Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
W ostatnim meczu co prawda znicza nie złapała, ale spodobało jej się takie krążenie między graczami po boisku, pełniąc zupełnie inną funkcję, najbardziej odpowiedzialną zresztą. W dodatku ostatnio nieco zabalowała na imprezie u Villiersa, więc przyda jej się jakiś kop energii, coby wreszcie się ogarnęła, a dziś nadarzyła się idealna okazja! Nie mogła przecież zawieść tym razem swojej drużyny w rozgrywkach quiddicha, tak więc związała włosy w kucyk i żwawym krokiem udała się na boisko, już od początku oceniając swoje szanse na złapanie znicza. Tym razem nie da się zastąpić, weźmie się w garść i zrobi to dla wszystkich ślizgonów! Już po kilku minutach, po krótkim lawirowaniu między słupkami dostrzegła złoty błysk. Zmotywowała się, wysiliła do ostatków, zbliżyła się, niemal spadając z miotły, wyciągnęła rękę i... Chwilę później poczuła trzepotanie złotych skrzydełek w ręku, tak! Udało jej się! Wygrali mecz, wygrali Puchar Domów! Tak kurewsko się cieszyła, że kiedy zeszła z miotły, krzyczała i biegła prawie potykając się o własne nogi. Wygrali!
Mecz minął niczym gromem strzelił... Jakiś taki miły, prosty i przyjemny. Prawie jakby był ustawiony, ale to nie możliwe! W końcu znicz nie lata jak mu zagrają! W każdym razie całość trochę zawiodła jej oczekiwania odzyskać na meczu przytomność po imprezie. Dobrze się nie zaczął, a już koniec, smuteczek... Smuteczek. Najważniejsze jednak, że wygrali. W natłoku różnych emocji w drużynie, nawet doszła do niej plotka, ze sam kapitan idzie z szukającą na randkę. Ploteczki, ploteczki moi drodzy wszędzie! Jednak skoro mecz się udał, imprezy skoro mają być randeczki to raczej nie będzie to jak spożytkować resztę czasu? Chwile myślała, ale w tym momencie podeszła do niej osoba, która ten dylemacik rozwiązała. Marlin najwyraźniej też miał zamiar spędzić czas po meczu w PWŚ, więc udali się tam razem, dyskutując o dziwnym przebiegu meczu, a raczej śmiejąc się z odmiany sytuacji. W końcu Marlin obronił,. Violett złapała znicz i mecz nie trwał w nieskończoność...
Teoretycznie bolała go głowa i miał dość całego wszechświata. Praktycznie natomiast... W jakiś sposób ucieszył się, że to on strzelił pierwszego gola, a zaraz po tym... Violet złapała znicz... Cholera jasna! Jak fajnie! Zajebiście! Fajerwerki! Trybuny szaleją! Fani skaczą! Jak fajnie! Ale to nic. To wszystko sprowadziło się do tego, że ludzie zaczęli obłapiać jego kobietę... No cóż. Może nie taką jego, ale... Pokręcił głową trochę zawiedziony tymi ludźmi, którzy rzucili się na Lavoisier, ale sam poleciał w stronę Vanberga uścisnąć mu dłoń. - Dex stary. Jesteśmy umówieni na ognistą, co? Trzeba pokazać tym ludziom, jak się baluje. - Oto cały Villiers. Przybił mu jeszcze piątkę i pognał przez całe boisko do dziewczyny, która uratowała jego honor i wiarę w samego siebie. Przynajmniej na dzień dzisiejszy... Tak czy owak. Trzymając miotłę w prawej dłoni dopchał się do Violet po drodze ściskając ręce paru osobom. Wreszcie nie patrząc na innych przytulił Violet i odgarnął jej włosy by musnąć ją w szyję: - Musimy chyba to uczcić.
Wciąż była w wielkiej euforii, pod wrażeniem długości trwania tego meczu. Ciągle nie dowierzała, że wygrali - i to dzięki niej! Zapamięta ten dzień na długo, o tak. Ludzie zaczęli jej gratulować, tłum ślizgonów na trybunach uradowany wzniósł się i wszędzie słychać było krzyki szczęścia. Może powinna rozważyć opcję stałego dołączenia do drużyny? Uśmiech nie schodził jej z twarzy, cieszyła się jak głupia i nawet kiedy kapitan ich przecudownej drużyny ją przytulił, nie odepchnęła go od siebie. - Oczywiście, że musimy, Villiers! Wszyscy musimy, rozumiesz, złapałam znicza! I nie spadłam z miotły! - z pewnością to był fenomenalny dla niej wyczyn, utrzymać się na latającym kijku dziesięć metrów nad ziemią. Dziś jednak powinna się pilnować, zważywszy na wydarzenia z ostatnej imprezy, kiedy to w akcie desperacji musiała poprosić o pomoc swoją dawną przyjaciółkę, przez którą została oszukana. - W sumie to powinnam cię zabić, bo na twojej imprezie stało się coś dziwnego, nie wiem, byłam zalana w cztery dupy czy coś, w każdym bądź razie obudziłam się na peronie... Ale nieważne! Wygraliśmy! Więc co proponujesz? Tylko coś, sensownego, Villiers!
Ciekawe! Nawet bardzo ciekawe! Właśnie wygrali mecz! I to w momencie, kiedy totalnie mu nie zależało! Czujecie to! A Dexter jeszcze mu krzyknął, że zgadza się na zorganizowanie imprezy. Boże! Jak Casper stęsknił się za dziwnymi akcjami z Vanberg'iem... Zawsze na przekór wszystkiemu! A teraz jeszcze Violet złapała znicz! Chyba zacznie rzygać tęczą, żeby wyrazić swoje szczęście! Zamknął ją w silnym uścisku, jakby była wszystkim, co miał i jakby rzeczywiście to wszystko świadczyło o tym, że powinien się zmierzyć ze swoim "ja" już dawno, żeby powiedzieć jej na czym stoi i na czym chcieli stać oboje. Tak się mu przynajmniej wydawało i w tej chwili bardzo zapragnął tego dopilnować, ale czy to w ogóle brzmi logicznie? Czy w ogóle można to uznać za coś super fajnego? Może po wyjściu stąd rzuci się na pierwszą lepszą Puchonkę, która będzie chciała pomachać mu stanikiem pod nosem. Kto ich tam wie, kto do niego przyjdzie. Zresztą. Teraz mieli przyjechać nowi, więc pewnie stamtąd też przybędzie niezły towar. Właściwie spodziewał się ich... I nawet obmyślał z kumplami taktyki na podryw, ale jak na razie niczego nie zrobił. Może to będzie dobra sposobność do udowodnienia Violet, że pragnie się zmienić? Eeee... Czy ona mówiła coś o imprezie? Ale ona tak serio, serio? Możliwe, że chciała mu coś zasugerować, ale on dla niej przygotował coś innego. Właściwie mieli zostać razem w klubie i zdziwił się, kiedy jej tam nie zastał. Dlatego otworzył szeroko usta. - Jeżeli to coś co Cię dręczy to przepraszam kotku. Spróbuję się dowiedzieć i zabić tą szlamę. - I tyle. Jego oczy były pełne szczerości, a zaraz potem przebiegł po nich dreszcz tajemnicy i nowozrodzonego planu! O tak! Genialny on! Co on będzie sobie żałował! Hahaha! - Mam pomysł Viol. Po prostu daj mi czas. Napisze Ci list, co i jak! - Uśmiechnął się do niej i dopiero teraz wypuścił ją z ramion po czym musnął ją w policzek i pobiegł, jak idiota do szatni, zeby wszystkim się zająć. Przecież nie mogła długo czekać.
