Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Słowa Shenae rzeczywiście były prawdą. Najlepszym obrońcą w Hogwarcie była ona, cóż nie zamierzała sie z tym już nie zgadzać. Widziała co mają do zaoferowania inne drużyny w tym zakresie, było trochę słabo. Nie ogarniała już czy jej drużyna ma jakiekolwiek szanse na wygranie pucharu, ale i tak zależało jej, aby wygrać ten mecz. Walka do końca, to było to. Zgarnęli już pierwsze punkty, co ucieszyło ją, nie było jednak po niej tego widać, wciąż nie była w nastroju. W zasadzie czekała tylko, aż Deven złapie znicz i będzie po wszystkim. W tym czasie ona zamierzała dać pokaz swoich umiejętności, a potem po prostu iść, gdziekolwiek. Wiedziała już, że to nie jest jej ostatni mecz, nie zamierzała kończyć szkoły w tym roku. Swoją drogą była ciekawa co szkoła zaoferuje jej w następnym sezonie. Wrócą drużyny domowe? Oby nie, czuła się dobrze w obecnym składzie i to jak najbardziej było widać. Wiedziała już, że w jej kierunki leci prawdopodobnie kapitan drużyny przeciwnej, nie denerwowała się z tego powodu. Gracz jak gracz, wiedziała na co ją stać i że na boisku praktycznie nic nie jest dla niej wyzwaniem. No chyba, że granie na innej pozycji. Co dalej? To co zawsze, obrona, a potem podanie do ścigającego. Możliwe nawet, że do Ivy. Obecność siostry na meczu było dla niej zaskoczeniem, zamierzała z nią o tym pogadać po meczu. Może stworzą duet nie do pobicia?
Cieszyła się bardzo, że mecz odbywał się po jej powrocie do Hogwartu. Nie czuła się co prawda jakoś bardzo w formie, bo Winnie się obijała i nie robiła treningów, a też ten Lazare nie wpadł na pomysł, żeby ich trochę pomęczyć. Ale latanie na miotle było super, tak samo jak odbijanie tłuczka, chociaż nie zawsze radziła sobie z nią tak świetnie jak powinna. Ich drużyna przedstawiała się bardzo ubogo, bo poza nią, Cy i Winns, skład bez przerwy się zmieniał. Ale czy to takie ważne? Musiała tylko panować nad tymi okropnymi, ciężkimi piłkami, żeby to nie ich drużynie zrobiły krzywdę. Nim zdążyła coś sensownego zrobić, już przeprowadzono pierwszy atak na pętle i Tłuczki zdobyły punkty. Cóż, nie oczekiwała jakoś dużo po Freyi, więc uśmiechnęła się do niej i poleciała pomóc w ataku Winnie. Nie zdążyła co prawda uderzyć nim Julka obroniła, bo tłuczek poleciał chwilę później i zamiast w nią trafił w ścigającą przeciwnej drużyny. Też dobrze. Winnie mogła znowu spróbować zaatakować.
To był bardzo wyrównany mecz. Ledwo Tańczący z Tłuczkami zdobyli pierwsze punkty, a potem obronili atak Płonących Mioteł, gra zaczęła toczyć się wyjątkowo równo. Padała pętla za pętlą, a drużyny szły łeb w łeb, jeśli nie licząc zdobytej na początku małe przewagi hogwarckiej drużyny. Wyglądało na to, że ich poziomy były wyrównane. Trzeba było tylko czekać kto złapie znicza! I kiedy mecz tak trwał i trwał, wreszcie szukający po raz kolejny rzucili się w pogoń za złotą piłeczką. Wyścig był z pewnością imponujący, bo to przecież chodziło o wygraną i o Puchar, ale ostatecznie złapała ją szukająca Mioteł. Radość wybuchła wśród drużyny i Salemczyków na trybunach. 120 do 70... wyglądało na to, że Salem zdobywa Puchar Quidditcha.
