Całe boisko okalają wysokie trybuny z których, przy pomocy lornetki, można zobaczyć każdy ruch graczy. Udekorowane są kolorami domów, czyli zielonym, niebieskim, żółtym i czerwonym. Dla nauczycieli przeznaczona jest oddzielna loża. Czasem zagości tam również dyrektor lub pracownik Ministerstwa. Podczas meczu, całe trybuny rozbrzmiewają dopingującymi okrzykami i mienią się rozmaitymi hasłami.
Autor
Wiadomość
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Nie mógłby przegapić ostatniego w sezonie meczu quidditcha rozgrywanego pomiędzy Krukonami a Gryfonami. Jego wynik miał ogromne znaczenie, jako że Slytherin nie stracił jeszcze całkowicie szans na puchar. Czego by jednak nie powiedzieć, zwycięstwo Ślizgonów w tabeli było raczej mało prawdopodobne, a za którąś z drużyn trzeba było jednak trzymać kciuki. W innym wypadku byłoby po prostu nudno. Zdecydował się więc kibicować Gryffindorowi z uwagi na to, że do tego domu należała jego młodsza siostra i jeden z najlepszych przyjaciół – Jeremy Dunbar. Poza tym to właśnie Ravenclaw w meczu ze Slytherinem najbardziej pokrzyżował Wężom szyki, więc wybór wydawał się oczywisty. Chłopak zjawił się na trybunach jeszcze przed pierwszym gwizdkiem i głośno parsknął śmiechem, widząc na boisku sporawy napis o jakże szumnej treści „Rav ssie wora”. Nie miał pojęcia, kto dokonał takiego aktu wandalizmu, ale winszował autorom tego dzieła. - Widziałaś? Wspaniałe! – Rzucił jeszcze do Carmel, której nie musiał nawet siłą zaciągać na trybuny. Mimo że młoda Gallagherówna sama nie latała, tak interesowała się quidditchem i nie darowałaby sobie z pewnością takiego wydarzenia. W każdym razie niecenzuralny napis nie był jego dziełem, on tym razem był bardzo grzecznym kibicem. Założył więc na siebie czerwoną bluzę z kapturem z czarnymi spodniami, a na barkach niósł ogromnego pluszowego lwa. - Chyba dorównuje Stanisławowi, co? – Zapytał swojej towarzyszki, mając nadzieję, że spodoba jej się przygotowana przez niego oprawa. – Pogłaszcz go po pysku, to usłyszysz jak głośno ryczy. – Dodał zaraz, zachęcając dziewczynę do tego konkretnego ruchu. Lew był zaczarowany, więc faktycznie wydawał z siebie głośny ryk za każdym razem, kiedy ktoś pogłaskał go po pysku. - Musimy tylko nadać mu imię. Masz jakiś pomysł? – Nie był zbyt dobry w takich rzeczach, więc wolał pozostawić to swojej siostrze. Przypomniało mu się za to o czymś jeszcze. – Właśnie, mam jeszcze specjalną racę wystrzeliwującą świetlistą smugę w kolorach czerwieni i złota. Ale wystrzelmy ją dopiero po zwycięstwie Gryffindoru, ok? – Trzeba było przyznać, że Matthew pieczołowicie się do tego meczu przygotował. Przede wszystkim chciał zaimponować swojej siostrzyczce, ale nie ukrywał, że jego również to bawi. Atmosfera na meczach, nawet jeśli nie brało się w nich aktywnego udziału, była zawsze niesamowita.
Całkowicie nie ogarniał szaleństwa panującego na trybunach. Rano sobie tworzył eliksir, a wieczorem brał udział w meczu i to więcej - z jakiegoś dziwnego powodu, z jakiejś niewyjaśnionej i tajemniczej przyczyny - zwyciężyli i to z pomocą Dunbara. Złapał znicz. Przez cały mecz powtarzał sobie "łap go jak Matt. Jak Matt. Jak Matt". I proszę bardzo - mantra zadziałała! Nikt nie spodziewał się Dunbara na meczu, zwłaszcza on sam. Tym bardziej zwycięstwa. Ile było w tym przypadku a ile talentu? Chłopak miał problem z określeniem swoich emocji. Nie wiedział czy się cieszy, czy niedowierza czy ma ochotę iść do Elijaha by mu z trudem spojrzeć w oczy i wyciągnąć na piwo. Co się z nim ostatnio działo? Coś nie tak. Musi go z rana dorwać, zaczynał się niepokoić. Tymczasem kilka osób przekazało mu informacje na temat pobytu Matthew'a na trybunach. To oznaczało jedno - ten wszystko widział i musiał tutaj zapewne roznosić ławki z dumy i radości , bo przecież to Gallagher poduczał go panowania nad miotłą. Oszołomiony nagle znalazł się w odpowiednim rzędzie i na wprost dojrzał najpierw wielkiego lwa, potem Matta i obok oczywiście obowiązkowo Carmelkę. Podrapał się po skroni. To znaczy, że ona też widziała całe to zajście. Hm. Trzymał w ręku znicz, nie oddał go jeszcze. Pomachał zaciśniętą pięścią do tejże dwójki i przedarł się przez ciała ludzi. Ta daaaam. - rozłożył ręce na boki prezentując siebie całego - zmęczonego, rozczochranego, spoconego ale wyszczerzonego od ucha do ucha. - Nie pytajcie mnie jak ja się znalazłem na meczu i jak złapałem znicz bo za cholerę nie mam pojęcia. Nim się obejrzałem Franklin mnie zwołał na boisko i z szoku się zgodziłem. - nie bardzo wiedział co powinien teraz zrobić - uściskać ich ? Przytulić? Hm, nie! Gdy Matt wygrał pierwszy był… buziak od Carmel! Nagle Jerry poczuł, że też chce być w ten sposób doceniony, choć nie był pewien dlaczego. - Hej, też chce buziaka dla zwycięzcy! Kto mi go da? - zawołał pretensjonalnie , choć wzrok miał rozbawiony. Mimo wszystko rozejrzał się za chętnymi, a i tak jego wzrok padł wymownie na Carmelkę. Wyszczerzył się do niej wyzywająco sprawdzając czy ma odwagę to zrobić. Nie mógł złapać jej spojrzenia, bo ta wbiła je w buty. - Matt, zepsułem ci siostrę. - zaczął się śmiać i wyciągnął w jego kierunku rękę ze zniczem. - Popatrz, popatrz na to cudo. Mój dziewiczy znicz. - poruszył zaczepnie brwiami i suszył zęby jak szalony. Nie, nie dał się podnieść i nie, nie dał znicza temu pluszowemu lwu, który łypał na niego spode łba. Czekał na gratulacje , a był bardzo łasy na pochwały mimo, że widać było w jego uśmiechu, że jeszcze nie do końca wierzy w to, co się właściwie dzisiaj wydarzyło.
Carmel M. Gallagher
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167
C. szczególne : dołeczki w policzkach kiedy szeroko się uśmiecha, blizna tuż nad prawą brwią. Kilka kolczyków w prawym uchu.
