Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Pewną część lasu porastają same drzewa iglaste, jednak aby się do nich dostać trzeba wędrować przynajmniej godzinę wśród wysokich krzaków i połamanych gałęzi. Stąd gajowy Hogwartu przynosi drzewka, które w zamku stają się choinkami. Ziemia w tym miejscu nierzadko bywa wilgotna od posoki - aktywność zwierząt w tym miejscu jest wysoka.
Rutyna? Rutyn można nazwać codzienne mycie włosów o poranku. Rutyna do czytanie zawsze na wieczór 10 stron książki by za szybko się nie skończyła. Rutyna do jedzenie co niedziela ryby z ziemniakami. To, o czym my mówimy nie powinno być tak interpretowane. To przekleństwo. Fatum które ściga na każdym kroki nie dając zapomnieć o sobie nawet na chwilę. Depcze ci po piętach i obleśnie sapie na kark w pytaniu "Czy dziś jednal kogoś skrzywdzimy?". Tak właśnie to sobie wyobrażała. I dlatego przeżywała każdą następną sekundę w coraz to gorszym nastroju. Jakby już miała nie ujrzeć światła dnia po tej nocy. Ona również zawszw będzie widziała tą część lasu jako miejsce zbrodni. Tego dnia zginęło tu coś ważnego. Nie człowiek, lecz jego nadzieje, marzenia, plany. Pozostała pustka, którą ciężko było zapełnić. Pojawił się strach i tęsknoty nie do zaspokojenia. W tym miejscu zamordowano jej szczęście. Nigdy tego nie zapomni. Już zawsze będzie pamiętała smród futra, ból ugryzienia i ten przejmujący strach... Minuty ciągnęły się jak godziny, a jej wydawało się, że nic się nie dzieje. Powoli dochodziły do niej wszystkie nowości. Czuła zapach lasu. Słyszała małego ptaszka skaczącego między gałęziami. Dostrzegała najmniejszy nawet ruch w gęstwinie. To sprawiło, że jej bolesne myśli ucichły na chwilę. To było coś niesamowotego. Chciała chłonąć z nowych doświadczeń jak najwięcej. Zmysły zdawały się palić od nowych doznań. To dało jej znak, że pozostała chwila... Nie odszczeknęła mu się. Była zbyt zajęta swoją ciekawością. Bez wahania poczęła ściągać z siebie ubrania. Niepokojące było to, że choć wcześniej była tal bardzo smutna i spokojna teraz zdawała się ekscytować. Jakby nie mogła się doczekać. To nie zwiastowało nic dobrego... - Dobrze - Oddała mu swojw ubrania w zamian za eliksir. To on miał umożliwić jej zachowanie świadomości. To dobrze. Miała ochotę poznać dogłębnie swoje nowe, budzące się powoli "ja". Chciała pamiętać wszystko i móc decydować za siebie. - O dziwo świetnie. Jakbym wzrastała w nowe siły. To niesamowite... - Wyszeptała choć bardziej do siebie niż so niego. Stała naho, bezustanie, wyprostowana i czekała. Na ból. Na przemianę. Na rozpoczęcie nowego etapu w jej życiu. Po tych słowach wypiła eliksir. Jak zawsze był gorzki, cierpki. Zdecydowanie nieprzyjemny w smaku. Skrzywiła się, ale dość szybko otarła usta i odstawiła flakonik. Zrobiła kilka kroków przed siebie by móc obejrzeć jeszcze kawałek nieba. Ujrzała to. Srebrną poświatę. Piękny, okrągły... Hipnotyzujący. No, to teraz się zacznie ..
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Mimo jej ściszonego głosu, usłyszał co mówiła. Przez chwilę nawet brzmiało to jak zachwyt na nowymi umiejętnościami. Możliwość usłyszenia tych wszystkich zjawisk, zwierząt, była prawie magiczna. Podczas pierwszej przemiany, Frederick również zachwycał się tym zjawiskiem. Ze swoimi nowo nabytymi umiejętnościami czuł się jak bohater, który może ocalić świat. Szkoda tylko że był jednym z tych złych. Wtedy jeszcze, aż tak bardzo nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego wiedza była na takim poziomie, jaki obejmował program nauczania, co rzecz jasna nie wystarczyło w obliczu sytuacji, w jakiej się znajdował. Przez tę krótką chwilę napawał się spokojem i czasem jaki mu pozostał, wpatrując się w czarne zachmurzone niebo. Obraz nieba jaki był dzisiaj, nie przypominał tego z dawnych lat. Dzisiaj było wyjątkowo ciepło, a chmury prawie zniknęły, ukazując rozgwieżdżone niebo. Czas do przemiany zmniejszał się nieubłaganie, zostały im zaledwie sekundy. Dało się to odczuć w każdym miejscu na ciele. Płynąca krew zdawała się przyspieszać, płynęła jak wzburzony potok i parła do przodu, zwiększając temperaturę ciała. Nauczyciel spojrzał w górę a jego oczy napotkały wielki, srebrzysty okrąg oświetlający polanę. Zdawał się wołać do kogoś, do kogoś kto do tej pory ukryty, chciał się wydostać. Upadł z krzykiem na ziemię i podparł się rękami, czując jak całe jego ciało drży. Kropelka potu spłynęła po jego skroni by zaraz wyparować pod wpływem temperatury która buzowała wewnątrz. Obraz dotąd ostry jak brzytwa, zamazywał się co jakiś czas, jakby ktoś bawił się ostrością w aparacie. Mrużąc oczy, starał się temu zapobiec, jednak na próżno. Głowa pulsowała coraz mocniej, a krew przyspieszyła jeszcze bardziej, prawie ją rozsadzając. Z ust nauczyciela wydobył się dźwięk wrzasku pomieszanego z wyciem wilkołaka. Kręgosłup wyginał się nienaturalnie ku górze, przestawiając i łamiąc najmniejsze kosteczki. Wydłużał się, rozciągał, aż przebił blizny i pokrył się skórą na nowo. Paznokcie na jego stopach i dłoniach, zastąpiły przebijające się pazury, raniąc skórę wokół palców. Stopy zaczęły zmieniać swój kształt, boleśnie łamiąc piszczele i kości udowe. Urosły, wyginając się w drugą stronę, przybierając postać psich łap. Tyle, że one były o wiele silniejsze i znacznie grubsze, zatem porównanie do psa było wręcz obrazą dla wilkołaka. Dłonie pokryły się, wraz z resztą ciała, rzadkim futrem w ciemnym kolorze, oraz podobnie jak nogi, zmieniły swój kształt. Palce deformowały się, a z każdemu kolejnemu wygięciu towarzyszyły trzaski i wrzask Fredericka. Fala palącego bólu stępiła go na tyle, że nie był w stanie spojrzeć na Vittorię. Słyszał tylko jej wrzaski i trzaskające kości. Nawet nie miał chwili żeby pomyśleć, do jego głowy wdarła się bestia która chciała zakończyć przemianę i tym samym tortury jakie przeżywał. Głowa nauczyciela dotąd pulsująca poczęła się wydłużać a zielone oczy, zmieniły barwę. Białko zalała czerń a tęczówka zrobiła się praktycznie żółta. Żółte, świecące ślepia, które w stanie są zobaczyć najmniejszy ruch. Wraz z ich przemianą obraz wyostrzył się ponownie, a nawet był lepszy niż wcześniej. Zęby przekształciły się w nierówny rządek ostrych kłów który zakończył cały proces. Bestia uniosła wzrok w stronę księżyca i zawyła, płosząc wszystko w promieniu kilku kilometrów.
