Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Jest źle moi mili, ale kapitan już wrócił i najwyraźniej nie ma zamiaru pozwolić, by Ślizgoni spartolili sprawę. Czasem nawet się z tego cieszyła... Bo nie oszukujmy się, ale z Merlina to najlepszy obrońca nie był, a co dopiero zastępca kapitana. Naładowana pozytywną energią, odebrała kafel i zaraz zaczęła rozkminiać jakby tu wyprowadzić piękną akcje. Oczywiście przez myśl jej przeszło "Jak to miło i wesoło, gdy Krukoni krążą w koło", co tylko w końcówce oddawało rzeczywisty stan na boisku. Podała więc kafel drugiemu ścigającemu mając nadzieje, że nie obejdą go jak mrówki i zdoła oddać piękny strzał.
Kompletnie nie wiedział czemu Ślizgoni z trybun wyli i pokazywali jakieś nieprzyjemne znaki. Dobrze, że to nie do niego, a gdzieś koło niego... Od razu człowiekowi lepiej się na duszy robiło i ogólnie tak przyjemnie. Taka hemoglobina sprzyjająca rozwojowi duszy i ciała. No wiecie... Tutaj dusza tańczy tam coś się dzieje. Impreza ogólnie. Atmosfera rozładowana, bo co go obchodzi, że Ioannis Gavrilidis zabrał mu kafel? Przecież na pewno nie grają meczu i przecież to tylko treningi, więc co tu się przejmować taką sytuacją. To na pewno drobny szczegół. Nawet nie ogarniał już zawodników. Zbytnio się rozproszył i ogólnie to cieszył się tylko wtedy, kiedy rzeczywiście mógł poszybować jeszcze wyżej,żeby się odciąć. Ale coś mu podpowiadało, żeby się pojawił, bo Cait chyba machała do niego stopą... No to niestety musiał zniżyć się do zwykłych lotów i wziąć od niej kafla. Jeszcze rozkminiać do kogo go odrzucić czy coś, bo tak bezsensu jest mu podawać i w ogóle. Szału brak, staniki nie latają, koniec zabawy. Promocja na cukierki dobiegła końca... No nic. Trzeba było odrzucić do Cait i znów uciec sobie w górę, żeby go nie oskarżali o jakieś dziwne rzeczy. On był niewinny... Pokręcił głową słysząc wycie... PHI. Zero szacunku.
Kafel znowu w posiadaniu panienki Pierre. Czy ja już wspominałam, że to już zaczyna się robić nudne? Wszędzie ci krukoni, no wszędzie... Plaga jak nic! W dodatku trybuny ryczą jak dzikie. Czy nie nauczyli ich, że mistrzom trzeba dawać cisze i skupienie? Eh, tam młodzież. Nie zwlekając więcej Kajtek zaczął ogarniać sytuacje. Villiers oczywiście poszybował gdzieś, nie wiadomo gdzie, przez co więcej mrówek przyszło do niej.. Casper umrzesz! Starała się od nich wybronić, oj starała, jednak ktoś po trudach wydarł jej kafel. Co za szuje! Nie dość, że prowadzą, to jeszcze pobawić się nie dadzą!
O rany, co za galimatias na tym boisku. Zabrano mu kafla, potem ścigający się adorowali poprzez podawanie go do siebie nawzajem, by Gavrilidis mógł podlecieć i im go wyrwać. I teoretycznie mógłby się z tego cieszyć, lecąc do pętli ślizgonów, gdyby nie to, że przy próbie rzutu ktoś znów zabrał mu piłkę. Rany, zero akcji! Tylko jakieś głupie przepychanki. Ale to nic, krukoni i tak wygrają!
No dobrze. Bawimy się dalej. Fanki Kacperka zaczęły już pokazywać cycki i rzucać bielizną. Dobrze, ale on przecież nie widzi teraz tego dokładnie, więc nawet nie mógł ich posegregować czy coś. Tam z tyłu ktoś śpiewał. Dziwne... Ciekawe o co chodziło. Obniżył lot i zauważył, że Cait straciła kafla... Chcąc wziąć Jana z zaskoczenia pognał zanim, pchnął go i zaraz potem odzyskał zgubę Cait. I stracił kafla na rzecz idioty w niebieskim mundurku. Ohjeah. Ale on się przecież nie przejmuje, bo chciał sobie to zrekompensować, ale jakoś nie szło słuchajcie.
