Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Autor
Wiadomość
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Musiała przyznać sama przed sobą, że za bardzo spanikowała, widząc jak łatwo może dotrzeć do pętli. Powinna to przemyśleć, od czegoś miała ten niebieski krawat, czyż nie? Czując jednak taki wiatr we włosach, widząc jak daleko znajduje się ziemia, słysząc głośne okrzyki i relacjonowanie całego meczu przez komentatora, nie umiała myśleć chłodno i racjonalnie. Zrobiło jej się wstyd, gdy ten chłopak tak po prostu sobie złapał tego kafla, jakby to miało być podanie, a nie rzut do pętli... Nie zrobiła przecież tego aż tak beznadziejnie. - Dzięki za radę. - bąknęła, unikając jego spojrzenia i poleciała gdzieś chyba na drugi koniec boiska, bo nadal paliło ją poczucie wstydu. Próbowała dogonić pozostałych graczy, ale wszystko działo się zdecydowanie za szybko, by mogła nadążyć na swojej szkolnej miotle. Na serio musiała naciągnąć rodziców na swoją własną. Zobaczyła, że bramka Gryfonów jest zagrożona i pomknęła szybko w tamtą stronę, gotowa na jakaś brawurową i niebezpieczną akcję, byleby nie dopuścić do bramki, ale ich nie dogoniła. Dzięki podaniu, ścigająca Slytherinu trafiła prosto do pętli. Ludzie na trybunach krzyczeli jeszcze głośniej niż poprzednio. Naeris tylko westchnęła niezadowolona z takiego obrotu spraw i poprawiła się na miotle. Nagle jednak zobaczyła lecącego w jej kierunku kafla i ledwo zdążyła go złapać. Zastanawiał się, co odbiło obrońcy, że podał go właśnie jej. I właśnie zanim zdążyła ogarnąć spojrzeniem boisko, usłyszała świst i tłuczek rąbnął ją z dużą siłą w prawe ramię. Ślizgoni grali ostro, to jasne. Jęknęła z bólu, ale przechyliła się na miotle, żeby tylko złapać lewą ręką uciekającego jej kafla. No nie! Zawodnik zielonych przechwycił piłkę w mgnieniu oka, a Naeris tylko prawie spadła z miotły. Nie mogli jej jednak teraz zdjąć, więc wzięła się w garść. Zacisnęła mocno zęby, ignorując pulsujący ból w ramieniu i ruszyła dalej do walki, bo to nie był jeszcze koniec.
Ostatnio zmieniony przez Naeris Sourwolf dnia Sob Paź 01 2016, 12:51, w całości zmieniany 1 raz
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Ettie bardzo wkręcała się w rywalizację. Za bardzo. Zawsze musiała wygrywać. Dlatego nie przepadała za grami zespołowymi. Sytuacja, w której sukces nie zależał tylko od niej nie odpowiadała jej zupełnie. W dzieciństwie, przegrywając podwórkowe rozgrywki quidditcha , oskarżała całą swoją drużynę, umacniając zarzuty rękoczynami. Dlatego też, będąc już w Hogwarcie trzymała się z daleka od szkolnej drużyny przez pięć lat. I trzymałaby się dalej, gdyby nie Demantur – jej nemezis. Jakimś sposobem to wszechstronne beztalencie było w reprezentacji Slytherinu i chociaż Ettie nie miała wątpliwości, że była to tylko i wyłącznie zasługa tego, że cała drużyna domu węża była do dupy, dawało to Sadze jakąś przewagę nad nią, a tego znieść nie mogła. Tak więc zakasała rękawy, wzięła się w wakacje do roboty i na początku roku szkolnego dołączyła do składu Gryffindoru. Trzeba przyznać, że było to wspaniałe uczucie, ale tak naprawdę Ettie czekała tylko na jedno – mecz Gryffindor vs. Slytherin. Miała osobisty cel, którym było wysłanie w Demantur tyle tłuczków, ile się dało. Nie ma więc co się dziwić, że na swoim pierwszym meczu z prawdziwego zdarzenia, wsiadając na miotłę, była tak gotowa do boju jak nigdy. Pałka aż paliła jej się w ręku. Nie mogła zupełnie zignorować całej doniosłości chwili – ogromnego boiska, setek kibiców, uczucia bycia w centrum uwagi. Czuła się jak wybraniec. Najważniejsza była jednak jej prywatna misja. Wzbiwszy się, uważała czy żaden tłuczek nie zbliża się do zawodników Gryffindoru, ale ani na sekundę nie traciła z oczu swojego arcywroga. Nie trwało to niestety długo. Nie zdążyła w ogóle odbić żadnego tłuczka, kiedy mecz dobiegł końca. Reakcje na swój pierwszy wygrany mecz wyobrażało sobie zgoła inaczej: - Kurwa mać! – zaklęła, uderzając ze złością dłonią w miotłę tak, że na moment straciła równowagę. Zupełnie zapominała, że powinna się cieszyć z wygranej. Nigdy nie rozumiała stwierdzenia, że „liczy się gra, a nie wygrana” i dopiero teraz, po prawie szesnastu latach zaczęło ono do niej docierać. W szatni trochę udzielił jej się triumfalny nastrój kolegów, ale i tak była wściekła na kapitana, co próbowała ukryć, unikając go. Na szczęście profesor Limier domyślił się, że niektórzy chcieliby jeszcze pograć i na kolejnym treningu ogłosił sparing między grającymi poprzednio drużynami. Dla Ettie była to sytuacja niemal idealna. Ich drużyna i tak już wygrała , więc mogła śmiało wyśmiewać Ślizgonów oraz dostała kolejną szansę na przywalenie znienawidzonej Demantur tłuczkiem. Jedynym minusem było to, że nie będzie mogła tego zrobić przed całą szkołą. Trudno, w życiu nie można mieć wszystkiego. Wzbiła się w powietrze z nową nadzieją. Przyjęła identyczną taktykę jak na właściwym meczu: obserwować wszystko, ale Demantur trochę bardziej. Może nie koniecznie był to najlepszy plan, bo przez to nie zdołała obronić przed narwaną piłką grającej wyjątkowo z Gryffindorem Naeris Sourwolf. Szybko jednak naprawiła ten błąd odbijając tego samego tłuczka w stronę osoby, która przejęła piłkę. Trafiła bezbłędnie. Zadowolona wykręciła pałką młynka. Naprawdę szkoda, że nie oglądała tego cała szkoła.
