W jednej z wież mieści się sowiarnia. Zazwyczaj pełno tu szkolnych sów czekających na ucznia pragnącego skorzystać z ich usług, bądź odpoczywających po locie z przesyłką. Powietrze wypełnia charakterystyczny, niezbyt przyjemny zapach ptasich odchodów i mokrych piór. Z tego powodu uczniowie zapuszczają się tu tylko, gdy chcą coś wysłać.
Wbiegła do sowiarni i wybrała pierwszą lepszą sówkę. Schowała kosmyk włosów za ucho, patrząc na zwierzątko. - Masz się pospieszyć. - rzekła stanowczo, przywiązując liścik do nóżki sowy - Czekaj na odpowiedź i dostarcz ją do Pokoju Wspólnego Hufflepuff. No, śmigaj już! - pogoniła sowę, patrząc jak odlatuje. Skinęła głową i zbiegła po schodach. Ciągle słyszała w głowie tykający zegar, przypominający, że ma się pospieszyć.
Weszła powoli po schodach, ciągle trzymając się poręczy, żeby przypadkiem sienie wywalić. Jak dobrze, że wyjście z pokoju wspólnego Krukonów było niedaleko. Gdy w końcu stanęła na samym szczycie, nie zastanawiając się długo, wybrała pierwszą lepszą sowę, która akurat była cała czarna i przywiązała jej do nóżki list. - Wiesz gdzie lecieć - wypuściła ptaka i nie patrząc już jak odlatuje, wróciła do pokoju wspólnego.
Wbiegła po schodach, nie zważając na śliskie schodki, z których mogła spaść. Ledwo mogła złapać oddech lecz mimo to uśmiechała się radośnie. Wreszcie zdobyła się na odwagę aby wygarnąć wszystko swojej rodzinie. Trochę przerażona skierowała się w stronę białego puchacza i przywiązała mu list do nóżki. Trochę agresywnie wyrzuciła sowę za barierkę. - Hej!- Krzyknęła za sówką, chcąc ją zawrócić, jednak było już za późno. - Czyli lepiej już się w domu nie pokazywać. - mruknęła sama do siebie.
Weszła powoli z listem w ręku, uważając, by nie spaść. Podeszła do sów zgromadzonych w tym pomieszczeniu i wybrała szarą, niezbyt dużą sówkę. - Leć do Pokoju Wspólnego Hufflepuff i przekaż ten list Rose Stuner. Czekaj na jej odpowiedź i przekaż ją mnie, do Pokoju Wspólnego Ravenclaw. Dobrze? - powiedziała Gabrielle, przywiązując list do nózki sowy. Nie była pewna, czy dobrze napisała ten list.
Droga Rose, czy możemy spotkać się dzisiaj? Możesz wybrać miejsce, jakie chcesz. Godzinę także. Proszę cię o szybką odpowiedź. Gabrielle
Pomogła wznieść się sówce. Widziała, jak odlatuje.
Najpierw chciała zanieść pracę osobiście, ale w końcu zrezygnowała z tego pomysłu, przypominając sobie, że właściwie nie wie gdzie jest gabinet profesor Harriet, a po drugie stąd było dość blisko no wieży Ravenclawu, więc nie będzie musiała znowu pokonywać tych wszystkich schodków. Robiła to tyle razy dziennie, że raz mogła sobie darować. Podeszła do pierwszej lepszej sowy i przywiązała jej do nóżki zwinięty pergamin, wraz z krótkim liścikiem. - Leć do profesor Harriet - szepnęła. Gdy sowa wyleciała, Bell wyszła, mając zamiar odpocząć w Pokoju Wspólnym.
Ruszył w stronę sowiarni powolnym krokiem. Śnieg zaczął go denerwować i kiedy tylko pojawiała się przed nim zaspa omijał ją szerokim łukiem. Nie wiedział po co zmierza akurat tam, szedł zastanawiając się o zadaniu z numerologii. Wziął głęboki oddech i patrzył z góry na ośnieżony las.
Ruszyła w górę, po schodach. Czyżby ta dziewczyna miała rację? Miała się zmienić, a raczej pozostać sobą? Sama już nie wiedziała. Przecież była sobą i to nie ona spowodowała kłótnię. próbowała jakoś normalnie rozmawiać, ale ta gryfonka ją olała. W ogóle nie słuchała. Po prostu stała i miała jej dość, a potem miała wymówkę, aby wyjść. - O, cześć - w sowiarni był Randy. Stał przy oknie, wyglądając na zewnątrz.