Gdy to się zaczęło... Gdy zaczęła się przemiana... Cały świat wokół niej zawirował. Przestała zwracać uwagę na to gdzie jest, że Frederick jest obok, że jest piękna księżycowa noc. Nic się nie liczyło. Tylko ból. Czuła, jak w każdy centymetr jej ciała wbijają się rozgrzane szpilki. Krew pulsowała tak mocno, że zdawała się rozsadzać jej żyły. Miała wrażenie, że każdy jej organ się rozrywa. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nie była w stanie się ruszyć – jakby nogi wrosły w jej ziemie. Jedyne, co była w stanie to krzyczeć, wyć, płakać. Nic więcej jej nie pozostało gdy kości zdawały łamać się, rozciągać, przekształcać. Nie wyobrażała sobie tego nawet w najgorszych koszmarach. To coś takiego, na co nie można się przygotować. Przed jej oczami zawitała ciemność. Mimo otumanienia nada czuła wszystko. Czuła jak na jej ciele pojawia się każdy kolejny fragment futra. Jak kręgosłup nienaturalnie wygina się sprawiając, że przyjęła nową pozycję i choć dwunożną, to nie przypominało to ludzkiej postaci. Nic dziwnego. Zmieniała się w prawdziwego potwora. Gdy powoli odzyskiwała kontakt z otoczeniem ujrzała swoje ręce. Nie ręce, łapy. Mocno skulona kucała... A może stała na zimnej trawie. Nie miała pojęcia. Miała fatalny brak kontroli nad nowym ciałem. Dziwne, że jeszcze się nie przewróciła. Wciąż czułą jak piecze ją nie tylko skóra, ale również wnętrze. Z jej ust wydobywały się dziwne dźwięki. Piski, jak u jakiegoś małego pieska. Ale nie była szczeniaczkiem. Wręcz przeciwnie. Była większa niż wcześniej, a jednocześnie czuła, że jej ciało nie stało się przez to niezgrabne – wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że w tej postaci może o wiele więcej. Wciąż nie do końca odzyskała pełen obszar widzenia, ale czuła o wiele więcej niż wcześniej. Czuła zapach Testrali znajdujących się daleko stąd, dymu z chatki leśniczego. Nic dziwnego, że tak łatwo było im polować na ludzi. Jestem pewna, że gdyby byli bliżej zamku bez problemu mogłaby odnaleźć ofiarę... Nie zamierzała jednak tego robić. Nie powinna przekazywać tego przekleństwa nikomu. Miała dzielić je tylko z Frederickiem. Usłyszała jego wycie, a jej pysk automatycznie otworzył się by wydać dźwięki odpowiedzi na jego nawoływanie. Wręcz nie mogła nad tym zapanować, jakby instynkty stanowiły bardzo ważną część tego ciała. Kilka razy zamknęła i otworzyła swoje czarne jak smoła ślepia. Oparła się przednimi łapami o podłoże i podeszła bliżej mężczyzny. On musiał być do tego wszystkiego już przyzwyczajony podczas gdy ona dopiero poznawała to wcielenie. Nic więc dziwnego, że jedna z łap niefortunnie postawiona spowodowała upadek. Podniosła się z rykiem. Wydawało jej się, że ból jaki wcześniej odczuwała powoli zanikał. Zastępowały go inne uczucia. Potrafiła wychwycić wokół siebie każdy szmer, zapach. Jej głowa odwracała się nadzwyczaj szybko. To ciało na pewno jest dużo bardziej zwinne niż się wydaje. Plątanina emocji i mieszających się myśli wciąż jednak doprowadzała ją do jednego wniosku – choć odpokutowane jest to cierpieniem, to jednak sama istota wilkołaka jest nadludzka. Niesamowita. Niepokonana.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Głośne wycie dwóch wilkołaków rozeszło się po lesie. Stado ptaków które czaiło się gdzieś na czubkach drzew, spłoszyło się i odleciało w postaci wielkiej czarnej chmury. Ból powoli zanikał, każdy element ciała, pasował do siebie, jak elementy układanki. Ale czy to było warte tego całego bólu? Każdy pewnie uważał by inaczej. Przejście przez te tortury były tylko częścią całej przemiany. Lecz nie najgorszą. Bonmer zawsze odczuwał to tak samo. Gdy przemiana dobiegała końca, ciało uspokajało się. Siły które odebrała przemiana, wracały podwójnie. Bestia obudziła się a wraz z nią wszystkie zmysły wyostrzały się do granic możliwości. Mylne uczucie, że możesz zrobić wszystko, być już taki na zawsze, że jesteś niepokonany. Wszystko to miało w sobie trochę prawdy, ale znikało gdy w pobliżu pojawiał się człowiek. Jego zapach doprowadza Cię do szaleństwa. Nagle cały zachwyt nad nadnaturalnym ciałem i możliwościami znika. Przestaje się liczyć piękno, dźwięki których nie dane Ci było usłyszeć pod ludzką postacią. Umysł dotąd kontrolowany dzięki eliksirowi, wyłącza się. Myślenie nie istnieje. Obierasz jeden cel, do którego dążysz, wypełnia on całego Ciebie. Najpierw słyszysz szmery, ciche kroki. Czasem śmiechy, rozmowy na błahe tematy, ale zapominasz, nie rejestrujesz ich. Bestia wkrada się do Twojego umysłu i rozsiada się wygodnie, starając się wytępić w Tobie całe dobro. Emocje, jakby nigdy nie istniały. Nie ma już niczego. Dwie myśli kołatają Ci się w głowie, jakby ktoś co chwilę uderzał Cię ciężkim młotem. Krew. Zabić. Oby Vittoria nigdy nie musiała doświadczać tego uczucia. Serce Bonmera przyspieszyło, jednak biło w dalszym ciągu z pewną regularnością. W niczym nie przypominało kruchego, ludzkiego serca. To, było silne i cały czas nakłaniało do biegu. Do biegu za czymś nieuchwytnym, czymś co musisz mieć, ale nie dane będzie Ci to dostać. To właśnie był instynkt którego należało się obawiać. Co prawda w naturze wilkołaka nie leżało zabijanie zwierząt, ale czasem Frederick robił to, żeby częściowo zaspokoić swoje żądze. Żeby jakoś zmylić bestię. Czasem się udawało, czasem nie. Ostatnimi czasy, kiedy nie miał kontaktu z ludźmi podczas przemiany, ta potrzeba jakby stawała się czymś pobocznym, jednak nigdy nie wiadomo co może się stać. Był świadom, że gdyby pojawił się człowiek, sprowadził by na siebie pewną śmierć. Niezależnie jaka ilość zwierząt by ucierpiała, człowiek zawsze będzie jedynym pragnieniem wilkołaka. Jego wzrok spoczął na Vittori która powoli przyzwyczajała się ze swoim nowym "ja". Wiedział co czuła, będzie musiał z nią o tym porozmawiać. Było to dla niego coś zupełnie nowego, stać obok osobnika tego samego gatunku co on. Czuł jej zapach, oddech i to samo szybko bijące serce. Przyjemnie pachniała w porównaniu do innych stworzeń. Nie czuł wobec niej gniewu co oznaczało że wilkołaki wobec siebie zachowują się przyjaźnie. Albo tylko to był tak dziwny przypadek... a może taka reakcja jest wywołana tym że to on ją przemienił. Coś na zasadzie jakiegoś popieprzonego wilczego przywiązania. Stał cicho sapiąc i lustrował ją wzrokiem. Wyglądała zupełnie jak on, tylko może jej sylwetka była bardziej "delikatna", jeżeli można to tak nazwać. Choć śmiesznie brzmi taka była prawda, była kobietą-wilkołakiem więc różnice musiały być lekko zauważalne. Gdy potknęła się prychnął i dalej stał obserwując ją.*No tak nie panuje nad tym ciałem. Nic dziwnego. Nad swomi nogami w czasie pełni też nie mogła zapanować więc czego ja oczekuję.* warknął do siebie w duchu i podszedł do niej wgapiając się żółtymi ślepiami. Zdecydowanie musieli coś zrobić. Nie będą przecież przez całą pełnię tkwić w jednym miejscu. Jej organizm za pewnie szalał teraz a umysł nie mógł skupić się na jednej rzeczy. Frederick warknął w jej stronę żeby zwrócić na siebie uwagę i pognał w głąb lasu. Czuł swoje silne łapy i szybkość z jaką się porusza. Uwielbiał to uczucie, przy okazji można była się wyżyć w biegu. Im więcej biegał tym bardziej się męczył i zostawał dłużej w jednym miejscu. Zmęczenie wilkołaka nie było oczywiście proste, ale po kilku godzinach nieustannego biegu, w końcu trzeba się było zatrzymać. Do jego uszu dobiegły dźwięki, uderzania łap o podłoże. Vittoria biegła za nim i to był dobry znak. Ta pełnia będzie spokojna, czuł to.
