Niewielki domek z zaledwie jednym pomieszczeniem. Przy jednej ze ścian znajduje się kominek, oraz niewielkie okno w widokiem na podwórko. W rogu stoi łóżko, a na środku drewniany stół z kilkoma krzesłami do kompletu. Przy chatce jest średniej wielkości ogródek z różnymi rodzajami roślin, przeznaczonymi głównie do karmienia magicznych stworzeń zamieszkujących zakazany las i jego okolice.
Wiedziała, że tymi słowami może sprawić mu ból, jednak musiał wiedzieć. Był jej bratem i za wszelką cenę musiała go chronić, a kłamać w tej sprawie nie zamierzała. Chociaż mogłoby wyjść to na dobre dla Maxa. Westchnęła patrząc na niego i jego reakcję. Czyżby próbował ukryć przed nią swoją prawdziwą reakcję na tą informację? Bardzo możliwe, jednak nie zamierzała ciągnąć tego tematu. - Jeszcze nie wiem czy się z nią spotkam. - spojrzała w górę obserwując latającą ćmę. Zazdrościła jej poniekąd. Mogła się udać gdzie tylko chciała i nikt jej tego nie zabroni. Mogła być wszędzie i świat stał przed nią otworem. Kiedyś uczyła się animagii. Chciała być motylem mogącym odlecieć w każdej chwili. Nie miała jednak na tyle cierpliwości aby opanować tą sztukę i zaniechała jej po pierwszych kilku próbach. Teraz jednak żałowała swojej decyzji. Mogła by stać się zwierzęciem, owadem czy gadem i zniknąć stąd na jakiś czas. Szybko jednak jej myśli wróciły na odpowiedni tor i spojrzała z powrotem w stronę swojego brata. - Nie tylko Ciebie zraniła. - i chodź miała zmienić temat, to coś jej kazało mówić dalej. - Nie dawała znaku życia przez bardzo długi czas. Czasem myślałam, że była jedynie złudzeniem mojej chorej wyobraźni i tak naprawdę nigdy jej nie było. - prychnęła uśmiechając się ironicznie. - Ale nie mówmy o tym. - dość ironiczne stwierdzenie biorąc pod uwagę, że sama zaczęła ten temat. - Teraz twoja kolej na mówienie mój kochany. Powiedz mi jak u Ciebie stoją sprawy sercowe. Jest ktoś nowy na horyzoncie? - uniosła lekko brwii do góry, wlepiając w jego oczy swoje przenikliwe spojrzenie.
Dlaczego ja i panienka Carstairs nie mogli być w pełni szczęśliwi? Zawsze coś stawało im na drodze. Byłem naprawdę bardzo szczęśliwy z Des, ale ona musiała to zepsuć, nie chciałem jej stracić całkowicie. Jeżeli nie związek to zwykła przyjaźń powinna mi wystarczyć. Sam nie wiedziałem czy mogłem jej w pełni zaufać, jednak mnie zostawiła, a i może to zrobić drugi raz. Ale przecież miłość wymaga poświęceń i przede wszystkim wybaczać drugiej osobie rzeczy które zrobiło się wcześniej. Miałem nadzieję na spotkanie z nią i porozmawianie o tym wszystkim na neutralnym gruncie. Nie miałem pojęcia jakie Des ma podejście do tego wszystkiego. Może mnie już nie kocha, a ja liczę na Bóg wie co. Czekałem być może los będzie tak łaskawy i będzie dane im się spotkać i normalnie porozmawiać. Doskonale rozumiałem Ori. Ona również została przez nią zraniona, jednak się przyjaźniły, a nie dała jej żadnej wiadomości o tym co się z nią dzieje. Ja liczyłem się z najgorszym, bo jednak uważałem ślizgonkę za poważną osobę i przede wszystkim dorosłą czarownicę, a z pewnością Des do takich należy, a jednak zachowała się jak małe dziecko. - Szczerze? Też miałem takie wrażenie. - mruknąłem do Ori siadając na sąsiadującym krześle. Jednak uśmiechnąłem się na kolejne pytania siostry. - Co Ty... Na razie nie w głowie mi żadne romanse. - powiedziałem do niej. Chociaż prawdy nie powiedziałem. Była Viv, był Will, ale o nich nie koniecznie chciałem mówić siostrze. Sam nie wiedziałem czy do nich cokolwiek czuje więc wolałem jak na razie nic jej nie mówić.
Słysząc jego odpowiedź nie mogła się powstrzymać od prychnięcia. Po ich domu krążyło wiele plotek i każda z nich miała w sobie cztery imiona: Destiny, William, Vivi i oczywiście Max. Każda z nich miała wspólny mianownik - Maxa. Nie sądziła aby ze wszystkimi miał jakieś romantyczne przygody, ale jej brat miał pociąg do ślizgonów. Nawet to, że był biseksualny jej nie przeszkadzało. Ona również nie była taka święta za jaką ją wszyscy uważali. Pamiętała, jakby było to wczoraj, jej pocałunek z Vittorią. Poprzez najlepsze przyjaciółki, do wrogów, aby na samym końcu stać się wręcz siostrami. Była to jedna z dziwniejszych znajomości jakie do tej pory miała. Teraz dziewczyna przebywała znów w Salem i nie miały żadnego kontaktu. Ciekawe czy nadal jest żoną Woods'a? Jego również nie widywała już więc bardzo możliwe, że wyjechali razem. Bardzo jej współczuła. Zdecydowanie lepiej było by jej z Edwardem niż tym Natem. - No dobrze, jak chcesz. Chociaż muszę Ci powiedzieć, że wiele plotek słyszałam od ludzi z naszego domu. - puściła mu oczko - Zawsze wiedziałam, że masz pociąg do zielonych. - te słowa wypowiedziała bardziej do siebie niż do brata. - Co powiesz na jakąś imprezę? Już dawno nigdzie nie wychodziliśmy, a ja naprawdę potrzebuję się napić. Ewentualnie weźmy butelkę ognistej i skierujmy się do wrzeszczącej chaty. Nigdy tam nie byłam, a nie wydaje mi się aby było to nawiedzone miejsce. Bardziej jest to wymyślona historyjka aby przestraszyć maluchy. - odchyliła się na krześle spoglądając na belki pod sufitem. Gdzie niegadzie można było dostrzec małe pajęczyny dlatego wróciła wzrokiem do brata, bała się pająków. - To jak, idziemy? - teraz mówiła już całkiem serio.
Szczerze powiedziawszy przy najgorszych snach bym nie pomyślał, że Ori może dowiedzieć się czegoś o moich dotychczasowych romansach, ale przecież nie będę jej się tłumaczył. Czy ona mi się z tego tłumaczyła? Może gdyby to było coś bardziej powazniejszego to i owszem, mógłbym jej wtedy powiedzieć, ale tak? Zwykłe pocałowanie się, czy drobne pieszczoty, zaraz romans? Przecież Ori doskonale wiedziała jak Des mnie załatwiła musiałem odreagować, a jednak sporo czasu jej nie było, a ja mam własne potrzeby. - A największy do Ciebie Oriane. - powiedziałem do niej i uśmiechnąłem się. Oj gdyby tylko Ori nie była moją siostrą na pewno coś by ich łączyło. Nie darowałby takiej pięknej kobiecie przejść obok mnie obojętnie. - A czemu nie. Idziemy! - zawołałem. Jak szaleć to szaleć. Niby miałem tutaj parę spraw jeszcze do ogarnięcia, ale przecież to nie ucieknie, tak? Spojrzałem na siostrę i zabrałem na wszelki wypadek tę butelkę ognistej za pazuchę kurtki i wyszliśmy z domku.
Po tylu latach w szkole Dove była przyzwyczajona do tego, że czasami za bycie lekkoduchem trzeba było płacić cenę, a tą ceną najczęściej były szlabany. Oczywiście, jako studentka dziewczyna oczekiwała że profesorom nie będzie chciało się bawić w dawanie jej szlabanów, ale bardzo szybko przekonała się że było to myślenie życzeniowe.
I tak w czwartek po południu Dove zameldowała się przed chatką gajowego, jej różdżka wetknięta w tylnej kieszeni spodni. Profesora jeszcze nie było; była za to inna dziewczyna. Puchonka uśmiechnęła się do niej i podeszła kilka kroków. – Piękny dzień na szlaban, prawda? – zagaiła wesoło – Co takiego przeskrobałaś że zamiast spędzać czas w zamku jesteś tu ze mną – Puchonka dopytała.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Pogoda nie sprzyjała wyjściom z Hogwartu. Mimo czarnych chmur kłębiących się nad zamkiem, panna Ford z ulgą opuściła jego mury. Przyodziawszy się grubym, ciepłym czarnym płaszczemi gryfońskim szalem. Przez ramię przerzuconą miała torbe skrywającą w sobie nieskończenie wiele przedmiotów począwszy od jedzenia dla szczura skończywszy na fiolkach kilku rodzajów eliksirów. Kot dumnie dotrzymywał kroku swojej właścicielce. Nielogicznie czuła się lepiej w towarzystwie zaprzyjaźnionego żyjątka. Jej długie, ciemne włosy opadają na ramiona delikatnymi falami,grzywka przesłania dziewczynie czoło czasem lewe oko. Mad była czarną plamą na tle krajobrazu.Jej długie, ciemne włosy łaskotały buzię która jest delikatna i subtelnapchane i splątywane bezlitosnym chłodnym wiatrem. Spierzchnięte usta i płaski nos skryte były za grubym materiałem szala. Nie było słychać stukotu obcasów ani nierównego oddechu piętnastolatki. Pozornie nic się w niej nie zmieniło, choć gdyby się przyjrzeć, Madeleine Ford nie była już tą Madeleine Ford a osobą całkowicie obcą. Przede wszystkim urosła, nie była tak malutka i drobna jak do niedawna. Wprawdzie wciąż większość rozmówców nad nią górowała, ale zmiana ta dodawała pewności siebie dziewczynie. Rysy jej buzi wyostrzyły się, wydłużyły, tak więc była teraz bardziej Brytyjką. Nabrała ciała, co wyszło jej niewątpliwie na zdrowie. Dojrzewała na oczach, robiła się bardziej kobieca i silniejsza. Dodawszy do tego elegancki makijaż, nie przypominała siebie, była obca. Mad nie wyglądała na zatroskaną ani na rozluźnioną. Spoważniała i szła z wysoko uniesionym podbródkiem, czując w końcu władzę nad swoim życiem i nad mocą buntu wobec niesprawiedliwości. Z zaciśniętymi zębami zatrzymała się przed chatką gajowego.Otuliła się ciaśniej szalem i czekała na koleżankę ufając, że ta przyjdzie na czas,dziewczyna nie chciała tak sama karmić zwierzatek w końcu co dwie głowy to nie jedna. Prawda? Przeszła kamienną dróżką, z oddali słysząc szczekanie. Nie pukała do drzwi gajowego, choć widziała, że w środku pali się światło. Widziała psa w ogródku Gryfonka otwarła furtkę i pozwoliła wilczakowi się obwąchać. Nie pamiętała imienia zwierzęcia, było zbyt trudne do wymowy. Odwróciła odeń wzrok i wyczekiwała koleżanki.
