To mniejsze pomieszczenie od sowiarni, znajdujące się zaraz pod nią. Wchodzi się do niego prosto ze schodów, przez drzwi z przekręcaną klamką, w kształcie kruczego łba. Wewnątrz, od drzwi, po obydwu stronach, znajdują się miejsca na klatki dla specjalnych okazów kruków, jak białe, które mogłyby być atakowane przez resztę kruków. Reszta pomieszczenia to drewniany labirynt desek i kijów, które są siedliskami kruków. Jeśli chodzi o część poczynioną przez ludzi. Same kruki, jako stworzenia niesamowicie inteligentne, uwiły sobie gniazda, dodały różne małe świecidełka i ozdóbki, często z trucheł swoich ofiar. Zaś jedynym źródłem światła w tym pomieszczeniu jest małe okienko wylotowe.
Mości Eanruig odwiedzał swego kruka codziennie. Miał pewnego rodzaju rutynę odkąd otrzymał magiczną blaszkę. Rano wstawał wcześnie, mył się w łazience prefektów, następnie szedł wypuścić swego białego kruka. Na dole wieży oczekiwał na niego jego biały kot, z którym szli na błonia się przewietrzy. Następnie Heniek szybko biegł na swoje pierwsze zajęcia, z reguły będąc na styk. Natomiast porą wieczorną, między popołudniowymi obowiązkami po zajęciach i przyjemnościami, a przed wieczornymi zabawnymi, wracał, aby zamknąć swego okazałego kruka z powrotem w klatce. Czasami ewentualnie wysyłał go z listem. Jednakże tym razem czynił swą rutynę, myśląc o kształtach pewnej latynoski, która obdarzyła go pocałunkiem warg i tych i tamtych.. Czyszcząc pióra swego ślicznego pupila, słyszał, jak ktoś wchodzi w górę wieży. Zamknął swego kruka, odłożył szczoteczki z ciekawości podszedł pod drzwi. Uchyliwszy je, stał w swych szatach Hufflepuffu i z odznaką prefekta dumnie błyszczącą na piersi, czekając na ofiarę. I nagle zobaczył, tę dziewuszkę o dużych ustach.. Nigdy by nie powiedział, że spodoba mu się ktoś taki. Ale ewidentnie kobiece uda sprawić potrafiły, że nastolatkowi spodoba się każda ich właścicielka. Jego myślenie było dość szybkie, bowiem popchnął lekko drzwi i wyciągnął dłoń, aby chwycić ją za ramię i wciągnąć do pomieszczenia. Plan był prosty, skoro prawą ją wciąga, to musi ją popchnąć - bez brutalnej siły, ot, żeby mu nie uciekła, bo go unikała - na framugę. Zaś lewą sięgnąć do klamki i szybko drzwi zamknąć. A potem patrzeć w jej oczy i oczekiwać reakcji. Cholera, w oczy? Przecież normalnie unikał kontaktu wzrokowego jak diabeł wody święconej.
Krukowisko było jedynym z jej ulubionych miejsc w Hogwarcie i najprawdopodobniej gdyby nie to, że przebywaniem w nim przez dłuższy czas groziło zarobieniem szczątkami jakiegoś biednego zwierzątka lub co gorsza soczystą kupą to spędzałaby tu dużo więcej czasu. Być może przez jej wielka fascynację tymi zwierzętami, a być może przez to, że uwielbiała zbierać pióra i tworzyć z nich części garderoby. W sumie to i tym razem żałowała, że nie wzięła ze sobą jakieś parasolki lub innego sprzętu, który mógłby ją ochronić przed nadlatującymi pociskami. Jednak przez ostatnie dni była za bardzo zaabsorbowana czymś lub raczej kimś zupełnie innym. Dalej nie mogła sobie wybaczyć tego, że zrobiła TO z prawie nieznajomym facetem. Albo inaczej, z facetem, który być może był jedną z najmilszych osób, które poznała będąc w Hogwarcie, jednak ona dalej, nie uważała, że zasłużył sobie na aż taki zaszczyt. To więc i teraz leciała prawie na zabój po schodach coby chociaż na chwilę odpocząć od tłoku, który panował w szkole. Co prawda podobny stan względnego ukojenia mogła osiągnąć na Błoniach, jednak bała się, że ktoś będzie jej przeszkadzał. No i tutaj było względnie ciepło, a przynajmniej nie wiało. I już miała otwierać te przeklęte drzwi, gdy ktoś brutalnie chwycił ją za ramię i wciągną do tego piekielnego pomieszczenia. Nie wiedziała czy to było przeznaczenie (albo raczej fatum) czy może on jakiś cudem ją śledził (chociaż ta opcja była mało prawdopodobna szczególnie, że był tam już przed nią), ale jakimś cudem udało mu się na nią napatoczyć, a nawet uwolnić ją w swego rodzaju klatce. Co nie musiało być szczególnie trudne, zważając na jej niski wzrost i drobną posturę. Pierwszą reakcją, jaką go obdarzyła był obrzydliwy rumieniec, który wpłynął na jej twarz, uwydatniający delikatne piegi, rozsiane na twarzy Devi. I właściwie na tym się skończyło, jedyne na co była teraz gotowa, to spuszczenie głowy w dół i ukrycie twarzy wśród włosów. - Nie musiałeś być taki brutalny - rzekła cicho w przypływie odwagi - tym razem może bym Ci nie uciekła, puszku. – uśmiechnęła się delikatnie do podłogi i poruszyła ręką, którą dalej trzymał w uścisku.
-Przepraszam. Zreflektował się nagle. puszczając ją. Chciał również odsunąć się o krok, ale nie, jednak nie. Ten rumieniec i słowa go zatrzymały w miejscu. Co powinien zrobić? Tego nie przemyślał. Ona miała się oburzyć, próbować uciec albo.. Cóż, cokolwiek innego, niż początek flirtu. Z jakiegoś powodu czuł się na tyle pewnie, by spoglądać na jej piegi, zamiast skupiać się na czymś kompletnie innym, jak to zwykł czynić w obecności ludzi. Dość śmieszne, że był prefektem. Pozycja pełna stresu i wymagająca niezmiernej pewności siebie, a ten tutaj lubił spokojne, łatwe, wesołe życie i do pewności się tylko zmuszał. A jednak ona mu jej dodała, tym, co zrobiła niedawno.. -Mam teraz tysiąc słów do powiedzenia, przez to, że mnie unikałaś. Ale moje usta, zamiast odczuwać drgania mego głosu, wolałyby poczuć te Twoje duże usta.. Planował powiedzieć, że uciekała przed nim, unikała go, stąd taka pułapka. I kiedy zaczął się powoli nachylać, czując, jak serce mu przestaje bić z lęku bycia odrzuconym i odepchniętym, podświadomość próbowała przetworzyć, co też sama uczyniła.