Nie poznała tego i zapewne jeszcze długo nie pozna. Domyślam się, że Frederick będzie chciał ochronić ją przed tym, by kogoś przemieniła tak, jak on Titkę. Tylko dlaczego? Przecież to jest takie niesamowite. To przekleństwo... Powinno być darem, nie klątwą. Przynajmniej tak czuła w tym momencie. Z każdą chwilą rosły w niej siły, a ona czuła się coraz pewniej. Kolejne kroki, które stawiała już na zimnej trawie były pewniejsze, a po chwili nawet przebiegła kawałek. Ta siła, którą miała w łapach. Czuła, że jest zdolna do tego by siać tu naprawdę wielkie zniszczenie. Nic dziwnego, że wilkołaki były uznawane za tak groźne. Wystarczyło jedne skinienie jej wielkiej łapy by skutecznie kogoś powalić na ziemię, a jedno klapnięcie paszczą mogło skutecznie zranić nawet największe zwierzę. Las wcześniej tak przerażający teraz stanowił i dla niej schronienie. Pewnego rodzaju oazę, w której mogła się rozluźnić. Spędzą tu wiele godzin i czuła, że musi poznać każdy jego zakątek by móc tu przyjść ponownie za dnia. Zapewne będzie chciała znów dotknąć zimnej gleby i przypomnieć sobie to uczucie potęgi, które przeszywało ją na wskroś. Długim językiem oblizała swoje kły badając każdy ząb po kolei. Były ostre, niebezpieczne. Nic dziwnego, że jej rana była tak rozległa i głęboka. Dziwne, że teraz jej nie czuła. Pamiętała, że po tym wszystkim mogą zostać jej blizny i pewnie dopiero jutro doświadczy kolejnego bólu. Teraz jednak odszedł w dal wraz z jej wszystkimi problemami. Spojrzała w stronę Bonmera, gdy ten do niej warknął. Dziewczyna poza niekontrolowanym wyciem nie wydała z siebie jeszcze ani jednego oddechu. Ciało wciąż wydawało się być trochę obce, w tym struny głosowe, których jakoś nie mogła poruszyć. Zapewne w tej postaci nic nie powie, ale nie wiedziała jaki dźwięk z siebie wyda, jeśli spróbuje. Nie wiedziała też, czy on będzie ją w jakiś sposób rozumiał, a ona jego. Pewnie Frederick też się nad tym zastanawiał. W końcu musieli się jakoś porozumiewać, prawda? Być może jak na razie pozostanie im odpowiednia mimika. Gdy ten zaczął biec w niesamowitym tempie na chwilę zwątpiła, czy jej nie zgubi. Jednak ruszyła zaraz za nim. Na początku jeszcze trochę wolno, ale z każdą chwilą coraz bardziej się rozkręcała. Biegła szybko, a mimo to potrafiła doskonale omijać wszystkie przeszkody. Jej wzrok był doskonały – tak perfekcyjnie przystosowany do ciemności, że dostrzegał nawet najmniejszą gałązkę. Szybkość jej reakcji była nieziemska i dzięki temu po chwili udało jej się dogonić Fredericka. Ciekawe, czy wilkołaki się uśmiechają. Na pewno nie. Natomiast jej oczy wydawały się błyszczeć i cieszyć każą chwilą w lesie. Każdym powiewem wiatru, który czuła na futrze. Każdym nowym zapachem i dźwiękiem. Nie czuła już ani strachu, ani bólu, ani zmęczenia. Satysfakcję. Chorą satysfakcję z tego, że może być w tym ciele. Gdy stanęli sapała. Z jej długiego pyska kapała ślina. Otrzepała się czując, że jej futro jest mokre od panującej w powietrzu wilgoci. Wydała z siebie coś, co przypominało pomruk. Podeszła bliżej mężczyzny i otarła się pyskiem o jego szyję. Zrobiła kilka kroków do przodu i spróbowała stanąć na dwóch łapach. Udało jej się. Nie była to wygodna pozycja, bo była w niej dość mocno zgarbiona, ale jak najbardziej możliwa. Postarała się stanąć tak by jak najbardziej się wyciągnąć. Mogła dosięgnąć do gałęzi jednego z drzew. Oparła o nią swoje łapy. Była zdecydowanie wyższa niż na co dzień. Niesamowite... Chciała spróbować czegoś jeszcze. Wyciągnęła pysk do góry i zawyła. Głośno, bez zahamowań. Na pewno słychać ich w szkole. I na pewno wszyscy myślą, że to po prostu słodkie, biegające po lesie wilczki. Nawet nie wiedzieli jak się mylili. Wróciła do nauczyciela. Chciała go obejrzeć dokładnie wiedząc, że wygląda podobnie. Otoczyła go z każdej strony. Nie mieli ogona. Każdy mięsień zdawał się być zaznaczony mimo futra pokazując jak bardzo są potężni. Trąciła mężczyznę pyskiem zaczepiając go trochę. Zachciało jej się pić. Zastanawiała się jak mu przekazać by przeszli się nad jakieś jeziorko czy rzeczkę.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
Biegli tak a czas jakby się zatrzymał. Nieustanny pęd sprawiał poczucie bezpieczeństwa i brak ryzyka że coś złego mogło się stać. Bonmer znał Zakazany Las jak własną kieszeń więc o zgubieniu się również nie było mowy. Pomimo jego częściowo przyjaznego stosunku do zwierząt, wiedział gdzie raczej nie warto było się zapuszczać. Były stworzenia które nie akceptowały wilkołaków w choćby najmniejszym stopniu. Centaury unikały ich, a gdy były niebezpiecznie blisko, nawet posuwały się do ataków. Było to jednak rzadkością, nie zadzierały z tym co nie do końca jest im znane. Po kilku godzinach zatrzymali się wreszcie, niedaleko od małego strumienia. Łapy Bonmera starając się wyhamować, rozrzuciły dookoła ziemię i odłamki kamieni. Wilkołak ciężko dyszał a z pyska kapała mu ślina. *Ech muszę świetnie wyglądać z tą śliną po kolana.* warknął w myślach i łapą otarł mokrą wydzielinę. Całe szczęście że nie czuł własnego zapachu. Ponoć wilkołaki potwornie śmierdzą, ale chyba nie dane mu będzie się o tym przekonać. Po tak długim biegu, jego serce waliło jak młotem a organizm zdecydowanie potrzebował odpoczynku i kropli wody. Odwrócił głowę w stronę Vittori i skontrolował jej stan. Trzymała się całkiem nieźle, choć dyszała równie ciężko co Frederick. Jak na pierwszy raz radziła sobie dość dobrze, nauczyciel celowo chciał zmusić ją do biegu, żeby poznała swoje ciało i zaufała mu. Ale kryło się za tym coś jeszcze. Bonmer nie miał zamiaru pomagać nastolatce w każdej przemianie, musiała nauczyć się funkcjonować sama, bo nie zawsze będzie mógł jej pomóc. Właściwie założył sobie że to będzie pierwsza i ostatnia przemiana jaką z nią spędzi. Jemu nikt nie pomagał, sam docierał do przyczyn ale i do konsekwencji swoich czynów. Poza tym nie był jej opiekunką tylko nauczycielem który miał swoje życie. Gdy poczuł jak trąciła go delikatnie, załapał o co chodziło. On też był spragniony. Ruszył powoli w kierunku znajomego strumienia, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Chciał napawać się tą ciszą, dźwiękami i kolorami które były intensywniejsze, mimo że było ciemno. Dostrzegał najmniejsze elementy lasu, malutkie zwierzątka czające się między krzakami i trawą. Łapami wyrwał zielsko które zagradzało im drogę i podszedł do źródła, pijąc łapczywie. Zimny płyn schłodził jego suche i palące gardło, łagodząc to nieprzyjemne uczucie pragnienia. Gdy napił się wystarczająco dużo, podbiegł do wielkiego drzewa, rozsiadając się wygodnie i przymykając ślepia. Jeszcze parę godzin i zacznie świtać, a on nie miał już siły na żadne biegi i tym podobne. Postanowił że odpręży się, wsłuchując się w odgłosy dobiegające z wnętrza Zakazanego Lasu.
Nie zwracała uwagi na jego dyszenie czy skapującą z pyska ślinę. Dla niej to było już coś naturalnego, mało zaskakującego. Wydawało się, że ze swoim nowym ciałem zaznajamia się bardzo szybko. Równie szybko, jak się z nim pogodziła. I tak szybko, jak zakochała się w tym nowym wcieleniu. Wciąż czuła się tak niesamowicie. Odczuwała wielką przyjemność z każdego uderzenia łapy o ziemię. Wciąż nie rozumiała jak ludzie mogą nienawidzić siebie za ten stan. Była głupia, że przez ostatni miesiąc załamywała się zamiast korzystać z życia tak, jak mogła robić to teraz. Przecież jest wilkołakiem do cholery. Nie ma nic do stracenia, a to oznaczało, że może robić wszystko. Jest silniejsza, zwinniejsza, lepsza niż zwykły, szary człowieczek. Nikt już je nie może zagrozić. Może pozwolić sobie na każdy kaprys i krótką przyjemność. Zasługuje na to. Podeszła za nim dostrzegając strumień, który był dosłownie kawałek dalej. No tak. Ten szum, który dudnił jej w uszach był wydawany przez wodę. Podbiegła bezceremonialnie wchodząc do nie i zanurzając łapy, a dopiero potem pysk. Upiła kilka solidnych łyków pokazujących, jak bardzo była spragniona. To niezwykłe, że jako człowiek padła by już po 1 km biegania. Natomiast oni pokonali dziś zdecydowanie większe odległości, a wciąż czuła się pełna życia. Zdawało jej się, że mogłaby zostawić za sobą jeszcze drugie tyle wielkich skoków i kroków. Jednak Bonmer wydawał się padnięty. No tak, mimo wszystko był starszy. Najwyraźniej i w tej postaci miało to swoje znaczenie. Ona była jeszcze jak szczeniak. On jak dojrzały samiec. Przecież nie zostawi go tu samego. Jeszcze chwilę przechadzała się burząc gładkość tafli wody, a następnie podeszła do niego. Znów się otrzepała. Jak pies, cóż zrobić. W pewnym sensie miała teraz wiele z tego gatunku. Podeszła do mężczyzny i położyła się obok niego. Jej plecy przywarły do jego ciała. Para wilkołaków w lesie, kto by pomyślał, że kiedyś właśnie tak będzie wyglądało jej życie. Przymknęła oczy. Jeszcze tylko trochę. Wcześniej tak bardzo bała się przemiany. Teraz? Miała nadzieję, że pozostały czas będzie jej się ciągnął. Trąciła go łapą wyraźnie go zaczepiając. Jakby chciała się z nim jeszcze podroczyć.