No dobra, prawie pożałował, że jednak zlitował się nad ową dziewczyną, której imienia nawet nie znał. Ale miał mały promyk nadziei, że jednak coś z tego wyjdzie. Pęd wiatru sprawił, że wyglądali jak dwie, zielone smugi. Na szczęście rudowłosa zrozumiała, że ma idealną szansę na trafienie i to wykorzystała. Lope uśmiechnął się nawet, gdy piłka przeleciała przez obręcz. Skinął głową dziewczynie na znak uznania. Oczywiście uważał, że to też jego zasługa, w końcu to on jej podał. Okrzyki tłumu odebrał jak okrzyki skierowane na jego cześć. Tamta mała nie była aż tak beznadziejna, teraz może nawet bardziej uwierzy w siebie. Zorientował się, że zachowuje się trochę jak kapitan, ale skoro on sam nie za bardzo dopinguje drużynę, więc dlaczego Lope miałby mu w tym nie pomagać? Ślizgoni teraz prowadzili, a na dodatek chwilę później ich pałkarka popisała się, trafiając w dziewczynę, która chwilę wcześniej natarła na ich obrońcę. Lope nie namyślając się długo zanurkował, żeby pochwycić kafla, w końcu wszystko tu było grą na czas. Adrenalina krążyła mu w żyłach, ale często w czasie meczów myślał spokojnie i logicznie, oceniając kiedy powinien zaatakować. Teraz trochę się przeliczył, nie zwrócił bowiem uwagi na jedną z pałkarek z drużyny czerwonych, która nagle się ocknęła i wymierzyła tłuczkiem prosto w niego. Poczuł mocne uderzenie w jego miotłę, która gwałtownie skręciła. Żeby nie spaść musiał przytrzymać się trzonka, ale przez to wypuścił z rąk kafla. Rzucił się za nim, gdy tylko ustabilizował lot miotły, ale jedna z Gryfonek już go przejęła. No cóż, tym razem im się upiekło.
Okeeej, znowu stało się to samo. Znowu jak sierotka wypuściła tego nieszczęsnego kafla z ręki. Uściślając zabrał jej go Lope. Nie ma w tym zasadniczo nic dziwnego, bo w porównaniu z nim Cassie jest jak raczkujący bobas próbujący latać na miotle. Nie ma kompletnie żadnego doświadczenia, a on nie dość, że starszy to jeszcze podobno ogrywał wszystkich w poprzedniej szkole. Zakręciło jej się w głowie i jej miotła straciła wysokość. Pomimo filigranowej postury była dosyć twardą osobą z wysokim progiem bólu, więc nieźle dostała od Ślizgona. Przez chwilę nawet poczuła się winna, że przez ten błąd drużyna straciła punkt, ale w momencie kiedy Axel posłał wszystkim spojrzenie mówiąca "nic się nie stało" jej twarz ponownie rozjaśnił uśmiech. Przecież to tylko zabawa Cassandro, nie masz się czym przejmować. Na zmianę zataczała mniejsze i większe koła dookoła miejsca gdzie aktualnie znajdował się kafel, czekając na idealną okazję na przejęcie go. I prosze karma jednak działa. Wystarczyła chwila wyczekiwania i Ślizgon dostał to na co załuzył- czyli TŁUCZEK. Zaśmiała się w głębi duszy i błyskawicznie przechwyciła spadającą piłkę. Zrobiła dość gwałtowny zwrot na tyle miotły, wyminęła ścigających przeciwnej drużyny i szybkim, krótkim podaniem przekazała kafla Amy. Chyba zaczyna nabierać wprawy, kto wie może będzie z niej jeszcze zawodniczka.
Okej, to może był tylko trening, ale i tak się stresowała. Inaczej jest grać na lekcji, inaczej na podwórku za domem, na swoim terenie i z braćmi, którzy może są tylko troszkę lepsi, a inaczej na boisku, gdzie nie wiadomo jak kto gra. To był jej pierwszy trening, zaraz po meczu, po którym była dumna ze swojego brata bliźniaka, bo hej, obronił i przyczynił się do wygranej Gryfonów! W każdym razie, wbiła się w powietrze i tak latała gdzieś, oczekując najgorszego, czyli tego, kiedy ktoś jej poda i będzie musiała się wykazać albo właśnie upokorzyć. Co to będzie, jak to wyjdzie? Cass ją strasznie zaskoczyła, bo Amy już kompletnie jakby się wyłączyła, a nagle leci w jej stronę kafel, który zszokowana złapała. Teraz mogła się wykazać, nie była zbytnio broniona, była blisko bramek i mogła szybko lecieć, żeby wbić go do pętli przeciwnika i... zrobiła to. Podleciała i rzuciła kaflem w bramkę przeciwnika.
KOSTKA: 6 (tak, losowałam z Faith)
The author of this message was banned from the forum - See the message
Krukonka siedziała sobie wygodnie pod trybunami wciśnięta w kąt najwyraźniej przerażona. W istocie rzeczy nie znosiła tej gry, była głupia, brutalna i nie warto było dla niej poświęcać swojego ciała narażając na duży uszczerbek na życiu. Jedynym powodem oficjalnym jaki był, że tu przyszła to taki, że miała poskładać uczniów w całość po udanym rozkwaszeniu nosa, zmiażdżeniu kości, połamaniu żeber, pęknięciu wątroby, przebiciu płuc. Gra w mniemaniu Dulce była równie ryzykowna co położenie się na torach przed pociągiem do Hogwartu. Drugim powodem było to, że chciała zobaczyć jak jej znajome radzą sobie w tej absurdalnej grze, dołożyć starań w ewentualnym leczeniu, tak, one miały szczególne względy. Za cholerę nie mogła też pojąć dlaczego jej siostra bierze udział w czymś takim. Było to niepowściągliwe, pretensjonalne i dziecinne, a ona takich rzeczy wystrzegała się jak ognia. Zawsze była powściągliwa, elegancka, robiąca dobre wrażenie. Wcisnęła się w kąt czując podmuch wiatru we włosach, gdy ktoś na miotle śmignął obok niej.