Oczywiście kiedy tylko dostrzegł, kto mu wyrwał kafla, poleciał za nim w mig! Casper, przebrzydły hultaj i nicpoń, nieładnie tak. On, Ioannis, nauczy go, że tak brzydko się nie postępuje! Co to za przepychanki w ogóle?! Ach, skandal. Dlatego kiedy podleciał z odpowiedniej strony, zabrał mu piłkę i pognał w przeciwnym kierunku, wprost do pętli ślizgonów. O dziwo było czysto wszędzie, ścigający zielonych nie zdążyli go dogonić, więc miał czyste pole, aby zrobić piękniusi zamach na obręcz. Pewnie skończy się to przez pałkarza z przeciwnej drużyny, albo przez Merlina, no ale!
Nadeszła ta mrożąca krew w żyłach chwila, gdy Effie musiała zastąpić swojego pięknego kuzyna na pozycji bramkarza. Oczywiście cały mecz obserwowała, w końcu Merlinek się tam zaangażował. No mniej więcej oglądała, bo jednocześnie przeglądała i hejtowała na wizbooku, oraz plotkowała z innymi ślizgonkami o prawdziwie istotnych plotkach. Niestety mecz się okropnie przedłużał i Eff już uznała, że będą siedzieć na tych trybunach do zakończenia roku szolnego. Albo i może nawet ich wakacje miały się odbyć na tym stadionie?! W końcu Merlin na chwile chciał zrobić sobie przerwę, więc jak było ustalone, wila wskoczyła na boisko by go zastąpić. Co gorsza, Eff ledwo wskoczyła na miotłę, a Ioannis już pędził na bramki! Ludzie, litości! Nie zdążyła go nawet zaczarować swoimi wilowymi zdolnościami! Jak tu grać w takich warunkach? Niestety chłopak rzucił piłkę, a ta wprost przeleciała przez obręcze. No cóż, może następnym razem kogoś zaczaruje?
TAKA SYTUACJA... Po prostu woda, ziemia, hemoglobina i mistyfikacja... A tak na serio, to jeśli ścigająca się nie ruszy, to naprawdę będzie paskudnie! Odebrała kafel, z którym ostatnio nie stała w dobrych kontaktach, w końcu uciekał jak dziki i jakimś cudem przemknęła przez wrogów do ich pętli. Tak Pierre! Teraz twoja kolej! Nie zastanawiając się więcej (w tej grze chyba to utrudniało najbardziej jej życie) wycelowała do bocznej pętli i rzuciła pięknie... Ale czy doleci? Czy tłumy będą szaleć? Czy będzie spełnienie jej marzeń? Ma być i kropka!
Widząc, że jakaś ślizgonka po raz kolejny atakuje pętle krukonów, Bell uderzyła z całej siły w tłuczek, ale tak się jakoś złożyło, że tym razem nie chciał być posłuszny i poleciał gdzieś tam gdzie nie powinien. Dziewczyna nie chciała się jednak poddawać i z trudem (bo taka ta pałka ciężka! jak można z nią latać co mecz?) dogoniła tłuczek i uderzyła jeszcze raz. Ha! Tym razem się posłuchał, trafił akurat w Cait, uniemożliwiając tym samym dobre rzucenie do pętli.
