W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Tym razem zawędrował zdecydowanie za daleko, jak na tą porę. Nie, żeby Krukon nagle zaczął punktualnie o 22 pojawiać się w dormitorium, ale porywisty, chłodny wiatr robił swoje, obniżając skutecznie temperaturę wieczorami. Nicolas wrzucił ostatniego kamyka z beznamiętnym wyrazem twarzy do jeziora i odwrócił się, powoli idąc wzdłuż brzegu w stronę zamku. Z dwóch powodów jego krok był wyjątkowo wolny. Po pierwsze, między nogami bruneta plątało się coś futrzanego, małego i czarnego bez nazwy, ogólnie mówiąc kotka. Na Merlina, będzie musiał nauczyć ją biegać. Chłopak rzucił pod nosem coś pospieszającego zwierzaka, na moment wyjmując papierosa z ust - drugi powód powolnego spaceru. Zwyczajnie ciężki dzień, żeby nie było, zmusił go do wtłoczenia w organizm kolejnej dawki nikotyny. Dlatego też odszedł tak daleko od zamku, na prawdę ostatnia rzeczą na jaką miał ochotę, to było spotkanie kogoś, kto by miał jakiekolwiek 'ale'. Nic wsunął wolną rękę do kieszeni jeansów i przymrużył oczy, z przyzwyczajenia przeczesując średnio zainteresowanym spojrzeniem okolicę. I tak było już ciemno, a wyskakującego Kapitana Planety z lasu się nie spodziewał.
Vivien modliła się, aby na jej głowę nie lunęła struga deszczu. Brnęła przez bagniste obecnie tereny Hogwartu, ku swojej rozpaczy całkowicie brudząc fioletowe trampki. Próbowała jak najściślej okryć się płaszczykiem, gdyż było jej trochę zimno w rajstopkach, które nieroztropnie założyła do sukienki zamiast leginsów. Niestety Vivien nigdy nie miała zbyt dużego farta, można nawet powiedzieć, że była chodzącym pechem. Nie wiedziała co jej przyszło do głowy, żeby tutaj zawędrować na papierosa, zamist tradycyjnie na wieżę astronomiczną. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła tu też chłopaka z jej domu rok starszego. Zanim jednak zdążyła cokolwiek sobie o nim przypomnieć poślizgnęła się na mokrej trawie i z piskiem wylądowała pupką na ziemi. Odpadki z dołu, czyli ziemia oraz trawa, przyczepiły się do jej beżowego płaszczyka, całkowicie ją brudząc. Jęknęła głośno i położyła się na ziemi, całkowicie się brudząc. W końcu było jej już wszystko jedno. Zamknęła oczy mając nadzieję, że chłopak nie zauważy jej wpadki i tego, że leży, dzięki tej sprytnej sztuczce.
Fakt, gdyby nie to, że Nic przyjął sobie właśnie za główne zajęcie oglądanie okolicznych terenów, może by jej nie zauważył. Jednak na jej nieszczęście [które i tak ją podobno prześladuje, więc chyba się przyzwyczaiła?] przystanął w miejscu i uśmiechnął się pod nosem. Ku jego zdziwieniu Krukonka jednak nie zamierzała wstać, a wręcz przeciwnie, co mimowolnie spowodowało wzniesienie się nieznacznie brwi bruneta ku górze w geście zdziwienia. Aż tak jej życie było niemiłe? Chcąc nie chcąc, czując wewnętrzne zobowiązanie, co zwalił przynależność do tego samego domu, ruszył w jej kierunku, po krótkiej chwili stając nad nią z cichym, błotnym 'plask'. - Będziesz chora, wstawaj - rzucił, przewracając wymownie oczami, jednak jego kąciki ust zadrgały już w półuśmiechu. Żeby nie było, wyciągnął do niej rękę, kiwając lekko głową, żeby ją pospieszyć. Kotka przycupnęła obok niego, przyglądając się ofierze bagien z zainteresowaniem.
