Ta komnata jest najbardziej słonecznym miejscem w zamku - bardziej niż klasa transmutacji. Okna są bardzo szerokie i wbudowane jeden obok drugiego na całej długości bocznej ściany. Dodatkowo kolory ścian i podłogi zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Bez względu na pogodę w tym pomieszczeniu jest przyjemnie i utrzymuje się stała temperatura dziewiętnastu stopni Clesjusza.
Autor
Wiadomość
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
No... też nie są zbyt przyjemnymi stworzeniami. Żyją w tropikach i pożerają śpiące osoby nie zostawiając po sobie ani śladu. Jeśli zaś chodzi o dementorów... Zazwyczaj zamieszkują one Azkaban, ale zdarza się im opuszczać jego tereny. Ministerstwo jako tako sprawuje nad nimi jakąś kontrolę - Chociaż i tak nie całkowitą, bo te niezbyt przyjemne istoty współpracowały z Ministerstwem Magii tylko i wyłącznie dlatego że widniało między nimi jakieś porozumienie. Przyjrzał się Jennie kiedy tylko bariera opadła. Nos nie wyglądał obecnie na uszkodzony. - Hmm... Nie wydaje mi się żeby było to z przemęczenia, ale nie jestem uzdrowicielem żeby powiedzieć to z pewnością. Jesteś pewna że to nie przez klątwę? Widywałem na korytarzu osoby, które nagle zaczynały krwawić.- Miało to w sumie sens. Klątwy które wtedy wyzwolono obecnie sporo mieszały w Wielkiej Brytanii. Jedni krwawili, drudzy przyciągali metal a jeszcze inni dokonywali samozapłonów. Słysząc jej stanowczą deklarację że chce się tego nauczyć, nie mógł za bardzo oponować. Nie wyniesie jej przecież stąd na siłę, prawda? -No dobra, poćwiczymy jeszcze moment, ale potem od razu idziemy do skrzydła szpitalnego. - Jego ton do tego Beci nawet nie stał, ale starał się być stanowczy. Troszkę trwało zanim w pełni opanowała to zaklęcie, ale musiał przyznać że kiedy już to zrobiła, to był z niej nawet kurde dumny. - Tak, chyba powinnaś dać radę. - No i tak jak przewidział, udało się jej rzucić zza bariery bardzo łatwe zaklęcie. - Dobra robota. Jeśli będziesz chciała się nauczyć jakiegoś innego zaklęcia to daj znać. - No i jeśli chodziło o niego, to był gotowy do wyjścia, i odprowadzenia jej do skrzydła.
Jenna zmarszczyła brwi. - To brzmi strasznie. Mam nadzieję, że taki człowiek się nie budzi w trakcie... - Wzdrygnęła się. - Ale tropiki to w ogóle dom wszelkich śmiercionośnych paskudztw. Na przykład pająków. Bleh... A czym jest Azkaban? I... Ja chyba coś przegapiłam. Jakie klątwy? Pytania, pytania i jeszcze więcej pytań. Dziewczynka wsłuchiwała się we wszystko, czując, że bardzo jej się nie podoba to wszystko. Już niemagiczny świat był pełen paskudnych żyjątek, ale ten czarodziejski bił go na głowę. Istoty wysysające szczęście? I Ministerstwo Magii z nimi współpracowało? Czuła, że powinna o to zapytać tatę, ale... Może znajdzie inny sposób, żeby się dowiedzieć. - Chcę poćwiczyć jeszcze trochę. Musze mieć pewność, że dam radę się obronić w razie potrzeby. Była bardzo zdeterminowana i miała silną wolę pogłębiania wiedzy i umiejętności. Przetrzymała Drake'a naprawdę długo, rzucając zaklęcia tyle razy, ile tylko była w stanie. Raz wychodziło jej lepiej, raz gorzej, ale z czasem było widać solidną tendencję wzrastającą. - Accenure! - wołała raz po raz, wyczarowując barierę, a potem ucząc się ją opuszczać wedle własnej woli. W końcu jednak opadła z sił i zasapana, zmęczona, ale niesamowicie szczęśliwa stanęła przed Drakiem. - Chyba teraz już naprawdę umiem. Chyba możemy kończyć. Ja... Uhhh, jestem naprawdę zmęczona. Może faktycznie przydałby się jakiś... Eliksir. Może to przez tę krew... I razem opuścili salę, kierując się powoli w stronę Skrzydła Szpitalnego.
ZT x 2
+
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Czym jest czas? Czym jest chwila? Czym są te sekundy, który umykają przez palce gorzej niczym woda? Piękną refleksję o mijających momentach miała Szymborska i dalej mieć powinna, ale biedna leży na Cmentarzu Rakowickim wraz z rodziną, stanowiąc piękne miejsce na szlaku kulturowym Polski. Do niej zawsze odnosił się Wacuś, gdy chciał stworzyć jakiś wiersz. Tym bardziej, kiedy nie mógł pić, kiedy z seksem musiał się wstrzymać jeszcze kilka dni i zbadać się raz jeszcze na Sylis, kiedy coś tak miałkiego jak Wena go męczyła. Puchon nie uważał, że Wena w ogóle istnieje. Raczej upatrywał się na nią niczym na wymówkę twórców w czasie bezpłodności artystycznej. Tak czy tak było to żałosne, bo jeśli Wena tworzy tekst a nie przedstawiciel człekokształtnych to chyba nie wypada się podpisać jako autor swojego wytworu kultury? Logiczne. Niemniej Wacławowi coś dolegało, a słowa się nie lepiły. Nawet nie miały do czego, bo ostatnio nic go nie poruszało. Chociaż widział piękno w otaczającego go rzeczywistości. Dlatego waśnie opierał się tyłeczkiem o kolumnę Tęczowej Komnaty, do której wchodził z uśmiechem. Podziwiał jak kurz wiruje w wielobarwności światła dziennego i jak lekka duchota osiada ciężko na płucach, odnajmując ciężar dnia codziennego z barków. Tutaj też miło tworzyło się historię, zamykając oczy i relaksując kark. Można było oddać się przeszłości, to-wrząc urokliwe opowiastki o uczniach, którzy pozostawili w tej sali po sobie ślad. Grube zarysowanie kamienia, wyszczerbienie okiennicy, sadź po nieudanym zaklęciu. Wszystko składało się na jedno: Wodzirej odczuwał tutaj wszystko bardziej. Nawet żałował, że nie jest skurwielem obojętnym na niegodziwości świata. Jednak w tej komnacie, zawsze tak przytulnie ciepłej, nie mógł się opanować od okazywania emocji. Pewnie dlatego uraczył się takim straszliwym banałem, kiedy współwłaścicielka borsuczych barw postanowiła znaleźć się w bliskiej studentowi przestrzeni. Uśmiechnął się, chociaż chciało mu się płakać na jej widok. Bardzo. Jej twarz zawsze niosła ze sobą dziką fascynację. Spojrzenie coś niepokojąco kojącego. Ruchy jednak zdradzały smutek przeszywający w kościach. Chociaż Wacuś zupełnie się na tym nie znał. Zmyślał. Tak zwyczajnie to sobie ujebał w główce. - Czy płatki na mleku to już zupa czy jeszcze nie?* - Wacuś wielkim poetą był, zatem myśli wielkie miał również. Zagadał, bo może potrzebował towarzystwa, a może uważał, że to ona potrzebuje towarzystwa, ale stało się i już byli w tej sytuacji.