Wiadomo, że musiała być obecna na trybunach podczas finałowego meczu z Krukonami, tak samo jak oczywistym było jakie przybierze barwy. Nawet nie ze względu na swoją przynależność do domu lwa, a po prostu fakt, że całym sercem uwielbiała gryfońską drużynę. Już sam fakt, że kilkoro jej członków zaczęło już zawodową karierę dużo mówiło o reprezentowanym przez nich poziomie. A Ravenclaw... Ravenclaw był drużyną kalek, czego Carmel w ogóle nie potrafiła zrozumieć – może próbowali ugrać coś na litość? – I prawdziwe – przyznała, również patrząc na dumne „Rav ssie wora” zdobiące murawę boiska. – Dlaczego sama na to nie wpadłam... nie wiem kto to zrobił, ale należą mu się dodatkowe punkty. – o tak, mała Gallagherówna była z całą pewnością zdolna do takich czynów i teraz pluła sobie w brodę, że sama nie powzięła żadnych kroków, aby poza intensywnym kibicowaniem wesprzeć jakoś swój dom. – Widziałeś Jerry'ego? Nie mogłam go dziś.. OCH, LEWEK! JAKI SŁODKIMATTTODLAMNIE?KOCHAMCIĘOMERLINIE. – zapiszczała, a potem stopniowo przechodziła do wrzasku i natychmiast wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać zwierza po pysku. Ten ryknął donośnie, wywołując głośny śmiech dziewczyny. – Trzeba przyznać, że lwy są jednak lepsze od węży... węże tylko wywalają jęzor, a lwy potrafią dumnie ryczeć. – przymrużyła oczy, jak zawsze gdy zdobywała się na żartobliwe złośliwości wobec niego. Niejednokrotnie narzekała na to, że jej brat jest w Slytherinie. Co prawda nie przeszkadzało jej to zbytnio, poza tym, że często czuła się rozdarta – jak na przykład na meczu Gryfonów ze Ślizgonami. No i wolałaby mieć go bliżej siebie, nie na drugim końcu zamku. – To będzie Gerwazy, wygląda na Gerwazego. Raca? Ale czad! Trzeba przyznać, że mecz był naprawdę pierwszorzędny, a do tego zaskakujący. Na boisku pojawiła się jedenastolatka i... Jerry! W ogóle się tego nie spodziewała, uczepiła się więc ramienia brata, wykrzykując do niego: „Czy to Jerry? To Jerry! Matt, widzisz to co ja? Jerry na boisku!” Co więcej, owa jedenastolatka skutecznie nabijała gole, a Dunbar ostatecznie złapał znicza, wywołując absolutne szaleństwo na trybunach. Czuła taką samą dumę jak w chwili kiedy ze złotą piłeczką przyszedł do nich Matthew. Z nadmiaru emocji na jej twarzy pojawiły się ogniste wypieki. – Raca! Odpalamy! – krzyknęła, wyciągając różdżkę. Jeśli chciał jej zaimponować to z całą pewnością mu się udało, było to zresztą po niej widać. Porwała w ramiona lwa, racę natomiast zostawiła jemu i kiedy w końcu ją odpalili, z zachwytem patrzyła na złoto-czerwony efekt. Magia w najpiękniejszej postaci, prawda? – Myślisz, że Jerry tutaj... – urwała bo z boku dobiegły ją wzmożone okrzyki, a zaraz potem znajomy głos, który w pierwszym momencie wywołał w niej falę niezrozumiałego ciepła, a zaraz potem intensywnej paniki, która w normalnej sytuacji była jej zupełnie obca. Niemalże podskoczyła kiedy go zobaczyła, a jej twarz barwą upodobniła się wpierw do pomidora, a potem do dorodnego buraka. Otworzyła szerzej oczy, a potem spuściła wzrok na dół, prosto na swoje buty, uznając je nagle za najbardziej interesujący obiekt na całych trybunach. Próbowała jakoś się uspokoić, przemówić sobie do rozsądku. Skąd ta reakcja? Przecież jeszcze dwa tygodnie temu kibicowali tutaj wspólnie, ramię w ramię, jak kumple. Dlaczego teraz serce waliło jej jak młotem, a z ust nie chciało wyjść ani jedno słowo? Czuła że pocą jej się dłonie i dyskretnie wytarła je w pluszowego lwa, którego ściskała w ramionach. Dopiero kiedy zażartował sobie, że się zepsuła, dotarło do niej, że powinna coś zrobić – cokolwiek, byleby dać im obu znak, że wcale nie przegrzał jej się mózg (choć miała co do tego pewne wątpliwości). Podniosła głowę i spojrzała na Matta, śmiejąc się trochę nerwowo, po czym podeszła (o zgrozo) do Jerry'ego, wepchnęła mu pluszowego Gerwazego prosto w ręce, wspięła się na palcach i (o jeszcze większa zgrozo) mocno pocałowała go w sam środek gładkiego policzka. Pachniał powietrzem i tymi przeklętymi orzechami, a na wargach pozostawił jej słonawy smak, co wcale jej nie przeszkadzało. – G-gratuluję znicza. – wydukała. – Muszę... ja... – nie dokończyła. Zapominając o lwie, który pozostał w rękach Dunbara, popędziła przed siebie, przepychając się między ludźmi.
| z/t
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Inni pewnie powiedzieliby, że to akt wandalizmu, ale jemu napis na murawie wyjątkowo poprawił tego dnia humor. Sam porwałby się pewnie na coś takiego, gdyby nie fakt, że nie mógł póki co tak ryzykować i zwracać na siebie uwagi czujnego grona pedagogicznego. - Winszuję pomysłu, chciałbym poznać autora. – Wtórował Carmel, popierając również jej zdanie o tym, że ten tajemniczy ktoś powinien otrzymać dodatkowe punkty dla domu za wspieranie swojej drużyny. Oczywiście realia były nieco inne i raczej skończyłoby się na punktach ujemnych, dlatego mimo swojego komentarza trzymał kciuki za to, by winni nie dali się przyłapać. - W sumie to nie… – Mruknął na pytanie o Dunbara, który rzeczywiście gdzieś zniknął. Było to o tyle dziwne, że nadal nie dołączył na trybuny, a przecież chłopak kibicował zacięcie w każdym meczu. Tak czy inaczej nie zdążyli nawet pogadać o kumplu, co w tym momencie jego siostrzyczka dostrzegła przyniesionego przez niego lwa. Wyglądało na to, że trafił w jej gusta idealnie, bo do jego uszu co chwila dobiegały jej głośne, pełne podekscytowania, piski i wrzaski. - W tej kwestii właściwie mógłbym się z Tobą zgodzić. – Westchnął ciężko, zdając sobie sprawę z tego, że Carmel narzeka na to, iż nie został przydzielony do Gryffindoru. On akurat odnosił się tutaj tylko do porównania obu zwierzątek, bo w Slytherinie czuł się dobrze. Nie był jednak przy tym jakimś ogromnym fanem węży. Koty, w tym lwy, rzeczywiście były o wiele fajniejsze. Jego towarzyszka szybko wymyśliła dla ich maskotki imię, które nie do końca mu się spodobało, ale nie zamierzał się przecież z dziewczyną kłócić. Nie chciał odebrać jej zabawy, więc lew został ochrzczony Gerwazym. Nagle Matthew stanął jak wryty. Czyżby na boisk znalazł się ich zagubiony kumpel? Jeremy szukającym? Cholera, aż przetarł oczy ze zdumienia, ale jednak się nie pomylił. Zajebiście! - Jeremy, złapiesz to! – Krzyczał najgłośniej jak się da, starając się dodać Dunbarowi otuchy. Chłopak wyglądał trochę tak, jakby nie ogarniał co się dzieje. Młody Gallagher wiedział, że nie należy on do drużyny, więc niewykluczone, że w ostatniej chwili okazało się, że ma kogoś zastąpić. W innym wypadku pewnie pochwaliłby mu się, że wystąpi w meczu. Matt wierzył jednak, że Jeremy wprowadzi do drużyny nową jakość. Może nie grał tak regularnie, ale był naprawdę zdolny. Przecież wielokrotnie trenował wraz z Gallagherem, więc Ślizgon wiedział co mówi. No i miał rację! To właśnie Dunbar przyniósł chlubę Domowi Lwa, łapiąc złotego znicza. - Tak. Raca. – Zgodził się ze swoją siostrzyczką i razem odpalili za pomocą swoich rózdżek lont, by po chwili wszyscy zebrani na boisku mogli oglądać smugę szkarłatno-złotego światła. Musiał przyznać, że to był dobry zakup i jednocześnie wspaniałe widowisko. – Dunbar mistrz! Krukoni mogą Wam buty czyścić! – Darł się w niebogłosy, obejmując przy tym ramieniem Carmelkę i uśmiechając się od ucha do ucha. Dziewczyna ciekawa była czy ich kumpel do nich dołączy, ale Matt był pewien, że nie odpuści takiej okazji. Po chwili słychać było już znajomy głos, a zza stojących nieopodal kibiców, wyłoniła się oczekiwana przez nich postać. - Franklin podjął dobrą decyzję. – Odpowiedział Jeremy’emu, klepiąc go chyba nazbyt mocno w ramię. To te emocje. – Chcesz buziaka? – Dodał wyraźnie rozbawiony, składając usta w dziubek. Może nawet i by mu sprezentował taką niespodziankę, gdyby nie to, że wyprzedziła go jego własna siostra. Swoją drogą ta sama siostra, która zaraz po tym ledwie wydukała z siebie kilka słów i uciekła z trybun, pozostawiając pluszowego lwa w rękach największego zwycięzcy tego meczu. Nie potrafił zrozumieć jej reakcji, ale na komentarz Dunbara o tym, że się zepsuła, wzruszył tylko ramionami. Nie mieli teraz czasu na to, by zastanawiać się nad zdrowiem młodej Gallgherówny. - Chłopaki! – Krzyknął tylko do reszty Gryfonów, którzy doskonale wiedzieli, co mają robić. Tak jak ostatnim razem Matta, tak tym razem Jeremy’ego wszyscy razem wzięli na ramiona i zaczęli nim podrzucać, wspólnie ciesząc się z jego sukcesu. Dopiero po dłuższej chwili odstawili nieogarniającego jeszcze szukającego na ziemię. - No, to teraz jeszcze musisz zapuścić tylko dziewiczy wąs. – Pozwolił sobie zażartować, żeby nie było tak słodko i kolorowo i żeby czasem wszyscy wokoło nie zaczęli rzygać tęczą.