Na Kwiecień jest wiele przysłów czy też wróżby. Jednym z takich przysłów jest ,,Kwiecień-plecień, bo przeplata, trochę zimy, trochę lata". Poza tym podobno jak Mokre dni kwietnia zazwyczaj wróżą, że w lecie będzie owoców dużo". Beatrice zazwyczaj pociesza się tymi przysłowiami czy też wróżbami. Licząc by, może się sprawdzają i teraz chodź zimno i mokro to będzie ciepłe dni latem. Kwiecień był okropnym miesiacem nie wiadomo jak było jak się ubrać. Zazwyczaj jak miała wyjść poza Hogwart wyglądała przez okno nawet otwierając je by określić jak się ubrać. Dzisiaj widziała, że musi się ubrać ciepło i w razie czegoś założyć coś przeciw deszczowe. Mieli u gajowego karmić salamandry. Nawet jeśli pogoda byłą paskudna i pewnie jej dłoń przemarzną to cieszyła się, że będzie mogła pomóc tym zwierzętom. Zwłaszcza że feniks i salamandra należały do jej ulubionych zwierząt magicznych. Lubiła o czytać o tych zwierzętach oraz zbierać informację. Dlatego cieszyła się, że może pomóc tym pięknym zwierzęta i sprawić by nie były głodne. Miała współpracować z jakąś starszą dziewczyną. Pewnie w wieku, któregoś z ich rodzeństwa. Miała go tyle, że to było wielce prawdopodobne. Gryfonka nie musiała długo czekać na Beatrice, bo ta przyszła punktualnie. Nie lubiła się spóźniać, chyba że na przyjęcia. Matka skutecznie wbiła jej do głowy, że na oficjalne przyjęcia należy się troszkę spóźniać. Widząc ciemno włosą dziewczynę, która wita się z wilczakami. Podeszła do dziewczyny i psowatych... - Cześć - powiedziała do dziewczyny i zwierząt. Zawsze chciała mieć psa podobnego do wilka lub samego wilka. Jednak jej matka nigdy nie chciała się na to zgodzić.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Choć nie miałam zbyt wiele wolnego czasu to musiałam przyznać, że przewodniczenie nowopowstałemu kółku Fanów Fauny było dla mnie wielkim zaszczytem i na rzecz tego przywileju byłam gotowa zrezygnować z jakiejś części mojego (i tak mocno ograniczonego) wolnego czasu. Poza tym nie oszukujmy się – mimo pracy ze smokami bardzo mocno brakowało mi kontaktu ze zwierzętami. Same lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami nie były na tyle częste by mnie satysfakcjonować, zaś mieszkanie z Calumem mimo naprawdę długiego szeregu zalet, nie pozwalało mi na trzymanie zwierząt (z tego powodu Kafel został z rodzicami), stąd pojawienie się kółka, a tym bardziej przewodnictwo nad nim i dzielenie się z innymi wiedzą okazało się wybawieniem dla mnie i mojej pasji. Żałowałam jedynie, że taka możliwość pojawiła się dopiero, gdy kończyłam szkołę. W tym miesiącu mieliśmy pod opieką salamandry – nie da się ukryć, że mimo iż nie uważałam tych stworzeń za szczególnie skomplikowane to jednak czułam pewien dystans, pewnie ze względu na mój wypadek i poparzenia sprzed roku. Choć pracowałam ze smokami i uwielbiałam je, to od tamtego czasu byłam znacznie ostrożniejsza i trzymałam dystans wobec większych osobników, przy okazji potrójnie dbając o zabezpieczenia antyogniowe, dla mnie i moich współpracowników. W porównaniu do smoków, salamandry były absolutnie niegroźne, ale mimo to zadbałam o odpowiednie zabezpieczenia w postaci odzieży mającej chronić mnie przed poparzeniem. Z radością obserwowałam pracę pozostałych członków kółka i musiałam przyznać, że zbudowane przez nich terraria były naprawdę solidne i prezentowały się świetnie. Do moich zadań należało za to poranne karmienie zwierząt w ciągu tygodnia – kto inny wziął na siebie dyżury wieczorne, a jeszcze kto inny weekendowe. Wstawałam bardzo wcześnie i po ogarnięciu codziennej rutyny teleportowałam się do Hogsmeade, a następnie spacerkiem wyruszałam do Hogwartu. Przy chatce gajowego odbierałam pieprz oraz inne przekąski, które inni członkowie klubu załatwiali u skrzatów, po czym udawałam się do salamander. Choć do moich zadań należało jedynie karmienie, to przy okazji zwracałam uwagę na inne aspekty. Powoli nasypywałam zwierzętom karmę, przy okazji robiąc notatki na temat ich relacji, zachowań zaobserwowanych podczas jedzenia, a także sprawdzałam czy aby na pewno są zdrowe. Parę razy musiałam wzywać kogoś bardziej doświadczonego w uzdrawianiu, bo zwierzęta nabawiły się poważniejszych kontuzji, których ja, przy moich niezbyt wykształconych umiejętnościach z zakresu magii leczniczej, nie umiałam ogarnąć. Poza tym zaskakująco dobrze pracowało mi się z tym gatunkiem zwierząt, a serce rosło, gdy widziałam salamandry ochoczo pałaszujące to co przynosiłam im każdego dnia. Najwyraźniej oswoiły się ze mną i nie czuły zagrożenia, bo żadna nigdy mnie nie zaatakowała. Przez te kilka tygodni tak przywykłam do tej porannej rutyny, że było mi naprawdę przykro, gdy miesiąc minął i musiałam zakończyć zadanie. Nie zamierzałam jednak narzekać – udział w kółko niósł za sobą kolejne wyzwania, których nie mogłam się doczekać.
/zt
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
W Klubie Fauny jedno zadanie bedzie zaliczone a cel został osiągnięty w większej całości.Książki przestały nieść pociechę, choć wciąż lubiła zagłębiać się w astronomiczne układy gwiazd, czy mieszać w kociołku lub coś w grzadkach robić. Przestała być bojaźliwą dziewuszką a przeobraziła się w twardo stąpającą po ziemi nastolatkę.Chłód bijący od niskiej sylwetki nie był naturalny, a przywodził na myśl wyrachowanie ,palcem wskazującym odgarnęła z oczu brunetka kosmyki włosów. -Dzięki, że jesteś- uniosła badawcze oczęta na zwierzatka Otworzyła usta, aby dodać coś, zapytać jak się czuje czy wypytać szczegółowo o "Tropiciela".Z gardła nie wydobyło się nic oprócz gorącego oddechu. Kilka wdechów później... Ukryła się pod miękkim materiałem szala i kaskadą włosów. Mad nie była skłonna do zwierzeń. Natura pozbawiła ją umiejętności mówienia tego, co leży jej na sercu. Zatrzymała się koło zagrody i sypnęła troche pieprzu salamandrom,leśny zapach nęcił do karmienia zwierzat. Powoli odwróciła się profilem do koleżanki ,wyciągnęła do niej chłodną rękę, spoglądając w jej oczy.
Nie widziała powodu, by nie przychodzić, była ich kolej na karmienie. Poza tym sama siebie by przyszła. Interesowała się Magicznymi stworzeniami i salamandra była jedną z jej ulubionych. Chętnie nawet by zabrała wszystkie jako swoje zwierzątka. Jednak już widzi jak jej matka wpada krzyk. Cóż, chociaż tak mogła zająć się tymi pięknymi stworzeniami. Zaobserwować młode i je nakarmić. Czy jest coś lepszego?? - Nie ma sprawy, przyszłam z przyjemnością - powiedziała głaskając jednego z towarzyszy dziewczyny po głowie. No cóż, co poradzi, że uwielbia zwierzęta bardziej niż ludzi. Jakoś łatwiej znaleźć z nimi jej wspólny język niż z własnym bratem. Który pewnie jej nienawidzi... Choć udaję, że to jej nie ruszą to trochę jest jej z tego powdu przykro. Jednak nie zamierza wyprowadzać go z błędu i na siłę pokazując, że się do niej myli. Nie wiedziała, czy jej towarzyszka jest tutaj z przyjemnością, czy też z poczucia obowiązku. Jednak no cóż, miały razem nakarmić więc nie będzie pytać jej o takie rzeczy. Skoro należy do tego klubu to znaczy, że musi chociaż trochę lubić zwierzęta. A to wystarczyło Beatrice.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Naprawdę starał się nie spowalniać marszu, ale nogi już mu wchodziły w dupsko. Dreptał na tych swoich chudych patykach i dreptał, a ciągle byli jakby w tym samym miejscu. Pobłądzili? A skąd! Niemożliwe, przecież Bruno prowadził... Dotarli w okolice Chatki Gajowego. Dobrze znał to miejsce, zazwyczaj wokół owej chatki roiło się od dzikich, magicznych stworzeń. I tym razem nie mogło być inaczej. Gdy tylko się zbliżył, dopadło do niego stado dzikich Bahanek. Uporczywe istoty poczęły go kąsać wszędzie. W-S-Z-Ę-D-Z-I-E. Machał rękoma jak głupi, usiłując się od niech odgonić. Dobył nawet różdżki, ale nie był w stanie wypowiedzieć żadnego zaklęcia. Co za natrętne stworzenia! Nagle poczuł mocne ukłucie na prawym udzie. Zawył jak konający wilk i złapał się za bolące miejsce. Na jego dłoni został krwawy ślad. - Kurwa mać, uchlała mnie! - syknął - Matt, chyba muszę się skoczyć do Skrzydła Szpitalnego. Sorry... - powiedział i z przepraszającą miną spojrzał na swojego towarzysza. Będzie musiał tu na niego zaczekać. Oby nie trwało to długo...