W razie czego jakby kto oberwał napiszcie, bo nie będę czytać wszystkiego, to was poskładam.
Odmachał pośpiesznie @Daisy Manese kiedy to przelatywała i posłał szybki uśmiech. No tak, nadal nie mógł się przyzwyczaić do jej nowych kolorów i domu który reprezentowała. Niestety była też w drużynie zielonych, więc nie chciał od tak spowodować by przegrali. A jednak to on niego dużo zależało w tym meczu. Obserwował to jak dość szybko kafel zmienia kierunek, zostaje odebrany przez drużynę przeciwną, aż w końcu wpada do obręczy Axela. Złapał się za głowę zły na koleżankę która to strzeliła gola. Zrobił krótkie BUUU w jej stronę i wyszczerzył się. Chociaż to w tej grze nie było najbezpieczniejsze posunięcie zważywszy na latający tłuczek, a także zamiłowanie pałkarzy by to nim uderzać w obrońców. Kafel znowu szybko zmieniał się aż w końcu trafił do rąk Amy. Ucieszył się widząc jak to przedzierała się przez wszystkich innych zawodników z jego drużyny. Pędził w stronę kafla i wyciągał się w jego stronę jak tylko mógł ale ten przeleciał tuż obok jego dłoni i wpadł do obręczy. Machnął ręką w powietrze wielce zawiedziony tym, że zdobyli gola. Niestety jego uśmiechnięta szeroko buzia i wyciągnięty kciuk w stronę @Amy Rogers świadczył zupełnie co innego. Jest remis, oj jakże szkoda, że Ślizgoni już nie wygrywają.
Claire prawie nie mogła uwierzyć w to, że trafiła. Prawie. Nie byłaby sobą, gdyby nie uznała, że przecież tak musiało się stać. Ze szczęścia na chwilę się zapomniała i zrobiła fikołka w powietrzu, od razu odlatując na lepszą pozycję, by w razie czego móc złapać kafla. Niestety, niedługo po jej strzale piłkę przejęli czerwoni i tak oto zdobyli gola, a ona westchnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową, bo jeśli mieli znowu przegrać, to ona chyba traciła chęć na grę. Jednak zaraz kafel dostał się w jej ręce (sama do końca nie zorientowała się jak i kiedy) po strzale jednej z Gryfonek, a Claire natychmiastowo przypomniała sobie słowa tamtego Ślizgona. Zanim ktokolwiek zdążył jej przeszkodził, wsadziła kafla pod pachę i pochyliła się nisko na miotle, ruszając gwałtownie do przodu. No dobra, chyba wcześniej trochę przesadziła - ta gra wcale nie była taka zła. A wręcz całkiem przeciwnie, w jakiś dziwny sposób satysfakcjonowało ją takie ganianie za kaflem i, co prawda rzadkie, strzelanie do bramek. Dość sprawnie tym razem wyminęła wszystkich, nawet nikogo nie potrącając i podleciała do najbliższej pętli, starając się usilnie ignorować mocno bijące serce, a moment później już posłała kafla w ruch, celując nim do pętli.
Axel powoli tracił koncentrację przez to co działo się na boisku. Radość ze zwycięstwa powoli mijała i chłopak zaczął walczyć o sam honor drużyny, dlatego starał się jak mógł, żeby na bieżąco śledzić akcję. Zauważył swoją bliźniaczkę na boisku - pomachał do niej, żeby dodać jej otuchy, tak samo jak ona to robiła przed tym, jak zaczął się ten prawdziwy mecz. Szatyn zacisnął dłonie na miotle i kursował od jednej obręczy do drugiej. Czuł jak wiatr mierzwi mu włosy. Zauważył zbliżającą się do niego Claire. Axel zacisnął usta. Dziewczyna strzeliła, a on rzucił się, żeby obronić, ale w pewnym momencie stracił równowagę i o mały włos nie spadł z miotły. Rudowłosa zdobyła gola, a Rogers szybko złapał pion. - Cholera jasna! - wrzasnął, czując jak jego twarz robi się czerwona ze złości. Nawet nie chciał spojrzeć na resztę. Bał się, że ich zawiedzie, mimo że ten mecz wygrali. Tu walczył o swój honor... Warknął pod nosem jakieś przekleństwo w stronę ślizgonów.
Miała wrażenie, że mecz ciągnie się w nieskończoność. Ktoś trafił, ktoś obronił, a ktoś inny dostał tłuczkiem. Dobrze, że ona nie oberwała. Jeszcze tego by brakowało aby leżała w skrzydle szpitalnym. Lucas by ją chyba zabił. A właśnie, gdzie on był? Pewnie znów poszedł pić z kolegami, ale chwila...! Nie powinna teraz o tym myśleć. Oriane Leonie Carstairs, proszę się skupić na łapaniu znicza! Chyba nie chcesz aby przez ciebie drużyna przegrała? Nie? To dobrze. Wytężając wzrok przejrzała boisko, a raczej jego przestrzeń w poszukiwaniu złotego znicza. I... Znalazła go. Znajdował się niedaleko niej, obok bramki gryfonów. Najwidoczniej ich szukający musiał być ślepy skoro nie ruszył się nawet o milimetr aby go złapać. Nie czekając aż jednak się zorientuje ruszyła w jego stronę przyśpieszając z każdym centymetrem. Była już naprawdę bardzo blisko i nawet zapomniała o tłuczkach, które mogły w nią uderzyć w każdej chwili. W końcu od czego byli obrońcy? Czy nie mieli za zadania ich bronić? No właśnie. Więc nawet nie interesowało ją czy jakiś właśnie mknie w jej stronę. Wyciągnęła rękę do przodu i czując delikatne skrzydełka opuszkami palców myślała, że już się jej uda, jednak... Znicz tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął z pola widzenia. Cholera. Drużyna ją zabije, jeśli jego nie złapie.