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Autentycznie rozbawiony obecną sytuacją spoglądał to na jednego Gallaghera to na drugiego. Zdał sobie sprawę jak bardzo ich lubi a ich uznanie było dla niego ważne. Nieistotne, że mecz wygrany został z czystego przypadku, a nie z talentu - ważne ile to radości wniosło na trybuny oraz między tę trójkę, którą miał ochotę wyściskać, a z jakiejś niewytłumaczalnej przyczyny nie zrobił. Był pewien, że Carmelka stchórzy, a zaskoczyła go swoim zachowaniem. Fakt, powinien pamiętać, że rozmawia z Gryfonką, a tacy w szkole bardzo łatwo spełniają prowokację. Sam był tego przykładem. Nie chciał się sam przed sobą przyznać, ale zmiękł od podarowanego buziaka, przez co nie odpowiedział nic konkretnego, gdy dziewczyna poczerwieniała i po prostu uciekła. Zamrugał oszołomiony tym, co się dzieje i popatrzył wprost na komiczny dzióbek Matthew, na którego widok parsknął śmiechem. - A jak zamarzę, żeby rzucano we mnie stanikami to też którejś dziewczynie zdejmiesz i mi rzucisz? - zapytał i był prawie pewien, że przyjaciel by tego dokonał. Szybko zrozumiał, że opieranie się zbiorowemu świętowaniu mijało się z celem. Nie chciał być podrzucany - w końcu ledwo zszedł z wysokości, ale skoro nalegali... miło było być w centrum uwagi, przynajmniej te kilka minut. Miał tylko nadzieję, że go nie upuszczą. Z bananem na twarzy dał się postawić na nogi i mimo upływu czasu wciąż nie wyglądał na zbyt przytomnego. Suszył zęby i przyjmował gratulacje i podziękowania. Hm, chętnie przyzwyczaiłby się do takiej atencji i popularności. Wykrzywił się i znowu wybuchnął śmiechem. - Chyba pod pachami. - roześmiał się i również poklepał go po ramieniu. Oparł rękę o jego bark i powoli zaczął wytaczać ich z trybun. - Widzisz ten znicz? Widzisz? On przejdzie do legendy, mówię ci. Nie sądziłem, że mam w sobie aż taki geniusz, a to otwiera mi drzwi do... - buzia mu się nie zamykała, kiedy w towarzystwie ogólnej radości schodził z trybun na murawę. To był dobry mecz. Szybki, konkretny i niemalże bezbolesny. Zmęczony i zadowolony dał się porwać świętowaniu.
[zt x 2]
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ludzie dopiero się zbierali, wyjątkowo niepoubierani w barwy przypisane konkurującym domom. Twarzom zaczerwienionym od chłodu panującego na zewnątrz brakowało wojennych barw, szaliki częściej zdarzały się beżowe lub czarne, mieszanina kibiców pozostawała znacznie mniej podzielona niż podczas normalnych meczy. Ciężko odróżnić kto zamierzał dopingować komu - Fire zresztą też sama nie wiedziała. Znajomość składu obu drużyn ograniczała do tego, że panna @Morgan A. Davies miała grać jako szukająca tego dnia. Reszta utraciła znaczenie, byli zaledwie zbitką szarych ludzi, a jednak... to w ich rękach pozostawał los meczu i co najważniejsze, to oni mieli utrudniać pracę Morgan. Oby zagrali porządnie. Blaithin nie zamierzała przegapić okazji ujrzenia, jak prefekt Gryffindoru rozstrzygnie wynik ich zakładu. Chełpienie się jej porażką mogłoby być naprawdę przyjemnym zakończeniem dnia. Założyła ciemnoczerwoną kurtkę, bo wieczór naprawdę zapowiadał się mroźny, a do tego wybrała swój stary czerwono-złoty szalik. Owinęła go wokół szyi, sprawdziła czy ma różdżkę i ruszyła ku boisku. Tak jak przewidywała, mecz jeszcze się nie rozpoczął, więc ludzie pozostawali w miarę spokojni. Atmosfera jednak gęstniała, a aurę oczekiwania dało się wyczuć bezbłędnie. To nie były już te lata, kiedy ona sama też dawała się ponieść fali ekscytacji. Wcisnęła się w odludny kącik na trybunach, starając się nie podchodzić do barierki. Ktoś gdzieś krzyknął, inna osoba sypnęła iskrami z różdżki. Szkotka popatrzyła na nie, jak oświetliły na chwilę czarne niebo, a potem roztarła palce w rękawiczkach.
Chociaż nie był fanem sportu i również jako kibic nieczęsto zaglądał na trybuny, to dzisiaj był naprawdę ładny, mroźny dzień i aż szkoda było siedzieć mu w zamku, kiedy wszyscy przyszli dopingować drużyny. Podobał mu się pomysł z meczem towarzyskim, zwłaszcza, że dzięki niemu nowi mieli okazję trochę się zintegrować ze wszystkimi. Fakt, ze nie byli przypisani do konkretnego domu niczego nie ułatwiał i z całą pewnością trudniej im było poznać lepiej resztę. Zwłaszcza, że nawet spali osobno. Trochę szkoda, bo jednak dormitrium często było miejscem spotkań i integracji. Z drugiej strony mieli okazję zbliżyć się do wszystkich, nie tylko do konkretnych osób ze swojego nowego środowiska. Dotarł na trybuny, ale nasilający się z każdą chwilą hałas nieszczególnie mu się podobał. To nawet nie chodziło o to, że zawsze potrzebował ciszy i spokoju. Po prostu odgłosy kibiców nieszczególnie do niego przemawiały. Nie do końca rozumiał, co oni właściwie w tym wszystkim widzą. Zajął miejsce obok starszej blondynki, @Blaithin 'Fire' A. Dear i uśmiechnął się do niej ciepło. - Hej. Chyba trochę marzniesz, co? Mogę zaproponować swój płaszcz? - powiedział, widząc, że dziewczyna pociera ręce i ewidentnie brakuje jej trochę ciepła. Sam miał na sobie naprawdę wiele warstw, więc wbrew pozorom pozbycie się jednej nie oznaczało dla niego zamarznięcia. Zdjął z siebie cienki, narzucony materiał i wyciągnął w jej kierunku. - Możesz użyć jako koca, trochę pomoże. Komu kibicujesz? - dopytał, zerkając na boisku. Nie miał pojęcia którą drużynę popierać, więc był skłonny zaczerpnąć inspirację od dziewczyny. Nie, żeby planował przeraźliwie krzyczeć, ale każde dodanie otuchy się liczyło, prawda?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ktoś się akurat dosiadł, więc niechętnie odwróciła twarz, żeby objąć Hogwartczyka okiem. Nie przypominała sobie, żeby kojarzyła skądś takiego szczeniaka, a on również prawdopodobnie Fire nie znał, bo się uśmiechnął. Rzadko kto witał takim ciepłym gestem Blaithin, dlatego jedynie zmarszczyła brwi w odpowiedzi. - Jeśli to twój sposób na zaczepianie nieznajomych dziewczyn to jest słaby - stwierdziła, próbując zrozumieć intencje młodego. Taka uprzejmość przecież nigdy nie bywała bezinteresowna, prawda? Nieufnie odsunęła materiał płaszcza ciemnowłosego, odrobinę nawet urażona tym, że wziął ją za jakiegoś słabego zmarźlucha, który nie wytrzyma jesiennej pogody... Nie potrzebowała jakiejś opieki i to jeszcze od dzieciaka. Dobrze, że zmienił temat na inny, bo pewnie wyraziłaby poirytowanie w bardziej dosadny sposób niż nachmurzoną miną. - Znasz Davies? Prefekt Gryffindoru. - podpowiedziała, żeby pamięć chłopaka szybciej połączyła nazwisko z odpowiednią twarzą. Wyglądał na bystrego, więc mógł kojarzyć dziewczynę. Szkotka odwróciła głowę, kierując swoje spojrzenie na oświetlone boisko, gdzie pojawiali się już gracze w drużynowych pelerynach. Powitano ich okrzykami i gwizdami, ale Fire dalej pozostawała dość cicha. Nawet nie wysilała specjalnie swojego głosu, żeby nie zostać zagłuszoną. W końcu wyłowiła drobną sylwetkę gwiazdy wieczoru - a przynajmniej nią była w oczach Blaithin. - Kibicuję każdemu, kto zagra przeciwko niej. Wzruszyła delikatnie ramionami i posłała młodszemu pytające spojrzenie, ciekawa po której stronie barykady stanie. W końcu jeśli wspierałby właśnie Moe to pewnie zrobiłoby się nieco dziwnie, najpewniej też wrogo. W Fire bardzo szybko budziła się waleczność i chęć podjudzania wszelkich awantur, ale na ten moment pozostawała nawet spokojna.