Vivien otworzyła jedno oko. Przed sobą zobaczyła wyciągniętą rękę. Zerknęła w lewo i ujrzała kota wpatrującego się w nią jakby była pomarańczowym flamingiem. - No co?- zapytała zwierzaka. Po chwili jednak opanowała się i zerknęła ponad wyciągniętą rękę. Chłopak stał nad nią i patrzył zapewne z politowaniem. Na dodatek przed chwilą zagadała do zwierzaka! - Dzięki- murknęła łapiąc go za rękę i wstając szybko.- O nie, nie chcę być chora- powiedziała z lekkim strachem. Przed oczami oczywiście stanęła jej Diasy- najstraszniejsza pielęgniarka jaką widział świat. - Vivien Davila- dodała z uśmiechem. Po chwili jednak przypomniała sobie, że pewnie wygląda jak jaskiniowiec, więc zaczęła się szybko otrzepywać ze wszystkiego co ją obsiadło. - Niezdara ze mnie- mruczała, próbując się wyczyścić.
No tak, nie ma to jak zostać zignorowanym na rzecz swojej kotki, brawo. Grabi sobie panienka Davila, grabi. Ale Nic do cierpliwych osób należał, toteż nie cofnął ręki, tylko przechylił lekko głowę na bok wymownie, zastanawiając się w między czasie, czy nie potrzeba jeszcze chrząknąć, ale darował sobie. - Ona nie mówi - poinformował dziewczynę dość obojętnym tonem, jakby rzucił te słowa machinalnie, nie przywiązując do nich wagi. Pomógł potem jej wstać i przyjrzał się blondynce, kojarząc ją ogólnie ze szkoły i od niebieskich, ale nie z klasy - Nicolas Gost - odpowiedział, odruchowo z lekkim skinieniem głowy, po czym zaciągnął się i odchylił twarz na bok, wydmuchując kłębek dymu powoli. Chwilę po tym szare tęczówki bruneta na powrót zostały wbite w dziewczynę z lekkim zainteresowaniem - Podniosłem cię, więc nie będziesz - stwierdził z lekkim, acz dumnym uśmiechem, czując się teraz niemal jak bohater. W końcu Daisy to przykra sprawa, nie? Na widok, jak Vivien próbuje oczyścić swoje ubranie, parsknął mimowolnie stłumionym śmiechem,choć próbował to powstrzymać - Nie masz różdżki? - oczywiste pytanie, bo jeśli miała, to łatwiej chyba byłoby się nią posłużyć. Sam by jej pomógł, no ale jego magiczny patyk leżał teraz na szafce przy łóżku, bywa.
Vivien na jego stwierdzenie zarumieniła się lekko, aczkolwiek uroczo, co miała nadzieję chłopak nie zauważył przez to, że było już dość ciemno. - Dzięki nie zgadłabym- powiedziała wywracając oczami. Kiedy stała już naprzeciwko chłopaka w końcu miała wygodną pozycję, aby go zobaczyć z bliska, machinalnie poprawiła włosy, chociaż jak zawsze wylatywały jej z luźnego, wysokiego koka, jeśli można to było tak nazwać. Kiwnęła głową słysząc jego imię w zasadzie jakby trochę się nad tym zastanowiła pewnie przypomniałaby sobie jak się nazywa. - Jesteś kochany, kiedyś Ci się odwdzięczę- powiedziała z uśmiechem. Na jego pytanie również parsknęła śmiechem. Wyjęła z wewnętrznej kieszeni płaszcza różdżkę i mruknęła "Chłoszczyść", nie znając lepszego zaklęcia, a jej płaszczyk doszedł w miarę do porządku.
Rzeczywiście chłopak nic nie zauważył, bo możliwe że nawet jeśli przemknęło to przed jego oczami, uznał to za reakcję na zimno. Z początku na jej odpowiedź wzruszył lekko tylko ramionami, nie widząc potrzeby już kontynuować tematu. Jako że całkowicie już stała w pionie przed nim, bez skrępowania zjechał ja ostatni raz spojrzeniem, jak to miał w zwyczaju. Ot tak, proszę nie pytać o konkretne powody, zawsze tak miał. - Z wyznaniem miłości może poczekaj do następnego spotkania, będzie trochę bardziej stereotypowo - odpowiedział z lekkim uśmiechem, choć nie był to złośliwy tekst, mający ja zgasić, na co wskazywało rozbawienie wymalowane na twarzy Nicolasa. - Jeszcze parę kąpieli błotnych i gwarantuję ci, że sama pomyślisz o tym zaklęciu - dodał pocieszająco, śmiejąc się pod nosem. Ten spacer sam w sobie poprawił mu humor po dziwnym dniu, a spotkanie takiego towarzystwo tylko go podniosło o szczebelek wyżej.