Stojąc tutaj przed nim, czuła się naga. Starała się nie brzmieć, tak jakby chciała z nim flirtować, jednak jej zaczepny charakter zdecydowanie jej tego nie ułatwiał. Dalej milczała, starając się nie zemdleć ze wstydu i upokorzenia. Czuła się ze sobą strasznie i w sumie nie rozumiała, dlaczego on aż tak upierał się przy tym, by z nią porozmawiać. Przecież ani niczego sobie nie obiecywali, ani nigdy wcześniej nie mieli ze sobą jakiś bliższych kontaktów, by mieli o czym dyskutować. Gdy poczuła, że wreszcie ją puszcza odetchnęła i nawet odważyła się podnieść głowę do góry, jednak on dalej się od niej nie odsuwał. Wręcz przeciwnie, zaczął się nad nią nachylać, w międzyczasie mówiąc coś o tym, że chętnie by ją pocałował. Momentalnie zakręciło jej się w brzuchu i zdecydowanie, nie było to najprzyjemniejsze uczucie. - Odsuń się, bo Ci ze stresu zwymiotuje w twarz. W tej chwili nie można było zaliczyć jej do grona osób najbardziej elokwentnych, jednak emocje, jakie w niej wzbudzał, nie pozwalały jej na myślenie. Za chwilę otrzeźwiała jednak i cicho dodała. - Wybacz, nie powinnam tak mówić. - uśmiechnęła się do niego delikatnie, przełknęła głośno ślinę i spojrzała mu prosto w oczy. - Więc o czym chciałeś porozmawiać? - zapytała zaciekawiona przy czym przechyliła delikatnie głowę w lewą stronę.
Zatrzymał się, jakby właśnie ogień przed nim wybuchnął, a oczy szeroko otworzył w zdziwieniu. Jak to? Owszem, była wtedy pod wpływem ale.. On wiedział, że to nic romantycznego, ale.. Kurwa. Się prefekt zaczął aż pocić, jak w brazylijskim słońcu, nie wiedząc co zrobić. Przekleństwo w jego myślach było rzadkie, choć jako Szkot, przeklinał dość często w rozmowie z braćmi. -Jak to.. Rzygniesz? Powoli, chwiejąc się, stawiał kroki do tyłu, wpatrując się w jej twarz. O ile szok przeminął z jego mimiki, o tyle niekoniecznie z jego umysłu. Traktowała to, co zrobił, jako gwałt? Nawet te przeprosiny go jakoś nie udobruchały. Jak to, do cholery, miała ochotę rzygnąć? Teraz już nie była urocza. Była kimś, kto sprawił, że przez chwilę sam do siebie poczuł obrzydzenie. Dlatego oparł się o klatkę swojego kruka, a biały kruk zaczął go niespokojnie ciągnąć za szatę.
Przez jego reakcje poczuła się jeszcze gorzej. "Ja to mam naprawdę niewyparzony język" Pomyślała w głowie i postanowiła wziąć się w garść. Zacisnęła mocno pięści i zrobiła krok w przód, by przybliżyć się w jego stronę. - Nie żebym traktowała to, jak coś złego, zdarza się, - zaczęła paplać bez sensu - jednak jest to dla mnie trochę stresująca sytuacja. - uśmiechnęła się smutno - szczególnie że nie chciałam, by ktokolwiek znajomy widział mnie w stanie, w którym wtedy byłam. - Starała się załatwić całą sprawę po krukońsku, siłą logicznych argumentów, jednak w tej chwili, krótka mowa, którą przed chwilą wygłosiła, wydawała się jej być bezsensu. Szybko potrząsnęła głową i powiedziała. - Do tego nie powinno dojść, ale nie dlatego, że jest coś z tobą nie tak, tylko, ze względu na mój stan. - zaczęła sobie wyłamywać palce, wiercąc się jednocześnie niespokojnie w miejscu.
Przyglądał się jej, wysłuchując argumentów. No tak, Krukonka, starała się być logiczna, podczas gdy on, Puchon, rządził się bardziej emocjami. Wziął głęboki wdech, przykucając i w tej pozycji odwracając się do swojego białego kruka. Otworzył klatkę i starając się nie zdradzać swoich emocji, które i tak zwierzę wyczuwało, wsadził doń dłoń aby pogłaskać mądre zwierze po łebku. Martwiło się o kogoś, kto chodził po wszystkich magicznych komnatach, żeby przynieść jak najlepsze żarełko. -Bałem się, że... Że uznałaś to za gwałt. Po dłuższych chwilach milczenia, wykrztusił z siebie, głosem który mu zadrżał. Poczuł, że ręka mu też zadrżała na myśl, że dopuściłby się czegoś takiego. Fakt faktem, chuć była na tyle mocna, że pewnie nawet nie pamiętałby gdyby oponowała.. -Jeśli to tylko kac moralny, to wciąż nieprzyjemnie.. Wiesz, takie coś można uznać za szczyt przyjaźni. Czuć się na tyle swobodnie, by dzielić się rozkoszą i intymnością z drugą osobą. Musiał jakieś argumenty dorzucić, żeby ją przekonać, iże rzeczy tak strasznej nie uczynili. Ale wiedział, że takie coś nie podziała. Wszak -Wiem, że jestem inny niż większość, więc ten pogląd może się wydawać abstrakcyjny. Choć popularny wśród dorosłych mugoli, o czym niekoniecznie Heniek wiedział. Wpatrywał się w swojego wyjątkowego kruka, głaszcząc go palce po gardzieli, pod piórkami, w czułych punktach o których wiedział. Wolał nie odwracać się i nie tracić skupienia. Musiał wytłumić jej obecność, bo trafiła w jeden z jego bardzo czułych punktów.
Słowa o gwałcie zlekceważyła. Zdecydowanie nie myślała o tym w ten sposób. Zresztą samo myślenie o tym czynie w ten sposób powodowało u niej nieprzyjemne ciarki. Zresztą nie chciałaby chłopak miał przez nią i jej głupotę wyrzuty sumienia. Szczególnie że to ona była tą starszą, która go wtedy skusiła i to ona głównie odpowiadała za tą sytuację. Cicho zbliżyła się do niego, położyła dłoń na jego ramieniu i delikatnie pogłaskała go po nim. - Spoko, puszku, ja jakoś dam radę, tyle przeżyłam, że i ten incydent nie powinien na mnie wpłynąć. - uśmiechnęła się delikatnie — Zresztą nie zrobiliśmy tym nikomu krzywdy. Powoli zaczęła sobie to wszystko układać w głowie. Przecież mogła trafić inaczej. Szczególnie że chłopak był prefektem i jego obowiązkiem było powiadomienie o tym, w jakim stanie się znalazła. A on tego nie zrobił. - No i dzięki za to, że mnie nie wydałeś. To dużo dla mnie znaczy. - Zabrała rękę z ramienia Eana i ruszyła w stronę jednego z kruków, który był jej szczególnym ulubieńcem, po czym delikatnie pogłaskała go po piórkach.