Kość I – ilość pól: 2 Kość II – wydarzenie: 3 Obecne pole: niedaleko Chatki Gajowego Inne: Bahanka mnie ugryzła, idę do Skrzydła Szpitalnego Poprzednia lokalizacja: Dębowa Polana
W przeciwieństwie do Bruno on nie odczuwał jeszcze zmęczenia, co nie zmienia faktu, że wkurzał się na niefortunny początek tej wycieczki. Nie mogli odnaleźć żadnego tropu rannego zwierzęcia, a jeszcze co gorsza stracił przez te wiewiórki zarobione ciężką pracą galeony. Błądzili jak idioci, a zmiana prowadzącego niestety nie wpłynęła wcale na podkręcenie tempa czy natrafienie na jakikolwiek sensowny ślad. Ot, po prostu szli przed siebie, aż wreszcie dotarli w okolice chatki szkolnego gajowego. Matthew rozglądał się wokoło, poszukując jakichś plam krwi, kiedy nagle dostrzegł jak jego gryfoński kolega wymachuje rękami, próbując uchronić się przed stadem dzikich Bahanek. Biegł ile sił w nogach, żeby mu pomóc, ale nim znalazł się wystarczająco blisko, magiczne stworzenia odfrunęły gdzieś dalej. Zanim to jednak zrobiły, mocno wkłuły się w udo jego towarzysza. Cholera, dawno nie słyszał, żeby ktoś tak głośno zawył z bólu. Współczuł mu, jednocześnie zastanawiając się czy Tarly jest gotów kontynuować pochód. Odpowiedź dotarła do niego stosunkowo szybko. - Jasne. – Przyznał mu rację, bo lepiej było sprawdzić co z tą raną. – Będę się kierował w stronę Wierzby Bijącej. Może natrafią po drodze na jakiś trop. Znajdziesz mnie bez problemu, bo nie będę nigdzie zbaczał z tej trasy. Nawet jak coś znajdę, to na Ciebie poczekam. – Wyjaśnił mu jeszcze na szybko swój plan, po czym ruszył w dalszą podróż.
zt. x2
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól: 2 i nie parzysta 1 Kość II – wydarzenie: kostki Obecne pole: 6 Inne: zimne dreszcze i poczucie chłodu i zmarznięcia Poprzednia lokalizacja: wierzba-bijaca
Dziewczyna wolnym krokiem szła w stronę chatki Hagrida. Nie spieszyła się zbytnio. -Cześc- powiedział widząc go w oknie. Mad otworzyła drzwi, weszła do chatki,po czym znalazła pierwszy tropy lecz tylko na kilka chwil, ponieważ już Gajowy dostrzegł Gryfonkę przed oknem i zaprosił ją na herbatkę. Była tak zamyślona że nie zwróciła uwagi na otoczenie. Usmiechnęła się krzywo. Upiła mały łyk gorącego napoju tak na rozgczanie ale zamiast tego podziałało to w odwrotną strone, no cóź odczuła zimne dreszcze, poczucie chłodu i zmarznięcia. Zajęła się całkowicie sprawmi kółka FF nie myślała o niczym innym.Zdecydowała, że pojdzie gdzieś imdziej miała nadzieję znaleźć jakieś kolejne ślady.
ZT
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól: 5 Kość II – wydarzenie: 5 + 5 z uzdrawiania Obecne pole: 11 Inne:kompana do opieki na trzy wątki świergotnik Poprzednia lokalizacja: chatka-gajowego
Koło wierzby znowu Gryfnka pojawiła się,zdziwiło ją trochę, że tutaj kolejny raz szła za tropem.Szybko podbiegła, pod wierzbą bijącą znajdując rannego świergotnika i go ratując.Jej głos drżał, nic dziwnego przecież jego śpiew był wkurzający.Zaczęła się rozglądać zastanawiając się w którą stronę ma pójść. To mówiąc wstała i poprawiła strój i odeszła dalej stronę tylko Mad znaną.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Kość I – ilość pól:1 https://www.czarodzieje.org/t17953p225-kostki#509638 Kość II – wydarzenie:2 ->3 https://www.czarodzieje.org/t17953p225-kostki#509640 Obecne pole: 17 Inne: gajowy testował nową mieszankę ziół, która powoduje zimne dreszcze i poczucie chłodu i zmarznięcia, które będzie ci towarzyszyć przez cały wątek. Nie przeciwdziałają temu uczuciu zaklęcia ogrzewające, ale ciepło drugiego ciała owszem. Poprzednia lokalizacja:laka-pod-zakazanym-lasem
Idąc przez błonia, zastanawiała się, gdzie jest reszta uczniów z kółka FF wiedziała ze zapisało się dość sporo osób. Hmm... trzeba by znaleźć ślady,lecz one znowu zaprowadziły Mad do znajomej chatki. Jenyy... mam szczęście...pomyślała i pobiegła do chatki,jak tylko gajowy zaprosił Gryfonke na herbatę Dopiero po cchwili zorientowała się że owa herbatka ponownie spowodują zimne dreszcze i poczucie chłodu i zmarznięcia. No cóż uśmiechnęła się przepraszająco i uścisnęła pół-olbrzyma jeszcze raz. Po chwili wybiegła z chatki.
[z/t]
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
W stronę chatki gajowego zmierzała ponownie Gryfonka chyba bedzie stałym gościem w chatce.Oby nic sie nie zdarzyło,jakoś nie specjanie Mad by chciała wystrczająco dużo się działo.Pełna złych przeczuc pojawiła się na terenach.Niestety stado szkodników niespodziewanie za atakowały Mad nie obyło się bez szkód. Jedynie co ucierpiało to dziury w ubraniach ale ponoć ktoś mówił a może tylko słyszała ze to takie modne. Uśmiechnęła się i wyszła Jej mina mówiła jasno, że nie jest jakoś specjalnie zachwycona.
z/t
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Środa, dzień jak każdy inny, popołudnie całkiem zwyczajne. Nie miał już lekcji do prowadzenia, dyżur także zdążył mieć za sobą, więc właściwie pozostawał dla zainteresowanych. Mógł też wybrać się do Hogsmeade, aby odwiedzić babcię. Była jednak u niej sąsiadka, całkiem sympatyczna i pomocna wiedźma, której sprawiało przyjemność to, że może przysiąść z kimś przy filiżance herbaty, opowiadając o swoim kocie. Nie miał nic do zwierząt, czy to magicznych, czy też nie, ale naprawdę nie rozumiał, jak można mówić w kółko o ulubionym jedzeniu Pana Puszka, jego ukochanej poduszce, bla, bla, bla. Była jednak jedyną osobą, która łączyła przeszłość i teraźniejszość babci Irene. Potrafiła zająć kobietę, gdy ta za bardzo zapadała się we wspomnienia, myląc wszystkich wokół, a szczególnie swojego wnuka. Josh był kobiecie wdzięczny za pomoc, za którą ta nie chciała zapłaty, a jedynie, żeby jej co jakiś czas pomagał załatwić sprawunki w Londynie. Wiedział, że znów będzie musiał się tam wybrać, ale starał się to odwlec w czasie jak najbardziej. Jutro. Kiedy tak bił się z myślami, dostrzegł chłopaka z Ravenclaw, który kierował się, prawdopodobnie, w stronę chatki gajowego z pakunkiem w dłoniach. Choć istniała możliwość, że w pudełku trzyma jakieś zwierzę, które zamierza uwolnić przy Zakazanym Lesie. Ponieważ nadarzała się idealna okazja, aby odwlec w czasie spotkanie z kociarą, Josh przyspieszył kroku, równając się z uczniem. Sean O’Connor, jeden z tych, o których mówi się uczeń-geniusz. Zdaje się, że był dobry we wszystkim, nawet na miotle latał przyzwoicie, ale najwyraźniej nie marzył o dołączeniu do grupy. Z tego, co kojarzył chłopaka, często przebywał sam, będąc raczej samotnikiem. Tym bardziej Josh zdziwił się, gdy usłyszał, że Sean niesie upieczony tort. Słysząc jednak dla kogo i z jakiej okazji, uśmiechnął się szeroko i przepuścił chłopaka, dając mu czas na dojście do chatki oraz posiedzenie trochę z wujkiem. Sam w tym czasie spacerował po błoniach, kręcąc różdżką w dłoniach. Wyglądało więc na to, że młody Sean był rodziną z Chrisem. W takiej sytuacji, bycie odludkiem przez chłopaka, nagle nabierało sensu. Do tego gajowy miał urodziny. Co prawda nie miał nic, co mógłby podarować w ramach prezentu, ale nie zamierzał zaprzepaścić szansy na odwleczenie w czasie spotkania z sąsiadka babci Irene. Zdecydowanie wolał wpaść na urodzinowa herbatkę, nie będąc zaproszonym i pewnie nie będąc szczególnie mile widzianym. Cóż, prawdę mówiąc, nie przejmował się tym zbytnio. Najwyżej szybko wyjdzie. Lekki uśmiech rozjaśnił na moment jego twarz. W dniu urodzin nikt nie powinien świętować sam. Kiedy dłonie, uszy oraz nos miał już lodowate i czerwone, skierował się w stronę chatki gajowego. Lekki krok, szeroki uśmiech na twarzy, jak zwykle dobry humor. Zamek wyglądał równie pięknie, co za pierwszym razem, gdy go zobaczył. Z tej perspektywy, stojąc u progu Zakazanego Lasu, nie tracił na urodzie, choć najwięcej emocji wzbudzał widok znad jeziora. Zaśmiał się pod nosem na te sentymentalne bzdety, po czym stanął przed drzwiami chatki, do których zapukał zdecydowanie. -Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, O'Connor! - rzucił radośnie, gdy w końcu drzwi się otwarły. - Trochę zmarzłem… Masz może herbatę? - dodał, unosząc brwi w pytającym geście, uśmiechając się przy tym szeroko. Być albo nie być, wpuści albo wyprosi, oto jest pytanie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na własne urodziny, zawsze wydawało mu się, że jest to robienie nadmiernego szumu dookoła jego osoby, ale oczywiście, było mu miło, kiedy dostał rano paczki od taty, rodzeństwa i Charliego, nie spodziewał się jednak zupełnie, że Sean postanowi pofatygować się do niego z ciastem. W pewnym sensie uważał, że to nie jest konieczne, że zabiera po prostu czas bratankowi, ale jakoś tak sam się uśmiechnął na widok tortu i świeczek, jakie chłopak zapalił z największą ostrożnością, starając się zrobić to odpowiednio elegancko. Nie miał zbyt wiele czasu, by z nim posiedzieć, bo chciał dokończyć jeszcze niektóre sprawy