Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Zaledwie chwilę po wymianie Freyi na Serenę (a może Lucy?) szło im lepiej. Parę podań i w końcu Lucy straciła kafla. Bell cały czas starała się trzymać blisko, nie zwracając uwagi na inne rzeczy niż ścigajacych i kafla... Szybko wykorzystała sytuację, że Gemma trafiła ślizgonkę i przechwyciła piłkę z zamiarem podania jej dalej. Cóż, tak tylko zamierzała, bo nawet nie zauważyła skąd nadleciał tłuczek. Zaledwie drasnął ją w ramię, jednak ból przez chwilę pulsował i wystarczyło to też, żeby wypuściła piłkę z rąk. Znowu przejęli ją ślizgoni.
Chyba w tej grze nie chodziło o ciągłą wymianę pomiędzy graczami przeciwnych drużyn, ale na razie tak to wyglądało. Ale pojawiła się sposobność na punkty dla Slytherinu. Tu wkracza do akcji Victor. Widząc jak krukonka wypuszcza kafel z ręki przechwycił go natychmiastowo i ruszył jak najszybciej w stronę pętli uważając przy okazji na wszystkie grasujące w powietrzu tłuczki i wrogich graczy. Chyba latanie zostanie jego ulubionym sportem, oczywiście tuż za jeździectwem. Wymijając kilku graczy Blaise znalazł się przy pętli niebieskich i rzucił.
Pierwszy mecz po dołączeniu do drużyny był dla niego tak ważny, że ostatniej nocy nie zmrużył oka ani na minutę. Denerwował się, jednocześnie nie mogąc doczekać. Kiedy jednak stanął na boisku, nie czuł nic. Jak gdyby wyleciały z niego wszystkiego mieszane emocje, które zbierały się od dłuższego już czasu. Na znak sędzi z impetem odepchnął się od ziemi i wzbił w górę. Nie chciał tracić czasu, każda sekunda była na wagę złota, więc od razu zabrał się za szukanie Złotego Znicza. Mimo rękawic ręce miał jak z lodu, co nieco przeszkadzało mu w sprawnym trzymaniu się miotły. Rozglądał się uważnie, starając wyłapać wzrokiem wszystko, co mogłoby go przypominać. Choć mecz dopiero się zaczął, wkurzał się, że nie może go znaleźć. Obserwował również szukającego Ravenclawu, nie chcąc dopuścić, aby ten złapał Znicz jako pierwszy. Po kilku rundkach w okół boiska zatrzymał się na moment, by zobaczyć jak przebiega mecz. Irytował się coraz bardziej. Gdzie jest ten pierdolony Znicz!
Oto i była pierwsza dzisiaj próba na krukońskiego obrońcy! Uważnie przypatrywał się podaniom kafla i już pewnie zaczynało mu się nudzić, bo ścigający raczej grali gdzieś tam po środku boiska niż przy którychś z pętli. Wreszcie leciał! Chłopak w zielonym stroju zbliżał się do niego niebezpiecznie blisko. Obrońca przygotował się do obrony. Kafel poleciał i... jeeeej, udało się, trzymał go w urękawiczonych dłoniach. Zamachnął się i podał piłkę do pani kapitan.
Nie wiedziała jak to się stało, ze edwie podała kafla, a ten znów przeszedł do drużyny przeciwnej. Obserwowała kątem oka Lucy i posłała jej pokrzepiający uśmiech zanim pognała w kieruku ich pętli. Alan, o dziwo, dziwnym trafem obronił. Może wywierała na nim dobrą presję? Albo po prostu podniósł się od ostatniego ich spotkania na boisku. Bądź adrenalina wpływała na niego korzystnie, na tyle, że dobrze wiedział, co robić dalej. Podanie przeszło od razu do D’Angelo. Wykorzystując moment, że nie zdążyła się wiele oddalić od Lucy, przekazała jej kafla w ekspresowym tempie. Chwilę potem popędziła przed siebie. Skąd mogła wiedzieć, że kafel zaraz potem uleci znów do drużyny przeciwnej. Jeśli She spytać, ona była pewna, że ktoś z widowni Ślizgów rzuca jakieś klątwy na swoją koleżankę z drużyny. No way, że działo się to samo…
To wszystko nie wyglądało tak, jak powinno. Cholera. Po każdym podaniu, maksymalnie dwóch zjawiał się jakiś idiotyczny Ślizgon z absurdalnym żądaniem przejęcia piłki. Co jakiś czas na boisko wlatywał ktoś inny, z kimś boisku musiało się pożegnać. To nie wyglądało jak mecz na poziomie, tylko jak nerwowe przepychanki pierwszoroczniaków. Cholera. Doszło do tego, że prawie straciliśmy gola, na szczęście przy pętlach wisiał ktoś z głowa na karku i refleksem w rękach. I już to zaczęło jakoś wyglądać. Piłkę miała Shenae, po chwili kafel znajdował się w rączkach Lucy. Bez wahania popruła naprzód, szybko myśląc, jak rozegrać tą akcję. Niestety znów nie było jej to dane. Straciła piłkę.
