Niewielki domek z zaledwie jednym pomieszczeniem. Przy jednej ze ścian znajduje się kominek, oraz niewielkie okno w widokiem na podwórko. W rogu stoi łóżko, a na środku drewniany stół z kilkoma krzesłami do kompletu. Przy chatce jest średniej wielkości ogródek z różnymi rodzajami roślin, przeznaczonymi głównie do karmienia magicznych stworzeń zamieszkujących zakazany las i jego okolice.
Nie widziała powodu, by nie przychodzić, była ich kolej na karmienie. Poza tym sama siebie by przyszła. Interesowała się Magicznymi stworzeniami i salamandra była jedną z jej ulubionych. Chętnie nawet by zabrała wszystkie jako swoje zwierzątka. Jednak już widzi jak jej matka wpada krzyk. Cóż, chociaż tak mogła zająć się tymi pięknymi stworzeniami. Zaobserwować młode i je nakarmić. Czy jest coś lepszego?? - Nie ma sprawy, przyszłam z przyjemnością - powiedziała głaskając jednego z towarzyszy dziewczyny po głowie. No cóż, co poradzi, że uwielbia zwierzęta bardziej niż ludzi. Jakoś łatwiej znaleźć z nimi jej wspólny język niż z własnym bratem. Który pewnie jej nienawidzi... Choć udaję, że to jej nie ruszą to trochę jest jej z tego powdu przykro. Jednak nie zamierza wyprowadzać go z błędu i na siłę pokazując, że się do niej myli. Nie wiedziała, czy jej towarzyszka jest tutaj z przyjemnością, czy też z poczucia obowiązku. Jednak no cóż, miały razem nakarmić więc nie będzie pytać jej o takie rzeczy. Skoro należy do tego klubu to znaczy, że musi chociaż trochę lubić zwierzęta. A to wystarczyło Beatrice.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Naprawdę starał się nie spowalniać marszu, ale nogi już mu wchodziły w dupsko. Dreptał na tych swoich chudych patykach i dreptał, a ciągle byli jakby w tym samym miejscu. Pobłądzili? A skąd! Niemożliwe, przecież Bruno prowadził... Dotarli w okolice Chatki Gajowego. Dobrze znał to miejsce, zazwyczaj wokół owej chatki roiło się od dzikich, magicznych stworzeń. I tym razem nie mogło być inaczej. Gdy tylko się zbliżył, dopadło do niego stado dzikich Bahanek. Uporczywe istoty poczęły go kąsać wszędzie. W-S-Z-Ę-D-Z-I-E. Machał rękoma jak głupi, usiłując się od niech odgonić. Dobył nawet różdżki, ale nie był w stanie wypowiedzieć żadnego zaklęcia. Co za natrętne stworzenia! Nagle poczuł mocne ukłucie na prawym udzie. Zawył jak konający wilk i złapał się za bolące miejsce. Na jego dłoni został krwawy ślad. - Kurwa mać, uchlała mnie! - syknął - Matt, chyba muszę się skoczyć do Skrzydła Szpitalnego. Sorry... - powiedział i z przepraszającą miną spojrzał na swojego towarzysza. Będzie musiał tu na niego zaczekać. Oby nie trwało to długo...
Kość I – ilość pól: 2 Kość II – wydarzenie: 3 Obecne pole: niedaleko Chatki Gajowego Inne: Bahanka mnie ugryzła, idę do Skrzydła Szpitalnego Poprzednia lokalizacja: Dębowa Polana
W przeciwieństwie do Bruno on nie odczuwał jeszcze zmęczenia, co nie zmienia faktu, że wkurzał się na niefortunny początek tej wycieczki. Nie mogli odnaleźć żadnego tropu rannego zwierzęcia, a jeszcze co gorsza stracił przez te wiewiórki zarobione ciężką pracą galeony. Błądzili jak idioci, a zmiana prowadzącego niestety nie wpłynęła wcale na podkręcenie tempa czy natrafienie na jakikolwiek sensowny ślad. Ot, po prostu szli przed siebie, aż wreszcie dotarli w okolice chatki szkolnego gajowego. Matthew rozglądał się wokoło, poszukując jakichś plam krwi, kiedy nagle dostrzegł jak jego gryfoński kolega wymachuje rękami, próbując uchronić się przed stadem dzikich Bahanek. Biegł ile sił w nogach, żeby mu pomóc, ale nim znalazł się wystarczająco blisko, magiczne stworzenia odfrunęły gdzieś dalej. Zanim to jednak zrobiły, mocno wkłuły się w udo jego towarzysza. Cholera, dawno nie słyszał, żeby ktoś tak głośno zawył z bólu. Współczuł mu, jednocześnie zastanawiając się czy Tarly jest gotów kontynuować pochód. Odpowiedź dotarła do niego stosunkowo szybko. - Jasne. – Przyznał mu rację, bo lepiej było sprawdzić co z tą raną. – Będę się kierował w stronę Wierzby Bijącej. Może natrafią po drodze na jakiś trop. Znajdziesz mnie bez problemu, bo nie będę nigdzie zbaczał z tej trasy. Nawet jak coś znajdę, to na Ciebie poczekam. – Wyjaśnił mu jeszcze na szybko swój plan, po czym ruszył w dalszą podróż.
zt. x2
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól: 2 i nie parzysta 1 Kość II – wydarzenie: kostki Obecne pole: 6 Inne: zimne dreszcze i poczucie chłodu i zmarznięcia Poprzednia lokalizacja: wierzba-bijaca
Dziewczyna wolnym krokiem szła w stronę chatki Hagrida. Nie spieszyła się zbytnio. -Cześc- powiedział widząc go w oknie. Mad otworzyła drzwi, weszła do chatki,po czym znalazła pierwszy tropy lecz tylko na kilka chwil, ponieważ już Gajowy dostrzegł Gryfonkę przed oknem i zaprosił ją na herbatkę. Była tak zamyślona że nie zwróciła uwagi na otoczenie. Usmiechnęła się krzywo. Upiła mały łyk gorącego napoju tak na rozgczanie ale zamiast tego podziałało to w odwrotną strone, no cóź odczuła zimne dreszcze, poczucie chłodu i zmarznięcia. Zajęła się całkowicie sprawmi kółka FF nie myślała o niczym innym.Zdecydowała, że pojdzie gdzieś imdziej miała nadzieję znaleźć jakieś kolejne ślady.
ZT
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól: 5 Kość II – wydarzenie: 5 + 5 z uzdrawiania Obecne pole: 11 Inne:kompana do opieki na trzy wątki świergotnik Poprzednia lokalizacja: chatka-gajowego
Koło wierzby znowu Gryfnka pojawiła się,zdziwiło ją trochę, że tutaj kolejny raz szła za tropem.Szybko podbiegła, pod wierzbą bijącą znajdując rannego świergotnika i go ratując.Jej głos drżał, nic dziwnego przecież jego śpiew był wkurzający.Zaczęła się rozglądać zastanawiając się w którą stronę ma pójść. To mówiąc wstała i poprawiła strój i odeszła dalej stronę tylko Mad znaną.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól:1 https://www.czarodzieje.org/t17953p225-kostki#509638 Kość II – wydarzenie:2 ->3 https://www.czarodzieje.org/t17953p225-kostki#509640 Obecne pole: 17 Inne: gajowy testował nową mieszankę ziół, która powoduje zimne dreszcze i poczucie chłodu i zmarznięcia, które będzie ci towarzyszyć przez cały wątek. Nie przeciwdziałają temu uczuciu zaklęcia ogrzewające, ale ciepło drugiego ciała owszem. Poprzednia lokalizacja:laka-pod-zakazanym-lasem
Idąc przez błonia, zastanawiała się, gdzie jest reszta uczniów z kółka FF wiedziała ze zapisało się dość sporo osób. Hmm... trzeba by znaleźć ślady,lecz one znowu zaprowadziły Mad do znajomej chatki. Jenyy... mam szczęście...pomyślała i pobiegła do chatki,jak tylko gajowy zaprosił Gryfonke na herbatę Dopiero po cchwili zorientowała się że owa herbatka ponownie spowodują zimne dreszcze i poczucie chłodu i zmarznięcia. No cóż uśmiechnęła się przepraszająco i uścisnęła pół-olbrzyma jeszcze raz. Po chwili wybiegła z chatki.
[z/t]
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
W stronę chatki gajowego zmierzała ponownie Gryfonka chyba bedzie stałym gościem w chatce.Oby nic sie nie zdarzyło,jakoś nie specjanie Mad by chciała wystrczająco dużo się działo.Pełna złych przeczuc pojawiła się na terenach.Niestety stado szkodników niespodziewanie za atakowały Mad nie obyło się bez szkód. Jedynie co ucierpiało to dziury w ubraniach ale ponoć ktoś mówił a może tylko słyszała ze to takie modne. Uśmiechnęła się i wyszła Jej mina mówiła jasno, że nie jest jakoś specjalnie zachwycona.
z/t
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Środa, dzień jak każdy inny, popołudnie całkiem zwyczajne. Nie miał już lekcji do prowadzenia, dyżur także zdążył mieć za sobą, więc właściwie pozostawał dla zainteresowanych. Mógł też wybrać się do Hogsmeade, aby odwiedzić babcię. Była jednak u niej sąsiadka, całkiem sympatyczna i pomocna wiedźma, której sprawiało przyjemność to, że może przysiąść z kimś przy filiżance herbaty, opowiadając o swoim kocie. Nie miał nic do zwierząt, czy to magicznych, czy też nie, ale naprawdę nie rozumiał, jak można mówić w kółko o ulubionym jedzeniu Pana Puszka, jego ukochanej poduszce, bla, bla, bla. Była jednak jedyną osobą, która łączyła przeszłość i teraźniejszość babci Irene. Potrafiła zająć kobietę, gdy ta za bardzo zapadała się we wspomnienia, myląc wszystkich wokół, a szczególnie swojego wnuka. Josh był kobiecie wdzięczny za pomoc, za którą ta nie chciała zapłaty, a jedynie, żeby jej co jakiś czas pomagał załatwić sprawunki w Londynie. Wiedział, że znów będzie musiał się tam wybrać, ale starał się to odwlec w czasie jak najbardziej. Jutro. Kiedy tak bił się z myślami, dostrzegł chłopaka z Ravenclaw, który kierował się, prawdopodobnie, w stronę chatki gajowego z pakunkiem w dłoniach. Choć istniała możliwość, że w pudełku trzyma jakieś zwierzę, które zamierza uwolnić przy Zakazanym Lesie. Ponieważ nadarzała się idealna okazja, aby odwlec w czasie spotkanie z kociarą, Josh przyspieszył kroku, równając się z uczniem. Sean O’Connor, jeden z tych, o których mówi się uczeń-geniusz. Zdaje się, że był dobry we wszystkim, nawet na miotle latał przyzwoicie, ale najwyraźniej nie marzył o dołączeniu do grupy. Z tego, co kojarzył chłopaka, często przebywał sam, będąc raczej samotnikiem. Tym bardziej Josh zdziwił się, gdy usłyszał, że Sean niesie upieczony tort. Słysząc jednak dla kogo i z jakiej okazji, uśmiechnął się szeroko i przepuścił chłopaka, dając mu czas na dojście do chatki oraz posiedzenie trochę z wujkiem. Sam w tym czasie spacerował po błoniach, kręcąc różdżką w dłoniach. Wyglądało więc na to, że młody Sean był rodziną z Chrisem. W takiej sytuacji, bycie odludkiem przez chłopaka, nagle nabierało sensu. Do tego gajowy miał urodziny. Co prawda nie miał nic, co mógłby podarować w ramach prezentu, ale nie zamierzał zaprzepaścić szansy na odwleczenie w czasie spotkania z sąsiadka babci Irene. Zdecydowanie wolał wpaść na urodzinowa herbatkę, nie będąc zaproszonym i pewnie nie będąc szczególnie mile widzianym. Cóż, prawdę mówiąc, nie przejmował się tym zbytnio. Najwyżej szybko wyjdzie. Lekki uśmiech rozjaśnił na moment jego twarz. W dniu urodzin nikt nie powinien świętować sam. Kiedy dłonie, uszy oraz nos miał już lodowate i czerwone, skierował się w stronę chatki gajowego. Lekki krok, szeroki uśmiech na twarzy, jak zwykle dobry humor. Zamek wyglądał równie pięknie, co za pierwszym razem, gdy go zobaczył. Z tej perspektywy, stojąc u progu Zakazanego Lasu, nie tracił na urodzie, choć najwięcej emocji wzbudzał widok znad jeziora. Zaśmiał się pod nosem na te sentymentalne bzdety, po czym stanął przed drzwiami chatki, do których zapukał zdecydowanie. -Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, O'Connor! - rzucił radośnie, gdy w końcu drzwi się otwarły. - Trochę zmarzłem… Masz może herbatę? - dodał, unosząc brwi w pytającym geście, uśmiechając się przy tym szeroko. Być albo nie być, wpuści albo wyprosi, oto jest pytanie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na własne urodziny, zawsze wydawało mu się, że jest to robienie nadmiernego szumu dookoła jego osoby, ale oczywiście, było mu miło, kiedy dostał rano paczki od taty, rodzeństwa i Charliego, nie spodziewał się jednak zupełnie, że Sean postanowi pofatygować się do niego z ciastem. W pewnym sensie uważał, że to nie jest konieczne, że zabiera po prostu czas bratankowi, ale jakoś tak sam się uśmiechnął na widok tortu i świeczek, jakie chłopak zapalił z największą ostrożnością, starając się zrobić to odpowiednio elegancko. Nie miał zbyt wiele czasu, by