Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
No, w końcu mecz się rozkręcał, szkoda tylko, że wciąż bez goli i wciąż robili zamachy na jej pętle, a nie te po drugiej stronie. Magia kłydycza, może po meczu skontaktuje się ze ścigającymi albo namówi Devena na trening? Sama na pewno nie chciałaby ścigać, po prostu bronienie bardzo jej się podobało i jak widać miała do tego talent. Może kiedy będzie w reprezentacji swojego kraju spróbuje czegoś innego? Jeśli będzie taka potrzeba i o ile po drodze nie zmieni planów co do swojej przyszłości, nigdy nie wiadomo co jej strzeli do głowy, niektórzy już o tym wiedzieli. Niestety nie miała czasu na zbyt wiele przemyśleń, bo znów musiała wykonać swoje super zadanie. Po udanej obronie znów podała do ścigającego licząc na to, że może teraz coś im wyjdzie, byłoby bardzo miło.
Saga miała już serdecznie dość tego, że nie szło jej najlepiej. Obiecała sobie, że będzie trenować. Ale na razie była na boisku i musiała grać teraz najlepiej jak umiała. Kolejna nieudana próba strzelenia bramki. Obrończyni tłuczków jest świetna! Saga znowu dostała kafla, przez chwilę pomyślała, że może nie powinna go dostać, że znowu jej coś nie wyjdzie. Ale szybko odrzuciła te myśli. Ściskając go bardzo mocno wypruła na tyle szybko na ile pozwalała ta stara szkolna miotła. Postanowiła nie podawać go tym razem nikomu. Jej celem były pętle przeciwnika. Jakimś cudem wyminęła wszystkich i rzuciła nim z całych sił. Zamknęła oczy błagając by się udało.
Kostka: 6 (!)
Ostatnio zmieniony przez Saga Demantur dnia Nie Maj 01 2016, 00:30, w całości zmieniany 1 raz
Wiecie jak to jest, jak się czegoś bardzo chce, a wtedy los na złość robi tak, żeby się nie dało? No to właśnie Carma bardzo chciała pokazać, że jednak jest coś warta na tym przeklętym boisku, ale chyba znowu musiała się czymś rozproszyć, bo nie zdążyła nawet zauważyć przelatującego obok tłuczka - ba, dobrze, że sama nie dostała w łeb. Może to jakiś pech nowicjusza, albo trema, oby tylko nie totalny brak talentu! Zakryła twarz dłonią, czując zażenowanie własną osobą, a jedyne co jej pozostało, to pogratulowanie Rekinowi celnego uderzenia. Gryfon miał w tej rozgrywce za dużo szczęścia, dlatego takie "delikatne" uderzenie mogło go chociaż trochę przyhamować. Ze zdziwieniem zerknęła też na Candidę, którą najwyraźniej dość dobrze kojarzyła, ale chyba nie do końca wiedziała skąd. Przez pewien czas nie odrywała od dziewczyny wzroku, analizując w swojej głowie skąd może ją znać.
Był nieco przymulony i nie wiedział szczerze mówiąc kiedy zaczął się mecz. Trzeba było wstać wcześniej, oraz wcześniej się położyć. Tak więc.. nawet nie wiedział jaki był wynik, nie obchodziło go to w cale bo jego zadanie było dosyć określone. Musiał znaleźć ten cholerny znicz przed końcem meczu, oraz przed szukającym z przeciwnej drużyny. Nie jest to takie łatwe jakie się wszystkim wydaje, bo ten znicz jest na prawdę mały! Na swoje nieszczęście nie znalazł go, nawet nie widział czy gdzieś przeleciał. Westchnął głośno i zmarszczył czoło, przeleciał dołem przy trybunach by się lepiej przyjrzeć. Ciekawe czy jego przeciwnik znalazł go, jak tak to byłby mały problem oczywiście każdy by się cieszył i by o tym wiedział. Jednak była to ciężka pozycja, trzeba mu było przyznać rację - Ale nie szło mu najgorzej, tak? Chyba. 4 i 6
Jakoś tak wyszło, że nie mógł sobie tak po prostu wrócić do domu, drużyna w której nawet nie był znów potrzebowała jego pomocy. Właściwie była to drużyna She także pomaganie było całkiem spoko. W zasadzie to przez jakiś czas trochę się nudził, sporo działo się po drugiej stronie boiska, ale i tak nic z tego nie wynikło, teraz tylko czekać na to aż sam zlami, jak na poprzednim meczu. Naprawdę, to mogło nastąpić bardzo szybko, wiadomo dlaczego. Nie żeby mu nie zależało, starał się, ale miał ograniczone umiejętności. Szkoda, że składy drużyn były dość niestabilne, trochę już widział i to nie były najlepsze czasy na rozgrywanie meczów. W jego głowie zaczęły pojawiać się naprawdę dziwne myśli, przez chwilę myślał nawet o tym, żeby zapytać Shenae o trening. Póki co wybił to sobie z głowy, poza tym nie obronił, no tak jakoś wyszło...
