Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
No to klops! Alva będzie musiała teraz tańczyć. Ale naprawdę lepsze to od obrywania po łapach czy coś innego w ten deseń. Poza tym ona tak czy siak miała ADHD, więc prędzej czy później wstałaby sama z siebie. - Ja idąc na transmutację, wylądowałam na historii magii u drugoroczniaków - przyznała się, śmiejąc z tego wspomnienia. Mina nauczyciela była bezcenna. Tak samo uczniów, gdy wkroczyło to to do ich nudnej, zaspanej klasy. Alva poruszała się w rytmie muzyki, którą przywoływała do siebie w myślach. Przypominało to trochę tancerki podczas argentyńskiego karnawału, choć w jej wykonaniu wyglądało dość komicznie. Zdecydowała się jednak wykonać takie kroki, by podnieść kolejną kartę z talii i rzuciła ją w ich stronę. Świat wylądował obok Jespera. - Sorki - mruknęła, poruszając się teraz trochę jak Michael Jackson w klipie do Thillera, kiedy tańczył z zombiakami. Tak, to przekomiczne. Oczywiście Alva nie znała wielkiego Króla Popu, ale to już tam mało istotne.
Jakby jemu przyszło tak tańczyć, to pewnie później nie mógłby się z łóżka przez kilka dni. Ogólnie to nie należał do osób, które przepadają za tego typu rozrywkami, więc zmuszony do tego byłby więcej niż niezadowolony. Jednak śmiesznie było patrzeć na Alvę, której ruchy z każdą chwilą były coraz to wymyślniejsze. - A już myślałem, że tylko ja pojawiam się w dziwnych miejscach. A już najgorzej jest kiedy się gdzieś śpieszę… Ten zamek to jakaś porażka - skoro już sobie ładnie narzekali, to i on sobie poużywał. Naprawdę coraz mniej mu się tutaj podobało. Oczywiście nie zawsze, bo czasem było całkiem spoko. Taka z niego maruda, że zawsze znajdował powód, aby się do czegoś przyczepić. We wszystkim potrafił znaleźć złe strony. Zaraz jednak przestał myśleć o tych złych rzeczach i podał kartę Alvie. Obrócił ja jeszcze między palcami zanim sam zabrał się za losowanie.
Wyglądało na to, że panowie na razie radzili sobie o wiele lepiej, niż panie, ale to jeszcze mogło ulec zmianie, prawda? Alva i Jackie jeszcze im pokażą, a co. Oczywiście o ile los będzie sprzyjający, ale to już taki maluśki szczególik. Pląsy Alvy wywołały szczere rozbawienie Braxton, której twarz na szczęście nie zniknęła i mogła swobodnie uśmiechać się do zebranych. Ale z nich wszystkich marudy, nono! Na szczęście była to swobodna, sympatyczna pogawędka, a nie beznadziejne biadolenie, czy coś w tym stylu. - Ale ludzie są całkiem fajni. – rzekła, spychając temat na trochę inny tor, co by nie powtarzać samej siebie ani innych w rozważaniach, jaki ten zamek jest skomplikowany i pogmatwany. Wyłożyła na blat stolika swoją kartę, jak się okazało, Świat. Oho, niedobrze. Oby nie przegrała tej rundy!
Leonardo rzucił kostką. Wypadło jedno oczko. To co stało się zaraz po tym oznaczało, że chyba przegrał ten pojedynek jako pierwszy. Cała jego talia wybuchła w powietrze, robiąc przy tym niezłą zadymę. Jeszcze przez moment unosił się w powietrzu czarny dym. W takim razie.. koniec pojedynku dla Leosia. - A chciałem dotrwać do końca.. - rzekł zrezygnowany, zakładając ręce na ramiona i patrząc z przykrością na spaloną talię kart. Kolejna rzecz w życiu Leonardo, która nie wyszła tak, jak powinna. Ogromna szkoda, ponieważ tym turniejem chciał udowodnić wiele rzeczy, nie innym, a przede wszystkim sobie. Jak przypuszczał już wcześniej, jego szczęście wyparowało nagle, bez żadnego ostrzeżenia. - Szkoda, miło było z Wami grać. Dotrzymam Wam towarzystwa do końca - uśmiechnął się i odsunął odrobinę od stolika, czekając na kolejną rozgrywkę. W myślach życzył Alvie, żeby udało jej się wygrać.