przed feriami, ale i tak zdążyli napić się herbaty i trochę porozmawiać, Sean rzucił nawet, że żałuje, że Chris również nie wyjeżdża, bo jego towarzystwo na pewno byłoby przyjemniejsze, niż niektórych nauczycieli, co gajowy jedynie skwitował delikatnym uśmiechem. Bratanek nie narzucał mu się jakoś szczególnie mocno, ale również nie zamierzał zostawiać wujka tak całkiem z pustymi rękami oraz koniecznością zmywania naczyń, czy czymś podobnym. Przyniósł mu niewielki prezent składający się z eleganckiego szkicownika oraz zestawu ołówków, na co Christopher jedynie lekko się uśmiechnął i poczochrał włosy chłopaka, zastanawiając się jednocześnie, czy to aby na pewno dobre, że tak bardzo go przypomina. Fobia społeczna gajowego, jeśli można było o niej mówić, nie była czymś, co pchało go na przód, tak samo życie we własnym świecie, a dzieciak w wieku Seana zdecydowanie potrzebował przyjaciół, jak również jakiś szalonych wyskoków, bo w przyszłości mógł żałować, że ich nie dokonał. Inna sprawa, że działało to w obie strony, a zatem — jeśli coś by zrobił, równie dobrze mógłby w przyszłości płonąć z przerażenia i wstydu na samą myśl, że w ogóle pozwolił sobie na taki, czy inny krok. Z perspektywy czasu Chris uważał jednak, że druga opcja jest o wiele lepsza, bo przynajmniej nastoletnie życie nie wydaje ci się dziwnie płytkie i jakieś takie pozbawione żadnego wyrazu. Tak czy inaczej — całkiem przyjemnie spędził ten czas z bratankiem i nie czuł się źle, kiedy chłopak po prostu zebral się do wyjścia, zasłaniając się koniecznością dalszej pracy. Chris doskonale wiedział, że Sean jest zbyt ambitny, by sobie po prostu pewne rzeczy odpuścić, tak więc po prostu uśmiechnął się łagodnie, a później pożegnał chłopaka, by wrócić po prostu do wnętrza chaty i nieco posprzątać. Zdążył właściwie tylko schować prezent i odstawić mokre kubki, kiedy usłyszał pukanie. Nie spodziewał się żadnych gości, nic zatem dziwnego, że z góry założył, że to pewnie Sean czegoś zapomniał, skierował się zatem prędko do drzwi, a kiedy je otworzył, zamrugał zdziwiony. Nigdy nie wpadłby na to, że na progu własnego domu zobaczy profesora Walsha i już chciał zacząć tłumaczyć mu, że jeszcze nie miał okazji spojrzeć na boisko, jak go poprosił, kiedy ten nagle wypalił z życzeniami urodzinowymi, a gajowy poczuł się jak kompletny baran, zaś w jego głowie pojawiło się więcej pytań, niż jakichkolwiek odpowiedzi. Nie wiedział zupełnie, skąd właściwie mężczyzna wiedział, że dzisiaj są jego urodziny, a o spotkaniu z profesorem Sean nie wspomniał ani jednym słowem, wyglądało zatem na to, że nie uznał go godnego swojej uwagi albo po prostu zbagatelizował jego znaczenie, bo raczej na pewno nie mógł zakładać, że Walsh nagle postanowi bawić się w przyjęcia niespodzianki. - Mam - wydukał więc całkowicie zbity z tropu. Nie miał bladego pojęcia, jak powinien zareagować na to pytanie, nie wiedział również zupełnie, czego oczekuje od niego mężczyzna, ale uznał, że nie wypada teraz zamykać mu drzwi przed nosem, zaprosił go więc do środka, żeby nieco się ogrzał przy ogniu i faktycznie napił herbaty, w końcu to nie był jakiś wielki problem, a gajowy tez nie chciał wychodzić w ostatecznym rozrachunku na jakiegoś straszliwego buca, czy chama, toteż ograniczając się do najbardziej potrzebnych słów, po prostu robił to, co wypadało. Wręcz machinalnie zabrał się za wstawienie wody i wyciągnięcie czystego kubka, nie mówił jednak nic, nie wspominał o swoich urodzinach i nie dziękował za życzenia, czuł się nimi bowiem dziwnie zażenowany, jakby wydawało mu się, że to w ogóle nie powinno mieć miejsca i ogólnie rzecz biorąc Joshua w tej chwili był dla niego czymś w rodzaju diabła w pudełku. Nie był skrępowany tym, że mężczyzna znajdował się w jego domu, bo nie traktował tego w jakiś niestosowny sposób, ale mimo wszystko spinał się dość mocno w obecności profesora, który był skłonny wykorzystywać każdy pretekst do rozmowy i rzucania jakichś żarcików, a przynajmniej tak wydawało się Christopherowi. Był zupełnie inny, jak jakieś magiczne stworzenie, a gajowy mimo wszystko nie chciał go w żaden sposób urazić, bo nie chciał robić sobie jakiś niepotrzebnych wrogów, nie potrzebował szarpania szat dla urozmaicenia życia.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Co można dać komuś jako prezent na urodziny, gdy nie dość, że nie ma się pomysłu, ani czasu, tak jeszcze nie zna się dostatecznie danej osoby? Nawet Josh nie wiedział, choć w pewnych kwestiach śmiało nazwałby samego siebie kreatywnym. Szczególnie gdy przychodziło do wynajdywania tematów do rozmowy z osobą, która nie chciała ciągnąć konwersacji. Inaczej było, kiedy przychodziło do prezentów. W tym nigdy nie był dobry, nie wiedział, co można komuś dać, aby naprawdę się ucieszyła. Już prędzej zabrałby w odpowiednio ciekawe miejsce, ale czy takie coś mogło być “prezentem”? Plus, czy był sens wyciągać gajowego z chatki, aby zabrać go gdzieś? Do lasu? Nie, już lepiej było iść zupełnie na żywioł, pukając do drzwi chatki. Swoją drogą, czy to miejsce nigdy się nie zmieniało? Miał wrażenie, że tak jak zamek wciąż trwał w takim samym stanie, odkąd od rozpoczynał naukę, tak chatka gajowego nie ulegała zmianom. Jak było w środku, liczył, że sam się przekona. Otoczenie z zewnątrz nie sugerowało jednak większych poprawek wewnątrz. Nie zdążył zastanowić się nad tym dostatecznie długo, aby ocenić, czy chociaż roślinność wokół się zmieniła, gdy drzwi się otwarły. Owszem, minął się z uczniem, ale nie podejrzewał, że naprawdę chłopak przed momentem wyszedł od O’Connora. Teraz, nieomal uderzony drzwiami, które otwarły się o wiele szybciej, niż podejrzewał, nie miał czasu na rozmyślania. Mówiąc życzenia, które, choć krótkie i brzmiące dość prosto, były całkowicie szczere, przyglądał się jak twarz gajowego, a właściwie jego spojrzenie, stopniowo się zmienia. Wyraźnie spodziewał się kogoś innego i nie został pozytywnie zaskoczony. Byłby to cios w serce, gdyby Josh się tego nie spodziewał. Jak jednakże mogłoby być inaczej, skoro ciągle go nachodził? Takie przynajmniej można było odnieść wrażenie, ale przecież to nie było tak. Zwyczajnie wykorzystywał okazje do rozmowy w pełni, bez przejmowania się stopniem znajomości. Ludzie uwielbiali wszystko szufladkować, nawet znajomości. Dobry znajomy, przyjaciel, kolega, współpracownik… Zupełnie jakby te określenia miały cokolwiek więcej znaczyć. Naprawdę istniały zasady dotyczące tematów do rozmów oraz ich długości, czy częstotliwości, w zależności od stopnia relacji? Dlaczego Walsh miałby się tym przejmować, skoro czasem zupełnie obca ci osoba będzie w stanie udzielić lepszej rady niż przyjaciel. Dlatego też, czy naprawdę nie powinien się pojawiać, aby złożyć życzenia, skoro już dowiedział się o nich? Miał je zignorować i udawać, że nic nie wie? Taka opcja była po prostu śmieszna, niepotrzebne utrudnianie życia. Tym bardziej że w pewnym sensie się znali, pracowali razem. Zupełnie inną stroną był fakt, że Josh wykorzystywał tę okazję jako pretekst do chwilowego odwleczenia w czasie pozostałych spraw. Z tego nie zamierzał się spowiadać, ale przecież każdy ma swoje prywatne sprawy, prawda? - To chętnie się napiję. Myślałem, że jest trochę cieplej - stwierdził ze śmiechem, wchodząc do środka chatki i mimowolnie rozglądając się po niej. Zdarzyło mu się kiedyś być w środku, za czasów szkolnych i teraz… Nie dałby sobie niczego uciąć, ale wydawało mu się, że jedynie zapach był inny, a cała reszta nie uległa zmianie. Zawsze się zastanawiał, dlaczego łóżko muszą mieć gajowi tam, gdzie cała reszta, czy naprawdę nie woleliby mieć go w osobnej części, chociażby dobudowanej, ale nigdy nikogo o to nie pytał. Kto wie, może będzie mieć okazje dopytać O’Connora, kiedy ten przestanie się peszyć i rumienić. Spojrzał na mężczyznę, mrużąc na moment oczy. - Rzeczywiście zimna pogoda ci nie służy. W cieple się nie rumienisz tak gwałtownie - zauważył lekkim tonem, jakby stwierdzał powszechnie znany fakt. Usiadł wygodnie, czekając, aż herbata będzie gotowa, obserwując ruchy gajowego. Podparł głowę na pięści, czekając na chwilę, gdy Chris spojrzy w jego stronę, albo chociaż się odwróci. - Nie mam prezentu, co musisz mi wybaczyć. W zamian za to zabiorę cię do Hogsmeade na coś… Zależy czy wolisz się czegoś napić, czy coś zjeść. Wolałbym nie próbować ci kupować prezentu, bo poza znalezieniem ciekawego zwierzaka nie mam pomysłu - odezwał się z entuzjazmem, kiedy w końcu mężczyzna w jakimś stopniu na niego spojrzał. Był ciekaw jego reakcji, choć powoli zaczynał zauważać chwile, w których Chris milczał. Zdawało się, że niektóre uwagi puszczał mimo uszu i Josh był ciekaw, czy i teraz tak się stanie. Zamierzał mimo wszystko doprowadzić słowa do czynu, czyli naprawdę wyciągnąć go w ramach prezentu urodzinowego gdzieś. Zawsze można wykorzystać w tym celu jakiś wolny dzień i okazję, gdy zderzą się w miasteczku. W końcu nawet gajowy musiał czasem kupić parę rzeczy, prawda? Gorzej, jeśli wolał chodzić na Pokątną, ale i to nie stanowiło naprawdę ogromnego problemu. - Więc dziś masz urodziny… A ten chłopak to twój siostrzeniec? Bratanek? Całkiem bystry dzieciak i zdolny - rzucił swobodnie, a jednocześnie z dosłyszalnym zaciekawieniem. Prawdę mówiąc, był również ciekaw samego tortu. Słodkości zawsze były jego słabością, choć nie tak wielką jak miotły, czy inne elementy dotyczące quidditcha. Z biegiem czasu priorytety ulegały niestety zmianom, a także przyjemności zaczynały powiększać swój krąg. Tak jak wcześniej Josh po prostu lubił domowe wypieki, tak obecnie był ich zagorzałym fanem i można go było czasem przekupić ciasteczkami. Choć, o dziwo, sam nigdy nie próbował nauczyć się piec, czy to magicznie, czy bez użycia różdżki.