Szukający - 33 kostki na dodatkowe punkty 6 i 6 120 do 70 dla Płonących Mioteł. koniec meczu, wygrywają Płonące Miotły
Rok szkolny chylił się ku końcowi, a egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, co wcale nie oznaczało, że Nathaniel zrezygnuje z regularnych treningów quidditcha. Stwierdził, że i tak to, co miał sobie powtórzyć, zdążył już opanować. Natomiast z niektórych przedmiotów miał tak duże zaległości, że i tak nie liczył na zbyt dobre stopnie. Z kolei to właśnie z quidditchem chciał wiązać swoją przyszłość, dlatego nikt nie mógł zaciągnąć go do książek na kolejne długie godziny. Szczególnie, że pogoda sprzyjała lataniu na miotle. Co prawda czasami popadało, ale generalnie było naprawdę ciepło, i to było najważniejsze. W końcu z cukru nie byli, żeby przestraszyć się jakiegoś tam deszczu. Kiedy dotarł na boisko quidditcha, otworzył wypożyczoną w szkole skrzynię z różnego koloru piłkami i czekał na swojego kuzyna, który najwyraźniej także nie chciał marnować czasu na naukę do egzaminów końcowych. W sumie...wcale to Cole'a nie zdziwiło. Michael zawsze dobrze się uczył, ale tak jak i on, miał słabość do quidditcha. Od kiedy pamiętał, ćwiczył z nim latanie na miotle, jeszcze za dzieciaka, kiedy ich rodzice spotykali się na wspólne obiady czy kolacje. Oczywiście rodzice nie zaprzestali wzajemnych odwiedzin, ale teraz chłopaki bywali w domach jedynie w przerwach świątecznych i na wakacje, a treningi odbywali przede wszystkim na profesjonalnym, szkolnym boisku. Nate ukradkiem zerknął na szkolną miotłę, krzywiąc się delikatnie. To nie tak, że jej nie lubił. Wysłużyła mu się przecież przed tyle lat doskonale. Chłopak marzył jednak o jakimś szybkim i solidnym Nimbusie. Oszczędzał nawet pieniądze na zakup takiego cacka, ale musiał przyznać, że to nie było takie proste. Najlepsze modele kosztowały fortunę, a jego na razie nie było stać na coś, co rzeczywiście by go usatysfakcjonowało. No trudno, jak to mówią, złej tanecznicy przeszkadza rąbek u spódnicy. On złą tanecznicą nie był, więc postanowił na dzisiejszym treningu dać z siebie wszystko, niezależnie od niesprzyjających okoliczności i średniej jakości sprzętu. - Spóźniłeś się! - Krzyknął, kiedy wreszcie zobaczył drugiego Cole'a na horyzoncie. W jego głosie na próżno było jednak szukać wyrzutów. Puchoński student szczerzył się bowiem od ucha do ucha, pewnie już na myśl o tym, że będzie mógł wzbić się w powietrze. - Przyznaj się... kto Cię zatrzymał? Jakaś fajna dziewczyna? - Zapytał, kiedy @Michael Cole dotarł już na miejsce. Szturchnął nawet lekko Gryfona, próbując się dowiedzieć czegokolwiek o szczegółach jego życia uczuciowego. Prawdę powiedziawszy, wątpił w to, że chłopak nagle się otworzy i zacznie mu wszystko opowiadać. Nate prędzej chciał go trochę takimi pytaniami pomęczyć i pozaczepiać. Czekając na odpowiedź, wyciągnął z kufra kafel i rzucił go w kierunku swojego towarzysza. - To co, najpierw Ty strzelasz - ja bronię, a potem zamiana? - Mruknął, nie siląc się na opracowywanie jakiegoś skomplikowanego planu gry. Byli tutaj we dwóch, więc i tak nie mieli zbyt dużego pola do manewrów.
Egzaminy egzaminami, nauka nie mogła leżeć odłogiem, ale każdy miał swoją wytrzymałość. Michael potrafił doskonale się skupić na swoich obowiązkach, ale im bliżej było wieczoru, tym skupienie stawało się mniejsze i wybiórcze. Swój przydział notatek ogarnął na dzisiaj, pora więc na odrobinę przyjemności. Cole dobrze pamiętał, że umówił się z kuzynem na grę. Miał się stawić dokładnie o siedemna... Merlinie! Wskazówki zegara wskazywały już kwadransowe spóźnienie! Michael rzucił wszystkie pergaminy na łóżko i sięgnął po ubrania do gry. Naciągnął na plecy wysłużoną już koszulkę z logiem angielskiej drużyny quidditcha z Londynu i pobiegł do schowka. Porwał swoją miotłę - niestety szkolną, gdyż jego wspaniały okaz skończył żywot roztrzaskując się pewnego wietrznego dnia na szkolnym murze. Musiał brać co było. Nie bacząc na nikogo wybiegł na błonia i skierował się na boisko. Dopiero kawałek przed nim zwolnił i wszedł pewnym krokiem na murawę. Uśmiechnął się szeroko słysząc zarzut kuzyna. -Jak zawsze, Nejt. Nie zmieniło się nic w tym temacie. -zażartował, opierając miotłę o trawę. Wywrócił oczami na domysły Puchona. -Nie, spotkałem kolegę, który był Tobą zainteresowany i pytał o Twojego wizbooka. -rzucił rozbawiony. Wiedział o zainteresowaniach Nathaniela. Chociaż początkowo go to mocno zaskoczyło i nie wiedział, czy nie obróci się to przeciwko niemu, później w pełni to zaakceptował. Życzył kuzynowi jak najlepiej i nie wyśmiewał się z jego orientacji. Co do jego kontaktów z dziewczyn... był to temat zbyt szeroki, aby go teraz roztrząsać. Złapał kafel i podrzucił go sobie parę razy nad głową. -Jak zawsze. Później możemy spróbować się pościgać za zniczem. I puścić jednego tłuczka. -zaproponował, już ciesząc się na ten trening. Zapowiadało się zabawnie. Jak zwykle z kuzynem.