z nim posiedzieć, bo chciał dokończyć jeszcze niektóre sprawy przed feriami, ale i tak zdążyli napić się herbaty i trochę porozmawiać, Sean rzucił nawet, że żałuje, że Chris również nie wyjeżdża, bo jego towarzystwo na pewno byłoby przyjemniejsze, niż niektórych nauczycieli, co gajowy jedynie skwitował delikatnym uśmiechem. Bratanek nie narzucał mu się jakoś szczególnie mocno, ale również nie zamierzał zostawiać wujka tak całkiem z pustymi rękami oraz koniecznością zmywania naczyń, czy czymś podobnym. Przyniósł mu niewielki prezent składający się z eleganckiego szkicownika oraz zestawu ołówków, na co Christopher jedynie lekko się uśmiechnął i poczochrał włosy chłopaka, zastanawiając się jednocześnie, czy to aby na pewno dobre, że tak bardzo go przypomina. Fobia społeczna gajowego, jeśli można było o niej mówić, nie była czymś, co pchało go na przód, tak samo życie we własnym świecie, a dzieciak w wieku Seana zdecydowanie potrzebował przyjaciół, jak również jakiś szalonych wyskoków, bo w przyszłości mógł żałować, że ich nie dokonał. Inna sprawa, że działało to w obie strony, a zatem — jeśli coś by zrobił, równie dobrze mógłby w przyszłości płonąć z przerażenia i wstydu na samą myśl, że w ogóle pozwolił sobie na taki, czy inny krok. Z perspektywy czasu Chris uważał jednak, że druga opcja jest o wiele lepsza, bo przynajmniej nastoletnie życie nie wydaje ci się dziwnie płytkie i jakieś takie pozbawione żadnego wyrazu. Tak czy inaczej — całkiem przyjemnie spędził ten czas z bratankiem i nie czuł się źle, kiedy chłopak po prostu zebral się do wyjścia, zasłaniając się koniecznością dalszej pracy. Chris doskonale wiedział, że Sean jest zbyt ambitny, by sobie po prostu pewne rzeczy odpuścić, tak więc po prostu uśmiechnął się łagodnie, a później pożegnał chłopaka, by wrócić po prostu do wnętrza chaty i nieco posprzątać. Zdążył właściwie tylko schować prezent i odstawić mokre kubki, kiedy usłyszał pukanie. Nie spodziewał się żadnych gości, nic zatem dziwnego, że z góry założył, że to pewnie Sean czegoś zapomniał, skierował się zatem prędko do drzwi, a kiedy je otworzył, zamrugał zdziwiony. Nigdy nie wpadłby na to, że na progu własnego domu zobaczy profesora Walsha i już chciał zacząć tłumaczyć mu, że jeszcze nie miał okazji spojrzeć na boisko, jak go poprosił, kiedy ten nagle wypalił z życzeniami urodzinowymi, a gajowy poczuł się jak kompletny baran, zaś w jego głowie pojawiło się więcej pytań, niż jakichkolwiek odpowiedzi. Nie wiedział zupełnie, skąd właściwie mężczyzna wiedział, że dzisiaj są jego urodziny, a o spotkaniu z profesorem Sean nie wspomniał ani jednym słowem, wyglądało zatem na to, że nie uznał go godnego swojej uwagi albo po prostu zbagatelizował jego znaczenie, bo raczej na pewno nie mógł zakładać, że Walsh nagle postanowi bawić się w przyjęcia niespodzianki. - Mam - wydukał więc całkowicie zbity z tropu. Nie miał bladego pojęcia, jak powinien zareagować na to pytanie, nie wiedział również zupełnie, czego oczekuje od niego mężczyzna, ale uznał, że nie wypada teraz zamykać mu drzwi przed nosem, zaprosił go więc do środka, żeby nieco się ogrzał przy ogniu i faktycznie napił herbaty, w końcu to nie był jakiś wielki problem, a gajowy tez nie chciał wychodzić w ostatecznym rozrachunku na jakiegoś straszliwego buca, czy chama, toteż ograniczając się do najbardziej potrzebnych słów, po prostu robił to, co wypadało. Wręcz machinalnie zabrał się za wstawienie wody i wyciągnięcie czystego kubka, nie mówił jednak nic, nie wspominał o swoich urodzinach i nie dziękował za życzenia, czuł się nimi bowiem dziwnie zażenowany, jakby wydawało mu się, że to w ogóle nie powinno mieć miejsca i ogólnie rzecz biorąc Joshua w tej chwili był dla niego czymś w rodzaju diabła w pudełku. Nie był skrępowany tym, że mężczyzna znajdował się w jego domu, bo nie traktował tego w jakiś niestosowny sposób, ale mimo wszystko spinał się dość mocno w obecności profesora, który był skłonny wykorzystywać każdy pretekst do rozmowy i rzucania jakichś żarcików, a przynajmniej tak wydawało się Christopherowi. Był zupełnie inny, jak jakieś magiczne stworzenie, a gajowy mimo wszystko nie chciał go w żaden sposób urazić, bo nie chciał robić sobie jakiś niepotrzebnych wrogów, nie potrzebował szarpania szat dla urozmaicenia życia.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Co można dać komuś jako prezent na urodziny, gdy nie dość, że nie ma się pomysłu, ani czasu, tak jeszcze nie zna się dostatecznie danej osoby? Nawet Josh nie wiedział, choć w pewnych kwestiach śmiało nazwałby samego siebie kreatywnym. Szczególnie gdy przychodziło do wynajdywania tematów do rozmowy z osobą, która nie chciała ciągnąć konwersacji. Inaczej było, kiedy przychodziło do prezentów. W tym nigdy nie był dobry, nie wiedział, co można komuś dać, aby naprawdę się ucieszyła. Już prędzej zabrałby w odpowiednio ciekawe miejsce, ale czy takie coś mogło być “prezentem”? Plus, czy był sens wyciągać gajowego z chatki, aby zabrać go gdzieś? Do lasu? Nie, już lepiej było iść zupełnie na żywioł, pukając do drzwi chatki. Swoją drogą, czy to miejsce nigdy się nie zmieniało? Miał wrażenie, że tak jak zamek wciąż trwał w takim samym stanie, odkąd od rozpoczynał naukę, tak chatka gajowego nie ulegała zmianom. Jak było w środku, liczył, że sam się przekona. Otoczenie z zewnątrz nie sugerowało jednak większych poprawek wewnątrz. Nie zdążył zastanowić się nad tym dostatecznie długo, aby ocenić, czy chociaż roślinność wokół się zmieniła, gdy drzwi się otwarły. Owszem, minął się z uczniem, ale nie podejrzewał, że naprawdę chłopak przed momentem wyszedł od O’Connora. Teraz, nieomal uderzony drzwiami, które otwarły się o wiele szybciej, niż podejrzewał, nie miał czasu na rozmyślania. Mówiąc życzenia, które, choć krótkie i brzmiące dość prosto, były całkowicie szczere, przyglądał się jak twarz gajowego, a właściwie jego spojrzenie, stopniowo się zmienia. Wyraźnie spodziewał się kogoś innego i nie został pozytywnie zaskoczony. Byłby to cios w serce, gdyby Josh się tego nie spodziewał. Jak jednakże mogłoby być inaczej, skoro ciągle go nachodził? Takie przynajmniej można było odnieść wrażenie, ale przecież to nie było tak. Zwyczajnie wykorzystywał okazje do rozmowy w pełni, bez przejmowania się stopniem znajomości. Ludzie uwielbiali wszystko szufladkować, nawet znajomości. Dobry znajomy, przyjaciel, kolega, współpracownik… Zupełnie jakby te określenia miały cokolwiek więcej znaczyć. Naprawdę istniały zasady dotyczące tematów do rozmów oraz ich długości, czy częstotliwości, w zależności od stopnia relacji? Dlaczego Walsh miałby się tym przejmować, skoro czasem zupełnie obca ci osoba będzie w stanie udzielić lepszej rady niż przyjaciel. Dlatego też, czy naprawdę nie powinien się pojawiać, aby złożyć życzenia, skoro już dowiedział się o nich? Miał je zignorować i udawać, że nic nie wie? Taka opcja była po prostu śmieszna, niepotrzebne utrudnianie życia. Tym bardziej że w pewnym sensie się znali, pracowali razem. Zupełnie inną stroną był fakt, że Josh wykorzystywał tę okazję jako pretekst do chwilowego odwleczenia w czasie pozostałych spraw. Z tego nie zamierzał się spowiadać, ale przecież każdy ma swoje prywatne sprawy, prawda? - To chętnie się napiję. Myślałem, że jest trochę cieplej - stwierdził ze śmiechem, wchodząc do środka chatki i mimowolnie rozglądając się po niej. Zdarzyło mu się kiedyś być w środku, za czasów szkolnych i teraz… Nie dałby sobie niczego uciąć, ale wydawało mu się, że jedynie zapach był inny, a cała reszta nie uległa zmianie. Zawsze się zastanawiał, dlaczego łóżko muszą mieć gajowi tam, gdzie cała reszta, czy naprawdę nie woleliby mieć go w osobnej części, chociażby dobudowanej, ale nigdy nikogo o to nie pytał. Kto wie, może będzie mieć okazje dopytać O’Connora, kiedy ten przestanie się peszyć i rumienić. Spojrzał na mężczyznę, mrużąc na moment oczy. - Rzeczywiście zimna pogoda ci nie służy. W cieple się nie rumienisz tak gwałtownie - zauważył lekkim tonem, jakby stwierdzał powszechnie znany fakt. Usiadł wygodnie, czekając, aż herbata będzie gotowa, obserwując ruchy gajowego. Podparł głowę na pięści, czekając na chwilę, gdy Chris spojrzy w jego stronę, albo chociaż się odwróci. - Nie mam prezentu, co musisz mi wybaczyć. W zamian za to zabiorę cię do Hogsmeade na coś… Zależy czy wolisz się czegoś napić, czy coś zjeść. Wolałbym nie próbować ci kupować prezentu, bo poza znalezieniem ciekawego zwierzaka nie mam pomysłu - odezwał się z entuzjazmem, kiedy w końcu mężczyzna w jakimś stopniu na niego spojrzał. Był ciekaw jego reakcji, choć powoli zaczynał zauważać chwile, w których Chris milczał. Zdawało się, że niektóre uwagi puszczał mimo uszu i Josh był ciekaw, czy i teraz tak się stanie. Zamierzał mimo wszystko doprowadzić słowa do czynu, czyli naprawdę wyciągnąć go w ramach prezentu urodzinowego gdzieś. Zawsze można wykorzystać w tym celu jakiś wolny dzień i okazję, gdy zderzą się w miasteczku. W końcu nawet gajowy musiał czasem kupić parę rzeczy, prawda? Gorzej, jeśli wolał chodzić na Pokątną, ale i to nie stanowiło naprawdę ogromnego problemu. - Więc dziś masz urodziny… A ten chłopak to twój siostrzeniec? Bratanek? Całkiem bystry dzieciak i zdolny - rzucił swobodnie, a jednocześnie z dosłyszalnym zaciekawieniem. Prawdę mówiąc, był również ciekaw samego tortu. Słodkości zawsze były jego słabością, choć nie tak wielką jak miotły, czy inne elementy dotyczące quidditcha. Z biegiem czasu priorytety ulegały niestety zmianom, a także przyjemności zaczynały powiększać swój krąg. Tak jak wcześniej Josh po prostu lubił domowe wypieki, tak obecnie był ich zagorzałym fanem i można go było czasem przekupić ciasteczkami. Choć, o dziwo, sam nigdy nie próbował nauczyć się piec, czy to magicznie, czy bez użycia różdżki.