Uśmiechnął się lekko rozbawiony po jej odpowiedzi. Była całkiem urocza, chociaż domyślił się, że bynajmniej nie takie wrażenie chciała sprawiać. Akurat Asphodel traktował tak wszystkie dziewczyny, bez wyjątku - nie tylko takie, które mu się podobały, czy które z jakimś szczególnym zamiarem próbował zaczepić. Pewnie Fire trudno było w to uwierzyć, ale to faktycznie był bezinteresowny, szczery gest. Dobry chęciami piekło wbrukowane, nie? - Tylko tych, które trzęsą się z zimna - odchrząknął, kręcąc głową. Wyglądało na to, że Fire nie była najlepszą przyjaciółką Morgan. On oczywiście bardzo dobrze gryfonkę kojarzył i chociaż lubił wszystkie przedstawicielki płci żeńskiej - czysto teoretycznie - bez wyjątku, to o dziwo nie miał nic przeciwko pokibicowaniu przeciwko niej. - Znam, znam. Czymś ci podpadła? - zapytał zaciekawiony. Nie znał Fire, nie wiedział, że może być przeciwko komuś tak po prostu. Właściwie był skłonny uwierzyć, że Morgan czymś sobie przeskrobała. - No dobra, w sumie chętnie się przyłącze. Rzadko bywam na meczach, nie mam faworytów - stwierdził. Oczywiście, gdyby grali gryfoni, to im by kibicował, ale samych w sobie graczy nie znał na tyle dobrze, żeby wybrać kogoś z tłumu. A skoro nie można było krzyczeć za kimś, to można było przeciwko, nie?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zaczął padać deszcz, co zwiastowało jedno - zrobi się mokro, a ubrania przestaną chronić przed chłodem. Fire zaklęła cicho po francusku, ale od czego była różdżka? Wyciągnęła ją i rzuciła na siebie zaklęcie chroniące przed czynnikami atmosferycznymi... a po chwili drobnego wahania objęła tym samym czarem również swojego towarzysza. - Wcale się nie trzęsę. Zresztą, mówią na mnie Fire, więc wiesz. - przedstawiła się mimochodem, przewracając oczami. Poradzi sobie sama. Na początku po jego pytaniu o Morgan zamilkła, wtulając głowę między ramiona owinięte szalikiem Gryffindoru. Nie przeszkadzało jej zbytnio to, że chłopak interesuje się w gruncie rzeczy czymś prywatnym, dopóki nie dotyczyło to drażliwych tematów. Tak szczerze mówiąc to jedyną winą Morgan był fakt, że wybrano ją na "następczynię" Dear w kwestii prefektury. Pozostawiła to pytanie bez odpowiedzi i zapomniała wytknąć nieznajomemu, że nawet nie spytał czy życzy sobie takiego towarzystwa. - Ja też nie przychodzę na mecze, w ogóle nie lubię Quidditcha. - podzieliła się wyznaniem, średnio zauważając, że bywa bardziej wylewna niż normalnie. Kwestia tego, że nie miała złego humoru czy po prostu to zasługa podejścia Asphodela? - Teraz jestem tu ze względu na zakład. Nie wyjaśniała bardziej, bo zaczęła się gra. Pierwszy kafla pochwycił Riley, na co dziewczyna jakoś szczególnie nie zareagowała. Kojarzyła go jako dobrego gracza, który już od długiego czasu wspomagał drużynę Ravenclawu, ale był w drużynie Morgan, więc liczyła na to, że jak najbardziej skrewi swoje zagranie. Dobrze byłoby podłamać ducha dziewczyny, żeby zgubiła znicz. - Fairwyn jest w formie. - skomentowała ponuro, bo niestety udało mu się zdobyć punkty już na starcie. Tłum kibiców głośno na to zareagował, a kafel już pomknął gdzie indziej.
Lubił deszcz, chociaż zdecydowanie wolał chować się wtedy w murach Hogwartu, lub - bardziej prawdopodobne - w szklarni na błoniach. Stojąc na odkrytych trybunach, raczej nie sprzyjało to kibicowaniu. Na szczęście gryfonka wpadła na pomysł osłonięcia ich zaklęciem. Asphodel przyjął te pomoc z miłym zaskoczeniem. Fire nie wydawała się zbyt pomocną osobą, więc najpewniej należało to docenić. Gdyby przemokli, naprawdę szybko by zmarzli. - O, dzięki. Na deszcz się nie przygotowałem - przyznał, bo chociaż miał na sobie ponad normę grubych ubrań, to nic z tego nie było nieprzemakalne. Można się było spodziewać, że z tak zachmurzonego nieba w końcu coś spadnie, ale najwidoczniej Asp zbyt optymistycznie do tego podszedł i miał nadzieje, że pogoda popsuje się dopiero po meczu. Zakład zdecydowanie go zainteresował. Prawdę mówiąc, sam bardzo lubił zakłady i to właściwie byłaby dla niego jedyna motywacja, żeby faktycznie zaangażować się w jakikolwiek sport. Spojrzał na gryfonkę pytająco. - O, a o co? Rozumiem, że z Morgan, tak? - dopytał dla pewności i zerknął co się dzieje na boisku. Gra powoli zaczynała się rozkręcać, ale średnio za nią nadążał. Widział co prawda, że jednemu chłopakowi udało się trafić do bramki, ale pogubił się, czy był on w drużynie Moe, czy w innej. Za to jego uwagę przyciągnęła dziewczyna w ciąży, na której widok zmarszczył nos. Ludzie już naprawdę głupieli przez ten dziwny sport. To było zdecydowanie za dużo ryzyka.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire wolała być przygotowana na każdą możliwą okazję - nie znosiła utraty kontroli nad sytuacją, więc zawsze się ubezpieczała. Najlepszym rozwiązaniem pozostawała magia, więc dziewczyna chętnie korzystała z niej przy rozwiązywaniu różnych problemów. A to, że Asphodel sam o tym nie pomyślał to już kwestia tego, że pewni był mniej rozgarniętą osobą. Wyprostowała się nieco, żeby lepiej widzieć dziejące się na boisku wydarzenia. Na chłopaka na razie nie patrzyła. - Tak. - kiwnęła głową. - Głównie o pieniądze i dumę. - powiedziała tajemniczo, nie wiedząc czy warto mu zdradzać cokolwiek więcej. Bądź co bądź, nawet nie znała imienia chłopaka, a nie kwapił się, żeby odkryć swoją tożsamość. Przeciwko Moe grała jakaś zupełnie nieznajoma Fire dziewczyna o jasnych włosach. Cóż, oby okazała się naprawdę dobra, bo wyglądało na to, że Davies mało nie wyskoczy z siebie, żeby złapać tego znicza. Niech jej żyłka nie pęknie... Zaraz... kto wie czy to przez utrudniający widoczność deszcz czy przez to, że Fire tak naprawdę pozostawała półślepą kaleką, ale swoją siostrę wypatrzyła dopiero po dobrej chwili. Konkretnie kiedy zaczęła zwracać uwagę na zabierających się do roboty pałkarzy. Zacisnęła drobne dłonie na ramie barierki tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Wyglądała jakby miała ochotę siłą ściągnąć Heaven z miotły, a pociemniałe z gniewu błękitne tęczówki zwiastowały, że naprawdę porządnie się wściekła. - Wpuścili ciężarną na boisko - warknęła i pewnie nawrzeszczałaby porządnie na Limiera, gdyby tylko sędzia znajdował się gdzieś bliżej. Co za baran, irracjonalny tępak, który najwyraźniej chce pożegnać się z karierą nauczycielską. Już wcześniej nie lubiła profesora, ale teraz grubo przesadził. Już ona dopilnuje, żeby dyrekcja się o wszystkim dowiedziała, a konsekwencje zostały wyciągnięte. A Heaven? Ona już w ogóle była kompletnym ćwierćmózgiem według Blaithin. Najchętniej to Fire próbowałaby przerwać mecz, ale wiedziała, że przez harmider i chaos każdy zignorowałby małą czarownicę.
