W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Chwyciła kawałek swojej bluzki i wykręciła ją, tak, że woda zaczęła spadać na taflę wody. - O tym samym pomyślałam! Jest nawet ciepła - potwierdziła - no ale w końcu to obszar stojący, a całe dnie świeci słońce! - Wyjęła z ust włosa, który jakoś się w nich znalazł. - A czego byś chciał uczyć, gdybyś już miał? - Zaciekawiła się - Zaklęcia brzmią nieźle, co nie? Zawiał wiatr, a Davis się zatrzęsła, ale już po chwili znowu powietrze było spokojne, i zrobiło się na powrót ciepło.
- Zaklęcia, lub transmutacja - odpowiedział bez wahania. - Gdybym miał uczyć eliksrów, to połowa moich studentów by musiała wylądować w Skrzydle Szpitalnym - zażartował rozglądając się nerwowo po dnie jeziora. - Nie widziałaś może gdzieś mojej różdżki? - spytał, dodając niechętnie - chyba ją zgubiłem.
Odruchowo pstryknęła na palcach słuchając Crudney'a, i śmiejąc się z tego co powiedział o eliksirach. Jej z nich nie szło aż tak kiepsko, ale, że dobrze to tez nie mogła powiedzieć. - Różdżki? A miałeś ją jak przyszedłeś? Bo w ogóle jej nie widziałam. - Rozglądnęła się. - Może ci wpadła do wody? - Podała pomysł. - Zawsze możesz ją przywołać moją różdżką, jak chcesz. - Zaproponowała. - Chyba, że jesteś pewien, że spadła tu gdzieś, to możemy jej poszukać, to też może być zabawne. Szczególnie nurkowanie za nią, heh! - Zrobiła kilka kroków dalej się rozglądając.
Mike westchnął, przeklinając w duchu swoją naturę roztrzepańca. - Wiesz, ja może i jestem trochę nienormalny, ale nie na tyle żeby zostawić różdżkę w pokoju. - powiedział udając zrezygnowany ton. - Chociaż w sumie nie zdziwiłbym się, gdyby naprawdę była w dormitorium - dodał znacznie ciszej, mając nadzieję że dziewczyna tego nie słyszała. Podniósł głowę, patrząc na leniwie płynące po niebie cumulusy, po czym bez ostrzeżenia zanurzył się do wody szukając na dnie.
Spojrzała na niego z ognikami śmiechu w oczach. TO nie był pierwszy raz, gdy on nie mógł czegoś znaleźć. Co prawda, sama Angie też nie raz nie mogła znaleźć czegoś, czego akurat potrzebowała, jednak zdecydowanie zdarzało się jej to rzadziej niż Crudney'owi - Spokooojnie, znajdzie się. - Powiedziała, a on w tym momencie zanurzył się w wodzie. Przeszła się trochę rozglądając przy jakichś pniakach, po stronie, z której Gryfon przyszedł. - Accio różdżka Mike'a. - Dodała spokojnie wypatrując kawałka niezwykłego drewna.
- Uwierz mi, nie chciałabyś tego słuchać, chyba, że upiłbym się w odpowiednim stylu- stwierdził z uśmiechem. W końcu byłaby możliwość, że akurat miałby taki dzień, że po pijaku prawiłby jej komplementy, bo i tak się zdarzało. Jednak gdyby okazało się, że będzie opowiadał Aud o swoich dziewczynach byłoby kiepsko, oczywiście zakładając, że dziewczyna by go przepiła. Zaśmiał się uroczo, kiedy przypomniała mu ich wspólne picie na wyspach, było naprawdę świetne, oprócz tego, że tak szybko zasnęła. - Było fajnie, ale chyba bardziej podobasz mi się kiedy jesteś trzeźwa- oznajmił mierzwiąc sobie włosy- Oczywiście mówię o charakterze, po pijaku tylko się więcej zataczasz. - Naprawdę nic nie pamiętasz?- dodał z uśmieszkiem. Po chwili zrobiło się zamieszanie, ktoś przyszedł, ktoś poszedł, ktoś wrócił, ale Jay nie zwracał uwagę na innych.