Widział jak jego gryfoński kompan wymownie wywrócił oczami, ale nie oszukujmy się, wcale nie spodziewał się po nim innej reakcji, toteż wcale nie poczuł się urażony. Zamiast tego wybuchnął gromkim śmiechem, kiedy to Michael przejął pałeczkę i obdarzył go złośliwym komentarzem. - Bardzo śmieszne, zgrywusie. - Odpowiedział nadal rozbawiony tą idiotyczną wymianą zdań, chociaż prawdę mówiąc, szkoda mu było trochę, że to nie była prawdziwa historia. Kto wie, może gdyby jakiś przystojniak naprawdę zapytał o jego wizbooka, jego życie wywróciłoby się do góry nogami? I przynajmniej zdołałby może wreszcie zapomnieć o Calebie, który najwidoczniej miał go w głębokim poważaniu. - O, to niegłupi pomysł. Widzisz, wiedziałem z kim się zgadywać na quidditcha. - Powiedział tak, jakby to było coś wyjątkowego. Nie to, że umawiali się na treningi czasami nawet kilka razy w tygodniu. Ale plan drugiego Cole'a Puchonowi wyjątkowo przypadł dzisiaj do gustu. Pewnie dlatego, że chłopak zastanawiał się nad tym czy by nie poprawić swoich umiejętności właśnie na pozycji szukającego. Miał zamiar trenować przez całe wakacje, by później, jeśli tylko się uda, pokazać na co go stać, w szkolnej drużynie Hufflepuffu. A kto wie, może i w przyszłości w narodowej reprezentacji. Nate wzbił się w powietrze, zatrzymując się w okolicy środkowej pętli, obserwując bacznie ruchy swojego przeciwnika, którym dzisiaj był Mickey. Patrzył dokładnie na jego ręce, a także na trzymanego przez niego kafla. Miał nadzieję, że uda mu się przechytrzyć kuzyna, co wcale nie było takie proste, zważywszy na to, że Gryfonowi również nie można było odmówić talentu do gry w quidditcha.
Roześmiał się, gdy Nate parsknął śmiechem. Wiedział, że Puchon się za to nie obrazi. Takie żarty były na porządku dziennym. Michael nie miał żadnej konkretnej panny na oku. Oczywiście, podobała mu się nie jedna, nawet byłby skory zaprosić na randkę, lecz żadna tak na prawdę nie skradła mu serca na tyle, aby oszalał na jej punkcie. Chyba, że mowa była o @Tori Lacroix, ale to szaleństwo miało zgoła inny wymiar. Dziewczyna doprowadzała go do białej gorączki i fakt, że ich usta raz się spotkały było dziełem przypadku. Nie mógł odmówić jej kuszących warg, ale nie planował kiedykolwiek jej to powiedzieć. Chociażby go torturowano. -Widzisz, bo ja zawsze byłem tym inteligentniejszym. -wyszczerzył zęby do kuzyna. Wsadził kafel pod pachę i wskoczył na miotłę. Wystartował do pętli, przy których zawisnął Nathaniel. -Chcesz fory czy gramy na prawdę? -krzyknął, podrzucając kafla w dłoniach. Pochylił się mocno nad rączką i wystartował w stronę pętli. Zamarkował rzut na środkową pętlę, aby zgrabnie przerzucić piłkę na prawą bramkę.
Ostatnio zmieniony przez Michael Cole dnia Sob 18 Cze 2016 - 17:58, w całości zmieniany 2 razy
Dobrze, że Michael nie zdecydował się wspominać o @Tori Lacroix na głos. Nathaniel, podobnie do swojego kuzyna, nie miał o niej dobrego zdania. A może właśnie w pewnym stopniu przez wzgląd na drugiego Cole'a nienawidził jej z całego swojego serca? Zawsze wyznawał w końcu zasadę, że "wróg mojego przyjaciela jest i moim wrogiem". Chociaż... to nie chodziło tylko o to. Po prostu puchońskiego studenta przerażali wilowaci. To było nie fair wobec innych stosować te wszystkie głupie sztuczki, hipnozy i inne bajery. Miłość musiała być prawdziwym uczuciem, a nie wymuszonym trikiem. I prawdę powiedziawszy, Nate nawet nie miał pojęcia czy Tori korzysta ze swoich umiejętności celowo i czy robi to w niegodziwych celach, ale sam fakt, że je posiadała sprawiał, że Cole wolał się do niej nie zbliżać. - Ty? Chyba sobie żartujesz? - Tym razem się napuszył, ale rzecz jasna, tylko na chwilę, bo potem znowu wybuchnął gromkim śmiechem. Wiedział, że takie żarty z Michaelem to tylko przepychanki słowne. Musiałoby się chyba stać coś naprawdę poważnego, żeby chłopaki byli wobec siebie złośliwi na poważnie. Na szczęście do tej pory nigdy nie pokłócili się o coś większego. Może czasami posprzeczali się o głupoty, ale i tak godzili się wtedy jeszcze tego samego dnia. Cóż, mieli o tyle łatwiej, że mogli być pewni tego, iż nigdy nie pozagryzają się w walce o którąś z przedstawicielek płci pięknej. Zawsze był to jakimś komfort, jeśli mowa o przyjaciołach. W każdym razie... ten żart Gryfona i tak wyprowadził na moment Nathaniela z równowagi. Kiedy Puchon zaczął się śmiać, nie zorientował się, że gra już się rozpoczęła, a jego reakcja, jako obrońcy, była niestety spóźniona. Kafel przeleciał przez pętle, a Nate nawet z tak daleka mógł dokładnie dostrzec ten wyszczerz na twarzy Mickey'ego. - Zdekoncentrowałeś mnie. Dawaj jeszcze raz, zobaczymy czy znowu pójdzie Ci tak dobrze. - Rzucił swojego towarzyszowi wyzwanie, mając nadzieję, że tym razem się nie zapomni. Był już wystarczająco wkurzony na siebie po pierwszej pętli dla Michaela i nie chciał dopuścić do tego, że jego kuzyn powtórzy swój tryumf. Reprezentant Hufflepuffu wyobraził sobie, że właśnie przygotowuje się do obrony strzału Irlandzkiej Drużyny Quidditcha (nie to, żeby Mickey był Irlandczykiem, ale przecież trzeba było go do jakiejś reprezentacji w tym scenariuszu wrzucić). Musi obronić, żeby zapewnić swojej kompani zwycięstwo. Cały Narodowy Stadion Quidditch zamarł, by za chwilę skandować jego imię i nazwisko oraz obdarować go gromkimi brawami. - Proszę państwa, Nathaniel Cole wybronił strzał Michaela Cole'a! Spektakularne zwycięstwo Angielskiej Drużyny Quidditcha! - Krzyknął do swojego przyjaciela, unosząc do góry zaciśniętą w pięść prawą dłoń.