Zastanowił się chwilę, czym dokładnie jest zakład o dumę, ale wiedział, że dopytywanie mogłoby być już zdecydowanie zbyt wścibskie. Może dowie się, kiedy zakład się rozstrzygnie? Kto wie, co dwie gryfonki zaplanowały. Równie dobrze mogło to być coś publicznego, co z wiedzą o samym zakładzie wyda się oczywiste. Wiedział, że Morgan jest dobrym graczem i w przeszłości zdarzało jej się złapać znicza, więc chociaż kibicował zgodnie z Fire, to wiedział, że istnieje ogromna szansa, że to ona niestety ona przegra ten zakład. Zresztą, do tego wniosku można było dojść obserwując boisko i patrząc na zmagania dziewczyny. Wyglądała na zdeterminowaną i była niesamowicie zwinna. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziewczyna mu się przedstawiła, a on zwyczajnie to zignorował. Widocznie miał dzisiaj jakieś dziwne zaćmienie, czego mocno pożałował. To było tak niegrzeczne, że aż zupełnie nie w jego stylu. Zastanawiał się, co dziewczyna musiała sobie o nim pomyśleć. - W ogóle, wybacz, że się nie przedstawiłem. Asphodel Larch - powiedział nareszcie, karcąc się w myślach za tę zwłokę. Zauważył, że Fire również nie pozostała obojętna na ciężarną dziewczynę na boisku. Trudno się dziwić, ten widok był naprawdę niepokojący. Sam nie wiedział, jak sędzia mógł się na to zgodzić, ale nie rozumiał też innych graczy, a przede wszystkim samej ślizgonki, która postanowiła uczestniczyć w tej grze pomimo swojego stanu. - Też tego nie rozumiem. Może jej się coś stać... ale chyba niewiele z tym zrobimy, nie denerwuj się, wygląda na to, że póki co to ona celuje w innych - powiedział łagodnie, chociaż zdawał sobie sprawę, że to marne pocieszenie. Zwłaszcza, że gryfonkę wyraźnie to zirytowało i trudno było nie zauważyć tego, jak się spięła.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire dalej pozostawała pełna nadziei, że uda się utrzeć Morgan nosa i zmusić do wskoczenia w strój pokojówki. Byłaby szczerze zawiedziona, gdyby młodsza dziewczyna pokazała na co ją stać i zgarnęła złotą piłeczkę. Szanse według Szkotki pozostawały wyrównane, a przecież nie wierzyła, że jest aż tak dobrym zawodnikiem. Uprzejmościami można się wymieniać na balach lub w czasie uroczystych spotkań. Teraz siedzieli na meczu, gdzie ludzie jedli, śmiali się, bili i kłócili. Fire nie przejmowała się faux pas Asphodela, bo sama nieraz łamała etykietę w przeróżne sposoby. Aż tak wielką hipokrytką nie była. - Larch - pstryknęła palcami, bo nazwisko odblokowało pamięć byłej prefekt Gryffindoru. - Jesteś Gryfonem, nie? Złość rozgrzewała i nawet jeśli wcześniej przez swój w miarę cienki ubiór odczuwała chłód tak teraz całkowicie zniknął. Krew Fire zawrzała gwałtownie, pozostawiając Blaithin w znacznie innym humorze niż sprzed kilku minut. W na pozór niewielkiej czarownicy kryły się ogromne pokłady toksycznego gniewu, więc teraz Heaven jedynie dołożyła do nich kolejną dawkę. Kiedyś w końcu wybuchnie i wszystkich po prostu podpali... Nawet znaczenie zakładu z Morgan zblakło w obliczu tego wszystkiego. "Może jej się coś stać"? Byłoby wyśmienicie, gdyby ktoś wycelował prosto w ten pusty łeb Ślizgonki. Może po takim uderzeniu coś by jej w mózgu przeskoczyło i nareszcie zaczęłaby myśleć jak człowiek! Złamanie kości ręki też pewnie nie byłoby większym niebezpieczeństwem dla dziecka. Fire uwielbiała patrzeć na cierpienie i porażki siostry, ale teraz kiedy spodziewała się wydania na świat nowego życia patrzyła na to już z innej strony. Sama się dziwiła, że aż tak bardzo przejęła się stanem Heaven. Pokręciła głową. - Ale to moja siostra. - wytłumaczyła swoje zdenerwowanie stanowczym tonem, niezadowolona z tego łagodnego głosu Asphodela. Gdyby zamierzała wybuchać to już by do tego doszło - Fire miała jednak więcej rozsądku niż jej rodzina. Przyłożyła palce do nasady nosa na moment, po czym westchnęła z irytacją. - A gdzie Davies? Odkąd straciła Gryfonkę z pola widzenia to nie mogła odnaleźć jej ponownie.