Mike nie mogąc wytrzymać już dłużej pod wodą, zaczął płynąć do góry. Nagle, ni stąd ni zowąd poczuł że dostał czymś twardym po plecach. Odwrócił się w porę, by zobaczyć swoją różdżkę kierującą się do ponownego ataku na niego. Zrozumiał, że to Angie musiała ją przywołać, a on stał dokładnie na drodze drewna. Nie wiele myśląc złapał ją, po czym płyną z wyrywającą się różdżką do dziewczyny. - Mam ją! - krzyknął z ulgą, wymachując zadowolony z wyrywającym się patykiem w powietrzu. Nagle różdżka wyślizgnęła mu się z drogi, mknąc ku dziewczynie.
- Skoro tak mówisz. Ale nie sądzę, że jest tak źle - skłamała nieudolnie. Dobrze wiedziała, jak jest. Przeklęła w myślach na brak umiejętności ukrywania prawdy. To była wada większa niż wścibskość. A przynajmniej jej zdaniem, inni mogli traktować to przeciwnie do niej, jako wielką zaletę, bo łatwo było wyciągnąć z niej prawdę. Niestety. - No ba, co do tego nie mam wątpliwości - zaśmiała się. - Oho, wtedy na pewno się nieźle zataczałam. Do tego też nie mam wątpliwości. - No, coś tam pamiętam... - skierowała wzrok wymownie do góry. - Wystarczająco - uśmiechnęła się uroczo. - Gdybym pamiętała więcej, to pewnie nie wyszłoby to na dobre mojej głowie, o - stwierdziła trafnie. W istocie, nie musiała pamiętać zbyt dużo.
- To dobrze! - Odpowiedziała mu i już miała machnąć różdżką, by skończyć zaklęcie, gdy dostała tą należącą do niego prosto w klatkę piersiową. - Ał! - Wyrwało się jej, a kawałek magicznego drewna spadł na ziemię. Przeklęła pod nosem, a przy okazji podniosła różdżkę Mike'a z ziemi i rzuciła nią w jego stronę mówiąc "Masz i nie gub". Robiło się coraz ciemniej, ale światło księżyca tej nocy było przepiękne. Osuszyła ubrania różdżką, a gdy skończyła zaproponowała kolejną "atrakcję". - Wspinamy się na tamto drzewo? Usiądziemy na gałęzi. Lubię ją. - Oznajmiła i rozglądnęła się. W oddali zauważyła Jay'a i pomachała do niego, ale nie wiedziała czy on to zauważył. Przypomniała się jej akcja, z tym jak właśnie tu go poznała i mimowolnie się uśmiechnęła. - To jak, Mike? Wspinasz się, czy już za późna pora jak dla ciebie?
- Jasne,że się wspinam - odpowiedział, starając się nie wybuchnąć śmiechem. - I przepraszam za różdżkę - dodał niewinnym tonem, chowając ją do kieszeni. Szybko ocenił wysokość gałęzi po czym zainteresował się okolicą. Szukając dobrych przeszkód do wybicia się, jego wzrok padł na spory kamień leżący obok drzewa. Głaz ten, był trochę niższy o niego. - Do zobaczenia na górze! - krzyknął do Angie, po czym rozpędził się. Szybko dobiegł do drzewa, kładąc jedną nogę pod kątem 45 stopni na korze i wybijając do góry. Następnie , uczynił to samo tylko że z kamieniem. Czując gałąź nad sobą, złapał się jej i podciągną do góry. - Twoja kolej! - krzyknął, rozsiadając się wygodnie i obserwując koleżankę.
Jest niesamowity, przesnuło się dziewczynie przez myśl. Sama chciałaby tak umieć, ale co zrobić, nie ćwiczyła tyle co on, to i tak nie potrafiła. - Nieźle ci poszło, tak szybko wspiąć się na tą gałąź, to chyba tylko ty potrafisz! - Zawołała w jego stronę i podeszła ku drzewu. Chwyciła się niższej gałęzi i podciągnęła trochę, chciała położyć nogę na wydrążonym miejscu w korze, ale źle postawiła nogę i spadła na ziemię, zaczynając się śmiać. - Fuck, haha. Dobra jeszcze raz. - Tym razem po kilku minutach była na górze. Chwyciła jego bluzy popychając go delikatnie, tak by wyglądało, że chce go zepchnąć z gałęzi, a następnie przyciągnęła z powrotem. - Masz szczęście, że cię złapałam, bo byś spadł. - Zażartowała.