Gdy miała dłoń na jego ramieniu, nieznacznie przechylał głowę, chcąc poczuć ją na poliku. Doceniał czuły dotyk, potrzebował go i pragnął. Cieszył się z tego co mówiła, z tego, że się uspokoiła i już lepiej odnosiła do całego zajścia. -Że tak zażartuję, wykupiłaś sobie moje milczenie. Wzdychnął, wyciągając dłoń z kruczej klatki i zamykając. Inne kruki głośno domagały się podobnego traktowania, lecz on to zignorował. Nici z dopieszczenia swojego pupila dzisiaj. -Przepraszam za ten pocałunek.. Pomyślałem, że mogę sobie pozwolić, zwłaszcza, że masz niesamowicie przyjemne usta. Wstał i odwrócił się, stojąc bezradnie i oglądając swoją towarzyszkę. Takiej historii się nie spodziewał. Bardziej, że kiedyś mu się zdarzy myk myk i po sprawie. Ale nie, że emocjonalnie zaangażuje się w takie coś. Ale z drugiej strony, nie zakochał się. Chciał po prostu się zaprzyjaźnić. Tylko mając szansę, taką mocną, na coś więcej, poczuł się bezradny. Tak często maścił swoje szanse.
Przeczesała włosy ręką i zaczęłam krążyć po pomieszczeniu. Czuła się dziwnie. Pierwszy raz spotkała się z kimś, kto nie był w stosunku do niej pozornie miłym. W jego głosie, tym jak się uśmiechał czy nawet jak na nią spoglądał, wyczuwała wyraźną nutę sympatii, która w pewien sposób ją onieśmielała. W Hogwarcie nie miała przyjaciół. Chodziła z paroma osobami na zajęcia i czasem z nimi rozmawiała, jednak żadne kontakty nie były na tyle bliskie, by nazwać je koleżeństwem, a co dopiero przyjaźnią. Być może to była jej okazja, okazja na to, by poznać parę osób i poznać kogoś trochę bliżej. W tej sytuacji nie przeszkadzał jej nawet wiek Eana, który być może był od niej młodszy, jednak po dzisiejszej rozmowie mogła ocenić, że jak na swój wiek jest dojrzały. A już na pewno dojrzalszy od chłopców, z którymi to kolegowała się, gdy żyła na ulicy. Słysząc słowa chłopaka, rzekła. - Spokojnie, nic się nie stało. Przecież nie zrobiłeś niczego wbrew mojej woli. - uśmiechnęła się do niego. Nagle poczuła wielką potrzebę przytulenia się do niego, toteż podeszła w jego stronę i przytuliła go przyjacielsko, jednocześnie czochrając go przy tym po głowie. Po czym odsunęła go od siebie i dokładnie zilustrowała go wzrokiem. - Chce Ci coś uszyć! - zakrzyknęła chyba trochę za głośno, w przypływie emocji. - I muszę to zrobić jak najszybciej.
Był już spokojny, więc nie musiała go upewniać. Ale i tak uśmiech zagościł na jego twarzy, jak wzrokiem latał za jej poruszającym się ciałem. Jaka egzotyka! Chyba się nie przestanie nią zachwycać przez najbliższe parę tygodni. Gdy ta zbliżyła się w jego stronę, znowu pomyślał o pocałunku, ale nie chciał, żeby go obrzygała. Poczuł lekkie ukłucie nieprzyjemnego uczucia, ale objął ją ramionami i już było mu lepiej. O wiele lepiej. Czuł jej ciepło i dawał swoje. -Hę? Wyrwało mu się, gdy ta nagle się odsunęła i krzyknęła mu niemalże w twarz. Ten entuzjazm go rozbawił, zaśmiał się na głos, słysząc, że musi to zrobić jak najszybciej. -No tak, pewnie ja będę się musiał rozebrać, sobie pooglądasz, a mnie biednego potem tam rozboli z braku aktywności. Eh! Gdybyś nie była tak urocza, to bym Ci dał klapsa. Musiał zagaić, zwyczajnie, musiał. Chciał utrzymać ten przywilej rozwijającej się przyjaźni. Ale pewnie będzie musiał się nieźle nagimnastykować. Wyciągnął dłoń do niej, patrząc znacząco, że ma go prowadzić gdzie tylko chce. A niech se ktoś zobaczy, że idą za rękę! Chciał z nią spleść palce i dumnie pokazać z ładną dziewczyną. Jak to facet.
Zaśmiała się z przytyki, którą jej zaserwował. - Dobra, dobra, młody. - ręką roztrzepała mu włosy — Przynajmniej się nie wstydzisz. Kiedyś zdejmowałam miarę z jednego uczniów, nie pytaj z którego. I ten chyba nie zrozumiał moich zamiarów. Ja próbowałam się nie śmiać, ale jak się tak rozebrał do naga. A uprzedzam, że szyłam koszulę. To nie mogłam wytrzymać. I się obraził. Szybko sobie przypomniała, że nie ma czasu na pogaduchy i gdy złapał ją za rękę, pociągnęła go w stronę wyjścia, by jak najszybciej udać się do jakieś opuszczonej sali lekcyjnej, coby zebrać z niego miarę. Niestety do swojego dormitorium zabrać go nie mogła. Jeszcze, gdyby był krukonem to by coś wymyśliła, ale jako Puchon nie mógł wejść do Pokoju Wspólnego, co dopiero do któregoś z pokoi. Jednak teraz niezbyt się nad tym zastanawiała, szybko zrobiła zwrot w stronę drzwi i wyszła razem z nim z Krukowiska. /2zt
Wśród upierzonych znajomych nie zdołał (jeszcze) wyrównać swych porachunków. Wyróżniał się w środowisku czarnych, masywnych dziobów smuklejszą postawą ciała i niebieskimi obręczami tęczówek, które uważnie - analogicznie do ludzkich spoglądały z intensywną w obdarzanym spojrzeniu uwagą. Bywało, że niektóre okazy nie chciały zaakceptować tej delikatnej inności - całe szczęście nauczył się walczyć o swoje prawa i w owej chwili, dla zwyczajnej rozrywki (być może również eksperymentu) pojawił się w Krukowisku, pragnąc zarejestrować ogół reakcji wobec własnego przybycia. Sam pozostawał nadzwyczaj opanowanym - zajął dogodne, odosobnione miejsce, przeczesując lśniące w przebłyskach światła pióra ze standardowym przy zachowaniu zwierząt namaszczeniem i dokładnością. Hałas, wlewający się niestrudzenie do jego uszu, spowodowany nieustannym krakaniem czy poruszeniem skrzydeł, wydawał się nadto mu nie przeszkadzać - pogrążył się w owym momencie wewnątrz własnego świata. Do czasu. W Krukowisku zawitał kolejny, niezbyt proszony gość - o którego bezszelestnym przybyciu przekonać miał się zaledwie parę chwil później. Nie zwracał na nic szczególnie uwagi, aż wreszcie został wyrwany wprost w ścisłe ramy rzeczywistości niemal brutalnie - automatycznie, gdy tylko spostrzegł przybliżającą się doń postać kota. Zwierzę wyciągnęło ku niemu swą pulchną łapę, mierząc złowrogo zwężonymi szparami źrenic. Cholerne kocisko, pomyślał, ostrzegawczo po nieudanej próbie ataku (ominiętego przeskokiem), dziobiąc w nos delikwenta. Reszta była już tylko złowrogim miauknięciem i prędkim oddaleniem się w stronę drzwi, w których - czego jeszcze nie spostrzegł - znalazła się nowa (i jakże kojarzona - szczególnie ostatnio) postać.
