie atakował i na moment nawet uspokoił własną czujność. W głowie analizował jakiekolwiek argumenty żeby mu tego nie robiła, żeby nie zachowywała się w taki sposób. Nic z tego, to było nieuniknione, któreś z nich musiało mieć dzisiaj złamane serce. Ba, zapowiadało sie nawet że skończą tak oboje. On metaforycznie, ona dosłownie. Mogła nawet nie dosłyszeć jego szeptu. Wymówił jednak - Somnium Libidins - a z końca jego różdżki wyleciał promień trafiający ją prosto w plecy. Zapewne sama nie wiedziała kiedy tak po prostu osunęła się na ziemie i uciekła w objęcia Morfeusza. Może nie zapewnił jej miękkiego lądowania i po tym wszystkim będzie miała sporo siniaków, ale przynajmniej sen był wyjątkowo przyjemny. Janett obudziła się pewnie po paru godzinach, na dworze już zmierzchało. Nad nią stała dwójka sporo młodszych od niej puchoniaków, patrzyli zafascynowani na jej czerwone policzki i gęsią skórkę na skórze. Musiała się skupić, po prostu ogarnąć, uspokoić bicie serca i opanować gorąc rozlewający się w okolicach jej podbrzusza. Nigdzie nie było rudzielca. Jeszcze przed momentem obejmowała go w snach, teraz nie mogła nawet mu się przyjrzeć. Może to i lepiej? Obok Krukonki leżała wyłącznie czarna róża. Czyżby pozostałość po adoratorze? Na to wygląda. Chłopcy, nadal kompletnie skołowani, pomogli jej wstać po czym szybko odbiegli w stronę szkoły. Wygląda na to, że Brooks jak na razie miała spokój od fanów. Tylko jak długo to potrwa? Mistrz się kłania i dziekuje przy okazji gwarantując, że to z pewnością nie potrwa długo.
Faktycznie nie usłyszała jego szeptu i sama nie wiedziała, kiedy runęła między ławkami. A gdy się obudziła, faktycznie pierwszym co było, to ogarnięcie się. Uspokojenie, opanowanie... Dopiero wtedy tak naprawdę do niej dotarło, co jej się śniło. Była zdezorientowana, zaskoczona i obolała. Wstała z pomocą małych Puchonów i można by rzec, że wyglądała jak nie z tego świata. Robiło się ciemno i przez głowę przemknęła jej myśl, że powinna wracać do zamku. Nie wiedziała która jest godzina, miała tylko nadzieję, że więcej nie spotka rudego studenta z domu lwa, który zapewnił jej tyle emocji na dziś dzień, że wystarczy jej na długo. Kucnęła i podniosła czarną różę - wszystko, co z niego pozostało. Wpatrywała się w nią przez krótką chwilę, po czym wyrzuciła ją daleko, a ona uderzywszy w twardy grunt, pozbyła się kilku płatków. Krukonka odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem pomaszerowała w stronę zamku, przysięgając sobie w duchu, że tak łatwo nie odpuści.
Tęsknił za tym miejscem. Może nie był jakimś tam wielkim fanem Quidditcha ale i jemu przy corocznych rozgrywkach przyspieszało tętno. Co jak co, ale zdrową rywalizacją to on nigdy nie wzgardzi. Szczególnie gdy może się tym samym dowartościować wskazując wszystkim komu należą się tu brawa. Lubił być w centrum uwagi, albo przywykł do tego, że tak musi być. Ojciec zawsze mu powtarzał, że nie jest od grzania ławki rezerwowych i, że jedni rodzą się by przegrywać a inni by delektować się słodyczą zwycięstwa. Jeszcze w Salem starał się być nienagannym reprezentantem tej drugiej grupy ludzi. Nie ukrywajmy-dla niego jedynej słusznej. Ostatnio opuściły go te ponure myśli które jeszcze jakiś czas temu spędzały mu sen z powiek. Nareszcie mógł sam przed sobą przyjąć, że nie jest jakimś tanim Casanovą. Zrobił się jakiś weselszy. Nie był pewny czy ten nagły przypływ entuzjazmu zawdzięcza Charlie czy po prostu było z nim lepiej. Gryffonka dała mu swego rodzaju poczucie stabilizacji, albo czegoś na ten kształt. Chyba nawet zaczynał ją lubić jak człowieka, bo tam jego miłość pewnie i tak miała podłoże nieco bardziej przyziemne. Jeśli coś rozpali się od iskry równie szybko zgaśnie. W każdym razie teraz było dobrze. To wystarczy. Usiadł na jednym z krzeseł. Tak tym razem pamiętał o rękawiczkach. W dłonie wziął sporą garść śniegu i zręcznie zaczął formować z niej kulę. Czymś musiał się zacząć. Wolał to niż odpowiadanie na listy od ojca. Co go obchodziło gdzie chce spędzić ferie? Przecież wiadomo, że nie z nim.