Ciepło uderzyło ją z wejścia, kiedy tylko przekroczyła próg do komnaty. Przymrużyła zielone tęczówki, porażona słońcem padającym przez wielkie okiennice. Promienie wpadały w jej rude włosy i topiły się w nich, świecąc w nich teraz żywym ogniem. Sama Caelestine nie widziała nic. Dlatego tak bezrefleksyjnie, nieostrożnie, weszła do środka, jeszcze chwilę zmagając się z mroczkami przed oczyma. Drobną dłonią właśnie sięgała do oczu, żeby osłonić się przed światłem, które padało prosto na nią, kiedy usłyszała czyjś głos. Niespodziewany, warto wspomnieć, choć niekoniecznie. Wyraźne drgnięcie jej ciała, kiedy ciszę przeciął jego ton, jasno wskazywało na to, że wydawała się cudzą obecnością w tym pomieszczeniu zaskoczona. Intuicyjnie przycisnęła szkicownik do piersi, przesuwając się dwa kroki w prawo, byle dalej od źródła dźwięku i byle w przestrzeń, gdzie fragment muru między okiennicami osłaniał ją przed bezlitosnymi promieniami słońca. Jeszcze niedawno, chłonęłaby z zachwytem piękno tego widoku. Teraz, po prostu szukała samotni, w której mogła się zamknąć w długiej przerwie od nauki. — Światło w pomieszczeniu jest jaskrawo-pomarańczowe, czy głęboko-żółte? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, bo wszystko chyba zależało od perspektywy patrzenia i indywidualnej percepcji. Tak jej się wydawało, ale nie była pewna. Jak rzadko kiedy, ale zwyczajnie się tego pytania nie spodziewała. Zlustrowała spojrzeniem borsuczą sylwetkę i pokonała kilka nieśmiałych kroków w przód, tym razem osłaniając jedną ręką oczy przed łuną, kiedy drugą przyciskała książkę do piersi. — Co tutaj robisz? Wzrok puchonki zbłądził z jego twarzy, gdzieś przez pomieszczenie, aż do jej własnych stóp. Chyba na nikogo nie czekał? Miała nadzieję, bo to znaczyłoby, że musiała zmienić pomieszczenie, a lubiła Tęczową Komnatę. Lubiła słońce otulające ciepłem ramiona, bo kiedy Cassiusa – jej starszego brata – nie było w szkole, nikt tak czule nie rozpościerał nad nią pieczy, jak robiła to natura, kiedy tylko przypominała sobie, jak ją cenić. Dlatego, chociaż nie była pewna czy mu nie przeszkadza, siadła niepewnie na rozgrzanej posadzce, jednak nie umościła się tu jeszcze wygodnie, a jeszcze klęczała na kolanach, siedząc na swoich stopach, w każdym momencie jeszcze gotowa stąd odejść.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Punkt widzenia zależał od punktu siedzenia. Hitlerowi chociażby nie podobał się koniec wojny. Stąd, kiedy został uraczony pytaniem o kolory, zdębiał. Też mu się nie podobało to pytanie, ale chyba przez fakt porzucenia ważnej i przełomowej myśli o zupach i płatkach śniadaniowych. Nie mógł nikogo winić, wszak geniuszu doceniano dopiero po śmierci. Biedny Norwid. Jednak korzystając z momenty i wspomnień o artystach: Wacław aż złapał się za czoło, kiedy zobaczył jakże to on wystraszył biedną i niewinną złu tego świata Puchonkę. Chciał zaczął ją przepraszać. Nawet zrobił pierwszy, nieśmiały, współczujący krok w jej stronę, ale dziewczyna się odsunęła o dwa. Czy przez to, czy przez coś innego? Nie wiedział, ale zdawał się być zachowawczy, więc zbagatelizował myśl o przeprosinach - bo tak przecież jest łatwiej - i odpowiedział na pytanie. - Ładny pomarańcz, taki między beznadzieją mandarynki a wspaniałością pomarańczówki z półlitrowej lubelskiej. Nie wiesz czym jest lubelska. Powiedźmy, że wspaniałość dorównuje wschodzącemu słońcu, ale tylko temu od Moneta - uwaga! Bo to ten moment, kiedy chłop chwali się znajomością jedynego niepolskiego malarza jakiego znał. Czy światło mu przeszkadzało w pomieszczeniu? Niezbyt, miał od tego okulary przeciwsłoneczne w kieszeni i po czasie przyzwyczaił się do palących snopów od Słoneczka. Mógłby wyrwać kogoś na zabawę w słoneczko, ale trochę śmierdziało to małoletnią patologią. - Czekam aż uda mi się zrymować jemiołę z łechtaczką - powiedział, proponując jej swoją parę okularów. Czarne, schludne, nieco odrapane z jednej strony, bo ktoś wacusiowego stylu się wstydził i wydrapał pazurami napis promujący Perłę . - Chciałem napisać sonet, ale trochę mi nie wyszło - nie napisał nic, więc nie wyszło mu totalnie nic. Chociaż mierząc siły na zamiaru, tak się zdarzało. Prędko przykucnął do Puchonki i lewe oczku zaczęło mu się szklić. - Jeśli się z kimś umówiłaś to mogę wyjść - zaoferował się, przecież grzechem w jego religii byłoby przerwać schadzkę.
Żadne ze słów, które do niej kierował nie miało sensu, a Caelestine zwykle znajdowała go nawet tam, gdzie nie był on oczywisty. Tylko, że w zdaniach, jakie wypowiadał nie było ani jednej trudnej nieoczywistości dla niej łatwej do odczytania. Panował tam totalny chaos, w jakim nawet panienka Swansea nie mogła znaleźć równowagi. Dlatego mrugnęła, raz, w ten tylko sposób wyrażając swoje zdziwienie. W większym stopniu jej twarz pozostawała jednak bez wyraźnej ekspresji. Nosiła po sobie oznaki jedynie spokoju. Wyuczonego, ale jednak dalej opanowania. Odtworzyła dokładnie to co powiedział w swojej głowie. O ile jeszcze nadążyła z początku, to gdzieś pomiędzy mandarynką, a pomarańczówką się zgubiła. Przy półlitrowej będąc już pewna, że chociaż tak zaczął, jakby chciał mówić o sztuce, skończył już na jakiejś libacji, a kiedy wspomniał o Monecie, znów się zgubiła. — Mo… łe… — co? Szukała związku między Monetem, a łechtaczką, ale nie potrafiła go znaleźć. Musiał mieć przecież jakiś tok rozumowania. Jeszcze nie wiedziała jaki, a przez to, nie miała pojęcia o czym właściwie rozmawia, bo z kim, wiedziała, ale nie spodziewała się, że Wacław był naprawdę tak nietuzinkowy i wyjątkowy, jak opowiadali o nim inni Puchoni. Teraz przekonała się, że mogli się niecałkiem co do tego mylić. Jakoś tak intuicyjnie, kiedy zaczął mówić o kobiecych genitaliach, odgrodziła się od niego szkicownikiem, uderzając go nim w pierś, bo chyba nie chciała, żeby się bardziej do niej zbliżał. Mimo to, jego chaos zainteresował ją na tyle, że wyjątkowo nie odwróciła od niego spojrzenia. Patrzyła w jego tęczówki oczu próbując go zrozumieć. Nadążyć za nim, ale jego myśli i słowa tak gnały i miotały się po różnych tematach, że Ces nie była pewna, czy ona potrafi tak szybko myśleć, jak on szybko mówić i zmieniać kierunek rozmowy. — Nie idź — zdołała tylko wydukać, zanim twarz oblała jej się rumieńcem z zażenowania. Bardzo denerwowało ją, jak mało umiała go zrozumieć. Miał jednak zbyt abstrakcyjny sposób myślenia, co tym bardziej ją frustrowało, bo przecież abstrakcja to był jej konik. — Mo-możesz nie wymieniać Moneta obok łechtaczki? I jemioły. Merlin racz tylko wiedzieć, co tak naprawdę jej przeszkadzało tu w tej jemiole. Może z tematami miłosnymi było jej zupełnie nie po drodze. — Mogę zobaczyć, co napisałeś? Mimo, że spytała, zrobiła to tylko grzecznościowo. Podniosła się z wolna z podłogi i nie do końca jeszcze pewna, czy dobrze robi, opuściła szkicownik i pochyliła się w jego kierunku, żeby sprawdzić czy trzymał w ręku coś, na czym mógł coś zapisać. Zawahała się jednak. Bo może tak naprawdę nie chciała jednak wiedzieć, co takiemu jak on może chodzić po głowie? — Czy Ty naprawdę znasz Moneta? Czy tylko wiesz, jak się nazywa? Widocznie stawianie Moneta w porównaniu z jakąś wódką, dalej ją gnębiło.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Typ nawet nie wiedział za co oberwał, ale jakoś go to nie dziwiło. Często przeżywał podobne sytuacje, zmieniał się jedynie przedmiot miotany, miejsce oraz miotacz. Nawet nie fakt, że się uodpornił na ciosy, bo te - mniejsze czy większe - wciąż bolały, więc jakieś jękliwe "auć" musiało się wydobyć z jego grdyki, wyrażając poniekąd puchońską skruchę. Może siniaki pojawiały mu się rzadziej i mniejsze. Zdawało się to niezastąpionym plusem. - Okey? - Dopytał niepewnie, chociaż nie chciał zdradzać swoją twarzą jakiegoś zawahania. Zachowanie Ces zdawało się Wacława wyganiać, ale jej słowa prosiły o pozostanie. Na rękę było mu zostać, bo tak się podnosić z miejsca i marznąć na zamku... O, Zgrozo! Wolał grzać dupę w naturalnym ciepełku, co chyba było oczywiste. Nie po to miał na sobie jakieś spodnie wyrwane z kompletu do magicznej szaty, a na tym żonobijkę z rozpiętą, hawajską koszulą. Na niej drinki w kokosie i ananasie - musowo. - Przepraszam, ale jestem niemal pewien, że byli w dwóch oddzielnych wersach - tak jak dwie inne myśli. Współczesna poezja czasem nie oddzielała myśli, Wodzirejowi się chyba zaczęło to udzielać w mowie, co nie stanowi powody, przy który zacznie być klarowny dla innych, bo wtedy jeszcze jego słowa musiałyby być przemyślane. Zaś jak wiedza powszechna mówi: myślenie boli. Swoją kwestię wypowiedział z lekkim przekąsem, gdyż trochę upatrywał w tym żart. Przecież nie chciał wstawiać malarza do swojego tworu. Głównym problemem były rośliny i otwory, który się nijak ze sobą nie łączyły. - Z jednej strony tak, z drugiej strony nie - zerknął na swój skrawek papieru, w którym widniało ewidentne miejsce na słowa, ale z każdą minutą pustki zaczynało go brakować. Zamiast tego było wypisane kilka frazesów z wierszy Safony, linijki z pieśni Kochanowskiego czy nawet z sonetów samego Petrarki. Później pisali głównie zobaczeńcy, wśród nich był również ów Puchon. - Proszę - wysunął do niej dłoń ze swoim brudnopisem, który zdradzał cały jego proces twórczy. Czy raczej przygotowanie, bo nic twórczego jeszcze się na wierzch nie dobyło. - To kartkówka z historii sztuki? - Ta myśl bardzo go bawiła przez co uśmiech wymalował mu się na twarzy w popołudniowym refleksie wielobarwnego okna. Łezka mu pociekła po policzku. Brunet wytarł ją wewnętrzną częścią nadgarstka. Miał wrażliwe oczy, tak sobie wmawiał, bo przecież nie tak, że beczał na widok bardzo konkretnej uczennicy i gdyby mógł to zasypałby ją toną cukru w przekonaniu, że tak powinno osładzać się innym życie. - Był prekursorem impresjonizmu, o ile na sztuce znam się marnie, to nie byłbym sobą bez wzdychania do jego "Maków" chociażby. Bez niego nie powstałoby piękno Maryli Wolskiej - gówno prawda, ale z drugiej strony i święta prawda.