To, ze Arcellus był bardzo wspaniałomyślny i postanowił bardzo łaskawie, z całą swoją elokwencją powiedzieć TAK grze Quidditcha, nie znaczyło jeszcze, że układ ten wart był postawienia Ognistej whiskey jaka została mu obiecana. Jak się okazało, na boisku nie było mu równych… w traceniu kafla. Ledwie go złapał, a zaraz upuścił. Zresztą nawet nieplanowanie. Nie tylko nie rzucił do kogoś innego, a ten po prostu wyleciał mu z rąk. Cóż poradzić. Skamieniałe kości nie chciały z nim grać. Powinien zamiast porannych biegów, ćwiczyć elastyczność i grę zespołową, bo nawet jeśli by w kogoś cisnął,to dosłownie… cisnął. Bo nie miał wyczucia do Quidditcha, odkąd kopnał go w zad. Znaczy nie Quidditch Greengrassa, tylko Greengrass Quidditch. Miał więcej spraw na głowie niż sport. Ale czego się nie robimy da drużyny? Na przykład traci się kafle…
Punkty w kuferku: 3 Kostki: 5
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ten mecz był jakąś porażką. Sharker tylko wisiał w powietrzu, wlepiając spojrzenie w przecinający powietrze tłuczek i zastanawiał się czemu mecz idzie tak mozolnie. Wszyscy tracili piłki i rozglądali się jakby nagle im ktoś w łeb przywalił, więc obserwowanie takiej gry raczej nie stanowiło wielkiej rozrywki. Ślizgon tylko czekał na okazję żeby przywalić następnemu niebieskiemu, zwłaszcza, że Zaharov tak nieuprzejmie popieściła Zasłonkę. Ta zniewaga krwi wymaga… czy cośtam. W każdym razie z pałką gotową do uderzenia przyczaił się na tłuczka i posłał go w stronę zawodnika przeciwnej drużyny, mając nadzieję, że go porządnie zaboli.
Nie długo She cieszyła się niepowodzeniem Ślizgonów. Ledwie udało jej się uśmiechnąć pod nosem kiedy Saphona oberwała tłuczkiem, a sama już doświadczyła podobnego losu. Karma is a bitch. Nie powinna się pastwić nad niedolą Greengrassówny to może sama by nie oberwała. Tymczasem… tak właśnie się stało. Nie musiała się nawet obracać, żeby sprawdzić, czyja to sprawka. Przeklęła się w myślach, masując rękę, bo nie zdążyła nawet chwycić kafla, a chcąc uniknąć walnięcia w brzuch, ostatecznie oberwała w przegub dłoni, przy zręcznym, mniej bądź bardziej zwrocie. Niemo rzuciła jakąś obelgę w kierunku wiadomej glizdy, ale… teraz nie było czasu na dopełnianie swoich gróźb. Show must go on. Mecz trwał dalej.
Ciągła wymiana kafla pomiędzy zawodnikami i szalone uderzenia tłuczkami wcale nie pomagały Hargreavesowi w skupieniu się na grze. Odnalezienie złotego znicza wydawało się być prawdziwym wyzwaniem w tym tłumie kolorowych szat i świszczących wszędzie piłkach. Do tego ta szkolna miotła… powinien poprosić Shenae o pomoc w wyborze nowej, którą sprawiłby sobie na święta. Wpatrywał się uważnie w niebo, starając się dostrzec gdzieś błysk zwiastujący pogoń, ale nic takiego nie miało miejsca, ciągle nuda i bezsensowne latanie w kółko.