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Prezenty ogólnie rzecz biorąc były dość trudnym zagadnieniem i nie zawsze wybierało się te właściwe, nawet znając kogoś bardzo dobrze, można było po prostu trafić jak kulą w płot. W przypadku Christophera istniała jednak jeszcze jedna mała przeszkoda, która mogła co najmniej zniechęcać do podejmowania jakichś działań — on po prostu wstydził się przyjmować podarunki, czuł się tym bardzo skrępowany i zawsze wydawało mu się, że po prostu znajduje się całkowicie nie na miejscu. Nie daj Merlinie, gdyby ktoś zaczął jeszcze śpiewać mu nieszczęsne Sto lat, wtedy zapewne po prostu zapadłby się pod ziemię. Nic zatem dziwnego, że nie odpowiedział zupełnie nic na życzenia, jakie złożył mu profesor. Nie dość, że całkowicie go zaskoczył, nie dość, że krępował się w jego obecności, to jeszcze na dokładkę wpadł na niego w jego urodziny i opowiadał te wszystkie głupoty, które gajowy po prostu puszczał mimo uszu, bo nie miałby jak z tym walczyć. Nie wiedział nawet, co miałby powiedzieć, a zwykłe podziękowania zawsze wydawały mu się dziwnie suche i sztuczne, nie umiał jednak wydusić z siebie nic więcej. Pewnie wiązało się to z faktem, iż nie lubił skupiać na sobie uwagi i wolał, kiedy świat i całe życie po prostu go omijały, wędrując spokojnie i bez większych rewelacji, jakie mogłyby zachwiać jego życiem. Inna sprawa, że Chrisa było całkiem łatwo wyprowadzić z równowagi, każda nowa osoba w jego życiu stanowiła zawsze wyzwanie, ale najgorzej było z tymi wiecznymi optymistami, którym buzie chyba się nie zamykały i myśleli, że po prostu mogą wskoczyć w jego przestrzeń osobistą, a to spowoduje, że on sam z miejsca zacznie radośnie podrygiwać, czy coś podobnego. Spora część ludzi nie brała w ogóle pod uwagę faktu, że gajowy lubił żyć sam i nie potrzebował wielkich przyjęć, że nie potrzebował żadnego szaleństwa, a niebezpieczeństwo znajdował w pracy, w końcu nie od dziś było wiadomo, że czarodziejskie zwierzęta i rośliny wcale nie należały do najprzyjemniejszych na świecie. Jeśli idzie zaś o wnętrze chatki, to nie zmieniło się aż tak bardzo, aczkolwiek prawdą było, że Christopher przystosował je nieco do siebie, by czuć się dokładnie tak, jak chciał, jak w domu. Panowała tutaj raczej prostota, która kojarzyła się z większością domków w górach, miejsce nie było przeładowane ozdobami, ale gdyby Walsh uparł się i zaczął spacerować po chatce, z całą pewnością znalazłby osobiste rzeczy gajowego, jak chociażby zdjęcia, czy jego własne prace, których nie zdążył schować. Trudno było powiedzieć, żeby panował tutaj idealny ład i porządek, ale daleko było również do skrajnego bałaganu, czy czegoś podobnego, ot, widać było wyraźnie, że ktoś tutaj mieszka, żyje, że tutaj odpoczywa i każdego dnia rano szykuje się do pracy. Było to dość naturalne, jeśli można tak to ująć, a jednocześnie było w tym coś dziwnie intymnego, pytanie jednak, czy Joshua w ogóle tak to odczuwał i w ten sposób spoglądał na sprawę, czy może jednak nie widział w tym swoim pojawieniu się, żadnego wkraczania na terytorium wroga, który w każdej chwili mógł zachować się niczym smok strzegących swych dóbr. - Zrobiło się już późno i wybrał się pan na spacer pod las, profesorze, tutaj zawsze jest zimniej - odparł na to całkiem spokojnie i dość rzeczowo, jednocześnie zajmując się parzeniem herbaty, co robił w sposób staranny, a nie tylko wrzucał torebki do kubków. Kolejną już uwagę również zignorował, ciesząc się jednocześnie, że lubił przebywać w nieznanym półmroku, co pozwalało na ukrycie rumieńca, jaki właściwie pojawił się u niego od razu po tej niemądrej uwadze. Znowu zaczął się zastanawiać, czy Walsh robi to specjalnie i czy to sprawia mu przyjemność, czy o co tutaj właściwie chodzi. Nie był zbyt dobry z wróżbiarstwa, nie byłby zatem odczytać prawdy z fusów, czy zrobić czegoś podobnego i chyba nawet nie chciał próbować, to oznaczałoby bowiem, że w jakimś sensie angażował się w te przedziwne spotkania, o jakich nawet nie myślał. Były, do pewnego stopnia, całkowicie naturalne, w końcu pracowali w tym samym miejscu, znali się pobieżnie, to i trudno byłoby się całkowicie ignorować, ale z drugiej strony — takie napaści? - Ze zwierzętami trzeba uważać, nie wszystkie dobrze czułyby się w takim miejscu, jak to - odparł, znowu reagując całkowicie wybiórczo na jego uwagę, jednocześnie zastanawiając się, skąd w ogóle przyszedł mu do głowy pomysł prezentu albo jakiegoś wyjścia razem, bo to brzmiało co najmniej absurdalnie i zupełnie nie wiedział, co ma o tym sądzić. Uznał to jednak ostatecznie za niezbyt mądry żart z jego strony i po prostu wzruszył na to barkiem, skupiając się w pełni na szykowaniu herbaty, która pachniała już coraz mocniej, pełna świątecznego, zimowego aromatu, jaki rozchodził się po całym pomieszczeniu. Nie oczekiwał od Walsha podarunków, nie oczekiwał od niego również zaproszeń, czy czegoś podobnego, przeszedł zatem nad tym do porządku dziennego, dochodząc do wniosku, że nie ma najmniejszego nawet sensu kombinować, jakby się z tej całkowicie niedorzecznej bzdury wykręcić. Inaczej byłoby, gdyby spotkali się po prostu przypadkiem na mieście, a inaczej było, teraz kiedy profesor zachowywał się, jakby nie miał ciekawszych rzeczy do roboty albo ciekawszych ludzi do zaczepiania. - Bratanek. Pozwolę sobie podziękować w jego imieniu - odparł i postawił przed Joshuą kubek aromatycznej herbaty oraz talerz, na którym znajdowała się cytryna, maliny i imbir pokrojony w plasterki. Być może Christopher nie był najlepszy, jeśli idzie o gotowanie, ale przynajmniej znał się na herbatach oraz na tym, jak należy je podawać, by były jak najlepsze. Skoro zaś mężczyzna twierdził, że zmarzł, potrzebował czegoś, co go zdecydowanie rozgrzeje. Nic zatem dziwnego, że w kubku już znajdował się miód i nieco goździków, a reszta tylko czekała, żeby zostać zaserwowaną. Christopher oparł się o blat, który znajdował się za nim i sięgnął po własny kubek, by objąć go obiema dłońmi i po prostu sterczała tam, czekając chyba na to, aż Walsh poczuje się lepiej i wróci do swojego radosnego świata.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Pewnie czułby się dziwnie, gdyby w Chatce panował odpowiedni nastrój. Teraz, choć siedzieli w lekkim półmroku, Josh nie odczytywał tego jako czegoś intymnego. Jeśliby Chris zamienił się nagle w smoka, który zionąłby w jego stronę ogniem, z pewnością Josh uznałby, że mężczyzna jest jeszcze bardziej intrygujący. Choć Walsh sam tego jeszcze nie przyznał, zaciekawił się osobą gajowego i zwyczajnie chciał go poznać. Dowiedzieć się co lubi, dlaczego wybrał ten zawód, co jest strasznego w zwykłej rozmowie. Intrygowały go rumieńce, sprawiając, że zastanawiał się, co je wywołuje, jaka przeszłość kryje się za nimi. Często widział na ulicy osoby, które w jakiś sposób zapadały mu w pamięć. Jedni uznaliby, że już się zauroczył nimi, ale było to dalekie od prawdy. On po prostu był ich ciekaw, jak nowej książki, którą widzisz na witrynie sklepowej, albo kawy, której zapach czujesz obok kawiarni. Dokładnie tak było z O’Connorem, był tą nieznaną kawą, której smak chciał Josh sprawdzić. Obserwowanie zaś go w trakcie pracy, albo w jego własnym domu, sprawiało, że profesor wyrabiał sobie o nim zdanie. Widział, jak ten reaguje na jego nagłe pojawienia się, ale nie wypraszał go. Miał duże pokłady cierpliwości, choć równie dobrze mógł mieć problemy z asertywnością. Co zaś się tyczyło wskakiwania w czyjeś życie i oczekiwanie, że teraz druga strona będzie równie optymistyczna, nie. Inna kwestia, że byłoby to z całą pewnością ciekawe. - Nie wyszedłem na spacer, a tu jestem specjalnie dla ciebie - poprawił go z szerokim uśmiechem, choć można było dostrzec przez ułamek sekundy nutkę zamyślenia w jego spojrzeniu. Szedł do babci i powinien się tam ruszyć, ale naprawdę nie czuł się na siłach. Kobieta ostatnio znów go nie rozpoznawała, a pomimo miłości, jaką ją darzył, potrzebował