Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
Pewną część lasu porastają same drzewa iglaste, jednak aby się do nich dostać trzeba wędrować przynajmniej godzinę wśród wysokich krzaków i połamanych gałęzi. Stąd gajowy Hogwartu przynosi drzewka, które w zamku stają się choinkami. Ziemia w tym miejscu nierzadko bywa wilgotna od posoki - aktywność zwierząt w tym miejscu jest wysoka.
Wstałem szybko na nogi a mój szczery śmiech niósł się po lesie ... - Pani droga owszem zaskoczyłaś mnie ... Wciąż z szaleńczym uśmiechem rzuciłem czar nad głową dziewczyny. Avis czar w który wlałem tyle emocji i woli zmaterializował stadko niesfornych zimowych ptaszków w tym sikorek i kilka innych gatunków. Z wyrazem czystego rozbawienia ponownie błyskawicznie skierowałem patyk na dziewczynę i wypowiedziałem -Oppungo! -Smacznego moje maleństwa dodałem widząc jak dziewczyna odgania się od chmary uciążliwych i denerwujących maleństw, i zastanawiając się czy nie przesadziłem tym razem...
Spojrzała groźnie na chłopaka i nie spuszczając z niego wzroku, odepchnęła jednego z ptaków, który uparcie próbował zjeść jej włosy. - Glacius Opis - Skierowała różdżkę w kierunku wyczarowanych zwierzątek. Nie chciała im zrobić krzywdy, nawet jeśli to były czary. Od zawsze uważała, że nawet najmniejsze stworzenie. Utrzymywała każdego zmarzniętego ptaka nad ziemią, zaklęciem Wingardium Leviosa. Kiedy wszystkie były już pokryte śniegiem, położyła je przy ognisku, by jak najszybciej się rozmroziły. - Rcitusempra - rzuciła w stronę Nataniela.
Dostałem cholera ... dziewczyna tak zbiła mnie z tropu użyciem zaklęcia którego zamierzałem sam użyć na niej że nie zdążyłem z unikiem ... Padłem i przetoczyłem by uniknąć ewentualnych czarów rżąc jak opętany niemal wpadając w ognisko... -Jęzlep! Zręcznie wycelowałem różdżkę w przeciwniczkę częstując ją niespodziewanie wypowiedzianym w pełni spokojnie i w opanowanie czarem. Ta chwilowa kontrola nad ciałem jaką osiągnąłem przy pomocy siły woli ,spowodowała że łzy skrajnego rozbawienia cisnęły mi się do oczu... ale po latach ćwiczeń umiałem panować nad ciałem. Jeśli mój czar trafi a ona nie umiała czarować nie werbalnie.... Miałem nadzieję że uniknie lub oprze się zaklęciu bo inaczej oznaczało to koniec zabawy.Krążąc dookoła niej patrzałem na jej minę starając się nie rżeć ze śmiechu i zachować resztki godności aż poczułem jak moja wola zepchnęła czar na bok i odzyskałem w pełni kontrolę nad ciałem. - Uf ... przyśpieszamy? Wilczy uśmiech rozszedł się po mojej twarzy a oczy zalśniły w blasku ogniska.
Najchętniej pośmiałaby się z chłopakiem, lecz nie było jej to dane, gdyż język zlepił jej się z podniebieniem. - Finite - jakoś udało jej się wydukać. Język wrócił na swoje miejsce. - No bardzo śmieszne wiesz, naprawdę. Wbrew sobie zachichotała cicho. Nataniel wyglądał przekomicznie, tarzając się po ziemi i śmiejąc się bez opamiętania. Pochyliła się nad nim. - Pomogłabym ci, ale najpierw chyba muszę zrobić ci zdjęcie. Prześmiesznie wyglądasz. - Wyszczerzyła się i pobiegła w stronę ogniska po aparat. Spojrzała na Morg i uśmiechnęła się do niej.