Ledwie orientowała się w całym tym zgiełku panującym na boisku. Na dodatek gdzieś dostrzegła swojego brata i szybko poleciała w jego stronę, by się przywitać stuknięcie mioteł, po czym pognała w dalszy lot, widząc jak jedna Krukona oberwała kaflem od tego przystojniaka z brodą. Bez chwili zastanowienia chwyciła piłkę i przeleciała kolejnych kilka metrów, po czym wyrzuciła w stronę najbliższego ścigającego z własnej drużyny. Nie orientowała się w grze, ale miała nadzieję, że tym razem uda im się coś ugrać. Kostka: 4
Coraz bardziej chciało mu się śmiać z całej tej gry. Ale no cóż, może ta pogoda tak na wszystkich wpływała. Chociaż musiał przyznać, że Rasheed miał dziś całkiem dobrego cela, trzeba będzie mu później pogratulować ratowania sytuacji. Widząc, że koleżanka do niego podaje złapał zręcznie kafla i skierował się ponownie w stronę pętli krukonów. Zręczny slalom między, zatrzymanie w pobliżu bramki. Cel i drugi rzut w czasie meczu. Wspominał, że coraz bardziej podoba mu się ta gra?
Alan to miał dziś szczęście. Nie dość, że pierwszy mecz Krukonów był jednocześnie jego debiutem (z resztą nie tylko jego), ale grał jeszcze przeciwko Ślizgoną. Czekał więc pokornie, aż Shenae da mu znak, by wszedł na boisko. A kiedy w końcu się doczekał poleciał jak najszybciej do pętli, żeby nie zostawiać jej zbyt długo bez obrony i od razu zobaczył lecącego w jego stronę Ślizgona. Przygotował się na obronę i... złapał kafel!... żeby zaraz podać go najbliższemu ścigającemu.
Kręciła się to tu, to tam, starając się znowu posiąść kafla. Długo nie wychodziło, bo ten jakoś każdemu wypadał z rąk, a Sheane zamiast jej, podała go Lucy, no i znowu przepadł! Chwilę potem znowu Victor był blisko krukońskich pętli, Bell pomknęła za nim, żeby jakoś mu przeszkodzić, ale nie udało się. Całe szczęście Alan po raz drugi już obronił. Potem kafla dostała Bell. Chciała się jakoś wykazać... cóż. Nie udało się. Wyjątkowo szybko straciła piłkę. Ech, chyba jednak nie była taka świetna. Jednak, zamiast się załamywać, leciała za zielonym ścigajacym, żeby przy najbliższej okazji znowu odebrać kafla.
Dobra, przyznajmy sobie szczerze, że Arcellus bardziej niż na grze skupiony był na swojej siostrze. Na moment stracił orientację co się dzieje na boisku. Oparł się wygodniej, nonszalancko na rączce, wpatrując się w Tis lawirującą między graczami. Uśmiechnął się kątem ust, kiedy brawurowo podała do Victora, z pełną gracją. Jego krew… znaczy… rodzinna krew. Kiwnął jej głową wymownie, przelatując obok niej i klepnął ją w… udo, bo akurat na takiej znajdował się wysokości. Zaraz potem, skoro już tak stawiała sprawę jego siostra, musiał się postarać bardziej niż to było konieczne. W tym celu postanowił odważnie oddać swój pierwszy strzał do pętli. Bo czemu niby nie? Skoro młoda mogła, to on chciał. Bo przeciez kogoś brała przykład, nie? Rzucił i obrócił się na miotle, jakby był pewien, ze trafił. Nie był. Po prostu uznał, że wynik go suma sum, nie interesuje. Skoro i tak nikt go nie krył i oddał z klasa rzut… to przecież to wystawiało go dostatecznie na światło chwały.
6
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
No i znowu, powtórka z rozrywki goni powtórkę z rozrywki. Łapią kafel, tracą kafel, obrońca niebieskich broni, a Julka zasypia przy pętlach. Pościgi takie jak wtedy, gdy aurorzy ścigają czaro bandytów, a wybuchy takie jak te, które Julka serwuje wszystkim, którzy ją zdenerwują. Padaka jak nic. W każdym razie Rasheed wirował sobie na miotle gdzieś pomiędzy zawodnikami i tylko czekał na moment, w którym będzie mógł przywalić jakiemuś następnemu niebieskiemu, po drodze zawieszając spojrzenie na kilku niczego sobie zawodniczkach, udając, że zastanawia się, której najlepiej będzie obić tyłeczek tłuczkiem. Wtedy też nadszedł ten moment i piłka znalazła się na tyle blisko, aby można było zgarnąć ją pałką wprost w przymierzającego się do obrony Alana.