Kojarzył dziewczynę bardzo dobrze - w końcu trudno było nie odnotować w pamięci prefekta swojego własnego domu. Wiedział, że dziewczyna już nie zajmuje tego stanowiska, ale zajmowała się tym przez spory okres czasu. Co prawda nigdy z nią nie zamienił nawet dwóch zdań, trudno się było dziwić, w końcu była od niego zawsze starsza. Zdawało się, że budziła spory postrach, ale Asp nie zwracał na to większej uwagi. Nie w takim znaczeniu, że to lekceważył, po prostu dopóki kogoś nie poznał, nie wyrabiał sobie opinii, a póki co wbrew pozorom Fire wydawała się być w porządku. Dlaczego więc miałby się zniechęcać? - Tak, piąty rok - odparł z uśmiechem i poprawił rękawiczki, co najmniej jakby miał nadzieje, że nagle dostarczą mu więcej ciepła. Asphodel jak mało kto znał się na nieodpowiedzialnych siostrach. Sam miał taką jedną, nad którą nie sposób było zapanować i chociaż czysto teoretycznie to on był najmłodszy w rodzinie, był od niej znacznie bardziej odpowiedzialny. Kiwnął więc głową ze zrozumieniem i westchnął. - Rozumiem cię. Moja siostra też byłaby zdolna do takiej głupoty. Na szczęście nie jest w ciąży, więc zagraża tylko sobie. Wiecznie. Na twoim miejscu chyba bym ją udusił - przyznał, bo był spokojnym człowiekiem tylko do czasu, w którym ktoś go naprawdę nie wyprowadził z równowagi. I chociaż kochał całą swoją rodzinę bez wyjątku, kto inny, jak nie oni potrafił tak mocno zdenerwować człowieka. - Hm... - rozejrzał się uważnie za gryfonką, która faktycznie nagle wypadła z jego pola widzenia. W końcu jednak odnalazł ją gdzieś z dala od głównej akcji i wskazał palcem w przestrzeń. - Tam to chyba ona. Chyba trochę się błąka. Może jeszcze wygrasz ten zakład - stwierdził, bo dalej pozostawało sporo nadziei.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Za Fire ciągnęły się przeróżne opinie. Zdążyła nieraz zabłysnąć wśród towarzystwa, na pewno w pewien sposób zgarnęła sobie nawet popularność w Hogwarcie, a już na pewno odbiła się w pamięci wielu nauczycieli przez karygodne zachowanie. To, że Asphodel nie sugerował się żadną plotką to miłe z jego strony. Piąty rok... to właśnie w tym wieku Blaithin przeniosła się z Durmstrangu do Hogwartu. Tak samo teraz, po kolejnych kilku latach, przeżyła identyczną sytuację. Z tym, że znała już "nową" szkołę, znała uczniów oraz nauczycieli, znała nawet dokładnie wszystkie ciekawe miejsca w okolicy. Niemniej swoimi przemyśleniami nie dzieliła się głośno. Podobnie później zamieniła się w słuch, nie przerywając w żaden sposób wypowiedzi Asphodela. Dziwiło ją, że nie miała dosyć towarzystwa chłopaka... często w błyskawicznym czasie ktoś potrafił Fire zdenerwować na tyle, że potem bardzo ciężko naprawiało się negatywne nastawienie jasnowłosej. - Uwierz, mam ochotę na gorsze rzeczy. - odpowiedziała, ale w gruncie rzeczy co mogłaby zrobić poza urządzeniem Heaven awantury? Zresztą, nawet krzyczenie na nią wydawało się nieodpowiednie. W końcu przez długi czas traktowały się z obojętnością lub pogardą, a teraz Blaithin miałaby zgrywać opiekuńczą siostrę? To się nie trzymało kupy. - Twoja siostra chodzi do Hogwartu? - zagaiła, nie tylko z ciekawości, ale i z chęci odwrócenia swojej uwagi. Wolała nie wypatrywać już Heaven na boisku, bo gdyby zobaczyła, że ktoś próbuje w nią uderzyć tłuczkiem to pewnie tę osobę czekałby marny los. O wiele lepiej się czuła, gdy ignorowała całe to dziwaczne martwienie się. Fire stanęła delikatnie na palcach, żeby podążyć za wzrokiem wyższego chłopaka (dalej traktowała go jak dzieciaka oczywiście, bez względu na różnicę wzrostu) i w końcu odnalazła szukającą. Faktycznie pomimo tego, że na początku szło jej nieźle, teraz wyraźnie utraciła szczęście. - Jeśli przegra zakład to będzie moją pokojówką. - wyjawiła, pochylając się nieco w stronę młodszego Gryfona. Szelmowski uśmiech ozdobił twarz Fire, która ponownie spróbowała nadążyć za przebiegiem meczu. Wszystko działo się szybko i dość chaotycznie, a skupienie utrudniały krzyki kibiców.
Asphodel miał całkiem dużą rodzinę, mocno zdominowaną przez kobiety. Może to przez to tak dobrze odnajdywał się w ich towarzystwie? To było dla niego naturalne. Oczywiście męskie towarzystwo też doceniał, generalnie lubił ludzi, ale wydawało mu się, że w dość dużym stopniu potrafi zrozumieć płeć przeciwną. Oczywiście to mogło być tylko wrażenie, spotęgowane przez wszystkie przeczytane romanse, które przecież w dużym stopniu odbiegały od rzeczywistości. Póki co jednak żył w wierzę, że te wszystkie historie mogą i gdzieś tam nawet są prawdziwe, a on jest kolejnym bohaterem jednej z nich. Z siostrami kontakt miał naprawdę dobry, chociaż to była w dużej mierze jego zasługa. Zawsze starał się z całych sił pielęgnować relację i nigdy nie odpuszczał. Dittany niejednokrotnie nie ułatwiała mu zadania, podejmując skrajnie głupie decyzję i wdając się w gorące kłótnie z całą rodziną. Zawsze jednak po wszystkim przychodził do niej i starał się to wszystko jakoś poukładać i pomóc jej, mimo trudnego charakteru dziewczyny. Potrafi przymknąć oko nawet na złośliwe zaczepki. - Tak. Właściwie mam trzy siostry, dwie chodzą jeszcze do Hogwartu, ale obie są starsze. Jedna jest spokojna, a druga wiecznie się buntuje, czasami chyba sama nawet nie wie przeciwko czemu, dla zasady. Trzeba mieć ją wiecznie na oku, ale jest kochana - przyznał i zabrzmiało to, jakby to on był tutaj starszym bratem, który powinien się nimi zająć. Zresztą, niejednokrotnie tak właśnie się czuł. A nawet zdarzało mu się faktycznie taką rolę przyjmować. Zaśmiał się, kiedy Fire powiedziała, co było przedmiotem zakładu. Gdyby nie wspomniała wcześniej, że drugą rzeczą były pieniądze, bardzo mocno by się zastanawiał, co by było w razie przegranej Fire. Cóż, tak jak podejrzewał, miały sporą wyobraźnię. - Okej, to naprawdę kreatywne. W takim razie tym bardziej trzymam za ciebie kciuki - pokręcił głową, bo to była naprawdę ciekawa wizja.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
To dziwne, ale chyba polubiła Aspa. Choć w przypadku Fire takie spostrzeżenia mogły być zbyt szybkie - w końcu przezorny zawsze ubezpieczony, a więc stawiała na bardzo powoli rozwijające się zaufanie. To, że przy tak młodym chłopaku nie czuła się w żaden sposób przytłoczona to naprawdę dziwaczna odmiana dla byłej Gryfonki. Czy nie rzucił na nią przypadkiem za pomocą czarującego uśmiechu zaklęcia? - Hm. Wiem coś o sporej rodzinie. Wszyscy u mnie to Ślizgoni. - powiedziała skromnie, nie chcąc wchodzić w temat swojego rodzeństwa głębiej. To tak wąski grunt, że błyskawicznie Larch mógłby stracić całe przychylne spojrzenie Dear. Nawet zupełnie niechcący i nieświadomie. Pozostawała bezlitosna, gdy chodziło o sprawy rodzinne, a Heaven, Scorpiusa czy Gale'a wspominała bardzo, bardzo rzadko w rozmowach. - Brzmisz jakbyś to ty był najstarszy. Uniosła brew. Faktycznie, w ogóle nie przypominał dzieciaków w jego wieku. Gdy Fire miała tyle samo lat (jak to staro brzmi!) pozostała nieznośna, głośna i kompletnie poza kontrolą kogokolwiek, kto nie był jej ojcem. A on nawet mówił, jak ktoś starszy, odpowiedzialny i rozsądny. Ewidentnie temat zakładu rozbawił Larcha, co nie zmieniało faktu, że Fire traktowała to dość poważnie. Zawsze dotrzymywała takiego słowa, ale pieniądze nie grały większej stawki. Liczyło się zagranie Morgan na nosie, bo co cieszyło bardziej niż upokorzenie drugiej osoby? Dobrze, że dla Asphodela wydawało się to jedynie kreatywnym żartem. - Za słabo je trzymałeś. - skomentowała z niezadowoleniem, bo kiedy obserwowali dalszą rozgrywkę Morgan zdołała złapać znicza. Co za beztalencie z jej przeciwniczki... Równie dobrze mogła w ogóle nie wchodzić na boisko, skoro dała się aż tak łatwo pokonać. Blaithin zacisnęła wargi przez rozlewające się po umyśle rozczarowanie. Więc nici z planu... Mecz został zakończony, więc podniosła się ze swojego miejsca. Skoro deszcz przestał padać to zdjęła również z nich zaklęcia.