dodatkowych sił, aby się z nią spotykać. Praca z młodzieżą z kolei zdecydowanie była wyczerpująca, choć również dawała satysfakcję. On dopiero zaczynał, a już czuł się zmęczony. W takim stanie nie mógł iść do babci, u niej musiał być z uśmiechem na twarzy i spokojem w sercu. Wierzył, że wizyta u gajowego poprawi mu humor, nawet jeśli zepsuje go solenizantowi. Brutalne, ale szczere. Z drugiej strony, czy mężczyzna naprawdę tak się nim przejmował, żeby można było zepsuć mu humor? Sądząc po jego zachowaniu, po tym jak uważnie parzył herbatę, raczej traktował go jak chwilową niedogodność, której z uprzejmości nie wyrzuci za drzwi. Aż dziw, że nie był w Hufflepuffie za czasów szkolnych. - Ale takie Nieśmiałki pewnie miałyby niczym w raju. Cisza, spokój i skryty współlokator - odpowiedział lekko, bez złośliwej nuty. Ba, zamiast niej, słychać było ciekawość, jakby chciał się upewnić, czy dobrze myśli. Inna sprawa, że takie nieśmiałki z pewnością wolałyby las od chatki. Dodatkowo nie zamierzał naprawdę kupować zwierzęcia, dokładnie z tego powodu, o którym wspomniał mężczyzna. Nie wiadomo czy czułoby się dobrze u O’Connora, czy nie wolałoby mieszkać gdzieś indziej. Podarować komuś stworzenie, które za chwilę myślałoby jedynie o ucieczce, to nie był dobry prezent. Należało również pamiętać, że każde miało swój własny charakter, a co za tym idzie, często można było źle dopasować towarzysza. Teraz za to, Chris sam się podkładał, dając Joshowi pole do zabawy. - Z tego co widzę, kolejny raz odpowiadasz wybiórczo. Powinieneś na to uważać, w końcu milczenie uznaje się często za zgodę… - rzucił tylko, niby mimochodem, odbierając herbatę i dziękując za nią. Nie wiedział, że jest mu aż tak zimno, zanim nie objął dłońmi kubka. Przyjemne ciepło rozlało się po jego ciele, gdy wpatrywał się w napój. Babcia kiedyś przyrządzała mu ją w podobny sposób, zawsze dodając imbir i cytrynę. Powolnym ruchem włożył dodatki do kubka, obserwując, jak zanurzają się w herbacie. Dostawał ją zawsze w czasie ferii zimowych, gdy latał na swojej miotle do późnego wieczora i wracał cały skostniały z zimna. W kominku buchał ogień, babcia sadzała go na fotelu, otaczała kocem i podawała herbatę. W niektóre dni czytała mu po raz tysięczny historię quidditcha, opowiadając o czasach, gdy i ona w to grała oraz jak obserwowała niektórych swoich znajomych ze szkoły, jak dostają się do wymarzonych drużyn. Wspomnienia uderzyły w Josha w jednej chwili, a on na moment zapomniał o tym, że jest w chatce gajowego, że rozmawiali o prezencie, a także, że wspomniał jego bratanka. Upił łyk herbaty i dopiero wtedy wrócił do rzeczywistości. Uśmiechnął się szeroko, spoglądając na Chrisa. - Ciekaw jestem, w którą stronę pójdzie chłopak. Jest dobry chyba we wszystkim, ale nie widzę go w żadnej drużynie. Już prędzej w Ministerstwie, o ile nie pójdzie w ślady wujka. Od niego wiem o urodzinach - odezwał się, unosząc ponownie kubek i pijąc herbatę, nie spuszczając przy tym wzroku z O’Connora. - Wiesz, że jeśli chcesz, żebym wyszedł, wystarczyło powiedzieć? - dodał teatralnym szeptem, z błyskiem w oku. Owszem, mógł powiedzieć, ale skoro już przygotował herbatę, musiał liczyć się z tym, że Josh nie wyjdzie tak szybko.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Intrygujący? Pewnie gdyby tylko Christopher dowiedział się, że Walsh tak go określa, choćby i tylko w swoich własnych myślach, zaśmiałby się szczerze ubawiony. Był w końcu najbardziej zwyczajną istotą na świecie, która naprawdę nie robiła niczego niesamowitego, po prostu żyła na uboczu i się z tego cieszyła, co być może było niespotykane i nieco jakby sekretne, ale nie wiązało się to z niczym niezwykłym. Daleko mu było do smoka z baśni, czy zaklętego księcia, jak miało to miejsce w wielu historyjkach, nie rozumiał więc zupełnie, dlaczego profesor miałby chęć się z nim dalej spotykać, a już na pewno nigdy w życiu nie wpadłby na to, że jego odmienność może być w jakikolwiek sposób fascynująca. Nie było w niej nic, co mogłoby być pociągające, po prostu był jednym z wielu, jakich na pęczki na świecie. To zaś, że Walsh nie miał jeszcze do czynienia z osobą wycofaną, nie oznaczało, że wiązało się to z czymś tajemniczym, naprawdę! Inna sprawa, że mężczyzna zdawał się odczytywać niektóre zachowania gajowego nie tak, jak odczytywać je powinien i chociaż Christopher nie był jeszcze tego pewien, odnosił wrażenie, że w niektórych chwilach nauczyciel nieco się z niego naśmiewa, co można by uznać za urąganie, gdyby nie to, że Joshua zdawał się być w tym całkiem szczery. Nie było to raczej paskudne ciągnięcie za włosy, jakiego na całe szczęście O'Connor raczej nie doświadczył w swoim życiu. Aczkolwiek, prawdą jest, że w pewnym momencie sporo ludzi traktowało go raczej jak rzep u psiego ogona albo nikomu niepotrzebny klon Charliego, niemniej jednak dawno już wyrósł z przejmowania się tym. Nic zatem dziwnego, że również obecnie zdawał się po prostu machać ręką na zaczepki Walsha, wychodząc jednocześnie z założenia, że problem jest po stronie profesora, a nie jego samego. Zatem spokojnie można uznać, że osobowość gajowego była na tyle złożona, iż trudno było nawet w pełni stwierdzić, czy w pewnych aspektach brak mu asertywności, czy po prostu wykazuje się anielską cierpliwością i równie wielką dozą gościnności. Jedno było pewne - Walsh miał szczęście, że nie wpadł na to, by choćby przelotnie dotknąć Christophera, wtedy na pewno dowiedziałby się, czego robić nie należy. Ignorancja, jaką wykazywał w stosunku do jego niektórych odzywek, zdawała się być wręcz koncertowa. W ogóle nie przejmował się tymi zaczepkami, które większość osób uznałaby albo za bezczelne, albo za swoistą formę flirtu. Dla niego po prostu, jeśli można tak powiedzieć, wszystkie te uwagi po prostu nie istniały, były niczym natrętne muchy, które przelatywały gdzieś obok jego głowy. Nie chciał ich słyszeć, więc ich nie słyszał, to zaś z jakiego było to powodu, należało już zupełnie do innej kategorii rozważań, której na razie chyba nie było sensu poruszać. W końcu, niewątpliwie, byłoby to wkraczanie w strefę dość intymną, a na to było zdecydowanie zbyt wczas. Inna sprawa, że nie wiadomo było nawet, czy Joshua kiedykolwiek zdoła przekonać do siebie gajowego na tyle, by zaczął wyjawiać mu swoje tajemnice, a faktem było, iż Christopher nie zamierzał nigdy rzucać pereł przed wieprze. - Musiałbym zamieszkać na drzewie, najlepiej na bzie albo miłorząbie - odparł na to całkiem spokojnie, jakby w ogóle nie dostrzegał przytyku w swoją stronę. Czy miał być to żart, czy zaczepka, Christopher wcale nie poczuł się źle. Słyszał już wiele rzeczy, radził sobie również w wielu sytuacjach, które nie były dla niego nazbyt komfortowe, więc teraz również nie speszył się aż tak mocno, choć oczywiście, na jego policzkach pojawiły się nieznaczne rumieńce. Kiedy jednak Walsh odezwał się ponownie, gajowy spojrzał mu prosto w oczy i przez dłuższą chwilę podtrzymywał ten kontakt, jakby chciał go zapytać, czy aby na pewno chce sobie pogrywać w ten sposób. Później zaś wrócił do robienia herbaty i ponownie nie skomentował tej całej kpiny z rzekomym wyrażaniem zgody. Jeśli jednak mężczyzna sądził, że po prostu może go gdzieś wyciągnąć, bo nie miał ochoty rozmawiać na ten temat, to zdecydowanie się mylił. Nie podejrzewał go o żadne niemądre bezeceństwa, ale wypowiedź Walsha tym razem nie zabrzmiała najlepiej, z czego raczej powinien zdawać sobie sprawę. Christopher nie czuł się w obowiązku, by mu o tym mówić, uważał również, że jego spojrzenie powinno być wystarczająco wymowne. - To jego decyzja, ale sądzę, że odnalazłby się w wielu dziedzinach. Jest też całkiem szczerym człowiekiem, nic zatem dziwnego, że wspomniał o moich urodzinach - stwierdził jedynie i upił kolejny łyk herbaty, po czym nieznacznie się zarumienił i spojrzał na własne buty, nie zamierzając zupełnie dyskutować z Walshem na temat tego, co powinien zrobić. - Nie wyprosiłem pana, to chyba wystarczająca odpowiedź - stwierdził za to całkiem prosto i mężczyźnie musiało to na ten moment wystarczyć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zależy jak rozumieć określenie “naśmiewać się”. Jeśli jako złośliwe dogryzanie, to nie, zdecydowanie daleko było do tego. Jeśli nieznaczne rozbawienie na skutek czyiś zachowań, to tak. Wtedy można śmiało powiedzieć, że Josh wręcz lubował się w naśmiewaniu z gajowego. Nigdy jednak nie było w tym złośliwości, a chęć sprowokowania Chrisa do czegoś więcej. Z całą pewnością przekonanie o tym, że każda wycofana osoba skrywa w sobie coś więcej niż zamiłowanie do samotności, stanowiło po części błędne myślenie, ale nie potrafił się go pozbyć. Chciał zobaczyć, co jest w Chrisie i mógł to robić na dwa sposoby. Obserwować, albo prowokować, a że nie miał największych pokładów cierpliwości, wolał drugie działanie. Niestety