Olaboga, co się dzieje?! Tuż po swojej popisowej akcji Naomi postanowiła wymienić się z rezerwowym ścigającym. Jej dzisiejszy nieogar przyniósłby więcej złego, niż dobrego. Chociaż w sumie i tak dobrze nie było. Dlatego ona, Naomi Niepokonana po jakimś czasie wróciła do gry aby dzielnie walczyć. Włączyła się akurat jak Ślizgonka mknęła w kierunku ich pętli. Na szczęście tłuczek posłany przez Bell uniemożliwił jej oddanie strzału. Wykorzystując nadarzającą się okazję, Naomi szybko znalazła się przy skołowanej dziewczynie i wyjęła jej kafla z rąk. Wciąż korzystając z zamieszania, skierowała miotłę w kierunku pętli przeciwników, złapała piłkę mocniej i pochyliła się nad miotłą, chcąc jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie boiska. Poszło jej to bardzo sprawnie, więc po chwili wykonywała rzut na bramkę. Oby jej się udało!
Merlin był zmęczony i zmarnowany tym całym meczem, dlatego kategorycznie zażądał krótkiej przerwy. Zleciał oburzony z boisko, dając chwilę swojej kuzynce, żeby ona popisała się swoimi umiejętnościami. Sam napił się wody, zjadł kawałek czekolady i ponarzekał na najdłuższy mecz na świecie, beznadziejną grę ich ścigających oraz oczywiście na swoje nikłe umiejętności w obronie. Widząc, że Krukoni właśnie zyskują kolejną bramkę, pożywiony i napojony postanowił wskoczyć na miotłę i tym razem cokolwiek zrobić do swojej drużyny! Podleciał do bramki, zmieniając Effie i już po chwili rozpędzona dziewczynka z ravku próbowała strzelić mu gola. Ale nie ma! Merlin, sam nie wiedział jak, ale złapał kafla szybko i sprawnie. Jakby nie mógł tak cały mecz hehe. Z kolei jego kuzyneczka zajęła miejsce szukającej i Faleroy na chwilę zastygł z tym kaflem w ręku, widząc, że coś się dzieje.
Effie Fontaine była takim mistrzem Quidditcha, że zamierzała grac na dwóch w jednym meczu. Pewnie, co to dla niej! Ważne, że nie grała jako ścigający, bo naprawdę nie chciała mieć większej styczności z tymi wściekłymi tłuczkami. Zaraz Merlin się ożywił i postanowił wrócić na swoją pozycję bramkarza. Już nasza prefekt zamierzała zejść z boiska, kiedy ktoś jej oświadczył, że byłoby dobrze, gdyby jeszcze zastąpiła szukającą. Właściwie to była znacznie przyjemniejsza propozycja, bo mogła sobie spokojnie latać i rozglądać za małym zniczem, nie będąc jednocześnie przerażoną, że zaraz ktoś jej do bramki wrzuci kafel. A więc Effka wróciła między graczy i zaczęła lawirować w powietrzu wypatrując złotej piłeczki. I tak, na Slytherina, dostrzegła ją! Sama zaskoczona faktem, jak szybko ją zauważyła, puściła się za nią pędem, by czasem jej gdzieś nie umknęła. Kiedy znalazła się znacznie bliżej od znicza, mocno wyciągnęła rękę i taaaaaak, złapała go! Tak była uradowana tym faktem, że głośno pisnęła, jednocześnie podskakując na miotle. Całe szczęście, że z niej nie spadła! Na Slytherina, złapała znicz! Chyba poważnie przemyśli dołączenie do drużyny. I co najważniejsze, mieli punkty dla domu, może znów wygrają! Co za fenomenalny wynik!