Odebrała od niego brudnopis, kładąc go sobie na kolanach i właśnie jemu poświęciła najwięcej uwagi. Sztuka, nawet pisana, zdradzała więcej o człowieku, niż on sam mógł o sobie powiedzieć. Byłoby prościej, gdyby potrafiła czytać poezję tak samo dobrze, jak czytała obrazy. Tymczasem związki słów, losowo wyrwane zdania z cudzych wierszy nie mówiły jej wiele. Problem z poezją był taki, że każdy interpretował ją po swojemu. Szczególnie, kiedy nie znał się na niej wcale. Dlatego Caelestine widziała w niej trochę o miłości, trochę o samotności, tęsknocie, trochę o cierpieniu, a trochę widziała światełko w tunelu. Kiedy jednak oderwała wzrok od linijek i spojrzała w jego pierś, na kwiecistą koszulę, uśmiechnęła się słabo, bo zamiast z niego, czytała z siebie. Dlatego oddała mu brudnopis, nie dowiadując się o nim niczego intymnego, głębokiego dość, by mogła tego użyć. — Nie rozumiem — przyznała otwarcie. jak dla niej nawet to, co wypisał, a to co mówił i jak się zachowywał mocno się ze sobą kłóciło. Nawet to, jak na nią patrzył i co przy tym robił, zupełnie sobie przeczyło. Przez chwilę miała wrażenie, że widzi coś łagodnego w jego oczach, pewne zrozumienie. Tak patrzył na nią Cassius, kiedy wiedział, że właśnie tego potrzebuje. On wtedy jednak wiedział, że Ces chce się przytulić i jej na to pozwalał. Wodzirej z kolei, rozpraszał jej uwagę, mówiąc jak debil, niby bez sensu, jednocześnie patrząc przenikliwie, jak debil by nie umiał. — O czym piszesz… nie rozumiem — powtórzyła, bo nie lubiła nie wiedzieć. Wiedza na temat ludzi, którzy o niej nie wiedzieli nic, zawsze była jej przewagą. O nim widziała tyle. Nazywał się Wacław Wodzirej, jego imię brzmiało jak polskie z urodzenia i chyba nawet często do tego pochodzenia nawiązywał. Było go pełno, roznosił wokół siebie eksspresyjną aurę, jakby był artystą, ale sztuki się nie imał. O tym, że pisał, dopiero teraz się dowiedziała. — Jeśli to byłaby kartkówka, chyba byś ją zdał. Nie wiem. Potrafisz dobrze improwizować. Dłoń drgnęła jej kiedy łza zakręciła się w kąciku jego oczu. Akurat teraz nie chciała spojrzeć w tym kierunku. Dlaczego w ogóle się tam pojawiła? Nie miała pojęcia, ale wiedziała, jak to jest, kiedy coś Cię boli i nikt tego nie widzi. Wiedziała, jak to jest być niewidocznym. Płakać w tłumie i przez nikogo nie być zauważonym. Na lekcji, w trakcie zajęć, po zajęciach. Nawet w Tęczowej Sali. Dlatego wyłapała jego spojrzenie. — Wszystko w porządku? Chcesz… nie wiem… się przytulić? Ona nie do końca chciała. Nie do niego, bo go nie znała, a obejmowanie obcych ludzi zdawało się zawsze mocno niekomfortowe. A obejmowanie mężczyzn, zwykle nie wchodziło w grę. Chyba, że naprawdę tego potrzebowali. A on potrzebował? Zaczęła żałować, że to, czy chciał jej pocieszenia, zwróciło w ogóle jej uwagę. Mogła milczeć, zamiast zadawać głupiego pytania. — Opowiedz mi o tym, co chciałeś napisać. Subtelna zmiana tematu miała pomóc mu zapomnieć o tej kwestii, którą przed chwilą poruszyła.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Westchną, odbierając swoje zapiski i nawet już nic nie komentował. On też nie rozumiał, no, nie widział na pergaminie niczego do rozumienia stąd może takie tajemnicze wnioski tudzież ich brak. Słowa miały moc, ale również stanowił kod niezrozumiały dla niektórych. Liryka była bardzo indywidualną formą komunikacji zależną od spektrum osobliwych zażyłości i jeszcze innych powiązań. Wacuś tego nie rozumiał, ale wiedział jedno: nie każdy czarodziej go rozumiał, a nie każda osoba rozumiała poezję. Na tym poziomie ta dwójka się łączyła. - Bo to tylko inspiracje, nic jeszcze nie napisałem sam, ale się przymierzam. Poza tym to ma być sonet i ich nie trzeba rozumieć. Raczej czuć, chociaż pod względem struktury są bardzo konkretne, tak jak i tematyka. Chociaż od romantyzmu poeci z tym walczyli według mnie dojść niepotrzebnie, bo to jakby oszpecić petrarkizmy - wywrócił oczyma, bo chyba temat wszedł mu zbyt mocno a słowotok lał się strumieniem luźno związanych myśli, które można podsumować znów frazą "nie rozumiem". Wacław nie robił tego specjalnie, gdyby nad tym myślał to zapewne wysłowiłby się w dwóch prostych i klarownych zdaniach. Jednak jak powszechnie wiadomo: myślenie boli, więc lepiej nie praktykować. - Owszem, potrafię - uśmiechnął się zwycięsko, ale nad tym nie panował. Zwyczajnie cieszył się, że wyciągnął coś z uprzednich lat nauki. O sukces odpowiedzi stanowiło przekierowanie jej na temat sobie znajomy. Chociażby takie przytulanie było dlań znajome, ale nie czuł takiej potrzeby. Bardziej on sądził, że to Ces powinna zostać przytulona. Mimo, że zdawała się nie chcieć tego przyznać. - Tak - powiedział jak rozwydrzony dzieciak, który cudem został uspokojony jednak nie zrobił pierwszego kroku, bo bał się wystraszenia Puchonki. Ta zdawała się taka, taka... Jak nie pączek. Może i jej piegi zdawały się równie urokliwe, co oprószenie cukrem pudrem, ale po tym mogła nie wrócić do pierwotnego kształtu. - Sonet, trochę o świętach, ale trochę nie wiem o czym - mógł to ładnie ubrać w słowa, ale po co skoro problem był dość płytki.
To krótkie odbicie smutku, które widziała na jego twarzy, już się ulotniło. Dlatego patrzyła na niego przez nieuwagę nawet całkiem długo, szukając echa po tej łzie, którą starł z policzka, ale już go nie widziała. Mówił "tak" na jej pytanie, ale gdyby to przygnębienie, które zdawało jej się, że widziała na jego twarzy, byłoby prawdziwe, powiedziałby "nie", bo nikt, kto naprawdę potrzebuje pomocy, tak po prostu tego nie przyzna. Dlatego chociaż nawet wyprostowała się bardziej w miejscu, jednocześnie zmniejszając różnice wzrostu między nimi i położenia, nie była już do końca pewna, czy potrzebował jej objęcia. — Czy ty robisz to dla mnie? – powinna nie pytać, po prostu go objąć i przyznać chociaż przed sobą, że właśnie tego potrzebuje, ale nie dawało jej spokoju, że to prawie tak, jakby sama go o to poprosiła. Ale przecież nie mówiła nic, prawda? Więc tym razem zdecydowała udać, że nie złapała aluzji, że to przytulenie to tylko dla niej, chociaż przecież sama przed chwilą temu zaprzeczyła. Jakoś zaraziła się jego chaosem i sprzecznościami. — Nieważne... — przyznała i tylko lekki szelest, kiedy jej szkicownik zsunął się z jej ud, towarzyszył jej, kiedy podniosła się do góry, bo ze słowami chwilę poczekała zanim wyszeptała niemrawo: — Dziękuję. I objęła go za szyję tak naprawdę zapominając już o sonecie, o którym przed chwilą mówił. Na temat naprowadziły ją z powrotem tylko jego słowa. Skoro sam nie wiedział, do czego zmierzał... jak mógł się spodziewać, że efekt będzie zadowalający? Bez konkretnych oczekiwań to było niemożliwe. Ale nie powiedziała tego głośno. Głośno rzuciła tylko: — Mhmmm. To nie pisz wcale. Wacław pachniał intensywnie. Trochę kawą, chyba trochę dymem i domieszką kolońskiej, czyli dla Caelestine za mocno i za mało wyrafinowanie, ale i tak się jeszcze nie odsunęła. W końcu nie to, żeby ludzie ustawiali się do niej w kolejce, żeby ją pokrzepić w życiu. W chwili naglej słabości odetchnęła i rzuciła: — Można być przygotowanym, że się kogoś straci, ale tęsknić, mimo wszystko, chociaż to głupie i było do przewidzenia? Caelestine tęskniła za zapachem farby, jaką roznosił za sobą Cassius, za fajkami trochę mniej, ale za magicznym ziołem i wybielaczem bardzo, jak do wieczornych rozmów, albo po prostu chwil, w których milczeli razem.