Zamek był ostatnim miejscem, w którym chciałaby się w tej chwili znaleźć. Wszystko przez to, że ostatnimi czasy charakter Amayi uległ niesamowitej zmianie. Zamiast nawiązywać nowe znajomości, dziewczyna raczej uciekała od ludzi, kryjąc się po najciemniejszych i najbardziej odosobnionych zakątkach zamku. Cóż, cała ta sytuacja z Wilkiem ją przerosła, przez co nie potrafiła poradzić sobie ze swoimi odczuciami i przestała rozmawiać ze swoimi najbliższymi znajomymi, którzy pewnie od jakiegoś miesiąca zastanawiali się gdzie krukonka może przebywać. Błąkając się tym razem gdzieś po trybunach, zaciskała drobne palce na materiale od swojego płaszcza, w myślach przeklinając na porę roku. W ten dzień jednak odważyła się ruszyć przysłowiowe cztery litery i pojawić się gdzieś, gdzie faktycznie czasem można było kogoś znaleźć. Oczywiście uparcie nie szukała żadnego towarzystwa, aczkolwiek przyjemnie byłoby znów użyć strun głosowych, które przecież do czegoś służyły. Modliła się tylko oby nie znalazła swojego byłego z jakąś inną, bo pewnie tą blondynę - z którą go ostatnio widziała - już dawno zaprosił do sypialni i wywalił przez okno. Jaka szkoda, że dziewczyna nawet nie miała bladego pojęcia jaka była prawda. Tak czy inaczej, na trybunach dostrzegła ślizgona, za którym jeszcze kiedyś nie przepadała. Stosunkowo niedawno zaczęła patrzeć na niego z nieco innej perspektywy... Cóż, bardzo przychylnej, szczególnie, że Louis wpadł jej w oko. Wszystko pięknie, ładnie i niezwykle chętnie zaczęłaby owijać go sobie wokół palca, jednak bała się zranienia. Dlatego też wszystko chowała w sobie. Miłość to zło.
Dawno nie pojawiła się na stadionie Quidditcha jako osoba na trybunach. Zwykle oglądała ten obiekt z całkiem innej perspektywy, która zresztą o wiele bardziej jej odpowiadała. Tymczasem jednak, kiedy miała w perspektywie kolejny nudny wieczór spędzony w murach obcego zamku, postanowiła przyjść do miejsca, które w jakiś sposób ją... uspokajało. Tak, to było dobre słowo. Uwielbiała latać, ale patrzenie na latających też było pewnego rodzaju przyjemnością. Nie była pewna, czy w ogóle kogokolwiek tu zastanie. A jeśli przypadkiem trafiłaby na trening przeciwnej Reemom z Riverside drużyny też zapewne nie byłaby tu mile widziana. Na szczęście trafiła na lekcje Qudditcha dla uczniów najmłodszych roczników. Dałaby im góra jedenaście, może dwanaście lat. Naprawdę zabawnym zajęciem było oglądanie, jak ledwo co wznoszą się nad ziemię i niezgrabnie podają między sobą lżejszą wersję kafla. Momentalnie w jej głowie pojawiły się obrazy z jej dzieciństwa. Zaczynała tak samo, chociaż... może była trochę lepsza? W gruncie rzeczy, kiedy przekraczała próg swojej kanadyjskiej szkoły magii po raz pierwszy była już bardzo dobrze zaznajomiona z miotłą dzięki ojcu, który był niesamowitym fanem i byłym zawodnikiem Quidditcha. Nie trudno się domyślić, że lekcja ta szybko się jednak skończyła i Marceline pozostała na trybunach zupełnie sama. Znowu. Dziewczyno, wyjdźże do ludzi, poznaj kogoś, a nie tylko siedź i czytaj te książki! Teraz może książki nie czytała, ale i tak wyglądało to trochę dziwnie. Zwłaszcza, że na pobliskich błoniach można było ujrzeć dużo wieloosobowych grupek, które widocznie świetnie się bawiły. No ale co tam! Panna Delacroix wolała siedzieć sobie wygodnie na krzesełku i wygrzewać twarz w ostatnich promieniach zachodzącego Słońca. Poza tym, całkiem ekscytowała się wyścigami, o których poinformował ją Filip. Na początku uznała, że być może jest to trochę nieodpowiednie, ale... no aż taką alienką to ona nie jest. Mimo wszystko, lubiła ryzyko, a zdrowy zastrzyk adrenaliny na pewno wyjdzie jej na zdrowie. Pomyślała też, że warto byłoby znaleźć Kayleigh, której dzisiaj nawet nie spotkała. O wiele bardziej żywiołowa i otwarta przyjaciółka na sto procent ma jej coś do opowiedzenia, o czym Marcelinka z chęcią posłucha. Ale to chyba już nie dzisiaj. Skierowała wzrok gdzieś poza boisko, a jej spojrzenie przykuła para hogwarckich uczniów obmacująca się pod jednym z drzew. Nie znała ich, jak większości zresztą. Jakieś dwadzieścia metrów na lewo od nich, na ławeczce rozmawiały jakieś dwie dziewczyny. Chyba też były tutejsze, ale nie mogła dać sobie za to ręki uciąć. Ogólnie to życie toczyło się swoim tempem, a Kanadyjka pomyślała, że zaraz pójdzie poszukać kogoś znajomego, aby wyskoczył z nią do Hogsmeade na kremowe piwo, bo właśnie złapała ją taka zachcianka. A jak! No ale to za pięć minut, bo nawet całkiem przyjemnie się tu siedziało, kiedy słońce opatulało twarz swoim ciepłem.