Spojrzała na niego czujnie, miała nadzieję, że chłopak nie kpił sobie z niej, ale nie wyglądał na takiego. - Nie lubię stereotypów, wolę robić wszystko oryginalniej. Dlatego wyznam ci miłość, oświadczę ci się, albo pocałuję kiedy tylko najdzie mnie na to ochota, a nie kiedy wypada - powiedziała z delikatnym uśmieszkiem. Wyciągnęła rękę i wyjęła z jego dłoni papierosa, zaciągnęła się nim i oddała go od razu chłopakowi. Skrzywiła się lekko, stwierdzając, że jej były lepsze. - Nie życz mi tego! W końcu nie zawsze chyba znajdę jakiegoś błotnego herosa, który wyciągnie mnie z opresji jak dzisiaj- rzekła spoglądając z udawanym strachem na ziemię. No jasne, Vivien była idealnym towarzystwem do poprawy humoru, o ile ktoś lubi śmiać się z ludzkich wpadek.
On miałby kpić? A skąd. Tylko jak ktoś zasłużył, a ona w tym momencie na pewno nie. - W takim razie czekam z niecierpliwością - odpowiedział, zgadzając się na to wszystko dobrowolnie z pokrętnym uśmiechem błąkającym się po ustach. Nie sprzeciwił się na odebranie używki. W razie, gdyby nie oddała, miał przecież więcej. Nawet chciał ja poczęstować, jednak jej skrzywienie odwiodło chłopaka od tego pomysłu - smacznego - rzucił pod nosem, przymrużając lekko oczy, po czym sam się zaciągnął, jak już odzyskał własność. Nie miał nawet zamiaru rzucać jakiegoś tekstu, że nie powinna palić i tak dalej, co wiele osób robiła, aż takim hipokryta to nie był, bez przesaady. - Nie życzę. Ale wiesz, praktyka czyni mistrza, może po paru latach zaczniesz się unosić nad ziemią zamiast na nią spadać? - zasugerował, unosząc lekko brew, nadal będąc rozbawionym, teraz już po części z własnych słów. Tak na dobrą sprawę lewitująca Vivien też chyba mogła być niebezpieczna...
Uśmiechnęła się ponownie pod noskiem. - Na pewno jesteś przygotowany psychicznie na każdą z owych rzeczy?- zapytała jednocześnie żartobliwie mrugając do niego. Stwierdziła też, że uśmieszek jaki jej posłał wygląda znacznie lepiej niż zwykły wyszczerz. Viv naprawdę nie chciała palić, ale nie lubiła odmawiać sobie rzeczy, które sprawiają jej przyjemność. Najwyżej kiedyś jej płuca będą całkowicie wypełnione tytoniem, nie będzie mogła oddychać i się udusi. Albo będzie miała raka, co już jest bardziej prawdopodobne. - Sama nie wiem, chyba jedyną możliwością, że nie będę dotykać stopami podłoża jest to, że będziesz mnie niósł na plecach. Wtedy to będzie bardziej bezpieczne niż jakbym miała lewitować- powiedziała. Zaczęła wykręcać długie palce, bo w końcu nie potrafiła stać bezczynnie w miejscu, nie ruszając rękami.
- No przecież nikt nie powiedział, że muszę każdą z nich odwzajemnić i się zgodzić - powiedział, jakby to było całkiem oczywiste z satysfakcją wymalowaną na twarzy, jakby był dumny z faktu, że udało mu się znaleźć takie alternatywne rozwiązanie. A skoro już o paleniu, to brunet właśnie wyrzucił gdzieś w bok spalonego papierosa. Nie musiał nawet przydeptywać, bo błoto spełniało w tym momencie idealnie swoją funkcję wilgotności. Chłopak popatrzył na moment w niebo, marszcząc lekko brwi. Nie miał nic do deszczu, ale normalnego. Mżawka, taka jaka właśnie się nasilała, irytowała go do potęgi, powodując że wszystko zaczynało się do siebie lepić... i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu. - No to chyba jednak pokąpiesz się jeszcze trochę - stwierdził z lekkim uśmiechem, jednocześnie niejako odmawiając jej bycia środkiem transportu - ale wiesz, słyszałem że są zdrowe chyba... - dodał na pocieszenie, śmiejąc się potem pod nosem. Tak, na pewno w takim błocie jak tu było zdrowo. - Po co w ogóle wychodziłaś z zamku? - spytał, nie do końca rozumiejąc po co opuszczać ciepłe pomieszczenia w środku, na rzecz takiego bagna. On to co innego, odstresować się, 'wyprowadzić' kociaka, który i tak właśnie ratował się na kupce trawy, aby nie zatonąć w błocie, no i palenie. To była wymówka, ale Vivien?