- Chcesz, żebym zawału dostał?- powiedział udając przerażonego i łapiąc się teatralnie za serce. - A tak w ogóle, to ładnie bęcnęłaś - dodał śmiejąc się. Oparł się plecami o korę, planując w myślach następny dzień. Starał wymyślić jakiś nowy sposób, aby urozmaicić sobie i oczywiście innym życie. Jak na złość, nic mu nie przychodziło do głowy. W końcu poddał się, i postanowił że pomyśli nad tym jutro. Zadowolony, zaczął sobie cicho pogwizdywać. - Znsdz jakieś niezłe piosenki? - spytał nieoczekiwanie Davis.
Ścisnęła usta słysząc kpiny chłopaka, co do jej upadku. Nie lubiła się ośmieszać, no ale przy nim jednak mogła bez obawy, że nazajutrz wszyscy będą wiedzieć o wpadce, więc szybko na jej twarzy pojawił się poprzedni uśmiech. - Tak, wiem, wiem. Ale nie ciesz się tyle, bo możesz być następny. - Wystawiła mu język, patrząc znacząco na ziemię. - Piosenki? Ale czego obecnie słuchasz? Trance, pop, techno? - W końcu to czego słuchał często zależało od dnia. - Ja tam lubię każdą muzykę, do której można tańczyć hip hop, no i mój kochany raaaap i reggae. - wyszczerzyła się, czekając na jego odpowiedź. Równocześnie zaczęła machać nogami, które zwisały jej z gałęzi.
Mike podniósł znacząco brwi, słysząc w jej głosie malutką "groźbę". Lepiej zachować ostrożność - pomyślał z rozbawieniem. Po chwili jednak skrzywił się nieznacznie. - Pop mi się znudził. Jak można słuchać czegoś tak płytkiego? Prawie cały czas taka sama linia muzyczna i tekst albo o nieszczęśliwej miłości albo smutnym życiu. Chwilowo mam nastrój na metal - powiedział szczerząc się i udając, że wali w bębny. Wczuwając się w role, mocno machał głową, dopóki się nią nie walną w gałąź nad nimi. - A więc? Znasz może jakieś mocne kawałki?
Przez chwilę zastanawiała się nad jakimiś nowymi, metalicznymi, hitami, ale jedyne o jej wpadało do głosy, było już zapewne przez Mike'a znane. Zresztą po tym uderzeniu się Gryfona o drzewo strasznie chciało się jej śmiać. - Czy ja wiem? ACDC ma fajne kawałki, Metallica, no i Metal Wizards, ale na pewno wszystkie trzy zespoły już znasz. - Wzruszyła ramionami. - Za mocne jak dla mnie. Łatwiej byłoby wybrać coś z rocka, albo jego odmiany. - Oznajmiła i zeskoczyła z drzewa. - Skocz dalej ode mnie! Jak potrafisz, haaa! - Podskoczyła kilka razy w miejscu.
- To co, o co się zakładamy że cię pobije? - spytał wiedząc, że i tak wygra. Trenował parkour, skoki były dla niego życiowym powołaniem. Chociaż nie mógł powiedzieć, że zrobi to z łatwością. Davis jakby dostała skrzydeł skacząc, przez co pobicie jej może nie należeć do najłatwiejszych. Ale o tym powiedzieć jej nie zamierzał. - Jak wygram, chce 2 butelki ognistej. A ty?
Blondynka zaczęła spoglądać to w stronę drzewa, to ku miejscu, do którego doskoczyła i tak przez jakiś czas, jej wzrok lądował to tu to tam. Praktycznie nigdy nie wycofywała się z zakładów, które podjęła, w końcu swój wizerunek należało pielęgnować. - Dwie butelki Ognistej, mówisz? - Odruchowo oblizała usta. Uwielbiała tą whisky. - W takim razie jak ja wygram, to musisz mi załatwić burbon Filiusa. - Słyszała o nim tylko tyle, że jest jedną z owych produkcji i do tego naprawdę mocną. - Zgoda? Liczyła się z tym, że może przegrać, ale wydawało się jej, że naprawdę daleko skoczyła. Zresztą załatwienie dwóch Ognistych było dużo prostsze niż tego nowego burbona. Ale wymyśliłam, ha! Cieszyła się w duchu.
- Bylebyś się nim podzieliła - mruknął cicho Crudney. Mógł mieć kłopot z jego dostawą. W sumie to jest nieletni i nie wszyscy chcą mu sprzedawać. Wstał i szybko wykonał skok. Wylądował na ugiętych nogach, nie tracąc przy tym równowagi. Spojrzał jak mu wyszło. Po chwili słychać było jego jęk. - Cenymetr? - krzyknął zrozpaczony. No to się wkopałem - pomyślał.