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Prezenty ogólnie rzecz biorąc były dość trudnym zagadnieniem i nie zawsze wybierało się te właściwe, nawet znając kogoś bardzo dobrze, można było po prostu trafić jak kulą w płot. W przypadku Christophera istniała jednak jeszcze jedna mała przeszkoda, która mogła co najmniej zniechęcać do podejmowania jakichś działań — on po prostu wstydził się przyjmować podarunki, czuł się tym bardzo skrępowany i zawsze wydawało mu się, że po prostu znajduje się całkowicie nie na miejscu. Nie daj Merlinie, gdyby ktoś zaczął jeszcze śpiewać mu nieszczęsne Sto lat, wtedy zapewne po prostu zapadłby się pod ziemię. Nic zatem dziwnego, że nie odpowiedział zupełnie nic na życzenia, jakie złożył mu profesor. Nie dość, że całkowicie go zaskoczył, nie dość, że krępował się w jego obecności, to jeszcze na dokładkę wpadł na niego w jego urodziny i opowiadał te wszystkie głupoty, które gajowy po prostu puszczał mimo uszu, bo nie miałby jak z tym walczyć. Nie wiedział nawet, co miałby powiedzieć, a zwykłe podziękowania zawsze wydawały mu się dziwnie suche i sztuczne, nie umiał jednak wydusić z siebie nic więcej. Pewnie wiązało się to z faktem, iż nie lubił skupiać na sobie uwagi i wolał, kiedy świat i całe życie po prostu go omijały, wędrując spokojnie i bez większych rewelacji, jakie mogłyby zachwiać jego życiem. Inna sprawa, że Chrisa było całkiem łatwo wyprowadzić z równowagi, każda nowa osoba w jego życiu stanowiła zawsze wyzwanie, ale najgorzej było z tymi wiecznymi optymistami, którym buzie chyba się nie zamykały i myśleli, że po prostu mogą wskoczyć w jego przestrzeń osobistą, a to spowoduje, że on sam z miejsca zacznie radośnie podrygiwać, czy coś podobnego. Spora część ludzi nie brała w ogóle pod uwagę faktu, że gajowy lubił żyć sam i nie potrzebował wielkich przyjęć, że nie potrzebował żadnego szaleństwa, a niebezpieczeństwo znajdował w pracy, w końcu nie od dziś było wiadomo, że czarodziejskie zwierzęta i rośliny wcale nie należały do najprzyjemniejszych na świecie. Jeśli idzie zaś o wnętrze chatki, to nie zmieniło się aż tak bardzo, aczkolwiek prawdą było, że Christopher przystosował je nieco do siebie, by czuć się dokładnie tak, jak chciał, jak w domu. Panowała tutaj raczej prostota, która kojarzyła się z większością domków w górach, miejsce nie było przeładowane ozdobami, ale gdyby Walsh uparł się i zaczął spacerować po chatce, z całą pewnością znalazłby osobiste rzeczy gajowego, jak chociażby zdjęcia, czy jego własne prace, których nie zdążył schować. Trudno było powiedzieć, żeby panował tutaj idealny ład i porządek, ale daleko było również do skrajnego bałaganu, czy czegoś podobnego, ot, widać było wyraźnie, że ktoś tutaj mieszka, żyje, że tutaj odpoczywa i każdego dnia rano szykuje się do pracy. Było to dość naturalne, jeśli można tak to ująć, a jednocześnie było w tym coś dziwnie intymnego, pytanie jednak, czy Joshua w ogóle tak to odczuwał i w ten sposób spoglądał na sprawę, czy może jednak nie widział w tym swoim pojawieniu się, żadnego wkraczania na terytorium wroga, który w każdej chwili mógł zachować się niczym smok strzegących swych dóbr. - Zrobiło się już późno i wybrał się pan na spacer pod las, profesorze, tutaj zawsze jest zimniej - odparł na to całkiem spokojnie i dość rzeczowo, jednocześnie zajmując się parzeniem herbaty, co robił w sposób staranny, a nie tylko wrzucał torebki do kubków. Kolejną już uwagę również zignorował, ciesząc się jednocześnie, że lubił przebywać w nieznanym półmroku, co pozwalało na ukrycie rumieńca, jaki właściwie pojawił się u niego od razu po tej niemądrej uwadze. Znowu zaczął się zastanawiać, czy Walsh robi to specjalnie i czy to sprawia mu przyjemność, czy o co tutaj właściwie chodzi. Nie był zbyt dobry z wróżbiarstwa, nie byłby zatem odczytać prawdy z fusów, czy zrobić czegoś podobnego i chyba nawet nie chciał próbować, to oznaczałoby bowiem, że w jakimś sensie angażował się w te przedziwne spotkania, o jakich nawet nie myślał. Były, do pewnego stopnia, całkowicie naturalne, w końcu pracowali w tym samym miejscu, znali się pobieżnie, to i trudno byłoby się całkowicie ignorować, ale z drugiej strony — takie napaści? - Ze zwierzętami trzeba uważać, nie wszystkie dobrze czułyby się w takim miejscu, jak to - odparł, znowu reagując całkowicie wybiórczo na jego uwagę, jednocześnie zastanawiając się, skąd w ogóle przyszedł mu do głowy pomysł prezentu albo jakiegoś wyjścia razem, bo to brzmiało co najmniej absurdalnie i zupełnie nie wiedział, co ma o tym sądzić. Uznał to jednak ostatecznie za niezbyt mądry żart z jego strony i po prostu wzruszył na to barkiem, skupiając się w pełni na szykowaniu herbaty, która pachniała już coraz mocniej, pełna świątecznego, zimowego aromatu, jaki rozchodził się po całym pomieszczeniu. Nie oczekiwał od Walsha podarunków, nie oczekiwał od niego również zaproszeń, czy czegoś podobnego, przeszedł zatem nad tym do porządku dziennego, dochodząc do wniosku, że nie ma najmniejszego nawet sensu kombinować, jakby się z tej całkowicie niedorzecznej bzdury wykręcić. Inaczej byłoby, gdyby spotkali się po prostu przypadkiem na mieście, a inaczej było, teraz kiedy profesor zachowywał się, jakby nie miał ciekawszych rzeczy do roboty albo ciekawszych ludzi do zaczepiania. - Bratanek. Pozwolę sobie podziękować w jego imieniu - odparł i postawił przed Joshuą kubek aromatycznej herbaty oraz talerz, na którym znajdowała się cytryna, maliny i imbir pokrojony w plasterki. Być może Christopher nie był najlepszy, jeśli idzie o gotowanie, ale przynajmniej znał się na herbatach oraz na tym, jak należy je podawać, by były jak najlepsze. Skoro zaś mężczyzna twierdził, że zmarzł, potrzebował czegoś, co go zdecydowanie rozgrzeje. Nic zatem dziwnego, że w kubku już znajdował się miód i nieco goździków, a reszta tylko czekała, żeby zostać zaserwowaną. Christopher oparł się o blat, który znajdował się za nim i sięgnął po własny kubek, by objąć go obiema dłońmi i po prostu sterczała tam, czekając chyba na to, aż Walsh poczuje się lepiej i wróci do swojego radosnego świata.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Pewnie czułby się dziwnie, gdyby w Chatce panował odpowiedni nastrój. Teraz, choć siedzieli w lekkim półmroku, Josh nie odczytywał tego jako czegoś intymnego. Jeśliby Chris zamienił się nagle w smoka, który zionąłby w jego stronę ogniem, z pewnością Josh uznałby, że mężczyzna jest jeszcze bardziej intrygujący. Choć Walsh sam tego jeszcze nie przyznał, zaciekawił się osobą gajowego i zwyczajnie chciał go poznać. Dowiedzieć się co lubi, dlaczego wybrał ten zawód, co jest strasznego w zwykłej rozmowie. Intrygowały go rumieńce, sprawiając, że zastanawiał się, co je wywołuje, jaka przeszłość kryje się za nimi. Często widział na ulicy osoby, które w jakiś sposób zapadały mu w pamięć. Jedni uznaliby, że już się zauroczył nimi, ale było to dalekie od prawdy. On po prostu był ich ciekaw, jak nowej książki, którą widzisz na witrynie sklepowej, albo kawy, której zapach czujesz obok kawiarni. Dokładnie tak było z O’Connorem, był tą nieznaną kawą, której smak chciał Josh sprawdzić. Obserwowanie zaś go w trakcie pracy, albo w jego własnym domu, sprawiało, że profesor wyrabiał sobie o nim zdanie. Widział, jak ten reaguje na jego nagłe pojawienia się, ale nie wypraszał go. Miał duże pokłady cierpliwości, choć równie dobrze mógł mieć problemy z asertywnością. Co zaś się tyczyło wskakiwania w czyjeś życie i oczekiwanie, że teraz druga strona będzie równie optymistyczna, nie. Inna kwestia, że byłoby to z całą pewnością ciekawe. - Nie wyszedłem na spacer, a tu jestem specjalnie dla ciebie - poprawił go z szerokim uśmiechem, choć można było dostrzec przez ułamek sekundy nutkę zamyślenia w jego spojrzeniu. Szedł do babci i powinien się tam ruszyć, ale naprawdę nie czuł się na siłach. Kobieta ostatnio znów go nie rozpoznawała, a pomimo miłości, jaką ją darzył, potrzebował dodatkowych sił, aby się z nią spotykać. Praca z młodzieżą z kolei zdecydowanie była wyczerpująca, choć również dawała satysfakcję. On dopiero zaczynał, a już czuł się zmęczony. W takim stanie nie mógł iść do babci, u niej musiał być z uśmiechem na twarzy i spokojem w sercu. Wierzył, że wizyta u gajowego poprawi mu humor, nawet jeśli zepsuje go solenizantowi. Brutalne, ale szczere. Z drugiej strony, czy mężczyzna naprawdę tak się nim przejmował, żeby można było zepsuć mu humor? Sądząc po jego zachowaniu, po tym jak uważnie parzył herbatę, raczej traktował go jak chwilową niedogodność, której z uprzejmości nie wyrzuci za drzwi. Aż dziw, że nie był w Hufflepuffie za czasów szkolnych. - Ale takie Nieśmiałki pewnie miałyby niczym w raju. Cisza, spokój i skryty współlokator - odpowiedział lekko, bez złośliwej nuty. Ba, zamiast niej, słychać było ciekawość, jakby chciał się upewnić, czy dobrze myśli. Inna sprawa, że takie nieśmiałki z pewnością wolałyby las od chatki. Dodatkowo nie zamierzał naprawdę kupować zwierzęcia, dokładnie z tego powodu, o którym wspomniał mężczyzna. Nie wiadomo czy czułoby się dobrze u O’Connora, czy nie wolałoby mieszkać gdzieś indziej. Podarować komuś stworzenie, które za chwilę myślałoby jedynie o ucieczce, to nie był dobry prezent. Należało również pamiętać, że każde miało swój własny charakter, a co za tym idzie, często można było źle dopasować towarzysza. Teraz za to, Chris sam się podkładał, dając Joshowi pole do zabawy. - Z tego co widzę, kolejny raz odpowiadasz wybiórczo. Powinieneś na to uważać, w końcu milczenie uznaje się często za zgodę… - rzucił tylko, niby mimochodem, odbierając herbatę i dziękując za nią. Nie wiedział, że jest mu aż tak zimno, zanim nie objął dłońmi kubka. Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele, gdy wpatrywał się w napój. Babcia kiedyś przyrządzała mu ją w podobny sposób, zawsze dodając imbir i cytrynę. Powolnym ruchem włożył dodatki do kubka, obserwując, jak zanurzają się w herbacie. Dostawał ją zawsze w czasie ferii zimowych, gdy latał na swojej miotle do późnego wieczora i wracał cały skostniały z zimna. W kominku buchał ogień, babcia sadzała go na fotelu, otaczała kocem i podawała herbatę. W niektóre dni czytała mu po raz tysięczny historię quidditcha, opowiadając o czasach, gdy i ona w to grała oraz jak obserwowała niektórych swoich znajomych ze szkoły, jak dostają się do wymarzonych drużyn. Wspomnienia uderzyły w Josha w jednej chwili, a on na moment zapomniał o tym, że jest w chatce gajowego, że rozmawiali o prezencie, a także, że wspomniał jego bratanka. Upił łyk herbaty i dopiero wtedy wrócił do rzeczywistości. Uśmiechnął się szeroko, spoglądając na Chrisa. - Ciekaw jestem, w którą stronę pójdzie chłopak. Jest dobry chyba we wszystkim, ale nie widzę go w żadnej drużynie. Już prędzej w Ministerstwie, o ile nie pójdzie w ślady wujka. Od niego wiem o urodzinach - odezwał się, unosząc ponownie kubek i pijąc herbatę, nie spuszczając przy tym wzroku z O’Connora. - Wiesz, że jeśli chcesz, żebym wyszedł, wystarczyło powiedzieć? - dodał teatralnym szeptem, z błyskiem w oku. Owszem, mógł powiedzieć, ale skoro już przygotował herbatę, musiał liczyć się z tym, że Josh nie wyjdzie tak szybko.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Intrygujący? Pewnie gdyby tylko Christopher dowiedział się, że Walsh tak go określa, choćby i tylko w swoich własnych myślach, zaśmiałby się szczerze ubawiony. Był w końcu najbardziej zwyczajną istotą na świecie, która naprawdę nie robiła niczego niesamowitego, po prostu żyła na uboczu i się z tego cieszyła, co być może było niespotykane i nieco jakby sekretne, ale nie wiązało się to z niczym niezwykłym. Daleko mu było do smoka z baśni, czy zaklętego księcia, jak miało to miejsce w wielu historyjkach, nie rozumiał więc zupełnie, dlaczego profesor miałby chęć się z nim dalej spotykać, a już na pewno nigdy w życiu nie wpadłby na to, że jego odmienność może być w jakikolwiek sposób fascynująca. Nie było w niej nic, co mogłoby być pociągające, po prostu był jednym z wielu, jakich na pęczki na świecie. To zaś, że Walsh nie miał jeszcze do czynienia z osobą wycofaną, nie oznaczało, że wiązało się to z czymś tajemniczym, naprawdę! Inna sprawa, że mężczyzna zdawał się odczytywać niektóre zachowania gajowego nie tak, jak odczytywać je powinien i chociaż Christopher nie był jeszcze tego pewien, odnosił wrażenie, że w niektórych chwilach nauczyciel nieco się z niego naśmiewa, co można by uznać za urąganie, gdyby nie to, że Joshua zdawał się być w tym całkiem szczery. Nie było to raczej paskudne ciągnięcie za włosy, jakiego na całe szczęście O'Connor raczej nie doświadczył w swoim życiu. Aczkolwiek, prawdą jest, że w pewnym momencie sporo ludzi traktowało go raczej jak rzep u psiego ogona albo nikomu niepotrzebny klon Charliego, niemniej jednak dawno już wyrósł z przejmowania się tym. Nic zatem dziwnego, że również obecnie zdawał się po prostu machać ręką na zaczepki Walsha, wychodząc