Mecze... Mecze. Po co komu mecze? Wtf w ogóle? Po co? Na co? Dzieciaki latają... No może wtedy łatwiej ustrzelić błędne jednostki. Polowanie, jak na kaczki, ale jakoś Gareth nigdy mu tego nie zaproponował, więc obawiał się, ze jego marzycielskie wizje są nic nie warte. Uch... SZKODA. On by sobie postrzelał. Lubił strzelać. Być dalekowidzem... Cokolwiek tam było on to widział i natychmiast by tego dostał. Sfera marzeń. A teraz prowadził te złe bachy z Zakazanego Lasu na boisko Quidditch'a. Bynajmniej nie po to, żeby wzięli sobie po miotełce i przelecieli się nad szkołą. On w boisku widział sto innych zastosowań, a w jego głowie zrodził się plan na nową torturę. Ewidentnie nie pójdą więcej do lasu... Trzeba zlecić prefekcikom, żeby chodzili po obrzeżach lasu i przyglądali się kto tam wchodzi. Przecież, jakby Champion tam poszła, albo Lou to już wtedy wywaliłby ich ze szkoły bez pytania. Ech tam. - No szybciej. - Warknął, kiedy chyba chcieli znowu nawiać. Idioci... Ale kiedy znaleźli się już na boisku przymrużył oczy i zwrócił się do nich spokojniejszym głosem, aby zaczekali na boisku i nie ruszyli się ani o milimetr... Powrócił z dziwnym kartonem, z którego wyjął buciki... Dopasowywały się do stopy ich właściciela, więc rzucił byle jakie w stronę dziewczyny i chłopaka. - Lubie biegać. Teraz trochę pobiegacie. Zrobię wam tor przeszkód. - Oczywiście, że zrobi. Zaczarowane buty miały to do siebie, że zmuszały właściciela do biegu bez końca... One jakby miały w sobie tajemniczą siłę, która ciągnęła nogi do przodu... Nawet jeśli ciało było już zmęczone. - Doceniam to, że kobiety wywalczyły sobie równouprawnienie... Zatem dwadzieścia kółek dookoła boiska powinno wam pomóc. Będę tu czekał i was obserwował... - I tyle. Oczywiście, że jeszcze umili im podróż koniec zabawy.
Kolejny słoneczny dzień w Anglii powoli dobiegał końca... Zachód odbijał się różowym światłem w zauroczonych jego bezdyskusyjnym pięknem oczętach dziewczyny... Aa, przepraszam, to nie ta bajka. Może i czasami Lily miała takie odchyły. Jakoś tak raz na miesiąc dostawała fazy na gapienie się w niebo ze słodką melancholią wypisaną na twarzy. Ale sorki, not today. Poza tym trzeba być naprawdę idiotą, żeby przyleźć na boisko w celu podziwiania piękna... no właśnie, czego? Zapyziałych trybun? - Matko! Trzebaby troszkę podrasować kondycję. - wymamrotała sama do siebie, lądując na miękkiej trawie po serii szalonych miotłowych akrobacji. Kiedy tylko jej stopy dotknęły podłoża, prawie że bezwładnie przemieściła się do pozycji leżącej. Odgarnęła pozlepiane od potu kosmyki włosów z czoła, po czym przyłożyła obie dłonie do serca, jakby miało to w jakikolwiek uspokoić rytm jego bicia. Bo jak na razie chyba najchętniej wyrwałoby się spomiędzy żeber i polatało jeszcze trochę na miotle.
Almena szła sobie wesoło z miotłą pod pachą. Nagle spostrzegła leżącą na trawie postać. [b]Cześć![/b] Zawołała wesoło z szerokim uśmiechem. Opalasz się? Zapytała wlepiając w nią swoje paczydła. Czarne, błyszczące, hipnotyzująco głębokie, skrywajace wiele tajemnic. Ah! I ten jej obłakany uśmieszek! Cóż u niej to normalka. Po chwili do głowy przyszła jej myśl wiec wypowiedziała ją na głoś, nie zastanawiajac na nad tym co mówi: Testujesz sprężystość podłoża? Zaśmiała się wesoło, co spowdowało, ze odgłos niby srebrnych dzwoneczków na wietrze potoczył się po błonach.
TYLKO NIE TOOO... Czemu jak człowiek chce poleżeć sobie w spokoju i, że tak powiem, wywietrzyć pot spływający po każdej części ciała, to ktoś musi tak bezczelnie zakłócać temu człowiekowi spokój? I to jeszcze żadna tam koleżanka ani nawet żaden uroczy młodzieniec! Ot, obcy rudzielec. Jakby to jeszcze miało jakiś konkretny powód, jakąś sprawę do Lilki (nie wiem, może chciała sobie poćwiczyć lądowanie akurat w tym miejscu, w którym ona leżała), ale niee, po prostu przyszła pozawracać tą... głowę. Wiadomo, rude to wredne, takie życie. W związku z powyższym Lily ociężale podniosła z ziemi najpierw głowę, a potem resztę tłowia, z trudem przyjmując pozycję siedzącą. Przymrużyła oczy, bo był właśnie ten moment, kiedy słońca zostało malutko, ale napierdzielało dużo mocniej. - No siema. Nie, ale słyszałam, że tutaj pod ziemią są złoża metali szlachetnych. Próbuję to sprawdzić, wysyłając sygnały z mózgu, ale mają tylko dwa metry zasięgu niestety. - stwierdziła z pełną powagą, przy okazji lustrując wzrokiem tę płomiennowłosą osobistość. Właściwie to nie było co na nią napadać, Lil mimo wszystko czuła się dzisiaj niezwykle stabilna emocjonalnie. No i nie miała siły wymyślać ciętej riposty na coś, co przecież nie było obraźliwe. Także luz, chill. Ta Puchonka z resztą była taka całkiem sympatyczna z buźki. A już z nią pogadam, niech stracę. - pomyślała i parsknęła śmiechem.