- Podzielę, podzielę... - Powiedziała z przeczuciem, że jednak to ona będzie musiała zdobyć Whisky, a nie on burbon. Chłopak szybko przygotował się do skoku i... Davis obserwowała jego skok z szeroko otworzonymi oczami i dozą przerażenia. W duchu już przeklinała, że się jej nie uda. Crudney wylądował, a szczęka Davis opadła na dół ze zdziwienia. Dopiero po chwili zareagowała odpowiednio. - Haaa! Wygrałam! - Skakała w miejscu, nie do końca dowierzając w swoje szczęście. - Ale nie przejmuj się, w Hogsmeade zmącisz burbon, albo kogoś poprosisz. - Wzruszyła ramionami. Przez chwilę jej wzrok był mętny, a ona zastanawiała się nad pewnym pomysłem. - Co byś powiedział na wieczorny wypad do Zakazanego Lasu? - Jak ona lubiła poczuć adrenalinę, a w tamtym miejscu atak równie dobrze mógł czekać od jakichś zwierząt, jak i od nauczycieli.
Zrozpaczony chłopak wciąż patrzył z niedowierzaniem na dzielącą go odległość od śladu Angie. Dopiero po chwili, doszło do niego co mówiła koleżanka. Na jego twarzy z powrotem zagościł uśmiech. - Jestem na tak. Muszę jakoś odreagować tą porażkę - powiedział śmiejąc się. - To jak, kiedy idziemy?
- Co powiesz na godzinę dwudziestą drugą? Akurat zaczyna się cisza nocna. - W jej oczach zabłysły ogniki przebiegłości. Lubiła wymykać się nocą z zamku. Ona ogólnie lubiła robić zakazane rzeczy, a przy okazji Mike od razu przestał myśleć o przegranym skoku, co Ślizgonka i tak miała mu jeszcze przypomnieć kilka razy w najbliższym czasie. - Tak więc możemy się zmyć. Spotykamy się przy lesie, dokładnie na jego skraju. Tam gdzie zawsze... no wiedz gdzie! Po dwudziestej masz być. - Powiedziała do niego, a następnie podała mu rękę i klepnęła w plecy przy okazji tuląc. Zawsze tak witała i żegnała się z przyjaciółmi, gdy miała szczególnie dobry humor. - Pa! - pobiegła w kierunku zamku. W końcu było już dosyć późno.
Mikowi nawet nie chciało się wracać do Hogwartu. Mimo porażki, miał dobry humor. Perspektywa złamania regulaminu zawsze mu poprawiała nastrój, nie biorąc nawet pod uwagi faktu jakie mogą być tego konsekwencje. Ale cóż, w końcu żyje się tylko raz a on był właśnie w najpiękniejszym wieku, który jeszcze długo miał wspominać. - Kobieto! Zdecyduj się w końcu, czy chcesz mnie udusić czy połamać żebra - jęknął, czując jej mocny uścisk. Ta jednak nic sobie z tego nie zrobiła. - To do zobaczenia! - krzyknął jeszcze do oddalającej się dziewczyny, kierując się do zakazanego lasu.
Właśnie zastanawiała się nad napisaniem listu do gajowego, kiedy to ten niczym superman pojawił się dokładnie wtedy, gdy go potrzebowała. Początkowo, słysząc jakiś głos za sobą podskoczyła w obawie, że znowu jakieś gryfonki uważające się za potomkinie Slytherina poczęły ją nękać. Kto wie, kto byłby następna ofiarą. Najpierw sarna, kto następny...? Jednakże widząc gajowego znacznie odetchnęła z ulgą. - Jakaś niewyżyta uczennica postanowiła na niej odreagować. - odparła, przykucając przy nieżywym już stworzeniu. - Chyba jej już nie pomożemy...
- Mój Merlinie, to chyba jakiś żart? - Uniósł brew, słysząc wyjaśnienie Gryfonki. Przyklękając wciąż przy stworzeniu, pogładził stygnące, miękkie chrapy, nie czując cienia ciepłego oddechu na miękkich palcach. Zresztą, to byłoby niemożliwe, użyto zaklęcia, które powodowało wybuch, co spowodowało powstanie wielkiej wyrwy na boku zwierzęcia. Żywe mięso, wnętrzności, kości. Dziwił się, że Gryfonka jest w stanie stać obok i nie wymiotować obficie na trawę, wiele osób by tak zareagowało. - Niestety. Podniósł na chwilę wzrok na niebo, potem znów na sarnę. Nie będzie jej zakopywał w ziemi. Wciąż była świeżym mięsem, a takowym żywiły się testrale czy hipogryfy. W przyrodzie nic nie powinno ginąć, ale tego nie obwieści Gryfonce. "Hej, strasznie mi jej szkoda... chyba rzucę ją innym na pożarcie". - Cóż, zabiorę to biedne stworzenie. - Wstał, otrzepał kolana z miękkiej ziemi. - A tobie, nic się nie stało w związku z tą szaloną dziewoją, która ma w zwyczaju pozbawiać życia leśne stworzenia? - Zapytał, przypatrując się jej przenikliwie.