- Masz rację, wobec tego to teraz będzie dla duża dawka adrenaliny, bo nigdy nie wiem jak zareagujesz- stwierdziła uśmiechając się po swojemu na widok jego twarzy wrażającej samozadowolenie. Śledziła wzrokiem lot nieodpałka papierosa wyrzuconego przez chłopaka. Ją również zaczęła irytoważ owa mżawka. Tylko, że w przeciwieństwie do Nicolasa nie lubiła deszczu. Cofnęła się parę kroków, aby oprzeć się o drzewo pod którym trochę mniej czuła natarczywe krople. Zrobiła smutną minę na jego słowa. - Trudno, znajdę sobie innego przewoźnika- stwierdziła wzruszając ramionami. W końcu ona by nie znalazła?- Nie wiem czy skorzystam z twojej propozycji- mruknęła zerkając na błoto, w którym właśnie zatapiał się jej trampek. Kiedy wyobraziła sobie siebie brodzącą nago w błotku na błoniach, musiała aż gwałtownie potrząsnąć głową, aby owy obraz zniknął jej sprzed oczu. - Chciałam pograć w quidditcha, ale kiedy doszłam na boisko stwierdziłam, że mi się zupełnie nie chce, ale nie chciałam też wracać do wieży, aż niechcący znalazłam się tu- wytłumaczyła się równocześnie mimowolnie oceniając wygląd chłopaka.
- Naprawdę? Myślę że jak trochę pomyślisz, to dojdziesz i nie będziesz zaskoczona - odpowiedział, poruszając jednokrotnie w dość znaczącym geście brwiami. To przecież rzeczywiście było do przewidzenia - A o adrenalinę można się postarać w inny sposób - dodał, odruchowo przeczesując znów włosy krótkim ruchem dłoni. Może jej drzewo było dobre na mżawkę, ale przed zwykłym deszczem raczej nie ochroni, a nie wiadomo jak Vivien, ale Nick nie miał ochoty przemoknąć - Chodź, uratuję cię znowu, tym razem przed deszczem - powiedział, uśmiechając się kącikowo i kiwnął głową ponaglająco, podnosząc z ziemi czarną kupkę futerka - będziesz się myć Małą - mruknął, przewracając lekko oczami. Znowuu... - Dawno nie grałem, szkoda że taka jest pogoda - powiedział po chwili do dziewczyny, krzywiąc się nieznacznie przez chwilę. Pogoda wszystko psuła, do cholery.
- Ale zawsze mogę nie pomyśleć, żeby się lepiej bawić- stwierdziła ponownie wzruszając ramionami z przyzwyczajenia. - Skąd wiesz czy chcę innych sposobów? Chyba, że zaproponujesz mi jakiś naprwdę ciekawy. Vivien również nie miała ochoty moknąć, więc oderwała się od drzewa, podeszła w stronę Nicolasa i skierowała się z nim w stronę zamku. Spojrzała na ślicznego kotka i uśmiechnęła się do niego, chociaż wciąż wyglądał trochę przerażająco jak na zwykłego kociaka. - Śliczny- powiedziała, nie próbując jednak pogłaskać zwierzaka. Bo i po co jak miała swojego gdzieś w dormitorium, który jest na pewno czysty, suchy, puszysty i głodny. - Ty grasz?- zapytała niepewnie. Pewnie nie pamiętała, ciągle była jakaś roztargniona.