Plecy po uderzeniu tłuczkiem go bolały, co świadczyło o dość mocnym uderzeniu Rasheeda. Czyżby się mścił za wkurzanie Carmy? Sama dziewczyna jak narazie nie miała szczęścia w zemszczeniu się za ostatnią lekcję. Przeleciał obok niej parę razy wyszczerzając szeroko zęby. Aż się prosił uderzenie, tylko czy dziewczyna będzie wstanie powstrzymać gniew i to wykorzystać? Wracajać do meczu, mimo jego usilnych prób wszystkie strzały zostały obronione. Kontratak przeciwnika odrazu przyniósł wynik, co podkopało nieco morale Doriana. Dodatkowo chwilę po tym, jak otrzymał od obrońcy kafla to go stracił. Pasmo nieszczęść powróciło? Klnąc po polsku obrócił się i ruszył za przeciwnikiem.
Naprawdę dzisiaj nie szło jej najlepiej. Jedyny rzut do obręczy jaki miała możliwość wykonać został obroniony, a przy kolejnych próbach nie znajdowała się już w tak dobrej pozycji. Tak też było i tym razem, gdy przechwytując kafel popędziła w stronę obręczy przeciwnika. Źle wyliczyła dzielącą ją odległość i podanie Sereny zostało nieszczęśliwie przejęte przez przeciwnika. Przynajmniej Sadze udało się trafić i przelatując obok ślizgonki szybko jej pogratulowała. Jak na razie wygrywali, ale nie można przecież chwalić dnia przed zachodem słońca.
Nie było dobrze, drużyna przeciwna zdobyła już jedną bramkę, a Dwurożce mimo starań dalej pozostawały w tyle. Juls na bramce była niczym taran, nikt się nie mógł przez nią przebić. Shenae pluła sobie w brodę, ze dzisiaj nie była w stanie cieszyć się z bardzo duzego wyzwania i dobrych przeciwników. Z inuty na minutę było jej coraz bardziej niedobrze. Pobladła już na twarzy i chociaż już aktualnie byłaby nawet gotowa zejść z boiska, bo zdawała sobie sprawę, zew tym stanie ledwo kontaktowała, mimo samozaparcia, dalej pamiętała o tym, ze grali dla drużyny. Nie liczyła się tylko jej gra, a wspólna wygrana. Nie było jednak opcji, żeby zejść. Nie mieli żadnych zawodników rezerwowych, więc w ostatecznym rozrachunku, lepiej było mieć jednego niesprawnego gracza, niż jednego mniej. Patrzyła z dość sporym zaowem w kierunku Sereny, wolałaby mieć ją w swojej drużynie niż w przeciwnej. Tymczasem ledwie co udało jej się od niej odzyskać kafla i rzucić nim na pętle przeciwnika.