Ciemnowłosy chłopak, tak mowa tu o Rainierze, skierował swoje kroki w stronę boiska Quiddicha, dla odmiany wędrując na trybuny, a nie tak jak zawsze na pole. Hogwart był przyjazny dla nowoprzybyłych, a on otrzymywał mnóstwo zaproszeń na wykłady i różne spotkania integracyjne, jak zresztą reszta przyjezdnych. Po ostatniej imprezie w łazience prefektów bolała go głowa, a limo po uderzeniu Rivera nadal było lekko widoczne pod jego okiem, co nadawało mu dosyć osobliwy wygląd. Kiedy mowa była o bójkach, bitwach, walkach i jakiejkolwiek innej przemocy, Rainier zdawał się być pierwszy. Lubił się wyżywać i prezentować swoją siłę i przewagę nad innymi. Osobliwy z niego chłopak był. Odpuścił sobie dzisiaj wszystkie spotkania, lekcje itd. bo najzwyczajniej w świecie nudziły go i nie miał do tego głowy. W Red ROCKS (boże wiedziałam, że kiedyś napisze red socks<3) zresztą też nie należał do osób, których frekwencja była mocną stroną. Zazwyczaj kiedy już się gdziekolwiek raczył pojawić, w klasie pełnił funkcję jedynie dekoracyjną. Czemu przyszedł akurat na trybuny? Proste pytanie, prosta odpowiedź. Najchętniej przeszedłby się przez boisko, ale akurat pierwszoroczniacy (o ile dobrze myślał) mieli trening. Z politowaniem zerknął tylko w ich stronę i odwrócił wzrok, przebiegając po pustych siedzeniach. Zaraz. Ktoś tam jednak był. W miarę im bliżej podchodził, tym sylwetka stawała się wyraźniejsza. Całkiem ładna. Dawno nie 'przytulił' sobie żadnej laski. Tutejsza? Nie sądził. Patrzyła się jakby obco, ale czuł że pobyt tutaj zdawał się ją odprężać. Kto wie? Głośnym krokiem podszedł do dziewczyny. - Mam nadzieję, że wolne? - zapytał i nie zważając na odpowiedź rozsiadł się obok niej. - Ignas - przedstawił się nim zdążyła wydusić słowo. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Już miała wstawać ze swojego miejsca, już miała kierować się w stronę zamku, kiedy usłyszała niedaleko siebie kroki. Trudno było zresztą ich nie usłyszeć, bo ich wykonawca stawiał je tak, jakby celowo chciał zwrócić uwagę na swoją obecność. Obróciła się w jego stronę i zmierzyła wzrokiem. Nie tak nieprzyjaźnie, nie! Zupełnie normalnie, po prostu z zainteresowaniem. Brunet, na pewno starszy od niej. Nie znała go zupełnie i nie miała pojęcia czy jest z Hogwartu, czy może z Australii. O nie. Chyba chce się do niej dosiąść. A biedna Marcelinka tak krępowała się zawieraniem nowych znajomości, zwłaszcza z ludźmi, którzy już od progu wyglądali, jakby mieli kilka lat więcej. Nie, żeby nie chciała go poznać albo już na początku miała w stosunku do chłopaka uprzedzenia! Nawet miło, że może mieć w perspektywie jakąś ciekawą rozmowę, ale no... to nigdy nie była jej mocna strona. Miała w zamiarze grzecznie odpowiedzieć, że nie widzi problemu w tym, aby zajął miejsce obok niej, ale on raczej nie czekał na pozwolenie, bo chwilę potem już siedział na krzesełku tuż obok niej. Przedstawił się. Teraz wypada zrobić to samo. - Marceline. - powiedziała, przywołując na twarz lekki uśmiech. Założyła za ucho niesforny kosmyk włosów, który wpadł jej na twarz. Spojrzała na niego po raz kolejny, sprawiając, że przez moment złapali ze sobą kontakt wzrokowy. Opuściła spojrzenie w inną stronę i wzięła głęboki oddech. - Widzę, że nie tylko ja nudzę się wieczorami. Jesteś stąd? - zapytała. Warto się upewnić, czy ma do czynienia z kimś miejscowym, czy równie pochodzącym z obczyzny jak ona. To znaczy, Kanadę mogła wykluczyć. Ze swojej drużyny wszystkich znała całkiem dobrze i była pewna, że owy chłopak do niej nie należał. Miała dobrą pamięć do twarzy i przez głowę przemknęła jej myśl, że chyba widziała go podczas powitania przyjezdnych. Wychodziło na to, że mógł być z Australii, ale nie dałaby sobie za to ręki uciąć. Może po prostu ktoś wyglądał podobnie. Oparła się o krzesełko. Słońce było już coraz bliżej zachodowi, ale nadal widoczność pozostawała w miarę dobra.
Szybko i łatwo poszło. Związek z Borisem został rozwiązany na stałe. Deidree nawet ulżyło z tego powodu. Ślizgon wcale się tym nie zruszył i jeszcze beszczelnie próbował ją pocałować na sam koniec. Żałosny. No ale on taki był, tylko teraz pytanie jak to możliwe, że Deidree w ogóle na niego spojrzała? Sama nie miała zielonego pojęcia. Po prostu zaimponował jej paroma argumentami i to w zupełności wystarczyło, aby zawładnął jej sercem. Może to było zwykłe zauroczenie a może nie. Sama nie wiedziała. Czuła się w jego obecności bardzo dobrze, ale przez pewien czas potem wszystko zeszło na inną stronę. Może tak zawsze jest gdy ten związek nie jest komuś pisany? Miała porozmawiać z Laoise, ale o czym ona będzie z nią gadała. Były oczywiście najlepszymi przyjaciółkami, ale ostatnio się też nie dogadywały. Cholera czy to aby przez nią wszystko się wali? Ona zawsze przynosiła wszystkim jakiegoś pecha i nie raz i nie dwa ludzie dawali jej o tym znać. Już nawet jako malutkie dziecko doznała takiego uczucia. Ale jakoś się tym nie przejmowała. Jedynie jej serce było wierne Quidditchu. Ten sport kochała całym sercem i dlatego postanowiła dzisiejszego dnia tutaj przyjść. Być może ktoś będzie miał jakiś trening, lub coś w tym rodzaju? Niby nikt nic na ten temat nie mówił, ale już wchodząc na boisku zobaczyła ludzi z Hufflepuff, oraz z Ravenclaw, którzy razem trenowali. Były to zaledwie cztery osoby, ale zawsze coś. Nawet miała ochotę wskoczyć na miotłę i polatać sobie z nimi. Jednak skoro zoorganizowali sobie trening to może nikogo więcej nie chcieli do niego przyjmować, zresztą dzisiaj nie miała nastroju. Przez Borisa oczywiście. Nadal to jakoś w środku przeżywała, bo trochę jej na nim zależało, a więc nie ma co jej się dziwić. Zasiadła na jednej z trybun i przyglądała się latającym. Trochę tutaj wiało, ale tym w ogóle się nie przejmowała.
