Tuż przy wiszącym moście znajduje się to niezwykłe miejsce. Nikt nie wie kto, kiedy i po co ustawił tutaj te kamienie. Możliwie, że były jeszcze nim zbudowano Hogwart. Każdy kto usiądzie w środku, zamknie oczy i w zupełne ciszy wsłuchiwać się będzie w otaczające odgłosy ma szanse usłyszeć ciche szepty zamieszkujących to miejsce duchów.
Autor
Wiadomość
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Kostki:1, 6, I Uderzenie/unik: 2 atak Członek drużyny: nie Dodatkowo: +10 pkt dla domu
Wylądowała na moment na ziemi, by podnieść upuszczony kij, ale zaraz wróciła na pozycję gotowa do kolejnego ataku. Z ulgą zauważyła jak sprawnie Viola radziła sobie z unikami. Całe szczęście trafiła jej się zdolniejsza przeciwniczka niż ona sama i nie musiała się martwić, że ją obije. Niby na tym polegało to zadanie, ale czułaby się bardzo nieswojo ze świadomością, że sprawiła komuś ból. Nabrawszy pewności, że o Krukonkę nie ma się co martwić w kolejny atak włożyła nieco więcej siły. Skupiła się mocniej, chwyciła kij w obie dłonie, aby jej tym razem nie wypadł i ruszyła naprzód. I to wcale nie tak, że celowała w nos. Twarz to ostatnie miejsce, w które chciałaby uderzyć koleżankę (tym bardziej że wciąż żywymi wspomnieniami uczucia rękawicy na twarzy), ale jakoś tak ją zniosło z rozmachu, kiedy puściła miotłę. Cios został wyprowadzony, na ewentualne korekty było już zdecydowanie za późno, pozostawało więc mieć nadzieję, że Viola będzie na tyle sprytna by uchylić się w odpowiednim czasie. - Przepraszam... - Powiedziała cicho tak na zaś, już za same intencje.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kostki:5/6 Uderzenie/unik: 2 unik Członek drużyny: tak Dodatkowo: +20pkt dla Ravu
Była naprawdę gotowa na wszystko i nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby Nancy uderzyła w nią z całej swojej siły. W końcu ona jeszcze niedawno złamała rękę Puchonki także chyba byłoby sprawiedliwie, gdyby w uczciwej walce i ją spotkał taki los. Z pewnością nie chciała, aby dziewczyna się powstrzymywała i nie dawała z siebie stu procent w czasie ćwiczeń. - Dajesz. Nie hamuj się - zachęciła ją jeszcze i chyba odniosło to jakiś efekt, bo już po chwili Williams ruszyła na nią z atakiem wymierzonym prosto w głowę. I to w jakim stylu! Aż oko cieszyło się na widok zdeterminowanej Nans, która z pewnością porzuciła swoje obawy i uderzała tak, by zrzucić z miotły. Całe szczęście, że Strauss miała wystarczająco szybki czas reakcji, by bez większego problemu odchylić się na miotle i tym samym przyczynić się do tego, że jej przeciwniczka uderzyła jedynie powietrze. Chyba teraz naprawdę obie dawały z siebie wszystko! - Dokładnie tak! Jeszcze raz, Nans! - ponownie zaczęła ją zachęcać do tego, by podeszła do zadania na poważnie bez przejmowania się ewentualnymi kontuzjami. W końcu one dla Strauss były czymś niemalże powszednim i z pewnością nie mogłaby mieć tego dziewczynie za złe.
Kostki:1, 5, B Uderzenie/unik: 3 atak Członek drużyny: nie Dodatkowo: -5+10+10=15 pkt dla domu
Słowa Strauss dodały jej naprawdę sporo otuchy. Dziewczyna ewidentnie nie miała żadnych problemów z unikami i chyba dobrze się przy tym bawiła. Nans postanowiła więc dać z siebie wszystko przy tym ostatnim ciosie. Podbudowana po ładnie wykonanym ataku uśmiechnęła się z zadowoleniem i spróbowała powtórzyć dokładnie to co zrobiła przed chwilą. Ustawiła się na pozycji, chwyciła kij oburącz, trzymała równowagę i zaatakowała. Tym razem faktycznie celowała w okolice głowy, ale włożyła w cios nieco mniej siły, tak na wszelki wypadek. Udało jej się utrzymać pozycję i nie stracić równowagi. Kolejny raz ku zaskoczeniu Puchonki okazało się, że jest o wiele lepsza w ataku. Gdyby nie wrodzona niechęć do przemocy i agresji może sprawdziłaby się na pozycji pałkarza, kto wie. Po zakończonym zadaniu wylądowała na ziemi w o wiele lepszym nastroju niż po rundzie pierwszej. - Dzięki za walkę! Taka rywalizacja to czysta przyjemność! - Uśmiechnęła się przyjaźnie do Violi. Ostatnio miały szczęście być dobierane jako przeciwniczki na zajęciach i Nancy zdążyła naprawdę polubić tą dziewczynę. Postanowiła się, że przy jakiejś okazji spróbuje wyhaczyć ją gdzieś poza zajęciami, żeby trochę lepiej się poznać.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
[01:24:06] @ Nathaniel Bloodworth : jak złamiesz jej rękę to już jest twoja
[01:24:18] @ Nathaniel Bloodworth : miecz przeznaczenia ma dwa końce czy coś.