6 i 5
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
No nie! Kolejny gol dla Ślizgonów! Za dobrze szło zielonym w tej grze. Naeris czuła satysfakcję z paru udanych zagrywek Gryfonów, ale nadal nie byli wystarczająco dobrzy. Starała się podwójnie skupić na meczu, tak by mieć wszystko pod kontrolą. Nie zawsze jednak wychodziło. Próbowała pomagać, jak tylko umiała, ale widać było, jak bardzo brakuje jej doświadczenia. Nadal uważała za niesamowite fakt, że przyjęto ją do drużyny Ravu. Latała na miotle po dwóch połowach boiska, szukając jakiejś okazji do przejęcie kafla. Niestety, wszyscy zdawali się grać jak tylko najszybciej mogli, więc wzrok dziewczyny z trudem nadążał za znikającą w kolejnych ramionach piłką. Dodatkowo problem sprawiało jej zranione ramię, w którym pulsował ból. Może nawet powinna zwrócić się do kogoś o pomoc, ale była na to zbyt uparta. Westchnęła cicho, obserwując złość obrońcy Gryfonów, gdy kolejne punkty poszybowały do drużyny zielonych. Wzięła się w garść i podleciała bliżej. Wyciągnęła lewą rękę, żeby Rogers mógł jej podać. Złapała kafla i ignorując pulsowanie w miejscu, w które dostała tłuczkiem, pochyliła się nad miotłą. Skierowała się w stronę owego białowłosego obrońcy, ale tym razem skorzystała z jego rady. Wypatrzyła ciemnowłosą Gryfonkę, do której rzuciła kafla, mając nadzieję, że ta lepiej wykorzysta swoją szansę. Teraz musiało się przecież udać, wystarczy, że obrońca popełni jakiś mały błąd. Naeris leciała blisko Rogersówny, żeby w razie czego ją osłaniać.
Od czasu, kiedy mogła się wykazać, zaczęła uważniej spoglądać na grę, bo w końcu hej, może jeszcze jakaś okazja się nadarzy, aby zabłysnąć. Nie no, tak na serio to okazało się, że gra ze znajomymi ze szkoły w Quidditcha nie jest taka zła, jak wyobrażała sobie zawsze. Jeszcze z miotły nie spadłam, a to było wyczynem, chociaż niedaleko trybun widziała siedzącą Dulce. Kiedy Norbert pokazał jej kciuki do góry, uśmiechnęła się promienie w stronę chłopaka, a bratu po krótkim czasie odmachała. Okej, teraz trzeba było się na nowo skupić. Obserwowała grę, parę razy podleciała na miotle bliżej, żeby w razie co pomóc czy coś. Axelowi nie udało się obronić, ale to nic! Wiedziała, że dla chłopaka było ważne, żeby obronić i widziała, jak zrobił się czerwony. Była nie daleko jego bramki i podlatując bliżej, rzuciła krótkie i szybkie nie przejmuj się, bo nie było czym. Z pewnością odrobi! Widziała, że Nae trzymała kafla, więc podleciała w jej kierunku i dobrze zrobiła, bo dostała od dziewczyny go. Złapała, ale kiedy chciała rzucać, zobaczyła zawodników z przeciwnej drużyny, dlatego odrzuciła Naeris z powrotem piłkę i sama wyfrunęła trochę na przód, żeby w razie co ją ponownie wspomóc.
KOSTKI: 4
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Właściwie to nie był prawdziwy mecz, więc Naeris nie stresowała się aż tak bardzo. Gdy będzie grać jako szukająca w meczu Ravenclawu na pewno będzie dużo gorzej. Na razie radziła sobie całkiem nieźle. Co prawda, mogło być lepiej, ale czego oczekiwać od dość niezdarnej dziewczynie o takim refleksie, że można się było nieźle pośmiać? Najważniejsze, że się starała. Podleciała paręnaście metrów bliżej bramki, usiłując uważać na latających wszędzie ślizgonów. A na tłuczki to już w ogóle, nie mogła dopuścić do tego, żeby znowu oberwać. Rogersówna zdecydowała się oddać jej piłkę, bo niemal ją otoczono, a Naeris była wolna. Złapała ją ponownie lewą ręką i przycisnęła do siebie, ale przez gwałtowny atak jednego z przeciwników, musiała ostro wyhamować miotłą. W efekcie spadłaby, gdyby nie przytrzymała się ręką trzonka. Kafel wypadł jej z rąk, prosto w łapki kolejnego gracza. Naeris krzywiąc się trochę z bólu, poleciała dalej.
5
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Postanowiła jednak zmienić taktykę i zamiast skupiać się na tych, którzy akurat byli w posiadaniu kafla. Poprzednia widocznie nie skutkowała, bo Slytherin znowu zdobył gola, a ona nawet nie zauważyła kiedy to się stało. Trzeba jednak przyznać, że była to bardzo szybka akcja. Poleciała za Amy i Naeris, które podawały sobie piłkę. Wokół nich zleciało się całe stado Ślizgonów, ale jak na złość żadnego tłuczka. Widziała jak jeden z przeciwników naciera na Nae. Przez ułamek sekundy miała nawet ochotę sieknąć go pałką, ale się powstrzymała. Zieloni znów byli przy piłce i… jeden z tłuczków wystrzelił w górę tuż przy niej. Rzuciła się za nim w pogoń. Puściła miotłę i z całej siły odbiła piłkę obiema rękami w stronę oddalającego się przeciwnika. Dała radę. Tłuczek uderzył ścigającego prosto między łopatki.