Kiedyś głównym powodem, dla którego ludzie ją zaczepiali było to, że była siostrą Alana Howett'a swojego czasu człowieka o pokroju Villiers'a. Zazwyczaj pytali gdzie się podziewa chłopak i kiedy będzie dostępny. Wtedy ona jako młodsza siostrzyczka odsyłała ich na wieżę Gryffonów. Od zawsze stanowili odrębne jednostki i nic nie mogło tego zmienić. Szczególnie w zamku. Niby jedno za drugie chciało życie oddac, ale jednak już coś pomiędzy nimi stanęło. Pierwsze kłótnie, nieudane zakochania, zajęta łazienka, dziwne niedopowiedzenia, albo i Emrys... Emrys, którego Laila przez chwilę kochała, ale nie mogła tego uczucia dłużej w sobie pielęgnować, gdyż Emrys i ona to połączenie niemożliwe do uzyskania. I nieważne jak przebiegałaby reakcja syntezy... Potem pojawiła się jej przyjaźń z Jude, która równie szybko zniknęła. Hera? Hery praktycznie nie było i nie oczekiwała, że miałaby się pojawić. Bo po co? Laila pozostawiona samej sobie? Czemu nie? Opiekowała się w między czasie Urskiem, ale i ta stała się samodzielna, a więc ekipa Howett wyginęła i pozostało jej mgliste wspomnienie tego, że we wrześniu stanowiła część jakiejś kuli przyjaciół. Tyle. Inne historie? Nie było żadnych. Szlajała się sama po zamku zapoznawała nowych ludzi. Spędziła dzień z Adrienem, ale ten najwidoczniej nie chciał jej widzieć... Zdarza się. Wszystko jest przypadkiem. Więcej szkoły, więcej zajęć poza lekcyjnych i dzień płynie... A teraz szła na trybuny... Niosła ze sobą rękawice, które powinna oddać nauczycielowi, ale nie lubiła Farid'a więc musiała poczekać na Myles'a... Najzwyczajniej w świecie miała nadzieję, że to wszystko da się ogarnąć inaczej. Spokojniej... I dokładnie w tym momencie zobaczyła Deidree... Kojarzyła ją z zajęć, ale nigdy z wspólnych wypadów. Po prostu ich ścieżki nigdy się nie splatały, a mimo to pacnęła na miejsce obok i uśmiechnęła się lekko. - Cześć Di. Co Ty tutaj tak na trybunach zamiast w przestworzach? - Tak. Laili jeszcze dużo brakowało, by grać tak dobrze, jak koleżanka. Ale może trening czyni mistrza?
Deidree jakoś nigdy nie miała problemów ze znajdywaniem sobie znajomych czy nawet przyjaciół. Już w pierwszej klasie zaprzyjaźniła się z Laoise i Dahlią. Z Laoise do tej pory ma znakomity kontakt, ale jeśli chodzi o Dahlię zawiodła ją. Wiedziała dobrze o tym, że nie powinna tak robić. Zauroczyła jej chłopaka i nie miała przy tym żadnej głowy. Nawet jeśli ten związek byłby idealny to do tej pory sobie tego nie wybaczyłaby. A z tym chłopakiem była zaledwie dwa tygodnie i już się ze sobą nie dogadywali. Zresztą byli małymi smarkaczami, więc co oni mogli wiedzieć o prawdziwym związku. Nawet teraz Deidree w tych sprawach jest nieco tępa. Nie wie jak się zachowywać w takich sytuacjach, co prawda zauroczyła niby ślizgona i była z nim, ale to dopiero był niewypał i do tej pory żałuję, że w ogóle ich związek się kiedykolwiek narodził o ile to nawet można było nazwać związkiem. Były cudowne chwile, ale i te które dziewczyna chciałaby na zawsze zapomnieć. Ale zawsze to jest jakieś doświadczenie w tych sprawach. Z puchonką nigdy nie miała dobrych kontaktów, co prawda zdarzały się dni kiedy to dziewczyna jej się wypłakiwała w ramionach, ale jednak Deidree nie miała do niej jakiegoś cudownego zaufania jak np do Laoise z którą mogłaby porozmawiać o dosłownie wszystkim, ale przecież nie wszystko jeszcze stracone, prawda? Laila wydawała jej się odpowiednią kandydatką na przyjaciółkę, nawet może i tą najlepszą, chociać Laoise chyba nikt nie może zastąpić. Deidree nadal jeszcze walczyła o dobry kontakt z Dahlią, ale powoli zaczynała się poddawać, dziewczyna nie wyrażała i nie pokazywała żadnego punktu zaczepienia dzięki któremu dziewczyna mogłaby pomyśleć, że jeszcze nie jest wszystko stracone. Ale sama Laoise jej powiedziała, że ona by jej tego nie wybaczyła. - Nie mam dzisiaj ochoty na latanie. Ale Ciebie to na prawdę się nie spodziewałam w tym miejscu. Nigdy nie widziałam Cię na miotle. - powiedziała do niej i posłała jej lekki uśmiech. Na jej uśmiech to chyba każdy zasługiwał. Lubiła się uśmiechać i nawet jeśli miała paskudny humor potrafiła się bardzo szczerze uśmiechnąć.