Frederick Bonmer
Wiek : 45
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187
C. szczególne : Blizny na ciele po przemianach w wilkołaka
pełni w ogóle. Jeżeli to się nie skończy to będzie musiał z nią poważnie porozmawiać. Zresztą i tak muszą to zrobić, żeby wyjaśnić jedną sprawę, o której myślał już wcześniej. Jej wilkołacze zachowanie wskazywało na to że zupełnie nie rozumiała powagi sytuacji. Frederickowi nie umknęło iż co chwilę oglądała się w wodzie i prężyła, jakby chciała ukazać swoją siłę i wyższość. Takie samouwielbienie i zbyt wielka pewność siebie, sprowadzą na nią nieszczęście. Jeżeli nie teraz to później, a konsekwencje poniesie sama. Nauczyciel wręcz nienawidził takiego zachowania, jeżeli po powrocie do dawnej postaci, będzie zgrywała niepokonaną, to szybko ją utemperuje. Albo jest druga opcja, oleje to wszystko i Vittoria sama pokaże jak sobie "dobrze" radzi. A przy pierwszym potknięciu powie tylko "a nie mówiłem" i na tym się skończy. Żeby w pełni mieć kontrolę potrzeba lat. To nie coś co się dostaje za darmo, więc niech lepiej uważa. Bonmer czuł się coraz gorzej, a to oznaczało koniec przemiany. Wschód nastąpił szybciej niż się spodziewał. Przez gęste drzewa przebijały się promienie słoneczne a czarne jak smoła niebo, pokryło się pomarańczą i błękitem. Wszystkie kości znów poczęły się przestawiać i wracać do swojej naturalnej formy. Było to zdecydowanie mniej bolesne niż w nocy, pozostały tylko otwarte rany na całym ciele. U Bonmera było to znacznie bardziej widoczne niż u nastolatki. Frederick czuł się fatalnie tak jak zwykle zresztą, ona też nie wyglądała na zadowoloną. Teraz muszą jak najszybciej dotrzeć do polany i zażyć eliksiry. Nauczyciel wstał, otrzepał się z ziemi i kuśtykając ruszył na wschód. Organizm zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Słyszał jak Brockway wlecze się za nim, gdzieś po jego prawej ale nie zamierzał jej pomagać. Niech pozna smak pełni całkowicie. Podszedł do pieńka i wyciągnął dwie buteleczki z eliksirem wzmacniającym. - Wypij to.- podał jej i sam opróżnił zawartość swojej. Magiczny płyn rozpłynął się po jego ciele i dodał sił. Było bardzo wcześnie więc bez problemu wrócą niezauważeni. Oboje ubrali się i jak najszybciej starali się wyjść z Zakazanego Lasu. -To wszystko. Wracaj do siebie i ogarnij się.- powiedział chłodno i teleportował się do domu. [z/t]
Czy dobrze robiła wybierając się tutaj? Z pewnością nie. Tym bardziej, że przed wyjściem zdążyła wysłać wiadomość Tori odnośnie tego, gdzie ma się udać. Wpadanie w kłopoty przez nie dwie było dość częste. Wszyscy doskonale wiedzieli, że gdy tylko pojawią się na imprezie nie ma opcji aby skończyła się lub toczyła w nudnej atmosferze. Kochały dreszczyk emocji i świetną zabawę. A zakazany las wydawał się do tego wprost idealnym miejscem. Już dawno Oriane nie wchodziła w jego głąb. Sama do końca nie wiedziała jednak czemu. Przecież nie bała się stworzeń stamtąd. Wręcz przeciwnie, chciała je zobaczyć, poznać, zrozumieć. Było to poniekąd sprzeczne, gdyż opieka nad magicznymi zwierzętami nie leżała w kręgu jej zainteresowań. Upewniwszy się, że nikt nie idzie za nią ściągnęła swoją pelerynę niewidkę. Do tej pory nie mogła uwierzyć, że to właśnie ją wygrał dla niej Lucas. Na takie wyprawy była wprost idealna. Nie musiały uciekać przed nauczycielami i szukać kryjówek pośród drzew i krzaków. Wystarczyło narzucić na siebie ten kawałek materiału i już. Kochany Kray. Jeszcze trochę i zostanie jej mężem. Już na zawsze będą razem... Przyjemny dreszcz przeszedł przez jej kręgosłup. Musiała kilka razy się otrząsnąć aby pozbyć się tego uczucia. Miała również nadzieję, że Tori nie oleje jej w tej chwili i stawi się w wyznaczone miejsce. Jak nie to już ona sobie z nią porozmawia. Oparła się o jedno z drzew i założyła ręce na piersi. Teraz pozostało już tylko czekać.
Tak! Zakazany las! Nareszcie ktoś miał interesujący pomysł na spędzenie czasu! Propozycja Orianki była na prawdę idealnym lekarstwem na nudę, której ostatnio miała mnóstwo wokół siebie. Dokuczanie Alice przestało być takie ekscytujące. Nawet fakt iż ostatnio flirtowała sobie z jednym takim (czy dwoma takimi tak właściwie) nie sprawiał iż życie nabierało smaczku. A taka nielegalna wyprawa do zakazanego lasu? Od razu ma się ochotę otworzyć rano oczy! Adrenalina dla niektórych jest jak powietrze. Może ona nie żyła w duchu takiego przekonania, ale dreszcz na plecach wywołany odrobiną strachu to świetna sprawa. Titi nie potrzebowała peleryny niewidki. Kłopoty to jej drugie imię, więc jedna awantura więcej i tak nie zmieni już i tak złej opinii o gryfonce widniejącej u nauczycieli. Dlatego wizja przyłapania nie była końcem świata. I dlatego szła do lasu bez cienia krępacji, rozglądania się czy nikt na nią nie patrzy. Ot jakby czekała ją zwykła wycieczka, na której może Cię przypadkiem zjeść gigantyczny pająk. Standard. Z powodu drzew nie mogła wcześniej wypatrzyć przyjaciółki. W końcu jedna zbliżyła się na tyle, by dostrzec jej zarys między gałęziami. - Ria! - Krzyknęła od razu po czym przedarła się przez śnieg do dziewczyny i mocno ją uściskała. Dawno nie miały chwili by dłużej pogadać. Oczywiście Tori uważała, że to wina Kray'a, a nie faktowi, że po prostu obie były bardzo zabiegane. W końcu wszystko, co się złego działo musiało być z winy Lucasa. Upatrzyła go sobie jako kozła ofiarnego, bo jej zdaniem nie zasługiwał na Orianę.
Nie miała pojęcia ile stała czekając na Tori. Prawdę powiedziawszy nigdy nie zwracała na takie rzeczy uwagi. Najważniejszy był dla niej efekt. Tym razem jej głowę zaprzątało zupełnie co innego. A mianowicie przygotowania do ślubu i sama reakcja jej przyszłej druhnej - czytaj Vittoria Findabair. Co w ogóle podkusiło ją aby prosić o to t dziewczynę?! A! No tak! Uwielbiała ją z całego serca. Gorzej było z relacją między Tori, a Lucasem. Ta dwójka wręcz się nie znosiła. Jednak nie podejrzewała aby dziewczyna miała zaszkodzić jej w drodze do szczęścia. Gdyby tak się stało już nigdy nie potrafiłaby się do niej odezwać. Jeszcze odznaka prefekta którą znalazła na swoim łóżku w kopercie. Że niby co? Ona się nadawała? Jasne. Bo niby prefekt biega na spotkania po zakazanym lesie. Prychając pod nosem okryła się peleryną, uprzednio przekręcając ją na drugą stronę. W końcu chciała aby Tori ją znalazła. Dalsze rozmyślania zostawiła sobie na potem, gdyż usłyszała znajomy jej głos wypowiadający jej imię z uśmiechem na ustach spojrzała w jej stronę odwracając się dość szybko przez co brzegami szaty wprawiła w ruch płatki śniegu. - Tori, kochanie moje. - złapała ją w ramiona w ostatniej chwili. Dobrze, że plecami skierowana była w stronę jednego z pni drzewa. Dzięki temu uniknęły upadku na zimne podłoże. Długo Ria nie zastanawiała się. Zaraz po tym jak dziewczyna ją puściła odchyliła brzeg szaty ukazując odznakę prefekta. - Przyszła dziś rano. Nie wiem czy dyrektor dobrze zrobił dając ją mi. - krzywy uśmieszek pojawił się na jej ustach. W końcu Oriane do grzecznych nie należała.
Nie znosić, to za mało powiedziane. Titi gdyby tylko miała okazję to ukręciłaby mu łeb. Dziewczyna myślała, że nie jest zdolna do nienawiści. Nawet gdy poznała Kray'a to nie był taki zły... A potem nasłuchała się na jego temat plotek, a jego charakter jedyne przepełnił czarę goryczy. Ze spotkania na spotkanie starcia między nimi były coraz silniejsze, aż w końcu pojawiła się niechęć nie do opanowania. I tak pewnie obje narzekali na siebie Oriance, a ta biedna musiała tego słuchać. Jedynym rozwiązaniem byłoby zmienić przyjaciółkę albo narzeczonego, lecz podejrzewam że nie było jej do tego prędko. Teraz jednak nie musiała myśleć o tym gburze, bo go tu nie było. Pojawiła się tylko kochana Ria, którą swoją wielką miłością prawie udusiła. Nawet nie zauważyła, że prawie je przy tym przewróciła na zimny śnieg. To było teraz nieważne. Na prawdę dawno nie miały okazji pogadać. -Łooo - Ledwo się odsunęła, a Ria już się rozbiera przed nią? Nie, to chodziło o kawałek błyszczącego metalu. Odznaka prefekta. Na prawdę? To dobrze, że ktoś docenił Oriankę! -Jestem z ciebie dumna! Świetnie się sprawdzisz jako prefekt. - Poinformowała dziewczynę jeszcze raz przytulając, by pokazać jak bardzo się cieszy z tej nowiny -Oj Ria, uśmiechnij się. Będziesz najlepszym prefektem na świecie!