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Nie zbawi całego świata, ot, nawet połowy Hogwartu mimo usilnych starań! Czasem próbował bardzo, ale zwyczajowo lekko poniżej normy. Tak teraz nie miał zamiaru się buntować wobec prostego, ludzkiego gestu, o którym często się zapomina. Niektórzy witali się przytulając, pewnie szła za tym filozofia, ale Wacław niespecjalnie się tym interesował. Znał przelotnie zbyt wiele osób na takie fanaberie. Caelestine go przytuliła, podziękowała, a Puchon w odpowiedzi tylko głucho załkał. Coś poruszyło go w serduszku, bo robił to dla siebie. Ludzie byli egoistami, on bez wyjątków. Chciał sprawić, że dziewczyna poczuje się lepiej, bo sam poczułby się lepiej. No i poczuł ciepło drugiego człowieka, mieszające się z temperaturą pomieszczenia, co niosło jakąś egzystencjalną ulgę. W inny sposób niż gorzałka, ale nie znaczy, że było to gorsze. - Dziękuję - powtórzył za nią bezwiednie, bo wdzięczność, że to robią była w nim wielka. Nawet nie przez jakieś względne zaufanie, którym mógł zostać obdarzony. Tylko tak po prostu, że zdawali się sobą zainteresowani. Później się zaśmiał, bo chyba zrobiło się zbyt patetycznie jak dla niego. - Nie będę - odpuścić sobie coś to też w jakiś sposób odwaga. Chociażby odpuszczanie sobie zajęć albo wieczornego prysznica tak raz na jakiś czas. Ano żeby się nie myć w tym wieku to odwagi trzema mieć sporo akurat. Stworzenie sonetu to akurat wieli wyczyn, a słowo Puchonki brzmiały równie dźwięcznie, co piosenka, która zaczęła mu lecieć w głowie. - Nic, co czujesz nie jest głupie - zapewnił ją, gładząc lekko plecy, bo chyba tak wypadało po usłyszeniu takiego pytania. Wacław zwykle się przytulał, żeby rozpiąć stanik, więc teraz był raczej speszony niżeli pocieszony sytuacją. Nawet znowu zakał, tym razem ciszej. - A wiedzieć o stracie, nie znaczy być na nią przygotowanym - jeszcze powiedział, po czym pasowałoby chwilę pomilczeć. Postać w nieręcznym uścisku i bardziej niezręcznie milczeć. Totalnie tak trzeba było zrobić.
Cisza, jaka zapadła między nimi nie przeszkadzała jej tak bardzo, jak jej własne myśli, które głośno teraz kołotały jej w głowie. W gruncie rzeczy, nie znała go prawie wcale, nawet jak na obcego, wiedziała o nim bardzo niewiele. Jako poboczna obserwatorka innych ludzi, często wiedziała o nich więcej niż można by się spodziewać. Ale nie o Wacławie. Ich drogi rzadko kiedy się ze sobą ścinały. Dlatego, rozważała: a co jeśli plotki o nim są prawdziwe? I kobiety wykorzystuje, porzuca i nie wiadomo, co jeszcze z nimi robi, co Cassius by na to powiedział, skoro zawsze trzymał ją od podejrzanych typów z daleka. Z drugiej strony, Cassiusa już nie było, a podążanie ścieżką, którą jej wyznaczał bez niego, okazywało się czasami samotne. Mimo wszystko, niemal słysząc jego głos w głowie, odsunęła się ostatecznie, niepewnie łapiąc spojrzenie Wacława: Zwykle tak nie robię - chciała powiedzieć, ale prawda była taka, że wchodziła w ten wiek, kiedy każdy chłopak, wystarczyło, że okazał jej trochę zainteresowania i troski, od razu budził jej zainteresowanie. Dlatego odetchnęła, zbyt świadoma tego faktu, po którymś takim razie. — Nie bądź dla mnie zbyt miły. Będziesz miał rzepa do wychowania. Kucnęła, żeby pozbierać swoje rzeczy z podłogi - szkicownik, ołówek i jednak schowała je do torby, wyczuwając, że nici dzisiaj z rysowania. I stała tak, bez celu i bez słów do powiedzenia, bo gorszy moment niezręczności był wcale nie wtedy, kiedy stali do siebie przytuleni, tylko teraz, kiedy trzeba było na to jakoś zareagować. — Caelestine. Ostatecznie postanowiła się tylko przedstawić, żeby lepiej się poczuć po oficjalnym poznaniu, że obejmowała kogoś, kto chociaż był już jej “znajomym”. — … Swansea — dodała, bo i cisza jakoś jej ciążyła. Wyciągnęła do niego dłoń i odważyła się podnieść wzrok do jego oczu. Mogłaby powiedzieć: “miło poznać”, ale tego jeszcze nie wiedziała, a nie lubiła kłamać, zamiast tego mruknęła: — Wyjątkowe spotkanie… chyba, że nie dla Ciebie? Może zwykł tak po prostu spoufalać się ze wszystkimi, jak w treści tych plotek o nim, co rozchodziły się po korytarzach.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Wacuś nie rozumiał niektórych niewypowiedzianych gestów, chociaż silnie poczuwał się do obowiązku odgadnięcia spojrzeń czy małych gestów ich autorki. Nie łapał ich w ogóle, więc starał się sprawiać wrażenie odwrotne. Praktykę miał, bo robił tak na zajęciach. Jednak szczery był w jednym: nie znał jej i nie zamierzał oceniać. Wiedział jakie to łatwe i jak bardzo może być krzywdzące, więc obok tej prostej zasady miał jeszcze jedną maksymę, którą traktował jak aneks do umowy. Sądził, że nie da się poznać drugiej osoby w pełni, stąd też nie oceniał nikogo. Chyba, że chodziło o jakąś brutalną cielesność to wiadomo: wtedy niemalże wszyscy byli 10/10 - świat był piękny miał więc pięknych ludzi. Na koniec prychnął uprzejmie śmiechem. - Ale grozisz czy obiecujesz? - Odsunął się nawet o ten jeden kroczek, żeby zaznaczyć radosne spoufalanie się, ale nie żadne zaborcze czy wykazujące się jakąś dwuznacznością. Wychowanie to już taka forma tresury, a to niesie naturalne skojarzenia z BDSMem, które nie są okraszone wieloma odcieniami. Tego Wodzirej chciał uniknąć, bo nie miało sensu postrzegać każdej miłej osoby jako mięso do ruchania. Jeśli ktoś się doń dobierał - super, Wacuś nie oponował i nawet się oferował w swojej najlepszej kresie. Aktualnie komuś współczuł, nie liczył na wykorzystanie. - Wacław Wodzirej - uśmiechnął się, zarzucił zwisający skrawek koszuli za plecy i zastanawiał się. Nawet, stojąc, oparł się nonszalancko o pobliską kolumnę. Skarcił się szybko w myślach, odbił się od niej tyłkiem i podszedł na parapet do siedzenia. Płakać chciało mu się mniej, tyle szczęścia. - Wyjątkowe, bo wierzymy Beatce Kozidrak, że nie znajdzie więcej nas ta sama chwila...? - Zaczął niepewnie, marszcząc brwi, spojrzenie wbił w sufit i uśmiechnął się w dziwnym rozbawieniu rozważając pytanie Ces. - Czy wyjątkowe, bo jesteśmy wspaniałymi ludźmi? - Zachichotał, udając głupszego niż jest. Trudne to nie było, ale teraz udawał. Stąd zignorowanie jednego pytania. Chociaż Wacuś wypierał te oskarżenia to dla niego spotkanie było całkiem zwyczajne. Był nie więcej niż jednej imprezie, gdzie spotykało się smutną duszę, siadało w kącie pod schodami i rozmawiało pięć kolejnych drinków w ciepłym uścisku. Takie coś jak imię pojawiało się może tydzień później w przypadkowym minięciu się na chodniku. Okey, było to całkiem wyjątkowe.