Godzinę przed treningiem, Lazare był już na boisku, otulony grubym płaszczem i w goglach, by mieć dobrą widoczność. Padało, pogoda była koszmarna, lecz czy to nie była idealna pogoda do nieco innych treningów? Inne znaczy ciekawsze! Dlatego nauczyciel Quidditcha wierzył, że mimo takowej pogody, wielu uczniów przyjdzie by się czegoś pożytecznego nauczyć w tej szkole. Pogoda była nieprzyjazna dla latającego - mróz przenikał ciało, wiatr wiał niemiłosiernie, zrywając liście z drzew, flagi domów Hogwartu powiewały w szaleńczym tańcu. Deszcz padał na przemian ze śniegiem, tworząc na podłożu jedno wielkie błoto, a piasek i ziemia zaczynały być podmokłe. Śnieg był o tyle nieprzyjemny, że podczas lotu osadzał się na goglach i widoczność się diametralnie zmieniała na gorszą. Sam pan Limier wziął różdżkę i wskazawszy na swoje gogle wymówił "Impervius", co spowodowało, że deszcz tak znacząco nie przeszkadzał już nauczycielowi. W trakcie oczekiwania na uczniów, ustawił na całej powierzchni boiska różne paliki, przeszkody, manekiny, które później będą sprawować funkcję przeszkadzacza uczniowskiego, próbując zrzucić ich z miotły za pomocy tłuczka. Lazare tego dnia miał ciekawy pomysł na trening i dość... hardcorowy. Cóż, zaczynały się Mistrzostwa Świata i to jakby zmotywowało go do szkolenia uczniów jeszcze aktywniej niż wcześniej. Kiedy już wszystko było gotowe, stał przy wejściu na boisko, wypatrując nadchodzących dzieciaków.
Do 10.12.2016 możemy sobie porozmawiać o wszystkim, cieszyłbym się, gdyby większość zgłosiła swój udział postem nie w ostateczności, a w najbliższym czasie.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
W końcu zajęcia które będą w stanie go zmęczyć fizycznie. Chociaż i tutaj nie było to takie pewne. Bowiem istniało coś gorszego na świecie niż egzamin sprawnościowy jego wuja Braiga Corteza? Szczerze w to wątpił, ale cieszył się na samą myśl o przyśpieszonym biciu serca. W dodatku padało, mocno, przez co widoczność będzie niezwykle mocno ograniczona, a co za tym idzie - trener nie będzie w stanie wszystkiego ogarnąć i zauważyć pewnych niedozwolonych zagrywek swoich uczniów. Deszczem się w ogóle nie przejmował. Po coś miał swoją różdżkę i wiedzę by w takim przypadku sobie z tym poradzić. Wystarczyło rzucić dwa zaklęcia by bez problemu maszerować w stroju do Quidditcha, z narzuconym kapturem na głowę. Nie przejmując się ani deszczem, ani zimnym wiatrem szarpiącym każdy luźny skrawek ubioru we wszystkie strony. Mu było ciepło, zapewniło to drugie zaklęcie, które cały czas rozgrzewało chłopaka. Szedł z miotłą, nawet jeśli mieliby spędzić całe zajęcia na ziemi, to nie wyobrażał sobie tego, by na te zajęcia jej nie zabrać i być zmuszonym do latania na szkolnej miotle której witki były już w tragicznym stanie. - Dzień dobry panu - przywitał się z mężczyzną rozglądając się dookoła. Byli sami, trochę go to zaskoczyło. Jednak, tylko trochę. - Wystarczy taka mżawka by te cieniasy zaszyły się niczym szczury i nie zamierzali wyściubić nosa z ciepłego zamku? Pewnie teraz myszkują w spiżarni i żrą obrastając w jeszcze większy tłuszcz. Wstyd mi za moje pokolenie profesorze - Powiedział komentując to, że przybył jak na razie tylko on. Położył pionowo miotłę na ziemi i kładąc ręce na szczycie trzonka oparł się o nią. Czekając na innych, albo i na słowa profesora. Miał tylko nadzieję, że ten nie odwoła zajęć ze względu na niską frekwencje młodzieży i nawet jeśli miałby być tylko on to się odbędą. On w zasadzie to bardzo by się ucieszył na takiego rodzaju darmowe korepetycje.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Treningów drużyny już dawno nie było, dlatego postanowiła przyjść na zwyczajną lekcję, bo i tak nie miała nic lepszego do robienia (nawet nie wiedziała czy może na niej być). A w ten sposób mogła chociaż sobie polatać w towarzystwie lub przynajmniej komuś pomóc. Pogoda nie zachęcała do wychodzenia, więc nie zdziwiła się widokiem dwóch osób, w tym nauczyciela. Naciągnęła kaptur na głowę, przydreptując do "gromadki". - Dzień dobry - uśmiechnęła się szeroko a potem usiadła na unoszącej się może pół metra nad ziemią miotle, machając wesoło stopami. - Co będziemy dzisiaj robić? - zagaiła przerywając męczącą ją ciszę. Chłopakowi, który stał obok nawet się nie przyglądała.