Pierwszy mecz quidditcha w roku szkolnym był zawsze bardzo głośnym wydarzeniem. I tak samo było teraz, trybuny wypełniali kibicie w zielonych i czerwonych barwach. Lazare miał po raz kolejny przyjemność sędziować mecz, więc też jemu przypadło wypuszczenie piłek ze skrzynki. Kiedy kapitanowie obu drużyn uścisnęli sobie dłonie, nauczyciel życzył wszystkim powodzenia i wyrzucił kafel do góry. Sprytniejszy okazał się ścigający w zielonym stroju i to on pierwszy złapał piłkę.
Zaczyna Slytherin zasady Pamiętajcie o możliwości przerzutu za każde 10 punktów z gier miotlarskich. Jeśli chcecie wykorzystać bonus za miotłę, musicie w pierwszym poście zaznaczyć, że ją macie.
Claire od samego początku wiedziała, że to był zły pomysł z Quidditchem. No, ale postanowiła zaryzykować, zabawić się i tak oto wylądowała w zielonym stroju do gry, na miotle, jako ścigająca. Któż mógł wiedzieć, że księżniczka jak ona postanowi się ubrudzić? Nawet sama Zusse tego nie przewidziała, ale było już za późno, żeby się wycofać, wszystko działo się za szybko. Wskoczyła na miotłę, zajęła swoją pozycję i oto była w powietrzu, z mocno bijącym sercem i wmawianiem sobie, że wszystko będzie dobrze, najwyżej pobrudzi sobie dłonie. A przynajmniej miała taką nadzieję. Zanim się zorientowała, kafel poszybował w górę i chwilę później miała go w dłoniach, zastanawiając się jakim cudem. No, ale nie narzekała, tylko ruszyła przed siebie, przygotowując się do podania... Kiedy to piłka została brutalnie przejęta przez ścigającego z przeciwnej drużyny, a w Claire się zagotowało. Jak to Gryfon śmiał zabierać jej kafla?! Pochyliła się na miotle i ruszyła za nim (oczywiście, trochę wolniej, niż było to wymagane, bo nadal bała się, że spadnie z tego kijka), by w razie czego móc odebrać piłkę, albo podanie. Nie będzie żaden czerwony jej przeszkadzał, co to to nie!
Może przeznaczeniem Cassandry było latanie na miotle? Nigdy nie miała jakiś gigantycznych zdolności w jakiejkolwiek aktywności fizycznej, ale zgodnie z zasadą "szukaj, a znajdziesz" postanowiła posadzić swój chudy tyłek na miotle i zagrać. W sumie nie stresowała się jakoś bardzo, potraktowała to jako kolejną możliwość poszukiwania i swojego rodzaju podróży w nieznane. Mocno zaparła się, że muszą wygrać ten mecz, więc kiedy tylko Claire złapała kafla pochyliła się nad miotła i jednym ruchem ręki podrzuciła go jej spod pachy i przechwyciła pod swoją. Jakież niesamowite szczęście zawitało na twarzy Gryfonki. Pierwszy raz w życiu gra w meczu i tak wspaniale jej idzie! Uśmiechnęła się od ucha do ucha, zrobiła zwrot i poszybowała w stronę bramek przeciwników. Ba! Nawet zręcznie wymięła kilku bardziej doświadczonych zawodników! Juz była święcie przekonana, że ma naturalny talent... Do czasu aż przeciwnik z dziecinną łatwością przechwycił możliwość zdobycia punktu. Komuch tu chyba ten wesoły uśmieszek właśnie zniknął z twarzy. I niestety to jesteś ty Cassie!