Nie była tego taka pewna. Zmienia się. A raczej zmieniła w ostatnim czasie. Stawała się typowym zimnym ślizgonem, których wszyscy tak bardzo nienawidzili. A może to życie i ludzi tak na nią działali...? No cóż, nie dowiemy się. Istotnym było iż była zupełnie inna. Obojętna na większość rzeczy i większość osób. Teraz interesowali ją jedynie Ci których kochała. Reszta stała się jedynie tłem, dodatkiem do jej życia. To nie było w jej stylu. - Oczywiście, że będę. I z pewnością najładniejszym. - mrugnęła do dziewczyny dając znać, że żartowała. Układając ręce pod klatką piersiową rozejrzała się dookoła. Teoretycznie łamała jeden z punktów regulaminu. Czy świeciła przykładem? Na pewno nie. Jednak... Czy jakikolwiek ślizgon to robił? Odpowiedź była każdemu dobrze znana. A mianowicie świecili przykładem, jednak nie przestrzegali regulaminów. Co najwyżej zawieszą ją w meczu. Remus nie będzie zadowolony, ale to w gruncie rzeczy nie jego sprawa. - To jednak nie koniec niespodzianek. - z błyskiem w oku spojrzała na Tori. Znała jej reakcję, aż nawet za dobrze. Jednak musiała to jej powiedzieć. Była jej przyjaciółką. Znały się najlepiej. Lekko przymykając oczy wydobyła z siebie głos - Chcę abyś została moją druhną. - dopiero po wypowiedzeniu tego zdania mogła otworzyć je w pełni i spojrzeć w oczy dziewczynie - Wychodzę za mąż. - na jej twarzy pozostawało totalne niewzruszenie. Chciała aby to Titi okazała wpierw swoje uczucia.
Jak na razie Titi nie dostrzegł w niej nawet grama zimnego ślizgona. To była wciąż jej kochana, dobra Orianka. Gdyby natomiast dowiedziała się, że coś złego dzieje się z jej usposobieniem zwaliła by to na jedną, konkretną osobę. Raczej łatwo domyślić się na kogo. Lucas. Jeśli jakkolwiek źle działasz na Oriankę, to zginiesz. Mogę Ci to obiecać! - O i to jest dobre podejście! - Zaśmiała się oczywiście nie zaprzeczając jej stwierdzeniu. Oriana była prześliczna. Czasem po cichu zazdrościła jej tych dużych oczu i faktu iż była od niej trochę wyższa. No i zawsze świetnie dobierał ubrania do okazji. Przy wszystkim pozostawała taka kobieca. Titi mogłaby się od niej sporo nauczyć gdyby miały okazję częściej się widywać. Jednak obie miały na głowie też swoje życie. Ria Lucasa, Titi... Facetów. -Zostałaś też dyrektorem szkoły? - Dopytała zastanawiając się jaka może być ta druga niespodzianka. Wpatrywała się w nią. Jakoś tak się... Rozpromieniła. O nie! Nie, nie nie! Nie mów tego. Błagam Cię nie mów tego. -Czy Ciebie już do końca powaliło? Ty chcesz za to... Za tego neandertalczyka uganiającego się za babami jak pitbul z różowym fiutkiem poślubić? - Reakcja nie mogła być inna. Trzeba było dać trochę czasu Titi na wypowiedzenie na głos wszystkiego, co złego myśli o Lucasie -Przecież to nie ma mózgu. Może jest przystojny, ale co on Ci takiego zapewni? Nie możesz sobie znaleźć jakiegoś miłego krukona? Albo kogoś bogatego żebyś chociaż miała z tego pieniądze - Skończyła? Nie, jeszcze nie - Jesteś w ciąży, tak? Nie musisz za niego wychodzić. Jest tyle opcji innych żeby Cię zostawił w spokoju z dzieckiem! Zamordowanie go, poddanie go eutanazji, rzucenie na niego obliviate - Zapowietrzyła się, więc Oriana miała właśnie idealną chwilę żeby się wciąć w ten nienawistny monolog.
Spodziewała się takiego wybuchu, dlatego westchnęła i czekała aż ta skończy swoje wywody. Kilka z nich naprawdę ją rozdrażniło co pokazała jedynie poprzez grymas na swojej twarzy. W innych natomiast musiała przyznać jej rację, chodź nie powiedziała tego na głos. Prawdą było, że Lucas oglądał się za innymi. Wiedziała to nie od dziś, jednak w momencie, gdy się jej oświadczył i postanowili zamieszkać razem miała szczerą nadzieję, że jej nie skrzywdzi. Doskonale wiedział, że była to jego ostatnia szansa. Kolejnej nie będzie jeśli ją zdradzi. To będzie definitywny koniec. Czy chciała tego? Nie. Kochała go i wierzyła, że nigdy jej tego nie zrobi. Ale czy można być kogoś pewnym na 100%? Stop! Chwila! Dość! Jeszcze więcej takich informacji od Tori i z pewnością zwątpi w swojego ukochanego. Wreszcie znalazła się chwila w której mogła dojść do słowa i przerwać dziewczynie. - Nie jestem w ciąży. - zaśmiała się kręcąc głową. To naprawdę ją rozbawiło. Nie spodziewała się, że takie wnioski może wysnuć jej przyjaciółka. - Nie musisz mi mówić jaki Lucas jest. Ja to wiem, ale... Ja sama nie jestem aniołkiem. Zdradziłam go. Mimo iż tak bardzo go kochałam. - samo wspomnienie wywoływało w niej gniew. Owszem, kochała również tamtego. A przynajmniej tak wtedy myślała - Jestem szczęśliwa. Jak nigdy. - uśmiechnęła się czule do dziewczyny i w następnej chwili westchnęła smutniejąc trochę - Ja naprawdę sądziłam, że się ucieszysz. Wiem... Wiem, że się nienawidzicie, ale nie miałam z kim się tym podzielić. Rodzinie nie powiem, gdyż sama wiesz jacy oni są. Już i tak narzeczonego mi wymyślili. I! nie mów, że Chris bardziej by do mnie pasował. NIe pasowałby. - spojrzała w jej oczy ostrzegawczo. - Może i jest przystojny, bogaty i... ogólnie, ale ja go nie kocham. Nie chcę być w związku, gdzie nie ma miłości. - Zgarnęła trochę śniegu w rękę patrząc jak pod wpływem jej ciepła śnieg się roztapia.
/jest prawie grudzień, więc pozwolę sobie tutaj napisać...
Zaczęło się od tego, że się bardzo zdenerwował. Musiał jakoś odreagować swój fatalny humorek, musiał wyjść, poczuć na twarzy powiew świeżego powietrza. Może to pozwoliłoby mu jakoś myśleć, jasno i trzeźwo, tak, jak się tego uczył. Wysiedzenie w tych murach przychodziło mu z coraz większym trudem. Co tym razem wyprowadziło go z równowagi? Jakaś dziewczyna... Kompletna kretynka jak na jego gust. Ugh, na samą myśl już robiło mu się słabo. Naprawdę musiał się uspokoić. Szedł, nie wiedząc, dokąd poniosą go nogi. Zwykle tak się działo, że pozwalał im odwalić całą robotę. Nie myślał dokąd, po prostu dawał się poprowadzić. Jego myśli krążyły wokół tej nieprzyjemnej sytuacji, dlatego nie zorientował się, jak daleko dane mu było się udać. Przystanął, prawie tak, jakby nogi wzrosły mu w ziemię. Rozejrzał się, co tak naprawdę gówno mu dało, bo i tak nie wiedział, gdzie się znajdował. Las. To było oczywiste. Bardzo głupi pomysł. Może i był narwany, porywczy... Z całym tym beznadziejnym pakietem. Ale nie był idiotą. Mógł spokojnie się do tego przyznać. Kolejną rzeczą, jaką pamięta to bieg. Biegł. Nie wiedział, jak długo to trwało oraz gdzie dokładnie się teraz znajdował. Ba! Zapewne jest to tak odległy zakątek Zakazanego, że nikt by go tutaj nawet nie znalazł. Nie od razu. I zapewne nie w jednym kawałku. Czuł na plecach ciężar czyjegoś oddechu i na pewno nie był to człowiek, bo w końcu nie uciekałby jak największa pizda na świecie, prawda? Do jego nozdrzy dotarł odór, jeszcze niezidentyfikowany, ale to kwestia czasu... Aż go dosięgnie. Potknął się o konar i nieźle zarobił o ziemię, rozdzierając sobie sweter. Poczuł nieprzyjemne pieczenie, gdzieś po boku. To trwało sekundy, może szybciej. Podniósł się i biegł dalej. Co miał zrobić? Spróbował się rozejrzeć, w poszukiwaniu potencjalnego schronienia. Musiał zwolnić i zapewne, gdyby nie to, nie dostrzegłby drzewa i wnęki, która się w nim znajdowała. Nie do końca wierzył w to, że trafiając w pułapkę, jakoś z tego ujdzie... Nie widział jednak lepszego pomysłu, a jego nogi powoli zaczynały odmawiać posłuszeństwa.