/1 i Śmierć, Leo będzie do końca, pogratuluje zwycięzcy i sobie pójdzie, post napiszę już na samym końcu :>
Sięgał ponownie po picie, kiedy talia Leonarda wybuchła. Nie spodziewał się, że chłopak odpadnie tak szybko i zostanie sam z dziewczynami. Ale nie będzie przecież narzekał. - O racja, można trafić na bardzo fajne osoby, ale… też nie zawsze - dokończył przypominając sobie o liście, który dostał niby od Leo. Powinien już przywyknąć do tego, że śmieją się z niego niemal zawsze. No i robią sobie takie właśnie mało wybredne żarty. Znów mu się smutno trochę zrobiło, bo przez jakiegoś pajaca myślał o swoim kumplu bardzo nieładne rzeczy. Pokiwał tylko na słowa Leonarda, który to zechciał zostać do końca, a później sięgnął po kartę. Nie jest najgorzej.
Zamrugała gwałtownie, gdy talia Leo eksplodowała. Nie spodziewała się, że chłopak tak szybko odpadnie z rozgrywki, ale cóż. Ta gra już taka była – kompletnie nieprzewidywalna. Uśmiechnęła się współczująco do kolegi. - Naprawdę szkoda. – dodała szczerze, kiwając głową. No ale to nie był koniec świata, prawda? Bardzo miłe było ze strony pierwszego przegranego, że postanowił zostać z nimi do końca i w takim fajnym stylu zaakceptował porażkę. - Jak to w życiu. – spuentowała mądrze słowa Jespera, po czym wyciągnęła swoją kartę, Wieżę. Nie uśmiechało jej się oberwanie piorunami, więc miała nadzieję na pomyślne przejście do następnej rozgrywki.
- Moje kondolencje, Leo - odparła pół żartem pół serio, patrząc na wiórki pozostałe z kart przyjaciela. Już tak szybko odpadł? Co za strata! A tak dobrze się z nim grało. Mimo wszystko Alva musiała toczyć walkę dalej i jakoś wybić się do przodu, bo głupio, by odpadła zaraz za Szwedem. Wyłożyła swoją kartę jako ostatnia z pozostałej trójki, uśmiechając pod nosem, że przynajmniej szanse się wyrównały i tym razem Jesper również traci. - A tam się grą przejmujecie. I tak czy siak ktoś musi odpaść, żeby jedno z nas przeszło dalej - uznała. - To tylko głupia zabawa....Chociaż trochę jak Sfinks. Rywalizacja i te sprawy. Ale jej się wzięło na teksty. Chyba za dużo czasu spędzała wśród tych kolorów. To dla niej niezwykle stymulujące. Teraz jej macocha mogła żałować, że nie pozwoliła jej tak przerobić pokoju.
Alva naprawdę uwielbiała eksplodującego durnia. Co komu po qudditchu, w którego zaczęła w sumie grać dopiero w Hogwarcie, skoro karty przynosiły więcej śmiechu? - Coś nie macie szczęścia do picia, chłopaki - stwierdziła, powstrzymując się od parsknięcia. Nadal tańczyła jak głupia, już ostatkami sił, ale nie mogła przestać. Tak, jakby coś panowało nad jej ciałem, nie zważając ani trochę na odczucia związane ze zmęczeniem czy bólem. Trochę tragiczne, ale chcąc nie chcąc przekonała się, że potrafiła się poruszać. Bo w sumie jak mogło być inaczej, skoro jej rodzice byli tancerzami? Wylosowała kolejną kartę, oczekując na pozostałych.
