Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Autor
Wiadomość
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Keith był realnie zaskoczony, gdy Ioannis ponownie podał mu piłkę, bo też zakładał, że ten woli sam polecieć do bramki i strzelić kolejnego gola. Jednakże ten najwyraźniej postanowił strategicznie przekazać mu kafel, licząc, że Everett zdobędzie jakieś punkty dla drużyny. Jednak Keith wcale nie był zwolennikiem tego planu. Uznał bowiem, że nie, że Everttowi wcale się nie uda, bo już tu się na niego czają, więc zaraz odrzucił piłkę do swojego byłego przyjaciela. Proszę państwa, co za zaskakująca współpraca. I nie, to nie był żaden quidditchowy flirt, to była tylko drużynowa, zgodna gra!
Hahahaha, na Merlina, cóż to się działo na tym boisku! Grek przekonany, że były najlepszy przyjaciel teraz pomknie ku pętli ślizgonów, podleciał tam tylko nieznacznie, aby w razie czego móc łapać kafla od zielonych, po oczywiście strzeleniu gola. Niestety, jego plan spalił na panewce, albowiem Everett znów do niego podał! To się zaczęło robić dziwne, ale to nic. Gavrilidis dzielnie odebrał piłkę, próbując tymczasem podlecieć bliżej obręczy, ale niestety nic z tego. Wychowankowe Salazara byli wyjątkowo natrętni i utrudniali dostęp do pętli, dlatego chcąc nie chcąc, a raczej nie chcąc, odrzucił kafla do Keitha. Cudowny mecz!
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Tym razem Everett wolał już krążyć nieopodal Ioannisa, mając na uwadze, że ten może ponownie zechcieć podać do niego kafel. Wszakże prowadzili tu zaskakującą współpracę, dość idiotycznie byłoby w pewnym momencie po prostu nie złapać piłki! I rzeczywiście Keith się nie pomylił, bowiem zaraz Ioannis najwyraźniej uznał, że nie uda mu się przedostać przez krążących Ślizgonów i podał piłkę do młodszego ścigającego. Tym razem nasz dzielny krukon uznał, że musi sam spróbować podlecieć do obręczy, bo gdy tak dalej będą podawać kafel, to ten w końcu wpadnie we wrogie ręce. Tak więc Keith podleciał do bramek, pięknie się zamachnął i rzucił, mając nadzieję, że ślizgoński obrońca od siedmiu boleści, ponownie nie zdoła obronić jego rzutu!
O rany! Gdzie podziewa się ten znicz? Zaraz znowu Villiers ją opieprzy, a przecież obleciała już całe boisko i to po kilka razy, chociaż przecież tak dobrze nie potrafiła latać i zadziwiła samą siebie, że tak długo utrzymuje się na miotle i nawet pięknie manewruje! Na stałe w drużynie raczej nie zagości, ale trzeba przyznać, że fajnie było poczuć ten wiatr we włosach i patrzeć na wszystkich z góry. Violet właśnie zawisła na miotle nieopodal bramek Ravenclawu, wydawało jej się, że widzi gdzieś złoty błysk, ale możliwe, że po prostu jej się przewidziało. Nigdzie nie słychać trzepotu skrzydełek, ale dobrą stroną jest to, że szukający Krukonów się opieprza, bo jakoś nie wygląda na to, aby oddał się pogoni za zniczem. Musi być pierwsza, musi go złapać i wygrać ten mecz!
Co za okropny, okropny mecz. Chyba właśnie przegrywali. A Merlinowi chciało się pić i zastanawiał się czy może w miarę szybko podlecieć gdzieś i napić się odrobiny wody. Albo whisky, nieważne. W międzyczasie zdążył ogarnąć ludzi, którzy byli w obu drużynach. Szczególnie dwóch ścigających, którzy nieustannie atakowali biednego Faleroy’a! Jezu, Janek ze względu na ich przeszłość nie powinien aż tak męczyć Merlina. Bo drugi ścigający miał minę jakby lubił zabijać koty i ubierać się w ich skóry, więc nie przewidywał od niego łaski. I faktycznie, chuderlawy ścigający ponownie zamachnął się na obręcz Ślizgonów. Merlin sprytnie zasłonił się rękami, żeby kafel przypadkiem nie trafił w niego, a piłka przeleciała grzecznie przez obręcz.