Tego dnia, gdy Anthony wyszedł z zamku, mróz szczypał niemiłosiernie. W sumie nie było się czemu dziwić. W końcu grudzień był u bram i taka temperatura nie powinna nikogo zaskakiwać. Ciepłe odzienie było czymś, co w tych warunkach atmosferycznych było czymś wskazanym, by nie rzec, niezbędnym. W końcu nikt nie chciał marznąć niepotrzebnie. Ktoś by powiedział, że skoro nie chce się marznąć, to po co w ogóle opuszczać zamek? W końcu był weekend, można było do woli grzać się przy kominku w pokoju wspólnym gryfonów, bądź grać w szachy. Niektórzy poszli pewnie na trening, bądź szykowali się, aby zejść na obiad do wielkiej sali. Anthony miał zupełnie inne plany na ten dzień. Od dawien dawna nie miał czasu na swoje ulubione zajęcie, czyli zajmowanie się różnego typu zwierzętami magicznymi. Czasami, oczywiście za pozwoleniem profesorów, szedł na błonia i przyglądał się tym stworzeniom, które można było na nich spotkać. Czasami, oczywiście bez wiedzy nauczycieli, zagłębiał się w zakazanym lesie pragnąc spotkać coś, czego wcześniej nie dane mu było zobaczyć. Nie liczył na jakieś spektakularne odkrycie, nie w tych terenach. Ale przecież nie wszystko, co znane miał okazje zobaczyć na własne oczy. A bardzo tego pragnął. Wyruszył, gdy wszyscy inni byli w zamku, bądź właśnie do niego wracali z błoni. Nielicznym, którzy jednak tego nie zrobili, a go znali, pomachał wesoło, czy krzyknął coś w stylu "cześć, jak się masz?" Miał tylko nadzieję, że nikt się jednak do niego nie przypałęta. Nie miał na to najmniejszej ochoty, a tym bardziej było to zupełnie niewskazane zważywszy na fakt, gdzie chciał się udać. Dzisiejszym jego celem było odnalezienie jednorożców. Bądź przynajmniej jednego. Nie zamierzał ich dotykać. Chciał je tylko zobaczyć. Wcześniej nie miał ku temu okazji. Rozejrzał się dookoła, gdy znalazł się na skraju zakazanego lasu. Nikogo nie spostrzegł. Dlatego wszedł w głąb. Nim się spostrzegł, konary drzew zaczęły być coraz grubsze, a niebo nad nim przestało być widoczne tak wyraźnie, jak wcześniej. Cały czas rozglądał się czujnie z nadzieją, że uda mu się cokolwiek dostrzec. Coś, co pozwoliłoby mu przypuszczać, że jest na właściwej drodze i w końcu spotka jakiegoś jednorożca. Nic takiego nie widywał. Nim się spostrzegł wszedł bardzo głęboko w las. Nie pamiętał kiedy ostatni raz zdarzyło mu się tak głęboko zapuścić w tę dzicz. Ale nie obawiał się. Wiedział, jak w większości sytuacji powinien się zachować. W końcu bywał w opałach kilka razy i zdarzało mu się wychodzić obronną ręką. Usłyszał coś. Coś, co pozwoliło mu sądzić, że nie jest w tym miejscu sam. Jego zmysły wyostrzyły się, gdy poprawił okulary, które jak zwykle zsunęły się na czubek jego nosa. To coś nie brzmiało jak zwierzę. To coś sprawiało, że włosy stanęły mu dęba na karku. Kolejny dźwięk przypominał dźwięk łamiącej się gałązki. Uniósł różdżkę gotowy do ataku, bądź obrony przed niespodziewanym napastnikiem. Ale zauważył, że napastnik jest człowiekiem. I to nie byle jakim człowiekiem. W końcu, jak możesz na kogoś trafić, to z pewnością będzie to ktoś, kogo wolałbyś unikać. - Ah, to tylko ty. - powiedział cicho widząc Lennoxa. Jego głos mógł się wydawać poniekąd zawiedziony. Opuścił różdżkę, ale cały czas trzymał ją w pogotowiu. Nie wiedział, czy chłopak nie rzuci zaraz w niego jakąś klątwą.
On raczej nie należał do typu osób, które fascynują się tutejszą fauną. Za to nie był osobą, która uciekała od konfrontacji, był raczej kimś, kto pierwszy wychodził do przodu, aby prawdopodobnie, przyjąć cios jako pierwszy. Nie wiedział, kiedy powinien się wycofać, nigdy też specjalnie nie bierze takiej opcji pod uwagę. Z dumny? Może to zwykła, czysta arogancja, kto go tam wie. Takie miał zasady i się ich trzymał. W tym przypadku jednak ucieczka była dobrym pomysłem. Mógłby się z tym spierać, gdyby za jego plecami nie słyszał odgłosów zwierzęcia. Zakazany Las nie był przelewkom. Było tutaj wiele istot, takich, o których istnienia nawet byśmy nie podejrzewali albo takie, o których uczymy się tylko w książkach. Nie był idiotą. Zapewne z większością nie dałby sobie rady, bo po pierwsze, zwyczajnie go to nie interesowało i do ONMS w ogóle się nie przykładał i nie wiedziałby jak się w danej sytuacji zachować. Jak ewentualnie mógłby się bronić. Wiedział jednak, że w bardzo wielu przypadkach, ta wiedza się nie sprawdzała. W praktyce zawsze różnie to bywa. A ci, którzy ślepą wierzą w to, że umieliby sobie bez problemu poradzić... Ich mógłby nazwać ignorantami i zwykłymi idiotami. Kiedy skręcił za pień, który miał być jego ostatecznością, niemalże wpadł na drugiego człowieka. Wcześniej nie sposób było go zauważyć, drzewa znajdowały się w niewielkiej odległości od tego. Uroki znajdowania się w dalekiej i bardzo dzikiej części lasu. Oparł dłonie na ugiętych kolanach i oddychał głośno, łapał powietrze jakby to była jego ostatnią deską ratunku. Cóż, w sumie była. Jego nogi odmawiały już posłuszeństwa. -Kurwa, stary... Ciebie też miło widzieć.-Warknął przez zaciśnięte zęby. Tak, zdecydowanie trafili na osoby, których widok mogliby sobie podarować przez następne wieki. Jednak nie to teraz było istotne. Gdyby ów zwierz pojawiłby się przed nimi, zapewne rzuciłby Gryfonem jako żywą, ludzką tarczą i biegł dalej, pozwalając, aby jego zmysł orientacji go poprowadził. Rozległ się ryk, a Lennox automatycznie się wyprostował i spojrzał się za siebie. Czuł, jak pot ścieka po jego plecach. Zerknął na różdżkę Wilder'a. Sam nie zdążył dobyć swojej, kiedy zaczął ten szaleńczy bieg przez las. -Mamy towarzystwo. Cóż, przynajmniej miałem.-Oparł dłonie na biodrach, jego oddech się unormował. Choć wciąż brzmiał jak starsza pani, która leczy się na astmę i raka płuc. Brakuje wyplucia krwi i kawałka organu. Wyciągnął różdżkę zza paska spodni i uniósł ją. O wiele łatwiej szło, kiedy twoim przeciwnikiem jest osoba. Osiłek, którego twarz jest nieskalana żadną myślą. Ruchy były przewidywalne, proste i szybkie. Rzadko kiedy jest zaskakiwany. Tak, jak w tym przypadku. Zerknął na swojego towarzysza, który naprawdę byłby dobrą ludzką tarczą. Pamięta jedynie, że kolesia nie znosi jak mało kogo. Powód dawno zapomniany, zapewne dlatego, że był mało istotny. Wiedział tylko, że chłopak to niezły dupek i bufon... Może swój trafił na swojego, mhm.
Nie cieszył się z tego spotkania, to było pewne. Wolałby chyba śmierć spotkać w najgorszej jej postaci niż tego oto ślizgona. Po prostu nie pałał do niego miłością od czasu, gdy miał nie miłą przyjemność go poznać i tak też pozostało przez te wszystkie lata. Nigdy nie żałował tej decyzji i miał nadzieję, że nie będzie chłopaka spotykał zbyt często. Niestety, ale rzeczywistość zrobiła sobie z niego żarty i właśnie Lennoxa postawiła na drodze Anthonego. Już miał coś dodać do tego do słów swojego towarzysza. Już otwierał usta. Ale zamknął je równie szybko, gdy i do jego uszu dotarł ten dziwny ryk. Jak przystało na kogoś, kto znał się na zwierzętach, a w szczególności na tych magicznych, od razu próbował dopasować ten dźwięk do odpowiedniego gatunku. Miał kilka typów i żaden mu się nie podobał. Ba, był pewien, że to spotkanie może zakończyć się w bardzo nie miły sposób, o ile nie pokonają swoich uprzedzeń i nie zaczną współpracować. Tylko tego wymagał i tylko na to liczył. Pewnie z tego właśnie powodu, gdy Lennox powiedział, że mają towarzystwo, Tony podszedł do niego szybkim krokiem. W nosie miał, czy teraz rzuci w niego jakąś klątwą, czy nie, ważniejsze było dla niego, żeby wyjść z tego cholernego lasu o własnych siłach. -Skup się Zakrzewski i powiedz mi co widziałeś. - powiedział dobitnie nie zważając na wcześniejsze uprzedzenia do chłopaka. Wiedział, że pewnie nie mają zbyt wiele czasu, zanim to coś po nich przyjdzie. A nie chciał stać się obiadkiem dla jakiegoś zwierzęcia. Jakby na potwierdzenie jego słów, gdzieś, znacznie bliżej niż poprzednio, dobył się ponownie ten sam ryk. Tym razem był on o wiele głośniejszy i nie przywodził na myśl Tony'emu niczego dobrego. Włoski stanęły mu dęba na karku, a jego lewa dłoń, jakby mechanicznie zacisnęła się mocniej na różdżce. - Mówię Ci, skup się, bo kurwa mało co z nas zostanie. - powiedział jeszcze bardziej dobitnym tonem. Miał tylko nadzieję, że chłopakowi nie zbierze się teraz na dramaty, bądź unoszenie się dumą i sprosta zadaniu, które wyrosło przed nimi zupełnie niespodziewanie. - Mamy niewiele czasu. Szlag by to wszystko trafił. Że też zachciało mu się łazić po tym cholernym lesie. Że też nie mógł sobie popatrzeć na cholerne gumochłony czy hipogryfy, które znajdowały się znacznie bliżej terenów szkoły. To nieeee, jednorożców mu się zachciało. W tym właśnie momencie Anthony obiecał sobie, że jeśli tylko wyjdzie z tego cało, to jego noga więcej w Zakazanym lesie nie postanie. No, może w najbliższym miesiącu... A przynajmniej bez wiedzy nauczycieli. Chyba...