jednocześnie z założenia, że problem jest po stronie profesora, a nie jego samego. Zatem spokojnie można uznać, że osobowość gajowego była na tyle złożona, iż trudno było nawet w pełni stwierdzić, czy w pewnych aspektach brak mu asertywności, czy po prostu wykazuje się anielską cierpliwością i równie wielką dozą gościnności. Jedno było pewne - Walsh miał szczęście, że nie wpadł na to, by choćby przelotnie dotknąć Christophera, wtedy na pewno dowiedziałby się, czego robić nie należy. Ignorancja, jaką wykazywał w stosunku do jego niektórych odzywek, zdawała się być wręcz koncertowa. W ogóle nie przejmował się tymi zaczepkami, które większość osób uznałaby albo za bezczelne, albo za swoistą formę flirtu. Dla niego po prostu, jeśli można tak powiedzieć, wszystkie te uwagi po prostu nie istniały, były niczym natrętne muchy, które przelatywały gdzieś obok jego głowy. Nie chciał ich słyszeć, więc ich nie słyszał, to zaś z jakiego było to powodu, należało już zupełnie do innej kategorii rozważań, której na razie chyba nie było sensu poruszać. W końcu, niewątpliwie, byłoby to wkraczanie w strefę dość intymną, a na to było zdecydowanie zbyt wczas. Inna sprawa, że nie wiadomo było nawet, czy Joshua kiedykolwiek zdoła przekonać do siebie gajowego na tyle, by zaczął wyjawiać mu swoje tajemnice, a faktem było, iż Christopher nie zamierzał nigdy rzucać pereł przed wieprze. - Musiałbym zamieszkać na drzewie, najlepiej na bzie albo miłorząbie - odparł na to całkiem spokojnie, jakby w ogóle nie dostrzegał przytyku w swoją stronę. Czy miał być to żart, czy zaczepka, Christopher wcale nie poczuł się źle. Słyszał już wiele rzeczy, radził sobie również w wielu sytuacjach, które nie były dla niego nazbyt komfortowe, więc teraz również nie speszył się aż tak mocno, choć oczywiście, na jego policzkach pojawiły się nieznaczne rumieńce. Kiedy jednak Walsh odezwał się ponownie, gajowy spojrzał mu prosto w oczy i przez dłuższą chwilę podtrzymywał ten kontakt, jakby chciał go zapytać, czy aby na pewno chce sobie pogrywać w ten sposób. Później zaś wrócił do robienia herbaty i ponownie nie skomentował tej całej kpiny z rzekomym wyrażaniem zgody. Jeśli jednak mężczyzna sądził, że po prostu może go gdzieś wyciągnąć, bo nie miał ochoty rozmawiać na ten temat, to zdecydowanie się mylił. Nie podejrzewał go o żadne niemądre bezeceństwa, ale wypowiedź Walsha tym razem nie zabrzmiała najlepiej, z czego raczej powinien zdawać sobie sprawę. Christopher nie czuł się w obowiązku, by mu o tym mówić, uważał również, że jego spojrzenie powinno być wystarczająco wymowne. - To jego decyzja, ale sądzę, że odnalazłby się w wielu dziedzinach. Jest też całkiem szczerym człowiekiem, nic zatem dziwnego, że wspomniał o moich urodzinach - stwierdził jedynie i upił kolejny łyk herbaty, po czym nieznacznie się zarumienił i spojrzał na własne buty, nie zamierzając zupełnie dyskutować z Walshem na temat tego, co powinien zrobić. - Nie wyprosiłem pana, to chyba wystarczająca odpowiedź - stwierdził za to całkiem prosto i mężczyźnie musiało to na ten moment wystarczyć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zależy jak rozumieć określenie “naśmiewać się”. Jeśli jako złośliwe dogryzanie, to nie, zdecydowanie daleko było do tego. Jeśli nieznaczne rozbawienie na skutek czyiś zachowań, to tak. Wtedy można śmiało powiedzieć, że Josh wręcz lubował się w naśmiewaniu z gajowego. Nigdy jednak nie było w tym złośliwości, a chęć sprowokowania Chrisa do czegoś więcej. Z całą pewnością przekonanie o tym, że każda wycofana osoba skrywa w sobie coś więcej niż zamiłowanie do samotności, stanowiło po części błędne myślenie, ale nie potrafił się go pozbyć. Chciał zobaczyć, co jest w Chrisie i mógł to robić na dwa sposoby. Obserwować, albo prowokować, a że nie miał największych pokładów cierpliwości, wolał drugie działanie. Niestety wiązało się to z ryzykiem pogorszenia relacji, ale halo, czy naprawdę mogło być gorzej? Ostatecznie ignorowanie się jest najgorszą z możliwych opcji. Niechęć, czy sympatia podnosiły relację na kolejne poziomy, niezależnie czy pozytywne, czy negatywne, także gorzej być nie mogło. Niczym więc nieskrępowany dogadywał mu, gdy uważał, że może, obserwując jego zachowanie i uśmiechając się pod nosem z rozbawieniem, kiedy skóra gajowego uroczo się czerwieniła. - Z jakiego drewna masz różdżkę? - spytał nagle, przypominając sobie, że nieśmiałki chyba mieszały na tych, które służą do produkcji różdżek. Skrót myślowy i już zastanawiał się, z czego ma różdżkę gajowy, choć nie było mu to do niczego potrzebne. - A mieszkanie na drzewie może nie byłoby takie złe. Jako dzieciak chciałem mieć domek na drzewie, głównie dlatego, że sąsiad miał - dodał, śmiejąc się cicho. Pamiętał, jak zazdrościł sąsiadowi, że może mieszkać ponad ziemią, udawać, że lata, gdy zjeżdżał na linie na ziemię. Później zazdrość minęła, gdy okazało się, że jest czarodziejem, matka i jej rodzina także, kiedy odkrył miotły i naprawdę mógł latać. Wtedy domek na drzewie przestał być tak atrakcyjny, a kolejne rodzinne małe dramaty sprawiły, że zapomniał o tym pragnieniu aż do tej pory. Nawet miło było sobie o tym przypomnieć. O, no i mamy pierwszy kontakt wzrokowy i chwilowe zachwianie pancerza. Pomyślał przez moment, uśmiechając się do niego szeroko, podczas gdy Chris podtrzymywał kontakt wzrokowy. Gdyby tylko zwrócił na to teraz uwagę, pewnie uderzyłoby go, jak jasne ma oczy gajowy, ale bardziej bawiła go świadomość, że przebił się przez mur ignorowanych tekstów. Wyglądało na to, że wszelkie uwagi, pseudo komplementy nie robiły na nim wrażenia, ale coś, co można odczytać jako swoistą groźbę już tak. Właściwie, reakcja Chrisa przypominała nieme zaprzeczenie z nieznaczną sugestią, że lepiej go nie prowokować, ale łatwo można było się domyślić po zachowaniu Josha, że nie zamierzał się tym specjalnie przejmować. Jeśli nie teraz, to wyciągnie go do knajpki przy innej okazji. Jak to mówią… - Co się odwlecze, nie uciecze - rzucił jedynie cicho, opierając brodę na dłoni. Tak jak nie spieszno mu było do zbyt poufałych gestów, jak poklepanie po ramieniu, tak nie było mu spieszno z wyciąganiem na siłę kogoś do knajpy. Może, gdyby Chris był dla niego kimś ważniejszym, na kim zależałoby mu bardziej… Może wtedy starałby się, aby do wszystkiego szybciej, ale póki stanowił jedynie odskocznię, to nie zamierzał wiele zmieniać. Choć ciekawie byłoby widzieć, jak mężczyzna przestaje się rumienić na byle uwagę. Właściwie, gdyby się zastanowić, może to było wabikiem, za którym Josh tak chętnie podążał? Poza odrobiną zazdrości i chęcią wyciszenia się, bez konieczności bycia samemu. Trudno powiedzieć, bo też należałoby się nad tym nieco dłużej zastanowić, a tego Walsh nie robił, bo nie widział powodów. Kto wie, czy od jutra nie będzie mieć innych pomysł na swój wolny czas i te “napaści” się skończą? Zapewne wtedy gajowy odetchnąłby z ulgą, zaś on sam nie zauważyłby różnicy. Kto wie, co przyniesie jutro, a w tym przypadku ferie, na które tylko jeden z nich się wybierał. Rozmowa o bratanku nagle wydała się całkiem bezpieczną opcją. Szkoda tylko, że nie wiedział, co jeszcze mógłby o nim powiedzieć. Chłopak był dobry, ale nie zapadał wyraźniej w pamięć, a przynajmniej jemu. Uśmiechnął się więc jedynie, sięgając ponownie po kubek, z którego zaczął pić herbatę, aby nie uśmiechać się jeszcze szerzej na kolejną reakcję mężczyzny. Doprawdy, już dawno Josh nie miał okazji obserwować takiej gamy kolorów na kimś na skutek własnych słów. - W takim razie miło mi, a herbata jest naprawdę dobra - odpowiedział, próbując zapanować nad własnym głosem, aby nie brzmiał w nim śmiech. - Jedno mnie ciekawi, O'Connor, od dawna pracujesz jako gajowy? Nie chciałeś zostać nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami? W końcu i tak musisz posiadać wiedzę na ich temat, pewnie nie mniejszą niż nauczyciel - zagadał z zaciekawieniem, pamiętając, że ostatnio ożywił się przy temacie pracy. Może tu tkwił klucz do rozmów z gajowym?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zależy jak je odbierać. Ludzie mogli mieć dobre intencje, mogli po prostu tacy być, nieco sobie dogryzać i się tym bawić, ale jeśli ktoś nie patrzył tak na życie, jeśli wszystko brał naprawdę poważnie, można było wpaść na ścianę, której wcześniej się nie widziało. Znali się jednak zbyt krótko, by faktycznie móc ocenić, jak powinni do siebie podchodzić, to nie było coś, co widziało się od razu, wiele spraw wychodziło dopiero później, wiele spraw stawało się jasnych dopiero z czasem. Na chwilę obecną, gajowy był w stanie stwierdzić jedynie tyle, że profesor nie był raczej złośliwym chochlikiem kornwalijskim, a po prostu był radosny, otwarty i dość zaczepliwy, a jeśli coś sprawiało mu przyjemność, to chciał za tym podążać. To były jednak pierwsze dopiero obserwacje, jakie poczynił Christopher, a nie było nawet wiadomo, czy wydarzy się cokolwiek więcej, czy przejdzie gdziekolwiek dalej, by przekonać się, czy faktycznie Joshua jest złośliwy, czy może raczej w taki właśnie sposób zawiera nowe znajomości. Owszem, dla kogoś takiego, jak gajowy, styl bycia Walsha był szalony i mógł spokojnie powiedzieć, że ten jest napastliwy i choć jego poziom asertywności był dość niski, mimo wszystko nie zamierzał pozwalać na to, by mężczyzna wszedł mu na głowę, a już na pewno nie było szans na to, żeby gdzieś z nim poszedł, bo ten tak postanowił. Być może na innych to działało, być może w ten sposób reagowali na jego otwartość, ale zupełnie inaczej było z Christopherem i jeśli Walsh z jakiegoś powodu miałby ochotę wyjść na kremowe piwo, to powinien wiedzieć, że o czymś takim decyduje się w zupełnie inny sposób niż ten, jaki właśnie przedstawiał. - Z bzu - odparł bezwiednie, zresztą, to nie była żadna tajemnica, jakiej nie powinien zdradzać, czy coś podobnego, później zaś przymknął nieznacznie powieki. - Mieszkanie na drzewie, a posiadanie domku na drzewie, to dwie zupełnie różne kwestie - stwierdził, co mogło zabrzmieć dziwacznie, ale kiedy wzięło się pod uwagę, że gajowy z całą pewnością doskonale wiedział, w jaki sposób gnieżdżą się nieśmiałki, to można było łatwo dojść do wniosku, ze w pełni wie, o czym mówi. Jeśli zaś Joshua by się nad tym zastanowił, niechybnie doszedłby do wniosku, że właśnie pośrednio dowiedział się o tym, że Christopher miał - kiedyś czy teraz - domek na drzewie i wiedział doskonale, jak to jest w takim rezydować. To była jednak informacja tak ukryta i zawoalowana, że z całą pewnością po prostu umknęło to profesorowi, chyba że jego spostrzegawczość była niedoceniona, to jednak bybła zupełnie inna sprawa, której w tej chwili niekoniecznie należało poruszać. Przebił się przez mur ignorowania całego świata? Ależ nie. Po prostu istniały sytuacje, które Christophera drażniły, a do jednej z nich na pewno można było zaliczać takie zachowanie i przekonanie, że jeśli będzie się grało wystarczająco długo jedną kartą, to uda się osiągnąć to, czego się chciało. Nic z tego, jeśli coś nie działało, należało spróbować inaczej, a nie upierać się tak, jak to robił w tej chwili mężczyzna, co zostało skwitowane niesamowicie lodowatym spojrzeniem, sugerującym, że profesor wkracza właśnie niemalże na wojenną ścieżkę i gdyby tylko Joshua przyjrzał się uważnie gajowemu, dostrzegłby lekkie skrzywienie warg, cień zmarszki w okolicach nosa, a nawet nieznacznie przymknięte powieki, co jasno wskazywało na to, że Christopher nie zamierzał grać w tę grę na tych zasadach. Tym razem to on rozdawał karty, być może i znakowane, ale lepiej by było dla mężczyzny, gdyby wiedział, kiedy należy wycofać się z klasą, a nie brnął dalej w bagno, w jakie właśnie wpadł. Szczęśliwie zatem wykonał krok w tył i zaczął zajmować się innymi tematami, które nie wkraczały tak wyraźnie w przestrzeń intymną gajowego, do której nie było szans się dostać. To był pierwszy znak wskazujący na to, że Christopher żyje w prawdziwej foretcy i dostanie się do niego będzie co najmniej koszmarem. Był niczym księżniczka w wieży, ukrywał się jednak w Zakazanym Lesie i tam nalezało go szukać, jeśli chciało się z nim naprawdę rozmawiać. Teraz zaś, kiedy Joshua zadał kolejne pytania, gajowy poczuł się mimo wszystko w obowiązku udzielić odpowiedzi, jakby spowiadał się przed swoim przełożonym. Upił jednak wcześniej łyk herbaty i wziął do ręki różdżkę, by machnąwszy nią, pozamykać wszystkie okiennice. - Od ponad roku, ale nauczanie nie jest dla mnie, profesorze. Do tego trzeba mieć chociaż cień chęci - stwierdził po prostu i przekręcił w palcach różdżkę, spogląjąc jednocześnie na nią. Chyba nie musiał mówić nic więcej? Czy może jednak dla Walsha ta odpowiedź będzie zbyt ciemna i niejasna, by cokolwiek z niej wydobyć?