Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
To był naprawdę szalony mecz, pijany obrońca Puf, a potem następny o równie małych umiejętnościach, jednak tym razem typowo z braku talentu i ogarnięcia. Sporo goli, jednak póki co niefart szukających, kiedy ktoś znajdzie znicza? Tego nie wiedział nikt, a no wracając do dziewczyny broniącej pętli Hufflepuffu, która najwyraźniej nie potrafiła grać quidditcha aż do teraz, czy może uznać to za opóźnione szczęście początkującego? No przecież to się nie mogło zadziać i jak najszybciej trzeba to zakończyć, aby biedne dziewczę nawet nie pomyślało o tym, że coś jej wyszło. Pałowanie czas zacząć, udane oczywiście.
Mecz nie był zadziwiająco dynamiczny. Można było go odegrać lepiej. D’Angelo miała nawet czas obserwować błędy własne i drużyny, których nie zapomni na pewno szczegółowo przeanalizować przed następnym treningiem Quidditcha. Czeka ich na pewno dłuuuuuuugi wykład. Jakikolwiek nie będzie wynik meczu. Pałkarze chociaż mieli okazję ratować sytuację, wyraźnie nie wiedzieli jaka jest ich rola na boisku. D’Angelo uśmiechnęła się tylko pokrzepiająco do Atri i Tani uznając, że obie i tak jak na swój pierwszy mecz Quidditcha nieźle sobie radziły. Jasne, były rzeczy, które trzeba było dopracować, ale nie wszystko od razu. Bez nich ten mecz i tak nie miałby sensu. Ścigający przeciwko całej druzynie Huffu? Nie trzeba by było być wróżbitą, żeby znać wynik takiego meczu. Tymczasem drużyny szły łeb w łeb. D’Angelo od razu po przechwyceniu kafla skierowała się w stronę przeciwległej pętli. Gra wyglądała bardzo agresywnie pod bramkami przeciwnych drużyn. Jednocześnie były takie luki na polu, że nie trzeba było nawet ryzykować podaniami tylko przeć prosto na pętle.
Obrona: 6, ale spałkowane przez pałkarza Ravu, ała ;C
Zupełnie BARDZO przypadkowo trafiła na ten super mecz, z którego rozumiała oczywiście tyle co z arabskiego pisma. Nie, żeby nie znała zasad, czy coś. Alle już od samego momentu oderwania się od ziemi wszystko działo się jak w przyśpieszonym tempie i trzeba było mieć dobry power w oczach, żeby wszystko na raz ogarnąć. Na szczęście samo latanie nie było dla niej rzeczą skomplikowaną, choć po trochu zwalniała, co by tylko nie dostać kafla w swoje łapska. Merlinie, broń, bo gdyby podobna rzecz miała się przytrafić... cóż, pewnie okazałoby się to porażką dla całej drużyny. Ale zaraz, czy to własnie nie kafel wędrował sobie akurat w jej stronę? Rzuciła okiem w prawo, w lewo. Żadnego Puchona w zasięgu wzroku. Oj, to niedobrze. Złapała piłkę, ale chcąc się jej jak najszybciej pozbyć (jakby parzyła, czy coś), odrzuciła do zawodnika swojej drużyny. Nie był to jednak tak dobry pomysł, bo zaraz potem kafel został tak czy inaczej przechwycony.
Piątek wreszcie wyszedł z nicości i Bell mogła dowiedzieć się na jakiej pozycji gra. To ciekawe, zastanawiała się, że tak często bywał na treningach, a pierwszy raz widziała go na meczu. Shenae też co chwila o nim gadała i chyba nie sposób było go nie zauważyć. Jako jedyny nie zaatakował od razy pętli. Ach, ten brak wprawy! Pani kapitanowa za to zdobyła kolejne punkty, przy czym pięknie pomógł jej widmowy pałkarz. Piłka znowu była w posiadaniu żółtków, Bell tylko czaiła się, żeby im ją odebrać. Nie trzeba było długo czekać, puchoniastej ścigającej wyraźnie brakowało wprawy, kiedy nietrafnie podała do krukonki. Powiedziała jej "dzięki", a potem znowu była przy pętlach. Wyszczerzyła ząbki do obrońcy, kiedy tak się do nie zbliżała. To nie powinno być trudne, trafiła już... ile? Dwa albo trzy razy (powoli traciła rachubę), a ta ani razu nie obroniła. Być może poczuła się zbyt pewnie. Na pewno o to chodziło, bo przecież niemożliwe było, żeby dziewczynie nagle przybyło umiejętności. Jakimś cudem złapała. Bell spojrzała na to oniemiała a potem odwróciła się, żeby kryć nowego ścigającego żółtka.
