W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Zamyśliła się. Co prawda również lubiła swój Pokój Wspólny, ale to raczej nie było jej ulubione miejsce. Za dużo kręciło się tam ludzi, niektórzy byli nawet przez nią niezbyt lubieni, chociaż zdecydowana mniejszość Ślizgonów. - No nie wiem... biblioteka? Pokój Życzeń? Przynajmniej aktualnie bym wymieniła te dwa pomieszczenia, ale to się zmienia. - Uderzyła go delikatnie ramieniem, tak zaczepnie. - Ale możemy iść gdziekolwiek. Skoro lubisz Wspólne, to może Salon? Tam siedzą wszystkie domy. - Po drodze miała się jeszcze zastanowić nad Wielką Salą, bo jeszcze dokładnie nie wiedziała czy ma ochotę by coś zjeść.
Chłopak pokiwał ochoczo głową, a gdy dziewczyna stuknęła go zaczepnie ramieniem, on puknął ją biodrem. - Ok, to do biblioteki - uśmiechnął się od ucha do ucha. Resztę drogi do Hogwartu przemilczeli. Gdy weszli do szkoły, deszcz lunął jak z cebra. "Uff... Mieliśmy szczęście..." - pomyślał chłopak, po czym poprowadził Angie do biblioteki.
Świeże powietrze, jak dobrze! Mia przymknęła oczy i mimo, iż muzyka dochodząca z Wielkiej Sali dawno ucichła, ruszała się w jej rytm. No nic jednak była trochę ospała. Ale czemuż się dziwić? Parogodzinne harce robią swoje!
Po tej całej sytuacji, William stał się nie do życia. Nie śmiał się, chodził przygarbiony, zasępiony, co zupełnie nie było w jego stylu. Jego strój, który ograniczał się jedynie do czarnej bluzy z kapturem, jeansów i najzwyklejszych adidasów też pozostawiał wiele do życzenia. A przede wszystkim była ta twarz. Odzwierciedlająca cały smutek i nieprzespaną noc. Patrząc na niego można by się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest chory. Był ale nie w fizycznym tego aspekcie. Chorował z tęsknoty, żalu, poczucia oszukania. Wbrew pozorom, William nie był tak pewny siebie i beztroski, jak często można było zaobserwować. Zawsze, ale to zawsze cechowała go jakaś cholerna, rzadko u tej płci spotykana wrażliwość, za którą tak często się przeklinał. To co wydarzyło się wczoraj.. nawet wolał sobie nie przypominać. Zagłębiając się we własnych rozmyślaniach, Joyce dotarł nad samo jezioro. Wprost nie mógł oderwać oczu od tego miejsca. Jak cudownie było tutaj, pomimo takiej pogody. Kiedy swoją melancholią mógł wpasować się w to miejsce. Usiadł na miękkiej choć chłodnej trawie, odejmując kolana rękoma a zasłoniętą kapturem głowę chowając w ramionach. Szczerze, to nie miał pojęcia, jak sytuacja rozwinie się dalej. Zdawał sobie sprawę z faktu, że powinien przeprosić Wilkiego. Nawet jeśli nie wiedział, że Am to jego dziewczyna, czuł, że przyjacielowi należą się przeprosiny. A co z Am? Musiał pomyśleć nad tym dłużej. Tu sprawa zdecydowanie bardziej się komplikowała. Czuł do niej coś w rodzaju żalu i smutku, a może nawet złości, ale po nieprzespanej nocy doszedł do wniosku, że to zauroczenie nie zniknie od tak, jak za sprawą zaklęcia.
