W samym centrum błoni rozciąga się ogromne jezioro. Uczniowie często tu przychodzą, szczególnie w gorętsze dni, gdy chłodna woda jest wprost idealnym sposobem by choć odrobinę się ochłodzić. Jest to również idealne miejsce, by przy cichym plusku małych fal obijających się o brzeg, odrobić lekcje, bądź poczytać książkę. Czasem można zaobserwować tu ogromną kałamarnicę, leniwie przebierającą swoimi mackami.
Roześmiał się, nieco ironicznie, ale również wesoło. Zabawna dziewczyna. A co do wulgaryzmów...przywykł już do gorszych. Toteż jedynie odsunął się na bezpieczną odległość, ażeby zachować pewne części ciała w stanie nienaruszonym. Spojrzał Jacqueline prosto w oczy i zachował kulturalne milczenie. I wcale nie odchodził.
Jacqueline usatysfakcjonowało milczenie rozmówcy, więc zamknęła oczy i położyła się na plecach, gdyż irytowało ją spojrzenie Louisa. Zatopiła się na chwilę w rozmyślaniach, czując na całym ciele przyjemny, przenikający ją chłód. Upały są beznadziejne, całe szczęście, że nie musi ich znosić. Była pewna, że chłopak sobie poszedł, jednak mimo tego czuła na sobie czyjeś spojrzenie. Otworzyła lewe oko (to, bez którego łatwiej byłoby jej żyć!) i, widząc postać nieopodal, burknęła gniewnie: - Jeszcze tu jesteś?
Prychnęła tylko, najwidoczniej mając gdzieś, gdzie pobiegł Louis. Beato przywykła do tego, iż każdy wiecznie od niej odchodzi, w najbardziej korzystnych dla niej momentów. No ale trudno... Nie będzie przecież płakać, jak niedawno spotkana Gryfonka! Na samą myśl, znowu zaśmiała się cicho. To było żałosne. Jednak i nie takie rzeczy już widziała. Zdarzały się o wiele zabawniejsze! Beatoriche nie chcąc siedzieć dłużej na tym zimnie, podniosła swe ciało ze zroszonej trawy. Otrzepała tyłeczek, ciesząc się równocześnie, iż nie zabrudziła ani szaty, ani innych części ubioru. Malując ponownie zdradziecki uśmiech, udała się w stronę głównego wejścia do Hogwartu. Uznała, iż na dzisiaj skończy to podziwianie krajobrazów. Co za dużo, to niezdrowo.
Oczywiście, że ładne, w niej wszystko było cudowne! Im chudsze, tym lepsze. Okrągłe kształty są... obleśne. - Mhm. Czego chcesz? - spytała sucho, tak jak lubiła najbardziej. Sucho, zimno, obojętnie. Ewentualnie gniewnie, ale to rzadko. Nie miała dziś weny na tanie obelgi, więc niestety, nie pośmiejemy się z dupy hipogryfa czy czegoś podobnego. Sverre wyczerpała w niej zapasy kretynizmu.
Uśmiechnął się krzywo. -Posiedzieć. - zastanowił się chwilę, i dodał łaskawie. -Popatrzeć. Albo pogadać. -używał równie chłodnego, obojętnego tonu. Dodatkowo, lekko znudzonego. Bowiem to prawda, w sumie to zaczepił Jacqueline, bo po prostu mu się nudziło. Ileż można puszczać kaczki?!
Zobaczył Emila traktował go jak hmm.. znajomego albo dobrego kumpla z którym da się pogadać. - Witam Cię Emil Powiedział tonem z szacunkiem jednak to starsza nieżywa osoba. -Co robisz? David wiedział że rozmowa z duchem jest ciekawa miał tylko dwóch duchów za znajomych reszta go nie obchodziła. -Kurde nie ma kogo postraszyć. Zaśmiał się. -Może ty zrobisz coś na jakiejś lekcji? I tak nie mają jak Ciebie ukarać.