- Ja tylko takie proponuję, więc wiem, że chcesz - wyjaśnił spokojnie, rzucając jej krótkie spojrzenie z ukosa, dość rozbawione. Ruszył w stronę szkoły, starając się nie myśleć o tym, jak idzie, tylko żeby dojść.Więcej się już tak nie poświęci, bez szans. - Śliczny będzie po kąpieli. Tak w ogóle to ona - poprawił machinalnie. I lepiej niech nie krytykuje na głos kotki, bo ją akurat Nicolas bardzo lubił, choć do reszty zwierzą miał obojętny stosunek. Ona miała specjalne fory, tak więc świętość - nietykalna. - Tak, ale jako hobby, nie w drużynie - odpowiedział, przenosząc wzrok na dziewczynę - czemu się tak dziwisz? - spytał z lekką ciekawością, po chwili namysłu naciągając kaptur z bluzy na głowę tak, żeby mu świata i rozmówczynie nie przysłaniał. - Ostatnio nie miałem okazji, ale przy najbliższej możliwości na pewno będę - dodał jeszcze co do sportu. W sumie latanie na miotle nie do końca za sport uznawał, bardziej oddając się niektórym mugolskim, ale oczywiście tu w szkole niezbyt miał możliwość z nich korzystać. A szkoda.
Vivien kiwnęła głową w odpowedzi, gdyż zabrakło jej już słów na dalszą dyskusję na ten temat. I tak zrobi co chce i kiedy chce, więc koniec kropka. - Już jest śliczny- powtórzyła dobitnie zerkając na kotka.- A jak się nazywa? Lubiła koty były takie... inne niż wszystkie zwierzęta. Nie były takie proste i nijakie, nawet wyglądały inteligentnie. A przynajmniej jej. I ten czarny kot Nicolasa. - Bo nie widziałam Cię chyba na trenignach, a już myślałam, że też grasz czasem w drużynie... Na jakiej pozycji lubisz najbardziej?- zapytała. Ku swojej uldze widzieli już drzwi do Sali Wejściowej. Ledwo się powstrzymała, żeby nie zacząć skakać z radości i całować wielkich drzwi. - Szkoda, że nie grasz w drużynie- powiedziała posyłając mu delikatny uśmiech. Vivien zaś nie miała pojęcia o grach mugoli, bo nie przerobili tego jeszcze na lekcjach mugoloznastwa. - Idziemy od razu do wieży?- zapytała, spragniona ciepłego wnętrza zamku.
Nicolas, najwyraźniej tez marząc już o jakimś suchym pomieszczeniu, ocknął się dopiero na pytanie o imię kotki. Popatrzył na dziewczynę, unosząc pytająco brew - Nijak. Ona się nie nazywa - odpowiedział, jakby nazywanie zwierząt było w ogóle dziwne, a nie wręcz przeciwnie. - To znaczy, nazywa się tak, jak w danej chwili mi przyjdzie do głowy - sprostował po krótkim namyśle, bo przecież miał tysiące na nią przezwisk i jakoś ją zawsze wołał. I zawsze przychodziła! Czekał na reakcję blondynki ze zwykłej ciekawości, bo zazwyczaj niektóre były na prawdę zabawne. Nawet raz został uznany za sadystę, pf. - Ścigający, ale na innych też gram czasem, nie przeszkadza mi to - wzruszył ramionami. Skoro grał tylko ot tak, dla frajdy, to nie musiał sobie wybierać jednej pozycji, choć fakt, na tej którą podał czuł się najlepiej. Gdy doszli do drzwi, otworzył je i puścił Viven, kiwając przy tym głową - Tak, ja przynajmniej nie mam gdzie już iść - przytaknął, wchodząc zaraz za nią.
Zapowiadał się piękny wieczór, a Cherry nie miała zamiaru go zmarnować. W pokoju wspólnym - pomimo tłoku - nic się niestety nie działo. A dziś pierwszy raz w życiu została przegoniona przez skrzaty z kuchni, ponieważ były w trakcie przygotowania obiadu. Cóż, czując te przecudne zapachy, wiedziała, że do Wielkiej Sali przybiegnie jako pierwsza. Wychodząc na piękne, hogwarckie błonia, włożyła dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Niestety jesień zbliżała się wielkimi krokami, a co się z tym wiązało pogorszenie pogody. Liczyła, że przynajmniej nie zachoruje. Nogi same zaprowadziły ją nad jezioro. Słońce już prawie chyliło się ku zachodowi, lecz wcale jej to nie przeszkadzało. Mogła całą noc przesiedzieć na dworze, jeśli tylko miała doborowe towarzystwo. Oddalona o jakieś dziesięć metrów od brzegu, przysiadła na konarze drzewa, bawiąc się jednym z pierwszym wiosennych liści. Czy uratuje ją ktoś od nudy?