Lope nie miał pojęcia, że sprawy tak się potoczą. Spodziewał się, że spokojnie ukończy studia w Calpiatto i najprawdopodobniej zwieje z domu, żeby szukać siostry, przy okazji zabierając ze sobą swoją narzeczoną. Ale szlag trafił i studia, i rodziców, i narzeczoną. Wylądował tutaj - w szkole o której słyszał mnóstwo dziwnych rzeczy. W ogóle się w niej nie odnajdywał, ale może to dlatego, że tak bardzo unikał kontaktu z ludźmi? Czuł się źle. Od dawna nie ciążyła mu taka samotność i ból, coraz ciężej udawało mu się to ukrywać. Quidditch był dla Smoka chwilą wytchnienia. Przyjęli go oczywiście od razu, gdy tylko dał popis swoich umiejętności. Nie bez powodu był kilka lat kapitanem drużyny w Calpiatto. Najgorsze, że zajęto już wszystkie miejsca i musiał zadowolić się rezerwą, co mocno ubodło jego dumę. Za bardzo jednak kochał Quidditcha, żeby zrezygnować przez taką błahostkę. I tak wiedział, że wezmą go do każdego meczu. Nie orientował się, czego się spodziewać, a tego nie lubił. Nie znał nikogo z drużyny i wiedział, że to podziała na niekorzyść tego meczu. Jeśli będzie mógł wybierać, zaatakuje sam. Przed wskoczeniem na miotłę strząsnął pyłek z rękawa swojej nowej szaty, która lśniła jak szmaragd. Ciekawiło go, czemu trafił akurat do Slytherinu. Jego przyjaciel i druga bliska mu osoba trafili oboje do Ravu, domu tych mądrych, a najlepsza przyjaciółka do Gryffindoru. Chcieli mu przekazać, że jest głupszy od nich? Lope musiał się na temat domów więcej dowiedzieć, ale teraz należało się skupić na grze. Skinął głową na powitanie kapitanowi, którego rozpoznawał z zapisów. Mimowolnie stwierdził, że jego postura jest odpowiednia i raczej sprawia wrażenie kogoś, kto potrafi zadbać o drużynę. Ciekawiło go też, jak grają Hogwartczycy. Unosząc się trochę wyżej niż powinien nad boiskiem, obserwował atak młodej dziewczyny, która chyba nie do końca wiedziała, co ma właściwie zrobić. Możliwe, że to był jej pierwszy mecz, ale chyba nie wypuszczaliby takiego nowicjusza? Chwilę później okazało się, że jej szybkość to za mało i Slytherin stracił swoją szansę. Do boju ruszyła kolejna dziewczyna, a Lope uznał, że to jest jego moment. Błyskawicznie zapikował w dół, by po chwili świsnąć tuż obok dziewczyny i wymijając kolejnego zawodnika, pomknąć naprzód już z kaflem w rękach. Poświęcił chwilę na ubezpieczenie się i ocenienie sytuacji, ale nie wiedział, komu może podać. Ruszył więc sam do ataku, zaciskając palce na piłce. Wiatr rozwiewał mu włosy, a on skupiał się tylko na obręczy naprzeciwko. Postanowił się popisać i wykonał dość skomplikowany trik - wyrzucił przed siebie w górę kafla, narażając go na atak Gryfonów, ale nim ktokolwiek zdążył zareagować, wykonując szybkie salto uderzył końcem miotły piłkę. Wyprostował się i obserwował z uwagą lot kafla, który kierował się prosto do bramki drużyny czerwonych. Uda się?
Daisy nie czuła się najlepiej w zielonym stroju na boisku. O wiele lepiej było w zeszłym roku, kiedy prezentowała Płonące Miotły. I to o ile - w końcu pokonali pozostałe dwie drużyny z Hogwartu! Byli zgranie i w ogóle... a teraz... chyba nie za bardzo. Nie była ani na jednym treningu, nie słyszała również, aby jakikolwiek był organizowany. Czuła się trochę niepewnie, a trochę też beztrosko, kiedy dzierżąc w dłoni pałkę i dosiadając swojego superowego Nimbusa 2016 wyleciała na boisko. Świetnie się na nim latało, ale to mogło nie wystarczyć do wygrania. Unosiła się w powietrzu tak trochę bez celu i postanowiła zareagować dopiero, kiedy Lope zaatakował pętlę gryfonów. Uderzyła więc w tłuczek z całej siły, ale ten niestety nie chciał się słuchać i poleciał trochę nie w tym kierunku co trzeba.
Pierwszy mecz, w którym Axel miał wziąć udział i to jeszcze na takiej odpowiedzialnej pozycji. Przed rozpoczęciem meczu prawie trząsł się z emocji, które w sobie dusił; był niesamowicie podekscytowany, ale równocześnie zestresowany. Nie chciał zawieść swojej drużyny, nie chciał zawieść reszty Gryfonów, którzy dzisiaj im kibicowali. W odpowiednim czasie wlazł na miotłę i odbił się od ziemi, szybując w stronę bramek. Miał wrażenie, że ma spocone ręce. Wziął głęboki wdech, uspokajając swoje myśli. Chciał wypaść jak najlepiej. No i chciał wygrać. Pierwszy raz nie był kibicem, a uczestnikiem gry, a więc już rozumiał zdenerwowanie jego poprzedników. Axel obserwował wszystko co dzieje się na boisku ze skupieniem. Zebrał myśli, uważając na każdy, nawet najmniejszy ruch. Był gotowy, a w dodatku trochę się opanował. Słyszał krzyki i gwar, a zarazem świszczący wiatr przy uchu. Nie minęła chwila, a Rogers zobaczył Lope zbliżającego się do niego. Szatyn zacisnął dłonie na miotle i w odpowiednim momencie odbił piłkę od bramki, które poleciała w zupełnie inną stronę. Ax krzyknął, unosząc pięść w górę.