Kochał swój wygląd, to fakt. Bo czy nie dzięki niemu zaszedł tak daleko i miał tak wiele? Przecież nie miał pięknej osobowości, nie umiał przemawiać, wzruszając tym samym tłumów. Polegał na tym jak wyglądał i póki co nigdy się nie zawiódł. Nie widział, co zrobi kiedyś, kiedy może jego uroda zniknie będzie musiał zdać się tylko i wyłącznie na własne wnętrze. Trudno, wolał o tym nie myśleć i żyć według zasady ,,żyj chwilą" , bo tak było prościej. On również czuł się mniej pewnie, gdy tyle osób zgromadziło się nad jeziorem. Owszem, Will to chłopak uczuciowy, ale wolał nie afiszować się ze swoimi emocjami przy tylu osobach. Na szczęście, tamci pogrążeni byli we własnych rozmowach i nie zwracali uwagi na Williama i Am. Całkowicie mu to pasowało, bo nie chciał oddalić się od przyjaciółki. Było tak przyjemnie ciepło. - A żebyś wiedziała, że jeszcze poleżę - mruknął zadowolony, wiedząc, że niedługo będzie musiał wstać, jeśli nie chciał zmiażdżyć Am. Owszem, William był nazbyt chudy, ale Amaya była taka drobna i delikatna. - A proszę bardzo! - zrewanżował się. - W końcu jestem gorący - mruknął, znowu unosząc i opuszczając brwi w charakterystycznym geście. Martwił się tylko o Am, która leżała na mokrej trawie. Zaczął się nawet obawiać, że ciepło jego ciała przestanie jej wystarczać, rozchoruje się i wszystko będzie absolutnie jego winą. Wpatrując się uważnie w jej twarz, zrozumiał, że coś ją ciekawi. Spodziewał się jakiegoś trudnego pytania i takie właśnie otrzymał. - I tu mnie masz, Am - powiedział zaskoczony. Dopiero teraz zaczął się poważnie nad tym zastanawiać, i może dlatego zrzedła mu mina. Wiedział, był pewien, że ją uwielbia ponad wszystko! Ale nigdy nie zastanawiał się czemu. Co miał jej powiedzieć? - Uwielbiam, kiedy mnie dotykasz, śmiejesz się tylko do mnie, rumienisz się dzięki mnie. Nie wytrzymałbym bez widoku Twojej twarzy, lubuję się w patrzeniu w Twoje oczy, które przypominają mi morze we Wloszech. Ale nie myśl, że jesteś dla mnie tylko atrakcyjnym obiektem fizycznym! - zastrzegł. - Jeszcze nikt... - mówienie zaczynało sprawiać mu trudność, bo nie wiedział jak zgrabnie ująć w słowa to, co chciał powiedzieć. - Nikt nie podnosił mnie tak na duchu. Wiesz, wtedy, kiedy leżałem chory w domu, to... Twoje listy były dla mnie motywacją, żeby wstać i chociaż zachowywać pozory... żeby wmuszać w siebie leki i wysłuchiwać uzdrowicieli, którzy tak naprawdę pieprzyli coś od rzeczy - plątał się we własnych słowach, starając się, żeby odpowiedź brzmiała spójnie i miała jakikolwiek sens. Jasne, to, że jeszcze się trzymał nie było tylko i wyłącznie zasługą Amayi, ale ona była jedną z ważniejszych motywacji. - Znalazło by się jeszcze mnóstwo powodów, ale nie chcę trzymać Cię tu kilku dni - powiedział, kończąc temat. Nie chciał mówić dalej. Sprawiało mu to jeszcze więcej bólu, kiedy zdawał sobie sprawę, dlaczego tak bardzo mu zależy. Spojrzał prosto w oczy Am, decydując się na najśliczniejszy uśmiech, na który potrafił się tylko zdobyć.