Na zewnątrz było naprawdę zimno i gdyby nie koleżanka Amayi, pewnie zostałaby na cały dzień w swoim dormitorium, obijając się na łóżku z pudełkiem czekoladek. Czuła się niesamowicie dobrze. Wszystko znów wróciło do poprzedniego stanu, znów mogła się uśmiechać niefałszywie, a nawet spać bez żadnego odruchowego budzenia w trakcie koszmaru. Tym razem poszła prosto na błonia. Jej ulubionym miejscem już od dawna były brzegi wielkiego jeziora, więc udała się tam, aby podumać trochę nad sobą. Ku swojemu zdziwieniu dostrzegła jednak inną sylwetkę i biorąc pod uwagę ubiór, natychmiastowo wykluczyła Williama. Podeszła bliżej, w końcu zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo się pomyliła. - O, hej Will - podeszła bliżej i usiadła naprzeciwko, patrząc na niego - c-co się stało ? Przestraszyła się. W takim stanie nie wiedziała go bardzo dawno. Czyżby któraś z dziewczyn złamała mu serce ? I na pewno nie podejrzewała o to siebie. Wina z wczoraj także nie powinna spłynąć na nią samą, gdyż nie wiedziała jakie uczucia miotają Joycem. Odruchowo podniosła się i przytuliła go do siebie. Widać było, że Amaya naprawdę martwi się o chłopaka.
Siedział nad tym jeziorem, jak ostatni pomyleniec. Pewnie jutro nabawi się jakiś paskudnych choróbsk, od tego siedzenia na zimnie w cienkiej bluzie. A William kataru by nie ścierpiał, co to to nie. Usłyszał czyjeś kroki. Były ciche, ale jednak w tak idealnej ciszy brzmiały dość słyszalnie. Wcale nieciekawy, kto też przeszkadza mu w jego użalaniu się odwrócił głowę, niemal natychmiast tego żałując. Bo tak oto, wraz ze swoim żałosnym stanem, spoglądał na Amayię, która wyglądała jakby zupełnie niczego się nie domyślała. Poczuł jej delikatny zapach, kiedy usiadła blisko niego. Teraz oboje patrzyli na siebie w zupełnym zaskoczeniu. Tyle że zdumienie Williama mieszało się z niedowierzaniem i smutkiem. I jeszcze miała czelność pytać? Nie protestował, kiedy ta go przytulała. Bezwiednie przysunął się bliżej, chowając głowę w zagięciu jej szyi. Tym razem zupełnie naturalnie, jak to miał w zwyczaju robić kiedy byli młodsi i nie widział w niej nikogo więcej poza Amayą - najlepszą przyjaciółką. W głowie, jakiś cichy głos karcił go, za taką łatwowierność i całkowite oddanie. Przecież był na nią zły, do jasnej cholery! - Nie wierzę, że jeszcze o to pytasz, Am - mruknął niewyraźnie z łamiącym się głosem. Musiała go usłyszeć, przecież był tak blisko.
W taką pogodę było głupstwem wychodzić na zewnątrz, jednak Am z każdą chwilą cieszyła się jeszcze bardziej, że się na to odważyła. Widocznie miała tu sprawę do załatwienia. Kąciki jej ust znacznie powędrowały ku górze, gdy tylko poczuła jak końcówka jego nosa dotyka przez chwilę szyi, aby zaraz schować niedaleko całą swoją twarz. Zaczęła powoli głaskać jego plecy, w duchu nieco histeryzując. Przecież właśnie próbował dać jej coś do zrozumienia. Pomyślała przez dłużące się sekundy zgrozy, aż w końcu przypomniał się wczorajszy dzień. Ale jak ma to odebrać ? Może Wilkie był na niego wściekły, ale Will żałował tego wszystkiego ? Trzeba było odczekać jakiś czas, żeby brunetka zrozumiała prawdę. Najpierw sprawiała wrażenie zaskoczonej - otworzyła szeroko oczy, lekko uniosła brwi ku górze, ale tego nie był w stanie zobaczyć chłopak. Skarciła się w myśli, nie wiedząc co teraz ma powiedzieć. - Co ja do cholery z tobą zrobiłam ? Powinieneś teraz wymierzyć mi karę za moje głupstwo - mruknęła, patrząc też na te słowa odrobinę inaczej niż pewnie pomyślałby chłopak. Miała na myśli to, że jej chora psychicznie ( oczywiście nie na serio ) osoba, sprawiła, że stała się obiektem zainteresowania. Momentalnie przytuliła do siebie o wiele mocniej przyjaciela, wtulając się jeszcze bardziej. - Przepraszam, Willi - szepnęła do jego szyi, czując jak i jej robi się smutno.