Widać było, że dziewczyna nie należała do specjalnie wylewnych, ale wydała się sympatyczna i dało się z nią porozmawiać. Jeśli ktoś narzekał na jej nieprzystępność, to z całą pewnością nie grzeszył cierpliwością, w przeciwieństwie do gryfona. Jemu przebywało się w jej obecności całkiem dobrze i z całą pewnością sprawiła, że siedzenie na trybunach podczas meczu nie było tak nużące, jak zazwyczaj. To nie było też tak, że Asphodel w jakiś dziwny sposób przekoskoczył niewygodny okres dojrzewania. Zdarzało się, że miewał głupie pomysły, lubił ryzyko i pewnie bez większego wahania zrobiłby rzeczy, które mocno nadwyrężały szkolny regulamin. Nigdy jednak nie był przy tym ani bezczelny, ani przesadnie nierozsądny. Wiedział kiedy zahamować, a kiedy zamiast pyskować nauczycielowi – lepiej się uśmiechnąć i załagodzić sytuację. Kiedy nie zgadzał się z rodzicami, starał się podsuwać im w miarę rozsądne argumenty i nigdy nie dążył do celu po trupach. Za bardzo szanował relację z ludźmi, zarówno z rodziną i przyjaciółmi, jak i nauczycielami i znajomymi, żeby brnąć w coś bez pamięci. Jego siostry nie zawsze potrafiły zdobywać się na takie kompromisy i widać było, że walczą dla wygranej, a nie dla konkretnego celu. - To chyba kwestia charakteru, nie wieku. Ktoś musi być tym rozsądnym, żeby ktoś mógł się buntować. Inaczej zrobiłby się totalny chaos, a moi rodzice by chyba zwariowali – pokręcił głową, bo ostatecznie czego chciał, to być tym, który dokłada im zmartwień. Mieli ich aż nadto. Jak się okazało, Morgan po raz kolejny poradziła sobie lepiej od drugiej szukającej. Nie znał się na tym sporcie, ale gryfonka chyba była naprawdę dobra. Pewnie powinni się cieszyć, że wygrał ktoś od nich, ale Fire w tej sytuacji raczej mało to interesowało. - Chyba tak. Jest niezła. To co przegrałaś? - zapytał, przypominając sobie, że wciąż nie wie do końca co po drugiej stronie postawiła Fire. Wspomniała coś o pieniądzach i ta opcja wydawałamu się prawdopodobna, ale tak naprawdę nie określiła się jasno.
Dina normalnie nie ekscytowała się sportami. Właściwie mało czym się przecież w życiu ekscytowała, a już na pewno nie rzeczami, które były niebezpieczne. Mogła się zapierać, że tak to właśnie już jest, ale wszyscy widzieli jak się rozpychała na trybunach, żeby mieć najlepsze miejsce. Już od samego początku rozgrywek trzymała się kurczowo przedniej barierki zabezpieczającej trybuny i wychylała z gniewną miną śledząc zespół Slytherinu. - DOJECHAĆ ICH TAM! - padało co chwila, kiedy któryś z pałkarzy domu węża przymierał się do tłuczków. Wygrażała ręką gorliwie drużynie Hufflepuffu podskakując jak opętana kiedy Ragnarsson obronił strzał Rosenberga. - Dawaj Gunteeer! - przecież i tak jej nie słyszał ale sam widok podskakującej blond czupryny był przekomiczny, tak się angażowała jakby sama była jakimś wielkim graczem albo jeszcze większym kibicem. Zaraz Vivien poleciała jak ta strzała w stronę bramek przeciwników, na co Harlow jak zaklęta pobiegła wzdłuż barierki jakby to mogło pomóc napastniczce w ataku. - Vi-vien Dear! Vi-vien Dear! - skandowała z kilkoma innymi uczniami świętując jej umiejętny atak na bramki. - JAAAAZDAAA!!! - zachęciła szukającą domu węża typowo dresiarskim okrzykiem podnosząc obie pięści w górę w geście zwycięstwa coby Kallai wiedziała, że na nią liczą i zaraz wróciła wzrokiem do wypatrywania kafla. Kiedy jej wzrok zauważył zamach Neirina na Gunnara złapała jakiegoś biednego trzecioklasistę i zaczęła nim potrząsać gwałtownie z jakąś szalenie zadowoloną miną malującą się na twarzy. - NIE MAZGAJ SIE GUNTEER! SZTYWNUTKO MORDOO! - trzecioklasista prawie wypadł przez barierkę z tej całej radosnej animacji. Zaraz jednak odepchnęła biedaczysko gdzieś w stronę jego znajomych biegnąć na drugi koniec barierki żeby zagrzewać Williama do ataku. Ryk ślizgońskich ławek był ogłuszając, tak licznie i gwałtownie cieszyli się z kolejnego strzału napastnika Slytherinu. Szala rozgrywki przechyliła się diametralnie po kolejnych nieprzewidywalnych posunięciach Pucholandu. Pomruk niezadowolenia przelał się falą przez srebrzysto-zielone ławy, a niektórzy nawet zdobyli się na dyskretne obelgi. Niestety, dyskrecja nigdy nie była mocną stroną Diny Harow, która wzburzona takim stanem rzeczy wygrażała pięścią wszystkim graczom Huffa. - BORSUKOM WALI SPOD PACHY! - nigdy też nie była dobra w wyszukane obelgi. Kiedy zobaczyła tłuczek rozmaślający twarz Ragnarssona zagotowała się w niej krew tak bardzo, że aż poczerwieniała na twarzy, a kolejnych kilka obelg jakie wywrzeszczała pod adresem Eastwood sprawiły, że najbliżsi uczniowie aż się obejrzeli na nią z niesmakiem, taka ładna dziewczyna takie straszne rzeczy opowiada.
Ostatnio zmieniony przez Dina Harlow dnia Nie Paź 20 2019, 00:58, w całości zmieniany 1 raz
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Beskitu. Spóźniła się na mecz. Nie miało znaczenia, czy był to mecz Gryfonów, rozrywkowy sparing na wakacjach, czy rzucanie się skradzionym kaflem w dormitorium. Spóźniła się na quidditchowe wydarzenie, a to najzwyczajniej jej się nie zdarzało. Przybiegła na trybuny wściekła na siebie, a przy tym w jakimś specyficznie bojowym nastroju. Zupełnie, jakby jej złość nawarstwiała się przez atmosferę budującą się wokół rozgrywek. Wreszcie wtargnęła na sam szczyt okalających stadion rzędów krzesełek. W Gryfońskim szaliku i długim płaszczu. - ŻMIJE DO WORA, WÓR DO JEZIORA! - wydarła się, nie mając jeszcze pojęcia na temat przebiegu meczu. Dopiero po swoich wybuchu postanowiła przyjrzeć się jakiejś tablicy, czy czemukolwiek. W sumie nie za bardzo pamiętała, gdzie powinna szukać informacji na temat chociażby wyniku. Przywykła do przebywania w środku tego wszystkiego i pełnego skupienia na migających w feeriach barw złotych skrzydełkach. - GUNTER, GUNTER, WRACAJ NA PARTER, GUNTER, GUNTER, MASZ GACIE ROZDARTE! - podłapała jakieś hasło wykrzykiwane od Harlow i, nie mając pojęcia, kim był wspomniany zawodnik, stworzyła swoją przyśpiewkę i ukazała ją światu, jakby jej głównym celem tego wieczoru było uszkodzenie swoich strun głosowych. Potem, jak gdyby nigdy nic, podbiegła do znajomej pół-wili, w procesie mocno i zaczepnie trącając ją barkiem. - Wiesz coś z tego? - zapytała z zaskakującym spokojem, zdając sobie sprawę, że wszelkie te euforyczno-opętańcze wrzaski zostaną na trybunach i nikt nie będzie ich szczególnie roztrząsał. A pytanie było o tyle poważne, że trudno się nadążało za wydarzeniami nawet jej, która na miotle spędziła dobry szmat życia. Nawet teraz musiała w skupieniu śledzić przebieg meczu, jednocześnie, poniekąd nieświadomie, żując z wolna liść mandragory.