Zerknął przez ramię, gdy tylko usłyszał, że ktoś wchodzi do środka. Kiedy tylko zobaczył dziewczynę zdziwił się nieco. - Cześć - powiedział odwracając się w jej stronę. Nagle chuchnął w ręce, by je rozgrzać. W sowiarnii było strasznie zimno, jednak Randy był przyzwyczajony do tego, że zawsze marznął
- Co tu robisz? Dawno go nie widziała. Nie licząc lekcji, na których i tak siedzieli daleko od siebie. Podeszła do niego bliżej. - Dawno Cie nie widziałam - zwróciła na to uwagę, a po chwili zmieniła temat. - Zrobiłeś z numerologii ten portret numerologiczny?
- Nie wiem, znudziły mi się już błonia - mruknął.Owinął się porządnie szalikiem, żeby nie wdychać zimnego powietrza. -Wiem, faktycznie dawno - zerknął na nią. Nie bardzo mu się uśmiechało "unikanie" ( jeśli tak to można było nazwać ) dziewczyny. Kiedy tylko wspomniała o numerologii skrzywił się. Nie chciało mu się robić zadania, z resztą nie wiele wiedział - nie na tyle, żeby odrobić zadanie. - Nie, nie zrobiłem - powiedział wędrując oczami w kierunku dalszego okna - a ty ?
- Zrobiłam wczoraj. To nawet nie takie trudne. Faktycznie zrobiło sie nagle zimniej. Może to przez to otwarte okno? Rozejrzała sie po sówkach. Każda była identyczna, ale Andy miała nadzieję, że zoabczy tu ta jedyną, która miała zanieść jej list. Moze już wróciła, ale nie mogła jej znaleźć? To było nie realne, ale warto było żyć marzeniami, aby nie dobijać się jeszcze bardziej.
- Ja... jakoś nie miałem do tego głowy - zrobił zmartwioną minę, wiedział, że dzisiaj jest numerologia, ale jakoś mu się nie spieszyło. - Szukasz sowy ? - zapytał nagle, kiedy tylko zobaczył, że Andrea ciągle na nie zagląda. Przez cały czas zastanawiał się czy nie iść do biblioteki, żeby nadrobić zaległości. Zaczynam myśleć jak prawdziwy krukon - pomyślał, dobrze wiedział że nim jest, ale nie chciał, żeby był postrzegany jako ten, który pozjadał wszystkie rozumy. Szybko jednak odgonił od siebie tą myśl.
- Chcesz, moge Ci pomóc - zaoferowała się. - Tak, ale raczej nie znajdę. Wszystkię sa takie same, a ja szukam jednej, tej, która miała zanieść mój list... Chyba czas, abym kupiła sobie własną. Byłą tego coraz bardziej pewna. Przynajmniej ją rozpozna... Naciągnęła rekawy na dłonie, które skostniały.
Przez moment zrobiło mu się głupio. Nie widział innej opcji, chyba że biblioteka, ale skoro pomoc pojawiła się tak nagle zdecydował, że jednak się zgodzi. - Jeśli możesz... - powiedział uciekając gdzieś wzrokiem. Czuł się źle, że inni mają uczyć go numerologii, a przecież gdyby chciał sam sobie by dał radę. - Też bym musiał kupić sobie własną sowę - wycedził nagle.
- Cały czas mam wolny czas, więc nie ma problemu - odpowiedziała. - Nawet krukon ma prawo czegoś nie rozumieć - uśmiechneła się. - Co powiesz, aby wybrać się jutro do Londynu? Moze nie będzie sypać.
- No tak... więc ? Od czego trzeba zacząć ? -zapytał czekając na wskazówki. Po chwili podszedł do jednego z otwartych okien i zamknął je. Przestało w niego wiać i usiadł pod ścianą. - Całkiem niezły pomysł - szepnął - mam nadzieję, że nie będzie padać śnieg... no dobrze, więc jutro - powiedział szczerząc się do niej.