Co to za facet, na którego nie działa siła cycków? Zoe poważnie zaczeła się zastanawiać co z tym facetem jest nie tak. Za piękny to on nie był, więc zobaczenie kobiecych krągłości graniczyło pewnie u niego z cudem. Powinien być przecież wniebowzięty i porzucić myśl o szlabanie! Może to jednak był jeden z tych obleśnych typów, który teraz przełoży na nich swoją życiową frustrację skończonego frajera, a potem wróci do swojego obskurnego pokoiku i najzwyczajniej w świecie zwali konia. Nie jej to oceniać. Całą drogę z Zakazanego Lasu na boisko szła nabzdyczona, obwiniając cały świat za to w jakim chujowym położeniu się teraz znalazła. Może jednak trzeba było zainwestować trochę kasy, to chociaż kupiłby sobie jakiś lepiej nawilżony żel, co by Renata Rąsia za bardzo się nie zmęczyła. Kątem oka przyuważyła jak przygląda się jej towarzyszowi niedoli. Ohydny grymas na twarzy jakoś jej nie zdziwił, bo towarzyszył temu nauczycielowi chyba od zawsze. - Homoseksualista jeden się znalazł - mruknęła prawie niedosłyszalnie pod nosem. Połasiłaby się na kolejną próbę ucieczki, ale Sherazi nie był takim cienkim bolkiem za jakiego go miała. - No pan to chyba się z choinki urwał! Moje są wystarczajaco wygodne. Nie założę czegoś takiego na nogi! Jak się nabawię grzybicy to odszkodowanie leci z pana kieszeni! - no rany boskie jestem kioskiem, w życiu nie założy tych paskudnych adidasków. Już ona wie jakie parchy tam się znajdują, fujeczka. - Jak pan tak lubi biegać to może pan pobiegać z nami! - zaproponowała łaskawie z niebywałym entuzjazmem jak na osobę, która dopiero co miała ochotę rzucać butami w nauczyciela. A nóż trafiłaby go w oko. Zwiększyłaby sobie szanse na ucieczkę!
Jakbyś staneła na głowie to fale z mózgu spłynełyby głębiej. Powiedziała z znawstwem. A co, jest to chyba pierwsza osoba, która nie reaguję strachem na jej osobę. jej podświadomość zaczeła wykonywać taniec zwycięstwa. Słysząc śmiech koleżanki uśmiechneła się do niej jeszcze szerzej o ile to możliwe. Co Cię tak rozbawiło? Uniosła brwi w niemym zapytaniu, przez co jej twarz nabrała komicznego wyrazu.
- Chyba prędzej pot spod pachy. - po raz kolejny wydała z siebie prychnięcie, mające oznaczać rozbawienie. Jak zwykle, Lily nie starała się nawet zachowywać subtelnie. Co jak co, ale nie lubiła być postrzegana jako delikatna "mimoza". Nazywała rzeczy po imieniu i wychodziła z założenia, że dystans do samego siebie jest bardzo przydatną cechą. Poza tym... No co, ładne dziewczyny to się nie pocą?! Naprawdę ciężkie do zrozumienia jest to, że w dzisiejszych czasach ludzie starają się jak najbardziej skrywać naturalne odruchy swojego organizmu. Nie mówię, żeby bez jakichkolwiek zahamowań na przykład bekać i puszczać bąki w towarzystwie, no bo bez przesady. Ale powstrzymać się od oznak zmęczenia jednak trochę trudniej i jeśli przez nie wygląda się nawet jak siedem nieszczęść, to co z tego? Ludzka rzecz. - Aaaa, nie nic. - odparła elokwentnie na pytanie tej rudej i tym razem zaśmiała się już trochę głośniej. Po treningu zawsze poprawiał jej się nastrój, więc miała nadzieję, że nie złapie za moment jakiejś głupawki. - Nie przejmuj się. Mam humorki jak baba w ciąży. Czasami pluję jadem aż strach się do mnie zbliżyć, a czasami śmieję się jak głupi do sera, no i akurat dzisiaj jest Twój dobry dzień. Poznaj lepszą stronę Lily McPherson! - wyciągnęła do niej rękę niczym typowy przedstawiciel handlowy, ale po chwili efekt zepsuła druga dłoń, dziewczyna przetarła twarz w wyrazie zmęczenia.
Almena de Wade van Allen Przedstawiła się i uscisneła dłoń Lily. Cieszyła się, a w jej kruczych oczach błyszczały migotliwe iskierki. Nie zwracała uwagi na zmęczony wygląd dziewczyny, która zapewne ciężko trenowała jeszcze niedawno. Miło jest poznawać nowe osoby,a ostatnio zdarza jej się to wyjątkowo często. Czy to mentalność uczniów stała się inna, czy to Almena trochę się zmieniła? Czy Hogwart po prostu jest bardziej otwarty na dziwactwa takich ludzi jak ona?
[Matko, przepraszam, że Cię tak zatrzymałam :( W piątek nad ranem trafiłam do szpitala i dopiero dzisiaj mnie wypuścili...]
Lil bez wahania odwzajemniła uśmiech oraz uścisk dłoni. Dziwactwa Almy? W tej chwili nie dostrzegała w niej zupełnie nic, co by mogło odbiegać od normy w sposób wzbudzający jakikolwiek niepokój czy budujący dystans. To fakt, była ubrana w baaardzo nietypowy sposób. Jednak panna McPherson spotkała w swoim krótkim życiu już tyle indywiduów, że pod względem kształtowania wizerunku chyba już nic jej nie potrafiło zaskoczyć. Ta ruda dziewczyna odznaczała się zamiłowaniem do czerni i ciężkich ozdób... Sugerowałoby to, że - jak większość ludzi ubierających się w ten sposób - jest gburliwa i zamknięta w sobie. No właśnie, sugerowałoby! Gdyby nie odezwała się w taki, a nie inny sposób i tym samym nie udowodniła, że jest wprost przeciwnie. No chyba, że dzisiaj i ona miała niecodziennie dobry humorek. Siedząca na środku boiska Lily rozejrzała się wokół siebie z lekkim roztargnieniem malującym się na buzi. Zaraz, co ona miała jeszcze dzisiaj do zrobienia...? - O matko! Przecież na siódmą umawiałam się w bibliotece z tą... no... Cholera jasna, muszę spadać. To do zobaczenia, Alma! - natychmiast zerwała się z ziemi, przez co zakręciło jej się w głowie i prawie straciła równowagę. Kiedy już udało jej się uzyskać stabilną, pionową pozycję, sięgnęła po swoją miotłę, pomachała Puchonce na odchodne i biegiem rzuciła się w stronę zamku. Jaka szkoda, że w Hogwarcie nie używa się komórek...