Dotychczas szło jej naprawdę dobrze, ale w pewnym momencie możliwe, że poczuła się zbyt pewnie lub po prostu pozwoliła Nancy się zbytnio zbliżyć przez to na czas nie wykonała odpowiedniego manewru. I tak chociaż wcale nie dostała dosyć mocno z piąchy na kiju w twarz to jednak nie była zbytnio przygotowana taki obrót sprawy przez co spadła z miotły. Tak po prostu. I na tyle nieszczęśliwie, że akurat upadła na lewą rękę, która przeraźliwie chrupnęła przez siłę upadku. Strauss przetoczyła się na brzuch czując jak przez jej ramię przepływa fala co prawda krótkiego lecz niezwykle intensywnego bólu. I choć nie była medykiem była świadoma tego, co się właśnie stało. Nie było to jej jedyne złamanie w życiu. Powoli podniosła się na klęczki, przyciskając zdrową ręką uszkodzoną kończynę do tułowia i w zasadzie nim zdołała wstać obok niej pojawił się Walsh, by potraktować jej uraz jednym z zaklęć leczniczych. Dopiero wtedy stanęła na własnych nogach i musiała przyznać, że wciąż czuła nieprzyjemne uczucie rozchodzące się po dopiero co zrośniętych kościach. - Nie ma co, postarałaś się - stwierdziła ze śmiechem po czym wyciągnęła do niej prawą dłoń do uścisku. - Również dziękuję. Naprawdę miło było współpracować z kimś kto dawał z siebie wszystko. Nie kłamała. Wiedziała, że w drugiej rundzie na pewno Williams skorzystała z jej zachęty i pomimo lekkich oporów przyłożyła się należycie do zadania i widać było tego efekty. Miała nadzieję, że jeszcze nie raz będzie dane im się spotkać czy to na boisku Quidditcha czy też poza nim. Kto wie... może kiedyś Nancy zasili na stałe szeregi Puchonów w drużynie? Wszystko było możliwe.
- Ale czy to jest to, czego chcesz słuchać? Jesteś pewna? - spytała, kiedy znowu znajdowała się na tyle blisko, by bez nadmiernego krzyczenia móc porozmawiać z dziewczyną. Po lekcji zdecydowanie powinny usiąść w jakimś suchym miejscu i przedyskutować to wszystko, co się działo. Bo nie wyglądało to wcale tak kolorowo, jak niektórzy mogliby twierdzić, a Victoria naprawdę nie miała ochoty co chwila zmuszać się do tego, by zapanować nad wybuchami złości. Nie o to tutaj chodziło, prawda? Wszystko zaś wskazywało na to, że obecnie najchętniej przyłożyłaby i Boydowi i Fillinowi, a to skończyłoby się, cóż, raczej dość mocno tragicznie, czyż nie? - Nie wiem, czy chcę się o tym przekonywać. Wyzywa innych, wdaje się w bójki, a później obraża, jakby miał pięć lat, bo krzywo na niego spojrzałam? To brzmi po prostu... infantylnie - stwierdziła jeszcze, ale widać wdawanie się w dyskusje w tym temacie, nie było do końca najlepsze w przypadku tego całego wyścigu, czy raczej slalomu, bo kiedy minęła trzeci kamień, zahaczyła o niego zdekoncentrowana, a miotła skręciła gwałtownie, więc by nie stracić równowagi, zawróciła i w efekcie leciała w kierunku przeciwnym, niż właściwy tor wyścigu.
Kostki:4 i 2 Dodatkowo: 3 kamienie i lecę w przeciwnym kierunku
Po wymianie zrozumiał, że wcale nie tak łatwo było zapanować nad tym kijem. Podziwiał te wszystkie o wiele niższe koleżanki, które dawały radę naparzać rękawicą bokserską w swoich przeciwników. Uśmiechnął się i wskoczył na miotłę. Zastanowił się przez chwilę, czy lepszą taktyką nie byłoby zrobienie tego w odwrotnej kolejności, ale uznał, że nie będzie już kombinował, skoro siedział już na trzonku miotły. Wzbił się ponownie w powietrze i zaczął celować w swojego przeciwnika. Kij mu trochę ciężył i zamiast w żołądek, w który celował trafił w nogę. Uderzył chyba dość mocno, ale średnio miał wyczucie użytej siły z takiej odległości. Uśmiechnął się przepraszająco i w tej chwili wypadł mu kij, przez co Profesor odjął mu punkty. Oburzył się cicho, bo przecież to była jego pierwsza próba i to, że stracił równowagę nie powinno być niczym dziwnym, ale nie chciał już narzekać. Podniósł broń i ustawił się do podjęcia następnej próby.