Ona... Laila po prostu zauważała, kiedy pewne relacje się kończyły i nie ciągnęła ich na siłę. Skoro ktoś nie chciał poświęcać jej czasu tak, jak Jude to po co to wszystko? Po nic. Na darmo. A na darmo się starać nigdy nie opłacało, więc szybko się zniechęciła i zaczęła wszystko od początku. W głębi serca czuła, że po części to jej wina i powinna jakoś porozmawiać z Jude o tym wszystkim, ale czy oby przyjaźń nie słynęła z tego, że powinna przetrwać wszystko? A w obliczu tego, że Jude nadal nie znała prawdy to Laila naprawdę nie znała powodu jej odrzucenia i nie chciała znać. Za późno. Jude już miała swoje pięć minut w życiu Laili i z powodzeniem można je zaliczyć do przeszłości. Być może gdyby znała dogłębniej sytuację, w której znalazła się Deidree z Dahlią pomogłaby. Przecież miała doświadczenie w rozbijaniu związków i przyjaźni, ale łączenie też jej wychodziło. Być może powinna zaaranżować jakieś spotkanie czy coś? Teraz jeszcze nic takiego nie przychodziło jej do głowy, ale może za chwilę, ewentualnie dwie? Ponadto Laila po chwili została wybita z rytmu intensywnego myślenia, bo musiała wybuchnąć śmiechem. - Ej. Jestem taka beznadziejna, czy szybka jak wiatr, że nie widzisz mnie podczas meczów? - No halo. Przecież Laikowa z Cassandrą prawie utarły nosa Gryffonom! Tylko ich szukający zawiódł, ale to nic. To się naprawi i wyniesie. Na pewno wszystko będzie w porządku. Trzeba potrenować. Nawet Ulka broniła tamtego pamiętnego dnia! A Deidree mówi, że nie pamięta Laikowej z boiska. ZBRODNIA! ZBRODNIA NIESŁYCHANA.
Laila w tym miała na prawdę wiele racji. Z Borisem było tak samo to Deidree za nim latała, owszem dostała to czego chciała, a więc była z nim, ale to było całkowicie bez sensu. Jeśli byli sami chłopak zachowywał się normalnie, był dla niej miły i czuły, ale gdy tylko ktoś pojawiał się na horyzoncie temu od razu się wszystko przewracało w głowie i to nie ona była dla niego najważniejszą osobą, czasami nawet miała wrażenie, że ta osoba która przyszła była dla niego ważniejsza niż ona. To z pewnością nie było normalne. Tolerowała to, ale do pewnego czasu, aż w końcu nie wytrzymała. Pewnie i by chciała pomóc, ale czy na pewno by pomogła? Nie chciała jej stracić, ale to było chyba już za późno. Deidree wiele się już starała, wiele dla niej robiła, ale to i tak nic nie znaczyło. To była jej na prawdę bardzo bliska przyjaciółka, mówiły sobie wszystko, a teraz zwykłe cześć na korytarzach i nie zawsze Dahlia jej odpowie. Dla niej to był cios poniżej pasa, nie mogła na takie zachowanie patrzeć. Jednak z drugiej strony Dahlia by jej już darowała. Przecież minęło tyle czasu, a ten chłopak i w oczach Dahlii i jej stał się całkowitym zerem, więc po co dalej się tak droczyć? Oczywiście nie oczekuję takiej przyjaźni jak wcześniej, bo powiedziała jej że z nim jest chyba jako jedynej osobie, a Deidree od razu to wykorzystała, ale były wtedy małymi dziewczynkami i nie miały w pełni rozwiniętego mózgu, zresztą Deidree do tej pory nie ma rozwiniętego mózgu, ale to ujdzie w tłumie. - Podczas meczów oczywiście Cię widuję, ale chodziło mi, że nigdy nie latałaś, przynajmniej nie rzuciłaś mi się w oczy. - powiedziała do niej z lekkim grymasem twarzy. Może po prostu nie rozpoznała puchonki, albo w ten czas nie zwracała na niej żadnej uwagii, bo mało to puchonów kręci się po szkole? Więc nie ma się jej co dziwić, że ta uciekała od jej wzroku.