Mam prośbę. Albo zakończcie wątek, albo przenieście się gdzieś czy coś, żeby nie robić bałaganu podczas treningu.
Farid po skończonym szlabanie odstawił złe, niedobre, niewychowane bachy, niegodne przebywania w Hogwarcie, do ich dormitorium. Zaraz po tym zajął się przeglądaniem akt przyjezdnych. Dyrektorom ich szkół specjalnie kazał wszystko przysłać. Znaczy Gareth kazał. Ale Farid wiedział, jak dyrektora Hogwartu przekonać, więc plus dla niego. I teraz był zmuszony obejrzeć sobie teraz wszystko i oczywiście zadecydować kto jest godny, aby dołączyć do jego zgrupowania. Wiedział, że niektórzy z nich będą mogli zostać w Hogwarcie. Farid zamierzał podarować promocję tym, który mieli w sobie chociaż kroplę potencjału, a nie takie bachory, że aż szkoda patrzeć, uczyć i ogólnie poświęcać cenny czas dla nich. Są po prostu niegodni. Co tu dużo mówić. Nie ma co! Nie ich wina, że urodzili się jako błędy społeczeństwa, które jeśli nie zostaną wyrzucone ze szkoły to zaprocentują kłopotami i innymi rzeczami! A jeśli on - Farid Sherazi, zapobiegnie temu pierwszy to na pewno docenią jego starania! Przecież on jest nie byle kim. Dlatego właśnie długo rozprawiał nad tym, jak dotrzeć do przyjezdnych i wybadać ich statusy krwi, rodziny, układy, zainteresowania, potencjał intelektualny! I wreszcie wpadł na genialny pomysł! Miał licencję na prowadzenie zajęć Quidditch'a! Pod pretekstem treningu postanowił zaprosić przyjezdnych, aby pokazali co potrafią. Oczywiście, ze Farid słyszał ostatnio, że jakiś chłopiec podpalił flagę Hogwartu i ten oto chłopczyk interesował Farida najbardziej, ale boisko było puste... On - Sherazi, czaił się teraz w jednym z zakamarków. Nikt nie mógł go dostrzec. Pod jego stopą miotało się "zniecierpliwione" pudełko, w którym chyba czekało na uczestników 'zabawy' pierwsze, a może i w niektórych przypadkach, ostatnie zadanie... Przybłędom mówimy nie.
Iść na lekcje czy nie iść na lekcje? Słyszał ostatnio od jakiś ziomków, że niezłe dupeczki z innych krajów przyleciały do cudownego Hogwartu, aby poznać jego wspaniałą historię i zgarnąć kilka pucharów. Oczywiście Bruno nie chciał na to pozwolić. Bardzo był urażony tym gościem Riverem, który podpalił flagę Hogwartu. Jednak jego uwagę bardziej przykuła Madison, wymagająca wizyty w skrzydle szpitalnym niż chwilowa porażka. Bruno po prostu wiedział, że nie ma innej opcji, aby wygrał ktoś inny w tych szalonych mistrzostwach niż Hogwart. Ale chciał nieco zbadać konkurencje. Musiał poznać ich taktykę i w ogóle – chociaż sam w końcu nie brał (na razie) udziału w meczach. Bo i po co? W sumie nie potrafił grać. Ale nie lubił innych narodowości, więc mógł się chociaż ponabijać, porzucać jabłkami, pomidorami, a co mu tam! Jednak ten koleś, co wygrał nielegalny wyścig, miał w sobie to coś. Powinniśmy na niego uważać! Usiadł sobie gdzieś tam na trybunach czy na skraju boiska i wyjął z kieszeni jabłko. Zaczął je jeść, obserwując ludzi na boisku. Kto wie, co tam się ciekawego wydarzy!
Nie podobało mu się tu wiele rzeczy. Najbardziej brakowało mu gór i lasów Kanady. Jej całej, tam się czuł jak ryba w wodzie. Tamten klimat, po prostu wszystko! Co tu niepotrzebnie wymieniać i rozdrabniać się nad każdą rzeczą, którą tam zostawił. Jednak rozgrywek juniorów nie mógł sobie odpuścić. Proszę was, on ma z czegoś zrezygnować? Bardzo śmieszne! Zamierzał dumnie reprezentować swoją szkołę w Qudditchu. Jak chodzi o zachowanie, to już mniej. Przepraszam bardzo, ale niektórzy uczniowie Hogwartu, aż się prosili by skopać im tyłek. On taki dobry chłopak, nie chciał ich przecież zawieść! Już pierwszego dnia rzuciło mu się parę ślicznych uczennic. Nawet jedna z Australii była niczego sobie! W sumie odnajdywał kolejne plusy z tego wyjazdu. Przynajmniej na moment mógł zapomnieć o męczącej rodzinie, która próbowała wchodzić mu na głowę. Przerobić go na marionetkę, ale on nie zamierzał dać nikomu pociągać za własne sznurki. Niestety ominęła go ostatnia 'ustaweczka' z Hogwartem, tyle przegrać! Spalenie flagi tamtej szkoły? Zapowiadał się bardzo ciekawy wyjazd, oby tak dalej! Dzisiaj musiał jednak zająć się czymś innym, niż zabawą w nowym miejscu i innymi fajnymi zajęciami. Z radością udał się na trening Qudditcha, bo to w końcu coś co naprawdę kocha. Ubierając się odpowiednio do pogody, wyszedł z dormitorium krukonów. Myślał, że dzielenie sypialni z takimi mózgami będzie strasznie nudne... ale na szczęście się pomylił i nawet zakumplował z paroma. Przynajmniej ma się teraz z kim robić małe imprezki. Przemierzając kolejne korytarze, trzymał w ręku swoją miotłę. Nie traktował jej z świętością, jak niektórzy, ale nie mogę zaprzeczyć, że nie była dla niego ważna. Poza tym nie to nie byle jaka miotła! Sam na nią oszczędzał i kupił za własne galeony. Wiadomo, o takie rzeczy dba się już bardziej, niż o prezenty od rodziny! Gdy w końcu trafił na boisko, spostrzegł, iż jeszcze nikogo z jego drużyny nie ma. Z grymasem na ustach klapnął sobie na trawię, ignorując fakt, że może się pobrudzić. Trudno, nie będzie stał jak dupa, za przeproszeniem, czekając na resztę.