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Z jakiegoś powodu rozbawiła go odpowiedź mężczyzny dotycząca drewna jego różdżki. Jak to było? Musiałby mieszkać na bzie albo miłorzębie? Miał różdżkę z bzu? - Moja to miłorząb - rzucił krótko, uśmiechając się od ucha do ucha. Choć nie miało to żadnego znaczenia, bawiło go użycie przez mężczyznę w swojej wypowiedzi dwóch drzew, z których obaj mieli różdżki. Miał cały czas wrażenie, że niejako przeszkadza gajowemu swoją osobą, że nie czuje się dobrze w jego towarzystwie. Być może dlatego miał ochotę się teraz śmiać, jakby usłyszał najlepszy kawał na świecie? Każdy inny albo wyjaśniłby sytuację, albo odpuścił już dawno, żeby niepotrzebnie nie psuć drugiej stronie humoru, zwłaszcza gdy nie miał prawdziwego powodu do rozmowy. To były te chwile, gdy przez chwilkę zastanawiał się, czy nie powinien może przejść się do psychologa i sprawdzić, czy nie ma jakichś zaburzeń. Myśli te szybko wyparowywały z jego głowy, a on sam kontynuował próby rozmów z osobami bardziej opornymi. Nawet jeśli były to rozmowy właściwie o niczym, jak w tej chwili, gdy wspominali o drzewie. Nie odpowiedział nic, ale wpatrywał się w O’Connora z zamyśleniem. Była różnica między mieszkaniem, a posiadaniem, o której zazwyczaj nie myśli dziecko. On sam zawsze chciał mieć takie miejsce, poza domem, do którego mógłby uciec, a o które nie miałaby pretensji matka. Ukrywanie się w takim domku na drzewie zakrawało mu zawsze na cudowną przygodę, w której czasie mógł udawać, że mieszka w chmurach. Wracałby jednak do domu na noc, na posiłki. Nie byłoby to więc mieszkanie, a właśnie posiadanie. Czy jednak sam gajowy znał minusy mieszkania na drzewie? To pytanie nasuwało kolejne, jak to, że jeśli zna minusy, to kiedy miał okazję tak żyć i dlaczego. Nie zadał jednakże żadnego z nich, zostawiając sobie kolejne pytania na następną okazję, gdyby Chris znów zamilkł. Nie miał też pewności, że powiedziałby mu cokolwiek. Lepiej było zaczekać na inną okazję i wtedy wrócić do rozmowy, a nawet jeśli zapomniałby, to nie był chyba aż tak ważny temat. Przebicie przez mur, czy wkraczanie na wojenną ścieżkę. Zwał, jak zwał. Dla Chrisa jego lodowate spojrzenie było sygnałem, że Josh nie powinien ciągnąć tematu w ten sposób, że powinien raczej przemyśleć swoje metody, z kolei dla profesora była to dodatkowa zachęta, aby sprawdzić, co też kryje się za tą niepozorną postawą gajowego. Wycofał się, ale to nie było zupełne odpuszczenie. Już prędzej taktyczny odwrót, aby zaatakować ponownie mury z większą wprawą. Zaczynał jednak podejrzewać, że będzie musiał nie zaprzestawać swoich spontanicznych rozmów, o ile nie chciał przerywać zabawy. Zaczynał za to coraz częściej szukać porównania do bajkowej postaci i na razie nie widział księżniczki, a rycerza. Nawet jego piosenka w jednej chwili zaczęła odtwarzać się w myślach profesora, przez co musiał skupić się na herbacie, żeby nie zacząć nucić. Z zaciekawieniem obserwował reakcje mężczyzny, gdy padło pytanie. Nie wiedział, czego może się spodziewać, czy nie poruszył tematu utraconego marzenia, albo innej, ważnej kwestii. Na szczęście dostał odpowiedź, która mimowolnie nakłaniała go do zastanowienia się co do jego własnych wyborów. - Szkoda, z takim spojrzeniem, jak przed chwilą, szybko ustawiłbyś sobie dzieciaki - rzucił, z lekkim rozbawieniem w głosie, po czym umilkł na moment, jakby w zamyśleniu. - Chęci… Może i potrzeba, ale niekoniecznie do samego nauczania. Ja tego nigdy nie chciałem - dodał nieco ciszej, zastanawiając się, jak to funkcjonuje. Czy każdy, kto był profesorem, chciał od początku uczyć innych? A może jak on wybierali zawód, który pozwalał im zarabiać na własnej pasji? Z drugiej strony, istniało wiele innych zawodów, które można było wybrać, jeśli interesowało się przykładowo magicznymi stworzeniami. Nie trzeba było wybierać zawodu nauczyciela… Może sam też miał wybrać coś innego niż zabawa w profesora? Z drugiej strony, gdzie miałby tyle zabawy, co tu? - Czym zajmowałeś się wcześniej? Jeśli to nie jest tajemnicą i mogę się dowiedzieć - spytał nieco zaczepnie, niespecjalnie spiesząc się z piciem herbaty.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby zdawał sobie sprawę, z jakiego drzewa wykonana jest różdżka mężczyzny, z całą pewnością poszukałby innego przykładu, teraz bowiem odnosił wrażenie, że stało się coś całkowicie nieodpowiedniego. Było niezręcznie, a przynajmniej tak czuł on, w końcu Walsh nie zaliczał się chyba do osób, które wiedziałyby w ogóle, co oznacza takie uczucie, jak smakuje i jak mocno gorzkie potrafi być. Christopher mimowolnie potarł wierzchem dłoni lewy nadgarstek, jakby to miało mu w czymś pomóc, aczkolwiek doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż zapędził się na własne życzenie w ciemny, kozi róg, gdzie mógł znaleźć co najwyżej nieco rozsypanej tabaki. Krępowało go wiele spraw, które dla innych osób były zapewne całkowicie normalne, ale niewiele mógł na to poradzić, nie potrafił tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego, aczkolwiek trzeba przyznać, że obecnie i tak było z nim już dużo lepiej niż dawniej, kiedy po prostu umiał zapaść się w sobie. Całe życie spędził w gruncie rzeczy jako cień innej osoby, a kiedy stał się samodzielnym bytem, prędko odkrył, że ludzie nie są mu do końca potrzebni do życia - wybierał wolność, jakkolwiek ona by nie brzmiała i czego by nie oznaczała, choćby miała być mieszkaniem w domku na drzewie. Pewnie gdyby teraz wkroczył do Zakazanego Lasu, czułby się lepiej niż w trakcie tej rozmowy, która, choć spokojna i można powiedzieć, że w pewnych aspektach nawet przyjacielska, była dla niego co najmniej krępująca. Znalazł się w niej również element, który źle świadczył o Walshu i Christopher miał nadzieję, że to był po prostu niezamierzony błąd, a nie coś poważniejszego. Nie chciał postrzegać go mimo wszystko jako człowieka natarczywego, a przy tym złego, raczej jako optymistę, który nie wiedział, w którym momencie przestać, a jego ekstrawertyzm wręcz przelewał mu się przez palce. Nie dostrzegał w nim cech tyrana, czy kogoś skłonnego do krzywdzenia innych, ale mimo wszystko profesor powinien wiedzieć, kiedy trzymać język za zębami, inaczej mogło dochodzić do co najmniej dziwnych sytuacji, nieporozumień i spięć, jak to sprzed chwili. Wszystko przez to, że gajowy nie był tak oczywistą osobą i nie należał do jednostek, które by się zaśmiały i ot tak, z miejsca przyjąłby zaproszenie na jakiekolwiek wyjście. Tym bardziej od mężczyzny. Tym bardziej od mężczyzny, który przypominał mu Charliego w tej nieskrępowanej radości i chęci niesienia innym uśmiechu, jak podejrzewał, właśnie z tego powodu profesor pojawił się w jego chatce - w końcu, skoro miał urodziny, to nie wypadało zostawiać go samego, prawda? Najwyraźniej jednak mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki O'Connor jest i teraz musiał mierzyć się z jego dziwnym zachowaniem, ale również i chwilowym napadem stanowczości, jaki przejawiał się w jego lodowatym spojrzeniu. Drgnął lekko, kiedy Joshua odezwał się ponownie i spojrzał na niego uważnie znak kubka herbaty, czując jednocześnie, jak jego policzki ponownie pokrywają się zdradzieckim rumieńcem. Na całe szczęście w pomieszczeniu nie było chyba na tyle jasno, by Walsh mógł to dostrzec, tak samo jak chwilowej paniki, jaka ogarnęła jego rozmówcę. Nie sądził w ogóle, by ktokolwiek zwracał jakąś szczególną uwagę na to, jak na niego spogląda, a jeśli nawet to robił, to zachowywał to dla siebie, bo tylko do tej osoby wejrzenie owo było kierowane. Nie sądził również, by faktycznie mógł uziemić kogoś jedynie jednym rzuceniem okiem, a już na pewno nie kogoś takiego, jak siedzący teraz przy jego stole profesor. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ze to Walsh ma go teraz w garści, a nie on jego, choć mimo wszystko starszy mężczyzna przestał pleść bzdury o jakimś wspólnym wyjściu. - Czasami życie zmusza nas do innych wyborów - powiedział na to, aczkolwiek odwoływał się raczej do sytuacji własnej matki, a nie do tego, gdzie się znajdował. Chciał wybrać złą drogę i prawie to zrobił, ale na całe szczęście zdążył jeszcze pójść po rozum do głowy, zdążył się zastanowić i otrząsnąć, nim wpakował się w niepotrzebny nikomu kabaret. Można jednak powiedzieć, że spokojnie był w stanie zrozumieć to, o czym w tej chwili mówił Walsh. - Niczym, tym samym. Uczyłem się, podróżowałem, przechodziłem kursy. Nic wielkiego, profesorze - odparł oględnie, bo mimo wszystko nie chciał spowiadać mu się z całego swojego życia. Pracował w jednej z większych szklarni, potem nawet u mugolskiej rodziny, aż w końcu brat napomknął mu mimochodem, że posada gajowego została zwolniona, a to było w końcu dla niego coś wręcz idealnego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Gdyby ktokolwiek miał mapę, albo uniwersalne wskazówki do poznawania drugich osób, z pewnością im obu byłoby łatwiej. Właściwie czasem zastanawiał się jakim cudem miał znajomych, gdy większość życia spędził na miotle, z miotła w dłoni, patrząc tylko w miotłę. Być może dlatego nie był w pełni świadom, co można mówić, co nie. Być może dlatego spoglądał na życie przez różowe okulary i z uśmiechem na twarzy witał każdy dzień? Być może dlatego nie było wielu krępujących sytuacji w jego życiu i nawet obecną sytuację traktował jak drobny żart od losu, okazję do szczerego uśmiechu i przełamania lodów? Wyczuł zmianę w zachowaniu gajowego po wypowiedzeniu na głos, z jakiego drewna ma różdżkę, ale nie widział dokładnie jego twarzy. Czyżby to naprawdę było aż tak straszne dla mężczyzny? Właściwie dlaczego? Owszem, jego rozbawiło to przypadkowe wymienienie akurat tych drzew, z których sami mieli różdżki. Nie było w tym jednak niczego nieprzyzwoitego, ani nie na miejscu. Czy on sam chciał nieść innym uśmiech i radość? Nie, raczej nie. Z drugiej strony może lepiej nie mówić, że przyszło się tu właśnie po to, żeby obserwować skrępowanego gajowego, co w dziwny sposób poprawiało mu humor. Wybijało