Przerwała próby nachylania się, żeby na niego popatrzeć, więc zwróciła teraz większą uwagę na niebo, po którym ciągnęły się białe, gęste chmury. Słuchała tylko jego słów, czując jak kąciki delikatnych ust drgają w uśmiechu. Uważała to za pierwszy taki komplement od Williama. Czuła się nad wyraz szczęśliwa, przypominając sobie niektóre chore sytuacje z nimi w rolach głównych. Po części brzmiało to jak jakieś wyznanie miłosne... Ale za to jakie ! Starała sobie jednak wmawiać, iż chłopak po prostu z niej żartuje. Jeśli tak, to powinna mu przyłożyć w łeb za oszukiwanie ze skutkiem widocznym po paru tygodniach. Miała jedną, cichą nadzieję – że nic się nie zmieniło i dalej są przyjaciółmi na dobre i na złe. Uśmiechała się wyjątkowo głupkowato, pozwalając pracować swojej wyobraźni, która zaczęła płatać sobie figle w jej głowie. Poza tym... Jakby to wyglądało gdyby Wilkie nie przechodził korytarzem prowadzącym do biblioteki ? Może doszłoby do tego pocałunku ? Wolała nie myśleć o tym. Była z Wilkiem i niestety jej przyjaciel musiał być tego świadomy. Pomimo to pewnie dalej będzie ubiegał się o jej względy. Am zdawała sobie sprawę z pokręcenia tej sytuacji, ale nie wiedziała, że będzie wyglądało akurat w taki a nie inny sposób. - Aj, przesadzasz, Williamie... Grabisz sobie, grabisz – zaśmiała się, po czym puściła mu perskie oko. W jej głowie zaczął formować się pewien niecny plan. Uśmiechnęła się łobuzersko po czym dźwignęła, opierając się na łokciach w taki sposób, że byli bardzo blisko swoich twarzy. Will pewnie myślał jak Amaya teraz zareaguje – masz ochotę zrobić coś głupiego w zamku ? Wiesz... tak sobie myślę, że jeśli oboje uwielbiamy się obijać, to bierzmy nogi za pas i uwarzmy eliksir niewidzialności... No tak. Ona i jej genialne pomysły. Joyce mógł się spodziewać, że to nie będzie nic normalnego w jej wykonaniu. W oczach dziewczyny można było dostrzec iskry, świadczące o nagłym rozentuzjazmowaniu. Krukon miał pewność, że nie zaproponowałaby złamanie szkolnego regulaminu komuś innemu, niezaufanemu. Tak się składało, że on nadawał się do jej 'szkolnych eksperymentów' idealnie. - Krew żaby, sproszkowany róg dwurożca, kręgosłup skorpeny, oraz korzeń Asfodelusa – wyrecytowała pięknie, szczerząc się. Tylko... Skąd oni to wszystko do cholery wezmą ? - takie pytanie zapewne zadawał sobie William. Otóż matka Am od zawsze interesowała się eliksirami, toteż dziewczyna miała parę składników tak na wszelki wypadek. Wszystko chowała w klasie eliksirów, uprzednio oczywiście dostając na to zgodę nauczyciela. Pamiętała, że cała ta mikstura powinna działać mniej więcej jakąś godzinę, po czym ciało stawało się znowu widzialne przez innych. Niesamowicie proste, a z drugiej strony nawet najpotężniejszy nie byłby w stanie nie nabrać się na tą sztuczkę. Złapała go w biodrach, przeturlała i wstała, jednocześnie podając dłoń przyjacielowi, jakby chciała zapytać czy wchodzi w jej plan. Teraz pozostawało tylko wrócić do zamku, udać się do klasy eliksirów po niezbędne materiały jak kociołek i składniki, po czym mogli biec do łazienki prefektów by coś uwarzyć.
On śmiałby żartować z tak poważnej sytuacji? No proszę. "Nie róbmy jaj z pogrzebu" , jak zwykła mawiać babka Williama, bardzo mądra należy nadmienić. I tak był zadowolony, że zaczęła się uśmiechać, słysząc jego pogmatwane wyznania nieudolnego romantyka. Przyjaciółmi będą zawsze. William nie będzie mógł się opierać i co jakiś będzie wtrącał swoje pokręcone uczucia w życie Am, to już taki mały skutek uboczny. Trudno, będzie musiała z tym żyć, dopóki mu nie przejdzie, a przejdzie mu na pewno, kiedyś. - Jasne, że tak! - zawołał z uśmiechem na ustach. Przecież szalone rzeczy były niemal kwintesencją ich marnego, hogwarckiego życia.Wiedział, że Amaya już na pewno uknuła w głowie jakiś wyszukany i niecny plan. - Och! To będzie niesamowite! - zachwycił się. - Tylko pomyśl, jak wparujemy na jakąś lekcję niewidzialni i postraszymy kilka osób - zaproponował. Owszem, do głowy cisnęło mu się takie pytanie, ale wiedział, że w przeciwieństwie do niego, przyjaciółka była świetna w ważeniu eliksirów. On natomiast mógł być tragarzem i mieszać chochlą w garze. O! Będzie głównym chochlowym - nadał sobie ten tytuł i już miał zamiar podnosić swoje zgrabne ciałko z Am, kiedy ta go uprzedziła. Chwycił jej dłoń, wstając. - Am, ale ja na trzeźwo nic nie robię! - zaprotestował, by zaraz pociągnąć dziewczynę za rękę w stronę Hogwartu, w celu zrealizowania ich niecnego planu.