Najgorszy jest pierwszy moment tuż po wyjściu z ciepłego zamku. Nie dosyć, że ogarnia cię lodowate powietrze, to jeszcze siekące z nieba krople pomieszane z lodem od razu dają ci w twarz. Potem szło się przyzwyczaić. W każdym razie, Cassie przyzwyczajony zarówno do zimna, jak i deszczu, miał na to swój sposób - gruby sweter, jeszcze grubszy szalik i porządny Impervius na głowę. Nie pamiętał, żeby w tym roku był już na jakiejś prawidłowej lekcji Quidditcha - jako miłośnik mniej dozwolonych aktywności częściej wsiadał na miotłę, żeby się pościgać. Jego obecność na lekcji była miłą odmianą, nawet miał szansę czegoś się nauczyć. Przemierzył Błonia rześkim krokiem, w lewej ręce trzymając szkolną miotłę, prawą z kolei próbując wybalansować się tak, żeby nie pośliznąć się na oblodzonych ścieżkach. Ubrał się odpowiednio cieplej, na nogi zakładając najcięższe buty jakie posiadał - tak w razie konieczności skopania kogoś z miotły - ale gogli nie mógł znaleźć, więc mógł polegać tylko na zaklęciu. Pomimo tego, i tak włosy zaczynały mu się puszyć od wilgoci z powietrza. Co za mała tragedia. Zmrużył oczy, próbując ogarnąć, czy zna pozostałą dwójkę. Raczej nie pamiętał ani wyraźnie ukontentowanej dziewczyny, ani chłopaka wyraźnie wyglądającego, jakby drugą miotłę schował w tyłku. - 'sup. - Pomachał im nonszalancko, wtykając własną miotłę pod pachę i rozglądając się po ziemi w poszukiwaniu wiele znaczącego kuferka z piłkami. Miał zamiar położyć łapy na pałkach do odbijania tłuczków jak najwcześniej się da, żeby na wszelki wypadek nie zostać przydzielonym do bycia jakimś skrzydłowym, czy, co gorsza, obrońcą. - Witam, profesorze Limier. Ma pan tu jakieś pały? - Zwrócił się do nauczyciela, przekrzywiając ciekawsko głowę.
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris nie posiadała się z radości, kiedy w jej łapki trafił piękny, wypolerowany na błysk, pachnący świeżym lakierem Nimbus 2015. Cały wieczór poświęciła na wypróbowanie nowego modelu, który okazał się równie fenomenalny, jak go opisywano. Najlepsza miotła na rynku należała do niej. Wycałowała rodziców jak nigdy i czekała tylko z utęsknieniem na szansę popisania się w powietrzu. Niebawem usłyszała o treningu, więc przygotowała swojego Nimbusa jak najlepiej. Warunki atmosferyczne zapowiadały się beznadziejnie i w sumie trochę już obawiała się, czy miotła przetrwa. Chyba załamałaby się, gdyby ją rozwaliła i to na pierwszym poważnym locie. Ale nastawiła się całkiem pozytywnie, wierząc, że takiego pecha to nawet ona zazwyczaj nie ma. Przed wyjściem Naeris rzuciła na siebie zaklęcie, które przynajmniej odpychało od niej krople i drobinki śniegu. Choć wiatr i tak bił Krukonkę prosto w twarz. Naprawdę współczuła osobom bez odpowiedniego sprzętu, takiego jak grube rękawice, dzięki którym palce nie przymarzną jej do trzonka, gogli, bez których musiałaby mrużyć oczy i tylko utrudniać sobie jeszcze bardziej widoczność i porządnego płaszcza, w przypadku Naeris w niebieskich barwach. Dodatkowo włożyła swoją magiczną koszulkę Quidditcha. Właściwie to nie miała nic przeciwko takiej pogodzie. Może było ciut za zimno, ale uznała, że jest twardą, silną dziewczyną i wytrzyma bez zaklęcia rozgrzewającego. Zresztą w czasie lotu z pewnością adrenalina i prędkość zrobią swoje. Ściskając miotłę w dłoniach, jak największy skarb, zbliżyła się do grona osób, które tkwiły na deszczu, czekając najwyraźniej na rozpoczęcie zajęć. Było wcześnie. - Dzień dobry! - powiedziała, ciesząc się, że zaklęcie sprawiło, że deszcz nie padał prosto w jej usta, gdy mówiła. Rozejrzała się po osobach, uśmiechnęła serdecznie do dziewczyny z drużyny, z którą właściwie nie rozmawiała. - Będziemy też ćwiczyć ze zniIIIII... - nie dokończyła, bo gwałtownie poślizgnęła się na błocie. W panice zamachnęła rękoma, o mało nie uderzając Nimbusem w łeb jakiegoś nieznajomego chłopaka (@Casey Little). Musiała złapać się jego swetra, żeby nie stracić równowagi. - Zniczami? - dokończyła pytanie, w szoku, że jednak się nie wyłożyła. Miotła cała? Cała. Chłopak cały? Chyba tak. - Przepraszam. - wydukała, bo nie zamierzała robić z siebie ofiary już tak na wejście. Poczuła gorąco oblewające jej policzki, bo co teraz o niej pomyślą? Chyba tylko to, że się nie nadaje do Quidditcha. A w końcu jakoś się dostała na miejsce szukającej.
Po ostatnim meczu Lope stwierdził, że Hogwartczycy wcale nie radzą sobie z miotłami dużo gorzej niż jego rodacy. Choć nadal uważał się za lepszego, a od tamtej pory myślał też parę razy o funkcji kapitana, choć nie wydawało mu się to równie atrakcyjne jak wtedy, gdy był w Calpiatto. Choć może po latach po prostu mu się znudziło uczenie nowych i szukanie talentów. Nie to co Quidditch - ten sport nigdy nie przestanie go fascynować. Zresztą lubił wyzwania i podchodził do tej lekcji z myślą, że będzie się starał wypaść jak najlepiej. Nawet jeśli czeka go ostra walka w deszczu i zimnie z innymi zawodnikami. Co dość nie pasowało do jego natury, która właściwie sprowadzała się do olewania większości spraw, w tym także ludzi. Z czasem przyzwyczaił się do tej zieleni, którą charakteryzował się Slytherin. Nadal nie przepadał za większością Ślizgonów, a ciśnienie podnosiły mu wszelkie komentarze na temat mugoli czy szlam. Dlatego stał się bardziej odizolowany. Na lekcjach pracował indywidualnie, choć Quidditch zazwyczaj prędzej czy później wymuszał kontakt z drugą osobą. A Lope miał dziwną ochotę dzisiaj komuś przyłożyć, tak na marginesie. Jednocześnie nie opuszczał go dobry humor, ale chęć zrzucenia kogoś z miotły jakoś tak nasilała się, w miarę jak szedł na boisko. Może to dlatego, że zjawiał się zbyt wcześnie, czego nie lubił. Musiał później czekać, nic nie robiąc, a nie po to ruszał swój zgrabny tyłek, żeby stać w miejscu. Prowadzić dyskusji z nauczycielem też nie zamierzał. Jeszcze się nie trafił taki, który by Lope nie denerwował swoim idiotycznym sposobem bycia i kwestią podchodzenia do uczniów. Nim rzucił odpowiednie zaklęcie, włosy Hiszpana zdążyły trochę zmoknąć, a śnieg osiadł na jego płaszczu. Nie przejąwszy się, położył sobie miotłę na ramieniu. Zerknął na niebo, by ocenić, że pogoda prędko się nie zmieni, choć zorientował się już, że w Anglii wszystko jest możliwe. Skinął krótko głową profesorowi, przyglądając się też zebranym osobom. Mógł zagaić jakąś rozmowę, ale nie miał na to ochoty. Wzrok utkwił w pewnej dziewczynie, która nie obawiając się niczego siedziała na miotle i machała nogami. Lope nie mógł się powstrzymać. - Nogi cię już rozbolały? - rzucił z trochę złośliwym uśmiechem, obserwując jak jego zaklęcie sprawia, że miotła uciekła spod tyłka owej dziewczyny. Niemiłe klapnięcie w błoto skwitował trochę wyższym uniesieniem kącików ust. Dopiero wtedy rozpoznał Padme. Podszedł bliżej, żeby podać jej dłoń. - No dalej, potrzebujesz specjalnego zaproszenia? - brew Lope pomknęła w górę, kiedy tak patrzył na dziewczynę.