No niedoczekanie twoje ! Pomysł z aparatem to już czysta przesada ! Myślałem jak rozgorączkowany pomiędzy falami śmiechu...Szybko zebrałem nieco śniegu i rzuciłem jak tylko wstała z aparatem celując miękkim śniegiem prosto w nos dziewczyny . Ta mała dywersja pozwoliła mi wstać i zachować choć resztki godności oraz dać czas by zapanować w końcu do porządku nad śmiechem... -Dobra wygrałaś tą rundę ( mówiłem z uśmiechem i błyskiem w oczach ) Ale musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć. Była interesującą osobą i może nie w moim typie ale na pewno mogła być z tego niezła przyjaźń. Eeee zaraz ta szkoła całkiem mi bije na głowę. Ja nie mam przyjaciół. ..Spojrzałem na dziewczynę nie wiedząc sam co myśleć o dzisiejszy dniu i niepokojąco miłej zabawie.
Oberwała śniegiem prosto w nos. Jedynym pozytywnym aspektem tego, było to, że uchroniła aparat przed kontaktem z mokrym puchem. Schowała go do plecaka, po czym sama zebrała trochę śniegu w ręce. Rzuciła go w stronę chłopaka i powtórzyła tę czynność celując w Morg. Zachichotała. Już dawno nie spędziła tak zabawnej... nocy i wieczoru zresztą też. - Wygrałam, wygrałam... - Zaśpiewała pod nosem, po czym spoważniała. Oczywiście w oczach pozostały wesołe ogniki, ale przynajmniej powstrzymała chichot.- To było wiadome od początku. Nie mogła się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem. - Ty też byłeś niezły - wyszczerzyła się do Nataniela. Spojrzała na Krukonkę, która siedziała przy ognisku. - I jak, nie zanudziłaś się na śmierć? Klapnęła się w czoło ręką. Na śmierć by zapomniała o jednej rzeczy. - Natanielu, mam się spotkać z twoim kuzynem, chciałby, żebyś również przyszedł. Co ty na to?
No tak niech się cieszy ... ba sam się nie źle bawiłem widząc jak sobie radzi i tańczy w tym małym sparingu.Tak mogłem pozwolić sobie na przegraną bo nic nie traciłem a zyskiwałem wyśmienity nastrój i dobry humor. Różnica była taka że gdyby walka była poważna jedno z nas leżało by już martwe. Działania dziewczyny przypomniały mi o całym zbiorze czarów nie używanym w tradycyjnych pojedynkach i była to cenna wiedza. -Z przyjemnością już dawno powinienem się z nim rozmówić. Idziemy go poszukać? Spojrzałem na drugą dziewczynę z uśmiechem. - Wybacz musiałaś się nieźle nudzić kiedy tak skakaliśmy dookoła choć mam nadzieję że było to choć trochę zabawne.
A owszem, cieszyła się. I to bardzo. Rzadko kiedy zdarzało jej się wygrać. Głównie dlatego, że zazwyczaj ćwiczyła ze swoim mentorem, a on nigdy nie dawał jej forów. - Moglibyśmy, ale przecież nie zostawię Morg samej w Zakazanym Lesie. - Spojrzała z uśmiechem na Morg. - Poza tym... dopiero świta. Posiedźmy tu jeszcze trochę i odsapnijmy, bo obsługa cukierni nie będzie chciała nas wpuścić. - Zachichotała. Czuła, że dobry humor jej nie opuści. Nawet jeśli coś pójdzie nie tak. Miała przynajmniej taką nadzieję. Usiadła koło Krukonki i oparła głowę na jej ramieniu, wskazując chłopakowi miejsce koło niej. Ogień nadal się palił, więc dorobiła wszystkim czekolady. - To była cudowna noc, prawda? - Nie odrywała wzroku od ogniska, a w jej oczach odbijał się jego blask.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Dostała prosto w nos od Elliott. Jakoś była mało aktywna(chora jestem przepraszam -.-). Mrugała po prostu i obserwowała co oni robią! Niech w końcu się umówią na randkę, a nie.. - Cukiernia... Mhmmm.. Jakoś mi nie jest za dobrze po tej czekoladzie - skrzywiła sie. Uśmiechnęła się do nich. Kącik ust poleciał jej do góry. - Jako wasza kochana Ciocia Morgane... Proszę Was byście się umówili w jakimś uroczym miejscu, bo inaczej... Zamienie Was w trole! Taka głupia para będzie z Was później, ale w tej głupocie się znajdziecie.. Kurcze... co było w tym śniegu? Ognista? - zachichotała jak zła czarownica. Tak stereotypowo. Jak z mugolskiej bajeczki. czarownica z jakąś krostą na nosie. Brzydkim uśmiechem i tymi włosami oraz kapeluszem. Jakaś zakurzona stara szmata na to i miotła. Morgane do tego opisu nie pasowała. Ognisko zatrzeszczało. Przeciągnęła się jak kot i zrobiła się nagle taka dumna. Wstała, otrzepała się ze śniegu. - A teraz przepraszam... Muszę Was zostawić samych, bo. BO! - znów strasznie zachichotała i zrobiła się niewidzialna. Zaklęcie ochronne jeszcze na niej działało. Po kilku minutach już jej tu nie było. Oby jej plan się powiódł.