Huhu, w końcu jakieś punkty, bardzo dobrze. Chociaż z drugiej strony szkoda, że obrońca przeciwnej drużyny nie jest dla niej żadną konkurencją. Pamiętała takie czasy kiedy tak było, ech, stare dzieje, możliwe, że już nie wrócą. Przez takie spędy znów miała mętlik w głowie, kończyć tą szkołę? Kto ją zastąpi na zacnej pozycji obrońcy? Takie myślenie było głupie to fakt, przedłużanie pobytu w szkole ot tak, specjalnie, ale jej było naprawdę wszystko jedno. Dorosłe życie i tak już dawno ją dogoniło, a tak miała chociaż namiastkę 'dzieciństwa'. No nic, pożyjemy zobaczymy, choć do końca roku szkolnego nie pozostało dużo czasu. Była zadowolona z poczynań swojej drużyny, no może nie tych wcześniejszych, ale teraz było już o wiele lepiej, Saga przebiła się przez obronę co Juls podsumowała nieznacznym uśmiechem. Spojrzała w górę wiedząc, że wszystko zależy od Devena. Potem usłyszała, że ktoś się do niej zbliża, tak to znów była She. Obserwowała ją nie okazując żadnych emocji, co nie znaczyło, że ich nie było. Szybko złapała rzuconą przez nią piłkę i podała do ścigającego po czym rozłożyła ręce, tak już musiało być.
Po tym, jak trafiła w tłuczka, trochę ją przyćmiło, więc nawet nie zorientowała się, że stracili bramkę. Kiedy uświadomiła sobie, że stało się to niemalże w tej samej chwili, kiedy uderzyła w tłuczka, poczuła się winna takiemu rozwojowi wydarzeń. Zagapiła się i przestraszyła, a mogła podlecieć do tłuczka i posłać go do obręczy – rozproszyłaby tym obronę przeciwnika i jej drużyna mogłaby wreszcie zdobyć jakieś punkty. Niestety czasu się nie cofnie. Teraz, kiedy nadlatywał tłuczek, wzięła zamach i już miała uderzać w agresywną piłkę, kiedy ta… przeleciała jej tuż koło policzka! Candy zawisła na miotle do góry nogami, prawie wypuszczając z rąk pałkę. Chyba nie nadawała się na pałkarza…
Kostka: 3.
Ostatnio zmieniony przez Cándida Feliciana Miramon dnia Nie Maj 01 2016, 13:03, w całości zmieniany 1 raz
- Dobra robota, Julia! - krzyknął, przelatując obok swojego obrońcy, który już po raz któryś obronił bramkę. Była naprawdę świetna i po raz kolejny zastanawiał się, czy nadaje się na kapitana, czy Rasheed albo właśnie Julia nie sprawdziliby się lepiej na tym stanowisku. Robił, co mógł, ale... no właśnie. Czy to wystarczyło? Kiedy Saga strzeliła gola, wydał z siebie krótki krzyk radości, ale natychmiast wrócił do swojego zadania - szukania znicza. Mając za przeciwnika Lucasa, który z pewnością miał większe doświadczenie niż rezerwowa, która początkowo grała w jego zastępstwie, Deven stał się jeszcze bardziej czujny i skoncentrowany. Przeczesywał powietrze wzrokiem, mrużąc oczy i przeklinając w myślach słońce, które postanowiło właśnie dzisiaj wyjrzeć zza chmur i oślepiać graczy. Nagle kątem oka dostrzegł błysk i bez namysłu rzucił się w tamtą stronę, wykonując piękną beczkę i wisząc głową w dół, chwycił znicza. Piłeczka zatrzepotała się bezradnie, a Quayle poczuł przypływ euforii. Wygląda na to, że właśnie zakończył mecz i zapewnił swojej drużynie zwycięstwo! Wzbił się do góry, napawając się poczuciem wolności i triumfu, po czym wydał z siebie świdrujący indiański okrzyk zwycięstwa, ściskając w wyciągniętej dłoni złotego znicza. Było to dosyć teatralne, ale miał pełne prawo się cieszyć, prawda? Wyglądał naprawdę dziko i trochę niesamowicie z czarnym grubym warkoczem i wpiętym we włosy piórem, zabarwionym rzecz jasna na pomarańczowo. - Wygraliśmy! - krzyknął, jakby ktokolwiek mógł mieć co do tego wątpliwości.