Chryste panie co to się dzieje! Zo nie bardzo wiedziała w co ręce wlożyć. Nie mogli teraz przegrać! Nie kiedy tak bardzo chciała opijać ich zwycięstwo! Owszem, przegrana też musi być zalana, ale co to za frajda. Skupiła się teraz na jednym i dzielnie szybowała z zamiarem staranowania osoby, która miałaby zamiar wydrzeć jej kafel z rąk. Szczerze powiedziawszy ani ja, ani ona nie ogarniamy jak się znalazł w jej łapkach, ale mniejsza. Przemknęła w stronę bramki i z gracją kocicy, nie umniejszoną w ani jednym calu przez wszechogarniającą ją agresję dokonała pięknego rzutu. Teraz dalej, dalej niech tylko śmignie przez obręcz i będzie cacy.
Bell czuła, że i tym razem szczęście jej nie opuści, leciała sprytnie za tłuczkiem, jednocześnie obserwując ślizgonkę która miała kafel. Tak jakoś uwierzyła w siebie na nieprawdopodobnej pozycji pałkarza, że jak machnęła po raz kolejny podczas dzisiejszego meczu pałką, to piłka poleciała jak trzeba, śmignęła idealnie w stronę bramek krukonów, uderzyła w kafel tak, że ten zboczył ze swojego toru lotu i obrońca nie musiał już się martwić, bo piłkę przejął jakiś niebieski ścigajacy.
Yay, krukoni wygrywali, w dodatku Bell była znakomitym pałkarzem? Może powinna się przekwalifikować ze ścigającej na tę właśnie fuchę? Wzięłaby przykład z Clary, hehehs. No, w każdym razie Ioanni ucieszył się z kolejnej bramki Ravenclawu i nieważne, że to była zasługa Keitha, heheh. W każdym razie plątał się gdzieś tam w okolicy pętli ślizgonów, by w odpowiednim momencie przejąć kafla. I przejął od Zoe, do której się uśmiechnął, kiedy zabierał jej piłkę. Biedna, pewnie jest obolała od tego tłuczka! I kiedy już zamierzał się zamachnąć, niespodziewanie jakiś ścigający z drużyny przeciwnej odebrał mu kafla, supcio.
Gdyby Zoe mogła wrzeć, całe boisko zostało by poparzone. Udało jej się odebrać kafla Keithowi i dumna, nie bacząc na nic z powrotem kierowała się w stronę bramki. Och i ach, jakaż ona była z siebie dumna. Nie zauważyła jednak Krukona siedzącego jej na ogonie i kafel z powrotem wrócił do niebieskich. Rety ta gra to popieprzony dramat, a ona musiała na dodatek brać w nim udział. Za jakie grzechyyy.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ależ im fenomenalnie szło! Keith niczym w dawnym stylu pięknie strzelił trzy bramki, choć tyle osób twierdziło, że obecnie nie nadaje się do gry. Ach wszyscy się mylili! Co prawda parę razy zakręciło mu się w głowie, ale dzielnie to zignorował. Tymczasem więc postanowił ścigać dziewczynę z przeciwnej drużyny, która obecnie miała kafel. Pięknie go przejął i już chciał lecieć dalej, gdy jakiś Ślizgon wyrósł niemal znikąd tuż przed nim i po prostu odebrał mu piłkę. A niech to, już miał nadzieję, na czwarty gol i bycie jakimś mistrzem meczu. No może nie takim jak Merlin, ale jakimś tam zawsze!
Zapał Zoe malał z każda sekundą, a teraz to normalnie czuła się jak flak. Nie dość, że w ciągu ostatnich chwil za każdym razem kiedy udało jej się wreszcie odebrać komuś kafel zaraz potem go znowu traciła. I gdzie tu jakakolwiek chęć do motywacji? No nic. Znowu była w posiadaniu piłki i tak samo jak przedtem została jej bezczelnie odebrana. Kiedy, ja się pytam KIEDY te śmieszne niebieskie osóbki nauczyły się tak grać?!