z melancholii, jaka próbowała go tego popołudnia złapać. Niestety okiennice zostały zamknięte, a panujący półmrok utrudniał dostrzeganie zmian w kolorze twarzy O’Connora. Szkoda, ale być może był to dodatkowy sygnał, poza ignorowaniem wzmianek na ten temat, że raczej Chris nie chce o tym rozmawiać? Josh i tak był przekonany, że mężczyzna ciągle tkwi na pograniczu bycia lekko zarumienionym a zupełnie zaczerwienionym z nieznanych powodów. Przecież to nie mogło być zawstydzenie, ale co innego? Skrępowanie? Wspomnienia? - Tęskniłeś za Hogwartem? Kiedy skończyłeś studia, myślałeś o tym, żeby wrócić tutaj do pracy, jeśli będzie okazja? Czy zwyczajnie tak się życie potoczyło? - pytał z zaciekawieniem, nie przejmując się tym, że Chris może nie lubić mówić o sobie. Skoro odpowiadał, to Josh ciągnął temat. Sam nie tęsknił nigdy szczególnie za szkołą. Owszem, kochał Hogwart, kochał Hufflepuff całym sercem i nadal, gdy musiał ubrać szalik, zakładał swój żółty, choć czasy młodości miał za sobą. Mimo to nigdy nie myślał o pracy w tych murach. Teraz gdy jednak życie ułożyło się inaczej, nie mógł twierdzić, że żałował. Jednak miał wrażenie, że to już nie jest to samo. Korytarze nie zachwycały jak dawniej, ruchome obrazy nie zaskakiwały za każdym rogiem. Z drugiej strony niektóre miejsca w dalszym ciągu potrafiły poruszyć jego serce, jak boisko, czy błonia. Mam też prośbę. Odpuść tytułowanie mnie profesorem, gdy nie ma w pobliżu uczniów, pomyślał, nie kryjąc skrzywienia lekkiego na dźwięk słowa “profesorze”. Chciał, żeby czas sam pomógł mężczyźnie to przeskoczyć, ale powoli zaczynał nabierać obaw, że wypowie w końcu te słowa na głos. Podniósł więc kubek do ust, aby napić się herbaty, zanim nie zdąży ugryźć się w język. Prawdę mówiąc czuł się głupio, że ktoś zaledwie dwa lata młodszy, którego kojarzył że szkoły, ba, nawet znał jego przyjaciela, zwraca się do niego tak oficjalnie. Szczególnie teraz, gdy po prostu pili wspólnie herbatę. - Byłeś chyba na jednym roku z April, dobrze kojarzę? - rzucił, nagle przypominając sobie o kobiecie. Musi ją spytać przy okazji czy i do niej O'Connora zwraca się w tak sztywny sposób. Kto wie, może ona pomoże wyciągnąć mężczyznę na urodzinowe kremowe piwo? Warto było spróbować.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Mapę? Na pewno byłoby z nią o wiele łatwiej, ale może po prostu Christopher powinien wystawić przed domem wielki znak, że jest wyjątkowo nieśmiały i jeśli odwiedzający będą go straszyć, to zamknie się w sobie i w ogóle nie będzie miał najmniejszej nawet chęci na to, by w czymkolwiek uczestniczyć. Nawet, a może przede wszystkim, w życiu towarzyskim. Już April było trudno gdzieś go wyciągnąć, umiał zapierać się rękami i nogami, niczym wrzeszczący, uparty osioł. Ostatecznie jednak nie lubił przebywać wśród innych, a może po prostu to sobie wmówił, całkowicie się wycofując i zamykając na nowe znajomości, jakby te z jakiegoś powodu mogły go zabić, czy zrobić coś równie absurdalnego. Być może wiązało się to z jego ucieczką, z jego samotną podróżą przez Europę, poszukiwaniem siebie, a później odcięciem się od rodziny i Charliego, kiedy budował na nowo swoje własne życie, odrzucając z niego te elementy budulca, które zostały zapożyczone z innych osób. Nie miał w Hogwarcie i jego okolicy zbyt wielu znajomych, nie szedł więc szczególnie prędko na przód, a Las i rośliny, jakimi się zajmował, w pełni mu odpowiadały, pozwalały na to, by poświęcił im uwagę, czas, by miał jak żyć i w czym się zapomnieć. Wycofał się zatem całkowicie ze świata żywych, zapominając o tym, że dawniej całkiem lubił tańczyć, odrzucając na bok wiele rzeczy, jakie kiedyś miały miejsce, ale pamiętał je zapewne cały czas jedynie przez pryzmat Charliego, co prowadziło od odsunięcia tego na bok, puszczenia w niepamięć, poddania się. I w to wszystko wkroczył właśnie Walsh, który swoją bezpośredniością i całkowitą bezkompromisowością, niszczył wszystko, co do tej pory zbudował Christopher, jednocześnie nieustannie przypominając mu Charliego, który emanował tą samą energią, do każdego podchodził z sercem na dłoni, poświęcał mu czas i chyba nie było dnia, w którym choćby raz się nie uśmiechnął. Joshua miał z nim wspólne cechy i to na pewno peszyło gajowego, dostrzegając mimowolnie te wspólne punkty zaczepienia, których nie dało się w żaden sposób pominąć, które po postu tam były i momentami kuły go w oczy. Nie czuł się z tym zbyt komfortowo, ale jednocześnie nie mógł zrzucać na Walsha własnych demonów, nie mógł cały czas mówić, że nie może się z nim widywać, bo to czy tamto, zwłaszcza że w gruncie rzeczy profesor wydawał się całkiem miłym człowiekiem, aczkolwiek były takie sytuacje i takie słowa, których lepiej byłoby, gdyby nie wypowiadał. Chris nie miał pojęcia, czy mężczyzna przysłowiowo weźmie to sobie do serca, ale taką miał nadzieję. Przez chwilę spoglądał na Josha bardzo uważnie, kryjąc się jednocześnie za trzymanym kubkiem z herbatą, której zdołał już całkiem sporo wypić. Nie wiedział, jak mu odpowiedzieć, bo pod pewnymi względami czuł, że są to pytania bardzo intymne, że wolałby o nich nie wspominać, bo wiedział doskonale, że po prostu by się odsłonił. Być może nie do bicia, ale jednak dałby Walshowi kolejną broń do ręki, zaraz obok swoich niemądrych rumieńców, nad jakimi nie był w stanie w ogóle panować. Z drugiej jednak - nie mówiąc nic, zapewne skłaniał go do snucia własnych przypuszczeń i dalszego drążenia tematu, co byłoby jeszcze gorsze. - To nostalgiczna podróż w przeszłość, ale bardzo satysfakcjonująca - powiedział zatem, co było dość oględne, ale jednocześnie łączyło w sobie całkiem sporo odpowiedzi na jego pytania. Nie wiedział jednak, co miałby powiedzieć w kwestii tego, czy chciał być gajowym. Nie byłby w stanie w prostych słowach przełożyć tego, co czuł i co kryło się w jego głowie, jednocześnie uważał faktycznie, że było to bardzo intymne i nie wszyscy powinni mieć do tego dostęp. Na pewno Joshua na to nie zasłużył, nie był Chrisowi tak bliski, by mu się zwierzał. Powędrował teraz spojrzeniem gdzieś w głąb swojego domu, zamarł na chwilę, dochodząc do wniosku, że jest to w gruncie rzeczy satysfakcjonujące, takie mieszkanie pod samym lasem, gdzie nie ma nikogo, tylko on i rośliny, które czasami same wpełzały przez otwarte okna. Czy o tym marzył? Pragnął czegoś zupełnie innego, dopóki nie zdał sobie sprawy, że używa cudzych marzeń, a kiedy tutaj trafił, odkrył, że znalazł właściwą i przede wszystkim, własną drogę do szczęścia. - Słucham? Tak, to prawda. April nadal czasami wróży mi z fusów, ale myślę, że zmyśla przy każdej okazji - stwierdził, nadal chyba unosząc się gdzieś nieco na własnych myślach, bo zabrzmiał o wiele swobodniej niż wcześniej i nawet się uśmiechnął, przypatrując się spod przymkniętych powiek iskrom, które skakały radośnie nad polanami. Przesunął kubek w dłoniach i wykonał taki ruch, jakby chciał się nieco skulić, jakby zrobiło mu się zimno.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Znam skały dźwięk i kamieni ton tu nigdy lęk nie ściga mnie. Ty nie jesteś stąd dlatego od tych stron, proszę cię, z daleka trzymaj się [...]. Widzę świat przez oczy twe. Nie przynoś go do mnie, nie zbliżaj tu się. Słowa piosenki same wciąż i wciąż rozbrzmiewały w myślach Josha, który właściwie nieustannie uśmiechał się lekko pod nosem, obserwują gajowego. Zupełnie, jakby jego spojrzenie i postawa były właśnie odzwierciedleniem fragmentu piosenki. Był tak podobny do Garreta, poza oczywistą różnicą - Chris widział, a jego spojrzenie mogło zmrozić. Mimo to, cały czas odnosił wrażenie, że gajowy naprawdę nie przepada za towarzystwem ludzi. Pamiętał, jak swobodnie czuł się przy rozmowie o krzakach róż, o pracy. Tym bardziej nie potrafił pozbyć się z głowy słów piosenki. Poniekąd chciałby go zobaczyć w akcji, jeśli można tak powiedzieć. Zobaczyć jak sobie radzi z różnymi roślinami, jak zachowuje się w Zakazanym Lesie. To jednakże w tej chwili wydawało się zwyczajnie niemożliwe. W końcu każdy z nich miał inne obowiązki i gdy Josh prowadził zajęcia, Chris opiekował się fauną i florą Hogwartu. Oczekując na odpowiedź, nie krępował się z przesuwaniem po nim zaciekawionym spojrzeniem, tak jak lustrował całe otoczenie. Prawdę mówiąc, powoli zaczynał zazdrościć takiego przyjemnego kącika na własność, choć nie miał tu zbyt dużej prywatności, gdy kogoś już zaprosił do środka. Ostatecznie łóżko, wszystkie przedmioty osobiste, były na widoku. Do tego półmrok, w jakim przesiadywali. Właściwie można byłoby uznać takie spotkanie za randkę, gdyby wiedział, w której z płci gustuje gajowy. Wolał jednak nie mówić tego głośno, choć nagle uśmiechnął się szeroko do swoich myśli. Na całe szczęście mężczyzna przestał zastanawiać się nad odpowiedzią i odezwał się, wyrywając Josha z coraz zabawniejszych skojarzeń. - Chyba nie ująłbym tego w ten sposób - odparł z lekkim namysłem, jakby ważył słowa, które chciał wypowiedzieć, obracając je wpierw w ustach. - Zależy, co się wspomina, ale dla mnie powrót w przeszłość byłby raczej mało zadowalający… Ze swojej strony uznałbym to za spojrzenie na wszystko z cudzego fotela - odpowiedział cicho, mając w pamięci wszystkie własne wybryki. Pamiętał, jak sam wściekał się, gdy został na czymś przyłapany, a teraz jego obowiązkiem było wyłapywać takich lekkoduchów. Poniekąd było to mało sprawiedliwe i być może dlatego Josh starał się nie zwracać dużej uwagi na ich wygłupy, o ile nie zagrażały ich życiu. Z drugiej strony, jeśli miałby być naprawdę szczery ze sobą, przyszedł tu do pracy ze względu na możliwość uczestniczenia w meczach. Bardziej zależało mu na dobrej grze niż na uczniach, więc nie było w nim litości, jeśli ktoś oberwał tłuczkiem. Właściwie poniekąd czekał na faule i inne atrakcje w trakcie meczów. Wtedy coś się działo, były emocje, gra była żywa. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku… Powoli zaczynał się jednak przekonywać, że powinien mimo wszystko zmienić sposób myślenia. Uczniowie, czy studenci nie byli miotłami, które można łatwo zastąpić nowymi. Nie, zdecydowanie nie lubił rozmyślać nad takimi sprawami, a odpowiedź Chrisa niejako ku temu go skłaniała. Zmrużył na moment powieki, przyglądając się mężczyźnie, gdy wspominał o April i się uśmiechał. No proszę! Ktoś tu lubił panią od wróżbiarstwa? - No proszę… April widać u wielu osób wywołuje taki uśmiech… I też myślę, że najczęściej zmyśla, jak wszyscy wróżbici, ale nie mów jej tego - odpowiedział, po czym dopił herbatę. Pamiętał, że kobieta raczej była jasnowidzem, jeśli wziąć pod uwagę zdarzenia z przeszłości i jej nagłe wizje. Nie musiał jednak mówić o tym głośno. Poza nią nie ufał innym wróżbitom i zawsze uważał to za brednie. Jednak dobrze się przy tym bawił, odkrywając nowe sposoby wróżenia, czy czytając o starych rytuałach. Dlatego zgłosił się na opiekuna kółka wróżbitów, gdy usłyszał, że wakat jest wolny. - Herbata wypita, więc nie będę ci dłużej przeszkadzać. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego i spokoju przez resztę urodzin - odezwał się, wstając z miejsca i uśmiechając się szeroko. Wyszedł z chatki, wciskając dłonie w kieszenie, ze skrzywieniem zauważając jak duża była różnica temperatur między przyjemną chatką, a błoniami. Skierował się w stronę Hogsmeade, gdzie czekała już na niego babcia, a dla której był znów gotów uśmiechać się szeroko.