Co prawda Howett nigdy nie skakała, jak szalona, że z niej dusza towarzystwa i reszta szaleństwa, ale też nigdy nie przesadzała z zaszywaniem się w kącie. Miała swój złoty środek, choć ostatnio chyba go porzuciła na rzecz pokazywania się z ludźmi wszędzie. Pomijając lekcje, to zaliczyła wszystkie imprezy i dziwne wypady chociażby do lasu. Szło lato, a ona była blada, jak ściana. Właściwie powinna znów się wybrać gdzieś ze znajomymi. Może jakiś las czy coś. Ale na razie do tego nie zmierzało. Wszystko zaczynało się i kończyło w momencie, kiedy okazywało się, że Ci ludzie znów dostali jakiś szlaban, a Laila jako czysta, jak łza dziewczynka, ma czas wolny. Bo przecież nikt jej nie podejrzewał o te wszystkie straszne rzeczy, których przecież była inicjatorką, a często też realizatorką. Już dawno pozbyła się braterskiej łatki, która nie zbyt przychylnie oceniała jej osobę. Ale to takie tam drobne szczegóły z jej życia. Co do przyjaźni... Z Dahlią się kolegowała. Nie znała jej dobrze. Zwykła dziewczyna mijana na korytarzach. Ale Laila i tak miała o wszystkich wyrobione zdanie. Dahlia była sympatyczna, ale nie sposób pozbyć się ogólnej kategorii, w które L. pakuje wszystkie dziewczyny bez wyjątku. Laila po prostu uważa, że wszystkie dziewczyny są w stanie wydrapać sobie oczy za jakieś nieudane akcje. I to niestety była prawda. Długi czas toczyła topór wojenny z Scarlett, ale to nie była o tyle jej wina, co przypadku. Spodobał się im ten sam chłopak i ich przyjaźń poniosła za to odpowiednią cenę. Choć L. zwykła wspominać, że najwidoczniej była to zbyt krucha nić powiązania, aby oczekiwać, że pomimo wszystko będą zawsze razem. Niestety. Może i tak było w przypadku Deidree? Nie? A może powinna się zastanowić. Czasem to wszystko znaczy nie więcej niż jeden podmuch wiatru. - Hm. Może. Kto wie. Na drugi raz będę latać Ci przed oczami. - Uśmiechnęła się szeroko, jakby rzeczywiście miała zamiar tak zrobić. Podczas meczów była zbyt zestresowana i zajęta kaflem, aby poświęcać czas na obserwowanie innych. NIESTETY.
Deidree chyba niczego w życiu tak nie żałowała jak tego, żeby pogodzić się z Dahlią, to jednak im w ogóle nie wychodzilo. Dziewczyna na prawdę bardzo tego chciała, widują się codziennie, mieszkają w jednym dormitorium więc jak mogłyby się nie widzieć. Powoli się do tego przyzwyczaja, że nic z tej przyjaźni już nie będzie. Ale nawet z Laoise się tak bardzo nie przyjaźni teraz jak kiedyś z Dahlią. Może gdyby Dahlia nie powiedziała jej, że się w tamtym kolesiu podkochuje to pewnie by Deidree nic z tym nie zrobiła, a tak to była po prostu o nią zazdrosna, nie o niego, a o nią. Jak to jeszcze wtedy mała dziewczynka chciała odebrać jej chłopaka, bo bała się, że przez niego straci i ją. A pewnie tak wcale by nie było. Chociaż nie było im dane się przekonać. Przykra sprawa, ale jak najbardziej prawdziwa, niestety. Z Lailą powinny by się zakolegować o wiele wcześniej, bo są na prawdę do siebie podobne, mają takie samo zdarzenie w swoim życiu i przez takie samo zachowanie straciły coś czego nigdy nie chciałyby stracić. Pewnie wieczorami miałyby o czym sobie porozmawiać, ale czy teraz nie jest za późno na tworzenie jakiejkolwiek przyjaźni? Okażę się. - No chyba będziesz musiała na przyszły raz się na to przyszykować. Nie no teraz na pewno będę Cię zauważać, przynajmniej spróbuję. - powiedziała do niej i lekko się ponownie uśmiechnęła.
Ogólnie to Laila nigdy nie miała nic przeciwko znajdywaniu sobie nowych ziomeczków. Od razu się jej lepiej na serduszku robiło, że jest ktoś do kogo można iść w środku nocy i napić się ognistej, albo zwyczajnie pójść razem na dach, aby spróbować policzyć gwiazdy. I nie było w tym nic romantycznego, bo kiedy ostatnio zrobiła coś takiego to raczej nie wiązało się to ze świecami i wieczorkiem do przytulania. Bazowało raczej na mocnej libacji alkoholowej, gdzie wszyscy w gwiazdach szukali swego przeznaczenia. Durni szesnastolatkowie? Raczej tacy, którzy o mało co nie pospadali z dachu w imię swoich marzeń. Nawet Laila chciała jednego wysłać w kartonie z dachu, jako misję ratunkową dla butelki, która wymknęła się z drobnych dłoni dziewczęcia i poszybowała w dół. Na szczęście w porę się ogarnęła i nie zmuszała niewinnego człowieka do poświęcenia życia. Ale no wracając do tematu, ona naprawdę nikogo do niczego nie zmuszała, a szereg przyjaciół lubiła powiększać chociażby ze względu na to, że część starej ekipy wykruszyła się i nie nadawała do ponownego użytku. Ot co. A teraz L. uśmiechnęła się lekko. Gdyby wiedziała, ze Di prowadzi takie przemyślenia na pewno by coś jej poradziła, aby miała wyjebane czy coś. Może te brzydkie słowo jest zbyt wulgarne, ale na pewno bezpośrednie i jest dobrą radą. Bo po co ciągle oglądać się na innych? To jest życie Di i nie powinna zwracać aż takiej uwagi na to co jest za nią. Tym bardziej, że próbowała wszystko naprawić, a skoro nie wyszło to chyba pozostawało jedynie pogodzić się z życiem i przejść dalej. Tak samo, jak Laila ogarnęła się po pewnych sytuacjach w swojej rodzinie, a też z Jude czy Herą. Razem przeszły wiele, ale to co dobre szybko się kończy. - W porządku. Podejmuję wyzwanie rzucania Ci się w oczy przy każdej, możliwej okazji. - Uśmiechnęła się lekko przyodziewając ten wyraz twarzy, który zwiastował nowy spisek.