No i teraz on przegrał, ale i tak nie było najgorzej. Dobrze, że już wcześniej zdążył się trochę napić, ale i tak wiedział, że będzie mu to doskwierać do końca gry. - No jakoś nie bardzo - spojrzał tęsknie na napoje, które stały z boku i na swoją butelkę, która niestety mimo że sam jej nie opróżnił nie była pusta. - Ale i tak zawsze chce się wygrać, nie? - odpowiedział pytaniem, chociaż i tak znał na nie odpowiedź. Nie ważne o co chodziło zawsze chciało się być na pierwszym miejscu. Co prawda Alva miała rację to było tylko gra. W porównaniu ze Sfinksem miała rozrywka w której wynik i tak nie był najważniejszy, bo chodziło przecież o dobrą zabawę. Sięgnął po kartę. Cesarzowa... super. Spojrzał na dziewczyny mając jednak gdzieś tam nadzieję, że tym razem nie on przegra.
2, cesarzowa
1, 2, 3 Alva 4, 5, 6 Jackie no i wypadło 6, więc jak coś to Jesper zakocha się w Jackie
Szanse były ładnie wyrównane, wszystko mogło się zdarzyć. Na nudę nie mogli narzekać, bo było całkiem wesoło, zresztą jak zwykle podczas gry w durnia. Jackie zastanowiła się nad słowami towarzyszy, patrząc kolejno to na Alvę, to na Jespera i Leo. - Pewnie, że tak. Chyba nikt nie lubi przegrywać. – westchnęła, sięgając po kolejną kartę. Rywalizacja była zarówno czymś dobrym, jak i złym. Mogła stanowić świetną motywację do rozwijania się i polepszania w różnych dziedzinach, mogła napędzać ambicję i skłaniać do rzeczy, których normalnie byśmy nie zrobili, a z drugiej strony posiadała całkiem realnie destrukcyjną moc, niemalże siejącą zniszczenie. Nie było łatwo, ale nikt nie powiedział, że będzie. Wyłożyła na blat Sąd Ostateczny.
Nie ważne jak się zaczyna... i tak dalej. Kiedyś to musiał usłyszeć, bo inaczej nie przypomniałby sobie tych słów teraz. Kolejna rozgrywka przegrana. Poczuł się teraz dziwnie. Jakoś tak bardzo, że nie mógł oderwać wzroku od Jackie. Nawet nie wiedział czy znał wcześniej to uczucie, ale jakoś nie mógł spojrzeć, ani na Alvę ani na Leonarda. W ogóle zapomniał o ich obecności. Liczyła się tylko Jackie. Inaczej spojrzał na nią niż wcześniej, tak, że och. - Że też wcześniej nie zauważyłem jaka jesteś piękna - powiedział, robiąc pewnie z siebie pośmiewisko. Ale to teraz nie było w ogóle ważne. Nie patrzył nawet na kartę jaką wylosował, bo nie mógł oderwać swoich oczu od niej. To takie dziwne było… nierealne zupełnie. Bo do tej pory nigdy tak na żadną dziewczynę nie patrzył. Tylko na facetów. Za nimi i owszem. Wodził wzorkiem, a niekiedy przysłaniali mu oni cały świat, tak jak teraz Jackie… W ogóle nie docierało do niego czy ktoś jeszcze cokolwiek mówił. Powstrzymał się przed tym, aby nie złapać jej za rękę i nie spleść ich palcy. Tak trudne to było, że wcale nie wykluczone, że zaraz tego nie zrobi.
Przyjemne miejsce, prawda? Pewnie nieraz brałeś udział w imprezach, które miały tu miejsce, jednak tym razem jesteś tu, by sprawdzić, kto okaże się dziś mistrzem Eksplodującego Durnia! Wygodne, miękkie fotele zostały ustawione przy stoliku tak, by wygodnie się wam grało, a butelki piwa kremowego i soku z dyni gwarantują, że przetrwacie nawet najdłuższą rozgrywkę. Zatem - do boju!