zt x2
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To był jeden z tych spokojnych wieczorów, kiedy nic się nie działo. Wydawało się, że spokojnie mógłby po prostu siedzieć i słuchać ciszy, jaka przedzierała się przez okna i drzwi chatki, ale zamiast tego wyciągnął książki dotyczące roślinności i zaczął je przeglądać, szukając czegoś, z czego powinien uzupełnić wiedzę, albo nad czym powinien mocniej się pochylić. W końcu nie wiedział wszystkiego, nie znał każdej odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące zielarstwa i nie był w stanie sypać wyjaśnieniami, niczym z kapelusza, stawiał więc na swój nieustanny rozwój. Obok książek ułożył również swój cenny notes, z którym nie chciał się rozstawać i zapisywał tam wszystko, co było mu potrzebne do życia, ozdabiał to również potrzebnymi sobie rysunkami, można było więc powiedzieć, iż posiadał przy sobie kompendium wiedzy zielarskiej, a od jakiegoś czasu — związanej również z animagią. Upił łyk ciepłej herbaty, kiedy w spisie treści znalazł coś, co go zaciekawiło. Krylica nie była czymś, co znał szczególnie dobrze, kojarzył raczej nazwę, a nie dokładniejszy opis, więc z przyjemnością odszukał odpowiednie fragmenty, nad którymi zamierzał zaraz się pochylić, by przygotować stosowne notatki. Lubił być przygotowany na wszystko, a wychodził z założenia, że inwestowanie w przyrost wiedzy, jest zawsze w cenie. Zanotował zatem nazwę, a następnie rozpoczął wertowanie książek, by wyciągnąć potrzebne dane. Prędko również naszykował odpowiedni szkic rośliny, przenosząc go z wizerunków, jakie znajdowały się w ciężkich tomach, nad którymi pracował. Właściwie z miejsca zanotował także, że krylica jest podobna do górskiego kryształu, co czyniło ją już niemałą ciekawostką. Prędko dostrzegł informację o tym, że jest niebezpieczna i umieścił ją przy jej nazwie, by wiedzieć, że w razie problemów, musi postępować z nią bardzo, ale to bardzo ostrożnie. Niezwykle intrygujące było to, że krylica rosła jedynie przez trzy dni, wzrastała i obumierała w tak krótkim czasie! Na dokładkę wybierała sobie tylko najzimniejsze miejsca na świecie, co raczej prowadziło do prostej konstatacji, że gajowemu raczej nie uda się zobaczyć jej osobiście i pozostaną mu tylko reprodukcje w książkach. Odnotował sobie, że w czasie rozwoju krylica ma kształt kryształu, na którym da się dostrzec białe liście, te jednak zamarzają i tworzą jednolitą masę. Dodał od razu, do czego służy zebrana w tym czasie, uznając, że niwelowanie bólu i utrzymywanie odpowiedniej temperatury ciała, są zdecydowanie pożądanymi efektami działania tej, jak się okazywało, przynajmniej częściowo, rośliny leczniczej. W kolejnej fazie roślina była właściwie nie do odróżnienia od kryształu, jedynie w jej przekroju można było dostrzec zarysy liści, a co najciekawsze, zmieniała również właściwości, służąc od tej pory do wytwarzania eliksiru chroniącego przed ogniem — lodowa pokrywa była dość ciekawym zjawiskiem działania tego tworu, ale Christopher doszedł do wniosku, że niewątpliwie niebezpieczne jest zbieranie krylicy, która jest tak trudna do rozpoznania, a rosnąc tak krótko, tak prędko zmienia swoje właściwości. Zerknął jeszcze na ostatnią fazę jej wzrostu i zanotował, że jest ona najniebezpieczniejsza. Kłęby dymu wyrzucanego przez krylicę prowadziły do natychmiastowego zamarznięcia tkanek, nadających się od tej pory tylko i wyłącznie do amputacji. Nie zdziwił się za bardzo, kiedy dostrzegł, że wykorzystanie najmniejszego nawet fragmentu krylicy umierającej w eliksirze, będzie prowadziło do zamrożenia wewnętrznych organów i śmierci. To nie było dla niego aż tak zaskakujące, biorąc pod uwagę to, co przeczytał wcześniej. Skończywszy notatki, zamknął zeszyt i zamyślił się nad tym, co właśnie przeczytał. Zastanawiał się, jak wielką trzeba wykazywać się odwagą, by obcować z tą niezwykłą rośliną. Bycie doświadczonym zielarzem to jedno, wszystko wskazywało na to, że w jej obecności trzeba było być niesamowicie czujnym, uważnym i dbać o obserwację każdego, najmniejszego nawet szczegółu, który wskazywałby na fazę rozwojową rośliny, co prowadziło do konieczności przebywania wśród innych krylic. Domyślał się również, że trzeba było posiadać odpowiedni strój, który pozwalałby na pracę z tymi niebezpiecznymi istotami, ale nie był w stanie wyobrazić sobie, jak osłonić każdy fragment ciała, tym bardziej że poświęcając się obserwacji jednej rośliny, zawsze można było coś przegapić, chociażby odsłonięty koniuszek ucha. Wolał też nie myśleć, co stanie się, jeśli nawdychać się dymu wydzielanego przez obumierającą krylicę. Przesunął opuszkami palców po wardze, dochodząc jednocześnie do wniosku, że wolałby nigdy nie spotkać tej rośliny, choć fascynującej, to śmiertelnie niebezpiecznej.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Przenieśli zawiniątko do dyrektora, gdzie zostawili bransoletę wraz z kurtką Chrisa. Właściwie nie byłby w stanie powiedzieć, czy zwyczajnie jej zapomnieli, czy uznano, że ma zostać jeszcze dla zabezpieczenia bransolety. Tak czy owak, wracali do chatki gajowego w deszczu. Josh, choć mógł zostać w zamku, nie zamierzał przepuścić okazji uczczenia wielkopomnego dnia, gdy O’Connor przestał zwracać się do niego per “profesorze”. Chciał napić się z nim herbaty, na spokojnie i dopytać o stworzenie, którego truchło śmierdziało tak, że wciąż miał wrażenie, iż je czuje. Nie był dobry z opieki nad magicznymi stworzeniami, ale zaczynał odczuwać potrzebę dokształcenia się z tego zakresu. Przynajmniej będzie mieć temat do rozmów, gdy Chris będzie nagle milczał, a czuł, że znów wrócą do takiego stanu rzeczy. Inna sprawa, że zastanawiała go zmiana zachowania mężczyzny, gdy byli w Lesie. Zupełnie, jakby wszedł do własnego świata, w którym czuł się najlepiej, gdzie był o wiele bardziej pewny siebie. Całkiem przyjemnie obserwowało się go, gdy stawał dzielnie przed gejzerem, albo osłaniając, albo badając jego powierzchnię. Zupełnie inaczej niż chociażby przy spotkaniu przy krzakach róży, gdzie rumieniec nie schodził mu z twarzy. Kim jesteś O'Connora i co kryje się za tymi błękitnymi oczami? Ponieważ byli już dość przemoczeni przez błoto, a deszcz nie zamierzał ich oszczędzać, Josh zdjął swoją kurtkę, jeszcze zanim weszli na błonia i rozłożył ją nad ich głowami. - Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam ryzykować zniszczenia różdżki, dość się przegrzała. No i jesteś mi winien herbatę - rzucił jedynie, na widok miny O’Connora, gdy otaczał go ramieniem, aby kurtka również jego osłaniałą przed deszczem. Prawdę mówiąc, odkąd emocje związane z gejzerem oraz czarną magią opadły, Josh nie przestawał znów się uśmiechać. Bawiło go wszystko, łącznie z tym, że właśnie wpraszał się do gajowego na herbatę. Ciekaw był, czy dostał list z opakowaniem jednej z Mount Blanc. Może taki prezent z ferii mu odpowiadał? Swoją drogą, dlaczego myślał, że to on mu wysłał arbuza? Chciał nawet o to zapytać, ale z drugiej strony, wtedy pewnie powiedziałby, że sam dostał owoc, a tego nie chciał robić. Póki O’Connor nie oskarżał go o większe przewinienia, nie zamierzał wyjaśniać nieporozumienia. Dla niego było to więcej pretekstów, żeby przyjść i poprawić sobie humor przed kolejnymi obowiązkami w ciągu dnia. - Często masz podobne problemy w Lesie, jak ten gejzer? - spytał, kiedy dotarli do chatki, próbując rozluźnić atmosferę, która jego zdaniem zaczęła na nowo się zagęszczać, w mało przyjemy sposób. Uśmiechnął się przy tym lekko, kącikiem ust, nie odrywając spojrzenia od mężczyzny. Ciekaw był, czy ten będzie teraz uciekać spojrzeniem, czy jednak coś uległo drobnej zmianie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher niepokoił się znaleziskiem, trudno zresztą się dziwić, to nie było coś, na co napotyka się każdego dnia. To, co gorsza, nie był żaden niemądry żart, a coś groźnego, przemyślanego i starannie wykonanego, co napawało lękiem, ale i gniewem. O'Connor był co prawda jedynie gajowym, ale mimo wszystko czuł, że sprawą trzeba się zająć i gdyby tylko Dyrektor chciał, żeby dalej się tym zajmował, nie miałby nic przeciwko. Myśląc jednak na chłodno, logicznie, zdawał sobie sprawę z tego, że nie na wiele się przyda, bo mimo wszystko był lepszym zielarzem i znawcą magicznych stworzeń, niż aurorem. Do tego ostatniego było mu zdecydowanie daleko, a na zaklęciach i czarnej magii znali się na pewno profesorowie. Dlatego też nie wychylał się, aczkolwiek delikatnie zasugerował Dyrektorowi, że byłby wdzięczny, gdyby dowiedział się, co się tutaj wydarzyło i czy ewentualnie nie powinien szukać jakiś dalszych śladów i poszlak w Lesie, bo nie sądził, żeby ta skrytka była jedyna, albo też, żeby to wszystko ograniczało się do tego jednego, niepokojącego przedmiotu. Pogrążony w tych niezbyt ciekawych myślach, nie zorientował się właściwie, że Walsh nadal mu towarzyszy. To był właściwy moment na to, żeby mężczyzna poszedł do swojego gabinetu, żeby zajął się swoimi sprawami i zmył z siebie całe to błoto, które dość szczelnie oblepiało ich w miejscach, których nie naruszył jeszcze deszcz. Spojrzał na niego nieco nieprzytomnie, gdy tylko znaleźli się przed wyjściem z zamku, a profesor zaczął mówić coś o różdżce, prędko jednak skoncentrował się, gdy zdał sobie sprawę z tego, że Walsh znajduje się zdecydowanie zbyt blisko, a z uwagi na ułożenie nad nimi swojej kurtki, musi go obejmować. Nie dotykał go, co prawda, ale Christopher i tak poczuł, jak przechodzą go dreszcze i na pewno zrobiła mu się gęsia skórka, stulił nawet nieznacznie ramiona, żeby nie musieć się w żaden sposób przytulać do Walsha. Mówienie mu, żeby dał spokój, miało tyle sensu, co rzucanie grochem o ścianę, poza tym mężczyzna dość dobrze grał na uczuciach gajowego i ten miał poczucie, że naprawdę powinien jakoś mu się odwdzięczyć za pomoc w lesie, choć nie był pewien, czy bieganie w deszczu jest akurat tym, co powinni teraz robić. Spojrzał kątem oka na mężczyznę i zdał sobie sprawę z tego, jak niedorzecznie to wszystko wygląda, jak bardzo jest to głupie i aż uśmiechnął się nieświadomie, aczkolwiek uśmiech ten nie sięgnął właściwie w ogóle jego oczu, te nadal pozostawały dość chłodne, jakby Christopher wciąż myślami był przy wydarzeniach z lasu albo po prostu nie czerpał pełni przyjemności z tego, co się działo. Skrępowanie czuł na pewno, w końcu nie znał Walsha na tyle, żeby w jakikolwiek sposób się z nim spoufalać, tymczasem ten zachowywał się, jakby znali się od dawna i byli świetnymi kumplami. Weszli do chatki, a Chris odetchnął nieco głębiej, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo byli brudni, zmęczeni, przemoczeni i zapewne zmarznięci, bo bieganie bez kurtek na wczesną wiosnę, na pewno nie było zbyt mądre i kto wie, czy nie powinni zaordynować sobie czegoś więcej, niż tylko herbaty. Herbata. To słowo obijało mu się uparcie w głowie, bo stanowiło również sposób na odwdzięczenie się, a jednocześnie przypominało o paczce, jaka nadeszła do niego pewnego dnia, wprawiając go tym samym w niemałą konsternację. - Trudno powiedzieć. Ciągle coś się dzieje, ale nie znajduję każdego dnia czarnomagicznych, przeklętych przedmiotów. Banda złodziejskich niuchaczy, zagubiony psotnik albo problemy z pegazami, są o wiele częsytsze - powiedział nieco nieuważnie, kiedy przeczesywał wilgotne i brudne włosy dłonią. Powinni się osuszyć i oczyścić, nic zatem dziwnego, że gajowy znowu sięgnął po różdżkę, ale nim ostatecznie wypowiedział jakieś zaklęcie, machnął nią parę razy nieświadomie, ta zaś wypluła z siebie wiele iskier, wskazując chyba na nastrój O'Connora. - Bardzo mnie to niepokoi.