Kostki:6,1,G Uderzenie/unik: 1 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 równowaga x2, +15 Krukoni @Russell Alvarez
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Na jej pytanie zacisnęła na chwilę usta, zastanawiając się nad tym, co powinna powiedzieć. Faktycznie, trening miotlarstwa i towarzyszące mu warunki atmosferyczne wcale nie sprzyjały rozmową, które dla dziewcząt w ich wieku wydawały się dość kluczowe. Były jeszcze młode, patrzyły na świat wciąż niewinnie i odrobinę dziecięco. Błękitne ślepia znów powędrowały w stronę krukonki, a na ustach dziewczyny pojawił się delikatny uśmiech. - Podejrzewam, że on też wielu rzeczy, które mówię, nie ma ochoty słuchać. Wydaje mi się, że teraz sztuka kompromisu jest najważniejsza w budowaniu relacji. Nie ma ludzi idealnych Vici. Nic lepszego nie przyszło jej do głowy, za to dłonie mocniej zacisnęły się na trzonku miotły i ominęła jeden z kamieni, skupiając uwagę na locie. Zdecydowanie wypad do kawiarni i plotki przy ciastku oraz gorącej herbacie byłby znacznie lepsze. Mogłyby w pełni skupić się na sprawach ważnych bez uważania na to, aby zlecieć z miotły. Ruchem głowy zgarnęła wilgotne od kropel włosy do tyłu, unosząc powoli dłoń i przecierając również oczy, gotowa była do ponownego startu, gdy przyjaciółka znalazła się obok. - To facet, nie oczekuj zbyt wiele. Pewne cechy dziecka podobno nigdy z nich nie wyrastają. Gdybyś jednak nie chciała się przekonać, czy zwracałabyś na Fillina taką uwagę i przejmowała się tym, jak głupio razem z Boydem się czasem zachowuje? - zapytała z zaczepnym uniesieniem brwi, zaraz pozwalając sobie na odrobinę śmiechu. Podobno ludzie przejmowali się tymi, których chcieli lepiej poznać. - Victoria, uważaj! Dziewczyna jednak zawinęła się na kamieniu, lecąc w przeciwną stronę, a Alise roztargniona chwilowym brakiem bezpieczeństwa brunetki, sama nie ominęła kamienia, chociaż mogła dalej lecieć, pokonując następne. Przyśpieszyła trochę, byle jak najszybciej wrócić na start i zacząć od nowa — mając nadzieję, na jej towarzystwo. Popołudniowe spotkanie musiało stać się faktem, a nie luźną propozycją.
Tak jak się domyślał, nastał moment zamiany. Teraz on miał być tym unikającym. Wskoczył na miotłę pełen energii. Wręcz nie mógł się doczekać, aż krukon go zaatakuje, ale na tym się skończyło. Chłopak chyba chciał się za nim odegrać za nogę, bo postanowił uderzyć go w tą samą nogę co on jego. Niestety udało się. To był naprawdę dobry cios, normalnie to mu by pogratulował, ale… spadł z miotły. Krukonowi przez wszystkie próby to się nie udało, ale Russell był dość wyjątkowy. Zawsze musiał coś spieprzyć. Teraz nie dość, że go bolała noga to i ręka. Całe szczęście nie miał złamanej, więc mógł powrócić na miotłe. Dał znak chłopakowi, że może go po raz kolejny zaatakować. W myśli miał tylko jedno- oby nie twarz! Szkoda byłoby gdyby zaraz zaczął pluć krwią czy coś. Wolał skończyć to z honorem.
Kostki:1,3 Uderzenie/unik: 1 unik Członek drużyny: nie Dodatkowo: +1 ,+10pkt dla domu
Przejął się, kiedy zobaczył jak jego przeciwnik spada z miotły, bo sam pamiętał jakie to nieprzyjemne uczucie. Podał koledze rękę, żeby pomóc mu wstać. Może i niepotrzebnie, ale nie przepadał za przemocą, nawet jeżeli ta była wynikiem zadania narzuconego przez kogoś wyżej. Miał już dość tego wchodzenia i schodzenia z miotły, dlatego tym razem przyłożył się nieco bardziej. Zaparł się, że ten walony kijek mu nie wypadnie i chociaż najpierw trzymał go jedną ręką, to żeby zminimalizować te szansę, puścił miotłę i pchnął do przodu. Nie włożył w to zbyt wiele siły, bo nie chciał, żeby przechyliło jego miotłę. Nie miałby nawet szans na asekurację i pewnie skończyłby nabity na kij z wielką rękawicą. Przez to całe skupienie na technice zapomniał o celowaniu, więc kij uderzył wyżej, niż Gabriel by chciał. Ale cóż, chyba lepiej w twarz, niż poniżej pasa, prawda?
Kostki:1,5,B Uderzenie/unik: 2 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 równowaga, +25 Kruki
Kiedy chłopak mu pomógł, posłał w jego stronę przyjazny uśmiech, mimo że to i owo go bolało. Przecież taka była lekcja i to nie jego wina, że jemu się udało ani że Russell miał taki słaby refleks. Może to dlatego, że nie był przygotowany? Może, że zwyczajnie się zamyślił? Opcji było naprawdę wiele, ale to nie miało znaczenia. Znaczenie było zupełnie inne. Kiedy właśnie myślał, by nie dostać w twarz, to zauważył, że zostaje zaatakowany… prosto w twarz! A właściwie w nos. Jak bardzo boli atak w nos? Nie był w drużynie, więc jego doświadczenie co do bólu zwłaszcza na miotle było zerowe./ Może czasami podczas bójek mu się dostawało, ale to była inna sprawa. Nie czekając długo, zrobił unik.
Kostki:4+1 z poprzedniej tury=5 Uderzenie/unik:2 unik Członek drużyny:nie Dodatkowo:20 pkt
Zaśmiała się tylko z komentarza Josha, kiedy ten już odchodził. To nie były umiejętności, to był zwykły fart. Miała nadzieję, że Chris nie będzie traktował jej ulgowo, tylko przez to, że jest kobietą. Kiedy wsiadła na miotłę bez żadnego balastu poczuła się od razu pewniej i może to właśnie ta pewność ją zgubiła? Mimo tego, że gajowy uderzył tak słabo, że pewnie nawet nie zostawił siniaka, to ona i tak straciła równowagę i w pięknym stylu zaczęła spadać z miotły. Nauczona (na szczęście nie swoim) doświadczeniem zabezpieczyła się tak, żeby nic nie złamać. Nie chciała odczuć tego bólu, nie chciała, żeby Joshua ją musiał leczyć i nie chciała sprawdzać ja sobie poradzi z rzucaniem zaklęć leczących, kiedy trzeba je rzucać na siebie samego. Na całe szczęście obiła sobie tylko całe ciało. Kości pozostały na swoim miejscu. Uśmiechnęła się do Chrisa, żeby nie przejmował się tym, że jego towarzyszka jest sierotą i nie potrafi usiedzieć na miotle. Chwilę później już zwarta i gotowa czekała na kolejny cios, nawet jeżeli gajowy miał jakieś obawy. On dał radę wytrzymać trzy ataki, to ona także miała taki zamiar.