Było mu tak dobrze. Przytulając się do niej, czuł się choć na chwilę wolny od tych wszystkich targających nim emocji. Zapominał o tym, co go trapiło, bo liczyła się tylko Amaya, jej czuły uścisk, ciepło jej szyi. Myliła się, jeśli myślała, że nie czuł, że coś z nią nie w porządku. Przecież czuł jej przyśpieszony oddech, kiedy wtulał się do jej obojczyka. Uspokajające ruchy jej dłoni przyprawiały go o jakieś chore ciarki, bynajmniej nie z zimna, a z przyjemności. Miał nadzieję, że zrozumie co go tak bardzo zabolało i spędzało mu sen z powiek. Przecież była bystra i znała go niemalże na wylot! A on, on był pewien, że sam nie da rady jej tego wytłumaczyć, że żadne słowo nie przejdzie mu przez gardło. - Zraniłaś. I to cholernie - mruknął wprost do jej szyi, nie do końca rozumiejąc jej słowa. Karę? Czy ona kpiła? nie potrafiłby ukarać jej w żaden sposób. Może nie odzywaniem się do niej przez pewien czas, nie uraczeniem jej najmniejszym nawet spojrzeniem... może. Znowu okłamywał samego siebie. To on cierpiałby przy takim obrocie sprawy, nie ona. - Doceniam to - powiedział, nie opierając się, gdy ta się w niego wtuliła. Czy wybaczył? Na pewno, przecież inaczej by nie umiał. - Am, ale nie wiem, jak to teraz będzie wyglądać - odparł, przymykając oczy.
Zraniłaś. I to cholernie - potoczyło się to echem w jej głowie, czując narastający ból. Jak nie mogła tego zauważyć ? Była na siebie wściekła. Kara w postaci cichego protestu byłaby niesamowicie bolesna dla krukonki, a jednocześnie zdawała się bardzo infantylna. Wystarczyło jeszcze tupnięcie nogą z ' już się z tobą nie bawię ! '. - Gdybym tylko wiedziała nieco wcześniej... Nie zareagowałabym wczoraj w ten sposób, naprawdę mi przykro. O, Will... - powiedziała cicho, nadal nie mogąc uwierzyć w to co się właśnie dzieje. - Brawo Am... - rzuciła do siebie sarkastycznie. Magia tego miejsca przestała już czarować ją tak jak kiedyś. W stu procentach zdawała sobie sprawę z nietypowej delikatności chłopaka. Amaya też była taka krucha, co było ich cechą wspólną. Przecież znała go na wylot, a jedna głupia rzecz dużo potrafiła zepsuć. - Przepraszam, że nic ci na ten temat nawet nie powiedziałam - miała na myśli oczywiście relacje jej i Wilkiego - po prostu był to dla mnie trudny temat. Bo widzisz... Wszystko jest dość zawiłe... Nawet w swoich cichych wypowiedziach plątała język. Przymknęła powieki, dalej nie puszczając bruneta. I nie dlatego, że było jej o wiele cieplej. - Wiem tylko, że bez ciebie nie jestem w stanie wytrzymać jednego dnia - no cóż. Plecy zaczęły ją boleć od tego wychylania się, więc runęła razem ze swoim najlepszym przyjacielem na trawę, dalej trwając w objęciach.