Marco Ramirez
Wiek : 37
Dodatkowo : Opiekun Ravenclawu, Animag (Pantera), Zaklęcia bezróżdżkowe
Cały Hogwart w ostatnim czasie ogarnęło istne szaleństwo Quidditcha. Wraz z wiosną powróciła moda na tą grę, a co za tym idzie, regularnie zaczęły się odbywać rozgrywki. Nie tylko przy weekendach, kiedy były mecze, mówiono o graczach, ale i w normalne dni, gdzie większość uczniów nieustannie podkreślała komu kibicuje. Miało to także wpływ na puchar domów, bowiem zwycięscy zdobywali dodatkowe punkty. Podsumowaniem jednak tego szału na mecze miały być dzisiejsze rozgrywki. Tego wieczoru odbywał się bowiem główny finał, gra o najwyższą stawkę, tegoroczny puchar zwycięzców. Dzięki eliminacjom Hufflepuff był obecnie na czwartym miejscu, Ravenclaw na trzecim, natomiast kto miał być mistrzem i objąć pierwszą pozycje na podium miał rozstrzygnąć właśnie ten wieczór. Marco Ramirez, dzisiejszy sędzia, wyszedł na boisko nieco po osiemnastej, czekając, aż widzowie zajmą miejsca na widowni, natomiast gracze pojawią się na murawie. Marco skusił się na krótkie przemówienie w którym wszystkich serdecznie zaprosił do kibicowania, oraz śledzenia rozgrywek. Następnie podrzucił wysoko kafel i.... ten wpadł w ręce Gryfonów! Do boju czerwoni!
Vanberg dobrze nie zdążył odpocząć od pierwszego meczu, tymczasem oznajmiali mu, że już pora na kolejny. A tu naiwnie się łudził, że będzie miał spokój na dobry miesiąc od rozgrywek! Niemniej jednak do tego meczu podchodził z wielkim luzem. Otóż nasz kapitan był teraz święcie przekonany, że z taką drużyną, jaką ostatnio skompletował co najmniej są w stanie pokonać wszystkie Hogwarckie drużyny. Co ciekawsze, tak jak zakładał, to rzeczywiście, ze Ślizgonami mieli odbyć te ostatnie, najważniejsze rozgrywki. Przed samym meczem wypalił "na zapas" masę papierosów, mając nadzieję, że tym razem nie będą grać zbyt długo. Wypił nawet nieco whiskey, co by mu się lepiej grał i ruszył dzielnie na boisko, ze swoją czerwoną drużyną. Szczęście najwyraźniej miało im dopisywać od początku, bowiem po rzucie Ramireza, Dex bardzo łatwo przejął kafel i od razu wzbił się wraz z nim w powietrze. Gracze byli jeszcze rozkojarzeni, więc nasz muzyk postanowił wykorzystać ten moment i od razu pędem puścić się w stronę bramek. Gdzie jak zauważył, bronił Merlinek! Coś tam Vanberg słyszał, że chłopak w ostatnim meczu średnio się sprawdził, więc w sumie zdziwił się, że znów broni. Ale nie, na pewno go to nie zmartwiło. Wręcz przeciwnie, szybko rzucił piłką do obręczy mając wielką nadzieję, że Faleroy jej nie złapie.
I oto olejny mecz quidditcha! Merlin był nastawiony do niego mniej entuzjastycznie niż do poprzedniego, co chyba jest całkiem jasne, biorąc pod uwagę jak kiepsko mu poszło ostatnio. Ale jednak! Ponownie ubierał wieśniackie ubranka sportowe i wskakiwał z wilową gracją na miotle, by ze swoją dzielną drużyną sięgnąć po puchar! Albo chociaż, żeby jego drużyna sięgnęła po puchar swoją gra, bo on chyba średnio im do szczęścia potrzebny, pewnie strach na wróble bardziej by wystraszył tych okropnych, okropnych gryfonów niż biedny Merlinek. W każdym razie tym razem przynajmniej postarali się o jakiegoś przystojniejszego typka rozpoczynającego mecz. Średnio podobało mu się, że grają z czerwonymi, szczególnie, że był przekonany, że ich kapitan będzie zawzięty na niego przez ich ostatnie spotkanie. I oczywiście miał rację, bo ledwo zaczął się mecz Dexter już leciał w jego stronę, ach ten magnetyzm Faleroy’a. Jeśli Vanberg znowu sobie głupio pomyślał, że łatwo mu się da, to o nie, nie! Merlin też potrafi być męski bardzo, bardzo, więc wyciągnął swoje dziurawe ręce i jakimś cudem przygarnął do siebie kafla z buntowniczą miną, po czym rzucił go do ścigającego by jak najszybciej się go pozbyć.