Jest to pierwszy etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba - to ona przechodzi dalej. Zasady gry znajdziecie tutaj. Gracz, który nie zareaguje w ciągu pięciu dni, gdy przypada jego ruch, zostaje zdyskwalifikowany, a gra toczy się dalej między pozostałymi osobami.
Skład grupy 6:
Spoiler:
Melody Avril Blackthorne Matthew Temples Louis Hathaway
Nie zaczynajcie gdy, dopóki nie dostaniecie listów!
Melody nigdy wcześniej nie grała w Eksplodującego Durnia, a zgłoszenie się do rozgrywek zawdzięczała przypływowi spontanizmu, który właściwie zawsze doprowadzał ją na dno lub szczyt. Nic pomiędzy. W końcu zawsze musiał być ten pierwszy raz i wyszło, że czas nadszedł już teraz. I choć na kilka minut po tym, jak otrzymała list, starała się wymyślić sensowną wymówkę na to, że nie stawiła się na miejsce, to teraz, siedząc przy stoliku i trzymając w garści karty...zdenerwowanie odpływało, ustępując miejsca pewności siebie. Skąd to uczucie? Nie miała pojęcia, po prostu liczyła na łud szczęścia, a gdzieś w jej umyśle zagnieździło się przeświadczenie, że w tej chwili jej dopisuje. Co oczywiście mogło zmienić się w ciągu jednej sekundy. Prawy kącik jej ust wygiął się ku górze w niedbałym uśmiechu, ale blask w oczach zdradzał oczekiwanie. Wygrana... To brzmiało tak pięknie, a jednocześnie nierealnie. Ale czy było coś niemożliwego dla Melody?
Niby poniedziałek, a jednak nadal weekend. No, przynajmniej dla Rhodes, która postanowiła przedłużyć sobie co nieco wolne i uroczyście olać wszelkie zajęcia tego dnia. Studentką roku to raczej nie zostanie, ale zważając na brak ambicji w tym kierunku, nie miała żadnych obaw, jak i wyrzutów sumienia. W końcu niedługo święta, komu chciałoby się wstawać bladym świtem i iść na jakiś totalnie bezużyteczny wykład, który nijak miałby się przyczynić do jej zawrotnej kariery treserki smoków? No właśnie. Lepiej było wstać grubo po 12, zjeść pyszne śniadanie, pójść na długi spacer, kupić wino, zaplanować przyjemny wieczór w dobrym towarzystwie, uporządkować szafę i ogarnąć się, by poczyniony plan wieczornego chilloutu zrealizować. Zatem Isabelle wysłała zwięzły list do Warhol, po czym poszła się ubrać. Średnio przepadała za chłodem Anglii i tą paskudną wilgocią. Zdecydowanie należała do tych ciepłolubnych, co upajają się każdym promykiem słońca i ochoczo wystawiają kończyny na jego działanie. Plaża, szum wody i drink z palemką w prostym równaniu dawały szczęście, ale jak się nie ma co się lubi i tak dalej. Ciepłe swetry też miały swój urok, a przede wszystkim w cudownie miły sposób otulały ciało, dając niekiedy jakże złudne poczucie bezpieczeństwa. Isabelle wskoczyła więc w jedne ze swoich ulubionych jeansów, wygodne buty i duży, nieco rozciągnięty sweter, napawając się miękkością materiału. Rozczesała włosy, pomalowała rzęsy, przejechała pomadką po ustach i już była gotowa. Na odchodne przypomniała sobie jeszcze, by skropić szyję i nadgarstki