Niesmak pozostał do dzisiaj, co? Spoko, miał dokładnie tak samo z jego przemądrzałym ryjem. Niechęć wcale nie była spowodowana wojną przeciwnych domów. Po prostu go nie znosił. Jak mało kogo. Tak się kończy, kiedy zajdzie się za skórę Lennoxa. Potem trzeba unikać siebie nawzajem, aby nie wynikło z tego coś brutalnego... Gdzie świadkowie mogliby również oberwać. Odwrócił się w kierunku tego dziwnego dźwięku. Mieli mało czasu. Nienawidził zwierząt, czy należały do ras zwyczajowych typu "kot", "pies" czy latający koń z rogiem pośrodku łba. Te uczucia zawsze były odwzajemnione, dlatego trzymali się od siebie z daleka. Prawie tak samo, jak z tym oto Gryfonem. Zabawne, że naprawdę ze wszystkich możliwych miejsc, trafili na siebie właśnie tutaj. Zaśmiałaby się z tego i pokazał środkowy palec gdzieś w przestworza, gdyby nie sytuacja, w której się znajdowali. -Kurwa! Jakbym nie wiedział do cholery!-Warknął i przeczesał nerwowo dłonią włosy. Nie mógł się skupić, kiedy ten mówił do niego jak do idioty. Serrio? Jakby nie miał zielonego pojęcia o tym, że byli w dupie. Był poirytowany, co wcale nie było spowodowane obecnością chłopaka. Bardziej tym, że nie miał przyjemnych informacji do przekazania. Dlatego, że było ich niewiele.-Sęk w tym, że nie widziałem niczego dokładnie. Czuć było odór spalenizny... Na pewno porusza się na czterech łapach... Pewnie, gdybym się zatrzymał, aby mu się przyjrzeć, nie byłoby mnie tutaj. Nie w jednym kawałku...-Już miał dodać swoje trzy grosze, ale ugryzł się w język. Nie był w tej kwestii pomocny. Czułby się może z tym źle, ale niekoniecznie w tym momencie. -Jest raczej niewielkiej wielkości. Szybkie.-Dodał. Spojrzał na ich wyciągnięte różdżki, w okresie gdzie magia potrafiła płatać ci figle, rzucanie zaklęciami nie było dobrym pomysłem. Nie wiadomo, czy by podziałały lub nie trafiły ich przy okazji. Co innego im pozostało? Chyba wolał zaryzykować, aby z tego jakoś wyjść. Rozejrzał się niespokojnie. Zastanawiając się co on sobie myślał, aby tutaj przychodzić. Las nie był miejsce, do którego powinny wchodzić osoby, o śladowym pojęciu obchodzenia z tymi wszystkimi kreaturami. Ba! Przecież większości albo nie powinno tu być, albo bardzo skrupulatnie chroniły swojego terytorium. Doświadczenie podpowiada mu, że uczy się dopiero na błędach. W jego przypadku, bardzo bolesnych. Pierwsze co zrobi, to się napije. I prawdopodobnie poleje i Anthonemu.
Nie skomentował w żaden sposób tego, co chłopak powiedział. Kłótnie w ich sytuacji były zdecydowanie zbędne, a gdyby Anthony się w taką pyskówkę teraz wdał to nie skończyłoby się to dobrze. Bo pewnie zamiast skupić się na tym, aby poradzić sobie z czychającym na nich zagrożeniem, to sami by je dla siebie zaczęli stanowić. Kolejne informacje, które przedstawił Tony'emu Lennox już zdecydowanie mogły pozwolić chłopakowi na to, aby miał jakiś osąd odnośnie tej sytuacji. Swąd spalenizny przywodził na myśl kilka magicznych stworzeń. Informacja o poruszaniu się na czterech łapach znacznie zawęziła ten krąg podejrzeń. Ale dopiero wieść o tym, że jest to coś raczej niewielkiego rozmiaru powiedziało Tony'emu jak bardzo mają przekichane. - Z tego co mówisz, to musi być salamandra. - rzucił cicho rozglądając się wokół, czy aby już się do nich nie doczłapała. Anthony nie miał nigdy wcześniej okazji żadnej spotkać, ale wiedział, że złe potrafią być bardzo niebezpieczne. Ale wiedział również, że bez ich ognia mogą przeżyć niewiele czasu. - Żywi się ogniem i wszystkim, co ostre. Dlatego najważniejsze jest, żeby ją zalać wodą, jak tylko się pojawi w pobliżu nas. Wtedy będzie zmuszona do powrotu do swojego źródła ognia, ponieważ bez niego wygaśnie, a co za tym idzie umrze. Więc proszę, uważaj z tą wodą, chyba, że chcesz mieć jeszcze salamandrę na sumieniu. Nie widział za stosowne przekazywać chłopakowi więcej informacji niż to, co powiedział teraz. Lennox i tak nie wyglądał na takiego, co by go interesowała sytuacja magicznych zwierząt, a co dopiero chciał słuchać o nich bezcelowego wykładu przy jednoczesnym zagrożeniu życia, bądź zdrowia. Szum ściółki obwieścił im, że salamandra ewidentnie jest bardzo blisko nich samych. Że jeszcze chwila i wyjdzie im na spotkanie. I faktycznie, jakby na potwierdzenie jego obaw, chwilę później w niedalekiej odległości od chłopaków, pojawił się żarzący punkt, który w ogóle nie zdawał się gasnąć. Szkarłatna salamandra wylazła im na spotkanie, jednak Tony z zadowoleniem zanotował fakt, że nie jest ona tak bardzo czerwona jak być powinna. To znaczyło, że zaczyna powoli dogasać i będzie musiała wrócić do swojego leża, aby znów się ogrzać. Chłopak bez namysł wycelował w nią różdżką i powiedział spokojnie -Aquamenti - z końca różdżki wystrzelił mały strumień wody. Tony nie chciał jej zagasić, ale przygasić na tyle, by odeszła. Nie chciał skrzywdzić gada, to by do niego zdecydowanie nie pasowało. Ale jakby tego było mało na spotkanie przyszła kolejna salamandra, znacznie większa i szkarłatna, niż jej poprzedniczka. Zapowiadało się ciekawe spotkanie.
Cóż. Był, kim był, wszędzie mógł wywęszyć zaczepkę. Naprawdę. Co z tego, że wiedział, że niczemu się to nie przysłuży? Nie w sytuacji, w której aktualnie się znaleźli. Mądrym posunięciem będzie zamknąć mordę i siedzieć cichutko. Przyglądał się chłopakowi, prawie nim potrząsnął coby przyspieszyć tok jego myślenia. Tak, w tej sytuacji polegał jedynie na wiedzy Gryfona. Nie przyzna się przed nim, ale nie miał zielonego pojęcia o magicznym stworzeniach. Znaczy, miał, jakiekolwiek... Co w tym momencie się im nie przyda. Dlatego czekał na to, co zamierza powiedzieć mu Anthony. Pokiwał głową na znak tego, że przyjął do wiadomości informacje mu przekazane. -Dobra. Dobra. To nie wykład. Wiem wszystko, co jest najważniejsze.-Powiedział spokojnie, nawet bez cienia zgryźliwości. Uniósł wysoko różdżkę, dokładnie tam, gdzie znajdowało się puste miejsce za plecami jego towarzysza. Zdecydowanie lepiej być przygotowanym. Po głowie chodziły mu obrazy z podręcznika oraz strzępki wiedzy dotyczącej tych stworzeń. Obiecał sobie, że jak stąd wyjdą, będzie się bardziej na tym skupiał... Co oczywiście może nie wypalić... Warto jednak mieć jakieś cele przed rychłym końcem. Jeżeli miał do wyboru swój tyłek lub salamandry, wybierze raczej swój. Albo zaatakuje tak, aby mieć czas na ucieczkę. Kiedy dostrzegł ten jasny punkcik troszkę dalej od miejsca, w którym się znajdowali, głośno przełknął ślinę. Odwrócił się w poszukiwaniu kolejnego osobnika, w końcu nie wiadomo czy jednak zaraz ich nie napadnie z tyłu. Słyszał tylko, jak Anhtony rzuca zaklęcie, odwrócił głowę i dostrzegł, że zaklęcie ugodziło zwierzę, ale nie za mocno. Wiedział co robi, dlatego zdał się na niego. Sam wycelował w drugiego osobnika, który pojawił się dosłownie chwilę temu. Mógłby przyżec, że tylko jeden go ścigał. Teraz nie był taki pewny, czy był to ten pierwszy. Może jedynie przyciągnęło go zamieszanie, które miało w pobliżu jego położenia. -Aquamenti.-Wycedził. Jedno szybkie uderzenie serca, zaklęcie poskutkowało, wywołując strumień wody, który uderzył w zwierzę. Podtrzymał różdżkę drugą dłonią i przerwał zaklęcie w odpowiednim momencie, nie chcąc naruszyć salamandry za bardzo. Tyle powinno starczyć, aby dać im chwilę przewagi. -To dobry moment, aby się wycofać stary. -Powiedział szybko.