Trochę go nudziło to siedzenie i zaczynał mu doskwierać ból w okolicy dolnej pleców. Chciał stąd iść, ale spojrzał na Bell. Przecież jej tu nie zostawi. Podniósł się tak by jej nie obudzić, o czym ujął ją delikatnie w swe ramiona i podniósł. Spojrzał na zamek była to spora odległość, ale na szczęście Bell była lekka. Ruszył w stronę Hogwartu z Bell śpiącą w jego ramionach.
Szła przez Błonia, aż natknęła się na jezioro. Idealne miejsce na odpoczynek... Ah, i nie ma tu prawie nikogo! Myślała idąc. Zatrzymała się przy jeziorze. Wspaniale miejsce... Usiadła przy brzegu jeziora. Bardzo lubiła to miejsce i nadal je lubi. Nie spodziewała się nikogo, więc siedziała spokojnie, bawiąc się z jej jaszczurką Didy.
Padało, ale Twan musiał dziś wstać prawą nogą, bo humor z tego powodu w ogóle go nie opuszczał. Wręcz przeciwnie, z radością założył swoją granatową, wręcz rażąca nieprzemakalną kurtkę, czerwony szaliczek, żeby mu szyja nie zmarzła (przecież nie chciał być chory i siedzieć w Skrzydle Szpitalnym!), a do tego parasolkę, w swoim ulubionym kolorze - białym. Szedł sobie po mokrej, wysokiej trawie. Buty miał już całe mokre, tak samo jak nogawki spodni ale nie zwracał na to uwagi, tylko wzdychał zapach deszczu. Czyż nie był wspaniały? Z daleka ujrzał czarnowłose dziewczę, nie dość że bez parasolki, to jeszcze siedzące na mokrej trawie! Kiedy znalazł się bliżej, rozpoznał w niej śliczną Roxy. Podszedł do niej i ukucnął, zasłaniając ją przed deszczem śnieżnobiałą parasolką. - Nie mokro? - Jego wzrok spoczął na jaszczurce.
Powolnym krokiem snuł się po całym terenie Hogwartu. Nie wiedział za bardzo co ze sobą zrobić, więc postanowił przejść się w jakieś odludne miejsce, by chwilę pomedytować lub po prostu odpocząć. Rozejrzał się dookoła. -Ani żywej duszy. - stwierdził w myślach, krocząc dumnie w stronę brzegu jeziora. Następnie przysiadł i chwycił leżący najbliżej kamień. Wtem spostrzegł dziewczynę, która siedziała dobre kilkadziesiąt metrów od niego. Nie mógł jej jednak rozpoznać, a nie miał zamiaru narzucać się nikomu. Wszyscy przychodzili tu, by odpocząć, a nie słuchać jakiejś obcej osoby. Po chwili ponownie spojrzał na taflę jeziora. Bez zastanowienia rzucił kamień, który odbił się kilka razy od tafli wody, robiąc tzw. "kaczki". David z charakterystyczną dla niego powagą powtórzył próbę robienia "kaczek" z kilkoma innymi kamieniami, a następnie zamknął oczy i zamyślił się nad czymś.
Usłyszała czyjeś kroki. Nagle, zauważyła Twana. Uśmiechnęła się do niego. Didy, chodziła tam i z powrotem po jej ręce, pewnie była zaniepokojona przyjściem nowej osoby. Twan, nadal był taki jaki był, jedynie w innym stroju. Nagle, zadał jej pytanie. - Nie, nie. - Odpowiedziała i uśmiechnęła się. Didy zasyczała w stronę Twana i przebiegła na ramię Roxy. Nagle nadszedł Puchon. Jaszczurka Roxy nie wytrzymała, zbiegła z ramienia i ręki Roxy i przez trawę, mokrą jak nic pobiegła do Puchona. - Didy! Wracaj! - Roxy zerwała się na równe nogi. Miała teraz ochotę za nią biec. A uparta jaszczurka Didy, weszła Puchonowi najpierw na nogawkę i zaczęła się wspinać aż weszła na ramię Puchona. Teraz, to jej nawet ściągnąć nie mogę!