-Ciekawe macie tu obyczaje...( powiedziałem myśląc o stwierdzeniu Morgane) Spojrzałem na Elliott obdarzając ją uśmiechem pełnym kpiny i rozbawienia. Przysiadłem przy dogasającym ognisku grzejąc ręce i zbierając myśli. Więc Morgane nie była znawczynią leglimencji gdyż inaczej wyczuła by moje uczucia do dziewczyny nie wpadła by na taki pomysł.Uspokoiło to moje nerwy bo nigdy nie umiałem do końca ufać tym czytaczom ludzkich myśli. Swoją drogą dziewczyna była naprawdę czarująca ale widząc wtedy w klasie eliksirów jak patrzał na nią mój kuzyn ... Uśmiechnąłem się w duchu czując że sytuacja może potoczyć w ciekawy sposób... - Więc jak kiedy chcesz się z nim spotkać ? Mówiłem już spokojnie i rzeczowo zastanawiając się nad najbezpieczniejszym wariantem spotkania.
Patrzyła na Morg z szeroko otwartymi oczami. Mało brakowało, a otwarłaby usta. Ona i Nataniel? Randka? Nie mogła się powstrzymać i wybuchła śmiechem. Przyjaźń? Jak najbardziej. Ale miłość? Nie... to nie dla niej. - Coś zdecydowanie lepszego kochana. - W śniegu nie było nic, ale sama dobrze wiedziała, że śniegiem można się naćpać. Nie pytajcie skąd... - Do zobaczenia! Napiszę do ciebie! Musimy się kiedyś spotkać! - Wykrzyknęła za odchodzącą Krukonką, po czym przeniosła wzrok na Nataniela. - Teraz! - Poderwała się gwałtownie z miejsca. Już, już miała szybkim krokiem odejść w stronę skraju lasu, ale klepnęła się w czoło. Odwróciła się i zaklęciem Aquamenti zgasiła ognisko. Teraz mogą już iść. Właściwie nie spieszyło jej się na to spotkanie, ale było jej strasznie zimno. Marzyła, by znaleźć się w jakimś ciepłym miejscu, a tak się składa, że cukiernia była jednym z nich. Chwyciła chłopaka pod ramię i skocznym krokiem ruszyła w stronę Hogsmeade, ciągnąc Ślizgona za sobą.
Wylądowali we wschodniej części. Felix wciąż unosił się na niewidzialnych noszach. Jak brzmiało to zaklęcie? Sigrid przecież krzyczała je do Margaret... powinna była zapamiętać... Plus coś tam... sanguis, właśnie. Plusanguis - skierowała różdżkę na chłopaka i rzuciła na niego zaklęcie. Miała nadzieję, że krew szybko się uzupełni, z powrotem będzie normalny poziom, a przynajmniej tyle, że mógł normalnie funkcjonować. Usiadła na przewróconym, lekko ośnieżonym pniu drzewa. Właściwie to było jej zimno, nie zdążyła zabrać (a nawet o tym nie pomyślała!) swojego płaszczyka, wiszącego na wieszaku przy wejściu cukierni. To znaczy, teraz pewnie już go nie było, spalił się, albo został rozwalony przez jakieś zaklęcie... nieważne. Zdjęła z głowy biały, a raczej już szary kapelusz, położyła go obok, na śniegu i rozwiązała wstążki maski, wciąż trzymające ją na głowie.