Przeszukiwanie przestrzeni powietrznej nie stanowiło dla półwila czegoś nowego. Mimo, że gdy dołączał do drużyny był raczej laikiem, który nie potrafił dosiąść miotły, Rience liczył na to, że pierwsze schwytanie znicza w meczu ze Ślizgonami nie było jedynie fartem początkującego. Cóż, liczył na to bardzo, bo rywalizacja między drużynami stawała się coraz bardziej zacięta. Pałkarze atakowali nawet obrońców, a ruda piękność po raz kolejny puściła gola. Cóż, chłopak nie zamierzał z tego powodu ubolewać, a chociaż przez dłuższą chwilę koncentrował spojrzenie właśnie na niej, nie zamierzał na zbyt długo umożliwiać innym odciąganie swojej uwagi od złotej piłeczki. Po raz kolejny skupił spojrzenie na przestrzeni między zawodnikami, chcąc wreszcie uchwycić ten jeden złoty błysk, który zapewniłby Krukonom kolejne zwycięstwo w rozgrywkach między domowych. Pomimo tego, że przez większość czasu znajdował się wysoko na niebie, w pewnym momencie Hargreaves zaczął kluczyć pomiędzy ścigającymi. Z pozoru wydawało się to jakimś dziwnym aktem desperacji, być może nawet niedouczenia, zupełnie tak jakby po prostu w ten sposób sądził, że łatwiej go wypatrzy, ale pierwsze wrażenie było zwyczajnie błędne. Rience naprawdę dostrzegł znicza, a fakt, że przylgnął w tym momencie do miotły, aby nabrać prędkości, wystarczająco wyraźnie o tym świadczył. Nie minęło parę chwil, a już wyciągał się w powietrzu w stronę złotej piłeczki, rozpaczliwie próbującej uciec przed jego wyciągniętą ręką. Nie miała szans w tym starciu. Kilka długich sekund oczekiwała wreszcie zaowocowało i blondyn wyciągnął w górę rękę w triumfalnym geście zwycięstwa. Zaciskał palce na pochwyconym zniczu. Ruda w dole jeszcze łapała kafla, ale to już się nie liczyło.
Nie wypatrzyła już żadnego żółtka. Dopiero teraz zobaczyła (a może bardziej usłyszała), że niebiescy kibicie nie wrzeszczą dlatego, że ona była blisko pętli, tylko z powodu Rience'a, który mknął w bardzo oczywistym kierunku. Zawisła w powietrzu i patrzyła na to, w końcu nie mogła za bardzo się rozpraszać, bo mógł tylko próbować. Nie widziała dokładnie, ale radość krukonów świadczyła, aż za bardzo o tym co właśnie się wydarzyło. Wygrali! Drugi mecz w roku! Co prawda wszystko mogła zmienić jeszcze punktacja... ale teraz tylko się cieszyła. Poleciała do Rience'a, ach jak dobrze być vipem, nie to co ci wszyscy ludzie na trybunach. - Jeeeeeeeeeeeee, udało się! - krzyczała, chociaż pewnie nie było jej słychać. Uściskała mocno Rienca. Co za radość, to było niewątpliwie dobry mecz, zdecydowanie lepszy niż ich poprzedni.