Z zadowoleniem przyjął zarówno to, że udało mu się trafić Fillina mimo jego prób ucieczki, jak i to, że tym razem wyważył cios na tyle, by nie zrzucać ziomka z miotły; choć biorąc pod uwagę to, że rzeczywiście, wiązał swoją przyszłość z biciem innych ludzi i ruchomych piłek podczas latania na miotle, to nie były jakieś spektakularne wyczyny. Ot, dzień jak co dzień, trening jak trening. Bawił się jednak naprawdę wyśmienicie, nieporównywalnie lepiej niż na takich, o, zaklęciach, to znaczy na tych oficjalnych, po bitce; wtedy myślał, że umrze z nudów, teraz zaś czuł że żyje. Szkoda, że nie mógł chodzić tylko na lekcje z gier miotlarskich. Zachęcony dotychczasową skutecznością, nie zastanowił się przed kolejnym zamachem i tym razem przywalił przyjacielowi srożej niż wcześniej, z zamiarem trafienia w prawe ramię.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Kostki:4 +1 =5 Uderzenie/unik: 3 unik Członek drużyny: tak Dodatkowo: +15
Przy ostatniej rundzie ponownie krążę przy moim ziomku. Boli mnie już wszystko i o ile lubię te całe qudditchowe zabawy, to najmniej lubię to obrywanie. Wciąż mnie ta kostka napieprza srogo. Zauważyłem, że strasznie często trenujemy właśnie te pałkarskie rzeczy. Ostatnio na treningu Ślizgonów też właśnie na tym się skupiliśmy Nie wypuszczają nam znikaczy, byśmy szukali ich po całym obszarze, a przecież w teorii jestem niezastąpiony na boisku (no, znaczy akurat po ostatnim meczu, to może i jestem), więc na tym też powinniśmy się od czasu do czasu skupiać! W każdym razie na ostatnie zagranie moje przyjaciela o mały włos nie unikam i ledwo mnie muska ta pała, więc w sumie jestem z czasem coraz lepszy, mimo większej ilości siniaków.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Profesor najpierw zrobił rundkę po uczestnikach zajęć i poskładał co wymagało poskładania, a następnie zarządził zmianę ról. William odebrał więc od Matthew rękawicę na kiju, a następnie dosiadł z powrotem swojej Błyskawicy i uniósł się płynnie w górę, czekając aż drugi Ślizgon uczyni to samo. W międzyczasie zważył narzędzie mordu w dłoni, próbując je choć odrobinę wyczuć zanim przypuści atak na kumpla. Mimo że jego głównym zajęciem było uganianie się za kaflem i przerzucanie go przez pętle, to i z pałką radził sobie nieźle – jakkolwiek to brzmi – co nie raz, nie dwa zdołał już udowodnić, więc powinien i z tym czymś sobie dać radę. Jakoś. Nie dało się wszak ukryć, że było jednak zdecydowanie mniej poręczne niż instrument pałkarzy. — I jak, gotowy? — rzucił do bruneta, gdy tylko ten ustawił się na odpowiedniej pozycji, kierując w jego stronę zakończony rękawicą bokserską kij. — Chciałbym obiecać, że będę się miarkował, ale… — Wzruszył ramionami, przyoblekając usta w szelmowski uśmieszek. Z pierwszym ciosem zamierzył się na lewe ramię Gallaghera i wbrew temu co mogły sugerować jego słowa oraz nieco sugestywny uśmiech, nie włożył weń całej swojej siły; jedynie tyle, żeby zabolało, gdyby kumpla zawiódł refleks i uderzenie okazało się celne. Czuł się na tyle pewnie w kwestii równowagi, że puścił przy tym trzonek miotły i chwycił kij w obie dłonie, by móc lepiej nad nim zapanować podczas wyprowadzania ciosu. Było nie było, cholerstwo jednak swoje ważyło. Wprawdzie odczuwał ogromną pokusę, żeby odpowiedzieć Mattowi pięknym za nadobne i należycie zrewanżować się za wcześniejsze, ale skutecznie nad nią zapanował. Póki co.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kostki:2, 2, B Uderzenie: 2 Członek drużyny: - Dodatkowo: -
- Jesteś w to lepsza ode mnie - powiedział do April dość miękko, uśmiechając się do niej na znak, że najwyraźniej miała więcej wyczucia, jeśli chodzi o upadki i wszystko, co się z tym wiązało. Może po prostu, mimo wszystko, miała więcej rozsądku, niż brawury i tak to się kończyło. Christopher, choć nie było tego aż tak dobrze widać, był raczej nastawiony na ryzyko i wszystko, co się z tym wiązało, kiedy już znajdował się w mało korzystnej sytuacji, to wpadał w nią cały i jak widać, kończył połamany. Nie zmieniało to faktu, że nie bardzo chciał zrobić krzywdę kobiecie, a na dokładkę ciągle wracał myślami do uwagi Walsha, która w dziwny sposób go niepokoiła, bo naprawdę poważnie zastanawiał się, czy powiedział coś, co mogło brzmieć sugestywnie. Pewnie dlatego, gdy celował w lewe ramię April, trafił ją bardzo lekko, nawet nie powinna mieć siniaka, a później znowu zgubił kij i aż wzniósł oczu do nieba, bo to nie było już wcale śmieszne, a raczej komicznie żałosne. Nie popisywał się i nawet jeśli chciał być ostrożny, to wyraźnie nie robił tego w sposób należyty, a śmieszny. Ruszył ponownie po zgubiony kij, żeby móc wyprowadzić ostatni cios, o ile April nie będzie miała nic przeciwko. Gdyby spadła i coś sobie zrobiła, zamierzał jej pomóc.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Jean Strauss