Och, teraz zaczęły się przepychanki z kaflem! Raz mieli go krukoni, raz ślizgoni i tak w kółko. Ioannis zaczął się trochę niecierpliwić, bo pomimo tego, iż wygrywali dosyć znacząco, to oczywiście wolałby strzelać więcej bramek! Co prawda i tak dziwne, że udaje mu się utrzymać na miotle i co więcej, trafić raz w obręcz, ale jak wiemy - apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego zdeterminowany znów podleciał do Zoe, by gwizdnąć jej piłkę. I mknął tak sobie to pętli zielonych, kiedy zagrodzono mu bezczelnie drogę. Zorientował się, gdzie lata Keith i to do niego zrobił podanie, w nadziei, iż skoro ma dobrą passę, to znów zdobędzie punkty dla Ravenclawu!
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ze względu na wcześniejsze liczne podania między sobą, Everett mógł sporo obserwować Ioannisa. W gruncie rzeczy, mimo tych wszelakich nienawiści i tego, że przecież przy Krukonie wcale nie chciał przebywać, to tak naprawdę chyba jednak nie miał nic przeciwko, by wzrokiem go śledzić. Właściwie to okropne, ale podczas tych licznych podań przypomniało mu się, że kiedyś tam przerzucali sobie piłkę bez tej wrogości, czy zazdrości. Niemniej jednak boisko nie było miejscem do takich rozmyślań, więc Everett po prostu przejął kafel od Gavrilidisa i poleciał z nim przed siebie. Niestety najwyraźniej jego myśli wciąż były przy dawnych, spokojnych czasach, bo zaraz ktoś mu odebrał piłkę i tak się to wszystko skończyło.
Zapewne nie raz, nie dwa widzieliście śliczne, małe pieski którym rzucało się patyk, a one przynosiły ten patyk żeby można było im go zabrać i znowu rzucić. Tak właśnie czuła się Zoe. Jak taki piesek, który musiał latać za kaflem w tę i we w tę. A kiedy cieszył się, że już go złapał, znowu ktoś mu go odbierał. Tak, to wcale, a wcale nie doprowadzało jej do szewskiej pasji. Z całą determinacją jaką w sobie potrafiła zebrać przechwyciła ZNOWU piłkę i rzuciła się pędem w stronę bramki. Już nawet nie chciało jej się nikogo potrącić. Straciła już na takie rzeczy ochotę. Wykorzystując całą siłę jaką miała, zamachnęła się i strzeliła w stronę bramek, mając nadzieję że tym razem pałkarz nie popisze się umiejętnościami, jak to miało miejsce od dłuższego czasu.
Jak już było pisane w poprzednich 389372 postach, Cedric bardziej skupiał się na Scarlett, niż na tym co się wokół niego dzieje. Miał tę fajną przewagę, bo z tej odległości Saunders nie mogła dokładnie dostrzec jak się na nią gapi, więc trzeba było skorzystać z okazji! Mecz poczeka, hehe. No i niestety, kiedy jego uwaga wciąż nie skupiała się kaflu, ale na pałkarce ślizgonów, piłka przeleciała przez obręcz, na co Cedric tylko obrócił flegmatycznie głowę w jej kierunku. Ups? I tak na razie wygrywali, hehe. Zdobył się na nadludzki w tym momencie wysiłek, podleciał gdzieś tam i odrzucił jednemu ze ścigających kafla. Janek, ba, jego drużyna na pewno była dumna!
Ach na Merlina, Janek - wschodząca gwiazdka kłidicza sprawował się coraz lepiej. I nieważne, że ślizgoni właśnie zdobyli kolejne punkty, on tam się teraz cieszył z samego siebie, pomimo, iż nic w sumie spektakularnego nie zrobił. Choć sam fakt, iż gra, jest fenomenalnym wyczynem, no ale! W każdym razie obserwował akcję i spojrzał na Bennetta, który zamiast grać to gapi się na jakąś dziewuchę z drużyny przeciwnej. Podrywać będzie mógł po meczu! Pokręcił więc z niezadowoleniem głową, jako oczywiście wspierający kumpel level hard i w przeciwieństwie do Keitha, nie wspominał ich starych czasów. Chyba wolał do tego nie wracać, aby nie tęsknić. Przejął kafla od Cedrika i mknął jak burza do przodu, przepychając się pomiędzy ścigającymi Slytherinu i będąc odpowiednio blisko, zamachnął się na obręcz przeciwników.