Ślepa lojalność wobec swojego domu nie była najmocniejszą stroną Cassiego - kochał Hufflepuff, ale rzadko kiedy dobierał całą swoją garderobę pod oficjalny kolor, bo zwyczajnie nie chciał wyglądać jak kanarek. Szalik z godłem w zupełności mu wystarczył, nawet jeśli frędzle z jednej strony były lekko podpalone. W każdym razie, pośród wystrojonych na zielono i niebiesko uczniów wyglądał trochę jak bezdomny w swoim biało-szarym swetrze w norweskie wzorki. No i stałby sobie w tym deszczu, w pełni ukontentowany obserwowaniem jak błoto odbijane zaklęciem ucieka spod jego butów, gdyby nie niebieska kula armatnia, która niespodziewanie w niego wjechała. W odruchu obronnym jako pierwszy chwycił trzonek miotły, która o cal minęła jego skroń, a następnie przytrzymał ramieniem dziewczynę naruszającą jego przestrzeń osobistą, bardziej po to żeby samemu się nie wyłożyć. Przez ułamek sekundy trochę nie wiedział jak zareagować, ale po chwili się zreflektował i zaserwował jej swój Lekki Uśmiech Nr. 3, zaprojektowany specjalnie do topienia serc i wywalczania lepszych ocen. - Hola. Hej. - Ok, do tej pory był przekonany, że treningi Quidditcha polegają bardziej na łapaniu obiektów względnie kolistych, a nie drobnych blondynek. No ale dobra, może dostanie za to parę punktów albo cukierka od pana profesora; stanowczo doprowadził dziewczynę do pionu, uwalniając swój sweter od dalszego rozciągnięcia. Za bardzo go lubił. - Ja nie od zniczy tutaj jestem, wolę tłuczki, ale dzięki za propozycję. Fajna miotła, używałaś jej kiedykolwiek? Coś mi mówi, że raczej nie. - Przyjrzał się wypolerowanemu trzonkowi trzymanemu w lewej ręce. Pomimo lekko zatkanego przez zimną pogodę nosa czuć było lekko zapach świeżo odpakowanej miotły, coś jak lakier pomieszany z drewnem. Zmrużył oczy, próbując odczytać złote litery z nazwą modelu. - Nimbus? Ooh la la, chyba jako odszkodowanie za straty moralne zażądam zamiany mioteł. - Szkolna Zmiataczka pod jego pachą wyglądała, mówiąc szczerze, troszkę śmiesznie z oskrobanym lakierem i witkami wskazującymi na wszystkie strony świata.
Quidditch to zdecydowanie nie była ulubiony sport Lucy. Nie żeby miała jakikolwiek ulubiony, chyba że do sportów można zaliczyć szachy, w które czasem grywała. Quidditch był dla niej po prostu strasznie nudny. Nie widziała nic ciekawego w bandzie ludzi latających nad głowami kibiców i rzucających do siebie śmieszną, kanciastą piłką. Namówiona kiedyś przez znajomego, że powinna przynajmniej spróbować to polubić, wpadła na parę meczów. Niestety jedyne czego się nabawiła to bólu szyi od ciągłego zadzierania głowy i rozglądania się za graczami. Drugim powodem, był fakt, że miała lęk wysokości. Na miotle - jeśli już na nią weszła - na ogół latała niezdarnie, kurczowo trzymając się trzonka i ciągle bała się, że spadnie. Mimo wszystko jako dobra uczennica postanowiła wpaść na lekcje. Ubrana, więc w grubą, czarną kurtkę, szal i z zaciągniętym kapturem, dziarsko maszerowała przez błonia na boisko. W ręce trzymała szkolną miotłę, Pomiataczkę... lub może Zamiataczkę? Chwilę myślała nad poprawnym nazewnictwem, lecz w końcu zrezygnowała i otwarcie przed sobą przyznał, że jest qiuddichową lebiegą. Gogli nie posiadała, więc po drodze rzuciła jeszcze na siebie ochronne zaklęcie, żeby latając mogła cokolwiek zobaczyć. Pogoda co prawda nie była idealna i Lucy musiała cały czas uważać na śliskie błoto, ale udało jej się dotrzeć na miejsce bez żadnej wywrotki. - Dzień dobry profesorze- przywitała się z nauczycielem i rozejrzała się po zgromadzonych. Większości osób nie znała i już miała stanąć sobie z boku, nie odzywając się, lecz dostrzegła spoczywającą na pupie znajomą osóbkę. Od razu ruszyła w jej stronę. - Cześć - powiedziała z uśmiechem @Padme A. Naberrie i chłopakowi, który stał obok. (@Lope Mondragón) Nie znała go, lecz uznała, że totalne zignorowanie go będzie dość chamskie.