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168
C. szczególne : Kilka drobnych tatuaży; często zakrwawione lub posiniaczone knykcie; blizna na całym prawym nadgarstku (od knykcia palca wskazującego na skos)
Nie musiałam długo czekać na moment, w którym Seonghwa miał się na mnie rzekomo zemścić. Za co? Ponieważ zrzuciłam go dwukrotnie z miotły, gdzie raz miał przeze mnie złamaną rękę? A przynajmniej tak mi się wydaje, ze to było złamanie. W końcu skoro leczył go nauczyciel, nie ulegało to wątpliwości, że to było złamanie. Ups? Ponoć nie używałam aż takiej siły, a tu proszę… Teraz to on miał za zadanie mnie uderzyć. No, powodzenia. Skoro na meczach unikanie tłuczków weszło mi w krew, to co to takiego unikać jego uderzeń? Szczególnie jak widzę, jak się rusza. I go znam, więc ciężko mu będzie na trafienie mnie. Chociaż, skoro ja trafiłam go trzy razy, w tym raz w nos, to chyba też miałby, chociaż najmniejszą, szansę na trafienie mnie, prawda? Takiego znicza. Widziałam jego zamach, byłabym nawet w stanie określić siłę, z jaką chciał mnie uderzyć, ale nic z tego, Bitsch. Byłam dla niego chyba zbyt szybka. Uniknęłam jego ciosu, wciąż utrzymując się na miotle. - Ktoś chyba odpuścił treningi - zachichotałam tylko, przygotowując się do kolejnego uniku.
Kostki:4 (+1 za członka drużyny) Uderzenie/unik: unik I Członek drużyny: najak Dodatkowo: wciąż +1 do uniku, +30 punktów dla Gryffindoru
Ósemki w powietrzu? Chyba sobie odpuszczę... I nawet jeśli taka właśnie myśl przeszła mi przez głowę, kiedy spojrzałam na Jess to wiedziałam, że tak po prostu nie mogę. W końcu skoro ją tutaj zaciągnęłam, to sama muszę wykazać się wystarczającą odwagą, żeby robić to wszystko, o co prosił nauczyciel, prawda? Musiałam wspierać przyjaciółkę, cokolwiek by się nie działo. Nawet jeżeli bałam się, że znowu mi nie wyjdzie i wszystko pójdzie w maliny, to trzeba próbować, prawda? A mimo wszystko, bałam się, że znowu to zepsuję. Że znów zacznę lecieć niekontrolowanym lotem w górę i nauczyciel będzie musiał mnie ściągać, a to było po prostu straszną wizją. Ale trudno, trzeba było próbować. Jeżeli nie dla siebie, to dla wygody panny Smith, żeby wiedziała, że nie jest w tym sama. I kiedy już myślałam, że zacznę lecieć jeszcze wyżej niż powinnam, miotła wydawała się mnie posłuchać. Zawisłam na odpowiedniej wysokości i kiedy już chciałam przejść do robienia ósemek, cała ta radość chyba minęła. Zaczęłam lądować, ale to nie było ładne lądowanie. Miotła co chwila postanawiała się zatrzymywać, jak ostatnio. Przynajmniej szło coraz lepiej! Jeszcze trochę, a będę mogła naprawdę śmigać!
Ann absolutnie nie potraktowała niczego jak wyzwanie, nawet nie chciała jej trafić i szczerze wierzyła w to, że Niamh znowu wykona taki świetny unik jak poprzednio. Niedoczekanie Twoje. Rękawica nie dość, że trafiła Puchonkę, to ta jeszcze straciła równowagę i spadła w z miotły. Annabell rozszerzyła swoje oczy i zaklęła po węgiersku, po czym poleciała z dół i będąc przy ziemi zeskoczyła. - Ja nie chciała, przeprasam, to przypadkiem! – mówiła do Niamh, ale z tego całego stresu język jej się plątał i jej akcent był jeszcze wyraźniejszy niż wcześniej. – Mogę to wyleczy. – dodała do dziewczyny, patrząc na nią najbardziej przepraszającym wzrokiem jakim tylko mogła. Było jej wstyd, czuła się absolutnie fatalnie. Nieraz sama zrobiła sobie krzywdę spadając z miotły, ale na własne życzenie. Broń Merlinie nie chciała skrzywdzić kogoś innego, wiedziała, że będzie to przezywać przez długi czas i już starała się wymyślić, jak może to wynagrodzić O’Healy. Zanim jednak zdążyła wyjąć różdżkę, podszedł do nich profesor i naprawił rękę Niamh. Helyey było tak strasznie głupio, że nie wiedziała jak ma się zachować. Słuchała słów profesora i podała rękawicę Niamh, kiedy ta zapewniła, że może latać dalej. Wskoczyła na miotłę i odbiła się od ziemi, wzbijając się w powietrze. Jak dobrze pójdzie, to nie umrze, chociaż na miejscu Puchonki celowałaby jak najdokładniej. Niemniej jednak, mimo stresu i koszmarnego samopoczucia, udało jej się wykonać unik i nawet nie zsunęła się z miotły. Rękawica jej nie dosięgła, a Ann stwierdziła, że to dzięki unikaniu drzew i innych rzeczy na wyścigach, zwyczajnie nabrała wprawy.