Cały ten mecz porządnie go wkurzał. Nie dość, że nie mógł wypatrzeć znicza, to na dodatek cała gra ciągnęła się jak krew z nosa. Latanie w kółko zaczynało doprowadzać go do szału. Musiał go złapać, nie mogli przegrać. D'Angelo nie dałaby mu żyć, a jego duma poszłaby się... Przez chwilę wydawało mu się, że widzi w powietrzu coś złotego, jednak tylko mu się zdawało. Z grymasem na twarzy i zaciśniętymi szczękami przyspieszył trochę i zaczął poszukiwania od nowa.
A Alan... jak to Alan. Po udanej obronie wypiął dumnie pierś, jakby właśnie uratował cały mecz... lepiej... honor drużyny, a później skupił się na piłce. A ta latała od jednego ścigającego do drugiego. Raz w rękach Krukonów... raz Ślizgonów. Powoli zaczynało to być lekko nużące, przez co przetarł oczy i gdy odsunął rękę od twarzy... znowu jakiś Ślizgon leciał w jego kierunku. Rzucił i... siup... dostał... czymś. Nie ważne czym. Chyba tłuczkiem, bo cholernie bolało. Ważne, że kafel wpadł do pętli! A on ledwo trzymał się miotły.
Nie ma lepszego motywatora dla D’Angelo niż pierwszy rzut do pętli dla drużyny przeciwnej. Nie mogła mieć do Alana pretensji, bo przecież ta pizda — Sharker, celował dokładnie nie tam gdzie powinien, bo to takie Ślizgońskie stworzenie co zwykle robiło co niepotrzebne, a zresztą, szkoliło się przecież na jej treningach, więc jasne, że musiał dobrze wypaść w meczu! D’Angelo myślała, ze da mu tym trochę fory, ale może dała mu aż za dużo (nie ma to jak szukanie wymówek w trakcie meczu, żeby się za mocno nie rozpraszać wkurwem). No. Tak sobie to tłumacząc, mogła się skoncentrować na grze. Tym razem do nikogo nie podając, korzystając z okazji, że była to pierwsza wyprowadzona akcja po trafionym rzucie przeciwnika, naparła na pętle i Julkę. I mogła tylko trzymać za Julkę kciuki, że tym razem pójdzie jej tak samo, jak na ich wspólnym treningu, źle. A może całkiem nieźle? Nieważne. Go, Julka! Puść kafla. Tak brzmiałby teraz doping dla Ślizgonki. No… wiecie. Ravenclaw Team.
Cóż za emocje mecz z Ravem wow, te pościgi te wybuchy... a tak na serio? Nie bardzo. Stresować można było się podczas finału, to było coś, jeśli daliby jej wybór wolałaby grać właśnie w tamtym składzie. Drużyna Slythu no cóż była jaka była, nagrody za najlepiej zgrany skład by nie dostała, szczególnie teraz. Tak czy inaczej nie mogła sobie odpuścić okazji do zagrania, w końcu bycie w pierwszym składzie do czegoś zobowiązuje. Na dodatek rano dostała swój jakże wyjściowy strój który oczywiście miała na sobie właśnie w tej chwili, a założyła go dlatego aby tajemniczy 'ktoś' ucieszył się z tego faktu. Wracając do meczu, na początku miała nadzieję że nie będzie się za bardzo nudzić, no i wykrakała, ciągłe podania, utraty piłki, czy mógł istnieć gorszy scenariusz dla obrońcy? Wszystko zależało od podejścia, ona wolała kiedy jednak miała co robić, takim sposobem nie traciło się koncentracji, no i mogła się wykazać. Podczas tego meczu równie produktywne byłoby przysypianie opierając się o obręcz bramki, w sumie mogłaby tak zrobić gdyby nie to że jednak wolała żeby to Ślizgnoni wygrali. Tak więc w razie jakiejś akcji wolała być czujna. I tak oto leci Sheee, tak Jul cieszyła się że to właśnie ona będzie robić zamach na jej 'zajebistość'. Cóż później? Bez zmian bramka obroniona czegóż chcieć więcej. Ofc kafel podany do Zasłony.