Wyjęła różdżkę, otwierając jeszcze na chwilę okno. W dormitorium, w którym zostawiła portret zostało otwarte ono, więc bez przeszkód przywołała pergamin z pracą domową. Zamknęła okno i usiadła obok niego. Pokazała pergamin. - To jest akurat mój portret, ale Twój będzie podobny. Wystarczy tylko, że dodasz do siebie liczby z daty urodzenia - wskazała na pierwszą, powstało liczbę - i wyjdzie Ci wibracja urodzenia. Następnie pod litery imienia podstawisz liczby - pokazała na tabelę, w której miała uporządkowane liczby do liter - a potem zsumujesz liczbę samogłosek i spółgłosek, a potem do siebie dodasz. To pierwsze to Wibraga Wnętrza, Wibraga Ekspresji Zewnętrznej, a ostatnia, to cele życiowe - tłumaczyła. Sama to w miarę rozumiała. - W ostatniej, wystarczy pod litery podpisu podstawić cyfry i je zsumować. I to wszystko - wyjaśniła. - Zgoda, to jutro pomożesz mi wybrać sowę.
Spojrzał na jej portret numerologiczny. -Ah tak... - mruknął pod nosem - w takim razie będę musiał szybko się za to wziąć. Spojrzał na dziewczynę, nagle przypomniało mu się, że jutro nie będzie mógł. - Andrea, zapomniałem... Nie bardzo jutro będę mógł, chyba, że pod wieczór. Jeśli ci to nie pasuje, to może przełożymy na inny dzień, a nie na jutro ? -spytał myśląc dalej o nauce. Niestety ją zawsze stawiał na pierwszym miejscu, z czego nie bardzo był dumny. Nie potrafił porozmawiać z nikim, bo zawsze myślał tylko i wyłącznie o tym, żeby odrobić zadania.
Zwinęła pergamin. Nie będzie przepisywać tego drugi raz, więc starała się, by go nie zniszczyć. - Może być wieczorem, albo w weekend. Kiedy będziesz miał czas - powiedziała. Nagle, coś zaczęło pukać w okno. Dziewczyna wstała. Tym 'czymś' była sowa. Jedna ze szkolnych płomykówek. Wpuściła ją do środka. Do nóżki miała przyczepiony mały zwitek pergaminu, który zaadresowany był do Andrei.
- W takim razie jutro wieczorem - powiedział - bo nie wiem, czy potem też będę miał czas. Spojrzał na płomykówkę i się uśmiechnął. - Tu jest twoja zguba - szepnął pokazując jej język. Siedział dalej pod ścianą wpatrując się w Andreę i sówkę. Dziewczyna wyglądała pięknie na tle zimowego lasu, zachichotał pod nosem i oparł głowę o ścianę przy której siedział.
- Idź Ty krukonie - wystawiła mu język. - Tylko nauka Ci w głowie - uśmiechnęła się. - Chociaż ja muszę napisać to na obronę, a na dodatek nie pamiętam prawie nic z pojedynków - wywróciła oczami. Odwiązała liścik od nóżki sowy, natychmiast go czytając. Posmutniała. A tak czekała na ten list. Myślała, że znajdzie w nim coś wartościowego, a tu nic. Kolejny, głupi list od rodziców. A raczej od matki. Ojciec nie miał czasu, aby cokolwiek napisać.
- Z obrony mogę ci pomóc - powiedział szczerząc się do niej - zapisałem sobie wszystkie zaklęcia z lekcji. Kiedy spojrzał na jej zawiedzioną minę wstał z ziemi i podszedł do niej. - Co się stało ? - zagadnął i spojrzał na pergamin w jej dłoniach. Przez chwilę miał zmartwioną minę, ale zaraz uśmiechnął się do niej ciepło. Czyżby zła wiadomość ?
- Nic, po prostu kolejny, pusty list. To miała być odpowiedź od siostry, ale jednak nie. Mam napisała, kiedy mam przyjechać do domu - wzruszyła ramionami. - Może jeszcze doczekam się odpowiedzi. - Chętnie. Ja raczej nie zapisałam nic. Przez następne kilka lekcji będą same pojedynki. To co, ręka ma mi odpaść, aby opisała na każdą lekcje inny? - zironizowała.
- Jak będziesz tylko potrzebowała pomocy daj znać - powiedział - muszę się jakoś odwdzięczyć za numerologię. Przez moment zastanawiał się, czy zadać jej to pytanie, wachał się. - A czy... Kiedy będzie ta pełnia ? - zagadnął powoli trochę plącząc się we słowach.
- Nie musisz, sam zrobiłbyś pewnie to samo - odpowiedziała. - 28 lutego, ale już 27 muszę jechać do domu. Nie wiem kiedy wrócę. To wszystko zależy od tego, jak będę się czuła. Mogę wrócić dzień po pełni, dwa, a nawet tydzień - wytłumaczyła. Podarła list na części i zaklęciem spaliła. - Incendio - szepnęła.