5 i 5
Koniec meczu. edit: Rzut na dodatkowe punkty z bramek. Dwurożce strzelają 3 bramki, Tłuczki 5. Tłuczki 110:30 Dwurożce
I pozamiatane. Znicz został złapany Shenae w niepodobny do siebie sposób, nie zareagowała na tą porażkę złością. Z jednej strony czuła ulgę. Mecz się zakończył, mogła zejść z miotły i opuścić boisko. Jeszcze nigdy tak bardzo nie śpieszyło jej się do szatni jak dzisiaj. Dopiero później miała odczuć na siebie wściekłość za poniesienie tej przegranej. W normalnych okolicznościach mimo wszystko pogratulowałaby Devenowi wygranej. Nie było co ukrywać, ze dzisiaj na nią załużyli. Dwurożce nie obronili się nawet symblicznymi punktami do większej części meczu. Zupełnie na farcie zdobyli jakieś trzy bramki, co stanowiło i tak dwa razy mniej niż tych, jakie udało sie strzelić Tłuczkom. Jakby tego było mało, pech chciał, ze żołądek doskwierał jej na tyle dotkliwie, że pierwsze co zrobiła po okrzyknięciu złapania znicza to korzystając jeszcze z przejęcia wszystkich w trakcie owacji mieszanych Domów, kibicujących swoim faworytom, zleciała ku trawie boiska, lądując na twardym gruncie. Tam stał już Enzo. Nie wiedziała, co robił tutaj, zamiast na trybunach, ale wykorzystując to rzuciła mu swoją miotłę, zanim dobrze wiedząc, ze nie zdąży dobiec do szatni, dotarła do krawędzi boiska. i mówiąc wprost, bo nie dało się ładniej tego opisać, zwymiotowała pod trybunami, ciesząc się, ze wszyscy patrzyli raczej w kierunku wygranej drużyny.
Wszyscy, poza Halvorsenem. Odkąd tylko Shenae wsiadła na miotłę, czuł, że to nie będzie jej dzień. Wyglądała zupełnie nie tak jak powinna. Blada, zmarnowana i zdekoncentrowana, a to był przecież ten ważny dzień, w którym miała spuścić łomot Tańczącym z Tłuczkami. Enzo, co prawda, dalej nie rozumiał fenomenu Quidditcha, ale chociaż nauczył się zupełnie od niego nie odsuwać. Siedział na trybunach tak długo, aż nie zobaczył jak Deven mknie ku złotemu zniczowi. Spodziewał się jak zakończy się ta akcja, więc kiedy tylko mu pozwolono, wbiegł na boisko, znajdując się akurat we właściwym miejscu i czasie. Odruchowo po prostu złapał rzuconą mu miotłę, obserwując z ogromnym niepokojem jak zawartość żołądka jego ukochanej ląduje na trawie. Podszedł do niej, przytrzymując jej włosy z tyłu i bez słowa oferując chusteczkę. Był przerażony, ale świadczyła o tym jedynie nietypowa bladość twarzy. Nie żeby ta sytuacja skojarzyła mu się tylko z jednym… - Dobrze się czujesz? - zapytał głupio, gładząc ją delikatnie po karku wolnymi palcami, najwyraźniej spodziewając się, że będzie jeszcze wymiotować.