Villiers po swoich urodzinach wrócił do zamku jakiś spokojniejszy i jakby poza tym wszystkim... Dlaczego? Jakby wyszumiał się tam i miał wszystko najzwyczajniej gdzieś. Oczywiście poinformowano go o tym, że niedługo znów miał się odbyć mecz. Jakiś prowizoryczny trening miał być zorganizowany, ale nasz kapitan nie znosił, gdy ktoś mu rozkazywał. Przyszli do niego rozmawiać o zmianie składu. O tym, żeby wymienił większość, bo zwyczajnie nie ma sensu ich trzymać. Ale Villiers był nieugięty. Przekora, jak ich mało. Zatem oni tak, a on tak. No nic... Tak czy tak zmuszony był wyjść na boisku bez względu na to, że bolała go głowa i wciąż miał ogromnego kaca. Pomijając to, że nie spał całej nocy... Przeklęte Gryffonki, zawsze pojawiały się wtedy, gdy... Zresztą. Jaki dom, takie kobiety (tu wzruszenie ramion w stylu: 'trzeba brać, co daje świat'). Wzbił się w powietrze, by uścisnąć dłoń dla Vanberg'a i uciekł w przestworza napawając się zimnym powietrzem. Właściwie nie chciał im pokazywać, ze ma to wszystko gdzieś, ale chyba nie da się tego dłużej ukrywać. Tak czy tak, kiedy zjechał na dół Merlin już bronił, a Dexter nie wydawał się okazem szczęścia. Może jednak i inni uwierzą w Faleroy'a? Przechwycił kafel, by podać go Cait i tyle z jego zaangażowania, ale pojawił się ktoś i zabrał mu kafel. Byłoby mu przykro, ale nie.
Nareszcie nadszedł ten wyczekiwany od dawna dzień. Atmosfera ostatnio zrobiła się dość gęsta. W końcu wiadomo, że Slytherin i Gryffindor to najbardziej rywalizujące między sobą domy w Hogwarcie. Uczniowie każdego z tych domów liczyli na swoich zawodników i byli pewni, że to właśnie oni zdobędą srebrny puchar Quiditcha. Vicek był dzisiaj dość spokojny. Odczuwał właściwe tej chwili podniecenie, ale jakoś udało mu się dotrzeć na boisko. Szybko przebrał się w strój sportowy w barwach swojego domu i życząc powodzenia osobom z drużyny ruszył na boisko. Gdy kapitanowie podawali sobie ręce, posłał Ślizgonom mordercze spojrzenie. Niemal w tej samej chwili rozległ się gwizdek i Gryfon odbił się mocno nogami od ziemi, wzlatując w powietrze. Ślizgoni mieli kafla, ale Vicek nie tracił nadziei. Krążył wokół nich wyczekując na moment, gdy będzie mógł przejąć piłkę i... udało się! Rąbnąwszy go jakiemuś brunetowi wypatrzył lecącą niedaleko Dahlie i rzucił go w jej stronę, uważając, by nie przeszkodzili mu w tym przeciwnicy.
Dahlia po ostatnich przygodach bynajmniej nie miała dość! Z niecierpliwością oczekiwała więc meczu. Szczególnie, że chciała dokopać tym wstrętnym ślizgonom! Nie minęło więc zbyt wiele czasu, jak w dzień rozgrywek zerwała się z łóżka, ogarnęła się by dostać się na boisko. To znaczy, wpier szatnia, wiadomka! Ale w mgnieniu oka była gotowa i tylko się niecierpliwiła, kiedy udało jej się zrobić wszystko przed innymi i co ważniejsze przed meczem. No ale w końcu doczekała się, eureka! Mogła wzlecieć w powietrze wraz ze swoją drużyną, która, nie ukrywajmy, była zajebista. Ogarniała, co się dzieje na boisku, uwalnie śledząc kafla. Kiedy ten pojawił się w rękach Dexa, by zostać wrzuconym do pętli zielonych, wstrzymała oddech. Szkoda! No ale nic, będą inne okazje. Nim się obejrzała, a Victor podał jej piłkę. Złapała ją i pognała do obręczy, ale niestety atakujący ją ścigający z drużyny przeciwnej ją jej zabrali. Niech was Merlin ściśnie!