Kostki:5 Uderzenie/unik: unik Członek drużyny: nie Dodatkowo: +10 dla domu; +10 dla domu @Niamh O'Healy
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Zajęcia nie należały do najbezpieczniejszych, ale na szczęście profesor zadbał o to, by nikt nie wyszedł stąd z kontuzją. Czuł się więc spokojniejszy, kiedy przekazywał kij na ręce swojego kolegi z drużyny. Z drugiej strony obawiał się jednak tego, że chłopak odwdzięczy się pięknym za nadobne i przynajmniej nabije mu jakiegoś porządnego siniaka. No trudno, nie zamierzał się przecież z takich względów wycofywać. Usadowił się więc wygodnie na swojej miotle i wzleciał w górę, idąc w ślady Fitzgeralda, a zaraz po tym uśmiechnął się do niego z podobnym zacięciem, jakim ten wcześniej go obdarował. - Jak nigdy wcześniej. – Rzucił wesoło, chociaż sam zauważył, że nerwowo zaciska palce na rączce miotły. Zwykle to on posyłał tłuczki w innych zawodników, więc nie był do końca przekonany czy nie stracił drygu w przypadku uników. Co prawda poddawał się również i takim ćwiczeniom na treningach Zjednoczonych z Puddlemere i szło mu całkiem nieźle, ale wiadomo, że nigdy nie można było być pewnym w stu procentach. Stwierdził, że przede wszystkim musi się skupić na swoim zadaniu i uważnie obserwować ruchy tymczasowego przeciwnika. - Daj spokój. – Mruknął z niemałym opóźnieniem, po czym machnął ręką, pokazując kumplowi, żeby się nie przejmował, a i tym samym dając mu do zrozumienia, że mogą rozpoczynać tę walkę. Przyczaił się na niego jak tygrys i tylko czekał aż Will się zamachnie. Wtedy wykonał gwałtowny skręt na swojej miotle, unikając – jak mniemał (niesłusznie) – potężnego ciosu. Póki co udało mu się więc uniknąć rewanżu ze strony towarzysza.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Tym razem był już prawie przekonany, że ją sięgnie. Choć toczył wewnętrzną walką, naprawdę chciał trafić ją chociaż raz. To był zabawny, ale i irytujący paradoks – z jednej strony górę próbowało wziąć solidne podejście do treningów, które wypracował w sobie przez ostatni rok. Nigdy się nie poddawał, nigdy nie przestawał przeć naprzód, narzucał sobie ostre tempo i pokonywał stające na jego drodze przeszkody. Dziś była jedną z takich przeszkód, powinna nią być. Z drugiej strony o zwycięstwo walczyło odebrane wychowanie – wpojone zasady, które jasno mówiły mu, że kobiety, bez względu na to jak silne i samodzielne, były nietykalne. Powinien pokonywać przeszkody, jasne, ale w momencie kiedy były przedstawicielkami płci pięknej, powinien je raczej ominąć i przeskoczyć, niż próbować zwalczyć. To wywoływało w nim dysonans i kto wie, może właśnie dlatego unikała wszystkich jego ciosów? Może jej na to pozwalał? A może czas przestać się oszukiwać i przyjąć do wiadomości, że była od niego zwyczajnie lepsza? Szybsza, zwinniejsza, bardziej utalentowana. Pochwycił to spojrzenie, z pełnią uznania unosząc jedną jasną brew, a zaraz potem wycelował w nią po raz ostatni – znów nijak jej nie ostrzegając; znów chybiając. Popatrzył na nią z powagą, ale kącik ust drgnął ostrzegawczo i zaraz roześmiał się, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Lwica pożarła kruka. Albo... łabędzia? — opuścił swoją broń i podleciał bliżej niej, wyciągając do niej rękę — Starczy tego, niezaprzeczalnie wygrałaś. Jestem Ci winien kawę albo piwo. Co on plótł? Byli na lekcji, wykonywali swoje zadanie. Nie był jej nic winien, a mimo to... nie żałował, że to powiedział. Naszła go zabawna myśl, że od pewnego momentu całe to starcie i tak przestało być dla niego szkolnymi zajęciami. Przecież ledwo zdawał sobie sprawę z obecności osób dookoła nich.