Nawolywania Margaret nic nie daly. Bol niemal doprowadzal do szalenstwa, wiec organzim zastosowal srodek ochrony w postaci omdlenia. Krzyki, trzaski i wszystkie halasy stawaly sie coraz bardziej przytlumiine, az zamknal oczy i zemdlal. Ocknal sie i czul, ze lezy na czyms. Przewrocil oczami, czujac sie okropnie. Co prawda rany juz sie goily, bol stawal sie slabszy, aczkolwiek czul sie jakby byl pare chwil po torturach w postaci rozciagania ciala. Przewracal oczyma, widzac tych wszystkich ludzi wychodzacych, kustykajacych czy wynoszonych. Uslyszal glos nad soba, lecz ten byl przytlumiony, bo wlasnie tak slyszal w postaci obecnej. Odwrocil glowe, az kark mu strzelil napinajac sie. Byla to Bell. Wylapal jednak niezbyt dokladnie cale zdanie, a po czwili uscisk w zoladku i trzask. Kolejny trzask. Bolalo go jeszcze bardziej przez deportacje oraz aportacje. Przed oczami rozciagaly sie korony drzew, kolysajace sie czasem poruszane chlodnym wiatrem. Znow cos uslyszal, czujac cieple mrowienie w okolicy zoladka, ktore roznioslo sie na cale cialo. Odzyskiwal powoli sily jednak zaatakowal jego skron okropny bol. -Gdzie my? Spytal z dosc nietega mina, odwracajac glowe w strone Bell.
Bawiła się kapeluszem, próbowała go wyczyścić, bez używania zaklęć, żeby znowu był biały... Jak już wróci, a to wszystko się uspokoi, to pójdzie do Hogsmeade albo na Pokątną i kupi sobie kota. Będzie spał w tym kapeluszu, taak. Tylko jeszcze pozostawał problem z imieniem, ale tym już zajmie się potem, hm. Felix chyba odzyskiwał przytomność, ruszył głową. Popatrzyła na niego, przez chwilę tylko go obserwując, niepewna czy aby jej się nie przewidziało. Dopiero kiedy odezwał się, jakoś zareagowała. - Felix, już dobrze, jesteśmy daleko... - wstała, podeszła do niego. Dotknęła jego zmierzwionych włosów. - Jak się czujesz, coś cię jeszcze boli? Stała nad nim, ciągle mu się przyglądając, szukając jakiś oznak bólu. Co prawda zaklęć które mogłyby pomóc zbyt wiele nie znała, eliksirów przy sobie nie miała, ale zawsze coś się wymyśli. Wrócą zaraz do Hogwartu, do Skrzydła Szpitalnego może... swoją drogą, ciekawe czy tamci nie dostali się i tam, skoro dyrektora wtedy w zamku nie było. - Niepotrzebnie to wszystko robiłeś, jeszcze trochę i byś padł - powiedziała ciszej, błądząc gdzieś wzrokiem.
"... Jestesmy daleko" Tylko owe uspokajajace zdanie wrylo mu sie w mysli. Daleko? ale gdzie? Bell podeszla do niego, dotykajac raczej czegos co przypominalo wlosy- byly obsypane kurzem, sklejone brudem. A jego twarz, to nawet lepiej nie mowic. Spocona, szara wykrzywiona w grymasie bolu. Zaczal przewracac oczami w kazda strone, probujac odgadnac gdzie sie znajduja- wysokie drzewa o grubych pniach, tajemnicze krzewy, ciemnosc, cisza.. Czyzby zakazany las? chociaz rownie dobrze mogli znajdowac sie w kazdej puszczy w Europie. Nie mial dosc wystarczajaco sil na rozmowy jeszcze. Ledwo sie ruszal, a w uszach rozlegal sie dziwny szum. -Bell cc... Wyjakal z siebie, probujac sie poruszyc i syknal z bolu. Tak, cos musialo byc zlamane od srodka, tylko co?
Cóż, z pewnością nie wyglądała lepiej, chociaż na pewno co innego można było powiedzieć o czuciu... bólu, no. Bell właściwie nic nie było. Żałowała teraz, że nie potrafi leglimencji czy w jakikolwiek inny sposób odczytywać myśli drugiego człowieka. Stojąc chwilę nad Felixem, bez wątpienie mogła stwierdzić, że nadal coś mu jest, tyle, że nie wiedziała co, a ten zbyt wiele nie mówił. Mogła ich już do Munga teleportować, wyszłoby na to samo, a przynajmniej ktoś od razu by się nim zajął. Skrzydło Szpitalne było za daleko, aż w zamku, całą drogę trzeba by pokonać pieszo... poza tym ciągle się bała, że ci ludzie co napadli cukiernię wleźli też do zamku. Lepiej więc było nie zabierać tam Felixa w takim stanie. - W którym miejscu się boli? - spytała. Nie będzie przecież na ślepo próbowała wszystkich znanych jej zaklęć, bo może to się skończyć bardziej źle niż dobrze...