Chłopak siedział tak z zamkniętymi oczyma. Nie przejmował się niczym, co w tym momencie otaczało. Myślał... o życiu. Siedział w bezruchu, nadal głowiąc się nad swoim istnieniem i całym jego sensem. Wreszcie zaczął medytować. Trwało to trochę, jednak z duchowej podróży po wnętrzu jego samego wyrwało go lekkie łaskotanie w nogawce. David nie przejmował się jednak tym. Tajemnicza istota, która zaczęła wchodzić coraz wyżej nie zaburzyła jednak jego wewnętrznego spokoju. Gdy wreszcie znalazła się na ramieniu, młodzian westchnął cicho, by nie przestraszyć ciekawskiej istoty. -To pająk, jaszczurka, lub wyjątkowo duży insekt. - pomyślał, jednak nie miał zamiaru tego sprawdzać. Nadal tkwił w bezruchu, mając zamknięte oczy. Wyglądało to, jakby spał. Ale kto normalny śpi na siedząco? W dodatku nad jeziorem w taką pogodę. Dla przeciętnego obserwatora był to dziwny widok. Przeciętny obserwator rzekłby "Dziwak.". Ale przecież nie każdy jest przeciętny...
Zerknęła na Puchona. Najwidoczniej, jaszczurka nie sprawdzała mu kłopotów, nie przejmował się nią. Odwróciła głowę w stronę Twana i popatrzyła mu prosto w oczy. Nie miała pojęcia, jak on na to zareaguje, ale jego oczy były takie piękne dla Roxy, że nie mogła oderwać od nich wzroku. Nie wiem jak na to zareaguje, ale ma takie piękne oczy... Jak bym, dostrzegała w nich błysk... Uśmiechnęła się, deszcz bębnił w parasolkę Twana za nią i dookoła, ale Roxy nadal patrzyła w oczy Twana i nie odrywała od nich wzroku.
Amélie poruszała się wyjątkowo szybko, nawet jak na nią. W długiej, granatowej szacie wyglądała trochę tak, jak gdyby unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, jednakże to nie byłoby prawdą. Chciałaby móc się unieść ponad wszystko. Oczywiście nie z pomocą miotły. Spojrzała w tym szaleńczym marszu na wyjątkowo spokojną taflę jeziora. Czasami po wodzie pływały barwne liście, systematycznie opadające z drzew. Wszędzie wokoło było koszmarnie chłodno, niemniej chłód bijący od jeziora wydawał się być wyjątkowo przyjemny, o ile w tej sytuacji cokolwiek mogłaby scharakteryzować jako "przyjemne". Gwałtownie zatrzymała się i przysiadła na jakimś kamieniu przy samym brzegu. Wyciągnęła różdżkę i spojrzała na nią tępo. Westchnęła i ułożyła nadgarstek do odpowiedniego czaru. -Avis. - chciała zostać z dala od ludzi, a mimo to nie mogła znieść tej paskudnej ciszy, która ją otaczała. Dlatego gromadka wesołych ptaszków która chwilę później zakręciła się wokoło niej wesoło świergocząc - była prawdziwie najlepszym rozwiązaniem. Zdezorientowana dotknęła policzka. Bez sensu. Nad czym było tu płakać?
W szalonym pedzie dotarł z kwiecistego ogrodu aż tutaj. Robił salta w powietrzu, mocno zaciskajac powieki. Uspokoj się, Emil. Rycerzom nie wypada. Bądź twardy. Aż nie zauważył gdy przecial stado wesolych ptaszkow. I wylądował przed... Amelie?! Placzaca Amelie?! -O.- powiedział inteligentnie.