No, SMS nie wiedziała, że Cedric się na nią gapi. Ona się gapiła, jak on się nie gapił, albo tego nie widziała, hehehe. Założyła, że skupił się na meczu, choć spoglądając na jego statystyki to chyba naprawdę musiał być czymś rozkojarzony... ale na pewno nie przez nią, prawda? Tak, tak wolała sobie wmawiać, siedząc na tej miotle i niebywale się nudząc. Jedyna akcja to była ta od Bruna, który spudłował. I niby ktoś tam zdobywał jakieś punkty, ale ona nie była tym specjalnie zainteresowana. Dopiero, kiedy jakiś kolejny krukon znalazł się w zasięgu JEJ PĘTLI, postanowiła chociaż spróbować trafić. I złożyło się tak, że ze dwa razy odbiła tłuczek, bo ten bezczelnie do niej wracał. Dopiero za trzecim razem walnęła tak, że ścigający Ravenclawu został trafiony, lecz kafla z łap nie stracił. SZKODA.
Kimkolwiek była ta przedrzydła ślizgońska dziewucha, dostanie jej się za swoje! Bo on tu super rzucał do pętli ślizgonów, a ta go tłuczkiem! Ioannis zachwiał się na miotle, rażony siłą odrzutu, jednak udało mu się przytrzymać kafla w jednej ręce, a drugą chwycić się drewnianego, latającego trzonku. Zawisł sobie rozkosznie i ogólnie nie miał siły się podnosić na jednej ręce, dlatego ryzykując wszystko, oddał rzut do pętli ślizgonów z takiej oto pozycji. DALEJ PIŁECZKO, JU KEN DU IT.
Tak oto czas na króla meczu, Merlina, który pewnie niedługo zostanie kapitanem drużyny. Faleroy z istnym przerażeniem patrzył na to co się dzieje przy jego pętlach. Już nawet nie interesował się jak idzie reszcie graczy i seksi ścigającym z jego drużyny. Ostatnio spaprał równie mocno co drugi obrońca, walcząc z nim w potyczce najgorszego gracza. Na dodatek śliczny Janek ponownie go zaatakował. Całe szczęście Saunders strzeliła w niego tłuczkiem. Jednak nawet to go nie powstrzymało! Wil zdumiony patrzył, że on wciąż próbuje rzucić do jego pętli. Ale tym razem zrobił to tak niemrawo i lekko, że nawet Faleroy zdołał podlecieć swoją zawrotną szybkością do jednej z pętli i złapać lecącą piłkę. Merlin westchnął tylko z ulgą i odrzucił kafla jak najdalej od siebie.
Sytuacja uratowana, na razie gorzej już być nie może... Panna Pierre zaczynała mieć wątpliwości co do wyniku tego meczu. Szukająca jakby spała... Eh, ona namówi Caspra na dodatkowy trening z tą dziewuszką, niech wie, że ta drużyna ma być najlepsza! Przechwyciła kafel od Merlina, który najwyraźniej zaczynał panować nad sytuacją. Może miał gorszy moment, albo zapatrzył się na którąś z dziewczyn? Tak, zdecydowanie te drużyny koedukacyjne komplikowały mecz.. W natłoku tych wszystkich myśli, oraz odosobnieniu (tak, tak... jej drużyna poszła chyba na kawę) straciła szansę na punk... Kafel w rękach wroga.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ten mecz trwał chyba już dłużej niż Gryfońsko-Puchoński i prawdę powiedziawszy Everett był nieco zmęczony lataniem na miotle tam i z powrotem. Cieszyła go tylko myśl, że przez ten wysiłek spali te paskudne kalorie. Wypadało więc obserwować Ślizgonów, by znów pięknie odebrać im piłkę. Taka okazja nadarzyła się, gdy Cait niczego się nie spodziewająca, znalazła w pobliżu Everetta. Chudy krukon szybko podleciał w jej stronę i porwał kafel. Pędem puścił się w stronę ogromnych obręczy i tam, gdzie był mistrzowski obrońca zielonych, Keith pięknie rzucił piłkę. Oby zdobył czwarty gol!