Kostki:5, 4, F Uderzenie: III Członek drużyny: chyba tak Dodatkowo: -1 do równowagi, +10 pkt dla Ravenclawu x2 (+15 z poprzedniego etapu, razem 35)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Po tym, jak znów ominęła jego cios, teatralnie przewróciła oczami, jakby zawiedziona z przebiegu wydarzeń. Jakby nie było to wyzwanie, jakiego oczekiwała. A jednak nic bardziej mylnego, spodziewała się dokładnie takiego oddania sprawie z jego strony, jakie ostatecznie przed nią ukazał. A to, że była w stanie uciec od jakichkolwiek obrażeń było raczej składową wielu czynników, w tym, przede wszystkim, szczęścia, bo przecież za ostatnim razem, choć zabrakło jej czasu na odpowiednią reakcję, to najzwyczajniej jej noga, w którą celował, była już w ruchu, bo przed otrzymaniem ciosu postanowiła trochę zmienić swoją pozycję. - Na pewno dostałeś tylko w nogę? - chyba go trochę ćmiło od tej ich rywalizacji, bo wygadywał straszne bzdury. Nikt nikogo nie pożarł, Lwica, choć owszem, poczuła krew, a potem działała instynktownie przy wymianie ciosów, to szanowała swojego rywala na tyle, by nie dopuścić do tego, aby tak wyrównany bój stał się ostatecznie dla kogokolwiek wyłącznie ucztą. Chyba, że ucztą dla oczu, bo przy wyczynach kapitańskiej pary faktycznie było na co patrzeć. Pokręciła przecząco głową. - Lwica dba o linię. - i nie je byle czego, chciałoby się dodać, ale w tym wypadku złośliwość zwyczajnie nie przeszłaby jej przez gardło. Czy i ona jednak pogubiła się właśnie we własnych myślach? To przecież mogłoby zabrzmieć jak odmowa odebrania tego wyimaginowanego długu, o którym nigdy nie powinno być mowy. - Nie myśl, że z tą przysługą też zaczekam pół roku. - zanim odpowiedziała, zdążyli uścisnąć sobie dłonie, a potem złapała go za ramię i zrobiła na miotle prawie całe kółko wokół niego, zatrzymując się dopiero u jego boku i zaczepnie go szturchając. W końcu już przy ich pierwszym spotkaniu stwierdził, że w egzekwowaniu długów była wyjątkowo szybka. I, o ile w przypadku korepetycji najwyraźniej obydwoje potrzebowali do tego dojrzeć, tak tym razem miała zamiar trzymać go (i siebie) za słowo.
Kostki:4 + 1 za bycie w drużynie = 5 -> udany unik, utrzymanie na miotle (+10pkt dla domu) Uderzenie/unik: unik III, koniec Członek drużyny: keptn Dodatkowo: łącznie +50 punktów dla Gryffindoru
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie było widać po niej obrażeń. Machnęła zatem ręką, kiedy Josh chodził po uczniach i leczył wszelkie obicia czy zwichnięcia. Jeden siniak jej nie ogranicza, szczególnie, kiedy teraz znajdować się będzie na pozycji bijącego. Wzięła od Lou pałę i zważyła ją w ręce. Ciężka. Nie dziwne, że niektórzy tracili równowagę na miotle przez nią. Ale od czegoś ma się te mięśnie w udach. Hem wierzyła, że się utrzyma. Wzniosła się i popatrzyła na Lou. Decyzja była szybka i... No nie do końca w pełni przemyślana. Ale uśmiechnęła się wrednie. - Now... Show me 'hachya made of - i zamachnęła się, celując prosto w twarz dziewczyny. Mocny, pewny cios. Agresywny, jeśli nie po prostu niebezpieczny. Trochę miała nadzieję, że uniknie. Jeśli nie... Shit happens w tym sporcie. Zmięknie pewnie, jeśli faktycznie jej zmiażdży nos.
Kostki:1, 3 (+2), I Uderzenie/unik: 1 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +25 pkt z zeszłego etapu i +10 z tego, razem +35 pkt dla domu. +1 do równowagi z zeszłego etapu x3, użyte 1, zostało x2
Seonghwa Bitsch
Rok Nauki : VII
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 184
C. szczególne : Blizny, wiele blizn. Jedna z najnowszych przecina jego prawy łuk brwiowy, kilka sznyt pokrywa jego lewe przedramię. Family time. Nieodłączny resting bitch face.
stare kostki, 1, 1 + 3 Kostki:5, 6, H Uderzenie/unik: 1 Członek drużyny: tak Dodatkowo: +15pkt dla Ślizgonów (+5, -, -, || zamiana || +10); -1 do uniku dla uderzanego
No generalnie to kwestia wpierdolu. Jean go mocno obtłukła, a bo się rozpraszał, a potem zwyczajnie - trzeba było to przyznać - zrobiła go na szaro i po raz kolejny spitolił się z miotły. Szczęśliwie tym razem się nie połamał, alleluja. Przynajmniej profesor Walsh nie musiał go składać. A szkoda, bo ostatnim razem poszło mu dobrze. Posłał dość wymowne spojrzenie Jean, ale czy powiedział "jestem pod wrażeniem"? Nie. Nawet jeśli był. Usłyszeć jakikolwiek komplement od niego to rzadkość. Nawet jak się było taką Jean! — No to się zabawimy. — Mruknął do siebie pod nosem, kiedy nauczyciel zarządził zamianę. Przejął sprzęt i zawisnął w powietrzu na miotle, oczekując gotowości ze strony Jean. Nie to, że się cieszył, że będzie mógł w jej stronę zamachnąć się kijem, ale... no cieszył się. Dobra, był z niego trochę sadysta, ale żaden tam damski bokser. W razie czego będzie mógł się zasłonić tym, że takie było ćwiczenie, czy coś! Poza tym Jean nie była zwykłym workiem treningowym tylko będzie musiał się i tak trochę nagimnastykować, żeby ją dogonić i palnąć. Dlatego trzeba było podejść do ofensywy po raz pierwszy. I ruszył w jej kierunku, zaciskając palce mocniej na narzędziu zbrodni by zaraz potem perfekcyjnie się zamachnąć. Jako, że był gentlemanem to nie celował od razu w twarz, okej? Tylko w nogę, taki był wspaniały i w ogóle. Wyprowadził atak, przykładając do niego może... nieco więcej siły niż to było konieczne. Ale kto by tam się spodziewał, że z niego taki he-man.