— To zależy... — zaczęła pewną myśl, ale dobrze wychowana, zaczęła rozważać, czy mogła ją skończyć tak zaczepnie, jak brzmiała ona w jej głowie. Ostatecznie jednak zaczepna Ces to Ces, jakiej się prawie nigdy nie widziało, dlatego, chociaż mogła się z nim podobnymi słowami droczyć, które zaraz powiedziała, w jej ustach brzmiały one jednak poważnie. I... w sumie... miały w sobie nawet odrobinę nadziei, tej naiwnej i czystej, której dawno Celeste już nie przejawiała, a jednak okazuje się, że ta dalej w niej drzemie. — Czy zamierzasz mnie dobrze wychować? Na ludzi? Sama też oparła się o jedną z kolumienek, patrząc na niego. A żeby ukryć oczekiwanie na jego odpowiedź, objęła jedną ręką swój łokieć, bo w innym razie, gdyby nie zacisnęła palców na złączeniu ramienia, zapewne zdradziłaby się w inny, bardziej oczywisty sposób, a emocje kiedyś lubiła trzymać mocno w sobie. — Na odpowiedzialną osobę. Nie taką, co łapie choroby. Wbrew pozorom to nie był przytyk w jego stronę, choć bardzo niezręcznie to powiedziała i tak to zabrzmiało. Okazała mu dozę zaufania, że wychowa go najlepiej jak będzie umiał, nawet jeśli będzie musiał uczyć ją na własnych błędach, żeby podobnych nie popełniała. Potem już milczała, bo co do tej wspaniałości to miała pewne wątpliwości. Własnej, nie jego. Jego jeszcze na tyle nie znała. — Jest chyba niewiele rzeczy, które traktujesz poważnie? Tak wnioskowała po tym, co mówił.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Podrapał kciukiem nasadę nosa, czując jak sytuacją staję się jakby ostra. Podobało mu się to bardzo, ale raczej ze wzgląd, iż to jego typowa dynamika rozmowy. Niżeli sam fakt dodania pikanterii do konwersacji. Chciał powiedział, że nic nie zamierza względem ów wychowania, jednak Ces postanowiła wyprzedzić Wacława z myślą własnymi słowami. - Um, mam wrażenie, że nasza rozmowa toczy się równocześnie na dwóch różnych płaszczyznach - klasną w dłonie z niezmordowanym uśmiechem. Później zaczął z lekka nerwowo pstrykać palcami. Nieudolnie zresztą, bo nie umiał tego robić - dzielnie usiłował. - Bycie miłym cie do niczego nie zobowiązuję. Przepraszam jeśli poczułaś się przeze mnie nagabywana do czegokolwiek - potarł swoje ramiona, żeby się wzbronić przed myślą, że jest jakimś emocjonalnym gwałcicielem. Chociaż wszystko, co zrobił to robił ze zgodą Caelestine, więc chyba mógł to sobie wybaczyć. - No i wciąż uważam, że Sylis, który teraz przechodzę jest niedopatrzeniem moich ostatnich partnerów seksualnych, bo to jest dylemat trójkąta, wiesz? Jeśli już w jakimś być to jako gość, a równocześnie nie wiesz co możesz od kogoś złapać - tak się trochę pożalił, bo cudza nieświadomość seksualna okryta płaszczem pewności siebie we flircie stanowiły przepis na wackowe choróbska. - Bycie poważnym zabiera jeden dzień z życia, a ja swoje lubię - wzruszył ramionami. Trochę czuł się jak na przesłuchaniu, ale w gruncie rzeczy było mu nieopisanie miło. Tak inaczej, zgoła oczyszczająco.
Skłamałbym mówiąc, że mogę mieć problem z pozowaniem do aktu. W bieliźnie czy bez - było mi wszystko jedno. Wstyd zawsze był dla mnie czymś abstrakcyjnym, może zdarzyło mi się odczuć lekkie zażenowanie, jeśli palnąłem coś naprawdę głupiego, na ogół w jakichś damsko-męskich relacjach. Nigdy to jednak nie blokowało mnie w żaden sposób, nie prześladowało nocami a już na pewno nie powstrzymywało przed robieniem czegokolwiek. Swoje ciało już w ogóle mogłem odsłaniać bez oporów i pewnie stałbym niewzruszony jakby wszystkie ubrania nagle całkowicie zniknęły z użytku. - Czyli nie tylko mam pozować bezinteresownie, ale jeszcze się rozbierać? Niektórzy zapłaciliby za to poważne pieniądze - powiedziałem nieskromnie, wcale tak nie myśląc, ale hej - może zapłaciliby cokolwiek, a każdy galeon był na wagę złota. W takiej formie to i ja mogłem sprzedawać swoje ciało. - Ale dobra, tak tylko marudzę, maluj sobie maluj. Niektórzy uznaliby malowanie aktów własnej rodzinie za dziwne, więc szanuje, że nie masz takich oporów - zaczęłam rozbierać się, rozglądając po pomieszczeniu w poszukiwaniu tego magicznego światła, które miało w taki niecodzienny sposób ozdabiać moją skórę. Moją jedyną wątpliwością było to, że nie było tu za ciepło, ale skoro sztuka wymaga poświęceń, to niech tak będzie. - Twój pierwszy akt, czy już udało ci się kogoś namówić? - starałem się ustawić względnie w bezruchu, gotowy na ewentualne poprawki ze strony dziewczyny. Faktycznie zostałem w samych bokserkach, zielonych, niespecjalnie wyjściowych, ale nikt nie uprzedzał, że do tego dzisiaj dojdzie. A że na co dzień prowadziłem życie w czystości presja była niewielka. - Jakbyś mnie uprzedziła to ograniczyłbym trochę czekoladę w tym tygodniu.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Jak kiedyś drogo sprzedam ten obraz, to odpalę ci procent. — Niech mu będzie, miała dzisiaj naprawdę ugodowy nastrój, nic tylko szła mu na rękę. Oczywiście rozumiała, że żartuje, nie znała go od wczoraj – i sama również by żartowała, ale wcale tak nie było, bo gdyby malowidło odniosło szalony sukces, to odpowiednia część zysków należała mu się jak Panu Kotu miseczka najwyższej klasy mokrej karmy. Kiedy on się rozbierał, do tego znacznie chętniej, niż się tego spodziewała (dawno go nie malowała, zdążyła zapomnieć jak wdzięcznym jest modelem), ona zajęła się stanowiskiem pracy. Przywróciła sztaludze właściwy rozmiar, na tyle pokaźny, że po ustawieniu na niej podobrazia właściwie wcale zza niej nie wystawała. Przez jakiś czas kombinowała z tym, w którym miejscu się rozstawić i pod jakim kątem, a kiedy podjęła decyzję, zawiesiła paletę w powietrzu. Brakowało jej stolika, na którym mogłaby wygodnie rozłożyć farby i pędzle, ale pracowała już w znacznie gorszych warunkach. Zerknęła na niego zza pustego podobrazia i parsknęła cichym śmiechem. — Zielone! Nie wytrzymam. Zmiana planów, ściągaj, przecież to absolutnie wszystko psuje. Chyba że umiesz zmienić kolor na biały i trochę je przyciaśnić. — Niby marudziła, ale wcale nie brzmiało to niesympatycznie, wręcz przeciwnie, w ton jej głosu zakradła się rzadka nutka czułości. Ściągnęła z siebie mundurkowy sweterek, pociągnęła rękawy białej koszuli i skręciła część włosów w wysoki koczek, który zabezpieczyła jednym z pędzli. Zdała sobie sprawę, że pochłonięta przygotowaniami, wpuszczała jego słowa jednym, a wypuszczała drugim uchem. Teraz odtworzyła sobie w głowie jego słowa i skinęła delikatnie głową. — Udało, udało. Padłbyś trupem, gdybym ci powiedziała, kogo. Kiedyś zbiję na tamtym obrazie dziką fortunę, czekam tylko, aż mój model stanie się bardziej popularny — uśmiechnęła się promiennie, z tworzeniem tamtego obrazu wiązały się same przyjemne wspomnienia. Wyszedł spontanicznie i był efektem wspólnie spędzonej nocy, a teraz stanowił perełkę w jej poszerzającej się kolekcji. — Nie ma lepszych modeli niż nasza rodzina. Mamy dobre geny, poczucie estetyki i rozumiemy powagę sytuacji. Nawet nie wiesz, jak trudno znaleźć kogoś, kto podchodzi poważnie do twórczego procesu. Albo nie chichocze co chwilę. Albo sam z siebie rozumie, w jaki sposób się ustawić. — Właściwie to nigdy nie zastanawiała się nad tym, czy to dziwne, czy nie, po prostu działała. Od małego uczono ją otwartości na sztukę w każdym tego słowa znaczeniu, kiedy tworzyła akty, nie myślała o całej sytuacji w kontekście erotycznej, ciało było dla niej ciałem – obiektem, który chciała z każdym detalem przenieść na powierzchnię płótna. Uznała, że wszystko ma już gotowe do pracy i ostatnie co musi zrobić, to przygotować modela. Podeszła więc do swojego... rozebranego już wujka... i przyjrzała mu się krytycznie. Uniosła wzrok na padające z góry, mieniące się wszystkimi możliwymi kolorami światło i na chwilę pozostała w tym niemym zachwycie. Kiedy wróciła do rzeczywistości, poprosiła go, żeby położył się w najjaśniejszym snopie światła, przodem do niej i odchylił głowę tak, by twarz skierowana była w stronę sztalugi. Kucnęła przy nim i poprawiła ułożenie rozlanych na posadzce loków. — Daj znać, kiedy za bardzo zmarzniesz — mimo wszystko trochę się martwiła, nie potrafiła nijak mu pomóc. Pod plecy podłożyła mu swój sweter w taki sposób, żeby nie wystawał poza ciało, ale zdawała sobie sprawę z tego, że to niewiele. W pierwszej kolejności złapała za kawałek grafitu, którym wykonała szybki szkic w celu zaznaczenia konturów. Pracowała szybko, pewnie, z widoczną wprawą, ale i w zupełnym skupieniu. Dopiero kiedy na płótnie można było rozpoznać, że mieszanina krótszych i dłuższych kresek jest związana z tym, co ma przed oczami, wróciła do rzeczywistości. — A Ty? Myślisz, że to dziwne? Przynajmniej nie zamierzam zapłacić ci w naturze. — Wychyliła się zza sztalugi na krótki moment, dodając — Chyba że chcesz — wymownie poruszyła brwiami i ponownie zniknęła za płótnem i dało się słyszeć wyłącznie krótki, cichy chichot.