perfumami, dla takiego małego zboczeńca zapachów jak ona był to niemalże święty rytuał. Na miejsce spotkania wybrała tęczowy pokój, bo cóż mogło być weselsze i milsze dla oka w tak chłodny, ponury wieczór? Gdy pierwszy raz tu przyszła, z miejsca pokochała przytulny klimat barw i głębokich foteli, w których można było usadowić pośladki i zapomnieć o bożym świecie. Dobra, przesadzam trochę, ale nie zmienia to faktu, że poprzez istnienie właśnie tej sali Isabelle nieco bardziej przekonała się do Hogwartu, który początkowo zrobił na niej tak złe wrażenie gburowatego, nudnego zamku. Swoją drogą trudne zadanie miała ta szkoła by jej się przypodobać, skoro tyle lat spędziła w tętniącym życiem, zaskakującym z dnia na dzień Drakensbergu. Drakensberg to nie tylko szkoła, to styl życia. Zupełnie inna atmosfera, inne podejście do nauki i ogólnie pojętego wychowania; wszechobecny luz i brak pośpiechu, edukacja mocno nastawiona na praktykę i zdobywanie doświadczeń magicznych we wszelkich możliwych sferach. Ogromna szkoda, że nie prowadzili studiów, ale właściwie dzięki temu Rhodes zyskała szansę poznania czegoś totalnie odmiennego i nowego, co przecież zawsze stanowiło gdzieś tam cenną lekcję w życiu. Weszła do pomieszczenia, rada, że nikogo tu nie ma i będą z Warhol mogły swobodnie się najebać nagadać i spędzić trochę czasu wspólnie. Sama niekiedy była zaskoczona tym, jak bardzo polubiła tę dziewczynę. Nie zawsze się zgadzały, ale generalnie mimo to można było z Wendy smoki kraść i to było super. Isabelle jeszcze nie zdążyła zepsuć tej relacji i miała cichą nadzieję, że taki stan rzeczy potrwa długo, bo w gruncie rzeczy niełatwo było znaleźć osobę, która gotowa była znieść jej humorki, dziwaczne poczucie humoru i intensywny tryb egzystencji. Rhodes podeszła do gramofonu i już zaraz rozbrzmiała piosenka, która cały dzień chodziła jej po głowie. Maksymalnie zadowolona, rozsiadła się w jednym z tych świetnych foteli i czekała na Warhol, przy okazji odnajdując dwa zgrabne kieliszki i odkorkowując wino, bo po co tracić czas!
@Willow Smith? A co ty tu robisz? Nie powinnaś przebywać tak późno poza dormitorium. Czyżbyś miała jakiś ważny powód na wymykanie się w środku nocy? No tak! Zgubiłaś swój podręcznik do Historii Magii. Nauczyciel na pewno nie będzie zadowolony, jeśli nie przyniesiesz go rano na zajęcia!
Oh, a ty @Yvette Manese? Błąkasz się już dobrą godzinę między murami Hogwartu, a schody przenoszą Cię w coraz to nowe rejony. Chyba się zgubiłaś. Może powinnaś załatwić sobie jakąś mapę zamku? Na pewno by Ci pomogła.
Spotkałyście się jednak w tym tęczowym pokoju i macie wielką szansę by pomóc sobie nawzajem. Może Yv widziała książkę Willow? Może panna Smith wie gdzie jest pokój uczniów Salem? Pojawiły się jednak pewnie nieprzewidziane okoliczności. Drzwi zatrzasnęły się za wami, a nie macie przy sobie różdżek! I jak teraz wrócicie do pokojów zanim przyłapie was nauczyciel?