Nie wiedział nawet jak to się działo. Mecz był kurewsko dynamiczny. Chyba to nie dla niego. Przynajmniej na razie. Cóż, będzie musiał zatem pogadać z Kapitanową w sprawie treningów, żeby bardziej ogarnąć tempo gry. Cholera nie był z siebie zadowolony, ale robił co mogł. Przynajmniej miał nadzieję, że i D’Angelo była podobnego zdania. Mimo wszystko starał się ogarniać to wszystko, co miało miejsce na boisku. Sam nawet nie wiedział kiedy Kruki zdobywali kolejne punkty. Aż nagle ogólna radość zapanowała na trybunach. No nie? Czżbby? A jednak? Czyżby? Tak?! RIENCE ZŁAPAŁ ZNICZ! KURWA! WYGRALI! Dwieście do trzydziestu dla Krukonów. KURWA! TAK! TAK! TAK! – KUUUUURWAAAAAAA! – Rzucił tylko Piątek, nieomal spadając z miotły z tej radości. Tak to się kurwa robi! Niepokonani Krukoni! NIECH ŻYJE RAVENCLAW! Kurwa! – TAAAAAAAK! – pomachał w geście zwycięstwa do Kapitanowej no i ukłonił nisko. W końcu to poniekąd jej robota, nie? To ona ich wszystkich szkoliła. Trenowała i w ogóle. KURWA! TAK! TAK! TAK! TAK!
Najpierw usłyszała wiwaty tłumu, a dopiero później dostrzegła Rience’a, który przeprowadzał lot zwycięzcy po boisku. Przez krótki moment cień uśmiechu przebiegł po jej twarzy, niekontrolowany, który już chwilę potem przykryła kaskada włosów. Dziewczyna chwyciła się rączki miotły, spuszczając głowę. Odetchnęła. To był bądź co bądź bardzo wyrównany mecz. Trwała w tej pozycji jeszcze chwilę, wdzięczna wszystkim za tą grę dopóki nie zaczęła się pełna interakcja drużyny. Najpierw usłyszała Piątka. Krzyczał chyba najgłośniej, albo znajdował się najbliżej. Skinęła mu głową, zanim odkrzyknęła z typową dla siebie powagą. — Ambroge Friday! Język! Chociaż nawet ona nie słaniała się ze szczęścia. Pokręciła rozbawiona głową obserwując radość swojej drużyny. Nie mogła wymarzyć sobie lepszego końca sezonu. Chociaż pewnie będzie udawać, ze jest inaczej. Prawić morały, wyłapywać błędy w meczu i truć dupę swoim kolegom z drużyny, to później. Dzisiaj była szczęśliwa, że wysiłek całego składu przyniósł im zwycięstwo. Spróbowała wyłapać spojrzenie Rience’a, nie chcąc przebijać się przez Bell i Piątka w jego kierunku. Kącik jej ust drgnął, jakby chciała się uśmiechnąć w jego kierunku, ale powstrzymała się w ostatnim momencie. Wyszukała spojrzeniem kapitana drużyny Hufflepuffu, podlatując do Thorna. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń. —To był naprawdę dobry mecz, Emmet. Dzięki za grę.
Wszedł na boisko pewnym siebie krokiem, dzierżąc w ręce swojego Ventusa. Podśpiewywał sobie jakąś mugolską piosenkę, którą usłyszał w radiu, gdy zaczarował je by odbierało niemagiczne stacje. W czym jak w czym, ale w muzyce to mugole górowali. Rozejrzał się dokoła przysłaniając sobie oczy przed promieniami słońca. Musiał przyznać, że przestrzeń, czy przynajmniej poczucie dużej przestrzeni robiło na nim wrażenie. W Salem stadion otaczała wieczna mgła, stanowiąca niedotykalną barierę wokół boiska. Miało to swoje plusy i minusy; na przykład plusem było to, że jeśli znicz przekroczył tą barierę, jego błysk widać było z daleka. Tutaj mógł wylecieć wyżej w górę, a na dodatek jeszcze na bok. Z pewnością odbije się to na czasie jaki zajmie Gabrielowi schwytanie małej, złotej piłeczki. Cóż, nie jest to jednak Riverside, gdzie rozgrywki odbywały się w górach, między skałami i szczytami. Znalezienie znicza w takich warunkach było mistrzostwem świata. Nie będzie źle, pomyślał. Chyba że ich szukający grywał wcześniej w Kanadzie i ma sporą wprawę w poruszaniu się po dużym, otwartym terenie... Spostrzegł machającego do niego Setha, siedzącego wysoko na trybunach. Poprawił kapelusz, dosiadł miotły i powoli uniósł się w powietrze. Gdy znajdował się już na wysokości Setha, powoli puścił trzon miotły i rozłożył ręce w majestatycznym geście uwielbienia. - Voilà, oto i jestem.