Deven od początku był zdeterminowany. Nie miał zamiaru odpuścić, nigdy nie odpuszczał, ale już na pewno nie w meczu ze ślizgonami! Zresztą tak dawno nie latał, że wszystko w nim aż buzowało, żeby pokazać, na co go stać na miotle! Jeszcze w szatni wygłosił krótką mowę motywacyjną, zagrzewając swoją drużynę do boju, patrząc z nadzieją na nowe nabytki, młodziutkich zawodników, którzy po raz pierwszy mieli wlecieć na boisko. Pogoda była piękna jak na koniec września i Quayle wzbijając się w powietrze poczuł przypływ optymizmu. Ścisnął kolanami swoją błyskawicę i wzbił się wysoko, zostawiając swoją drużynę samą sobie i koncentrując się na złotej piłeczce. Całkowicie odciął się od tego, co działo się na dole, kątem oka obserwując tylko szukającego Slytherinu, ale przede wszystkim próbując dostrzec złoty błysk. Nagle coś śmignęło mu koło ucha i zaczęło pikować w dół. Quayle wydał z siebie cichy okrzyk, po czym spektakularnie zanurkował w powietrzu, osiągając zawrotną prędkość, która na innej miotle byłaby cholernie niebezpieczna, a na Błyskawicy 2013 była tylko... bardzo niebezpieczna. Wiedział, że jeszcze sekunda i nie zdoła wyhamować, ale w tym momencie jego palce zacisnęły się na złotej piłeczce. W ostatniej chwili poderwał trzonek miotły do góry i wystrzelił w powietrze z przejmującym, indiańskim okrzykiem, unosząc w górę zaciśniętą pięść, w której trzepotał się słabo złoty znicz.
Ostatni mecz zakończył się bardzo widowiskowym złapaniem znicza przez szukającego gryfonów. Lazare wiedział, że żadna z drużyn nie nagrała się wystarczająco, dlatego na jednym z treningów zaproponował powtórkę meczu. Nie były to oczywiście oficjalne rozgrywki, bo te odbywały się w z góry określonych terminach, ale w nagrodę mógł obiecać punkt dla domów. Teoretycznie mieli grać ślizgoni i gryfoni, ale jeśli osoby z innych drużyn miały ochotę, również mogły dołączyć. Kiedy wszyscy się zebrali na boisku, Lazare rozpoczął mecz. Wyrzucił kafla, którego złapał ścigający gryfonów, a inne piłki już dawno krążyły w powietrzu.
Zaczyna Gryffidor. Zasady jak poprzednio.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris zajęła sobie miejsce na trybunach już przed meczem Gryffindor-Slytherin. Oczywiście, kibicowała Gryfonom, miała nadzieję, że dadzą popalić uczniom z domu Węża. Przyzwyczaiła się do tego, że zazwyczaj stała po ich stronie. Znalazła sobie wygodne miejsce i obserwowała zawodników, ale mecz skończył się bardzo szybko. Kiedy usłyszała, że można uczestniczyć w następnym, natychmiast pobiegła się zgłosić. Niewiele myśląc postawiła na bycie ścigającą u Gryfonów. Była zestresowana, ale wiedziała, że to nie jest prawdziwy mecz. Znalazła się w posiadaniu kafla już na początku, co ją kompletnie oszołomiło. "Merlinie, co, jak, gdzie, kiedy, kto" - myślała w panice, unikając agresywnych ataków Ślizgonów. Jej miotła niemal sama pomknęła naprzód, a ona myślała tylko, żeby jakoś dolecieć do tych pętel. Może to dzięki jej dziwacznym zygzakom udało jej się dotrzeć aż przed jakiegoś białowłosego chłopaka. Pod wpływem emocji postawiła na rzut i zamachnęła się. Nawet nie myślała o tym, żeby podać komuś innemu, po prostu marzyła o tym, by trafić.