-Świetnie. - burknęła. w tym miejscu powinna zrobić mu wykład na temat tego, jak bardzo nie chciałaby, by widział ją w takim stanie, uznała to jednak za bezcelowe. To jak, odejdzie sam, czy ona ma się stąd wynieść? Wstała, odwracając się do niego plecami. Mogło się to wydawać nieco dziecinne, ale nie takie były jej motywy. Po prostu nie chciała by na nią patrzył. Najlepiej, gdyby sobie odleciał. Albo sama stąd pójdzie, wszystko jedno.
Hm. Nic z tego, bo w Emilu obudzily się instynkty rycerskie. -Co się stało?- zaniepokoił się, podlatujac bliżej. -Ktos Cie skrzywdzil? -dodał ostrzejszym tonem. -Pozbawię go szaty, majątku i atrybutow męskości! -orzekł z pełna powagą.
Zaraz po jego "przedstawieniu" usiadła aby się uspokoić i gwałtownie się roześmiała. Nieco nerwowo. -To zabawne, że czasem nawet nie zorientujemy się, że właśnie wydaliśmy na siebie wyrok. - przyznała dziwnym głosem, nerwowo mieląc coś dłonią w wodzie. Akurat jej płacz był jego zasługą, przynajmniej w tej chwili. Swoją drogą, czemuż to tak nagle mu się odmieniło? Jeszcze przed chwilą wyglądał, jak gdyby chciał ją zabić, teraz chce ratować jej życie? Zabawne.
Zamrugal, chcac to sobie jakos poukladac. To...jego wina? Teraz już nie było mi przykro, ale strasznie przykro. Pohamowal dziwna minę i usiadł metr od Amelii. Milczał chwile. -Szatę mam z niematerialnej ektoplazmy, majątek rozkradla moja żona, a meskosc...pewnie jest już prochem, jak cała reszta.- uśmiechnął się blado. -Umowa wykonana.
Może i chłopak nie wzruszył się przybyciem istoty na jego ramię, jednak w końcu cierpliwość każdego ma swoje granicę. Niestety musiał niegrzecznie przerwać tę niezwykle romantyczną chwilę i zakaszlał, by zaznaczyć swoją obecność, i TEGO CZEGOŚ na swoim ramieniu. Jakoś perspektywa trzymania na ramieniu zwierzaka, którego nie widziało się na oczy nie była zbyt przyjemna. Zwłaszcza, że ów stworzenie przerwało chwilę medytacji i spokoju David'a. Chłopak nie zamierzał jednak być nieuprzejmy i mówić cokolwiek na temat istotki przebywającej na nim. "Mowa jest źródłem nieporozumień", jak mawiają. Czy to prawda, czy też nie, pouczanie kogokolwiek nie należy do tych uprzejmych rzeczy. Ale przecież kogo to obchodzi? David'a napewno nie!
No.. Teraz przynajmniej szczerze ją rozbawił. I zaintrygował. -Nie oceniaj siebie tak surowo. - uznała. Każdemu facetowi zdarza się zachować jak dupek. NO DOBRZE, nie każdy musiał ją okłamywać. Właśnie! -Dlaczego udawałeś żywego? - spytała odrobinę zawiedziona, mimo wszystko chcąc znać jego motywy. I jeszcze jedno. -Jakim cudem tak właściwie udało Ci się mnie dotknąć? - nie miała zielonego pojęcia, jak istnienie niematerialne jest w stanie dotknąć czegokolwiek, skoro mógł przelecieć przez każdą ścianę, przez każde drzewo, wlecieć do wnętrza ziemi. Właściwie nie była pewna, ale naszła ją pewna refleksja odnośnie tego, co widziała w myślodsiewni. Miała wrażenie, że gdzieś już słyszała o podobnej historii, nie miała tylko pojęcia gdzie. Od dziecka męczono ją takimi opowieściami.
-Muszę, mam męskie ego.- odparł z pozorna powagą i uśmiechem. Ale zaraz się zgasil. Żywego. Wzruszyl ramionami i uciekł gdzieś wzrokiem. -Trudno zaczynać rozmowę "cześć jestem martwy od 600lat i nawiedzam Hogwart". Chciałem aby chociaż jedna osoba tutaj traktowała mnie...poważnie. Normalnie.- mruknal nieco gorzko. Potem zadumal się chwile. Nie zamierzał kłamać. I nie sklamie! -Nie jestem pewien.