kostki: 4
/zt
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Właściwie to mógłby się złapać za głowę i zapytać, co on najlepszego wyprawia. Obiecał jednak Halowi, że mu pomoże, a w końcu Zakazany Las to był jego świat, jego działka i jego miejsce działania, nic zatem dziwnego, że skinął głową, gdy rozmawiał z profesorem i nie miał żadnych oporów przed tym, by faktycznie towarzyszyć w jego kolejnej lekcji. Gorzej było tylko teraz, kiedy szedł na miejsce spotkania, czując, jak zmrożone liście nieznacznie pękają pod jego ciężkimi butami. Wiedział, że mogą utaplać się w błocie i zrobić milion innych dziwnych rzeczy po drodze, ubrał się zatem w swój strój roboczy, wpuszczając do wysokich, mocno wiązanych butów bojówki zawierające wiele przydatnych kieszeni, w których miał między innymi smoczą zapalniczkę, a przy pasku, jak zawsze, odpowiednio zabezpieczoną różdżkę. Ciepła, polarowa kurtka, okulary wciśnięte na nos i rękawiczki, w których zawsze mógł odsłonić palce, na pewno okażą się przydatne, skoro mieli pracować przy lesie, w obecności zwierząt i Merlin wie czego jeszcze. Hal był mimo wszystko nieco tajemniczy, jeśli być szczerym i Christopher do tej pory nie wiedział, co go pokusiło, żeby zgodzić się i pomóc mu z tą lekcją, w końcu nie miał bladego pojęcia, jak właściwie pilnować zgrai dzieciaków i chyba nieco żałował obecnie swojego wcześniejszego zaangażowania w sprawy profesora. Bo nie wiedział, czy właściwie może go nazywać kolegą z pracy, czy przyjacielem, czy kim tam jeszcze. Zjawił się po Lasem, mając nadzieję, że Hal będzie już na miejscu, a później zerknął na zegarek, ale ten wyraźnie wskazywał właściwą godzinę, odetchnął więc ciężko, domyślając się, że to na nim będzie spoczywał obowiązek rozmowy z uczniami, a chcąc tego uniknąć, usiadł na powalonym pniu drzewa, właściwie już w lesie, jeśli uważnie się przyjrzeć i po prostu czekał, aż zaczną pojawiać się uczniowie. W palcach przesuwał zaś kamyki, które zebrał po drodze, by mieć się czym zająć.
//Tak, Chris tym razem towarzyszy wam w lekcji
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejne zajęcia z ONMS nie były takim złym pomysłem. Viol zdecydowanie lubiła je, bo należały do jednych z tych oryginalnych i zawsze można było na nich zrobić coś nowego lub dowiedzieć się jakiś naprawdę dziwnych, ale ciekawych rzeczy. Liczyła na to, że tym razem będzie podobnie. Tym bardziej, że chyba czekała ich wycieczka po Zakazanym Lesie, a temu raczej nie była przeciwna. Po prostu w jakiś sposób las ją do siebie ciągnął i sprawiał, że chciała spędzić w nim nieco czasu, badając co też może się tam kryć między drzewami, bo plotek o tym miejscu krążyło co nie miara, a każda była coraz to bardziej intrygująca od drugiej. Zjawiła się przed czasem i liczyła na to, że będzie miała nieco czasu, by chociażby przejść się brzegiem Zakazanego, ale z owego pomysłu zrezygnowała w momencie, gdy zobaczyła, że w miejscu spotkania znajduje się szkolny gajowy. I bez względu na to czy miał im on towarzyszyć w lekcji czy nie to jednak raczej nie wypadało przy nim wykonać jawnego nura w las dlatego zamiast tego podeszła do niego jedynie, by stanąć gdzieś w pobliżu. - Dzień dobry - rzuciła jeszcze w ramach kulturalnego przywitania po czym zamilkła, nie wiedząc zbytnio co mogłaby jeszcze powiedzieć, aby niezręczna cisza nie zapadła.
Kolejna lekcja i to z czegoś, czego raczej nie chciała przerabiać, ale była zbyt uparta, żeby powiedzieć sobie dość. Te nieznośne giwale nadal w niej siedziały, złoszcząc ją niepomiernie, nic zatem dziwnego, że ostatecznie postanowiła zebrać się jak najwcześniej, żeby skierować się na miejsce spotkania. Nie była pewna, czy będą wchodzić do Zakazanego Lasu, ale jeśli tak miałoby się stać, to nie bardzo jej się to podobało. Z czysto naukowego punktu widzenia - była ciekawa, co się w nim znajduje, dla rozwoju swojej wyobraźni - również, ale biorąc pod uwagę fakt, że sama Victoria nie należała do dziko odważnych jednostek, a na głęboką wodę lubiła skakać, dopiero kiedy wiedziała, gdzie znajduje się dno, to takie spacerowanie po niebezpiecznym terenie, nie wydawało jej się najlepszą na świecie opcją. Zatrzymała się przed linią drzew, kiedy tylko spostrzegła gajowego i @Violetta Strauss, którą dość dobrze kojarzyła, w końcu dzielił je tylko rok, a należały do tego samego domu. Podeszła do dziewczyny, kiedy tylko przywitała się ze starszym mężczyzną i wsunęła dłonie w kieszenie płaszcza. To chyba nie był najlepszy strój na tę wyprawę, ale nie za bardzo wiedziała, w co innego miałaby celować. Moskitierę? - Jak myślisz, co nas dzisiaj czeka? - spytała jeszcze.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zakazany Las oraz jego obrzeża były miejscem, które wywoływało w Gabrielle bardzo mieszane uczucia. Dlatego, kiedy okazało się, że dzisiejsze zajęcia z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami odbywać się będą w wschodniej jego części złapałają chwilowa konsternacja. Doskonale wiedziała, że jest to jego najdalsza część, a jednocześnie najniebezpieczniejsza, gdyż łatwo było można spotkać tu magiczne stworzenia czy wilki. Mało kto się tu zapuszczał, a niektórzy na tyle odważni - czy też głupi - mówili, że w miejscu tym drzewa usiane są tak gęsto, iż wydaje się jakby szeptały między sobą i poruszały się. Ile było w tym prawdy, Puchonka nie widziała, jednak sama nigdy nie podjęła próby zapuszczania się na te tereny, nawet jeśli zaliczyła kilka innych wypadów do Zakazanego Lasu. Temperatura na dworze nie rozpieszczała okolicznej roślinności i nawet jeśli było tu znacznie cieplej niż podczas feryjnego wyjazdu, Gabrielle postanowiła ubrać się adekwatnie do pory roku, a nie pozorów, które stwarzała nagła zmiana klimatu z górskiego na ten typowy angielski; na głowę zakładając ciepłą czapkę. Przemarznięta ziemia sprawiała, że każdy liść czy większe źdźbło trawy szeleściło, by sekundę później rozpaść się pod wpływem ciężaru Puchonki. Drogę pokonała zaskakująco szybko, co przepłaciła wystąpieniem czerwonych plam na policzkach, jednak nie mogła pozbyć się szerokiego uśmiechu ust, który powiększył się, gdy z oddali ujrzała znajomą twarz. -Dzień dobry - przywitała się, rozpoznając wśród zgromadzonych twarz gajowego. Czyżby wraz z Cromwellem szykowali coś super? Lekcje opieki nigdy nie były nudne, jednak cała ich dzisiejsza otoczka oraz obecność O'Connora wydawały się być ekscytująco podejrzane. - Vicky!(@Victoria Brandon) -powiedziała radośnie rzucając się przyjaciółce na szyję. Niestety umknęło jej pytanie dziewczyny rzucone kilka chwil wcześniej. - Jak myślicie, co się dziś tu wydarzy? - zapytała, uśmiechając się przy tym do drugiej Krukonki, którą kojarzyła, jednak nie znała zbyt dobrze, właściwie to wcale jej nie znała.
Ostatnio zmieniony przez Gabrielle Levasseur dnia Czw Mar 12 2020, 08:23, w całości zmieniany 1 raz