Miała takich znajomych jak tutaj opowiada Laila, ale nie jest do końca pewna, czy może im zaufać. Na jej zaufanie, na prawdę trzeba dość długo pracować, chyba, że zrobi ten ktoś coś hiper super co jej się spodoba i będzie mógł otrzymać je wcześniej. Deidree jest na prawdę trudną dziewczyną, jeśli ktoś miałby ją kiedykolwiek rozpracować to chyba nie dałby radę. Jest szurniętą wariatką. Dzisiaj zachowuję się na prawdę cicho, bo nie ma do tego ani weny, ani humoru. Z Dahlią dopiero to wyprawiały, teraz za bardzo to nie ma z kim, bo Laoise to wzorowa uczennica, a ostatnio nawet z nią traci kontakt. O nie tylko nie to. Będzie musiała ją znaleźć i jakoś zagadać, przecież nie może stracić kolejnej przyjaciółki, bo tego już psychicznie nie wytrzyma. W pierwszej klasie miała full przyjaciół. Z wszystkimi się dobrze dogadywała, ale z roku na rok tak jak Laila wspomniała, grono zaczynało się kruszyć, aż została tylko ona i Laoise. No jeszcze rok temu Dahlia, ale teraz to już przeszłość. Dahlia nawet przestała rozmawiać z Laoise, czy one też się na siebie pogniewały czy co? Nie chciała w to ingerować, bo niby to nie jest jej sprawa, ale jak tylko spotka się z gryffonką będzie musiała się o to zapytać. Bo nie daje jej to świętego spokoju w jej głowie. Chociaż w jej głowie od wielu lat jest wielki bałagan, którego za cholerę nie potrafi posprzątać i czuje się z tym na prawdę źle. Przynajmniej teraz, bo wcześniej jej to zwisało. - Dobra będę pamiętać. Tylko, żebyś potem mi się nie tłumaczyła, że nie masz okularów! - oznajmiła.
Przyjaźń, miłość, nienawiść... Czy te uczucia nie były śmieszne? Tyle się mówi, że trzeba zostać egoistą, by zrozumieć świat, że trzeba spełniać własne marzenia, dążyć do wyznaczonego celu, chcieć spełnić pewną bajkę... Iść po swoje. Wyciągać ręce i brać jeszcze więcej. Nie poprzestawać na małym. To w końcu jest Twoje życie i masz pełne prawo brać z niego garściami co tylko zechcesz. A jak było w praktyce? Kochasz? Od razu jesteś skreślony z listy ludzi o trzeźwym myśleniu, bo bądźmy szczerzy. Czy Twój mózg pracuje wtedy? Myślisz tylko o tym, żeby kochać mocniej, żeby pokazać, że jesteś wart tej osoby, choć często ten związek nie daje Ci nic innego, jak trzymanie się za ręce przed przyjaciółmi. Serio. A przyjaźń? Wszystko fajnie, dopóki Twoja przyjaciółka nie znajdzie sobie faceta. Wtedy wszystko się sypie i nie wytrzymuje ciężaru. Ot co. Życie boli. Choć przyszło mi do głowy wulgarniejsze słowo, to może się powstrzymam. Przynajmniej na razie... Ile razy jeszcze przyjdzie nam płakać za ludźmi, którzy się okazują beznadziejni i głupi? To jest dopiero grubszy problem do rozwiązania, więc może przystopuję w przemyśleniach. - Jołjołjoł. Spoko. Okularów nie noszę! - (zaprzeczenie avka, ale to tylko do zdjęcia hehs). Laila na chwilę oderwała wzrok od swojej towarzyszki i uniosła głowę ku niebu, przez które desperacko próbowały się przedrzeć promienie słoneczne... To było zastanawiające. Te chwile, to wszystko... Mogło być sprawą do przemyślenia. Jakie to śmieszne, że ludzie tego nie zauważali. Ech. - W sumie... Dlaczego tutaj przyszłaś? Chciałaś polatać? A może popatrzeć na trenujących? - Mimowolnie przeniosła wzrok na przyjezdnych, którzy chyba szaleli na miotełkach. Ale to tam taki szczegół drobny. - W sumie kiedyś podbiję świat swoją skromnością i zajebistością. - Powiedziała z pełną powagą przejeżdżając dłonią po brzuchu kolistym ruchem. Hehs. Jeszcze Di pomyśli, że L. nosi w sobie następce tronu czy coś! A to przecież tylko Mały Głód zaczął przypominać o swoim istnieniu!