Nie chciał jej skrzywdzić swoimi słowami, zdecydowanie nie. Raczej miał na celu dobitne wyrażenie swojego bólu. Co do kary... Tak czy siak, wiedział, że nie dałby rady ciągnąć tego na dłuższą metę, więc nie zamierzał nawet zaczynać. Nie mógł i nie chciał - jakie to proste. - Am, nie chcę być wścibski czy w jakikolwiek sposób Cię urazić...- zaczął dyplomatycznie, chcąc dokończyć może nazbyt niewygodnym pytaniem. - ...ale, jednak z jakiegoś powodu zareagowałaś tak, a nie inaczej. Dlaczego? - spytał szybko. Nie wiedział, po co w ogóle rozdrapuje tę sprawę. Ciekawość. Tak, chyba ona sprowokowała go do tego. Mógł się założyć, że tam na korytarzu jego gesty i słowa nie były jej obojętne. Jeden Merlin wie, do czego by doszło, gdyby w kluczowym niemal momencie nie pojawił się Wilkie. Wyobraźnia Williama podsuwała mu coraz dokładniejsze wyobrażenia tego momentu. Ust Amayi przy jego, ich splecionych dłoni. Powinna go spoliczkować, odepchnąć, cokolwiek. Bo to pytanie w ogóle nie miało prawa wyjść z jego ust. Nie, nie i nie. Skończony kretyn, który musi uparcie walczyć o coś, czego nigdy nie będzie mógł mieć. - To mi nie tłumacz, nie muszę wiedzieć. Ważne, że między wami wszystko jest już w porządku... - powiedział szczerze. To, że z jego stanem emocjonalnym nie było najlepiej, nie jest teraz najważniejsze. Nie mógł być egoistą, nie, jeśli chodzi o szczęście jego przyjaciół! Tak zaskoczyło go jej wyznanie, że niemal nawet nie poczuł, kiedy przewrócili się na trawę. Ważne, że ciągle nie wypuściła go z ciepłych objęć, co było teraz trochę dziwne, gdyż wywrócili się na tyle dziwnie, że William leżał na trawie (w tym momencie nieopisana była jego radość, że ma na sobie czarną bluzę, a nie ulubioną koszulę!), a Am na nim. - Nawet nie wiesz, jak wiele znaczą dla mnie twoje słowa - powiedział jej prosto do ucha. I choć Amaya nie mogła widzieć wyrazu brązowych tęczówek, na pewno musiała usłyszeć tę delikatną poprawę nastroju w jego głosie, nawet jeśli nie wszystko zostało do końca ustalone i wyjaśnione.
Wylądowali na trawie i w ciszy obserwowała chłopaka. W zasadzie nawet nie zdążyła się dobrze zastanowić nad jego pytaniem, a słowa same wyleciały w dość niespodziewanym momencie. - Może dlatego, że nie jestem w stanie tobie się oprzeć ? - majtnęła swoimi brwiami góra-dół i to parę razy, następnie odgarniając kasztanowe włosy w tył, żeby miała lepszy widok na niego. Cieszyła się, że w tej chwili uczniowie nie pchają się nad jezioro, a Wilkie raczej został w zamku. Widząc ich w podobnej sytuacji, zapewne pomyślałby coś, co nie było prawdą. Objęci byli nie tylko w ciepło własnych ciał, ale i w odrobinę bezgranicznego zaufania, pomieszanego z młodzieńczym głupstwem. Tak, właśnie ono nie znało żadnych granic. Ale co można było zrobić na stronie Amayi ? Wiele łączyło ją z Wilkiem, spędzili przecież tyle pięknych chwil ze sobą, śpiewali na korytarzu, nieraz obijali się w kuchni czy też Pokoju Wspólnym przy kominku, gdzie chłopak tak czule ją obejmował. Uczucie niemalże unosiło się w powietrzu... A z drugiej strony był jej najlepszy przyjaciel, za którym była w stanie rzucić się w ogień dla jego dobra. I po co dodawać, że to, plus jego wygląd dawał wybuchową mieszankę ? Nie miała zamiaru dawać mu teraz w twarz za to pytanie, w zasadzie, to było całkiem uzasadnione. W końcu nie chcąc kłaść na nim całego swojego ciężaru, dłońmi podparła się trawy po obu stronach głowy Williama, nadal nie odrywając od niego wzroku. I gdyby nie ten cholerny szept, który był w stanie zmiękczyć serce Am ! Dla zmylenia nieco całej sytuacji, obkręciła się na drugą stronę by teraz leżała na dole, aby po chwili zacząć stałe obracanie w prawą stronę. - Mugolski rollercoaster ! - ha! Czyli jednak Amaya zapamiętała coś z mugoloznastwa na które chodziła parę lat temu ! Amaya śmiała się dość głośno, ukazując przy okazji rządek równych, śnieżnobiałych ząbków. Świat w tej chwili zdawał się wirować, oprócz krukona znajdującego się raz nad, raz pod nią.