Nie poczuła właściwie wielkiej ulgi po wymiotowaniu. W pierwszym momencie być może, później dziwną rezygnację i zmęczenie. Przyjęła chusteczkę od Enzo. Bardziej w sumie w celu zapewnienia jego komfortu niż własnego, przykładając ją sobie do ust. Przetarła je nie widząc w tym żadnego celu prócz nadania sobie lepszej prezencji. Też dla niego. Jej było wszystko jedno. Czuła jakby żołądek żył wbrew jej woli. Przewracało się w nim, mimo, że przecież wszystko, co mogła, już z siebie wyrzuciła. Oparła dłoń na żołądku, wypluwając paskudną gorycz na murawę i uniosła lekko głowę, mimo wszystko unikając patrzenia wprost na Enzo. — A tak wyglądam? — przez jej głos przedzierała się frustracja. Właśnie przegrali mecz. Z Devenem. Najpewniej do tej sromotnej porażki w największym stopniu sama się przyczyniła. Nie panowała nad gniewem. Zwłaszcza teraz, kiedy za nim próbowała ukryć swoją fizyczną słabość. Jej ton nie był przyjemny, mimo, że Enzo znalazł się obok niej tylko po to, żeby jej pomóc. — Przegraliśmy mecz — dodała, nie wspominając w tej porażce o swoim stanie, który zlekceważyła, wyraźnie uznając, że przebieg meczu był ważniejszy od jej samopoczucia — więc nie. Nie czuję się z tym dobrze — doprecyzowała w dalszym ciągu nie odpowiadając na to, jak czuła się fizycznie. Ale czy w sumie musiał pytać? — Muszę pogratulować drużynie przeciwnej wygranego meczu — rzuciła nieprzekonana, bo wcale nie miała na to ochoty. Nie tylko z powodu nagłej niedyspozycji, ale też i zwykłego poczucia wstydu po przegranej — Cholera! Nieważne jak starałaby się to ukryć, naprawdę było jej niedobrze. Zacisnęła palce na drewnianej ściance oddzielającej ich od trybun, dopiero teraz czując muśnięcia jego palców na karku. Spięła się instynktownie. Nie zasłużyła na żaden rodzaj pocieszenia. — Zrobię to później. Chodźmy do dormitorium. Odepchnęła się od ściany, przecierając wolną ręką spoconą twarz, na której wyraźnie odbijało się wycieńczenie.
W to piękne, sobotnie popołudnie uczniowie, studenci i nauczyciele zgromadzili się na trybunach stadionu quidditcha. Wszyscy czuli już zapach wakacji i zbliżających się wielkimi krokami egzaminów na koniec roku, ale to nie przeszkadzało, żeby tłumnie zgromadzić się na ostatnim meczu w tym sezonie. Wszędzie powiewały chorągiewki z nazwami obu drużyn - Tańczących z Tłuczkami i Płonących Mioteł. Gracze wlecieli na boisko a kapitanowie uścisnęli sobie dłonie (niektórzy kibicie pewnie bardziej interesowali się ich relacją niż samym meczem!), po czym Lazare pogadał coś o czystej grze i wypuścił piłki. Znicz i tłuczki szybko śmignęły, po czym wyrzucił kafla. Ścigający Płonących Mioteł złapał go jako pierwszy.
Płonące Miotły zaczynają! zasady przypominam o możliwości przerzutów (1 za każde 10 punktów z gier miotlarskich)
Mimo, iż wszystko ostatnio skomplikowało się bardziej, niż kiedykolwiek i mimo, iż czasu miałem mniej na wszystko jeszcze bardziej (a może po prostu brawowało mi głowy do czegokolwiek), postanowiłem wziąć udział w tym ostatnim meczu. Mogliśmy grać ostatni raz w takim składzie. Kto wie, jak będzie wyglądać nasza Amerykańska grupa rok później? Ze swojej perspektywy, już sądziłem, że brutalnie się rozpada. Postanowiłem uwarzyć sobie eliksir pobudzający. Ostatnio nie miałem na to czasu, przez co niespodziewanie zasypiałem wyjątkowo często. Spadek z miotły, gdy jest się wiele metrów nad ziemią, nie był jednak niczym, co chciałbym powtarzać. Miałem tylko nadzieję, że mimo skrócenia okresu warzenia całego wywaru - ten wciąż będzie dobrze funkcjonować. Spotkanie Winony w czasie przygotowań, czy samego trwania już meczu, było niewygodne. Unikałem jej spojrzenia, za wszelką cenę, skupiając się na rozmowie z innymi osobami w naszej grupie. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak w późniejszym czasie miałbym sprawnie podawać jej kafel. Bardziej miałem ochotę rzucić nim w nią, czy coś w tym stylu. Gwizdek rozbrzmiał, a kafel poszybował w górę. Spodobała mi się perspektywa szybkiego przechwycenia go, co też prędko uczyniłem. Nie był to najlepszy ruch, bo musiałem piłkę zaraz przerzucić w jakimkolwiek kierunku, do kogoś, kto mógłby mieć nieco więcej szczęścia.