- Zimno - wyrzucił z siebie z wyrzutem, błądząc po mokrych błoniach. Buty grzęzły po kostki w błocie, przemakając. Przemarzł do szpiku kości i poprawiał nieustannie nieodłączny szalik na szyi. Płowe, mysie włosy przykleiły się do czoła, kosmyki ociekały strugami wody, szalik przemakał; krople wody spływały z niego po plecach płaszcza, dostawały się pod kołnierz, drażniąc chłodem jego skórę. Chybotliwy krok wzmógł się przez wiatr i deszcz. Laską uderzał na oślep w grunt przed sobą, mamrocząc przekleństwa pod nosem. Wiedział, że nie powinien był wychodzić na te cholerne błonia. To zawsze kończyło się źle. Scenariusz powtórzył się i tym razem. Ogłuszony przez świszczący w uszach wiatr, nie miał szans ocenić, w którą stronę idzie; ziemia była mokra i grząska przy terenach jeziora, ale deszcz sprawił, że stała się taka na całych błoniach. Zawędrował aż tutaj, napotykając na swoje nieszczęście przeszkodę w postaci człowieka. Potknął się o nią i niemal runął jak długi, przytrzymał się jednak w porę swoją laską. Sprawczyni jego prawie-upadku oberwała za to tą samą laską w plecy, z niewielką siłą. - Uważaj, gdzie siedzisz - warknął, niezbyt zainteresowany, czy mówi do swojego przyjaciela, do kompletnego nieznajomego czy wroga. Tym razem trafił mu się ten ostatni. Wiedział, oczywiście, że to jego wina. Ale Samael nie zwykł przyjmować jakiejkolwiek winy za siebie, obarczając nią zawsze cały świat. Łatwiej znajdowało się preteksty do nienawiści.
Cisza, spokój - jednym słowem: NUDA! Och, gdyby tylko miała swoją gitarę, mikrofon... Od razu by się coś działo! Po pierwsze wszędzie - przynajmniej nad jeziorem - zapanowałby wielki hałas rock and rolla. Taniec, zabawa, dzikie banse. W końcu piątek wieczór! Z resztą... odkąd zaczęła się jesień jej humor stawał się paskudniejszy. Nagle z przemyśleń, lub wielkich narzekań, wyrwało ją uderzenie w plecy. Prędko się wyprostowała, gwałtownie wstając z konaru. - Samael, jakże się za Tobą stęskniłam - jęknęła, zakładając dłonie na piersiach. - Może kupię Ci nową laskę, abyś w końcu dobrze wyczuwał przeszkody, hm? Będę litościwa. Ach! Nawet na jej czubku zawiąże kokardkę!
- Fowley... - jęknął, wywracając oczami. Dla wzmocnienia dezaprobaty i pogardy słyszalnej w głosie. Odruch, który pozostał mimo utraty wzroku. - Nie, obecna laska wystarczy. Jeżeli jednak uda ci się dodać do niej funkcję wykrywania smrodliwych arogantek, to bądź pewna, że będę w stanie omijać cię na kilka metrów. Pociągnął nosem, próbując wyczuć znienawidzoną woń papierosów. Przebijał się zapach, którym chyba już przesiąknęła, nie tylko papierosów. Nieświeży, zatęchły, docierał do niego nawet mimo świeżego, deszczowego powietrza. Zadrżał z zimna, przygryzł dolną wargę, na ustach wykwitł nieprzyjazny uśmiech. - Do tej pory jakoś się udawało. Zniknęłaś, Fowley? Mugolski oddział odwykowy, czy gdzie cię poniosło? Bo widzisz, i ja tęskniłem - zadrwił, nie mając ochoty na głębsze wnikanie w struktury psychiki, by niszczyć. Zadowoli się dziś zwykłym szyderstwem, póki co. - Straszliwie.