Usłyszał o jakimś treningu rozgrywanym przez Ślizgonów i Gryfonów, więc znudzony aż tak bardzo poszedł poobserwować ich starania i co najwyżej pośmiać się z kilku nieudanych akcji. Pierwszy mecz zakończył się dość szybko, przez co wygwizdał PRAWIE całą drużynę zielonych. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że chwilę później został zwerbowany przez nauczyciela do właśnie tego składu. Więc uznając, że to nawet ciekawy sposób na jeszcze większe wkurzenie zielonych. Podczas przerwy między drugim meczem wskoczył w strój i łapiąc za miotłę wleciał na boisko i zajął miejsce obrońcy. Początkowo miał zamiar podlecieć sobie do jednej z obręczy i usiąść na niej wygodnie i jedynie obserwować to jak grają w ten sposób. No ale w końcu stanął normalnie na środku i unosząc się w powietrzu obserwował jak jakaś dziewczyna leci w jego kierunku. - Podaj do tamtej jest na lepszej pozycji! - Krzyczałem do tamtej wskazując na wolnego ścigającego z jej drużyny, ale ta była tak przestraszona, że rzuciła kaflem... Prosto w moje ręce. - Mówiłem byś podała - rzekłem jeszcze do niej i od niechcenia rzuciłem kafel do @Claire Zusse
Claire chyba nigdy nie czuła się tak szczęśliwa, jak wtedy, gdy czerwoni złapali znicza. To znaczy, pewnie, była wściekła, że wygrali, ale oznaczało to też, że mogła wreszcie zejść na ziemię i uciec do dormitorium. Albo lepiej, porozglądać się za kimś ładnym. Ale nie doczekała się tego, bo wtedy nauczyciel oznajmił, że znowu grają, tylko tym razem nie na poważnie. Powstrzymała się od wylądowania i oddalenia się bez słowa, a zamiast tego ograniczyła jedynie do wywrócenia oczami. No bo cholera, ile można było grać? Dodatkowo miotła nie była najwygodniejszym siedziskiem świata. Z powrotem zajęła swoje miejsce, obserwując, jak dodatkowo uczniowie z innych domów dołączali do drużyn, a po chwili rozglądała się po boisku, próbując obmyślić jakąś strategię - tak, żeby nie zlecieć na ziemię, ale też jakoś coś ugrać. Niedługo potem kafel poszybował w górę, a ona ruszyła, by go złapać, ale ktoś z drużyny czerwonych był szybszy i tyle widziała piłkę. Nie ociągając się, przyspieszyła, by go dogonić, gdy wtem blondynka z kaflem postanowiła strzelić gola, a obrońca zaczął coś krzyczeć i wskazywać na... Claire. Zusse szybko zorientowała się, że będą do niej podawać i tym razem nie była tak zaskoczona, kiedy kafel trafił w jej ręce. Postanowiła, że tym razem się przyłoży i ruszyła w stronę przeciwnych pętli, próbując wyłapać wzrokiem kogoś ze swojej drużyny. I nawet jej się to udało, nawet przymierzała się do podania... Kiedy dokładnie ta sama Gryfonka co w poprzednim meczu ukradła jej kafla. Nie no, tego już było za wiele! Jeszcze zobaczy, kto tu lepiej gra.
Niesamowite to uczucie kiedy pomimo Twojego błedu druzyna wygrywa. Niesamowicie się tym podbudowała i postanowiła w duchu, że już nie zrobi tego samego. Pomimo tego, że w planach miała zgoła inne rzeczy stwierdziła, że niecne zielska, które trzyma w kilku tajnych miejscach w Hogwarcie na pewno nie zostana odnalezione, a Lacey pewnie zaczeka, aż skończy się bawić w nową gre. Najśmieszniejsze było to, że całkiem jej się to spodobało. Nawet znalazła sobie łatwy cel do zabierania Kafla. Claire chyba niezbyt pewnie czuła się na miotle, czyżby w dzieciństwie nie była to pierwsza umiejętnośc jaką chce posiąść każde dziecko w rodzinie czarodziejów? Od zawsze żyła w przekonaniu, że to jest jak z jazdą na rowerze u mugoli. Niesamowicie pewna siebie ponownie pochyliła się nad trzonkiem i ze znaczną prędkością popędziła w stronę Ślizgonki, bez większych problemów zabierając jej kafla. Ba! Nawet posłała jej triumfalny uśmiech na odchodne. Chyba będzie musiała jej kupić miodowe po tym meczu, bo potem jak wyląduje z nia w jednej ławce na Eliksirach to jeszcze coś na nią wyleje "przez przypadek". Niestety triumf Cassandry nie trwał długo. Być może gubi ją zbytnia pewność siebie? Już w sumie sama nie wiedziała.
Lope wysyczał pod nosem parę przekleństw, gdy okazało się, że obrońca Gryfonów, jakiś młody chłopaczek, sobie poradził z kaflem. No cóż, gorzej było, kiedy złapali znicz. Lope nie zdążył zaatakować kolejnego ścigającego, kiedy usłyszał, że to koniec meczu. ALE ŻE JAK? Miał wrażenie, że się przesłyszał. Przegrali pierwszy mecz. Mógł tylko kląć pod nosem, ale niebawem ogłoszono, że będzie kolejny mecz, tym razem nie na punkty. Lope nie zsiadał więc nawet z miotły, skupił się jeszcze bardziej na grze, obiecując sobie, że tym razem pokaże czerwonym na co go stać. Miał zamiar rzucić się już na drobną dziewczynę, która pierwsza zdobyła kafla, ale ta jakimś cudem mu umknęła. Miał zamiar krzyknąć do obrońcy ostrzegawczo, ale zauważył, że ta ścigająca nie ma szans na trafienie. Z niewielką ulgą zobaczył, że jednak nie stracili punktów. Obrońca musiałby być beznadziejny, żeby tak się stało. Przeczesał sobie krótko włosy palcami, żeby nie wpadały mu w oczy i czekał na dalszą akcję, rzucając kątem oka na wesołych Gryfonów, którzy mieli dobry humor po zwycięstwie. Leciał przy owej dziewczynie, której znowu odebrano kafla. Widział, że ma problemy i pewnie najchętniej to postawiłaby nogi już na ziemi. Błyskawicznie dogonił ścigającą Gryfonów, wytrącając ją lekko z równowagi, tak żeby zakręciło jej się trochę w głowie, ale żeby nie stało się nic poważniejszego. Nie chciał, żeby go zdjęto z boiska. Odnalazł spojrzeniem rudowłosą i dał jej krótką chwilę na zorientowanie się, że chce jej podać. Rzucił kafla w stronę dziewczyny i głową wskazał, by poleciała razem z nim na jedno z dużych kół. - Jeśli będziesz mieć szanse nie wahaj się! - krzyknął, zastanawiając się, czemu nagle zachciało mu się uczyć jakąś nieznajomą jak grać w Quidditcha. Praca zespołowa nigdy się aż tak dla Lope nie liczyła. Czekał na to, co zrobi. Był gotowy na przyjęcie podania w każdej chwili.