Jeszcze zanim Gabriel dotarł na boisko zajął miejsce na trybunach, żeby móc z daleka dostrzec Salemczyka. Oczekiwanie na niego umilał sobie oglądając wzniesienia wokół boiska i niebo. Lubił patrzeć na niebo. I gdy tak się rozglądał, dostrzegł jak młodszy chłopak wchodzi na boisko dzierżąc w ręku swoją miotłę. Od razu do niego pomachał uśmiechając się radośnie. Seth zawsze podziwiał graczy Quidditcha, ale wiedział, że wyczyny Gabe'a zrobią na nim piorunujące wrażenie. W końcu sam mu się chwalił, jak to pobił rekord szkoły kiedy jeszcze uczył się w Salem. Quinn co prawda też umiał latać na miotle i wychodziło mu to dosyć dobrze, jednak nie lubił przebywać na wysokości. Uśmiechnął się widząc jak Gabriel wznosi się w powietrze na Ventusie i leci w jego kierunku. - Dobrze cię widzieć, Gabe - posłał młodszemu promienny uśmiech. - Fajnie, że też znalazłeś czas. Jestem bardzo ciekaw twoich umiejętności, wiesz?
- Czas, mój drogi, to ja mam zawsze. - uśmiechnął się szarmancko, zsiadając z miotły z należną gracją. Stanął naprzeciw Setha, lekko pochylając się nad chłopakiem. - Cieszę się ogromnie, żeś ciekaw. Mam dla ciebie propozycję wręcz nie do odrzucenia. - Gabriel odgarnął z twarzy grzywkę, która przy pomocy wiatru bezczelnie zakrywała mu oczy. - Mianowicie, czy nie zechciałbyś towarzyszyć mi podczas mojego popisowego lotu? Obiecuję cię nie zrzucić. W sumie to zależy od Ciebie i tego jak mocno będziesz się trzymał. Założył ręce na plecach i pochylił się nad nim jeszcze bardziej. Miał nadzieję, że się zgodzi i ciekaw był co powie gdy już odstawi go z powrotem na ziemię.
- Bardzo mnie to cieszy - odparł, gdy Gabriel zsiadł z miotły i stanął naprzeciwko nachylając się nad nim. Seth był ciekaw propozycji młodszego i cierpliwie czekał aż mu ją przedstawi. W międzyczasie Salemczyk odgarnął swoją jasnobrązową grzywkę, ten mały gest przykuł jego uwagę. Lubił dłonie Gabriela i miał ochotę złapać go za rękę, ale powstrzymał się. Zrobi to później, kiedy już usłyszy co siedemnastolatek ma do zaproponowania. Tymczasem spojrzał mu w oczy cierpliwie czekając. I gdy już usłyszał, że ma towarzyszyć Gabrielowi podczas popisowego lotu nieświadomie rozchylił wargi w oznace swego rodzaju strachu. Dawno siedział na miotle i nie planował bez potrzeby latać. Momentalnie zrobiło mu się zimno. Wstał lekko opierając rękę na ramieniu Gabe'a, a drugą delikatnie chwytając dłoń młodszego. - Nie wiem... - zaczął niepewnym tonem. - Szczerze mówiąc, boję się latać. Kiedyś trochę grałem pomimo lekkiego lęku wysokości, ale skończyłem z tym trochę ponad trzy lata temu. Jedna dziewczyna z mojego domu miała wypadek podczas meczu... Też wtedy wylądowałem w skrzydle szpitalnym - wyjawił. - Ale wiem że mogę ci zaufać, więc zgadzam się. Na wszystko. Miał świadomość tego, że jego głos drży. Wewnątrz też drżał. Ale chciał pokazać Gabrielowi, że mimo wszystko ma do niego zaufanie i dla niego jest w stanie pokonać swoje lęki.