- Yehl - wymówiła jego nazwisko z równą miłością. Uśmiechnęła się kpiąca, obchodząc go dookoła. Przez przypadek rozgniotła na drobny pył gałązkę, więc znał dokładnie jej położenie. Czuła jak trampki nasiąkają rosą. Przygryzła dolną wargę ze złości, oglądając sylwetkę Krukona od góry do dołu - Nie martw się, dbam o Twoje samopoczucie, jeśli taką ową zobaczę, na pewno pomyślę o Tobie, kochanie - rzekła przy jego lewym uchu. Po kilku sekundach znów stała z nim twarzą w twarz, przyglądając się uśmiechowi chłopaka. Było w nim coś, co mimo wszystko lubiła. - Och, tęskniłeś? Niesamowicie, następnym razem wyślę Ci kartkę! Mam nadzieję, że odczytasz moje pismo - rzekła milutko, poprawiając jego szalik. Widziała, jak drgał z zimna. - Szukałam kliniki dla Ciebie, abyś oprócz piękna mego charakteru mógł zobaczyć i piękno zewnętrzne.
Wymiana ironicznych uśmiechów szła im zatem znakomicie, z tą różnicą, że uśmiechy Krukona posyłane były czasem w pustą przestrzeń. Nie mógł określić niczego zbyt dokładnie, trzask gałązki niknął w szumie liści, dźwięku kropel roztrzaskujących się o skórę, wszystko zlewało się w jedną całość, uszy przewiewał wiatr, doprowadzając do nieznośnego bólu głowy roztętnionego w skroniach. Źródło głosu dziewczyny zmieniało się jednak co chwila. Gdy rozbrzmiało obok jego ucha, syknął coś pod nosem i odsunął się chwiejnie o krok. - Ho, hohoho - mruknął, poprawiając szalik, którego położenie zepsuła. - Widzę, Fowley, że cały ten czas myślałaś nad tym żartem. Przyznam, wyostrzył ci się. Mogłabyś już ukroić nim miękkie masło, przy odrobinie starań. Nie znosił jej z jednej strony. Z drugiej, orzeźwiające było zawsze podejście wrogów do jego ślepoty. W pewnym sensie... przepadał za tym.
Znów stanęła za nim. Nie wiedziała dlaczego boi się patrzeć na jego twarz. Nie potrafiłaby dokopać komuś, widząc jego cierpienie, kalectwo. Bo czy jesteś coś gorszego od nie widzenia rzeczy pięknych? Ujęła jego ramiona, ściskając lekko. Chwila masażu czy chęć kolejnego żartu? Na pewno chciała, aby przeklinał ją w myślach, przeklinał w myślach jej zapach. - Doprawdy? Cieszę się, że doceniasz me starania, wszak na myśleniu o Twojej osobie marnuje dnie i noce. Musisz jedynie pamiętać, najdroższy, że masło na Twoich dłoniach zostawia ślady, łatwo po nich dojść, kto jest sprawcą - rzekła promienie, kolejny raz przy jego uchu. Wiedziała, że pomimo ślepoty ma wyczulony słuch. Musiał mieć.
Przesadziła. Bowiem Samael, ze wszystkich rzeczy, najbardziej bał się dotyku. Przerażała go jakakolwiek bliskość, kontakt fizyczny z innymi ludźmi. Szarpnął się do tyłu, laską wymierzył idealnie w jej piszczel i uderzył. Co z tego, że była kobietą? Samael nie rozróżniał wrogów na płci. Tak samo, on chciał być traktowany na równi z widzącymi. - Jednak ironię możesz poćwiczyć, Fowley. Stać cię na więcej, a jest zadziwiająco... niesatysfakcjonująca. Najlepszą formą obrony jest atak. Oplótł palce wokół uchwytu białej laski, której koniec wbił teraz w miękką, mokrą ziemię i oparł się lekko. Na ustach zaigrał uśmiech, oczekujący na syk bólu. Lubił ten dźwięk.
Wróg jest niczym Twój przyjaciel, zna Cię całkowicie i wie dokładnie, w które miejsce powinien uderzyć. Złapała się za swój piszczel, zagryzając mocno wargi. O nie da mu takiej satysfakcji. - Pudło, kochanie. Konar - rzekła przesłodkim głosem. Niewinne kłamstewko nigdy nie będzie bolało tak jak jej piszczel. Z resztą, cóż to z niego za mężczyzna skoro bije kobiety?! - Zrobię to dla Ciebie, me serce, dla miłości wszystko. A teraz wybacz - dodała, zapinając skórzaną kurtkę. - idę świętować. Nie płacz tylko za mną! Wyjęła różdżkę i celując nią w Yehla szepnęła "Muffiato". Uśmiechnięta pod nosem oddaliła się w stronę zamku.