4, 6 Sharker tylko nie sikaj w majty, oto jakiś falistym ruchem Gittan wleciała na boisko, bardzo kurczowo trzymając się miotły. Pod nosem ciągle powtarzała "She, to zły pomysł, mogę wrócić na trybuny?", ale chyba nikt jej nie słuchał. Miała w ręku coś, co chyba nazywało się pałką. Czyli miała taką samą pozycję jak Sharker? Nie wiedziała, czy ma podlatywać i bić kolejno uczestników gry czy tu chodzi o coś głębszego. Dopiero po chwili gdy przejęła tłuczek zrozumiała, czym tu ma uderzać. Okej, a teraz wypadałoby ustalić kogo. Szybowała sobie tak i szukała ofiary, ale gdy zauważyła kogoś zmierzającego to ich pętli, próbowała go uderzyć. Niestety tym razem pudło. Zdziwiła się, że w ogóle trafiła pałką w tłuczek.
Safona krążyła w bezpiecznej odległości podczas całej akcji. Nie miała najmniejszej ochoty oberwać kaflem w szczególności, że brat latał gdzieś niedaleko i wciąż czuła, jak zmacał jej udo. I pewnie byłaby wystarczająco skupiona, żeby ogarnąć całą sytuację, ale przez moment zagapiła się w inne miejsce. Kafel ewidentnie leciał w jej stronę, lecz nie zdołała w porę zareagować i piłka ostatecznie wpadła w ręce jakiejś Krukonki. Pokazała jej tylko środkowy palec i wzbiła się wyżej, chcąc mieć kontrolę nad resztą gry. Kostka: 5
Los nie był dzisiaj dla nikogo łaskawy, a wszyscy po kolei zdawali się mieć dziurawe rękawice. Mecz był bardzo wyrównany, a na razie obie drużyny remisowały (aż do chwili, w której zieloni jakoś wbili, przemilczmy to). Blondyn chciał to zmienić i chwycić wreszcie tego cholernego znicza, ale szło mu, jak widać, raczej opornie. Modlił się tylko w duchu do Merlina, żeby ten cały Ślizgoński szukający nie popisał się jakimiś cudownymi zdolnościami i nie chwycił go szybciej, bo inaczej czekała go raczej pewna śmierć z ręki pani kapitan. No cóż, najwyżej będzie musiał się potem srogo ze wszystkiego tłumaczyć i w przypadku skrajności po prostu wyleci z drużyny, będzie musiał jakoś to przeżyć.
Dobra, mecz przybierał niestosowny bieg. Najpierw wielokrotne stracenie kafla w sytuacjach zupełnie niewymagających sportowych chwalebnych zwrotów, teraz stracenie kafla przez kapitana. Czy morale drużyny mogły jeszcze bardziej opaść? Przeklęła siarczyście pod nosem obserwując przez chwilę jak Ślizgoni przejmują piłkę. Nie ma bata. Nie chciała dać za wygraną. Zacisnęła dłonie na trzonie miotły, wychylając się delikatnie do przodu. Nabrała prędkości doganiając Ścigających przeciwnej drużyny. Nikt nie powinien drażnić rozdrażnionej kobiety, rozdrażnionej She. To wyższy stopień łaskotania smoka, gotowego do ziania ogniem.
Pierwszy mecz i udało mu się nawet zdobyć punkty, ale na świętowanie przyjdzie czas później. Mecz chyba się powoli rozkręcał, naprawdę powoli. Przejmując kafel od kurkonki usłyszał tylko za sobą bardzo barwny język i to wywołało u niego złośliwy uśmiech. To jest sport, ty wszystko jest możliwe. Był zbyt daleko od pętli więc zdecydował się podać do kogoś ze SWOJEJ drużyny. Wypatrzył Zasłonę i w jej kierunku rzucił piłkę, licząc na to, że uda im się trochę dłużej utrzymać kafla w obrębie zespołu.
W końcu obserwowanie całego boiska odniosło pożądany skutek. Safona mknęła nieco z boku, wyczekując dogodnej okazji na całkiem niezłe zagranie z drugim ścigającym. Niewątpliwie miała szansę, by pokazać swoje ukryte talenty, choć ani trochę nie zależało jej na byciu w drużynie. Cały strój był dla niej odrobinę zbyt ciężki i nie dawał odpowiedniego poczucia komfortu, ale za to chronił przed uderzeniami tłuczka. A pomijając już jej wewnętrzne rozmyślania, ujrzała Victora mknącego z kaflem wystarczająco blisko, aby być celem odbioru piłki. Zręcznie chwyciła ją w dłoń, starając się manewrować między pozostałymi graczami, po czym bez najmniejszej chwili wahania oddała kafel Victorowi, bowiem do niego miała najbliżej. Obawiała się tylko, że mógł nie zebrać takiego rzutu i cała akcja poszłaby na marne. Kostka: 4