- A co to za szydzenie z obrońcy!- krzyknął z tyłu ktoś, kto usłyszał przyśpiewkę gryfonki. - Japa cicho! - odpowiedziała dzielnie Harlow- Tylko ja mogę mówić na Guntera Gunter! Prawie wzięła i wypadła przez barierkę, kiedy uderzyła w nią przepełniona samobójczymi tendencjami gryfonka. Zanim jeszcze zorientowała się, że to Morgan, jej podświadomość już stroszyła się jak upośledzony kociak, kiedy jej uszu doszło skandowanie o wężu w worze. Łapiąc się barierki już odwracała się, już-już, gwałtownie, coby powiedzieć, że cicho tam bo ktoś obraża szlachetne węże, kiedy jej wzrok padł wpierw na złocisto-czerwony szalik, a później rozwianą przez wiatr grzyweczkę gryfonki. - O. - bąknęła za to, nasz wspaniały erudyta kwitnący elokwencją- Co? - powiedziała szybko oglądając się przez ramię, żeby zobaczyć w jakim tam stanie jest Gunnar i czy dalej te głupie puszki uwzięły się na jedynego seksownego sensownego obrońcę. Kafel skakał z rąk do rąk a podekscytowana Harlow aż przebierała nóżkami licząc na to, że Vivien Dear znów powali wszystkich swoimi napastniczymi zdolnościami, ale nie, co za flak, piłka rzucona Williamowi szybko została przechwycona przez graczy w żółtych barwach. Złapała Davies za ramię i potrząsnęła, choć nie tak gorliwie jak przed chwilą trzecioklasistą. - PRZEGRYWAMY! - sapnęła z niemal szaleństwem w oczach i objęła biedną gryfonkę, tocząc wzrokiem po trybunach w jakimś maniackim widzie. Czy to Morgan była w złym miejscu, czy może już z tego wszystkiego to ona polazła gdzieś w stronę wieżyczek gryffindoru? Ale otaczały ją zewsząd wciąż gorliwe okrzyki skandujące nazwiska zawodników domu węża, a oczy uspokajał szlachetny kolor szmaragdu i srebra więc odetchnęła z ulgą. Jest w domu.
Jasne, że trafiła na trybuny Ślizgonów i nie miało to większego znaczenia. W sumie w kontekście meczu nie tyle była neutralna, co raczej pozostawała wrogiem wszystkich grających bez wyjątku. Okej, na miotłach pojawiła się spora grupa jej bliskich znajomych, ale w sporcie nie miało znaczenia. Rywalizacja miała swoje święte zasady. To, co działo się przed i po niej było zupełnie inną bajką. - Nie gapcie się, tylko kibicujcie. - warknęła do grupki zszokowanych, nieco młodszych żmijek, kompletnie ignorując fakt, że właśnie rzeczywiście wlazła do wężowego gniazda i mogła się po zebranych tutaj tłumach spodziewać wszystkiego, co najgorsze. Skoro jednak trafiła tutaj z takim podejściem, że ewentualne konflikty sportowe będzie wyjaśniać na boisku osobiście, nic więcej jej nie obchodziło. - Pieprzysz. Przecież Puchoni nie wiedzą, którą stroną dosiada się miotły. - nie przekonywało jej stwierdzenie, że Ślizgoni mogliby ponieść porażkę z osobami, które mieszkały drzwi w drzwi z kuchnią i to w niej spędzały borsuczą (bo na pewno nie lwią) część swojej szkolnej edukacji. Z drugiej strony... - Choć w sumie to Wy zwykle chodzicie z kijami w tyłkach. - prawie jak Riley, cholerne węże. Jeżeli ambicja pchała te syczące wstążki do latania, powinny się przygotować na mecz z prawdziwym przeciwnikiem, a pokonanie Puszków stanowiło raczej upośledzoną rozgrzewkę, niż jakiekolwiek wyzwanie. A przynajmniej tak powinno to wyglądać. - BORSUKI DO NORY, LEPIEJ LATA BŁOTORYJ! - ku jej zdziwieniu, durną przyśpiewkę podłapała zaczepiona wcześniej grupka oburzonych Żmijek - pobiegli skandować nienawistne hasła nieco dalej.
Widząc, że po tak brutalnym zamachu na jej przyjaciela sędzina nie zareagowała natychmiastową dyskwalifikacją drużyny pucholandu Harlow poczerwieniała na twarzy. - Sędzia kalosz i ma brudną szatę! - powtórzyła gniewnie po kimś skandującym za nią. Śledziła uważnym wzrokiem czy Ragnarsson przypadkiem nie kozaczy trochę za bardzo i czy przypadkiem nie powinien jednak udać się do szpitalnego, choć oczywiście nie zamierzała okazywać publicznie żadnej troski, jedynie machała jak opętana rękoma kiedy spojrzał w jej stronę z miną sugerującą "wjebiemy im po meczu". Zasadniczo Harlow nikomu nie wjebie, plus pewnie się ukryje, bo borsuki zjadają węże, a już szczególnie te, które przywykły do ciągłego żarcia przez mieszkanie vis-a-vis szkolnej kuchni. Uśmiechnęła się szyderczo ze słów Moe z jakimś takim błyskiem w oku już-już biorąc wdech, żeby te słowa przekuć w jakiś obelżywy okrzyk, kiedy gryfonka zgasiła jej entuzjazm kolejnym stwierdzeniem. Spektakularnie skwaśniała na twarzy i pogroziła jej palcem. - No no, patrz bo jak ja Ci zaraz... - zmarszczyła brwi ale reszta jej niewybrednej groźby zagłuszona została przez ryk przetaczający się przez srebrzysto-zielonych kibiców. Dało się słyszeć tylko "O nie, przegapiłam?", a Dina znów dopadła barierki podskakując jak naspeedowany króliczek duracela. - Bo-rsuk do no-ry! - próbowała wyśledzić wzrokiem kafla, choć kątem oka zobaczyła zryw szukającej slytherinu i aż złapała się za policzki z rozdziawioną gębą.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Davies nie miała żadnego problemu z przeskakiwaniem niechęciom między domami i ani myślała być w tym stronnicza tylko dlatego, że znalazła się pomiędzy wydzierającymi się zielonymi. Być może czuła się nietykalna w towarzystwie Harlow, a może po prostu był z niej taki mały bezczelny chochlik. - SĘ-DZIA KALOSZ, SĘ-DZIA STOLEC, KAŻ-DA DEAR MA W TYŁ-KU KOLEC! - jakże prawdziwe się to wydawało, kiedy już zdążyła przemyśleć swój donośny komunikat. Ale postanowiła wreszcie poobserwować wydarzenia boiskowe, bo obudziły się szukające, a przynajmniej jedna z nich. To właśnie ta pozycja była najbardziej interesująca w całym wydarzeniu. A reszta? Tłukli się, ganiali, rzucali piłkami, obijali pałą, słowem - przedszkole. Nie to, co szukaczki. Sterczenie w jednym miejscu i omijanie całego zgiełku tworzonego przez otaczające Cię tałatajstwo? Jeden 'sprint' kończący mecz i dający Ci wieczną chwałę? Nie ma sprawy, to było zajęcie dla niej. Choć niechętnie musiała niekiedy sama przed sobą przyznać, że cała reszta czynności miotlarskich też dawała jej sporo radości. - Złapie. - powiedziała bardziej do siebie niż kogokolwiek innego wokół, uważnie przyglądając się temu, co ślizgońska żmijoszukajka wyprawiała na miotle i w jakim kierunku to wszystko zmierzało. Potrafiła się wczuć w tę sytuację. A przede wszystkim - w ten tryumf. Czy było już po meczu?
Patrząc po gorliwym poklepywaniu jakie się odbyło w stosunku do Davies po jej niewybrednym zaśpiewie w kierunku sędziny można było się zacząć zastanawiać, co te węże mają w głowie i czy w ogóle coś mają, skoro wszyscy Dearowie byli członkami tego domu. - Dobre! - zaśmiała się Dina, która notabene nie przepadała za żadnym z nich. W zasadzie w ogóle nie przepadała za ludźmi, ale za jednymi bardziej, za innymi mniej. Założyła za uszy blond pejsy, które od tego gorącego skandowania wyrwały się spod jej gumki nadając całości wyrazu szaleństwa i przygładziła nieco fryzurę. - Złapie?! - chwyciła niespodziewanie Morgan za rękę, co już było bardzo dziwne, ale takie targały nią emocje jakby rzeczywiście były to rozgrywki o puchar roku a nie jakieś tam młócenie pucholandu. Wystawiła kapitan drużyny puchonów środkowy palec, wciąż obrażona za nieczyste zagrywki. - Puchonella nie ma cela! - ale Nia śmignęła im nad głowami jak strzała. Dina zacisnęła palce na dłoni biednej gryfonki i znów prawie zaczęła przebierać nóżkami w miejscu jak nakręcana laleczka. Na chwilę chyba nawet przestała oddychać. - Zła-pie, zła-pie! - skandowała w podskokach razem z resztą kibiców, wprawiając całe trybuny w drżenie.