Rachel nie przepadała za sowami, ale były one najlepszym rozwiązaniem sprawnego dostarczania wiadomości. Osobiście nie posiadała żadnego opierzonego zwierzęcia, bo jak twierdziła – nie widziała takiej konieczności. Rzadko wysyłała listy inne niż odpowiedzi, a w pracy w razie potrzeby korzystała z miejscowej „kolekcji”. Nie lubiła tam przychodzić, smród ptasich odchodów skutecznie ją odstraszał, a jeszcze ta krukarnia, przez którą MUSIAŁA się przedrzeć… Same okropieństwa! Tym bardziej irytowało ją stwierdzenie, że jej praca jest łatwa i przyjemna. Kto tak mówił?! Cóż, ostatnio nikt. Najbliższe otoczenie wbiło sobie do głów, że przynajmniej w obecności Rachel nie należy wyrażać podobnych opinii. Z obrzydzeniem pchnęła lekko drzwi, naciskając klamkę. Nim zdążyła je zamknąć, koło nogi przemknął jej gruby kot. Nic nadzwyczajnego – Elijah chodził swoimi drogami, czasem wracał na drogi swojej właścicielki, a Hogwart był jego królestwem, które uwielbiał patrolować. Gdy nadarzała się okazja wejścia tam, gdzie jedyne istniejące drzwi często pozostają zamknięte, natychmiast ją wykorzystywał. Szkolnym ptakom nie robił krzywdy, co najwyżej płoszył biedaczyska – taka niewinna zabawa. Tak było i tym razem, ale złośliwe kruczysko najwyraźniej postanowiło wziąć odwet na futrzastym towarzyszu bibliotekarki. – A masz, mutancie! – zabrzmiał okrzyk bojowy Rachel bijącej torebką nieco na oślep. Kilka ptaków naprawdę przestraszyło się tej nagłej interwencji. Zeszły jej z drogi już podczas krótkiego rozbiegu od drzwi do okienka. W ogólnym zamieszaniu mogłaby stracić cel z pola widzenia, ale wyróżniające się ubarwienie tęczówki dostrzegła już z progu pomieszczenia. Zdziwiło ją trochę, że nikt nie zamknął w klatce tak oryginalnego okazu (jak robili to z albinosami), ale właściwie to ptak wydał jej się tak brzydki i straszny, że gdyby opieka nad tymi śmierdziuchami należała do niej, nie martwiłaby się o los tego odmieńca. – Co to w ogóle za wstrętne oczy! – dodała z wyraźną odrazą, gdy już udało jej się trafić niezawodną bronią w agresora. Rozglądnęła się wokół. Przerażony Elijah nie zamierzał ryzykować utratą zdrowia. Nastroszony niecierpliwił się przy drzwiach, którymi przed chwilą weszli. Widocznie przeszła mu ochota na przegląd pokoju dla sów. Rachel miała nadzieję, że zwierzęciu nie stało się nic złego, może mutant nie uszkodził mu nosa ani któregoś oka. Postanowiła sprawdzić stan zdrowia fizycznego kota i ewentualnie podratować go jakimś medycznym zaklęciem. List mógł poczekać. Kłopoty z uczniami, kłopoty z ptakami – dobrze, że chociaż pewien nauczyciel transmutacji zrezygnował z uprzykrzania jej życia…
Spokój w ostatnich dniach pozornie zwyczajnej codzienności powtarzanego schematu pracy - okazywał się nie do spełnienia; kiedy z wewnętrznym zadowoleniem i triumfem powrócił do uprzedniego zajęcia, nie zdołał się nim specjalnie nacieszyć - oto przed wzrokiem zmaterializowała się jemu postać nikogo innego, jak Rachel Zizzleswift, jak się okazało - właścicielki uporczywego sierściucha, która równie zawzięcie rozpoczęła nierówną walkę. Nie kwapił się zbytnio do szczegółowej obrony - był utwierdzony w pewności, że kobieta niedługo sobie odpuści - najwyraźniej jednak zapadł tym gestem w pamięć wystarczająco, aby w prędko rzucanym, przeszywającym wzroku, bezproblemowo wyłonić się spomiędzy reszty bacznie przyglądających się stworzeń. Mutant? Na brodę Merlina, kobieto - całe szczęście, że nie sięgnęła po różdżkę! - miałby ochotę powiedzieć, gdyby w tej formie potrafił wydobyć z siebie coś oprócz zachrypniętego odgłosu krakania. Poruszał skrzydłami, eksponując ciemne jak noc upierzenie; niestety, nie zdołał docenić starań bibliotekarki. Wkrótce potem po jego ciele rozlał się tępy, aczkolwiek do wytrzymania epizod bólu, związany ze zderzeniem się ostatecznie z torebką. Cóż, najwyraźniej Rachel niezależnie od przybieranej formy, przy pierwszym spotkaniu m u s i a ł a odnosić się doń nieprzychylnie. Później straciła zainteresowanie jego postacią, przenosząc całą uwagę na własnego pupila - któremu zresztą nic się nie stało. Dziobał, aby odstraszyć, nie - aby zrobić mu krzywdę. Gdy tylko zniknął z pola widzenia Rachel, jego sylwetka na powrót przybrała rozpoznawalną przez Zizzleswift postać; rozmasował dyskretnie przez ułamek chwili miejsce, w którym tlił się jeszcze dyskomfort oraz zbliżył się, powoli i na stosowną odległość, licząc, że nie zdoła kobiety aż tak wystarczyć. - To wyjątkowo spokojny okaz - odezwał się; głęboki tembr jego głosu przebijał się poprzez wołania pozostałej hałastry wyraźnie, choć nienatarczywie - zapewniam panią. - Na jego oblicze przyplątał się lekki uśmiech, a darowane z bystrością spojrzenie w istocie przypominało tamto zwierzęcia, patrzące z równym chłodem, który potrafił topnieć pod resztą uzewnętrznianych uczuć. Remis, przeklęty kocie - choć nieuczciwy.