Kiedy wyszli na dwór, okazało się, że jest zimniej niż Bell się wydawało... a ona była przecież tylko w krótkiej sukience. Najwyżej będzie chora, siedziała w Skrzydle Szpitalnym i omijała lekcje. Idealna perspektywa na najbliższy tydzień. Dość szybko doszli nad jezioro. Ciemna tafla wody marszczyła się pod podmuchami wiatru. Na jej powierzchni powstawały małe fale, zupełnie jakby byli nad morzem. Gdyby jeszcze tylko było cieplej... można byłoby się wykąpać. Wyglądający co chwila zza chmur Księżyc, tylko dodawał temu uroku. Krukonka usiadła na trafie, tuż przy brzegu. Spojrzała na wodę na której odbijały się gwiazdy. Przez fale, była to nieco utrudniona obserwacja, przeniosła więc wzrok do góry, opierając się na łokciach.
Usiadł na trawie koło Bell. Zobaczył że jest jej zimno, więc zdjął swoją szatę i nałożył jej na ramiona. Jemu nie będzie zimno. Nawet przy takiej temperaturze potrafi wyjść w koszulce z krótkim rękawem na dwór. Po chwili położył się wpatrując się w gwiazdy zawieszone na granacie nieba ponad nim. Lubił patrzeć w gwiazdy i odnajdywać gwiazdozbiory. - Urokliwe miejsce. Powiedział do swej towarzyszki.
Z zadowoleniem przyjęła szatę Maxa. Otuliła się nią jeszcze bardziej podciągnęła nogi, obejmując je ramionami. - Dzięki - szepnęła, patrząc na niego. - Tobie nie będzie zimno? - spytała. Toż już była jesień i lada chwila zacznie padać śnieg... Już teraz, czasem z samego rana było chyba z zero stopni. Można było się spodziewać, że zima przyjdzie o wiele szybciej niż w zeszłym roku. Bo kiedy wtedy była...? Chyba dopiero w grudniu, ale ręki by sobie nie dała uciąć. - Hmm - mruknęła w odpowiedzi. - Fajnie tak patrzeć w gwiazdy... i wyobrażać sobie, że ktoś nas z nich obserwuje. - Odchyliła głowę do tyłu.
- Nie mnie nie jest zimno. Powiedział co było prawdą bo naprawdę nie czuł zimna. Miał na sobie grubą koszulę i to mu wystarczyło. - Tak. Ja lubię wypatrywać gwiazdozbiory. Od razu pokazał jej mały i wielki wóz. Przy tym objął ją ramieniem. Cóż było nawet przyjemnie. i miło choć trochę chłodno aczkolwiek teraz czuł że jest mu gorąco jakby wszedł do sauny.
Po raz kolejny zaskoczyła go odpowiedzią, choć właściwie spodziewał się czegoś w tym stylu. Raczej to, że w ogóle się przyznała, było niemałym szokiem. - I ja wcale Ci się nie dziwię - mruknął zagryzając wargę, a wzrokiem sugestywnie patrząc na swoje ciało, teraz uwięzione pod delikatnym ciężarem Am. William jak mało kto, był przekonany o swojej atrakcyjności, ale zapominał, że dla kogoś pociągające mogą być również jego gesty i słowa. Kiedy Amaya oparła się na rękach, żeby trochę uwolnić go od ciężaru, on odruchowo położył dłonie na jej plecach, jakby w obawie, że ta chce mu uciec. Nie uciekła, ani się nie oddaliła. Dalej wpatrywała się w te cudowne, brązowe, mieniące się szczęściem tęczówki. Zupełnie bezwiednie jego zadbane paznokcie zaczęły gładzić dół jej kręgosłupa. Dodając do tego szeptane przez Willa słowa, wcale się nie zdziwił gdy ta całkowicie zmieniła ich położenie, a zaraz potem niemal zmusiła do tarzania się po mokrej i zimnej trawie. Ta cała zabawa była czymś innym, a pomimo tego całkiem przyjemnym. Wprawdzie nie dostarczał takich emocji jak prawdziwy rollercoaster, ale sprawił, że William zaczął się śmiać. Po kilku takich obrotach jednak, żebra i inne poobijane kości Williama zaczęły protestować. Zrobili ostatni obrót i Joyce zgrabnym ruchem zablokował Am ciałem, a obydwie dłonie podparł po obu stronach jej głowy. - Rollercoaster ma awarię, gioia mia - oznajmił z łobuzerskim uśmiechem. Ani mu się śniło, zleźć z Am. Jemu było całkiem wygodnie i miękko, a bardziej obawiał się, czy jego kości nie wpijają się za bardzo w dziewczynę. Kto by pomyślał! Jeszcze przed chwilą tak niewyobrażalnie potrzebował pocieszenia, wtulając się w jej szyję, a teraz jak gdyby nigdy nic, tarzali się po błoniach. - Wiesz, mógłbym tak jeszcze trochę poleżeć - odparł po zastanowieniu, uśmiechając się do niej uroczo.