Po urodzinkach Caspra dalej kręciło jej się w głowie, no normalnie nie wiedziała co jest 5, niestety los tak chciał, że dziś znowu mecz, znowu kafle, znowu dzikie tłuczki... Eh, brzmi przerażająco. W każdym bądź razie w nieznany sobie, ani chyba nikomu innemu sposób znalazła się na boisku. Tak, tak... Dalej nie jest w drużynie, a śmiga w powietrzu jak dzika. Mecz jeszcze młody, na pewno wygramy. Nawet "mistrz gry" Merlin dziś zaszpanował obronieniem pierwszej piłki. Taka sytuacja... A teraz po utracie piłki przez Gryfonów, dostała ją w swoje łapki. Wszystko szło cudownie, do czasu. Zawroty głowy nie dawały spokoju, dlatego podała piłkę kapitanowi, który chyba był w podobnym stanie... Ups! Smuteczek.
Biedna Clarcia, nawet wizja meczu, na który tak długo czekała, nie była w stanie poprawić jej humoru! Miała ochotę już stąd wyjechać, zakopać się we własnym łóżku w Bristolu i tam udawać, że jej nie ma, bo cóż, tutaj jej nie wychodziło! Ciągle ktoś coś od niej chciał, ugh. Nikt nie rozumiał, że nie ma ochoty na rozmawianie, albo o zgrozo śmianie się, ble. Olewała wszystko z góry na dół, tłumacząc się chorobą - nie miała głowy ani do nauki, ani do wypełniania prefekciarskich obowiązków. I pewnie jeszcze mogłabym tak piisać i pisać, jak to Hepburn cierpi i jak bardzo ją ta zdrada i rozstanie boli, ale nie ma przebacz, jest mecz i posty muszą być krótkie! Postanowiła nie zawieść swojej drużyny, ale nie potrafiła podchwycić ogólnego entuzjazmu kul współgraczy. Wskoczyła na miotłę i postanowiła szybko skończyć ten mecz. Na razie jeszcze nigdzie nie mogła znicza dostrzec, ale to się pewnie niebawem zmieni, no!
W przeciwieństwie do innych miał nijaki stosunek do tego meczu i najchętniej zszedłby z boiska, żeby iść spać, ale nic nie zapowiadało się na to, że ktoś mu na to pozwoli. Niestety. Przykro, ale taka sytuacja najwidoczniej... Nawet nie patrzył na nikogo, żeby opieprzyć czy coś. Miał to w sumie w poważaniu. Zdolniacha z niego taka, że tylko latał sobie na miotle zastanawiając się nad życiem i tyle... Wreszcie odchrząknął, bo nadszedł jego czas na przejęcie tego głupiego kafla, którego teraz zwyczajnie nienawidził. Nie był już chyba tą samą osobą, kiedy zgłaszał się do drużyny. Teraz no... Chyba nawet myślał o przekazaniu kapitanostwa komuś innemu. Bo on się nie nadawał. Wszyscy robili co chcieli, a on nawet się nie zorientował kto na bramce Gryffów, żeby ich podenerwować. Odrzucił ten kafel z jakbym obrzydzeniem do Cait (podania męska rzecz) i zwiał ku przestworzom. Koniec zabawy ludzie, on chce spać/jeść. Koniec.
Casper na chwile przechwycił piłkę od panny Pierre. Wszystko wskazywało na to, że do jakiejś konkretnej akcji nie dojdzie jeszcze długo, bo podejście do pętli jest prawie niemożliwe. Cait trochę ta sytuacja irytowała, gdyż lubiła przeprowadzać szybie i dynamiczne akcje, a nie jak pasztet podawać co trochę, eh... Jednak co zrobić? Właśnie nikt nie odpowiedział, więc podała do Villarsa, by tamten ogarnął końcówkę tej akcji.