Męczył ją wrzask tych rzekomo inteligentnych stworzeń. Niektórzy ludzie wierzyli, że po śmierci dusza odradza się w innym ciele - także zwierzęcym. Nic dziwnego, że według pewnych religii to kara za grzechy. Dla Rachel wystarczającą pokutą było samo przejście przez tłum ptasich móżdżków, by dostać się do tych nie mniej śmierdzących, lecz jednak spokojniejszych i bardziej użytecznych. Mimo wszystko sowy nie były aż tak mroczne jak kruki, a najbardziej niepokojący z nich wszystkich był ten jasnooki. Dostał nauczkę, a torebka bibliotekarki nie była aż tak ciężka, żeby zrobić mu krzywdę. Nawet nie to było zamiarem Rachel. Działała w afekcie, oddała za bezbronnego kota i niezbyt przejęta losem głupiego ptaszyska, wróciła do drzwi wejściowych. Przykucnęła przy przestraszonym grubasku. - Pokaż się, kochanie - rzekła czule. Elijaha nie chciał dać się zbadać, ale jakimś cudem złapała go wreszcie za dość długą sierść w okolicach głowy i przyjrzała się jego oczom oraz nosowi. - Zdaje się, że ten mu... - nie zdołała dokończyć. Jej cichy głos przeszedł w przerażony, niełatwy do zapisu, lecz wcale niedługi okrzyk. - Daniel! Litości! - złapała się za serce i wróciła do pozycji stojącej. - Nie zauważyłam pana wcześniej. Ciągle ją zaskakiwał. Skąd on się tu wziął? Stał gdzieś z tyłu? Teleportował się nagle? W każdym razie nieźle ją przestraszył. Nawet nie była w stanie sprecyzować, co sobie wyobraziła w ciągu ułamka sekundy, po prostu ogarnęła ja ogólna panika, która minęła z chwilą zorientowania się, z kim ma do czynienia. Dobrze znany jej głos i sylwetka, którą prędko zlokalizowała. Poczuła ulgę. Czy on ma na myśli tego ptaka z piekła rodem? Na końcu języka miała wiązankę niemiłych epitetów określających kruki tak ogółem oraz kilka wyjątkowo dobitnych określeń na agresywnego mutanta. Tknęło ją jednak, że Daniel może mieć inne mniemanie o tych zwierzętach (zwłaszcza jeśli wyrażenie wyjątkowo spokojny okaz odnosiło się do agresora i nie było ani sarkastyczne, ani pejoratywne w zamyśleniu autora tych słów), więc w ostatniej chwili powstrzymała się od obelg względem kruków. - Dziękuję bardzo za taki spokój - podsumowała tylko. Zamachała właśnie wyciągniętą z torebki kopertą. - Wyślę ten list i wracam do biblioteki. Skoro stała przy drzwiach, wypuściła swojego kota, a potem znów przeniosła wzrok na spokojną twarz kolegi z pracy. Nie sposób było nie odwzajemnić uśmiechu, jeśli już nie bała się okazywać Danielowi przyjaźni. Jak miło - ale wciąż dość dziwnie.
Nie miała pojęcia. Dostrzegał to w jej spojrzeniu - które wwiercała z wyrazem zaskoczenia w nową przybyłą postać; odsunął się, czekając, aż ono zdoła chociaż po części ulecieć. Nie przewidywał aż takiej reakcji, rażącej impulsem podniesionego głosu, choć była ona zarazem zdolna do zrozumienia - w końcu, po domknięciu drzwi założyła, że w pomieszczeniu nie ma nikogo prócz jej, kocura oraz niezbyt lubianej (w kobiecym odczuciu) bandy hałasujących kruków. Z jednej strony ryzykował - mógł wszakże z n o w u powielić łączącą ich wcześniej relację, zrzucającą ku nieprzyjemnym, oziębłym słowom; ale zarazem nie umiał przestać, czerpiąc zbyt dużą satysfakcję z jej konsternacji - chciał ją pogłębiać, bawić się zaistniałym przypadkiem, nie rozważając najmniejszych skutków. Być może usłyszała gdzieś, że Daniel Bergmann jest animagiem - plotka roznosiła się po Hogwarcie prędko, acz pozbawiona szczegółów przybieranej postaci zwierzęcia. Nie doceniasz ich, Rachel. Symboli zarówno inteligencji jak i przekleństwa, gromada stworzeń zdolnych uczynić poddanymi przestworza - był dumny z możliwości oferowanych przez animagię, nie przejmując się - niekiedy - negatywnym wydźwiękiem kruków. Chociaż bibliotekarka wyrażała niepodważalną chęć załatwienia swych spraw, nie miał w zamiarze pozwolić jej teraz odejść - nie teraz, nie, aż nie padło kolejne słowo, gnębiące ją w obdarzanym zdziwieniu. Naprawdę, cena nie grała roli - to zawsze była gra, to była gra od samego początku naprawienia trzymającej się resztką sił oprawy. - Jest bardziej ludzki, niż mogła pani zakładać - odpowiedział, jakby w ramach pożegnania, acz sam wypatrywał uważnie wszelkich możliwych pierwiastków łączących się teraz razem w niezbędnej wobec odnotowania reakcji. Wyśmienicie się bawił.
Chciała się stąd ewakuować. Okropna sceneria na jakiekolwiek rozmowy. Jeśli tamte słowne zabawy w bibliotece naprawdę miały być zapowiedzią końca oschłej relacji (ze strony Rachel pełnej obaw i zapobiegania złośliwościom), jeszcze nieraz się spotkają w lepszych okolicznościach. Uniknięcie rozmowy tu i teraz niczego nie zmieni. Dała mu jednoznaczny sygnał, że w najbliższym czasie łatwo będzie ją spotkać w bibliotece. Jeśli chciał, mógł się tam pojawić - choćby tak nagle jak w krukowisku, tam jednak z pewnością nie udałoby mu się jej przestraszyć. Tak samo oczekiwała go w Hogsmeade. Teraz każdemu wyjściu z domu towarzyszyła nadzieja na obiecane spotkanie. Nie wypatrywała go z wielką uwagą, nie szukała. Bergmann wywoływał u niej mieszane uczucia: mroczno-tajemniczy, cyniczny, zarozumiały, a jednak potrafił kontrolować swoją ekspresję i sprawiać, że rozmówca czuł komfort, potrafił być uprzejmy i pomocny. Przystojny, pięknooki, inteligentny - bardzo atrakcyjny, a jednak przez większość czasu ich znajomości w jej odczuciu wręcz odpychający. Wszystko szło ku zmianom na korzyść obojga. Rachel poczyniła już pierwsze kroki w stronę prowadzących do sowiarni schodów. Zaraz jednak przystanęła szybko, ponieważ słowa Daniela ogromnie ją zaintrygowały. Znów mówi o tym mutancie. Coś jest na rzeczy. Nie powinna była lekceważyć ani jednego wypowiedzianego przez mężczyznę słowa. Zmrużyła oczy, ponownie utkwiwszy wzrok w jego twarzy. Co pan ma na myśli? - o mało nie wyszło z jej ust. Może po prostu potrzebowała więcej czasu do zastanowienia nad całym zdarzeniem, a także przyjaznych warunków. Chyba nie zaczyna znowu tych swoich gierek? Jeśli ta rozmowa miała doprowadzić do udowodnienia kobiecie głupoty tylko dlatego, że nie jest najlepsza w rozwiązywaniu mrocznych zagadek, to Rachel już nigdy nie zaufa Danielowi - tak sobie postanowiła, znów czując niepokojącą niepewność. Choćby nie wiem co, drugi raz się nie nabiorę! Od podejrzliwości, przez zdziwienie z powodu uświadomienia sobie swojego położenia - w końcu natychmiast złagodniała do mającego pomóc jej w oczyszczeniu się z niemych zarzutów wrażenia niewinności. Zrozumiała, że nie jest bezpieczna. Musiała się bronić. - Ja tylko ratowałam mojego kota. Przestraszyłam się - odparła tonem pełnym skruchy, ale także pewności siebie. Nie było opcji, żebym zachowała się inaczej - zdawała się mówić swą mimiką. Intuicja podpowiadała jej, że Daniel zamierza do końca bronić agresywnego kruka. Miał jej za złe to, co zrobiła? To jakiś jego ulubieniec? - Nie zrobiłam mu krzywdy! Na dowód tego zmieniła swój kurs na "pole bitwy", by udowodnić, że ptak nie leży na podłodze martwy lub ranny. Była pewna, że zwierzęciu nic a nic się nie stało. Możliwe nawet, że dawno już wyfrunął przez okno i nie będzie musiała patrzeć znowu na te jego zmutowane, lodowate oczy.