Sheila nie miała zielonego pojęcia, co znowu robiła na meczu Quidditcha. Podczas pobytu w Wielkiej Brytanii zdecydowanie traciła na asertywności, co może w jakimś stopniu tłumaczyło dlaczego tak konsekwentnie ulegała prośbom kolegów, gdy Ci wiercili jej dziurę w brzuchu o wzięcie udziału w meczu. Może nie mieli wystarczająco solidnego składu, a może chcieli się nad nią po prostu poznęcać, wiedząc jak panicznie boi się uderzenia tłuczkiem? Kto wie… Villadsen starała się tego nie analizować, przyjmując najbezpieczniejszą, pozytywną wersję, że po prostu jest im teraz potrzebna. Nieważne jak bardzo odsuwałaby się od swojej grupy, nierzadko była skłonna im pomóc nawet za cenę kurczowego ściskania miotły i okazjonalnego drżenia rąk. Wzbicie się w powietrze nie sprawiło, że poczuła euforię, a wręcz wprost przeciwnie. Zebrało jej się na wymioty, kiedy tylko spojrzała w dół. Zacisnęła zęby na dolnej wardze, starając się opanować wzburzony żołądek i chyba tylko w wyniku zupełnego przypadku schwyciła kafel rzucony przez Cyrusa. Wpadł jej w ręce, nieomal przyprawiając o palpitacje, ale Amerykanka poczuła się w tym momencie zdeterminowana, aby nań nie zwymiotować, a wręcz nie zaprzepaścić szans drużyny. Odnajdując w sobie jakiś szalony talent, wyminęła ścigających drużyny przeciwnej i wykonała niezwykle poprawny rzut na pętle.
Zdecydowanie nie był to najlepszy dzień w jej życiu. W ogóle nie miała ochoty na granie w cokolwiek, czy nawet ruszanie się z domu. Jednak bycie w składzie oznaczało to, że musiała uczestniczyć w meczach. Co prawda mogła sobie odpuścić choć jeden raz, ale wtedy nie byłaby sobą. Musiała bronić, taki był jej obowiązek. Stawiła się wiec na meczu nawet nie starając się wyglądać na zadowoloną, ruszyła na miotle pod swoje petle czekając na rzuty przeciwników. Długo nie musiała czekać, na szczęście, bo zamęczyłaby sie przemyśleniami. Jaki był wynik akcji? No, obroniła ofc.
Ivy długo wyczekiwała na mecz Quidditcha. Nigdy nie brała udziału w prawdziwych rozgrywkach, a za takie najwyraźniej uznała zmagania między Płonącymi Miotłami, a Tańczącymi z Tłuczkami. W końcu podwórkowe treningi nie były niczym ekscytującym. Tymczasem siedziała na miotle, a zewsząd napływał doping kibiców szalejących na trybunach. Adrenalina szybko rozniosła się po jej żyłach, zachęcając do aktywnego wzięcia udziału w grze. Szczęśliwie nie musiała długo oczekiwać na podanie. Kiedy tylko niezwykle dobra zagrywka Płonących Mioteł została udaremniona przez Julię, Yventhis chętnie wysunęła się naprzód, przejmując od niej kafla. Właśnie trenowały rodzinne zagrania, heh. Szkoda, że Ivy wcześniej nie wiedziała, iż Julia potrafi dobrze grać, może wtedy podszkoliłaby się u niej przed tą grą i wiedziałaby jak uniknąć zablokowania przez ścigających drużyny przeciwnej? W każdym razie teraz nie miała szans, aby spróbować udanego rzutu na pętle, więc po prostu podała do kogoś kafla. Oby tylko trafił w ręce dobrej osoby, która wykorzysta swoją szansę.