Zimny wiatr chodz troszke pozwalal zapomniec o bolu kasajac cale cialo, bo stroj moze i odrobine chronil przed mrozem, ale byl w takim stanie, ze niemalze cala czesc na klatce piersiowej byla rozerwana uwydatniajac rany- po prostu tak jakby jakies dzikie zwierze go zaatakowalo. Byl wdzieczny przyjaciolce, ze zabrala go z tamtad, od tego calego harmidru i zametu. Skrzywil sie zaciskajac zeby, az te zazgrzytaly gdy kolejna fala bolu ogarnela cialo. -W-w-w Klatce piersiowej. Nnie wiem! Okropny bol potegowal wypowiadane slowa przez zacisniete zeby, ktore zabrzmialy jak obelga, aczkolwiek w rzeczywistosci nia nie byly. Bol ustapil na chwile, by powrocic ze zdwojona sila. Syknal niemalze wyginajac sie w luk. Wlasciwie to co on sobie myslal, atakujac doroslych juz i bardziej doswiadczonych czarodzieji. Jego chora odwaga stala sie jego przeklenstwem. Powinien wziac nogi za pas i pedzic do zamku, a rozdzke zostawic gdzie nalezne jej miejsce. Idiota, idiota, idiota! krzyczal wstretny glos w glowie. Zabawil sie w bohatera i ma teraz za swoje.
Chodziła w jedną i drugą stronę, jednak ciągle nie za bardzo oddalając się od chłopaka. Po prostu nie mogła tak ciągle stać w miejscu i na niego patrzeć, przecież to nic nie da, a ona teraz musiała tylko przypomnieć sobie odpowiednie zaklęcie. I wszystko będzie dobrze, gdyby tylko te zaklęcie, ych. - Jakie było zaklęcie na to, co? - zwróciła się do Felixa, a nuż pamiętał i był w stanie jej powiedzieć. Mogła jeszcze skojarzyć poprzez łacińskie nazwy, ale przecież nie miała przy sobie słownika, tak samo zresztą, jak w głowie też go nie było. Świetnie, doprawdy. Po raz pierwszy zwątpił w swoją krukonowość, skoro nie potrafiła sobie przypomnieć jednego, głupiego zaklęcia. Leczyć, skaleczyć... Volare, vulire, vulnere...? Coś w ten deseń, ale co jej da jedno słówko, które nie składało się na pełne zaklęcie? Usiadła z powrotem na pień i zaczęła stukać weń różdżką.
Zeby zgrzytnely po raz kolejny i jeszcze raz... i znow. I co teraz? lezy polamany, bo jakis pier******** psychopata, samozwanczy czarny pan musial zrobic niezla rozpierduche w ten "szczesliwy" dla niektorych dzien. Wlasciwie po co zaatakowal cukiernie? tak po prostu? toz to nawet sam Voldemort nie posunal sie do takiego czegos, bo byl niezwykle inteligentny i atak na cukiernie pelna uczniow Hogwartu niezle namieszalo by mu w planach. Nie sami-wiecie-kto dzialal po cichu i wlasnie to pozwolilo mu odzyskac wladze, chociaz na krotki czas. A z tamtego samozwanczego wypierdka jest czarnoksieznik jak z Felixa but, czyli Z E R O W Y! Slowa Bell niezbyt docieraly do jego uszu w, ktorych rozlegal sie dziwny pisk doprawadzajacy do obledu.
Cholera jasna, musiała sobie przypomnieć to zaklęcie. Vol coś tam, Vol coś tam. Volutino? Voltunio? Skierowała różdżkę na klatkę piersiową Felixa i i spróbowała jednego i drugiego. Nic. Przynajmniej na to wyglądało, bo na twarzy chłopaka nie dostrzegła żadnej reakcji, która wskazywałaby na to, że coś się polepszyło. Więc nie taka formułka... ale na pewno coś podobnego. Może Vul? Vultinio! Znowu ruch różdżką i żadnego efektów. Co to było, nooo? Musiała się tego zaklęcia jakoś niedawno uczyć, czytać o nim, bo inaczej w ogóle by nie kojarzyła. Problem polegał na tym, że nie utrwaliła go sobie w pamięci, dlatego, że na nikim nie ćwiczyła, bo po prostu nie było na kim. Vulnintio? Spróbowała jeszcze raz, tym razem wypowiadając zaklęcie na głos, bo pomyślała, że dzięki temu lepiej może zadziałać...
