| zadania prefektów | październik | wstrętne odrzucenie |
Można było śmiało powiedzieć, że Charlotte nie należała do osób, do których chodziło się po pocieszenie. Radę? Może. Logiczny sposób działania w trudnej sytuacji? Pewnie, jeżeli było się w jej bliskim kręgu znajomych, który nie był szczególnie elastyczny. Ale pocieszenie? To chyba mogła od niej uzyskać tylko jej rodzina i to naprawdę najściślej z nią związana.
Dlatego też omal nie udało jej się ukryć, jak bardzo zaskoczona była tym, że jakiś uczeń właśnie jej postanowił się wypłakać na ramieniu. Ze wszystkich dostępnych opiekunów, osób i prefektów… Jej? Z początku myślała, że może została powierniczką tego jakże dla ucznia trudnego tematu ze względu na swoistą chęć zemsty, tak pielęgnowane w sobie ziarno urazy naprawdę szanowała. Zemstę mogłaby pomóc zaserwować na zimno, na gorąco a nawet w temperaturze pokojowej, kiedy to tylko ona byłaby w tym układzie właśnie „pokojowa”.
Słuchając opowieści, jak to uczniowie się z niego śmiali, dokuczali, jak uprzykrzali na co dzień życie, w głowie już składała możliwe odpowiedzi na podobne zagrania. A właściwie to z tych pomysłów kreowała jedną, perfekcyjną zemstę, taką, po której już więcej nie odważyliby się na ucznia spojrzeć. Baliby się wizji, że przyłapie ich na
myśleniu o nim w zły sposób. Takie zemsty były najlepsze, zostawiające po sobie długą bliznę, odzywającą się raz na jakiś czas cieniami niepokoju i wspomnieniami grozy. Przestrogą, by nigdy więcej czegoś takiego nie próbować się podjąć. Plan idealny.
Tylko że uczeń nie chciał się mścić... No że co proszę?!
Raz jeszcze powstrzymała się chyba tylko salonowym doświadczeniem przed skomentowaniem tego na głos. Może i niepedagogicznym byłoby zachęcanie ucznia do odebrania tego, co mu się należało, słodkiego, okrutnego rozrachunku, ale uważała, że znacznie gorszym wyjściem było pozwolenie mu myśleć, że dalej mógł być ofiarą. Było tyle sposobów na walkę z podobnymi zaczepkami, a ten postanowił sobie wybrać pacyfizm, no naprawdę.
Po całym czasie, który poświęciła mu na wysłuchanie jego rozterek, jednocześnie kulturalnie nie komentując nic o tym, że jednak musiał przyznać, iż wyższy procent krwi był po prostu lepszy (tę uwagę wiedziała, że powinna zatrzymać dla siebie, gdyż wyrażanie jej głośno w nieodpowiednich momentach mogłoby zwrócić się przeciwko niej), miała go tylko… Pocieszyć?
Cóż za strata popołudnia.
Chowając początkowy plan zemsty, westchnęła głęboko i usiadła z uczniem na uboczu, brzmiąc, jakby niezwykle jej na nim zależało. Z największym ciepłem, jakie była z siebie w stanie ugrać, a w kwestii tej umiejętności miała sporo do zaprezentowania, wytłumaczyła mu, że czasami czarodzieje są niestety niesprawiedliwi, że, choć jest to obelgą dla ich społeczeństwa jako całości, niektórzy czarodzieje po prostu nie umieli zrozumieć, jak wielką wartość potrafił mieć czarodziej z serca, nie z krwi. Łgała jak z nut, dostosowując słowa, ich tempo, wybrzmienie i tembr, którymi je podszywała do tego, jak zmieniał się wyraz twarzy ucznia.
Pocieszanie trwało długo, ale w końcu, po wplątaniu kilku żartów we właściwym momencie, Hogwartczyk uśmiechnął się i nawet zachichotał, ocierając łzy. Wtedy też Charlotte zaoferowała o odezwanie się do jego opiekuna, na co po dłuższej chwili dzieciak przystał z kiwnięciem głową. Zaoferowała więc mu rękę, żeby dłoń w dłoni poszli do gabinetu, a po drodze szepnęła mu jeszcze, że jakby potrzebował planu odpłacenia się pięknym za nadobne, to wie, gdzie ją znaleźć.
/zt