- Wiesz ile razy ja leżałem w komnacie szpitalnej po upadku z miotły? - Gabe uniósł brwi i uśmiechnął się odrobinę pogardliwie. - Ani razu, mój drogi. Nie masz się czego obawiać. Nagle poczuł jak ręka drugiego chłopaka delikatnie zaciska się na jego własnej. Śmiały gest, panie Quinn. W głosie Setha dobrze słyszalny był strach. Gabriel słuchał go uważnie; skoro bał się latać, to przecież mógł odmówić.. Może wstydził się to zrobić? W sumie dobrze, bo Gabe wolałby chyba by polatali razem. Będzie zabawniej, prawda? "Mogę ci zaufać, więc zgadzam się. Na wszystko." Wyśmienicie, Seth. To się nazywa mieć dar do zjednywania sobie ludzi. Uśmiechnął się triumfalnie i powiedział: - Trzymaj się mnie mocno i nie wychylaj zbytnio na boki. Dyskretnie puścił dłoń Setha i dosiadł miotły. No Seth, twoja kolej. Spodoba Ci się, wiem to. Chociażby dlatego, że masz świetny pretekst do wtulenia się w moje plecy. Wystarczyło tylko przez moment przyjrzeć się w jaki sposób patrzy na niego ten Krukon, by domyślić się co mu chodzi po głowie. Gabriela to bynajmniej nie smuciło, wręcz odwrotnie. Cieszył się, gdy ktoś obdarzał go tego typu 'zainteresowaniem'.
Słysząc ton głosu Gabriela poczuł się jakoś dziwnie. Młodszy wydał mu się być jakiś taki... Chłodny. To, że jeszcze nigdy nie spadł z miotły co prawda świadczyło o tym, że Gabe potrafi świetnie latać, ale z drugiej strony nawet najlepszym może stać się krzywda. I szczerze mówiąc bardziej bał się o Gabriela niż o siebie. Chciał zobaczyć jego popisowy lot i byłby trochę spokojniejszy siedząc na trybunach, gdyby coś się stało szybko mógłby rzucić zaklęcie które przynajmniej w jakiejś części ochroniłoby młodszego przed bolesnymi skutkami wypadku na miotle. A tak, lecąc razem z nim nie mógłby nic zrobić. Ale nie umiał mu odmówić. Ten dzieciak miał w sobie coś takiego co sprawiało, że Seth mógłby spełnić jego prawie każde życzenie. Skinął głową słysząc, że ma się mocno trzymać i nie wychylać. Nie zamierzał postępować inaczej. Nie chciał, żeby przez niego Gabe stracił panowanie nad miotłą albo żeby któryś z nich spadł. Gdyby coś poważnego się stało byliby zdani sami na siebie o ile po upadku z dużej wysokości jeszcze by żyli. Zajął miejsce na Ventusie za Gabrielem i od razu objął go ściśle w talii tym samym przytulając się do niego. Lekko oparł też podbródek o jego łopatkę by podczas lotu mógł wszystko widzieć. - Jestem gotowy - rzucił, starając się ukryć delikatne drżenie głosu. - Pokaż mi, co potrafisz. Bądź ostrożny, dodał w myślach.
Shenae powitała wszystkich na boisku, od razu, wyjątkowo przechodząc do sedna treningu, nie zanudzając nikogo teoretycznymi wstawkami. Splotła ręce na piersi, patrząc wprost na jednego z zebranych na boisku ludzi. @Elliott Van der Vyver wyraźnie zaszedł jej w pamięć. Taksowała go zimnym spojrzeniem, rzucając z przekąsem: — Dzisiejszy trening zawdzięczamy naszemu drużynowemu koledze. Ukłońmy się wszyscy Van der Vyverowi. Ostentacyjnie gibnęła chłopakowi, zanim przeniosła spojrzenie na pozostałych członków drużyny. Zanim to zrobiła, zmieniła swoją dość lekceważącą pozę, przywołując swoją miotłę prostym: "do mnie". Miotła gładko wylądowała w jej ręku, zanim bardziej rozluźniona, oparła się na jej rączce, wpatrując się w pozostałych graczy. — Dzisiaj zagramy w Stichstocka. Dla tych niezaznajomionych z terminem, nasz pełen entuzjazmu do gry kolega przeczyta zaznaczony fragment. Przywołała różdżką swój prywatny egzemplarz "Quidditcha przez wieki", rzucając go bez ostrzeżenia w Gryfona, gdzieś wewnętrznie licząc na to, że zabraknie mu refleksu i nie uchroni głowy przed ostrą krawędzią sztywnej okładki. Wyszczególniony fragment wskazywał na tekst:
STICHSTOCK* — to wczesnośredniowieczna gra niemiecka. Na szczycie wbitej w ziemię, wysokiej na 20 stóp tyczki umieszczano nadmuchany pęcherz smoka. Jeden z graczy poruszających się na latających miotłach był obrońcą tego pęcherza. Obwiązywano go w pasie liną przymocowaną do tyczki, tak że mógł się od niej oddalić zaledwie na dziesięć stóp. Reszta graczy po kolei atakowała pęcherz, usiłując przebić go specjalnie zaostrzonym końcem miotły. Obrońca mógł używać różdżki do odparcia tych ataków. Gra kończyła się, gdy któryś z zawodników przebił pęcherz albo gdy obrońcy udało się wyeliminować wszystkich zawodników zaklęciami, albo kiedy sam zemdlał z wyczerpania.