Maili uwielbiała świętować swoje urodziny, więc i tym razem postanowiła zrobić "imprezę", a raczej coś w jej rodzaju. Rozesłała zaproszenia do przyjaciół, w tym całej drużyny quidditcha, mając nadzieję, że chociaż ktoś się zjawi, by razem z nią świętować ten szczególny dla niej dzień. Nie potrzebowała żadnych prezentów, dla Lanceley wystarczyła sama obecność bliskich i przede wszystkim dobra zabawa. Poprosiła skrzaty w kuchni żeby coś dla niej przygotowały, a te chętnie zabrały się do pracy i dzięki temu na stolikach znajdowały się pyszne przekąski i słodycze, a zaraz obok nich butelki z kremowym piwem. Maili nie przewidywała alkoholu na tej imprezie, albo inaczej - nie chciało jej się kombinować skąd w ogóle go wziąć. Puchonka nie pijała procentów, a jeżeli już to tylko w przypadku wznoszenia toastów. Nie chodziło o jakąś ideologiczną abstynencję z jej strony, Maili po prostu alkohol nie smakował i nie czuła potrzeby picia go na siłę, to przecież miało sprawiać jej przyjemność. Zaznaczyła więc w zaproszeniach ten fakt i napisała, że jeśli ktoś chce to ma wziąć coś ze sobą i voila! problem rozwiązany. Ubrała się w swoją ulubiona sukienkę, która nie nadawała się na koncerty, tylko właśnie na takie okazje jak ta. Włosy zostawiła rozpuszczone, pozwalając, by długie ogniste kosmyki spadały jej na ramiona. Włączyła gramofon i puściła najnowsze kawałki Łez Feniksa, czyli jednego z jej ulubionych zespołów. Kiedy doszła do wniosku, że już wszystko jest zrobione, zostało jej tylko w ekscytacji czekać na przyjaciół.
Kolorowe zaproszenie do równie barwnego pomieszczenia ostatecznie dotarło do rąk Trixie. Postąpiła dokładnie tak jak na zaproszeniu. Ubrała się swobodnie, może trochę odrobinę za bardzo, ale nic co miała w szafie nie nadawało się na taką okazję. Wiedziała, że nie powinna specjalnie się stroić, aby tego dnia nie przyćmić Maili, a jednocześnie w zamku wciąż było tragicznie zimno dla malutkiej Australijki, więc sweter wydał jej się jedynym słusznym wyborem. Jej włosy jak zwykle pozostawały w nieładzie, chociaż tym razem postarała się i wpięła w kilku miejscach delikatne, złote tasiemki harmonizujące z cienkim splotem bransoletki i lekkością kolczyków, jakie otrzymała na gwiazdkę od rodziny. Zaskakujący był jednak nie jej ubiór, a fakt, że Travers była pierwszym gościem. Nie należała do panien, które powstrzymywały się od godzinnego strojenia się na szczególne okazje, a nawet fakt, że zastąpiła mocny makijaż bardzo delikatnym nie sprawiał, że poszło jej szybciej niż zwykle. Znalazła czas nie tylko na powstrzymanie sowy przed doręczeniem prezentu, jaki wysłała kilka minut przed nadejściem zaproszenia, ale również na wyciągnięcie Leonardo z domu i zaciągnięciem go tutaj, wprost pod tę piękną tęczę. Trixie oczy rozbłysły wesoło, gdy już wkroczyła do pomieszczenia i zobaczyła Maili w tej sukience. Natychmiast do niej doskoczyła, uprzednio wciskając prezent w dłonie Leo, aby na sekundę się nim zajął. - Pięknie wyglądasz, wszystkiego najlepszego. - Zamknąwszy Lanceleyównę w