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zachowanie mężczyzny zdecydowanie byłoby przyjemnym połechtaniem ego Walsha gdyby ten zdawał sobie sprawę z jego preferencji. Obecnie zupełnie nie zwracał uwagi na jego reakcje, ani na to, że nie powinien znajdować się tak blisko niego. Nie dotykał go, bo nie było takiej konieczności, a i sam nie należał do mocno “dotykalskich” osób. Owszem, czasem, gdy ponosiły go emocje i znał kogoś dostatecznie długo, potrafiłby objąć ze śmiechem. Jednakże obecna sytuacja nie należała do tego typu, a i O’Connor, jakkolwiek Josh się nie zachowywał, nie był jego dobrym kumplem. Inna sprawa, że wyglądało na to, że Walsh próbował ten stan rzeczy zmienić. Zachowanie przy gejzerach idealnie pokazywało, że jest na dobrej drodze. W tej chwili musiałby mieć naprawdę dobry powód, żeby nie iść z nim do chatki i nie wpraszać się na herbatkę. Czy grał na uczuciach? Tak. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że robił to świadomie, jednak czy w innych okolicznościach Chris zaprosiłby go do siebie? Wątpliwe. Dodatkowo, dopóki nie wykorzystywał swoich umiejętności pogrywania z gajowym do czegoś gorszego niż rozgoszczenie się z kubkiem gorącego napoju, to chyba nie było źle, prawda? Nawet nie przejął się jego uśmiechem, który wydawał się jedynie machinalnym grymasem twarzy, niedocierającym do oczu Zawsze mógł go odepchnąć, wyjść spod kurtki. Choć istniała jeszcze szansa, że za bardzo był pochłonięty myślami dotyczącymi znaleziska w Lesie. To najwyraźniej było prawdą, jeśli wziąć pod uwagę zachowanie już w samej chatce oraz jego słowa. Josh spoważniał. Cokolwiek o nim mówić, do podobnych spraw nie podchodził lekkomyślnie i nie dziwił się gajowemu. Sam nie był zadowolony z zaistniałej sytuacji. Wyraźnie ktoś bawił się czarną magią w okolicy i wyraźne próbował ukryć przedmiot. Gdyby matce naturze nie przeszkadzała bransoleta w gejzerze, nie wiadomo jak mogłoby się to skończyć, na co przedmiot czekał. Cieszył się, że udało im się zabezpieczyć teren i pozbyć się bransolety, przekazując odpowiednim władzom. Liczył na to, że sytuacja się nie powtórzy, ale jak znał życie, mógł o tym pomarzyć. Skoro ktoś raz coś takiego ukrył w Lesie, możliwe, że spróbuje tego jeszcze raz, albo ukrył więcej takich ozdóbek. Spojrzał na snop iskier, jakie wyrzuciła z siebie różdżka O’Connora. Więc tak wyglądał element bzu? Aż w myślach parsknął śmiechem na wspomnienie rozmowy o mieszkaniu z nieśmiałkami na drzewie, która w jednej chwili mu się wspomniała. - Może lepiej odłóż różdżkę - rzucił z udawanym śmiechem, samemu wyjmując swoją. Nie była już rozgrzana, więc mógł znów bawić się czarami. - Nie dziwię się, ale mam nadzieję, że dyrektor zgłosi to aurorom i sprawdzą teren Lasu. Istnieje jeszcze szansa, że była to próba jakiegoś dzieciaka, który nie wiedział jak zdjąć nałożone zaklęcie i postanowił pozbyć się bransolety - dodał, stając przed O’Connorem, przyglądając mu się uważnie. Mężczyzna naprawdę wyglądał, jakby był gotów wrócić do Lasu i szukać innych niespodzianek. To nie był dobry pomysł, żaden z nich nie znał się na czarnej magii na tyle dobrze. Właściwie mieli duże szczęście, że udało im się wyjść cało po zabawie z gejzerem, z ranami, które potrafił opatrzyć. -Silverto - mruknął, celując różdżką w gajowego i stopniowo susząc jego ubrania. Przesunął strumień na samego siebie, gdy już wysuszył ubrania mężczyzny, czując, że przydałoby się rozgrzać. Kolejna rzecz do zapisania na liście spraw do załatwienia - dokształcić się z uzdrawiania. Najpierw przed feriami trafił na kobietę, która postanowiła wykąpać się w jeziorze w środku zimy, a którą ostatecznie wyciągał z rąk syreny. Wtedy nie mógł się ogrzać i teraz także. Innymi słowy, nie zamierzał dopuścić do trzeciego razu, lepiej już powtórzyć zaklęcia uzdrawiające. - Co z herbatą? Możesz w międzyczasie opowiedzieć o bandzie niuchaczy albo o tym stworzeniu, którego truchło wyrzucił gejzer. Myślałem, że nie wytrzymam przez ten zapach - dodał, próbując odciągnąć myśli od gejzeru i czarnej magii. Nic im nie da zastanawianie się nad tym do końca dnia, a podejrzewał, że gdy już wyjdzie z chatki, gajowy i tak zacznie o tym rozmyślać. Teraz wolał myśleć o przyjemniejszych rzeczach i rozluźnić się, jak zawsze, gdy nachodził O’Connora. Korciło go zapytać, czy wypił już tą z ferii, ale uznał, że jeszcze z tym zaczeka.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher właściwie nigdy nie krył się z tym, co czuje, do kogo go ciągnie, jak te sprawy wyglądają, ale też nie robił z tego wielkiej reklamy, ten kto chciał i tak z całą pewnością domyślał się prawdy i był w stanie pojąć niektóre jego reakcje. Nie czuł jednak najmniejszej potrzeby zwierzania się z tego Walshowi, opowiadania mu, jaki jest, nie chciał również zachowywać się jak jakaś rozhisteryzowana nastolatka i krzyczeć coś na temat tego, że jego obecność go krępuje. To prawda, że nie czuł się do końca pewnie, a jednocześnie jego ciało reagowało dość podświadomie, w końcu bliskość drugiej osoby, jej ciepło i świadomość, że mężczyzna nie należał do żadnych ułomków, a teraz, choćby i dla własnej interesu, biegł obok niego pod jedną kurtką... Musiałby być naprawdę całkowicie niewrażliwy na podobne sprawy, żeby w ogóle nie zareagować, ostatecznie bowiem musiał oddać profesorowi, że pod tą warstwą lekkoducha, krył się jednak człowiek odpowiedzialny i opiekuńczy, co pokazał, z miejsca biorąc się do pracy, używając zaklęć uzdrawiających i starając się jakoś ich wspomóc, choć nie było to aż tak doskonałe, jak mogłoby być. Starał się jednak na tym nie skupiać, gdyż w ostatecznym rozrachunku nie miało to najmniejszego nawet znaczenia, a już na pewno - do niczego nie prowadziło i nie było sensu się w tym jakoś zagłębiać, całkiem skutecznie zrzucił więc tę sprawę na bok, tym samym skupiając się na istotniejszych kwestiach, jak chociażby ta dotycząca przeklętego przedmiotu i zajęcia się wszystkim w Zakazanym Lesie. Bo to, że będzie miał tam więcej pracy i kto wie, co jeszcze na niego wyskoczy, było dla niego oczywiste. Pewnie właśnie dlatego nie mógł się w ogóle skupić na zaklęciach i całkowicie niezgrabnie machał różdżką, bez większego zastanowienia się nad obecną sytuacją. - Nie, nie ma mowy. Dzieciak nie mógłby tak dokładnie rzucić zaklęcia, ukryć przedmiotu, a na dokładkę znać lokalizacji tego gejzeru, to nie było coś, na co się tak po prostu trafia w czasie spaceru. Albo inaczej, może tak, ale trzeba potem znać drogę do tego miejsca i wiedzieć, jak dostać się tam niepostrzeżenie. Spędzam w lesie większość swojego czasu, znam właściwie każdą ścieżkę, trudno byłoby więc mnie wyminąć, ktoś musiałby tego dokonać w środku nocy, gdy po sprawdzeniu całej okolicy i braku dowodów wskazujących na to, że dzieje się coś złego, po prostu położyłem się spać - powiedział na to, wyraźnie zamyślony, chyba nawet nie dostrzegał zachowań Walsha i nie do końca zdawał sobie sprawę z jego obecności. Ta cała niepewność i wszystko, co temu towarzyszyło, zniknęło na chwilę, gdy po prostu pogrążył się w swoich myślach i najróżniejszych rozważaniach na temat wydarzeń mijającego dnia. Był niewątpliwie spięty i skryty w swoim świecie, bo drgnął, dopiero kiedy Joshua zapytał go o herbatę, do robienia której wrócił bez namysłu, sięgając po prostu po pierwszą lepszą z brzegu paczkę, by przygotować dzbanek ciepłego napoju. - To korniczak, istota, która odpowiada za niszczenie wielu domów, zbyt późno wykryty, może doprowadzić do zniszczeń nieodwracalnych, trzeba wtedy wzywać specjalne ekipy, które zajmują się oczyszczaniem i pozbywaniem się go z piwnic, fundamentów, belek. To niezbyt przyjemna praca, a on potrafi naprawdę porządnie się rozprzestrzenić, mam więc podejrzenie, że wrzucony do gejzery, robił dokładnie to, co za życia. Rozmnażał się - powiedział, marszcząc przy tej okazji brwi, a później zdjął okulary i na moment odłożył je na bok. Czuł jeszcze ból w miejscach, w które oberwał i chyba dopiero teraz, gdy dostrzegł, w jakim stanie jest jego ubranie, sięgnął po różdżkę, by znowu rzucić zaklęcie oczyszczające, tym razem na siebie i na Walsha, którego rejestrował na wpółprzytomnie, błądząc myślami gdzie indziej, co było łatwo dostrzegalne w jego zachowaniu.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Przyglądał się mężczyźnie, mimowolnie rejestrując każdy szczegół, który ulegał zmianie. Interesował się nim, jak każdym, kto zwrócił jego uwagę na dłużej. W lesie miał okazję obserwować go z zupełnie innej strony, odważniejszej. Teraz też nie było poprzedniego gajowego. Nie było rumieńców, speszenia, patrzenia po bokach. Nie było unikania odpowiedzi, ignorowania słów, prób odsunięcia się. To pasowało Joshowi, zdecydowanie mu to pasowało. Podobało mu się, z jaką pewnością siebie zachowywał się gajowy wobec zagrożenia w Lesie. Podobało mu się, jak się zmieniał, kiedy był pewien otoczenia. Być może było to spowodowane zdarzeniem z Lasu, nieznaczną zmianą, jaka zaszłą w ich relacji, ale Josh śmiało mógł powiedzieć, że podoba mu się to, co ma przed oczami. Podoba mu się stojący przed nim mężczyzna z kilkoma maskami. Był go ciekaw, chciał poznać bardziej, dowiedzieć się więcej. Teraz obserwował, jak ten wręcz gotuje się ze złości, z chęci działania, wywołanymi przez tajemnicze znalezisko. Nie wiedzieli, kto wrzucił bransoletę do gejzeru, ani jaki miał w tym cel. O’Connor wyraźnie chciał coś z tym zrobić, ale miał ręce związane. Do tego, zaraz… Czy on się obwiniał o niedopilnowanie Lasu? - Nie chcę cię martwić, ale niewidzialnym dla innych w lesie, można być jedynie jako zwierzę. Ktoś mógłby być animagiem, a przecież sam dobrze wiesz, że dzieciaki lubią uczyć się tego, co może dać im chwilę wolności od tutejszych zasad. Ilu niezarejestrowanych animagów wypuścił Hogwart? Każdy przyznawał się do zdolności dopiero po skończeniu szkoły, żeby w czasie nauki móc się wymykać - zaczął mówić, wspominając własną młodość i to, jak jego koledzy uczyli się transmutacji, aby zostać animagami. On także był tym zainteresowany, ale nie miał czasu trenować niczego więcej, poza quidditchem. Teraz nieznacznie tego żałował. Gdyby wiedział, że wyląduje w szkole jako profesor, przykładałby się do większej ilości zajęć, a nie tylko do latania. - Możemy nawet nie wiedzieć, że ktoś jest animagiem. Wtedy nawet ty nie zauważyłbyś nikogo kręcącego się po Lesie. Dyrektor zapewne poinformuje Ministerstwo i przyślą nam tu aurorów, którzy zrobią swoje - dodał, zanim rozpoczął ich suszenie. Nie był pewny, na ile mężczyzna w ogóle słyszy jego słowa. Musiał zmienić bieg rozmowy, więc powtórzył swoją prośbę o herbatę. Ostatnia, z cytryną, imbirem była naprawdę cudownie rozgrzewająca i liczył na powtórkę. Jednocześnie myślał o herbacie z alpejskiej róży, czy innego dziwnego kwiatu, na którą ludzie na feriach rzucali się, jakby była ostatnim napojem na świecie. Josh nie zwrócił uwagi na jej specyfikację, na słowa, którymi była zachwalana. Żałował tylko, że się jej nie napił. Wtedy wiedziałby, czy rzeczywiście była dobra, a tak cóż, pewnie Chris już ją wypił. - Gdy będę kupować dom, poproszę cię o sprawdzenie, czy nie ma w nim korniczaka. Nie chciałbym tego znów wąchać - rzucił, słysząc o upodobaniach zwierzęcia. - Myślisz, że z tego powodu było więcej gejzerów? To nawet miałoby sens… - dodał, zamyślając się. Nie zauważył, gdy Chris oczyścił ich z błota. Uśmiechnął się lekko, podciągając rękawy swetra. Kurtka spokojnie wisiała na oparciu krzesła, już czysta i sucha, czekająca na powrót do domu. Spojrzał na swoje bransoletki, jedna z aleksandrytem, druga z fiołków. Ta druga zaczynała powoli świecić kroplami rosy, jak zawsze wieczorem, o zmierzchu. - Jak smakowała herbata? Przyznam, że nic o niej nie wiem. Wszyscy kupowali, mówili, że tamtejszy specyfik, więc kupiłem. Pomyślałem, że może ci się bardziej spodobać niż arbuz, choć to nie ja go wyslałem - odezwał się lekkim tonem, uśmiechając się szeroko i licząc na to, że zdoła wyrwać mężczyznę z myśli o znalezisku. - W ogóle, dziś jest dzień, który przejdzie do historii. Przestałeś mówić do mnie per “profesorze” - dodał radosnym i nieco zaczepnym tonem. Był ciekaw jego reakcji, czy znów zacznie się rumienić i czy wrócą do punktu wyjścia.