Wykładnikiem tej sytuacji stawała się n i e d o r z e c z n o ś ć - świat wykrzywiał się jakby w zniekształcającym zwierciadle, wyolbrzymiając w pierwszym odczuciu zupełnie błahe zauważenia, spiętrzając je w kolosalne struktury inicjujące niepokój. W tym nieporządku niezrozumienia nawarstwianego wraz z każdym słowem - odnajdywał dla siebie miejsce, przycupnąwszy dogodnie, po części angażując się, uczestnicząc, po części - jak zawsze - będąc obserwatorem. Nie mógł jednakże naciągać tej liny ponad graniczną wartość; prędzej czy później wywoływanie zdziwienia przekroczyłoby normę, ponownie degradując go w oczach bibliotekarki - obecnie zamazanych mgłą niepewności, wyciekającej z niej bezpośrednio, nad czym chcąc nie chcąc nie posiadała władzy. Prędzej czy później nici splatane w zwartą strukturę przerwałyby swoją ciągłość, a wydarzenie runęło, czyniąc wycieczki w obręb regałów pełnych kolekcji książek istną mordęgą, czyniąc - plan, misternie przędzony na krosnach umysłu bezużytecznym, podziurawionym kawałkiem, parodią swych rzeczywistych koncepcji. Wystarczy, wyszeptał głos w jego głowie - niezmiernie pewny wobec podejmowanej decyzji. Należało znów zmienić ścieżkę, płynnie zrzucić oraz wyłożyć odświeżoną iluzję, dopasować się - z przybranym, urzekającym wygięciem ust w kształt uśmiechu. Powoli, przeszedł za nią z powrotem do pomieszczenia. - Nie podejrzewałbym pani o nic innego - powiedział znacznie wyraźniej niż wcześniej, zupełnie, jakby pragnął w słowach pośrednio zawrzeć jest pani dobrą kobietą; zbyt dobrą? Cóż, prawdziwie w oczach Bergmanna Rachel nie była ani dobra, ani tym bardziej zbyt dobra - kojarzyła się z osobą stojącą dumnie w tle swojej lichej budowli z kart - życia, doświadczeń oraz pochopnych ocen, przez które przydarzało jej się zubożać pole widzenia. Reakcje - jednakże - zawsze pozostawały czymś nieodgadnionym, niezdolnym do przewidzenia. Pozostawało się przekonywać, na nowo, z każdą przeprowadzaną czynnością. - Wyłącznie chciałem - wyznał, podobnie serdecznym tonem, odessanym od złych zamiarów - odebrać dalsze powody do obaw. - Rachel, czy wierzysz - że brakuje w tym negatywnych intencji, zdolnych skrywać się niczym cień, wyszczerzający kły potrafiące zatopić się znikąd na podobieństwo haków? Musisz wierzyć. Prędzej czy później dowiedziałaby się - tego był pewien - tym większą mogłaby się okazać jej irytacja niż teraz, gdy nagle - zamiast postaci mężczyzny, ponownie pojawiła się ciemna sylwetka zwierzęcia, wzlatującego tuż przed nią - by przysiąść, kierując już doskonale znajome oczy o lodowatej barwie.
Brzmiał przekonująco. Danielowi naprawdę udało się uspokoić ciągle tracącą pewność kobietę. Dość często zdarzało jej się nieprawidłowo interpretować jakieś słowa. Może nie powinna tyle myśleć? Milion podejrzeń, szukanie ukrytego przekazu... ale znów, gdy brała wszystko takim, jakim zostało jej to przedstawione, ganiła się potem za naiwność. Co pan ma na myśli? - mogła spytać. Naprawdę mogła zadać to pytanie, bo nie wiedziała i wcale nie musiała wiedzieć. Ale nie! Znowu zdecydowała się na samodzielne wyciąganie wniosków. Całkiem tak, jak w przypadku większości swoich mylnych przepowiedni. Później wynikały z tego nieporozumienia; ktoś jej zaufał, podjął złą decyzję, a często szło o sprawy wystarczająco ważne, by Rachel długo, długo męczyły wyrzuty sumienia. Czy za pomocą wizji mogła uniknąć śmierci swojego ostatniego męża? On jeden naprawdę pomagał jej prawidłowo jasnowidzieć. Przykładał się do tego nawet z większym zaangażowaniem niż oficjalna, główna przewodniczka Rachel w tej dziedzinie, mimo że w przeciwieństwie do ciotki Venus, nie miał podobnych zdolności. Nie zdążyła wrócić do miejsca, w którym z pewnością nie było już mutanta. Zatrzymała się, starając wyzbyć podejrzeń i doszukiwania się drugiego dna. Dlaczego tak bardzo chcesz mnie przekonać? Skąd w Danielu tyle troski? I o co? O jej komfort przebywania w krukarni? Czuła się skołowana, tym bardziej zechciała już stąd odejść, spotkać się z nim na neutralnym gruncie. Może pozwoli jej zapomnieć o tym dziwacznym incydencie jak ze snu i zaczną wszystko... O jejku, a co to!! Rachel cofnęła się odrobinę, a jej niepewność na moment ustąpiła miejsce strachowi, by w mgnieniu oka przemienić się w przykre poczucie zażenowania. Jestem totalną idiotką! I już wiedziała wszystko. Kot, torebka... A masz, mutancie! Wolałaby się obudzić i zdać sobie sprawę, że to tylko jej wymysły. Jeden z tych nic nieznaczących snów, ale byłą pewna, że tak się nie stanie. Koniec świata! Zupełnie zapomniała o tym, że nauczyciel transmutacji ma zdolność animagii, lecz jak niby miałaby wywnioskować, że agresywny kruk to forma, którą zwykł przybierać, skoro zajął jej myśli zagadkowymi wypowiedziami, jakby specjalnie blokując możliwość domyślenia się? Sprawił, że poszła w zupełnie inną stronę w swym rozumowaniu. Nie było żadnego złego ptaszyska, był tylko Daniel, ale kobieta i tak miała ochotę znowu uderzyć go torebką. Tym razem mocniej. - Mogłam się domyślić - rzekła z wyraźną pretensją do przemienionego rozmówcy. Była zła na niego, na siebie, na cały świat. Teraz już naprawdę nie było sensu dalej sterczeć wśród smrodu i wrzasku przypominającego kpiący śmiech. Wciąż zażenowana poszła do wyjścia. Szybko zawróciła jednak w stronę tych drugich drzwi, czując się jeszcze głupiej. No tak, sowiarnia. To on powinien się wstydzić, nie ja. Czuła, że najbliższe tygodnie spędzi na przekonywaniu siebie, że niepotrzebnie bierze na siebie winę.