wiązało się to z ryzykiem pogorszenia relacji, ale halo, czy naprawdę mogło być gorzej? Ostatecznie ignorowanie się jest najgorszą z możliwych opcji. Niechęć, czy sympatia podnosiły relację na kolejne poziomy, niezależnie czy pozytywne, czy negatywne, także gorzej być nie mogło. Niczym więc nieskrępowany dogadywał mu, gdy uważał, że może, obserwując jego zachowanie i uśmiechając się pod nosem z rozbawieniem, kiedy skóra gajowego uroczo się czerwieniła. - Z jakiego drewna masz różdżkę? - spytał nagle, przypominając sobie, że nieśmiałki chyba mieszały na tych, które służą do produkcji różdżek. Skrót myślowy i już zastanawiał się, z czego ma różdżkę gajowy, choć nie było mu to do niczego potrzebne. - A mieszkanie na drzewie może nie byłoby takie złe. Jako dzieciak chciałem mieć domek na drzewie, głównie dlatego, że sąsiad miał - dodał, śmiejąc się cicho. Pamiętał, jak zazdrościł sąsiadowi, że może mieszkać ponad ziemią, udawać, że lata, gdy zjeżdżał na linie na ziemię. Później zazdrość minęła, gdy okazało się, że jest czarodziejem, matka i jej rodzina także, kiedy odkrył miotły i naprawdę mógł latać. Wtedy domek na drzewie przestał być tak atrakcyjny, a kolejne rodzinne małe dramaty sprawiły, że zapomniał o tym pragnieniu aż do tej pory. Nawet miło było sobie o tym przypomnieć. O, no i mamy pierwszy kontakt wzrokowy i chwilowe zachwianie pancerza. Pomyślał przez moment, uśmiechając się do niego szeroko, podczas gdy Chris podtrzymywał kontakt wzrokowy. Gdyby tylko zwrócił na to teraz uwagę, pewnie uderzyłoby go, jak jasne ma oczy gajowy, ale bardziej bawiła go świadomość, że przebił się przez mur ignorowanych tekstów. Wyglądało na to, że wszelkie uwagi, pseudo komplementy nie robiły na nim wrażenia, ale coś, co można odczytać jako swoistą groźbę już tak. Właściwie, reakcja Chrisa przypominała nieme zaprzeczenie z nieznaczną sugestią, że lepiej go nie prowokować, ale łatwo można było się domyślić po zachowaniu Josha, że nie zamierzał się tym specjalnie przejmować. Jeśli nie teraz, to wyciągnie go do knajpki przy innej okazji. Jak to mówią… - Co się odwlecze, nie uciecze - rzucił jedynie cicho, opierając brodę na dłoni. Tak jak nie spieszno mu było do zbyt poufałych gestów, jak poklepanie po ramieniu, tak nie było mu spieszno z wyciąganiem na siłę kogoś do knajpy. Może, gdyby Chris był dla niego kimś ważniejszym, na kim zależałoby mu bardziej… Może wtedy starałby się, aby do wszystkiego szybciej, ale póki stanowił jedynie odskocznię, to nie zamierzał wiele zmieniać. Choć ciekawie byłoby widzieć, jak mężczyzna przestaje się rumienić na byle uwagę. Właściwie, gdyby się zastanowić, może to było wabikiem, za którym Josh tak chętnie podążał? Poza odrobiną zazdrości i chęcią wyciszenia się, bez konieczności bycia samemu. Trudno powiedzieć, bo też należałoby się nad tym nieco dłużej zastanowić, a tego Walsh nie robił, bo nie widział powodów. Kto wie, czy od jutra nie będzie mieć innych pomysł na swój wolny czas i te “napaści” się skończą? Zapewne wtedy gajowy odetchnąłby z ulgą, zaś on sam nie zauważyłby różnicy. Kto wie, co przyniesie jutro, a w tym przypadku ferie, na które tylko jeden z nich się wybierał. Rozmowa o bratanku nagle wydała się całkiem bezpieczną opcją. Szkoda tylko, że nie wiedział, co jeszcze mógłby o nim powiedzieć. Chłopak był dobry, ale nie zapadał wyraźniej w pamięć, a przynajmniej jemu. Uśmiechnął się więc jedynie, sięgając ponownie po kubek, z którego zaczął pić herbatę, aby nie uśmiechać się jeszcze szerzej na kolejną reakcję mężczyzny. Doprawdy, już dawno Josh nie miał okazji obserwować takiej gamy kolorów na kimś na skutek własnych słów. - W takim razie miło mi, a herbata jest naprawdę dobra - odpowiedział, próbując zapanować nad własnym głosem, aby nie brzmiał w nim śmiech. - Jedno mnie ciekawi, O'Connor, od dawna pracujesz jako gajowy? Nie chciałeś zostać nauczycielem opieki nad magicznymi stworzeniami? W końcu i tak musisz posiadać wiedzę na ich temat, pewnie nie mniejszą niż nauczyciel - zagadał z zaciekawieniem, pamiętając, że ostatnio ożywił się przy temacie pracy. Może tu tkwił klucz do rozmów z gajowym?
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zależy jak je odbierać. Ludzie mogli mieć dobre intencje, mogli po prostu tacy być, nieco sobie dogryzać i się tym bawić, ale jeśli ktoś nie patrzył tak na życie, jeśli wszystko brał naprawdę poważnie, można było wpaść na ścianę, której wcześniej się nie widziało. Znali się jednak zbyt krótko, by faktycznie móc ocenić, jak powinni do siebie podchodzić, to nie było coś, co widziało się od razu, wiele spraw wychodziło dopiero później, wiele spraw stawało się jasnych dopiero z czasem. Na chwilę obecną, gajowy był w stanie stwierdzić jedynie tyle, że profesor nie był raczej złośliwym chochlikiem kornwalijskim, a po prostu był radosny, otwarty i dość zaczepliwy, a jeśli coś sprawiało mu przyjemność, to chciał za tym podążać. To były jednak pierwsze dopiero obserwacje, jakie poczynił Christopher, a nie było nawet wiadomo, czy wydarzy się cokolwiek więcej, czy przejdzie gdziekolwiek dalej, by przekonać się, czy faktycznie Joshua jest złośliwy, czy może raczej w taki właśnie sposób zawiera nowe znajomości. Owszem, dla kogoś takiego, jak gajowy, styl bycia Walsha był szalony i mógł spokojnie powiedzieć, że ten jest napastliwy i choć jego poziom asertywności był dość niski, mimo wszystko nie zamierzał pozwalać na to, by mężczyzna wszedł mu na głowę, a już na pewno nie było szans na to, żeby gdzieś z nim poszedł, bo ten tak postanowił. Być może na innych to działało, być może w ten sposób reagowali na jego otwartość, ale zupełnie inaczej było z Christopherem i jeśli Walsh z jakiegoś powodu miałby ochotę wyjść na kremowe piwo, to powinien wiedzieć, że o czymś takim decyduje się w zupełnie inny sposób niż ten, jaki właśnie przedstawiał. - Z bzu - odparł bezwiednie, zresztą, to nie była żadna tajemnica, jakiej nie powinien zdradzać, czy coś podobnego, później zaś przymknął nieznacznie powieki. - Mieszkanie na drzewie, a posiadanie domku na drzewie, to dwie zupełnie różne kwestie - stwierdził, co mogło zabrzmieć dziwacznie, ale kiedy wzięło się pod uwagę, że gajowy z całą pewnością doskonale wiedział, w jaki sposób gnieżdżą się nieśmiałki, to można było łatwo dojść do wniosku, ze w pełni wie, o czym mówi. Jeśli zaś Joshua by się nad tym zastanowił, niechybnie doszedłby do wniosku, że właśnie pośrednio dowiedział się o tym, że Christopher miał - kiedyś czy teraz - domek na drzewie i wiedział doskonale, jak to jest w takim rezydować. To była jednak informacja tak ukryta i zawoalowana, że z całą pewnością po prostu umknęło to profesorowi, chyba że jego spostrzegawczość była niedoceniona, to jednak bybła zupełnie inna sprawa, której w tej chwili niekoniecznie należało poruszać. Przebił się przez mur ignorowania całego świata? Ależ nie. Po prostu istniały sytuacje, które Christophera drażniły, a do jednej z nich na pewno można było zaliczać takie zachowanie i przekonanie, że jeśli będzie się grało wystarczająco długo jedną kartą, to uda się osiągnąć to, czego się chciało. Nic z tego, jeśli coś nie działało, należało spróbować inaczej, a nie upierać się tak, jak to robił w tej chwili mężczyzna, co zostało skwitowane niesamowicie lodowatym spojrzeniem, sugerującym, że profesor wkracza właśnie niemalże na wojenną ścieżkę i gdyby tylko Joshua przyjrzał się uważnie gajowemu, dostrzegłby lekkie skrzywienie warg, cień zmarszki w okolicach nosa, a nawet nieznacznie przymknięte powieki, co jasno wskazywało na to, że Christopher nie zamierzał grać w tę grę na tych zasadach. Tym razem to on rozdawał karty, być może i znakowane, ale lepiej by było dla mężczyzny, gdyby wiedział, kiedy należy wycofać się z klasą, a nie brnął dalej w bagno, w jakie właśnie wpadł. Szczęśliwie zatem wykonał krok w tył i zaczął zajmować się innymi tematami, które nie wkraczały tak wyraźnie w przestrzeń intymną gajowego, do której nie było szans się dostać. To był pierwszy znak wskazujący na to, że Christopher żyje w prawdziwej foretcy i dostanie się do niego będzie co najmniej koszmarem. Był niczym księżniczka w wieży, ukrywał się jednak w Zakazanym Lesie i tam nalezało go szukać, jeśli chciało się z nim naprawdę rozmawiać. Teraz zaś, kiedy Joshua zadał kolejne pytania, gajowy poczuł się mimo wszystko w obowiązku udzielić odpowiedzi, jakby spowiadał się przed swoim przełożonym. Upił jednak wcześniej łyk herbaty i wziął do ręki różdżkę, by machnąwszy nią, pozamykać wszystkie okiennice. - Od ponad roku, ale nauczanie nie jest dla mnie, profesorze. Do tego trzeba mieć chociaż cień chęci - stwierdził po prostu i przekręcił w palcach różdżkę, spogląjąc jednocześnie na nią. Chyba nie musiał mówić nic więcej? Czy może jednak dla Walsha ta odpowiedź będzie zbyt ciemna i niejasna, by cokolwiek z niej wydobyć?