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Padme akurat zastanawiała się nad sensem swojej drużyny, która od dłuższego czasu nie miała żadnego treningu. Z drugiej strony wcale jej się nigdzie nie śpieszyło, bo zajmowała chyba najgorszą pozycję z możliwych, czyli obrońcy - przecież każdy lubił dostać tłuczkiem prosto w twarz albo spaść z miotły na ziemię przed tłumem ludzi. Z drugiej strony jednak adrenalina dawała jej bardzo dużo chęci do walki a i przy okazji wiedziała, że też od niej zależy ile punktów zdobędzie drużyna przeciwna. Potem wpadła na genialny pomysł, że może to ona zorganizuje trening, gdy nagle poczuła jak miotła uciekła jej spod tyłka... a kilka sekund później leżała już w błocie. Uderzając tyłkiem, plecami i głową, wydała z siebie tylko ciche jęknięcie, z kolei w jej oczach pojawiła się chęć mordu na śmieszku, który grał nieczysto. Skoro miała kaptur na głowie i siedziała tyłem do ścieżki, którą podążała reszta uczniów, to nie miała nawet prawa zareagować. Ale widok chłopaka, który był prowodyrem tej sytuacji zdziwił ją najbardziej. Zmarszczyła czoło, spoglądając na niego z perspektywy dżdżownicy a rękę, którą w jej stronę wyciągnął po prostu zignorowała. - Ja? Nie. Ale tobie chyba by się przydało - podniosła się pokracznie i kiedy wstała, odwróciła się przez ramię, by skontrolować stan ubrania. Ostatecznie jednak uznała, że nie będzie się teraz czyścić. Domyślała się, że jeszcze ani nie raz, ani nie dwa będzie dzisiaj utaplana błotem, więc przechwyciła swoją miotłę, opierając się o nią. Po ich ostatnim spotkaniu, no cóż, raczej nie wywróżyła im wielkiej przyjaźni do końca życia. Chociaż spotkanie samo w sobie było całkiem... przyjemne. Wyraźnie zastanawiała się teraz nad tym i Lope musiałby być ślepy albo głupi, by na to nie wpaść. Ale nim zdążył się znowu odezwać, pojawiła się tuż obok nich Lucy, przyjaciółka, która czasami u niej pomieszkiwała i bardzo często obżerała się z nią do granic możliwości ich żołądków. - Co ty tu robisz? Nie chcę cię oglądać w skrzydle szpitalnym - odezwała się do niej z uśmiechem na sinych z zimna wargach, ostatecznie przechwytując spojrzenie ze Ślizgonem. - A ty? Nie boisz się, że zmokną ci włoski? - nie chciała ignorować Lucy, jednak bliżej nieokreślone uczucie jakim darzyła Hiszpana nie pozwalało jej tak po prostu się nie odzywać.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie było tak beznadziejnej pogody, žeby Ettie stwierdziła, że lepsze od zajęć na powietrzu byłoby siexzwnie w klasie. Wszystko było lepsze od siedzenia w jednym miejscu nad kawałkiem pergaminu. Natomiast stosunkowo niewiele rzeczy było lepsze od quiddicha. Zimno i deszcz nie przeszkadzały jej za bardzo. Po pierwsze zawsze ubierala się ciepło, po drugie wiedziała, że gdy tylko wskoczą na miotļy, natychmiast się rozgrzeją. Energicznym krokiem, od czasu do czasu pohopsując wesoło, podeszła do niedużej grupki stojącej już na boisku. Stojąc w tym miejscu dostawała gęsiej skórki. Wspomnienie jej pierwszego meczu w reprezentacji Gryffindoru i ich fantastycznego triumfu nad Ślizgonami wciąż było świeże i szczerze powiedziawszy, wątpiła, by kiedykolwiek miało się rozmyć. - Dzień dobry - wyszczerzyla zęby do profesora. Rozejrzała się po uczniach z rozczarowaniem stwierdzając, że nie widać źadnych czerwieni. Wszyscy wokół zajęci już byli rozmową, więc Ettie zaję ła się sobą, a mianowicie lapanism na język kropli deszczu.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Jednak znalazło się kilku śmiałków również niewzruszonych na warunki pogodowe. Ucieszyło go to mimo wszystko. Quidditch był w końcu grą zespołową, więc najlepiej trenowało się w grupie, a nie samotnie. Wpierw przyszła jakaś dziewczyna, nie rozpoznał jej nawet, zwłaszcza, że jej twarz skryta była pod kapturem. Kolejny był kurczaczek, choć jedynie zdradzał go szalik, to i tak bez problemu go wypatrzył. Tamtemu zachciało się oceniania i niestety grubo się pomylił. Ponieważ Cortez był całkowicie rozluźniony, co też zdradzała jego postawa, lekko opadnięte ramiona, ciężar ciała przesunięty do przodu i oparty o miotłę. A już tym bardziej znużenie malujące się na jego twarzy zdradzało, że czekanie go męczyło. Nie był przyzwyczajony do takiego czekania i nic nie robienia. Robił się wtedy śpiący, więc pewnie dla tego nie zarejestrował przybycia kolejnej dziewczyny i całego zdarzenia z jej osobą. Uniósł powieki, kiedy to usłyszał urwane słowa i jak zrobiło się na moment głośniej. Jednak kiedy to spojrzał było już po wszystkim, dlatego jako, że go to nie dotyczyło zamknął oczy i dalej słuchał. Jak on bardzo uwielbiał słuchać. O wiele lepiej był w stanie poznać kolejne nadchodzące osoby niż po tym co mogły zdradzać ich wyglądy. Zwłaszcza, że mówiono by nie oceniać książki po okładce, ten jeden raz postanowił tak uczynić i zajrzeć co tam mieli w środku. I już po kilu sekundach wiedział, z kim chciałby być w drużynie, a kto tylko będzie mu wchodził w drogę.