Nie dopatrywał się pozytywnej reakcji - był przekonany o zaistnieniu kaskady negatywnych emocji, przywoływania wcześniejszych uprzedzenia oraz niechęci, które odsłaniały się niczym muliste przestrzenie w wyniku działalności odpływu. Dopatrywał się tylko i wyłącznie k o n t r o l i, wymsknięcia, które z refleksem zatrzyma oraz pozwoli po raz kolejny przekształcać się sytuacji. Wciąż nie pojmował, dlaczego zabawa tak prostą relacją, prostym zdarzeniem, tak prostą (w jego oczach) osobą dostarcza mu tyle radości i motywuje wobec dalszego ugruntowania - nadania stabilnych już fundamentów. Nie przyglądał się Rachel z paraliżem zdziwienia - wręcz przeciwnie, po napotkaniu spojrzeń, ponownym spotkaniu się oczu o niemal bliźniaczej barwie - nie pozwolił jej odejść stąd za daleko. Wzbił się w powietrze z charakterystycznym furkotem, rozpościerając czarne powierzchnie skrzydeł; wyprzedził zamierzającą się wydostać kobietę, na jej oczach przybierając ponownie właściwą sylwetkę - w jakiej zwykła go zapamiętać, ba, jaką zdołała darzyć o wiele bardziej przychylnym uczuciem, odrzucając w kąt jeszcze niedawno triumfującą awersję (ponadto, wzajemnie uchodzącą też z jego strony). Ryzykował zdecydowanie bardziej niż wcześniej. Był zmuszonym postawić wszystko na jedną kartę lekkiej choć nieprzesadnej skruchy - aby spróbować otworzyć w ten sposób kolejny manewr do działań. Ucieczka i zapomnienie nie przywołałyby wbrew pozorom korzystnych dla nich efektów - tego był pewien - wyłącznie napawałyby niezręcznością oraz niesmakiem, trudnością z przerwaniem po raz kolejny bariery narzuconego milczenia, która niechętnie przepuściłaby zdania choćby najmniej złożonego dialogu. - Chyba nie będzie pani na tyle okrutna - zaczął półżartobliwie, aczkolwiek nie z drwiną; pozostawał przy tym poważny, absolutnie poważny - i nie pozwoli mi odkupić przewinień? - Twarz jego zastygła w odlewie pytającego wyrazu, wzmożonej siły spojrzenia ponownie zagnieżdżonego w obliczu bibliotekarki. Musiał zaryzykować. Nie miał innego wyjścia.
Ostatnio zmieniony przez Daniel Bergmann dnia 17.11.17 18:03, w całości zmieniany 1 raz
Miała nadzieję, że to już koniec, że Daniel jej odpuści. Czyli nie myliła się co do niego? Był jeszcze bardziej nieznośny, niż dotychczas sądziła? Dosyć! Potrzebowała przerwy, ale wstrętne ptaszysko - nie, mężczyzna z niedorzecznym poczuciem humoru, pod postacią wstrętnego ptaszyska zastawił jej drogę. Frustrujące! A gdy wrócił do ludzkiego wyglądu, Rachel zadała sobie następujące pytanie: Nie mógł tak od razu? (mając na myśli przemianę z kruka z powrotem w człowieka). Owszem mógł, ale jak zwykle wolał się nią pobawić. - Z nas dwojga tylko pan jest okrutny, panie Bergmann - nie kryła swej odrazy. Posyłając mu spojrzenie równie silne, co on jej. Z tym wyjątkiem, że nie było ono pełne irytującego spokoju. – Czego pan ode mnie chce? Jak mogłam się łudzić, że między nami wszystko jest już w porządku? Jak mogłam wypowiedzieć to na głos? Znów zbyt pochopnie zwróciła się do niego, co było jedną z najbardziej ryzykownych rzeczy, które zdarzyło jej się zrobić w życiu. To zwykłe okazywanie słabości. Pewnie myśli, że jestem naiwna, w dodatku zakompleksiona. A to nieprawda! Każdemu zdarza się czasem popełnić idiotyczną gafę, szkoda tylko, że w tej konstelacji (z Danielem) podobne sytuacje miały miejsce tak często, że Rachel wyrabiała normę na spotkania z resztą świata. Zastanawiające były jednak słowa mężczyzny. W pierwszej chwili zbagatelizowała ich znaczenie, ale kiedy z jej ust padła już odpowiedź, zdała sobie sprawę z roztargnienia spowodowanego towarzyszącymi jej silnymi emocjami. Rachel, nie daj się zwieść, nie daj się wciągnąć w kolejne gierki - podpowiadał chłodny rozsądek. Chęć przekonania się była jednak silniejsza. Tylko ostrożnie! Po prostu musiała uważać na słowa i gesty. Zarówno swoje jak i jego. Uspokoiła nerwy. Skrzyżowała ręce, a jej wzrok ze świdrującego przeszedł w nieco łagodniejszy. - W jaki sposób miałby pan niby odkupić przewinienia? To nawet przypominało ich ostatnią rozmowę. Prawdziwie czy nieprawdziwie – gdyby znów chciał „zaśpiewać” w tej tonacji, mógłby zrekompensować (nie w pełni) straty moralne poniesione przez Rachel. Promyk nadziei. Nie angażuj się!