I dobrze, że jej nie powiedział, bo zwymiotowałaby na miejscu. A to raczej nie jest przyjemny widok, hm? - Biedna. - szepnęła, wpatrując się w zwierzę. Była tak otumaniona minionymi zdarzeniami, że nie była nawet w stanie czuć obrzydzenia w stosunku do wnętrzności. sarny. Zresztą, trudno żeby zareagowała normalnie. Nie co dzień na twoich oczach, jakiś człowiek atakuje zaklęciem wybuchającym niewinne zwierzęta, a następnie zostaje zapakowany do kalatki i wywieziony nie wiadomo gdzie. - Może jestem nieco... zdumiona. - odparła, siadając na pobliskim kamieniu i chowając głowę w ramionach. Dopiero teraz zaczęło do niej wszystko docierać.Która to już jest godzina? Przyszła tutaj przecież wieczorem, a teraz ciemności coś nie widać... Czyżby siedziała tutaj całą noc? Z pewnością, powinna się trochę przespać. I przede wszystkim ułożyć sobie to wszystko w głowie. - Może Pan już oczywiście iść, dziękuje za pomoc. Postaram się kiedyś wpaść na herbatkę i opowiedzieć jak to wszystko się skończyło, bo zapewne niedługo dostanę wezwanie do Ministerstwa. - skrzywiła się nieznacznie. Ostatnią rzeczą na jaką miałaby ochotę, to składanie zeznać w tej sprawie. Niezbyt wiedziała, w jaki sposób powinna się do owego gajowego zwracać. Nie wyglądał na starszego, a większość tej młodszej kadry, nie życzyła sobie odnoszenia się do siebie Per Pan/Pani.
Spojrzał na dziewczynę z odcieniem współczucia. Był dość empatyczny, sam dość dotkliwie reagował na krzywdę zwierząt. Śmierć sarny nie była zdecydowanie przyjemna, bowiem bezpodstawna i idiotyczna, zwierzę mogło wieść jeszcze wiele lat sielskiego życia nieskażonego czarodziejami żądnymi krwi niewinnych istot. I teraz, cała sytuacja najwyraźniej docierała do Gryfonki. Dojrzał odznakę prefekta. Ach, więc to panna Berkley. Poklepał ją przyjaźnie po ramieniu. Tą dłonią, której nie dotykał stygnącego, martwego ciała sarny. - Jasne, przyjdź - powiedział cichym, kojącym głosem. - Chętnie wspólnie z tobą ponarzekam na szuje z ministerstwa... mam nadzieję, że nie trafi ci się Blake, to ciekawa persona, której jednak wolałabyś zapewne uniknąć w swojej drodze. Podrapał się w zadumie po policzku zarośniętym krótkimi hebanowymi, szorstkimi włosami. - A może teraz powinnaś pójść do zamku? Najlepszym lekarstwem na wszystko bywa gorąca czekolada i sen. - Mrugnął do niej, wyjmując różdżkę z kieszeni spodni. W istocie, ognista bywała najlepszym lekarstwem, ale tego nie wypadało mu mówić. - Locomotor - mruknął, machnąwszy różdżką w stronę sarny. Uniosła się powoli, najpierw rozerwany tułów, potem cienkie, sarnie nogi bezwładnie podążyły za resztą ciała. Martwy pysk podniósł się za nimi, przewieszona bezładnie w powietrzu ogarniała zasnuwającymi się bielą ślepiami puste, ciche błonia. Rozdzierał go ten widok, do głębi. - I mów mi Morpheus. Albo świrnięty gajowy, jak wolisz - rzekł przez ramię, rzucając ostatnie spojrzenie dziewczynie. Uśmiechnął się blado i oddalił się w stronę Zakazanego Lasu, a martwa sarna posłusznie lewitowała tuż obok.