objęciach, wyszeptała jej do ucha proste życzenia. Tak bardzo tęskniła za towarzystwem Maili na co dzień, że nawet przez myśl jej nie przeszło, aby puścić ją po upływie czasu adekwatnego dla towarzyskiego przytulasa. Przetrzymawszy ją trochę zbyt długo, wreszcie rozluźniła ramiona. Chociaż w jej spojrzeniu kryło się coś smutnego (zapewne z powodu rozczarowania, gdy list od Puchonki długo nie nadchodził), twarz miała przybraną uśmiechem. - Znasz Leo? - Zapytała, wskazując olbrzyma, z którym przyszła. - Maili, Leo, Leo, Maili - przedstawiła ich sobie po krótce w razie gdyby się nie kojarzyli, odbierając jednocześnie zawiniętą w kolorowy papier paczkę, aby wręczyć ją przyjaciółce. - Pewnie widziałaś ich już setki, ale ja ani razu nie widziałam, abyś na którejkolwiek grała. Podobno tworzy naprawdę piękne kwiaty… - zaplątała się w słowach, nagle niepewna czy Maili spodoba się prezent zakupiony u jej własnej rodziny. Przygryzła wargę, podenerwowana i oczekująca na osąd.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Niektóre popołudnia z góry miały być po prostu leniwe. Leonardo wyjątkowo dopadł brak planów - remont w klubie zmusił go do wzięcia wolnego wieczoru, nauki również wcale jakiegoś ogromu nie posiadał. Co gorsze, Ezra akurat pracował. Wszystko wskazywało na to, że Gryfon wróci po ostatnich zajęciach do mieszkania i tam będzie robił jedno wielkie nic... W zanadrzu miał pójście na trening, ale niestety było trochę za późno na zgranie się z mugolskimi znajomymi, których dzieliła bariera komunikacyjna. Wszystko odmieniło zaproszenie Trixie - Leo bez zastanowienia zgodził się na bycie jej "plus jeden", ciesząc się niesamowicie na okazję spędzenia odrobinki czasu z przyjaciółką. Impreza miała być jakiejś Puchonki i to z okazji urodzin, tak więc Vin-Eurico doskonale wiedział, że nie może przyjść tak bezczelnie z pustymi rękoma. Normalnie postawiłby na dobry alkohol, tym razem wydawało mu się, że niezbyt taka opcja wchodzi w grę. Pospiesznie zatem przygotował muffiny, które przyzdobił najprzeróżniejszymi kolorami i ozdóbkami, jednocześnie starając się nie skazywać panny Travers na czekanie. Przynajmniej dresscode nie miał go zabić, mógł po prostu założyć ciemne materiałowe spodnie, biały t-shirt i brązową cienką kurtkę o przyjemnej fakturze (sztucznej oczywiście) skóry. Raczej nie szalał z kolorami, ponieważ aktualnie wszystkie jego stylizacji ginęły w porównaniu do krzykliwej fryzury, składającej się z pofarbowanych na tęczowo poskręcanych kosmyków. Impreza miała odbyć się w Tęczowym pokoju, nie? - Wszystkiego najlepszego, Maili - uśmiechnął się wesoło do Puchonki, gdy Trixie przestała ją już ściskać (przytrzymał rzecz jasna jej prezent, aby potem go oddać i jeszcze dyskretnie podsunąć swoje muffiny, zapakowane w pudełko z prześwitującym wieczkiem). Zerknął z zaciekawieniem na stół z przekąskami, jego uwadze nie umknęła również przygrywająca w tle muzyka - brakowało jedynie gości, ale patrząc na to jak sympatycznie wyglądała solenizantka, była to jedynie kwestia czasu.