Jakoś nie do końca mu wierzyła... przecież było tak zimno. Oczywiście, nie musiał jej pokazywać tych gwiazdozbiorów, bo jako jedne z najłatwiejszych jakie istniały doskonale je znała. W końcu po coś chodziła na tą Astronomię, nie tylko po to, żeby jak głupia przesiadywać na wieży którą i tak miała na co dzień. Oparła głowę na ramieniu Maxa. - Ale tak zupełnie nie odwołując się do wiedzy. Patrzysz w gwiazdy i chociaż nie wiesz, że akurat ten gwiazdozbiór nazywa się tak czy tak, po jakimś zwierzęciu to coś przypomina... jak łączenie ponumerowanych punktów dla dzieci albo patrzenie na kształty chmur - uśmiechnęła się do siebie.
- No tak wszystkie gwiazdozbiory coś przypominają o na przykład o te. Wskazał palcem to o czym mówił. - Przypomina mi zająca. Widzisz? Zakreślił palcem dookoła kształtu. Jak był młodszy często się w to w nocy bawił. Pogrążył się na chwilę w myślach. Kiedy się ocknął zrobiło mu się zimno. Noc była w pełni a do tego zaczął wiać wiatr. Wyciągnął więc różdżkę mówiąc. - Accio chrust! Przyleciało do jego ręki kilkanaście suchych patyków. ułożył je na ziemi, po czym. - Incendio! Teraz siedzieli przy małym ognisku dającym trochę ciepła.
Przez chwilę patrzyła się w miejsce które pokazał, starając się zobaczyć owego zająca. Po chwili rozpoznała biegnący kształt, łapki miał wysunięte daleko do przodu, nawet nosek stanowiła jedna z jaśniejszych gwiazd. Tylko zrobić zdjęcie i połączyć punkty. Ciekawe czy na magicznej fotografii dałoby się zrobić, by zwierzę rzeczywiście biegło? - Widzę - powiedziała i zamknęła oczy, by sobie to lepiej wyobrazić. Uniosła powieki kiedy Max zaczął czarować. Taak, świetny pomysł. Usiadła prosto na trawie i wyciagnęła dłonie w stronę ognia by je nieco ogrzać.
Było mu teraz bardzo przyjemnie razem z Bell nad jeziorem. Również przysunął się do wyczarowanego przez siebie ogniska. Zaczynało już świtać. - Fajnie mi tu z tobą. Powiedział i przytulił ją trochę mocniej do siebie. Gwiazdy na niebie znikły, ale za to na horyzoncie słońce zaczynało piąć się ku górze.
Louis postanowił zaznać odrobinę Świeżego Powietrza, toteż przemógł się i przespacerował nad jezioro. Tam, usiadłwszy nad brzegiem, oddał się jakże ambitnemu zajęciu-puszczaniu kaczek. Z radością zarejestrował, że kamyczek odbił się pięć razy. Ustanowił nowy rekord!