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Z jakiegoś powodu rozbawiła go odpowiedź mężczyzny dotycząca drewna jego różdżki. Jak to było? Musiałby mieszkać na bzie albo miłorzębie? Miał różdżkę z bzu? - Moja to miłorząb - rzucił krótko, uśmiechając się od ucha do ucha. Choć nie miało to żadnego znaczenia, bawiło go użycie przez mężczyznę w swojej wypowiedzi dwóch drzew, z których obaj mieli różdżki. Miał cały czas wrażenie, że niejako przeszkadza gajowemu swoją osobą, że nie czuje się dobrze w jego towarzystwie. Być może dlatego miał ochotę się teraz śmiać, jakby usłyszał najlepszy kawał na świecie? Każdy inny albo wyjaśniłby sytuację, albo odpuścił już dawno, żeby niepotrzebnie nie psuć drugiej stronie humoru, zwłaszcza gdy nie miał prawdziwego powodu do rozmowy. To były te chwile, gdy przez chwilkę zastanawiał się, czy nie powinien może przejść się do psychologa i sprawdzić, czy nie ma jakichś zaburzeń. Myśli te szybko wyparowywały z jego głowy, a on sam kontynuował próby rozmów z osobami bardziej opornymi. Nawet jeśli były to rozmowy właściwie o niczym, jak w tej chwili, gdy wspominali o drzewie. Nie odpowiedział nic, ale wpatrywał się w O’Connora z zamyśleniem. Była różnica między mieszkaniem, a posiadaniem, o której zazwyczaj nie myśli dziecko. On sam zawsze chciał mieć takie miejsce, poza domem, do którego mógłby uciec, a o które nie miałaby pretensji matka. Ukrywanie się w takim domku na drzewie zakrawało mu zawsze na cudowną przygodę, w której czasie mógł udawać, że mieszka w chmurach. Wracałby jednak do domu na noc, na posiłki. Nie byłoby to więc mieszkanie, a właśnie posiadanie. Czy jednak sam gajowy znał minusy mieszkania na drzewie? To pytanie nasuwało kolejne, jak to, że jeśli zna minusy, to kiedy miał okazję tak żyć i dlaczego. Nie zadał jednakże żadnego z nich, zostawiając sobie kolejne pytania na następną okazję, gdyby Chris znów zamilkł. Nie miał też pewności, że powiedziałby mu cokolwiek. Lepiej było zaczekać na inną okazję i wtedy wrócić do rozmowy, a nawet jeśli zapomniałby, to nie był chyba aż tak ważny temat. Przebicie przez mur, czy wkraczanie na wojenną ścieżkę. Zwał, jak zwał. Dla Chrisa jego lodowate spojrzenie było sygnałem, że Josh nie powinien ciągnąć tematu w ten sposób, że powinien raczej przemyśleć swoje metody, z kolei dla profesora była to dodatkowa zachęta, aby sprawdzić, co też kryje się za tą niepozorną postawą gajowego. Wycofał się, ale to nie było zupełne odpuszczenie. Już prędzej taktyczny odwrót, aby zaatakować ponownie mury z większą wprawą. Zaczynał jednak podejrzewać, że będzie musiał nie zaprzestawać swoich spontanicznych rozmów, o ile nie chciał przerywać zabawy. Zaczynał za to coraz częściej szukać porównania do bajkowej postaci i na razie nie widział księżniczki, a rycerza. Nawet jego piosenka w jednej chwili zaczęła odtwarzać się w myślach profesora, przez co musiał skupić się na herbacie, żeby nie zacząć nucić. Z zaciekawieniem obserwował reakcje mężczyzny, gdy padło pytanie. Nie wiedział, czego może się spodziewać, czy nie poruszył tematu utraconego marzenia, albo innej, ważnej kwestii. Na szczęście dostał odpowiedź, która mimowolnie nakłaniała go do zastanowienia się co do jego własnych wyborów. - Szkoda, z takim spojrzeniem, jak przed chwilą, szybko ustawiłbyś sobie dzieciaki - rzucił, z lekkim rozbawieniem w głosie, po czym umilkł na moment, jakby w zamyśleniu. - Chęci… Może i potrzeba, ale niekoniecznie do samego nauczania. Ja tego nigdy nie chciałem - dodał nieco ciszej, zastanawiając się, jak to funkcjonuje. Czy każdy, kto był profesorem, chciał od początku uczyć innych? A może jak on wybierali zawód, który pozwalał im zarabiać na własnej pasji? Z drugiej strony, istniało wiele innych zawodów, które można było wybrać, jeśli interesowało się przykładowo magicznymi stworzeniami. Nie trzeba było wybierać zawodu nauczyciela… Może sam też miał wybrać coś innego niż zabawa w profesora? Z drugiej strony, gdzie miałby tyle zabawy, co tu? - Czym zajmowałeś się wcześniej? Jeśli to nie jest tajemnicą i mogę się dowiedzieć - spytał nieco zaczepnie, niespecjalnie spiesząc się z piciem herbaty.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby zdawał sobie sprawę, z jakiego drzewa wykonana jest różdżka mężczyzny, z całą pewnością poszukałby innego przykładu, teraz bowiem odnosił wrażenie, że stało się coś całkowicie nieodpowiedniego. Było niezręcznie, a przynajmniej tak czuł on, w końcu Walsh nie zaliczał się chyba do osób, które wiedziałyby w ogóle, co oznacza takie uczucie, jak smakuje i jak mocno gorzkie potrafi być. Christopher mimowolnie potarł wierzchem dłoni lewy nadgarstek, jakby to miało mu w czymś pomóc, aczkolwiek doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż zapędził się na własne życzenie w ciemny, kozi róg, gdzie mógł znaleźć co najwyżej nieco rozsypanej tabaki. Krępowało go wiele spraw, które dla innych osób były zapewne całkowicie normalne, ale niewiele mógł na to poradzić, nie potrafił tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego, aczkolwiek trzeba przyznać, że obecnie i tak było z nim już dużo lepiej niż dawniej, kiedy po prostu umiał zapaść się w sobie. Całe życie spędził w gruncie rzeczy jako cień innej osoby, a kiedy stał się samodzielnym bytem, prędko odkrył, że ludzie nie są mu do końca potrzebni do życia - wybierał wolność, jakkolwiek ona by nie brzmiała i czego by nie oznaczała, choćby miała być mieszkaniem w domku na drzewie. Pewnie gdyby teraz wkroczył do Zakazanego Lasu, czułby się lepiej niż w trakcie tej rozmowy, która, choć spokojna i można powiedzieć, że w pewnych aspektach nawet przyjacielska, była dla niego co najmniej krępująca. Znalazł się w niej również element, który źle świadczył o Walshu i Christopher miał nadzieję, że to był po prostu niezamierzony błąd, a nie coś poważniejszego. Nie chciał postrzegać go mimo wszystko jako człowieka natarczywego, a przy tym złego, raczej jako optymistę, który nie wiedział, w którym momencie przestać, a jego ekstrawertyzm wręcz przelewał mu się przez palce. Nie dostrzegał w nim cech tyrana, czy kogoś skłonnego do krzywdzenia innych, ale mimo wszystko profesor powinien wiedzieć, kiedy trzymać język za zębami, inaczej mogło dochodzić do co najmniej dziwnych sytuacji, nieporozumień i spięć, jak to sprzed chwili. Wszystko przez to, że gajowy nie był tak oczywistą osobą i nie należał do jednostek, które by się zaśmiały i ot tak, z miejsca przyjąłby zaproszenie na jakiekolwiek wyjście. Tym bardziej od mężczyzny. Tym bardziej od mężczyzny, który przypominał mu Charliego w tej nieskrępowanej radości i chęci niesienia innym uśmiechu, jak podejrzewał, właśnie z tego powodu profesor pojawił się w jego chatce - w końcu, skoro miał urodziny, to nie wypadało zostawiać go samego, prawda? Najwyraźniej jednak mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki O'Connor jest i teraz musiał mierzyć się z jego dziwnym zachowaniem, ale również i chwilowym napadem stanowczości, jaki przejawiał się w jego lodowatym spojrzeniu. Drgnął lekko, kiedy Joshua odezwał się ponownie i spojrzał na niego uważnie znak kubka herbaty, czując jednocześnie, jak jego policzki ponownie pokrywają się zdradzieckim rumieńcem. Na całe szczęście w pomieszczeniu nie było chyba na tyle jasno, by Walsh mógł to dostrzec, tak samo jak chwilowej paniki, jaka ogarnęła jego rozmówcę. Nie sądził w ogóle, by ktokolwiek zwracał jakąś szczególną uwagę na to, jak na niego spogląda, a jeśli nawet to robił, to zachowywał to dla siebie, bo tylko do tej osoby wejrzenie owo było kierowane. Nie sądził również, by faktycznie mógł uziemić kogoś jedynie jednym rzuceniem okiem, a już na pewno nie kogoś takiego, jak siedzący teraz przy jego stole profesor. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ze to Walsh ma go teraz w garści, a nie on jego, choć mimo wszystko starszy mężczyzna przestał pleść bzdury o jakimś wspólnym wyjściu. - Czasami życie zmusza nas do innych wyborów - powiedział na to, aczkolwiek odwoływał się raczej do sytuacji własnej matki, a nie do tego, gdzie się znajdował. Chciał wybrać złą drogę i prawie to zrobił, ale na całe szczęście zdążył jeszcze pójść po rozum do głowy, zdążył się zastanowić i otrząsnąć, nim wpakował się w niepotrzebny nikomu kabaret. Można jednak powiedzieć, że spokojnie był w stanie zrozumieć to, o czym w tej chwili mówił Walsh. - Niczym, tym samym. Uczyłem się, podróżowałem, przechodziłem kursy. Nic wielkiego, profesorze - odparł oględnie, bo mimo wszystko nie chciał spowiadać mu się z całego swojego życia. Pracował w jednej z większych szklarni, potem nawet u mugolskiej rodziny, aż w końcu brat napomknął mu mimochodem, że posada gajowego została zwolniona, a to było w końcu dla niego coś wręcz idealnego.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you