Marceline była bardzo podekscytowana perspektywą tego treningu. W gruncie rzeczy, już od samego przyjazdu na Wyspy Brytyjskie nie mogła się doczekać chwili, kiedy będzie mogła na własne oczy zobaczyć i porównać umiejętności jej własnej drużyny z Australijczykami. Ale wiadomo, Kanada lepsza! Z łóżka zerwała się już o ósmej, co w jej przypadku graniczyło niemal z cudem! Przegrzebała kufer w poszukiwaniu odpowiednich ubrań, aż wreszcie zdecydowała się na zwyczajną, białą bokserkę i czarne rurki. Miała nadzieję, że nie będzie jej za zimno. Niczym strzałą pomknęła w kierunku boiska Qudditcha. Na korytarzach, ku jej zdziwieniu, spotkała wielu uczniów, ale nikogo z jej rodzinnych stron. Czyżby wszyscy byli już a miejscu a ona skończy jako ta ostatnia, do tego spóźnialska? Zerknęła za zegarek. Przecież nie było jeszcze tak późno. Odetchnęła z ulgom, kiedy zbliżając się do miejsca treningu zauważyła z oddali tylko jedną osobę i jeszcze jakąś drugą, która chyba jednak nie przyszła tam z powodu treningu. Podchodząc jeszcze bliżej, w owej sylwetce dostrzegła swojego kolegę z drużyny - Cama'a. Podobnie jak ona pochodził z Toronto, więc znali się nawet dobrze. Był od szatynki starszy o dwa lata i nie łączyły ich jakieś większe zażyłości, ale Marceline nawet go lubiła. Nigdy nie dał jej powodu, aby było inaczej. - Czeeść! - powiedziała z lekkim uśmiechem, podchodząc do bruneta. - Widzę, że na razie nie ma nas zbyt wielu. - stwierdziła, rozglądając się wokół. Faktycznie, było zupełnie pusto. Czyżby reszta kompletnie zapomniała w jakim celu przyjechali do Hogwartu? Na pewno nie. Chociaż w sumie, z Red Rock nie było nikogo.
Blair ten trening był potrzebny teraz, jak pięść do nosa. Doskonale już sobie radziła w odszukiwaniu głównych korytarzu i chodzenie na błonia, aby chwilę odpocząć. Szczerze mówiąc nudziła się w Hogwarcie, ale ten nadmiar czasu wolnego inwestowała w siostrę i książki. Czasem nawet chodziła na zajęcia w Hogwarcie. To było dziwne, ale siadała w rogu klasy i zajmowała się kilkoma rzeczami na raz. Jak to zwykle ona. Niby skupiona, ale rozproszona. Ni w kij ni w dziesięć, nie chciało się jej iść na boisku Quidditch'a. Powodów było sto tysięcy i jeszcze więcej: a) lenistwo, b) senność, c) słońce, które chciała wykorzystać na coś innego, d) nie chęć do oglądania innych ludzi. O swojej drużynie już nie wspominała, bo rozsypali się po zamku, jak okruszki ciastka na talerzyku i nie można było ich nigdzie znaleźć. Zresztą ciężko mówić o przyjacielskich relacjach, skoro połowa ludzi, z którymi Bibi tu przyjechała, to byli również odludkowie. No nic. Tak czy nie tak, zmuszona była podnieść swój leniwy tyłek z ławeczki na dziedzińcu i pójść po miotłę. Dawno jej nie używała, coś jest dziwne dla osoby, która bierze udział w tych zawodach. Ich opiekunowie w Hogwarcie chyba już dawno stwierdzili, że mało ich obchodzić los uczniów i to jak sobie poradzą. Wywieźli ich chyba i mało kto miał zamiar teraz wracać i sprawdzać czy chociaż dobrze się czują. Tak ich oceniała Blair. Chłodno i bez litości. Ale wreszcie dostała się na boisko i doznała kolejnego zawodu. Żadnego zawodnika z Red Rock oprócz niej. ŻADNEGO. Nikt się nie pofatygował?! Gdzie Kaia i Riley? ALbo ktokolwiek i jakkolwiek? Oczywiście najpierw wymieniła ścigających, ale spodziewała się przynajmniej zobaczyć kapitana ich drużyny, noi oczywiście Pandę. A najwidoczniej wszyscy mieli to gdzieś. Stanęła kilka kroków dalej od Riverside i również pacnęła na trawę. - Hej. - Mruknęła do nich bez entuzjazmu. Ale to nic. Przynajmniej się przywitała.
Dzisiaj miała wyjątkowo dobry humor. Wzięła naprawdę dłuuugą, zimnawą kąpiel. Tylko ona i woda, mogła zamknąć oczy, wyczarować sobie odgłosy kojarzące jej się z oceanem w Australii i po prostu leżeć. Bibi Zapewne założyła, że już się utopiła i nie ma co jej ratować, więc czmychnęła gdzieś, by nie kierować na siebie podejrzeń. Panda chyba właśnie tego potrzebowała, by móc poczuć się odrobinę lepiej. Chwila sam na sam z wodą i od razu Panda robi się przyjaźniejsza! No dobrze, może i szału nie ma, ale teraz nawet podobała jej się myśl, że czeka ją trening! Przez jakiś czas przed treningiem siedziała sobie sama w dormitorium i dopieszczała swoją miotłę, by prezentowała się jak najlepiej. Panda jest typem perfekcjonistki i jeśli ma coś zrobić niewystarczająco dobrze, to woli tego nie robić w ogóle. Dlatego właśnie wręcz sama pchała się, by być rezerwowym. Dopóki nie osiągnie perfekcji nie chce być głównym reprezentantem. Niezbyt odpowiadał jej fakt, że mają trenować z inną drużyną. Sami by sobie świetnie poradzili, a nawet lepiej! O ile w ogóle ktoś jeszcze przyjdzie, bo gdy dotarła na boisko... Zauważyła tylko(/aż) Bibi! A gdzie reszta? Z resztą... i tak rozniosą inne drużyny w pył na meczu. - Cześć. - przywitała się z obecnymi dość cicho, by ją usłyszeli i by nie zwróciła na siebie zbyt dużej uwagi. Uśmiechając się ledwo widocznie, odwracając się i siadając koło siostry. Od razu poczuła się bezpieczniej.