- Wiesz co, gdybyśmy nie byli rodziną, poważnie podważyłbym twoje zamiary - przewróciłem oczami, ale pozbyłem się ostatniej części ubrania, która najwidoczniej psuła całą koncepcję. Nie nadążysz za tymi malarzami. Może faktycznie lepiej było nie pozostawiać za dużo jej wyobraźni i pozwolić jej po prostu odwzorować rzeczywistość. W końcu skoro miałem już opinie wdzięcznego modela, nie było co za bardzo kombinować i utrudniać procesu twórczego. - No wiesz? Robić mi taką ochotę na informację, której nie dostanę. Rozumiem, że specjalnie wynajdujesz ludzi z potencjałem na sławę, żeby potem podbić wartość swoich obrazów? Bo oczywiście też zaliczam się do tej kategorii - zauważyłem nieskromnie, chociaż wcale nie miałem ambicji zostać wielkim muzykiem. Na pewno chciałem zrobić coś ze swoją grą, nie byłem tylko jeszcze pewien co. Z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że to grząski grunt i jeśli zrobię zły ruch to pokieruje wszystkim bezpowrotnie. Nie chciałem się spieszyć i chyba dlatego perspektywa grania w barach w Hogsmeade w czasie studiów nie wydawała mi się specjalnie atrakcyjna. Zwłaszcza, że swoimi utworami pewnie głownie irytowałbym odbiorców, zamiast wprawiać ich w dobry nastrój. - Wierzę. Przede wszystkim większości pewnie brakuje cierpliwości - to była akurat moja mocna strona. Mogłem czekać, stać w bezruchu i milczeć jeśli była taka potrzeba przez naprawdę długi okres czasu. Po prostu łatwo odpływałem i uciekałem myślami tak daleko, że czas mijał dwa razy szybciej. Ewidentnie dużo bardziej nadawałem się do życia we Włoszech, niż w Anglii, ale nie narzekałem. Cierpliwość cierpliwością, ale w pozycji leżącej było pewne ryzyko, że usnę. Musiałem naprawdę się skoncentrować, żeby utkwić wzrok w jednym punkcie i trzymać głowę ustawioną tak, jak ona prosiła. - Spoko, dam radę - zapewniłem i zdałem sobie sprawę, że zacząłem odczuwać chłód dopiero, kiedy o tym wspomniała. Na pewno więc dało się to jakoś wyłączyć. - Nie uważam, że pozowanie jest dziwne, natomiast twoje żarty... - pokręciłem głową rozbawiony, chociaż był to raczej nieznaczny ruch, w końcu ciągle skupiałem się na swojej odpowiedzialnej roli, nawet jeśli ona ewidentnie nie zachowywała profesjonalizmu. - Czyli innym jednak jakoś płacisz, ładnie, ładnie
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Przejrzana — uniosła obie ręce w poddańczym geście — tylko nie rozpowiadaj tego nikomu, bo jak się rozejdzie, to stracę plany na przyszłe bogactwo. Nie możesz mi tego zrobić, nie nadaję się do bycia biedną. — Było to stwierdzenie o tyle absurdalne, że jako wychowankowie tak znanego rodu nigdy nawet nie zbliżyli się do biedy i prawdopodobnie nigdy nie miało się to zmienić, co jest bowiem bardziej ponadczasowe i stałe niż sztuka? Nawet atak na galerię nie był w stanie ich powstrzymać, jasne, w domu panowała swoista żałoba po wszystkich utraconych dziełach sztuki i... tyle. Znów prężnie działali – może nawet lepiej, niż przed tym aktem wandalizmu? Potaknęła i zamyśliła się na krótką chwilę. — Ale najbardziej pewności siebie. Ludzie nie potrafią oddzielić sztuki od realnego świata, kiedy zaczyna ich zbyt mocno dotykać. To dlatego mało kto tak po prostu by się przede mną rozebrał — niedbale wskazała na niego ręką — zwykle myślą, że obchodzi mnie, co mają między nogami A przecież nie mogliby pomylić się bardziej. Oczywiście były momenty, kiedy była zainteresowana również i tym, ale nie przypominała sobie sytuacji, w której łączyłoby się to z dzierżonym w dłoni pędzlem. — Ty nie? Wy, muzycy, jesteście z jakiejś kompletnie innej planety, przysięgam — przewróciła oczyma, ale uśmiechnęła się pod nosem. Wcale nie znała tak wielu muzyków, w ich rodzinie w gruncie rzeczy nie był to wcale tak popularny kierunek. Prawdopodobnie nie nie chcieli wchodzić w drogę Lanceleyom, ale właściwie kto by tam wiedział, co roiło się w łabędzich łbach. Każdy z członków tej rodziny zdawał się mieć inny pogląd na to, czym są i co powinni sobą reprezentować. I chyba to było w nich najpiękniejsze. Po rozrysowaniu konturów grafitem przyszedł czas na terpentynę i farby. Napełniła słoiczek intensywnie pachnącym rozpuszczalnikiem i wzięła drewnianą, wysłużoną paletę, która w jej kościstych rękach wyglądała na absurdalnie wielką i wycisnęła na nią kilka odcieni farb. Potem niemalże z namaszczeniem ujęła w palce pędzel i z zagryzioną wargą zamoczyła go w farbie. To był jej absolutnie ulubiony moment – ten, w którym czyste włosie pokrywało się intensywną barwą, dokładnie taką, jaką sobie wybrała, a przed nią rozciągało się nienaruszone płótno gotowe na pierwsze pociągnięcie. Zawsze wstrzymywała przy nim oddech i tak było i tym razem – dopiero kiedy miała je za sobą, odważyła się na zaczerpnięcie powietrza, tak jakby wcześniej najmniejszy ruch mógł doprowadzić do kompletnej ruiny. — Zacznę od twarzy — wymamrotała trochę do siebie, a trochę do Rocco, żeby dać mu znak, że niedługo będzie mógł położyć się nieco wygodniej. Zdawała sobie sprawę, że w takiej pozycji szybko zacznie boleć go szyja. I jak powiedziała, tak też zrobiła – zaczęła od włosów i stopniowo przechodziła w jaśniejsze barwy, które – plama za plamą – powoli układały się w konkretniejsze kształty... choć wciąż niewiele było tutaj widać. Przez dłuższy moment milczała, a w pomieszczeniu było słychać jedynie oddechy i pędzel szorujący o powierzchnię płótna. — Myślisz, że to źle? Sypiać z modelami, albo kimkolwiek na tej samej zasadzie. Myślisz, że też byś tak postąpił? — podniosła na niego wzrok, tym razem nie skupiony na układającym się na jego twarzy świetle, a pytający, bo wyraźnie czekała na odpowiedź, ciekawa, jakie właściwie zdanie ma na ten temat. W międzyczasie na płótnie zadział się mały dramat – farba wyszła spoza jej kontroli, odcień przeznaczony na skórę chłopaka zmieszał się z tym, który miał oddawać światło rzucane przez witraż. Musiała się tym zająć, delikatnie zdjęła nadmiar farby, wymoczyła pędzel w rozpuszczalniku i starannie wytarła go o wymazaną farbami chustkę. Zapach terpentyny rozniósł się po całym pomieszeniu.