* Gra znana w dawnej Polsce, głownie na Śląsku, jako „sztychsz- tok" (przyp. tłum.)[/b]
— Poznajcie Julię i... Sharkera — cofnęła się o krok, odchodząc w bok ze swoją miotłą, odsłaniając dwójkę w swojej opinii, jednych z najlepszych hogwarckich graczy, którzy jak dotąd siedzieli na ławkach na trybunie — Julia to najlepszy obrońca drużyny Slytherinu, a Sharker... — zawiesiła się, żeby za bardzo mu nie zasłodzić, dlatego zmarszczyła brwi, kończąc kulawo — ... jedyny widoczny pałkarz. Należą do przeciwnej drużyny. Tej... jak im było? — zapstrykała palcami bardzo teatralnie. Pamiętała drużyny, tylko Quidditcha traktowała trochę poważniej niż to, do jakiego poziomu sprowadził go dyrektor, po przywitaniu amerykańców. działa się tu totalna szopka. Quidditch stał się czymś bardzo komicznym, odkąd nazywają się dwurożce czy inne kolorowe jednorożce. — Pięć punktów dla tego z duchem szkoły, który podpowie mi nasze nowe nazwy drużyn. W rzeczywistości, pierwsza osoba, która wyrwałaby się z podpowiedzią, była kolejną, zaraz po Eliottcie (wyjątkowo nie po Rekinie), która poszłaby na odstrzał. Ale przynajmniej miała szansę na zdobycie punktów dla domu, odkąd D'Angelo stała się prefektem. — Julia, Sharker i ja, zaprezentujemy po krótce sposób gry, żebyście mogli zorientować się w temacie. Po krótkim pokazie niemieckiej gry, Shenae zeskoczyła z miotły, ze sfrustrowaniem zaczesując włosy do tyłu. O ile ich gra z Rasheedem przeciwko blondynce wyglądała na bardzo prostą, o tyle w praktyce mogło się okazać, że dla kogoś, kto wcześniej tego nie próbował, nie jest to takie oczywiste. — Ktoś chciałby się zgłosić na obrońcę? — rzuciła w eter, ale nie dała nikomu czasu na reakcję. To było wyraźnie pytanie retoryczne — Mam już jednego ochotnika. Elliott Van der Vyver! Z taką pasją i zdecydowaniem, na pewno chcesz rozwinąć swoje umiejętności na nowej płaszczyźnie, prawda? Kolejne pytanie retoryczne, zanim spiorunowała go spojrzeniem, na moment przed tym, jak zwróciła się do reszty. — Nie blokujcie się. Eliott chce się jak najwięcej nauczyć. Opowiadał mi dzisiaj jak bardzo nie może się doczekać naszego treningu.
KOSTKI:
Dla graczy:
Rzucasz jedną kością, aby zobaczyć ile punktów zdobywasz. 1 – 10pkt, 2 – 20pkt, 3 – 30pkt, 4 – 40pkt, 5 – 50pkt, 6 – 60pkt, + (pkt z Gier Miotlarskich : 2).