Lubiła być nad ziemią. Czuła się wtedy jak w innym świecie i wszystkie jej problemy ulatywały wraz z wysokością. Teraz jednak ni miała czasu na rozmyślenia. Musiała złapać znicza, który gdzie tutaj latał. Taa... Był jej to pierwszy mecz w formie treningu. Nigdy wcześniej nie brała udziału w takich grach. Baaa, nawet jej to nie interesowało. W tym roku postanowiła to zmienić. Był to ostatni jej rok w tym zamku. Chciała wykorzystać go najlepiej jak umiała. Dobrze, że miała Lucasa który mógł ją trenować. Niestety, on też nie miał czasu na to. Znikał nocami na długo i Merlin wie, gdzie go nosiło. Zacisnęła mocniej ręce na rącze miotły. Złota kulka mignęła jej przed oczyma co tylko spotęgowało uczucie adrenaliny. Od razu pognała za nią zostawiając wszystko w tyle. Pewnie udałoby się jej go zdobyć, gdyby nie nagły zwrot tej kulki w bok. Co za złośliwa rzecz!
Claire nie zabrało długo czasu, by spamiętać wzrokowo dziewczynę, która odebrała jej kafla dwukrotnie i zaczęła nawet obmyślać plan zemsty. No bo przecież na Eliksirach, czy też na Transmutacji różne rzeczy się przypadkowo działy... Nie zdołała jednak ułożyć całego planu, bo w tej samej chwili jakiś chłopak z jej drużyny odebrał czerwonej kafla i znowu musiała się skupić. Moment, chwila, co on dokładnie zamierzał zrobić? Podać jej? Czyżby był ślepy i nie widział, jak bardzo nie udaje jej się grać w tym meczu? Czy może robił to złośliwie, żeby ją upokorzyć? Nie dał jej jednak szansę na rozgryzienie go, bo w chwili, gdy Claire zaczęła rozpaczliwie kręcić głową, w jej ręce trafił kafel. No po prostu świetnie. Popatrzyła się na chłopaka, a potem na pętle i zobaczyła. Miała prawie pustą drogę do rzutu. Nie wahała się ani chwili, ale wystrzeliła do przodu niczym torpeda, cudem omijając jakiegoś zabłąkanego gracza, o mało co nie wpadając na tłuczek, ale udało jej się podlecieć wystarczająco bliski pętli, żeby oddać rzut. Już miała się właśnie zawahać, sprawdzić, czy nikogo za nią nie ma, kiedy coś ją tknęło. Jeśli miała przegrać, musiała to zrobić w wielkim stylu, prawda? Przecież była z rodu Zusse, a oni nigdy nie przegrywali bez walki! Więc zamiast zwolnić, jedynie przyspieszyła i oddała (jak dla niej, całkiem dobry), rzut, przy okazji wykręcając miotłą tak, żeby nie uderzyć w słupek pętli i odleciała na pewną odległość, starając się zobaczyć przez ramię, czy trafiła, czy też może obrońca nie dopuścił do tego.
Axelowi spodobało się stanie na bramce i bronienie. Upewnił się tylko, że wybrał dla siebie dobrą pozycję. Gryfoni wygrali i teraz mogli być spokojni! Szczęście rozwalało go od środka - wiedział, że lada moment, jak tylko zejdzie z boiska od razu pobiegnie do rodzeństwa, żeby wspólnie pogadać o meczu. No, ale niestety tak się chłopaczyna cieszy, że zupełnie nieświadomie przepuścił jedną z późniejszych bramek, ale szczerze mówiąc, już się tym aż tak nie przejął. Zrobił fikołka w powietrzu i posłał rozbawione spojrzenie reszcie. Przechwycił potem piłkę i podał Nae.
Na poprzednim meczu Daisy nie miała specjalnie okazji się wykazać, więc nawet się cieszyła na kolejny. Mimo braku zgrania w drużynie, lubiła siedzieć sobie na miotle i machać pałką. Znowu więc miała swojego niezastąpionego Nimbusa 2016 i korzystała z jego wyjątkowych mocy i latała po całym boisku. Nie wydawało się, że dzieje się coś ciekawego, chociaż przyglądała się trochę jak do obydwu drużyn dołączają gracze z innych domów. Pomachała do Norberta, zatrzymując się na krótko przy pętlach ślizgonów, a potem razem z Claire poleciała na przeciwną stronę boiska. Niestety nie udało jej się uderzyć w Axela, za to wyśledziła tłuczek, kiedy ten podał kafla do koleżanki czy kolegi z drużyny. Uderzyła celnie i udało jej się sprawić, że osoba ta straciła piłkę, która niemalże natychmiast znowu wylądowała w rekach ślizgonów. No i tak powinno być! Zadowolona z siebie, posłała Axelowi uśmieszek i poleciała dalej pilnować tłuczków.