Maili w gruncie rzeczy nie miała pojęcia czy ktokolwiek przyjdzie. Miała tylko wielką nadzieję, że mimo wszystko tak. Siedziała niespokojnie, czekając na gości, a raczej chodziła w tę i z powrotem, bo nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Niemalże podskoczyła kiedy do pomieszczenia weszła @Trixie N. Travers. Od razu zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia, że prawie o niej zapomniała i przysłała zaproszenie wyjątkowo późno. Ostatnio spędzały ze sobą coraz mniej czasu, więc widząc ją Maili ścisnęło się serce. Brakowało jej przyjaciółki, więc kiedy wpadły sobie w ramiona, puchonka nawet nie myślała, żeby puścić ją po krótkiej chwili. Była tak bardzo szczęśliwa, że przyszła. - Dziękuję. - odparła na te proste, ale piękne życzenia i szeroko się uśmiechnęła. - Fakt, na tym jeszcze nie grałam. Przeniosła wzrok na wielkiego chłopaka, który górował nad Maili, która mierzyła ledwo ponad metr sześćdziesiąt. Oczywiście kojarzyła go, raczej nie dało się go przeoczyć, no chociażby ze względu na jego wzrost. Nigdy jednak nie poznali się osobiście, a bynajmniej Maili sobie tego nie przypominała. Nie była jednak aspołeczna i wprost uwielbiała poznawać nowe osoby, więc tym bardziej cieszyła się, że Trixie kogoś przyprowadziła. - Cześć Leo! Jestem Maili, miło bardzo, że przyszedłeś, super włosy. - powiedziała do nieznajomego @Leonardo O. Vin-Eurico i przyjęła od niego prezent. - Och... - wyrwało jej się. Nie ulegało wątpliwości, że muffiny były przygotowywane ręcznie, więc tym bardziej Maili doceniła ten gest. Wpatrywała się przez chwilę w pudełko i z powrotem przeniosła wzrok na gryfona. - Dziękuję! - odparła, po czym go uściskała. Maili nie miała problemu z kontaktem z innymi ludźmi, tak więc uścisk był zwykłym wyrazem sympatii. Była zachwycona i wzruszona, że mimo iż się nie znali, chłopak postanowił coś przygotować, a w dodatku były to muffiny. Uroda Vin-Eurico nie uszła uwadze Maili, a inny akcent ją zaintrygował, więc zamiast się męczyć postanowiła go po prostu o to zapytać. - Skąd jesteś? - zapytała i doszła do wniosku, że to mogło zabrzmieć jak jakieś oskarżenie czy coś w tym stylu. - To znaczy, nie zrozum mnie źle. Masz ciekawy akcent, a ja rzadko wyjeżdżam, jeżeli już to tylko na chwilę na jakieś koncerty. Po prostu jestem ciekawa. Strzelałabym w jakąś Portugalię albo coś w tym stylu... ale jestem koszmarna w takie zgadywanki, więc może nie będę tego robiła. - wyrzuciła z siebie na jednym oddechu i skończyła tylko dlatego, że zabrakło jej powietrza.
O miejscu i godzinie zostaliście wcześniej poinformowani przez krótki list. Na środku pokoju na stole leży przygotowana talia kart, która tylko czeka aż usiądziecie i zabierzecie się za grę. Pamiętajcie, że zwycięzca może być tylko jeden. Powodzenia! Macie 3 dni na odpis, w stosunku do osoby przed wami! Zasady znajdują się tutaj, a szczegóły rozgrywek znajdziecie tu. Kolejność: 1. @Oliver Detras 2. @Agnes Lumière 3. @Adam Henderson
W sumie nie wiedział co go tknęło, że zdecydował się zapisać do klubu durni. Nie był nie wiadomo jak towarzyski, a tutaj zdecydowanie zdecydował się na kontakt z innymi. Z drugiej strony nawet lubił tego typu gry, więc kiedy dowiedział się, że rozkręcają grupę postanowił spróbować. Podobno można było wygrać coś fajnego, więc czemu by nie spróbować? Kiedyś chyba grał w durnia, ale nie pamiętał zasad zbyt dobrze, więc oczywiście przed spotkaniem przeczytał o nich z pięć razy. Trochę mu się nie podobało, że ta gra jest aż tak losowa i praktycznie nic nie jest zależne od niego, ale miał nadzieje, że szczęście będzie mu chociaż trochę dopisywać. Przyszedł punktualnie na wyznaczone miejsce, był pierwszy. Nie był wcześniej w tym pokoju, więc z zaskoczeniem zerknął w kierunku tęczy, ale po chwili po prostu zajął miejsce przy stoliku, na którym leżały karty. Kiedy pojawili się inni, przetasował karty i rozdał je spokojnie. Przygotował swoją kartę i zerknął wyczekująco na pozostałą grupkę. Chyba nie zapowiadało się na przegranie tej rundy, co już było dobrym znakiem.