Deven musiał wygrać ten mecz. Uścisk dłoni, który wymienił z Wins i uśmiech, który jej posłał, mówił jasno, że na pewno nie da jej forów, tylko dlatego że jest jego dziewczyną. Prawdę mówiąc, chyba by się wściekł, gdyby Płonące Miotły wygrały. Stawka była wysoka, zbyt wysoka, by mógł przegrać. Póki co szło naprawdę nieźle, Ivy się sprawdziła, Julia była jak zwykle doskonała, ale on nie widział nigdzie znicza. Krążył nerwowo nad boiskiem, wytężając wzrok w poszukiwaniu złocistego punktu, ale niestety nic z tego nie wynikało. Wykrzyknął kilka słów zachęty do swojej drużyny, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że Saga za bardzo się denerwuje, mimo że naprawdę nieźle jej idzie. Szkoda że nie mógł tego powiedzieć o sobie. Zacisnął zęby i spojrzał na Winnie, która śmigała w powietrzu jak szalona. O nie, na pewno nie pozwoli Salemczykom wygrać. Zdawał sobie sprawę, że wszyscy ekscytują się jego związkiem z Hensley i w sumie wcale go to nie dziwiło. Sam się też ekscytował.
Ostatni mecz. Być albo nie być i tak dalej. Saga była poddenerwowana i to nawet bardzo, w końcu na treningu poszło jej słabo. Prawie się połamała spadając z miotły. Ale nie chciała o tym myśleć. Teraz musiała skupić się na grze. Była trochę nieobecna do momentu rozpoczęcia meczu. Drużyna przeciwna szybko zaatakowała pętle Tłuczków, na szczęście im się nie udało. Saga trzymała się środka boiska i kiedy Ivy została przyblokowana, złapała od niej kafla. Trzymając go mocno pod pachą wypruła do przodu i kiedy tylko zauważyła, że ktoś z jej drużyny jest znacznie bliżej pętli przeciwnika, podała do niego. Nie chciała ryzykować nieudanego strzału, już i tak strasznie trzęsły jej się ręce.
Koniec roku zawsze wiązał się największym stresem, więc Serena zawalona książkami starała się jakoś to wytrzymać. Szlifowanie swoich umiejętności nie było wprawdzie dla niej czymś męczącym, ale presja przed egzaminami dawała mocno w kość. Często siedziała po nocach i uczyła się przedmiotów, które jej zdaniem do niczego miały się w przyszłym życiu nie przydać. W dodatku jeszcze ten ostatni mecz! Musieli go wygrać, prawda? Przegrana z Dwurożcami nie bolałaby tak bardzo jak ta z Salem. Krukonka razem z resztą drużyny wyszła na boisko, by po paru minutach rozpocząć mecz. Serena nigdy tak nie stresowała się latając jak dzisiaj. Przeleciała slalomem między przeciwnikami, gdy Saga wykonała podanie do niej. Nic nie stało już na przeszkodzie, więc Fluvius rzuciła kaflem do pętli. Teraz tylko trzeba mieć nadzieję, że obrońca Salem nie zdąży go przechwycić.
6
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Ostatni mecz wreszcie nadszedł. Rasheed nawet nie spodziewał się, że ten rok szkolny tak szybko mu upłynie i już trzeba będzie walczyć o najwyższe miejsce w rankingu z Salemczykami. Ba, w dodatku pewnie zażarcie, jako, że ich wyniki w pierwszych meczach były do siebie wyjątkowo zbliżone. Kiedy wciskał się w szatę do Quidditcha, w głowie nie miał już niczego poza meczem… i pewnej pokręconej Francuzki, która być może siedziała teraz na ławce rezerwowych pałkarzy. Sharker nawet liczył na to, że Atria dzisiaj zawali i Carma będzie mogła wziąć udział w meczu zamiast niej, ale w zasadzie nie zależało mu na tym aż tak bardzo, aby próbować sabotować rudowłosą. Musiał chyba najpierw wziąć tę swoją białogłowę w obroty i nauczyć ją jak się trzyma kij, zamiast od razu pozwalać jej rzucać się na głęboką wodę. Wzbił się w powietrze wraz z innymi, ale w przeciwieństwie do nich, nie skupiał swojej uwagi na czerwonej piłce przerzucanej pomiędzy graczami. Obserwował ruchy tłuczka, a kiedy zaczynał rozumieć w jaki sposób poruszał się tym razem, wybierał cel. Tyle, że aktualnie znajdował się na wybitnie niedobrej pozycji do oddania celnego strzału w zawodnika drużyny przeciwnej. Zdecydował się więc na podanie do drugiego pałkarza, licząc na to, że będzie wiedział co zrobić z wściekle przecinającym powietrze tłuczkiem.