No dobrze... Ale najwidoczniej Pierre nie zrozumiała, że jest dzisiaj ostatnią osobą do gier zespołowych, bo znów mu podała. W normalnych warunkach zwyzywałby pół boiska i zagroził, że spali im domy, ale chyba nic takiego nie chciało mieć miejsce, bo przyjął tego kafla bez słowa i pognał do przodu. Przecież zaraz ktoś przyjdzie i będzie coś chciał i będą się do niego czepiać. Kacper hejter człowiek dnia, albo coś. Świetny czarodziej i w ogóle. Nieważne... Dosyć tych komplementów, bo jeszcze serio pomyślą, że z niego narcyz. Tak czy tak przygotował się na chmarę czerwonych ludzików... Ale najwidoczniej Ci nie zamierzali stawać mu na drodze? Może kiedy miał olewkę na cały system to wszyscy odsuwali mu się z drogi pełni szacunku dla jego skromności? No możliwe całkiem, ale nigdy nie wiadomo... Tak czy tak Casper Villiers zbliżył się do bramki... W sumie chciał, żeby walnął go pałkarz, bo zszedłby z boiska, a tak to zabawa trwa. Oddał strzał bez żadnych emocji. Brawo, brawo.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Ledwo odegrał ostatni mecz, a już zaczynały się rozgrywki finałowe! Czas płynął bardzo szybko, a on coraz mniej myślał o ostatnich wydarzeniach, pochłonięty przygotowaniami. Był święcie przekonany, że takie oderwanie dobrze mu zrobi - skupi się na quiddichu, wróci do normalnego życia i w dodatku wygra wraz ze swoją drużyną Puchar Domów! Ubrał się w szaty do gry i wziął swoją miotłę oraz pałkę, wychodząc na boisko z uniesioną głową. Grają ze ślizgonami, będzie pięknie, tak. Poprawił ostatni raz włosy, które i tak zaraz zostaną zmierzwione przez wiatr i pomachał jakiejś grupce dziewczyn z trzeciej klasy, hehe. Wzniósł się w powietrze, czując uderzenie chłodu i to uczucie lekkości, które zawsze towarzyszyło mu w takich chwilach. Był ponad cały ten tłum siedzący na trybunach, pełen pewności i wielkich chęci. Po prostu był w formie! Jednak został wyprowadzony z równowagi, kiedy tylko zobaczył Villiersa na horyzoncie. Od razu chciał walnąć w niego tłuczkiem, a że nadarzyła się okazja, toteż zamachnął się i... spudłował! Japierdole, kurwamać, pomyślał obiecając sobie, że następnym razem trafi.
To nie był najlepszy czas dla Graves'a. Wygrana z Puchonidłami była fajna, ale szybko jej atmosfera przygasła i trzeba było zająć się szarą codziennością. W dodatku ostatnio nic nie układało się tak jak należy. Jakiś pech? Cały tydzień Hayden chodził jak struty, nawet perspektywa sprania dup Ślizgonom jakoś go nie pocieszała. Powlókł się za wszystkimi na boisko, niemrawo się przebrał i ustawił przed jego pętlami przeznaczenia. Nic dziwnego, że bardzo łatwo dał sobie strzelić pierwszego gola. Może trochę go to zmotywowało, ale bardzo, bardzo malutko. Do boju?
Niestety szczęście póki co nie sprzyjało Gryfonom tak, jak to zaplanował Dexter. Otóż po pierwsze nie udało mu się strzelić gola Merlinkowi, a wielka szkoda, a następnie Casper zdobył bramkę dla Ślizgonów. No nie wyglądało to wszystko najlepiej. Niemniej jednak Dex tak łatwo się nie podaje, ani w zwątpienie nie popada, tym samym odebrał kafel od Haydena i po prostu wzbił się w powietrze kierując w stronę Ślizgońskich bramek, by wyrównać nieco punktację. Niestety jego wyśmienite plany spełzły na niczym, bowiem po prostu stracił piłkę! Jakiś zielony podstępnie mu ją odebrał. Pozostawało mieć nadzieję, że zaraz inny ścigający z ich drużyny odzyska kafel.