Kostki:5 (+10pkt dla domu) Unik: I Członek drużyny: tak Dodatkowo: +1 do uniku x2, +35 dla Gryfonów
Nie potrzebowała być leczona, bo żadnych obrażeń jeszcze nie zdążyła odnieść. Nic więc dziwnego, że dość szybko wzniosła się wraz z Hemah na odpowiednią wysokość. Miała przedziwne wrażenie, że teraz może jej pójść gorzej. W końcu najczęściej leciała w stronę tłuczka, zamiast go unikać. -Tylko bez taryfy ulgowej - rzuciła wyzywającym tonem, tuż przed tym, gdy rękawica leciałą prosto w jej nos. - No pięknie, tak się bawimy? Ja ci w nogę, a ty w nos? - rzuciła ze śmiechem, nurkując gwałtownie, aby nie zostać trafioną i powracając na odpowiednią pozycję. Nie została nawet draśnięta, co oczywiście powiększyło jej uśmiech. Przynajmniej nos miała cały i nie musiała się męczyć z paskudną opuchlizną i siniakiem.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Obserwował wszystkich z lekkim uśmiechem na twarzy. Cieszył się, że radzili sobie i niewiele osób spadło z miotły. Jedni bardziej się przykładali do zajęć, drudzy mniej, ale nie było to nic nowego. Śmiał się w duchu z kapitanów drużyn Gryfonów i Krukonów, ale cieszył się, że jednak podeszli do zajęć z większym zapałem niż niektórzy. Przekleństwa Boyda i Fillina puszczał mimo uszu, udając, że bardziej interesują go dwie latające wokół wszystkich dziewczyny. Widział, że krąg sprawiał im pewne trudności, albo były zbyt pochłonięte miłośnymi dramatami, które pewnie musiały omówić. Młodzież... Cieszyły go również Cassia i Jessica, które przyszły na lekcję i uczyły się latać. Wyczuwał w nich potencjał i miał nadzieję, że przyjdą na następne lekcje. - Dobrze, koniec na dziś! Cieszę się, że mimo wczesnej pory daliście z siebie wszystko - zawołał, dając wszystkim sygnał do lądowania. Ponownie obszedł wszystkich dookoła, lecząc drobne urazy, jakich zdążyli się nabawić. - Następne zajęcia będą już w większej mierze opierać się na lataniu, więc myślę, że nie będzie problemów i wszyscy będziecie wykonywać te samo ćwiczenie - dodał, uśmiechając się nieco szerzej i patrząc na Alise. O tak, następne zajęcia zdecydowanie powinny wszystkim odpowiadać i co najważniejsze - Panno Bradley i panno Smith, mam nadzieję, że widzimy się na następnych zajęciach - rzucił, spoglądając na dwójkę "nielotów", które jednak potrafiły zapanować nad miotłą. To, co miał już zaplanowane, będzie mogło jedynie dziewczynom pomóc w doszlifowaniu swoich zdolności. - Dobrze, kije z rękawicami odłóżcie na jeden stos, ci, którzy mają szkolne miotły - proszę je odnieść do składziku. Koniec - polecił głośniej, po czym klasnął w dłonie i zabrał się do zbierania swoich rzeczy. W międzyczasie spojrzał jeszcze na April i Chrisa, uśmiechając się do nich szeroko, zawieszając nieco dłużej spojrzenie na mężczyźnie. Rozejrzał się jeszcze po wszystkich, gotów do rozmowy, gdyby ktoś czegoś potrzebował.
/zt dla wszystkich, jeśli ktoś chce porozmawiać, to zapraszam do gabinetu. Punkty domów oraz kuferkowe rozdzielę jutro. Dziękuję!
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
To co działo się na korytarzach przechodziło ludzkie i duchowe pojęcie. Wszędzie lała się woda, a gdzie nie spojrzeć ktoś rzucał głośne "aquamenti" byleby oblać kolejną ofiarę, która postanowiła mieć na sobie chociaż skrawek suchej nitki. Bonnie, jak to ona, wolała uciec przed wodnym gniewem psotników, choć musiała sama przed sobą przyznać, że to całkiem dobra zabawa. Nie miała jednak w sobie odwagi, aby po prostu oblać suchą (i co ważniejsze obcą) osobę, a więc czmychnęła w kierunku błoni. Po drodze suszyła sobie rękaw, którym zasłoniła się przed wodnym atakiem jednego z gryfonów. Dzisiaj słońce świeciło całkiem hojnie, co pozwoliło jej zdjąć czarny sweter mundurka i pozostać w lżejszym wydaniu odzieżowym. Nie wpadła na pomysł aby rozglądać się za potencjalnym psotnikiem, przecież kto w ogóle zauważył, że uciekła z wielkiej sali zanim postanowiono zadbać o każdy jej suchy element wystroju? Przysiadła sobie na jakimś pobliskim głazie i bawiła się zaklęciem suszącym, a jej kark mile ogrzewały promienie słoneczne. Zamierzała wrócić do zamku za minimum jakieś pół godziny aż się wszyscy uczniowie uspokoją. Myślami pomknęła do małego braciszka, który zapewne gania teraz tatę po całym mieszkaniu i próbuje go zamoczyć. Śmingus dyngus kojarzył się jej niezwykle miło choć nie przepadała za ciężkimi i mokrymi ubraniami przyklejającymi się do ciała.