Akurat i Beato wyszła po za mury Hogwartu. Jakoś znudziło jej się to zwyczajne siedzenie w Pokoju Wspólnym, gdzie każdy czepiał się jej długich, białych włosów. No ludzie... Na kimś natura musiała się wyżyć i dać taki, a nie inny kolor. I tylko z tego powodu nią gardzono? A powinna każdą taką osobę po prostu skosić wzrokiem, o. Opuściła jedną powiekę, w poszukiwaniu jakiejś osoby. I proszę, ktoś się znalazł! Z daleka można sądzić, iż Krukon. Beatoriche zarzuciła swą "grzywę" do tyłu i zdecydowanym krokiem ruszyłą w stronę napotkanej osoby. Skoro już tutaj była, Erato mogła z nią spokojnie porozmawiać. Przynajmniej nie było nikogo w pobliżu, kto by im przeszkodził. Nie to, co ostatnio, usz... Nawet nie chciała tego wspominać. Kiedy znalazła się dostatecznie blisko, złożyła dłoń na jednym biodrze, spoglądając na chłopaka z góry: - Hm... Dlaczego siedzisz tu zupełnie sam... ? - zagadnęła, przechylając głowę w bok. Ostatnimi czasy, widziała na korytarzach i zewnątrz kółeczka wzajemniej adoracji oraz miziające się pary. On był wyjątkiem? Łał.
Jako, że był pogrążony we własnych myślach, chwileczkę trwało, zanim zarejestrował, że ktoś do niego mówi. Zamrugał i podniósł głowę. Hm, pięknie, nie dość, że słyszy dziwne głosy, to jeszcze widzi jakieś białowłose postaci. Znowu zamrugał. Ojej, to chyba jednak prawdziwa uczennica! Ba, jeszcze Ślizgonka. Zagadująca pierwsza Ślizgonka, nonono. -Powiedzmy, że lubię. -wzruszył ramionami. Nie użył jednak tonu oznaczającego podtekst "LUBIĘ=chcę być sam", co oznaczało, że białowłosa mogła tu sobie spokojnie stać. Ba, wręcz po cichu oczekiwał, że się wysili i pokontynuuje rozmowę.
Uśmiechnęła się słabo, za to bardziej przyjaźnie. Złożyła ręce z tyłu ciała i delikatnie nachyliła się nad Louisem: - Mogę się... Dosiąść? - zapytała ponownie, nie wiedząc, czy dobrze sformułowała pytanie. Pewnie i w jego oczach zaczęła się wydawać zupełnie dziwną Ślizgonką. Jakby zupełnie nie pasowała do tych wszystkich zielonych.
Wzruszył ramionami z bladym uśmiechem. Przyjrzał się jej uważnie. Nie pasowała do tych wszystkich zielonych. -Proszę bardzo. -zaprosił ją gestem, aby siadła obok niego, po czym znów utkwił wzrok w jeziorze. Rzucił kolejną kaczkę. Trzy odbicia, słabo.
Czyżby William był narcyzem ? Możliwe, gdyż jak mało kto szalał na punkcie swojego wyglądu. A co by było gdyby ta aura piękności opuściła go z którymś dniem ? Na to pytanie Amaya wolała sobie nie odpowiadać. Ta bliskość w niewielkim stopniu zaczęła jej przeszkadzać. Nad jezioro dostało się więcej osób, a nigdy nie było wiadomo kto jest znajomym Wilkiego. Pomimo to, nie ruszała się z miejsca od momentu w którym zatrzymał kolejkę, stwierdzając, że nadeszła chwila awarii. - Ależ proszę cię bardzo, mi się nigdzie nie spieszy. Leż sobie, leż - uśmiechnęła się szerzej, a że zrobiło się jej zimno w dłonie, to odruchowo dźwignęła je ku górze i wsunęła pomiędzy ich brzuchy by się nagrzały. - Za to ty posłużysz mi jako kominek, albo mugolski kaloryfer - powiadomiła go z głową w mokrej trawie. W zasadzie gdyby była tak sama, z pewnością już by marzła. Sprawa przedstawiała się jednak o wiele inaczej, przez co ani jej się śniło stąd odchodzić. Nagle poczuła, że na jej usta ciśnie się jedno pytanie, które zadawała sobie już od paru minut i dręczyło ją niesamowicie. Wzięła głęboki wdech, po czym popatrzyła prosto w jego oczy, jednocześnie lekko unosząc swoją głowę. - A ty co we mnie widzisz ? - spytała odrobinę mrużąc powieki, jakby Willi był właśnie na jakimś przesłuchaniu. Brakowało jej jeszcze śmiesznej lampki i różdżki, by postraszyć za ten błąd jakim było zainteresowanie się Am.