Boże ten mecz trwał już zaiste miliony lat. Faleroy był zmęczony i zniechęcony tym wszystkim. W końcu przegrywali! Na dodatek chyba w dużej mierze przez niego, hehe. Na dodatek po raz kolejny chuderlak pędził w kierunku jego pętli i Faleroy ledwo zdążył się ruszyć do swojej pętli, już był kolejny punkt. Podał flegmatycznie do swojej jedynej koleżanki z drużyny, bo faktycznie reszta prawdopodobnie siedziała w kawiarni zostawiając mistrzowskiego obrońcę z zapracowaną ścigającą.
Już szósta... Tak, czarne wizje Kajtka robiły się coraz wyraźniejsze, ale to nic! Zalewać porażkę też trzeba! W takim razie kafel znowu w jej rękach... Chcąc, nie chcąc, poleciała w stronę pętli. Tym razem jednak nie ma zamiaru oddawać kolejnego, nieudanego strzału... Skoro ostatnie 2 nie wyszły i raz jej zabrali kafel, to nie ma co próbować. Podała więc piłkę drugiemu szukającemu... Niech on się martwi, co z tym dalej zrobić!
Chwilowa przewaga Krukonow (Violet byla swiecie przekonana, ze jednak uda jej sie i scigajacy Slizgonow wyprowadza jeszcze druzyne na prowadzenie) naprawde ja zniechecala, dziewczyna nie miala juz pojecia, gdzie jeszcze moglaby szukac tego znicza. Zaczela powoli odczuwac zmeczenie, a takze znuzenie gra. Gdyby chociaz byla na innej pozycji! Powoli zaczynala tracic wiare w siebie, nic zreszta dziwnego, do tej pory nie udalo jej sie zlapac znicza i z minuty na minute coraz bardziej sie niepokoila, ze wcale tego nie zrobi. Kto w ogole wpadl na pomysl, aby to wlasnie ja dac na ta pozycje?! Przeciez ona nawet ledwo potrafi latac na miotle, a co dopiero zlapac cos. Jednak doskonale wiedziala, ze nie moze zawiesc swojej druzyny i kiedy przez krotki moment dostrzegla pilke, leciala za nia, ale nagle przelecial przed nia ktorys z pozostalych graczy i stracila obiekt z oczu. Ehh, no nic. Trzeba probowac dalej.
O jaka urocza sytuacja. Tutaj proszę bardzo. Anorektyk tańczy makarenę i strzela bramki. Saunders piłuje paznokcie. Prefekcik Bokser już tutaj szaleje i odprawia orgie szatańskie. No i nie pomińmy szukających jego kochanych, które chyba zwyczajnie miały problemy z zorganizowaniem. A to wszystko dlatego, że musiał zlecieć na dół i zamienić się z kimś innym. Plus oczywiście chwila dla siebie w stylu: "pozbieraj się do cholery". I tak było, że kiedy wzbił się w powietrze nawet nie zwrócił uwagi na tablice przedstawiające wyniki. Kogo to obchodziło... On już sobie załatwił chlańsko i tyle. Dla niego starczy taki prezent zatem tańczmy... Co się dzieje? Ach tak? Nie. Nieważne, że zaraz straci kafla... Po prostu przechwycił piłkę od Cait i pognał gdzieś na bok. - Violet, ogarnij zmysły i ruszaj za zniczem. - Nawet nie było w tym złośliwości, co raczej bezradność. Zwyczajna bezradność. Zaraz potem próbował odnaleźć Bruno i poradzić mu, żeby celował w Merlina. Może wtedy tamten się trochę obudzi i będzie bronił. A potem? Potem się stało. Stracił kafla, jak przepowiadał kilka linijek wcześniej. Genius.
Ach, niestety, jego brawurowa akcja rzucania do pętli jedną ręką, zwisając z miotły nie przyniosła oczekiwanych rezultatów! Ale to nic, piękny Merlin i tak ma już dużo do roboty, a jemu powiedzie się kiedy indziej! Taaaak. W każdym razie to Keith zdobył kolejne punkty, więc biedny Gavrilidis ze swoim marnym jednym golem nie zdobędzie już chwały zawodnika meczu, taka szkoda! No ale nic, nie poddawał się, latając za ścigającymi ślizgonów w nadziei, że któryś wystawi się na tyle, aby zabrać mu kafla. I tak, udało się to Ioannisowi, który podleciał do Caspra i zabrał mu piłkę. Grek leciał więc z nią w przeciwnym kierunku, ale wtedy z kolei natarli na niego inni zieloni, pozbawiając kafla. Szkoda!