Najgorsze ze wszystkiego w Hogwarcie było to, że wszyscy byli strasznie leniwi. Wiadomo, ten angielski flegmatyzm... ale może bez przesady? No bo tak siedzieć całymi dniami i nic nie robić? Doszły ją słuchy tylko o jakimś nielegalnym wyścigu, na którym żałowała, że jej nie było, przynajmniej żeby popatrzeć i zebrać informacje o przeciwnikach. A oprócz tego właściwie... no, nic. Albo to ją wszystko omijało. I kiedy dotarły do niej wieści o treningu (no nareszcie!), zabrała swoją biedną, pozbawioną do tej pory zajęcia miotłę i za chwilę już była na boisku, gdzie czekał ją kolejny powód do niezadowolenia. Z ich drużyny były tylko Blair i Pandora. No jak to?! Jak oni chcą, do jasnej cholery, wygrać ten turniej, nie trenując, albo spóźniając się na treningi? Trening rzecz święta! Będzie musiała to wszystkim wygarnąć, co z tego, że nie była kapitanem. Pewnie i tak bardziej nadawała się do tej roli, skoro tylko ona wpadła na pomysł, żeby jednak motywować drużynę do pracy, pff. - Cześć, Blair, Pandora, gdzie są wszyscy? - zapytała, jakby inni gracze gdzieś się tylko schowali. No ale może chociaż one miały jakieś informacje o tym, kto przyjdzie? GPS oparła swoją miotłę na ziemi. Nie usiadła, jak siostry Blake. Przyszła pracować, a nie się opalać. Panie, gdyby tylko wszyscy mieli tyle samozaparcia co ona, wszystko byłoby łatwiejsze... pomińmy, że Blair i Pandora były tam przed nią, Blair pewnie i tak ma coś na sumieniu względem drużyny, a Pandora była w końcu tylko rezerwową!
Pewnie zapowiedź tego treningu budziła różne emocje, może nawet część przyjezdnych tak dobrze się poczuła w Anglii, że zapomnieli o celu, jaki przyświecał ich wyjazdowi, ale co tam. W przypadku dziewczyny, która zaczęła grać w Quidditcha tylko dlatego, żeby zaimponować chłopakowi może się to wydawać dziwne, ale naprawdę była podekscytowana na myśl o łączonym treningu. Nie dość, że będzie to okazja, żeby w końcu zobaczyć swoich kanadyjskich znajomych, jak i poznać lepiej zagrywki przeciwnej drużyny, normalnie dwie pieczenie na jednym ogniu! Nie miała pojęcia, jak ma się ubrać na ten cały trening i pomimo, że jej strój drużyny Riverside był najpiękniejszy na świecie i niezwykle twarzowy, postanowiła nie zawstydzać plebsu i przywdziała zwyczajną białą bokserkę i czarne dresowe spodnie (ale to był bawełniany dres, szlachecki!), a włosy związała w wysoki kucyk, po czym chwyciła swoją ukochaną miotełkę, którą otaczała wręcz czcią i pieczołowicie o nią dbała i ruszyła bojowym krokiem na boisko. Na miejscu zobaczyła zbierających się powoli zawodników i obrzuciła ich badawczym acz raczej przyjaznym spojrzeniem, a następnie uśmiechnęła się szeroko do swoich znajomych. - Marcelinka, Cameron! – zawołała radośnie, przyśpieszając nieco kroku. Jak dawno ich nie widziała! Za Marc stęskniła się z całego serduszka, dlatego uściskała ją mocno wolną ręką, bo przecież nie wypuści swojej miotły na ziemię, żeby przytulić przyjaciółkę normalnie, chwilę później uśmiechnęła się uroczo do Camerona i pocałowała go przelotnie w policzek na przywitanie, taka już z niej wylewna istotka! – Jak tam nastroje? – zapytała pogodnie, omiatając boisko uważnym spojrzeniem. I wtedy właśnie wypatrzyła Bruna, z którym ścigała się w Zakazanym Lesie z dość ciekawym skutkiem. - Przepraszam na chwilę, zaraz wrócę. – rzuciła do znajomych i podeszła w stronę Beadu, który najwyraźniej przyszedł poobserwować konkurencję. Jaki cwaniak! – Merci beaucoup de m'avoir sauvée dans les bois. – powiedziała, zamiast jakiegokolwiek przywitania, uśmiechając się lekko. Specjalnie zwróciła się do niego po francusku, wychodząc z założenia, że tak jak większość Francuzów uznaje wyższość tego języka nad innymi, a w końcu dla niej, urodzonej we frankofonicznej części Kanady, nie stanowiło to żadnego problemu. Może już wyrażała swoją wdzięczność, byłoby to w sumie dość prawdopodobne, jednak nie pamiętała co mówiła, kiedy zabierał ją z lasu, a zawsze lepiej podziękować jeszcze raz niż wyjść na buraka bez obycia!
Farid troszeczkę się zdenerwował. Nienawidził spóźnialskich, którzy nie mieli potem o niczym pojęcia, a on musiał wszystko tłumaczyć od początku. Gdyby wykazali choć trochę chęci i współpracy nie musiałby tego robić, ale oczywiście był nauczycielem i musiał udawać miłego dla takich ludzi. Dlatego bardzo go zdenerwował brak zdyscyplinowania w obu drużynach przyjezdnych. Co prawda pojawiło się kilka dusz, ale nigdy nie wiadomo jaki mają status krwi i czy są normalni, a może przyszli podenerwować Farida. Tak, jak ten Bedau co tam z boku stał. Ale jego się może zagoni do gry, więc niech się dzieje wola nieba. Pozostało mu stanie tutaj i zastanawianie się, co złego z tymi bachorami. Wreszcie zdecydował się, że podejdzie do nich i się chociaż przywita i zagoni do roboty. Przecież im dłużej stoją w miejscu tym szybciej się rozleniwiają, albo wezmą przykład z tego chłopaczka, co podpalił flagę, z tym, że Ci zniszczą boisko. Dlatego on - wspaniały nauczyciel, postanowił temu zapobiec. Wyszedł na środek boiska razem z wielkim pudłem i stanął przy nich. - Podzielcie się na dwie drużyny, ustawcie po przeciwległych stronach boiska. Zagracie w powietrznego zbijaka, ale skoro nie ma jeszcze wszystkich to osiem kółek dokoła boiska. - Ogłosił, jakby to była byle jaka gra i w ogóle beznadziejna. Ale on Farid wiedział, jak cudownie można sabotować takie wydarzenia, więc przystał na ten pomysł, a teraz go realizował.