Wszyscy byliśmy trochę rozpieszczeni. Nie musieliśmy się obawiać biedy, nie musieliśmy się zastanawiać co zrobimy w życiu, żeby tych pieniędzy nam w pewnym momencie naprawdę nie zabrakło. Mieliśmy swobodę wyboru - jeśli chcieliśmy się utrzymywać sami, mogliśmy to robić, ale jeśli potrzebowaliśmy wsparcia rodziny, nikt nigdy by nam tego nie odmówił. Nawet jeśli szlibyśmy trochę pod prąd, w zasadzie w tej rodzinie było to bardziej wspierane, niż zniechęcane. W ten sposób nasza sytuacja była dość unikatowa, oczywiście, była masa bardzo bogatych rodów, ale w wielu z nich trzeba było przestrzegać pewnych zasad, bo zawsze istniało ryzyka odcięcia od pieniędzy, tutaj ono kompletnie nie występowało. Byłem wdzięczny za tę swobodę, nie ważne jak szybko chciałem się usamodzielnić. Poczucie bezpieczeństwa nie zniechęcało, przynajmniej moim zdaniem, raczej dodawało pewności siebie i pozwalało podejmować nieraz ryzykowne decyzje. - To pewnie też wynika z seksualizacji absolutnie wszystkiego - zauważyłem, doskonale rozumiejąc ten problem. - Niektórzy wiążą nagość tylko i wyłącznie z seksem i pewnie nie wierzą, że patrzysz na to inaczej - trudno było samemu nie dać się złapać w te pułapkę. Ale świat artystyczny faktycznie pozwalał czasami odetchnąć w tej kwestii, nie każdy się w tym odnajdował, ale ten w kim to zaskoczyło, faktycznie mógł odnaleźć w tym jakąś ulgę i swobodę. Dla nas to było dużo prostsze bo wychowaliśmy się w taki, a nie inny sposób. Dla innych to był proces, coś czego musieli nauczyć się od nowa. Pozowałem cierpliwie i starałem się poruszać najmniej, jak to tylko było możliwe. Nie byłem w stanie obserwować jej procesu twórczego, ale widziałem, że była naprawdę skoncentrowana, więc starałem się jej nie rozpraszać. Dopiero swoim pytaniem sprowkowała mnie do zastanowienia. Odpowiedź nie nasunęła mi się natychmiast, ale kiedy w końcu do mnie dotarło, byłem jej dość pewien - Nie postąpiłbym - powiedziałem całkowicie szczerze. - Ale to nie znaczy, że uważam, że to złe. Po prostu... to, że ktoś jest dla mnie atrakcyjny fizycznie to za mało, żeby chcieć z nim iść do łóżka. Potrzebuje czegoś więcej, tak myśle. Może moja perspektywa się zmieni, jak faktycznie będę już miał jakieś doświadczenie. Ani nie jestem pruderyjny, ani nie jestem jakimś ogromnym romantykiem, po prostu seks, przynajmniej w teorii, wydaje mi się czymś, trochę jak sztuka, coś wartego szanowania, inaczej traci urok. Boje się zmarnować potencjał - w sumie dopiero kiedy powiedziałem to na głos, uformowałem pełną opinię na ten temat i dotarło do mnie, dlaczego nigdy nie próbowałem zrobić tego żeby choćby uciszyć Jinxa i jego głupie żarty. To było trochę jak z graniem w barach jako pierwsza praca związana z moją muzyką. Czułem, że jeśli raz to zrobię, stracę potencjał na coś znacznie lepszego. - Ale dla każdego szanowanie tego znaczy zupełnie co innego, nikogo nie osądzam
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
— Jest w tym pewnie trochę mojej winy — zaśmiała się beztrosko, zupełnie kontrastując z wypowiadanymi słowami. Bywała dwuznaczna i nie stroniła od fizycznej bliskości, kiedy miała na nią ochotę, więc nie dziwiła się, że ludzie mogli kojarzyć ją z podobnym podejściem. Trudno było oczekiwać, że zrozumieją, że przy sztaludze staje się całkiem inną osobą – sama też czasem tego nie pojmowała. Była ciekawa, jakie zdanie na podsunięty przez nią temat miał Coco, ale nie czekała na jego słowa w napięciu, obawiając się tego, że zostanie skrytykowana. Nie zamierzała przejmować się jego zdaniem, zawsze postępowała według własnego kodeksu moralnego, choć oczywiście wolałaby, by choć trochę zgadzali się ze sobą – choćby ze względu na sympatię do chłopaka. Zaskoczyło ją wszystko poza tym, że jak zwykle był niezwykle rozsądny – i tolerancyjny. Uśmiechnęła się nieświadomie, słuchając jego słów i zajęła się plamą farby, starając się pogodzić obie te rzeczy. Nie wszystko było dla niej zrozumiałe w osobistym sensie. Chwytała sens jego słów, potrafiła wyobrazić sobie je w czynach, a jednak kompletnie nie mogłaby zastosować ich do swojej osoby. Zamalowała plamę świeżą porcją farby i tym razem uzyskała właściwy efekt. Po tym impasie mogła znowu przyspieszyć pracę, naprędce zabarwiła plamami całą sylwetkę, by móc w końcu zająć się detalami. — Zapomniałam już, jaki jesteś słodki. Tylko się nie obrażaj, to komplement. Chyba nie znam drugiego takiego faceta. — Był absolutnym skarbem, do tego stopnia, że czasem zastanawiała się, jakim cudem w ogóle się dogadują. Z drugiej strony lubił chyba podobne przeciwieństwa, skoro kumplował się z Jinxem i to od tylu lat. — Ja chyba… nie czuję zbyt wiele poza pociągiem fizycznym, do kogokolwiek — wyznała ze szczerością, o którą sama siebie nie podejrzewała. Była to jedna z tych rzeczy, o których nie wiedział nawet jej brat, a jedynie Victoria, przed którą od wyjazdu do Francji nie miała absolutnie żadnych tajemnic. — Ale za to zgadzam się, że każdy odbiera to inaczej. Zgadzam się, że fizyczne zbliżenie jest jak dzieło sztuki, ale lubię myśleć, że dzieła sztuki potrzebują więcej emocji, niż szacunku. Może to dlatego, że sama maluję — wzruszyła delikatnie ramionami — Skończyłam twarz, możesz się trochę rozluźnić. Popraw trochę… sam wiesz. Łapie za mało światła — wyszczerzyła się do niego, wychyliwszy się zza płótna, ale wróciła za nie już po chwili. — Czyli dalej nie znalazłeś nikogo odpowiedniego? Zawsze trochę myślałam, że skończysz z Jinxem — i pewnie nie ona jedna. Przyjaźń przyjaźnią, ale oni byli tak blisko, że kiedy miało sie do tego dość luźne podejście, nietrudno było o domysły. Poprawiła światłocień na jego torsie i rzeczywiście zajęła się drugą najistotniejszą zaraz po twarzy częścią ciała.
Oczywiście przewróciłem oczami na wspomnianą słodycz. Byłem przyzwyczajony do takiej opinii na mój temat i chociaż wydawała mi się kompletnie nietrafiona, koniec końców można było uznać to za komplement i starałem się, żeby moje ego nie wchodziło temu w drogę. Nigdy nie chciałem na siłę udowodnić, że jestem bardziej męski, niż byłem, cokolwiek miałoby to znaczyć. Nie chciałem też potwierdzać teorii, że bycie słodkim temu zaprzecza. - Więc przyjmę to jako komplement - zgodziłem się więc łaskawie, posyłając jej dyskretny uśmiech, który miał nie zepsuć układu twarzy. Nie widziałem też nic dziwnego w jej podejściu, sam raczej nie rzucałem uczuciami na prawo i lewo, chociaż zdecydowanie starałem się być na nie wrażliwym. Doskonale zdawałem sobie jednak sprawę z tego jak bardzo mnie to odsłania i zastanawiałem się, czy to może być problem, z którym boryka się moje bratanica. - Może masz z uczuciami to samo, co ja mam z seksem. Boisz się je zmarnować? - podsunąłem, nie mając pojęcia, czy jakkolwiek obracam się wokół prawdy, ale skoro już prowadziliśmy taką szczerą rozmowę, nie zamierzałem hamować tego co przychodzi mi do głowy. - Zresztą, nie jesteś jeszcze aż tak stara. Trochę stara, ale jeszcze masz czas - dodałem, nie mogąc się powstrzymać przed tą uwagą. Przez ich dziwne pokrewieństwo żarty z wieku podobały mu się jeszcze bardziej. Poprawiłem się zgodnie z instrukcjami, ciesząc się, że teraz mogę mówić już trochę swobodniej i nie przejmować się tak układem twarzy. Zwłaszcza, że jej kolejna uwaga sprowokowała we mnie śmiech, a tego nigdy nie umiałem robić dyskretnie. - Po pierwsze, czego ty mi życzysz kobieto. Wykończyłbym się. Po drugie, prawdopobnie jestem niestety najbardziej hetero osobą w tym zamku. Ale... ktoś może się znalazł. Rozwija się to, cóż, bardzo powoli, ale naprawdę ją lubię- powiedziałem otwarcie, mając oczywiście na myśli Nadię, nie mając pojęcia w jak bardzo niehetero kierunku to zmierzało.