Miłość to na prawdę pojęcie względne. Kochać trzeba potrafić, nigdy się nie wie kiedy ta prawdziwa miłość przyjdzie, a Deidree maży już o takim księciu, który przybędzie na białym koniu i przede wszystkim nie będzie ją zawodził na każdym kroku. Tego kolejny raz by nie zniosła. Wiele chłopaków jej się podobało, ale szczególnie to tylko jeden, ale co z tego wyjdzie? Dawno już z nim nie rozmawiała, a i on nie daje jej żadnych znaków, aby mogła myśleć, że jest jakakolwiek szansa dlatego ona czeka z nadzieją, że ten może kiedyś się w niej zakocha i będzie wszystko jak w pięknej bajce, chociaż nie wydawało jej się że takie cuda się zdarzają. Nie chciała szukać chłopaka na siłę, nie jest z tych osób, które chwalą się chłopakami czy odwrotnie. Owszem o Borisie wiedziała jedynie Laoise no i ten jego kumpel, ale nie roznosiła tego po wszystkich kątach Hogwartu, bo komu ta wiedza była potrzebna? Nie żeby ta się bała jakichkolwiek opini innych uczniów, bo to ją na prawdę nie interesuje. Dla niej liczy się tylko to czy jej jest dobrze, a reszta to na prawdę nie ma żadnego znaczenia. Obiecała sobie, że jak tylko będzie miała chłopaka nie będzie za nim biegała, bo taki błąd zrobiła przy Borisie i on pozwolił sobie na wiele więcej, bo myślał, że ta będzie go szukała i tylko dla niego miała oddychać. Szczerze powiedziawszy już dawno go nie widziała. Uczęszczał do Hogwartu, był z siódmej klasy, a jednak go nie widywała, tym bardziej, że oby dwoje mieszkają w lochach powinni na korytarzu od czasu do czasu się widywać, a jednak tak nie było, na całe szczęście. - O to może jednak załóż, będziesz bardziej rozpoznawalna... - zaśmiała się. Na pewno wtedy rzucałaby jej się w oczy, ale nie będzie od niej oczekiwała, żeby ta się do niej dostosowywała, nie były przyjaciółkami i pewnie do tego stanu im jeszcze wiele brakuje, ale wszystko w ich rękach, będą chciały to będą się spotykały, nie to nie. - Niee nic w tym stylu... Po prostu przyszłam tutaj, bo wiedziałam, że nie będzie tłumów skoro nie ma meczu, a trening.. Nawet nie wiedziałam, że on dzisiaj jest. - mruknęła. Sama również spojrzała na osoby które latały na miotle. Tyle nowych twarzy, a żadnych zauroczeń z jej strony. Sama siebie nie rozpoznawała. Pewnie wcześniejsza Deidree rzucałaby się w ramiona obcym facetom, bo nie można powiedzieć, ale było na czym oko zawiesić. Widząc jej ruchy zaśmiała się wyjmując z torby którą miała przy sobie kanapkę i paszteciki dyniowe. Podała jej od razu kładąc na jej kolanach, ażeby nie odmawiała. - Przezorny zawsze ubezpieczony... - poruszała brwiami z uśmiechem na twarzy.
Nieważne czy nowa Laila, czy stara, czy wyprana w perwollu... Ona w sumie nie rzucałaby się w ramiona tym chłopakom. Źle by się z tym czuła. Nie żeby teraz oskarżała czy oceniała Deidree. Chodzi tylko o nią i jej charakter. Oto, że za bardzo boi się odrzucenia, nieudanych związków i przelanych emocji w kufer, który zwykliśmy nazywać przeszłością. Chyba obawiałaby się również pocałunków, zbliżeń... To wszystko przerastałoby ją. Była nie do okrzesania. Nie do określenia. Wystawała poza szary tłum. Wszędzie było jej pełno. Chciała istnieć całą sobą. Każdy oddech przecież ma znaczenie. Nie chciała tego stracić na rzecz kilku skradzionych pocałunków w schowku na miotły, aby potem znienawidzić swoje ciało. Kiedyś prawie doszło do takiej sytuacji. Płakała. Nie potrafiła znieść tego, jak bardzo to by odbiło się na jej psychice. Ile za to by zapłaciła i po co... To nie była ta osoba. Nie ten, w którego ramionach rzeczywiście chciałaby się znaleźć. Miała dość swojego charakteru. Dziwnych sytuacji. To było takie dużo i jeszcze za dużo. Chyba stawiała sobie cele, których nie będzie potrafiła osiągnąć. Stąd doszła do wniosku, że samotność będzie jej doskonałym kompanem i powinna już zaakceptować ją i otulać do snu. We dwie zawsze raźniej. Choć z samotności jest przewrotna kochanka. Czasem swoją brutalnością doprowadza do miejsca, z którego nie ma już szansy na powrót. Zasypane ścieżki, spalone mosty, strach, że będzie gorzej. Siadasz i czekasz. Nie wiadomo na co. Aż umierasz. Proste. Laila wzięła jedzenie, które podarowała jej dziewczyna. Odgryzła kawałek dyniowego pasztecika i spojrzała na wszystkich, którzy tam byli. Jakieś bliźniaczki, jakaś laska, którą powinna kojarzyć z dormitorium. Jakiś człowiek, którego rano cisnęła z przysłowiowego bara. Oni już jej nie pamiętali. Laila chyba była zbyt czuła na szczegóły. - Hm. Trybuny to dobre miejsce, żeby się schować? W sumie może i racja. Powinnam to dopisać do "ulubionych miejsc". - Wzruszyła ramionami, jakby rzeczywiście prowadziła taką listę z troską oto, aby wszystko było na niej zrobione jasno i klarownie. - Hm. Chcesz mi powiedzieć, że nosisz ze sobą paszteciki dyniowe na każdą okazję? - Spojrzała na nią z pretensją na niby i czekała na odpowiedź, jak śledczy, który potrzebuje wsparcia od swojego świadka. Uh! - Jak już masz paszteciki to wyciągaj coś do picia. - Zaśmiała się wgapiając się w boisko, gdzie chyba po raz pierwszy grano w powietrznego zbijaka. Wow.