10-35pkt – nie udaje Ci się uderzyć witką miotły w pęcherz, za to celujesz końcem witki w innego gracza (który napisze po Tobie), każdy z was rzuca dodatkową kością, jeśli uda mu się zdobyć więcej oczek od Ciebie, unika ostrej krawędzi miotły,
36-55pkt – celujesz w pęcherz witką miotły, a spod ziemi wyrasta Ci inny gracz (który pisał przed Tobą), jeśli miał więcej punktów od Ciebie, wpadasz na niego po drodze do pęcherza. Obrońca rzuca kośćmi na obronę.
+56pkt – udaje Ci się wycelować końcem miotły w smoczy pęcherz. Obrońca rzuca kośćmi na obronę.
Dla obrońcy:
Rzucasz dwoma kośćmi (Litery + Kostki). Pierwsza kość określa jakim zaklęciem odeprzesz atak:
A – jak Avis B – jak Bolate Acendelai C – jak Carpe Retractum D – jak Depulso E – jak Expulso F – jak Flante G – jak Glacius H – jak Homenum Illuminati I – jak Immobilus J – jak jesteś kreatywny, wymyśl sam
Druga kość, aby zobaczyć ile punktów zdobywasz. 1 – 10pkt, 2 – 20pkt, 3 – 30pkt, 4 – 40pkt, 5 – 50pkt, 6 – 60pkt, + (pkt z Gier Miotlarskich : 2).
Jeśli zdobywasz więcej punktów od gracza, udaje Ci się obronić pęcherz i rzucić zaklęcie obronne. Tylko wtedy, patrzysz na efekt swojej obrony:
10-40pkt – udało Ci się obronić pęcherz, ale nie była to zasługa zaklęcia, zablokowałeś uderzenie swoim ramieniem. Rzucasz kością, jeśli parzyste – zostanie Ci tylko siniak, nieparzyste – potargałeś sobie ubranie i starłeś naskórek w miejscu uderzenia,
41-60pkt – udaje Ci się obronić pęcherz zaklęciem. Gracz, na którego rzuciłeś urok może się przed nim obronić (ale i tak chybia w pęcherz). Oboje rzucacie kością. Jeśli wylosujesz mniej oczek od przeciwnika, dostajesz rykoszetem,
+60pkt – udaje Ci się zwalić atakującego gracza zaklęciem z miotły. Nie dałeś mu nawet czasu na reakcję.
Aby przebić pęcherz, należy go uderzyć trzy razy witką miotły. Za trzecim razem pęka. Jeśli drużynie w sumie uda się uderzyć 10 razy pęcherz, obrońca pada z wyczerpania.
Przez moment zastanawiałam się, co ja właściwie robię w tej drużynie. Z jednej strony chciałam polać, pograć nieco w quidditcha, ale z drugiej wydawało mi się, że trening był wymuszony wyłącznie przez spory kapitanki z resztą zawodników. Wolałam się w to jednak nie mieszać, bo Shenae D’Angelo wyglądała na dość groźną osobę, gdy w grę wchodził sport. Aż żal mi było śmiałków, którzy decydowali się na to, by świadomie jej podpaść. Poza tym czy zwycięstwo było możliwe gdzieś, gdzie ludzie nie potrafili się ze sobą dogadać? Jeśli mieli nadzieję na puchar, to z całą pewnością mogli się przeliczyć – no chyba że kapitance uda się nieco utemperować nadmierny zapał do popadania w kłopoty pozostałej części drużyny. Musiałam szczerze przyznać, że zdziwił mnie pomysł na cały ten trening. W Beauxbatons nie spotykałam się z tym, by zajmować się czymkolwiek innym poza kaflem czy tłuczkami. Najwyraźniej Hogwart był zupełnie innym światem, którego jeszcze do końca nie zrozumiałam. I przede wszystkim chłodniejszym niż tereny słonecznej Marsylii. Miałam nadzieję, że Shenae nie miała zamiaru nikogo doprowadzać do utraty przytomności. Aż tak brutalna chyba nie była? A może tylko mnie się tak wydawało. Nie znałam jej zbyt dobrze, by cokolwiek na ten temat powiedzieć, a wolałam nie pytać teraz pozostałych członków drużyny. Zwłaszcza że dziwnym trafem więcej tu było Ślizgonów niż kogokolwiek innego. - A czy to ważne, jakie mają nazwy? Wszystkie są raczej kiepskie – stwierdziłam, po chwili żałując, że się wychylam. Chyba nie powinnam pokazywać się z tej gorszej strony podczas pierwszego treningu. Ale czy rezerwa aż tak bardzo zobowiązywała? Oparłam się na miotle, obserwując, jak D’Angelo z dwójką Ślizgonów prezentuje nam zasady gry w praktyce. Z boku nie wydawało się wcale takie trudne, ale tak dawno nie latałam (rezygnując z tego na rzecz wspinaczek), że mogłam odpaść już na początku, nie przebijając pęcherza. Swoją drogą sama idea przebijania jakiegokolwiek pęcherza wydawała mi się dosyć obleśna, ale jak na warunki średniowieczne całkiem humanitarna. Tak myślałam, że wychylanie się na nic mi się nie zda, bo gdy wsiadłam na miotłę, szło mi dość opornie. Nie dałam rady trafić w pęcherz, ale za to mogłam wykorzystać ostry koniec miotły do pozbycia się przeciwników.