Trening Quidditcha – Powietrzny Zbijak
Pierwszy łączony trening przyjezdnych wcale nie przypomina meczu towarzyskiego, ani nie polega na bieganiu dookoła boiska i robieniu brzuszków – otóż, Panie i Panowie, wszyscy zgłoszeni, podzieleni na drużyny, zagrają w Powietrznego Zbijaka! A teraz trochę szczegółów:
1. Gotowi? Do biegu? Start!
Tak jak w przypadku meczu, o tym, kto rozpoczyna, decydują kostki. W tym przypadku osobą nadzorująca trening jest nauczyciel Quiddicha - profesor Farid Sherazi. To on wykonuje rzut jedną kością: • liczba parzysta – zaczynają Reemy • liczba nieparzysta – zaczynają Kraby
2. Team!
Każda drużyna składa się z siedmiu osób. Z kapitana i sześciu zawodników, którzy są w ‘polu gry’. Jeśli kapitan drużyny nie jest obecny na boisku, nauczyciel wyznacza zastępcę.
3. Zasady dla Kapitana!
Kapitan rozpoczynającej drużyny otrzymuje piłkę. Nie jest to jednak zwykła piłka! Ponieważ klasycznego tłuczka ciężko byłoby złapać, do Powietrznego Zbijaka używana jest specjalna piłka, która wygląda jak wyjątkowo okazały znicz, który w dodatku parzy w ręce i wyślizguje się z palców, dlatego trzeba działać szybko i nie latać w nieskończoność, tylko wykonywać silne i sprawne rzuty w przeciwników.
Rozpoczynający rzuca dwiema kostkami i tymi zasadami kieruje się również przy podaniach od zawodników swojej drużyny: • pierwsza kostka decyduje o tym, czy jego rzut jest celny czy nie: - nieparzysta kostka – piłka leci prosto w przeciwnika - parzysta – piłka została rzucona zbyt słabo/wyślizgnęła się z rąk i przeciwnik może ją łatwo przejąć • Druga kostka decyduje o tym, kto był celem rzutu – zawodnicy obu drużyn mają przypisane numery, numer wskazany przez kostkę oznacza w czyją stronę leci piłka.
4. Gracze z 'pola gry'!
Osoba z przeciwnej drużyny, która została wskazana przez drugą z kości, wykonuje rzut TRZEMA kostkami: • pierwsza decyduje o tym, czy udało się jej obronić czy nie: - parzysta – tak, złapałeś piłkę i możesz rzucać w przeciwnika - nieparzysta – zostajesz zbity i odpadasz z gry, tak jak to jest w normalnym zbijaku, ale przysługuje Ci prawo do ostatniego rzutu! - UWAGA: jeśli osoba poprzedzająca Twój post wyrzuciła w kostce decydującej o skuteczności rzutu liczbę parzystą, co oznacza niepowodzenie ( na pewno wspomniała o tym w poście), wtedy niezależnie od liczby wskazanej przez pierwszą z kości osoba grająca automatycznie przejmuje piłkę. • druga kostka: - kto jest celem twojego rzutu . trzecia kostka: - 6, 1 – rzut udany - 2, 3 – piłka została rzucona zbyt słabo/wyślizgnęła się z rąk i przeciwnik może ją łatwo przejąć - 4,5 – podanie do kapitana
5. Czas gry!
5. Cykl jest powtarzany aż do momentu zbicia wszystkich osób z jednej z drużyn. Wtedy w ‘pole gry’ wchodzi kapitan, który do tej pory przyjmował tylko podania i otrzymuje on dwie szanse. Od tej pory obowiązują go zasady z punktu 4 oraz bonus.
6. Bonusowe urozmaicenie gry!
• jeśli dwie z kostek (pierwsza i druga) wskażą te same liczby, piłka staje się wyjątkowo nieposłuszna i atakuje trzymającą ją osobę, zrzucając ją przy tym z miotły lub robiąc inną krzywdę, wynikiem czego jest odpadnięcie ze zbijaka i wycieczka do Skrzydła Szpitalnego (nie dotyczy kapitana, który jest nie jest jeszcze obecny w polu gry).
Obrazek ilustrujący zawodników na boisku:
- czerwoni - jedna drużyna - żółci - druga drużyna - kółeczko z literką 'K' - kapitan
Numerki graczy!
Numerki będą aktualizowane wraz z przyjściem kolejnych zawodników. Riverside 1. Madison Richelieu 2. Marceline Delacroix 3. Cameron Weatherly 4. Teddra Manseley 5. River Quayle 6. Adelaide Perry KAPITAN: Czarek Grisham
Red Rock 1. Georgia P. Sancroft 2. Pandora Blake 3. Kaia Chevey (ZOSTAŁO JEDNO OCZKO) 5. Riley Salinger 6. Blair Blake KAPITAN: Dahlia E. Slater
W przypadku zbicia np. gracza z numerem 5 z jednej drużyny, a potem ponownego wylosowania gracza z numerem 5, rzucającemu przysługuje jeszcze jeden rzut kostką, aby wyznaczyć cel lub po prostu niech doda jedno oczko lub je odejmie!
Jeśli szeregów obu drużyn nie zapełnią reprezentanci ich szkół to zaprosimy uczniów z Hogwartu.
W przypadku wyłapania błędów w zasadach, albo jakichkolwiek pytań proszę łapać na czacie Farida, albo Lailę i spółkę.