Szczerość również dało się z powodzeniem udawać - kształt zdarzeń oscylował gwałtownie pomiędzy oznajmieniem porażki a odniesionego sukcesu; którego pragnął teraz jak nigdy dotąd. Nie było to powiązane konkretnie z Rachel - miało swoje korzenie w samej naturze Bergmanna, człowieka łapczywego w swoich działaniach, zachłannego, łaknącego za wszelką cenę zwycięstw (nawet na drobnych polach nie pozwalając wbijać się nieprzyjemnym szpilkom). Nie chciał odpuścić; gra znajomości dwojga odległych - ponieważ takimi byli - ludzi, z pewnością wyznających odmienne podejście do życia, była zbyt wzbudzającą ciekawość kwestią. Nie dopatrywał się tutaj niczego ponadto; lekki, nieobowiązujący flirt jeszcze wcześniej był ledwie draśniętą w serdeczności granicą, której nie chciał przekraczać - podejrzewając, że prędzej zraziłby wobec siebie kobietę a i nie spełnił tego, do czego w rzeczywistości dążył. Cała istota relacji miała się właśnie przekładać w sprawach niewielkich, sprawach nieistotnych, sprawach pomijanych przez nierozważnych przechodniów - nad jakimi, on, jakby na przekór uwielbiał się czasem pochylać. Oczekiwał wyłącznie kontaktu, postawił na jedną kartę i liczył - tak, nadal liczył - że będzie ona zwycięska. Z początku mogło się okazywać inaczej - już szukał ripost w głębi umysłu, rażąc ją jakby-skruszonym? nieco smutnym? nie to miałem na myśli? spojrzeniem (niemniej przeważała w nim nadal neutralność; aczkolwiek odcień błękitu, sposób kierowanego wzroku pragnął sprawiać wrażenie zmian w swoim tonie). Wargi wahały się jeszcze, czy zdołać wypuścić wiążące się w krtani słowa - i dobrze, ponieważ dalej, Rachel posłała mu z własnej strony deskę ratunku. Dlatego musiał być szczery. - Rozmową - powiedział wprost, niby otrzepując pył dawnych gier słownych, za którymi miał w zwyczaju się chować. - Najzwyklejszą. - Identyczny ton, poważny i bezpośredni. Brak zawoalowań wprawiających Zizzleswift w konsternację - nie chciał, aby sądziła, że staje się aktualnie obiektem bardziej ukrytych żartów. Było to zgodne z prawdą, Bergmann nie miał wobec niej żadnych negatywnych intencji. Jedynie sprawdzał. Siebie i ją. Nieszkodliwie. - Już bez przypadków. - przypomniał, nawiązując do wcześniejszego spotkania. W końcu oboje często zjawiali się w Hogsmeade.
Zwyczajnie się przyczepił. Niezwyczajnie. Taki niby ułożony, porządny człowiek, a emanował szczególnym mrokiem. Jego motywy były przed nią całkowicie ukryte. Może jednak za dużo sobie wyobrażam? Czuła się zagubiona. Czy nie lepiej byłoby postawić na komfort osobisty bez względu na intencje Daniela? Nawet jeśli tylko tak głupio wyszło. Bezpieczniej byłoby wrócić do pierwotnego stanu ich znajomości, do warczenia i szczerzenia kłów w ostrzegawczych sygnałach. Trudno, mogłaby się pogodzić z byciem głupią w jego oczach, zawziętą wariatką - on za to nie potrafił prawidłowo komunikować się z innymi, skoro tworzył wieloznaczności. Nie dążył do wyjaśnienia, więc Rachel nie zamierzała czuć się winna świadomego korzystania z mechanizmów obronnych. Miała wyraźny powód odcięcia się od Daniela Bergmanna i jego dziwacznych metod nawiązywania bliższych znajomości. Był bardziej pomysłowy niż głupiutkie dzieci ciągnące inne za włosy w celu zaprzyjaźnienia się, lecz to wciąż ten sam poziom. Jeśli natomiast znów przewyższył bibliotekarkę sprytem i intelektem (może nie myliła się co do jego złych zamiarów), tym lepiej dla niej, jeśli natychmiast przerwie te poniżające żarty. - Wspaniale, w takim razie z niecierpliwością czekam na najzwyklejszą rozmowę - odpowiedziała chłodno, dając mu do zrozumienia, że wcale nie cieszy się na ewentualne kolejne spotkanie. Nie mniej była gotowa na pozytywne tym razem doświadczenie. Mimo wcześniejszych rozważań nie zdecydowała się zamknąć mu drogi. Może miała do niego jakąś słabość. Tylko jeśli znów wywiniesz mi jakiś numer, to biada ci! - miała ochotę go ostrzec. Żadnych przypadków, żadnego robienia z niej idiotki czy wariatki, partnerska rozmowa - coś na kształt tej w bibliotece przy okazji naprawy książki. Chciałaby to zobaczyć. Ostatnia szansa, panie Bergmann. - Do zobaczenia. Tym razem udało jej się wreszcie opuścić to przeklęte pomieszczenie. Daniel, wrzaski i ptasie odchody. Praca bibliotekarki wcale nie była łatwa i przyjemna.
Wciąż padało. Cały dzień nic innego nie można było zobaczyć z okna zamku tylko jeden i ten sam obraz: spadających raz powoli, leniwie a raz gęsto płatków śnieżnobiałego puchu. Thomas pochłonięty zajęciami, które zdawały się nie mieć końca mógł tylko wpatrywać się w szybę i zastanawiać kiedy w końcu przestanie sypać. Śnieg oczywiście był frajdą i zima była jedną z jego ulubionych pór roku, ale jak wszystko w nadmiernych ilościach mogło powodować mieszane uczucia. Późnym popołudniem, kiedy to skończyła się ostatnia lekcja, mianowicie starożytne runy - miał nareszcie czas aby skończyć list do matki i wysłać go jeszcze przed weekendem. Sprawa była pilna, gdyż Eva Choi potrzebowała deklaracji syna co do pracy wakacyjnej. Jasnym było, że będzie bywał w szpitalu robiąc swoje w wyznaczonych godzinach, jednak oferta pracy, o której dała mu znać matka bardzo go zainteresowała. Chodziło o posadę nauczyciela lekcji rysunku w przedszkolu w Glasgow. Puchon bardzo lubił rysować. Sam się tego uczył i uważał, ze bardzo dobrze mu to wychodziło. A teraz kiedy mógł to jeszcze połączyć z pracą - wydawało się to spełnieniem jego cichych nadziei. Dlatego zaraz po zapieczętowaniu kawałka pergaminu, na którym widniały słowa skierowane go matki, Choi wyszedł z zamku i udał się w stronę sowiarni. Jego sowa nie wróciła jeszcze z poprzedniej trasy, więc uznał, że pewnie gdzieś zabłądziła (co dość często jej się zdarza), dlatego postanowił skorzystać ze szkolnych latających posłańców. Wchodząc do niewielkiego pomieszczenia na pierwszym poziomie wieży, pomyślał, że tym razem użyje jednego z czarnych kruków, które tak często były pomijane przez uczniów. Przypiął list do nóżki ptaka i wypuścił go przez okienko wylotowe, a ten szybko wzbił się w powietrze i zniknął. Tom uśmiechnął się do siebie, jeszcze przez chwilę patrząc za kruczkiem, po czym zwrócił się do jego kolegi w klatce obok, głaszcząc go po skrzydłach. - Wow, będzie ekspresem. - mruknął do ptaszyska. Kolejną jego miłością po szkicowaniu i Quiddichu były zwierzęta. Miał paru swoich przyjaciół, którym poświęcał czas osobiście i bardzo był do nich przywiązany, ale do każdego przedstawiciela braci mniejszych miał słabość.