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Zmarszczyła brwi, mocniej skupiając się na obrazie, choć oczywiście była to reakcja nie na plamę z farby, a jego słowa – zaskakująco wnikliwe i niezwykle prawdopodobne. — Boję się — przyznała trochę ciszej i mniej pewnym siebie tonem, niż ten jej standardowy. Nie wiedziała, czy boi się je zmarnować uczucia na kogoś, kto nie będzie tego wartych, czy to same uczucia tak ją przerażały. Może bała się tego, że nie jest do nich zdolna i to czyni z nią wybrakowaną osobę. Na szczęście Rocco nie dał jej szansy na smętne rozmyślania – parsknęła śmiechem, omal nie opluwając przy tym płótna, tak rozbawił ją komentarz do jej wieku. Nigdy za bardzo się tym nie przejmowała, no, może tylko tym aspektem starzenia się, że kurczył jej się czas na bycie młodą kobietą sukcesu, to zawsze brzmiało lepiej, niż sukces po trzydziestce. — Na co? Żeby się ustatkować? — zakpiła rozbawiona, choć podejrzewała, że zupełnie nie o to mu chodziło. Zresztą tradycyjne życie rodzinne nie było mocną stroną ich rodziny, nie w konwencjonalnym rozumieniu tego słowa. Zaraz nieco spoważniała, pozbywając się kpiny z głosu — nie wiem, Coco. Myślisz, że każdy powinien się zakochać? — nie podsuwała własnych teorii, bo właściwie ich nie miała. Nieczęsto myślała o tych sprawach, żyła chwilą, raczej nie wybiegała myślami w przyszłość, a już tym bardziej w przeszłość. Poza tym był to też dla niej niewygodny temat i jeśli tylko mogła, unikała rozmyślania o nim jak ognia. Nie wiedziała nawet, czy to słynne – przereklamowane jej zdaniem – zakochanie jest czymś, czego brakowało jej w życiu. Skąd miała wiedzieć, skoro nigdy go nie doświadczyła? Złamane serce z pewnością dobrze zrobiłoby jej obrazom… ale z drugiej strony temat nieszczęśliwej miłości wydawał jej się mdły i wyeksploatowany do granic wytrzymałości, zupełnie niewarty podobnych poświęceń. — Och, biedaku — zmartwiła się Leighton — tak wiele cię omija, nic dziwnego, że nie znalazłeś odpowiedniej osoby, skoro z miejsca odrzucasz połowę z nich — nie omieszkała sobie z niego zażartować, skoro tak ładnie się podłożył. Oczywiście wnikanie w jego orientację i w ogóle wybory było ostatnim, co chciałaby robić, ale pośmiać się zawsze była gotowa. — Wiesz co, jestem oburzona. Tak długo trzeba było Cię ciągnąć za język, żeby się dowiedzieć, że jest jakaś Nadia — wyjrzała zza obrazu, spoglądając na niego z zaciekawieniem. W tym konkretnym momencie to jej pasowałaby łatka ciotki. — No, opowiadaj — popędziła go bezlitośnie, chwytając wzrokiem układ świateł i zastanawiając się, w jaki sposób przenieść go na płótno i jednocześnie nie spieprzyć całego obrazu. Ukończyła z grubsza jego sylwetkę, teraz przypominała przynajmniej człowieka. Trzeba było jeszcze sporo detali, by naprawdę mogła zatrzymać czyjkolwiek wzrok, ale przynajmniej widać było, że jest na dobrej drodze. — Jaka jest? Gdzie ją poznałeś? Która baza? — zachichotała — ostatniego nie musisz, niech ci będzie. Młodsza? Jak wygląda? — zarzuciła go pytaniami z prędkością wprawionego zaklęciarza ciskającego czarami.
Zasady rozgrywek znajdują się tutaj, zasady gry z kolei tutaj. Przypominam, że na odpis jest 48h. Jeśli dojdzie do remisu – edytujcie swoje posty i dopiszcie kostki z dogrywki. Możecie mi dać cynk, że runda została zakończona. Potem możecie dalej ze sobą pisać w wątku, jeśli zechcecie. Zaczyna dowolna osoba. Z pytaniami proszę do @Blaithin 'Fire' A. Dear.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cieszył się na te rozgrywki Durnia. Dawno nie miał okazji sobie na chillu usiąść i z kimś pomajtać kartami. Z ciekawością szedł na siódme piętro, by zobaczyć, kto będzie dziś jego przeciwnikiem. -No dzień dobry. Czy to próba przygotowania nas do boiskowej rywalizacji? - Radośnie przywitał Saskię. Wiedział już, że bez względu na wszystko, przynajmniej towarzystwo dobrali mu wyborowe i nic więcej w tej chwili go nie obchodziło. -To co, kto czyni honory? - Zapytał, gdy usiedli, a przed nimi pojawiły się talie kart. Max błagał w duchu o jedną rzecz - żadnej Amortencji. Nienawidził tego gówna z całego serca, a zdarzało się, że trafiał na nie nawet w pierwszej rundzie. Prawdziwe kurestwo. Ustalili jednak, że to on powinien zacząć, więc chwycił kostkę i z uśmiechem przyjął jej liczbę oczek. -Cztery, nieźle. Czyli nie rozjebiesz mnie tak łatwo na starcie. - Zażartował sobie, sięgając po kartę, a gdy tylko ją odwrócił, jego słowa nagle nabrały ogromnej ironii. Talia chłopaka mogła zaraz obrócić się w popiół pod wpływem Śmierci, tym samym oznaczając dla niego koniec gry i zwycięstwo krukonki. -Powiedz, że jeszcze zagramy? - Z nadzieją czekał na to, co pokaże jej kość.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Saskia Larson
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Widmo pięknych, letnich wieczorów, spędzanych w parkach przy wysokoprocentowych, słodkich napojach i leniwych rozgrywkach durnia, było szczególnie wyraźne w te zimowe miesiące, kiedy to dni zlewały się ze sobą szarością - stąd też, gdy na tablicy ogłoszeń dostrzegła plakat informujący o karcianym turnieju, uznała, że co jej szkodzi. Nie, żeby była mistrzynią talii. Tak właściwie, to karty jej nie lubiły, zwykle więc nadrabiała osobowością i - cóż, oszukiwaniem. Dostała informacje gdzie i o której ma się pojawić, toteż na miejscu była już chwilę wcześniej, oglądając przygotowaną talię. Co chwila zerkała na drzwi, zastanawiając się, na kogo trafi, bo to właściwie było kluczowe, w końcu niektóre durniowe niespodzianki za przegrany rozkład... zbliżają do siebie ludzi, żeby kolokwialnie tak to nazwać. — No dzień dobry! — Zeskoczyła z blatu stołu, które traktowała jako swoje siedzisko, gdy w drzwiach stanął Max. Niemal odetchnęła z ulgą, bo chociaż nie byli ze sobą blisko, to czuła się w jego towarzystwie wyjątkowo komfortowo. Na tyle, że jakby przypadkiem zasnęła i zaczęła się ślinić i chrapać, to zupełnie by jej nie przeszkadzał fakt, że ślizgon by to zobaczył. — Jeśli spotkamy się na boisku — podkreśliła, śmiejąc się pod nosem, bo gryfoni ostatnio skopali ślizgonom dupki i wyglądało na to, że ta jedna przegrana przekreślała ich możliwość rywalizacji w powietrzu — to dam Ci fory po znajomości, co? Usiadła przy stole, czekając aż Max do niej dołączył i rozpocznie turę. Cmoknęła, kiedy wyrzucił czwórkę, bo faktycznie ciężko byłoby to przebić, ale jak to w Durniu bywało, to tarot był najważniejszy. Czego, jak czego, Śmierci się nie spodziewała, bo właściwie przy odrobinie szczęścia mogli skończyć grę tu u teraz - chociaż gdzie cały fun? — Podmuchaj — wyciągnęła kostkę w jego stronę, żeby odprawił nad nią rytuał szczęścia na jej korzyść, po czym rzuciła ją na blat stołu. Sześcian poturlał się, by po rozciągniętej w czasie sekundzie wskazać trójkę. — Wygląda na to, że nie pójdziemy tak szybko spać... - zaśmiała się, sięgając po swoją kartę tarota. Cesarzowa. O nie. O tak? Gdy tylko jej wzrok spoczął na karcie, poczuła jak coś ciepłego przesuwa się po jej karku, niczym dreszcz ekscytacji. I chociaż jej logiczna część umysłu wiedziała, że właśnie została oczarowana amortencją i nic z tego, co czuje, nie jest prawdą, to jej ciało wydawało się niewiele z tego robić. Podniosła wzrok na chłopaka, omiatając spojrzeniem jego twarz, ciemne włosy, to zadziorne spojrzenie i zaciskające się w linie usta. Przez dłuższy moment po prostu mu się przyglądała, napawając się tym pięknym widokiem. — O, o. — Bąknęła, wachlując się kartami, bo gorąc rozlewa się po jej ciele, namawiając dłonie, by rozpięła guzik swojej koszuli - może i strategicznie miałoby to sens? Czy widok jej cycków wpłynąłby na skuteczność rzucania kostką przez Maxa?