Ostatnio zmieniony przez Farid Sherazi dnia Pon Maj 27 2013, 21:01, w całości zmieniany 6 razy
Bruno obserwował całe zajście na uczelni, chociaż szczerze mówiąc, niezbyt się do tego przykładał. Przecież o wiele bardziej interesujące były nogi dziewcząt czy sam dziwny, arabski trener. Wbijał agresywnie zęby w miąższ owocu. Kiedy oni w końcu zaczną ten trening? Zaczynał się powoli nudzić i miał zdecydowanie tego dosyć. Ileż miał jeszcze czekać? Każda minuta trwała jakby całą wieczność. Dopóki nie zobaczył Madison, która psia krew była przyjezdną! Kolejna z innej nacji. Zdecydowanie miał tego dosyć. Ile razy jeszcze oni będą w centrum uwagi zamiast Bruna? W czym niby byli lepsi? Może rzeczywiście dość kijowo sprawdzał się w roli pałkarza, ale był geniuszem! To się powinno liczyć! Z trudem połknął kawałek jabłka, widząc jak dziewczyna zmierza w kierunku chłopaka. Czy miał jakąś drogę ucieczki? Zaczął nerwowo rozglądać się wokół siebie. Dlaczego nie miał jakieś szalonej genetyki? Mógłby zmienić kolor włosów, rysy twarzy… Tylko oczy zostałby takie same. A wierzył, że Madison ich nie zapamiętała. - Proszę. – odpowiedział po angielsku chłodno, ponieważ włączyła mu się nieprzyjemna strona. W końcu dlaczego Przyjezdna musiała mówić po francusku?! Chrząknął, odrywając się na chwilę od jabłka. – Jesteś mi coś winna, lepiej abyś mnie zaskoczyła. Tam mogło się zdarzyć wszystko – dorzucił, zerkając mimowolnie na dziewczynę. I w dodatku na Merlina była tak piekielnie piękna! Jak on miał niby ją lekceważyć? Nie potrafił być aż tak chamski jak tak naprawdę powinien być. Westchnął ciężko, patrząc na boisko. - Chyba jesteś wzywana. – zakomunikował, wracając do konsumpcji jabłka.
Co takiego się stało, co podkusiło Dahlię, aby przyjść na boisko quidditcha? Cóż, chciała trochę potrenować, dlatego ubrała się w jakieś szorty, bluzkę na ramiączkach i założyła jakieś zdezelowane trampki, by po drodze spiąć włosy i chwycić za miotłę, na której miała nadzieję polatać. Nie słyszała o tym super treningu dwóch przyjezdnych drużyn, jaka szkoda. Ostatnio chyba żyła w swoim świecie, gdzie wszystko jej się chrzaniło w życiu osobistym i przeklinała siebie za to, że ma niekiedy tak durne pomysły, że to po prostu przegięcie. I tak, miała na myśli ten durny, eksperymentalny pocałunek Petrosa, a potem ten zupełnie nieoczekiwany Bruna, który de facto pocałował Vanessę, a nie ją, ale i tak totalna beznadzieja! To wszystko zaszło zdecydowanie za daleko, gdzie ona miała rozum? Nie powinna się tak bawić uczuciami innych. I nawet jeśli to była wszystko wina Christiana! Heheh. No dobra, nie potrafiła zwalić winy na niego, więc jeszcze bardziej nakręcała się, że to wszystko przez nią. Teraz chciała się wyżyć, polatać trochę, może znajdzie zagubioną duszyczkę, która porzuca jej trochę kafla, albo stanie na bramce czy coś? Niestety, przemierzywszy błonia i dotarłszy na boisko, szczerze się zdziwiła, widząc profesora Sherazi i jakieś inne osoby, które chyba miały trening. Rozpoznała parę dziewcząt z wieży gryfonów, stąd też uznała, że to ci przyjezdni. Otworzyła lekko buzię ze zdziwienia, aby po chwili ją zamknąć i przejść się na trybuny. Może nie będzie to długo trwało? Klapnie sobie i zaczeka na siedzonku. Kiedy kierowała się już do upatrzonego miejsca, nagle dostrzegła... Bedau, rozmawiającego z Madison, którą zdążyła już poznać i polubić! Jednak fakt, że był tam ślizgon, wcale jej się nie podobał. Nie była już Vanessą, więc jej nie znał, ale może rozpozna jej oczy? Nieeee... a może jednak tak? Nie potrafiła się zdecydować, więc wyhamowała, zanim podeszła bliżej nich i w rezultacie usiadła dosyć daleko od tej dwójki. Z walącym sercem przysiadła na ławie, w jednej ręce trzymając miotłę, a drugą skubała brzeg jej krótkich spodenek. Jednocześnie starała się jak gdyby nigdy nic obserwować wyczyny przyjezdnych na boisku. No, oby szybko skończyli!
A co podkusiło Add by tu przyjść? Wiadomo! Chęć obczajenia nowych chłopców! Ci przyjezdni byli ponoć całkiem nieźli. Cóż, tak przynajmniej twierdziły jej koleżanki, gdy siłą wyciągnęły ją z dormitorium. Bo tak naprawdę nasza księżniczka nie miała ochoty nigdzie ruszać swoje tyłeczka, zwłaszcza dla jakieś bandy obcych chłopaków pocących się w pogoni za tą głupią złotą piłeczką. Rety, ona pewnie nawet nie była naprawdę złota, pff. I czym tu się tak ekscytować? Poza tym w każdej chwili mogło się oberwać tłuczkiem i wylądować w SS, a to raczej mało efektowne. No, oczywiście co innego, gdyby grała drużyna Puchonów, w której składzie mógłby być Elliot. Wtedy Adelaide przychodziłaby na każdy mecz i trening, czekając na niego z ciasteczkami i ciepłą herbatką albo sokiem dyniowym. I kibicowałaby mu zawzięcie, nawet, gdyby siedział na ławce rezerwowych albo nie zdobył żadnego punktu. Była przecież jego pierwszą i największą fanką! Ale teraz dzielnie towarzyszyła swoim koleżankom z pokoju, które piszczały i omal nie dostawały orgazmu na sam widok tych chłopaków w kolorowych pelerynkach, czy co to tam było. Komentowały wygląd każdego, żadnemu nie mogły odpuścić, a Add po prostu siedziała tak z założonymi rękami i wzrokiem wbitym w boisko, choć tak naprawdę nie śledziła przebiegu zdarzeń. Pewnie ocknie się dopiero, gdy któryś z nich dostanie tłuczkiem albo coś! Wtedy się zrobi ciekawie, hłe hłe hłe. Tylko, że ocknęła się dużo wcześniej, gdy jej "koleżanka" nie grzesząca inteligencją wystrzeliła w górę różdżkę, mamrocząc pod nosem zaklęcie. Co prawda, udało się jej ono, bo z końca patyka wystrzeliły kolorowe fajerwerki, ale Add natychmiast wstała i wyrwała jej różdżkę. -Co ty wyprawiasz?- syknęła, po czym spojrzała w stronę boiska, z którego ludzie pewnie patrzyli na nią jak na jakąś kretynkę. Uśmiechnęła się głupkowato i zażenowana siadła na miejsce, mając ochotę zapaść się pod ziemię. To wyglądało tak, jakby to ona była jakąś napaloną trzynastolatką, która chce zwrócić na siebie uwagę. Pięknie.