Dziewczyna juz zaczela probowac na nim wszelakie formulki, ktore wpadly jej do glowy, ale jedna nie zadzialala i druga tez, a Jerome nadal sie meczyl. Zacisnal mocno piesci, az knykcie mu pobielaly. Probowal nie myslec o bolu i nieco sie wyciszyc, ale niestety bol byl, az tak uciazliwy, ze wyciszenie duchowe bylo po prostu nie mozliwe. Uslyszal znow jej glos, ale nie zrozumial co tam mowi przez ten pisk w uszach. Odwrocil glowe na bok, zeby mogl ja widziec i ujrzal Bell ze skierowana rozdzka w jego strone. I nagle ulga, cholerna ulga. Bol ustapil przyjemnemu mrowieniu. Zamknal na sekundke oczy rozkoszujac sie ustapieniem bolu, nabieral jak najwieksze chausty powietrza. -Dziekuje. Powoedzial z przymknietymi oczyma, a dlonie niestety strasznie mu sie trzesly, ale i to powoli ustepowalo. -Ja przepraszam, ze tam wpadlem i noo wiesz. Otworzyl oczy, ale nie potrafil spojrzec w jej oczeta. Postapil nierozsadnie i mogl zginac i to strasznie go przytlaczalo, bo chyba sprawil przyjaciolce bol swoim czynem.
W końcu się udało, wszystko powróciło do normy... a już tak bała się, że jej się nie uda. Pomyśleć, że jedno zaklęcie może wszystko zepsuć, a potem inne wszystko naprawić. Od dzisiaj musi bardziej przyłożyć się do ich nauki... - Och, Felix, w końcu naprawdę się udało! - Leżał ciągle, więc nachyliła się nad nim i przytuliła, tak bardzo szczęśliwa, że nic mu się nie stało. W oczach pojawiły jej się łzy, szczęścia i wzruszenia, oczywiście, teraz przecież już nie miała powodu by być smutną. Szybko je wytarła dłonią, żeby ich nie zobaczył. Przecież nigdy nie płakała, nie ważne z jakiego powodu. Nigdy to nigdy i już. - Mówiłam ci, że to głupi pomysł, trzeba było mnie posłuchać i tam nie iść. Głupi byłeś, ale to już wiesz - mimo woli się uśmiechnęła i wzięła jego dłonią w swoją, żeby przestała się trząść. Miała nadzieję, że zaraz to wszystko ustanie i rzeczywiście powróci do normy. Co jeśli działanie zaklęcia było zbyt słabe i zaraz przestanie? Niee, nie chciała o tym nawet myśleć, wtedy to już zupełnie nie miała pojęcia co robić. - Nie rób tak więcej, dobrze? A przynajmniej lepiej się przygotuj... to było zupełnie tak, jakbyś wskoczył do ognia, a to zazwyczaj kończy się tylko jednym.
A niech to szlag! cala jego sila duchowa jak i fizyczna wyparowala przez jedno zaklecie. W zasadzie trafienie Sectumsempra konczylo sie zawsze w wykanczajacy dla czlowieka sposob, ale Felix przeciez nigdy nie okazywal slabosci, no! a teraz zachowal sie jak male dziecko skaleczone w paluszek. Krukonka z natloku emocji takich jak radosc i wzruszenie podeszla do niego i przytulila sie co wywolalo slaby rumieniec na twarzy Jerome'a. Cos mokrego kapnelo mu na piers- czyzby lza? Nie wazne po prostu poniosly ja emocje. Rumieniec szybko znoknal z lica chlopaka, a zastapil go usmiech. No co z nim!? przeciez nigdy sie nie usmiechal. Gdy zaczela wyklad patrzal na nia maslanymi oczyma jak skarcony pies. -Wiec bedziemy sie przygotowywac. Powiedzial schodzac z magicznych noszy. -W koncu chce zostac aurorem. Spojrzal w jej oczy. -Jak sie czujesz? z toba wszystko w porzadku? Dopytywal sie, poniewaz przedtem caly czas zajelo mu uzalanie sie nad soba i swoim bolem.