Koniec roku dobiegał końca, fanfary nadeszły na rozpoczynający się mecz. Freya uniosła trzon do góry wzbijając się w powietrze. Nie spodziewała się że jej pierwszy mecz będzie tak wyglądać, i to jeszcze na pozycji bramkarza. Mecz przebiegał dość szybko, skupiała się na pilnowaniu swojej pozycji i nie oberwaniu tłuczkiem bo już nie byłoby tak pięknie. Zdezorientowana nadlatującym tłuczkiem w jej stronę, zrobiła manewr unikający. Niestety przez to wpuściła kafel do pętli, ale to się nadrobi. Bo co byłoby gorsze, punkt dla nich czy brak obrońcy? A nasi są tacy leniwi do sportu że chyba nawet rezerwy nie mamy...
Szczęśliwie jakoś tak się składało, że w jakiej drużynie by nie była - zawsze była to drużyna wygrana. Niekoniecznie miała w tym jakąkolwiek zasługę, ba, może nawet sabotowała własną drużynę swoim brakiem talentu, ale nie musiała mieć też z tego powodu większych wyrzutów sumienia - ostatecznie kto pamięta jakieś tam pomniejsze błędy wygranych? Prawdopodobnie powodowało to u Carmy lekkie napady lenistwa, jakim przykładowo było opuszczenie ostatniego treningu... Atrii nie było nigdzie widać, dlatego szybko weszła na jej miejsce, gdzieś w duchu ciesząc się, że kolejny raz może zagrać razem z Rasheedem, chociaż waga meczu dość mocno ją przerażała. Może to dzięki temu starała się być przynajmniej dziesięć razy bardziej skupiona niż zazwyczaj? A może nie chciała znowu najeść się wstydu przed swoim ulubionym kolegą z drużyny? Tak czy owak, zauważyła podanie Rasheeda i nawet udało jej się celnie odbić pędzący tłuczek, do tego (chyba D:) prosto w obrońcę!
Niestety, drużyna Amerykańska była wyjątkowo leniwa. Nie dość, że ich nieporządny kapitan bardziej zajmuje się życiem prywatnym, niż jakimikolwiek treningami, to jeszcze nie zauważa, że trzy czwarte drużyny znikło gdzieś po drodze, w roku szkolnym. W przemowie motywacyjnej Hensley mówi wszystkim coś w stylu – i tak nam się uda, w końcu jesteśmy z dumnymi obywatelami Stanów Zjednoczonych. W tle mógłby lecieć hymn ich dumnego kraju, by scena ta mogła być rodem z mugolskich filmów wyprodukowanych w Hollywood. Wychodzi na boisku i wesoło wymienia uścisk dłoni ze swoim chłopakiem, a po chwili zgrabnie wskakuje na miotłę. Oczywiście przyjemnie byłoby pokonać Devena, ale dobrze, że nie wie jak zawzięcie jej chłopak pragnie porażki jej drużyny, wtedy z pewnością dawałaby z siebie znacznie więcej przed meczem. Jednak nieświadoma niczego Wins, jeszcze macha do swojego Indianina, zanim odlatuje na swojej miotle dalej. Raz dwa trzy. Winona klnie głośno pod nosem kiedy biedna Freya przepuszcza bramkę, ale nie krzyczy na nią, bo wie, że to nie jest jej ulubiona pozycja i znalazła się tam tylko dlatego, że Salem cierpi na niedosyt obrońców. Cóż, raczej nie będzie gorsza niż Holly. Winona przejmuje szybko od niej kafla i mknie samotnie prosto ku bramce przeciwników. Brawurowo omija angielskich zawodników i rzuca prosto do lewej pętli.