Każdy by się tak zachował. To znaczy jak to dziecko, tyle, że Felix tym dzieckiem nie był, tak samo jak nie skaleczył się w palec. Taka mała-duża różnica. Chwila, chwila, to, że go przytuliła to nie przez emocje. Niby czemu miałaby tego nie zrobić w innej sytuacji? Był jej przyjacielem, soł... a że on nie był przyzwyczajony do tego typu zachowania, to już inna sprawa, niech się przyzwyczai, o. Nie widziała zmian na jego twarzy... może to nawet i dobrze, bo nie wiadomo jakby się wtedy poczuł. Kiedy się od niego oderwała, ten już się uśmiechał. Następny chłopak, który przy niej uznał, że tego niby niepotrzebnego grymasu na twarzy można jednak używać. Przypadek? No nie, po raz setny myślała o tym samym. Trzeba było wreszcie zapomnieć. - My, Felix? Ja nie zostanę aurorem, nie nadaję się do tego - spojrzała na niego tak jakoś smutno. - Wolę robić coś, nie nie wymaga takiej odpowiedzialności... i nie jest niebezpieczne. Kiedy wstał i ona się wyprostowała, żeby być mniej więcej na tym samym poziomie co on. - Dobrze - wzruszyła ramionami. - Jestem chyba najmniej poszkodowaną osobą, ale nie wiem co z innymi... Wiesz, jak tamci pojawili się w cukierni to Max zemdlał. Wyniosłam go na zewnątrz i próbowałam uleczyć ale nie wiem co potem się z nim stało.
No moze kazdy, ale Felix nie byl kazdy, a w paluszek sie nie skaleczyl, lecz tylko no tam cos w srodku sobie polamal no i to tylko tyle, no. Raczej nie byl zbytnio przyzwyczajony do przytulanek, ale co tam, jej mogl wybaczyc takie tylko w jego mniemaniu niestosowne zachowanie. Obejrzal ja przy okazji od stop do glow. Zadnych ran nie dostrzegl (no moze poza kilkoma zadrapaniami.) jedyne co jej sie stalo zlego to to, ze cudaczna sukienka jak i cylinder nie nadawaly sie do ponownego uzycia. Cukiernia pewnie jest zrujnowana calkowicie niezdatna do uzytku codziennego. O jakiego Maxa jej chodzilo. Aaa, chyba o Angolera. -Pewnie ktos mu juz pomogl. Na razie jednak nie wiem czy powrot do zamku jest dobrym pomyslem. Mam mieszkanko w Hogsmeade male co prawda, ale nas obu umiesci. Odsapniemy i wrocimy do Hogwartu. Co ty na to? Przestapil z nogi na noge.
Bell by powiedziała, że on na to wszystko patrzył z nieodpowiedniej perspektywy... po prostu źle i tyle. Nie spodobało jej się, że tak jej się przygląda, zupełnie jakby nie wierzył w to co mu dopiero powiedziała. Przecież, skoro udało się wyleczyć jego, to i siebie by potrafiła z jakiś mniejszych, aczkolwiek bolesnych ran, o. Co prawda takie znowu oczywiste to nie było, ale cicho. - No właśnie nie wiem... czy w ogóle się ocknął - westchnęła, krukona wyraźnie to nie interesowało, cóż. Napisze potem do niego albo nawet spróbuje go gdzieś znaleźć. Pokiwała głową na jego pomysł. Właśnie też nie wiedziała czy wracanie od razu do zamku to dobry pomysł i dlatego zrobiła co zrobiła... Wzięła z pani swój kapelusik i umieściła go na głowie, ot tak, bez jakiegoś konkretnego powodu. A sukienka wcale nie była cudaczna, ewentualnie ciekawa, interesująca czy też oryginalna. Bardzo dobrze, że tego nie powiedział na głos, bo by się Bell obraziła. Maskę wzięła do ręki, za czarne wstążki i wróciła do Felixa. - Okej, chyba już. - Nie wiedziała, gdzie w Hogsmeade ma to mieszkanie, a spodziewała się, że teleportuje ich od razu pod nie, żeby nie musieli jeszcze po miasteczku chodzić.