Punkty: 1 = 10 pkt Trafienie: NIE a więc komuś przywaliłam miotłą i mam znów: 1, także jak ktoś po mnie wyrzuci więcej (o co nietrudno) to nie oberwał
Ostatnio zmieniony przez Cyané Chartier dnia Czw 5 Lis - 16:15, w całości zmieniany 2 razy
Punkty: 50pkt + 25pkt Trafienie: TAK Dodatkowa kostka: 4, unik
Shenae widząc sceptyczny wyraz twarzy Cyane uśmiechnęła się trochę kpiąco pod nosem. W gruncie rzeczy mogła przewidzieć obawy koleżanki z drużyny. Zdawała się tym jednak nie przejmować. Ogarniała gorsze rzeczy, niż bardzo niezgraną drużynę i to w znacznie krótszym czasie. Dlatego bez stresu przysiadła na ławeczce trybun, poprawiając uwierający język sportowych butów. — Zanim nauczymy się gry w Quidditcha, musimy nauczyć się współpracy, a wcześniej, ja muszę zaobserwować sposób waszej gry. Nie ma na to nic lepszego niż agresywne indywidualne starcia, gdzie każdy dla każdego jest sobie wrogiem — wyjaśniła cierpliwie, jak na siebie, zanim dosiadła na nowo swojej miotły, dołączając do gry. Tak samo, jak ona nie znała możliwości swoich graczy, tak oni nie byli zaznajomieni z jej. — Nie za dobrze, żebym znała lepiej grę ludzi, którzy nawet nie są ze mną w drużynie. Zerknęła na Julkę i Sharkera, trochę wymownie, dodając: — Nic tak nie ułatwia poznania, jak gra przeciwko sobie. Chwila niewspółpracowania i D'Angelo udało się dotrzeć do pęcherza, celując w niego witkami. A że po drodze natrafiła na przeszkodę w postaci miotły Cyane... — Widzę, ze ktoś szybko zaczyna łapać o co chodzi — mruknęła ledwie co unikając uderzenia.
Wzór dla graczy:
Kod:
<zg>Punkty:</zg> pkt z rzutu + (pkt z kuferka : 2) <zg>Trafienie:</zg> [color=#669966]TAK[/color]/[color=#ee1122]NIE[/color] <zg>Dodatkowa kostka:</zg> wpisz lub usuń, jak nie dotyczy
Wzór dla obrońcy:
Kod:
<zg>Punkty:</zg> pkt z rzutu + (pkt z kuferka : 2) <zg>Obrona:</zg> [color=#669966]TAK[/color]/[color=#ee1122]NIE[/color] <zg>Dodatkowa kostka:</zg> wpisz lub usuń, jak nie dotyczy
Nie obowiązują punkty za miotłę! Wszyscy mamy miotły szkolne, ze specjalnie naostrzonymi witkami do tego rodzaju gry.
INFO: z góry przepraszam za jakośc postów, nie będą jakieś super, bo mam ważniejsze sprawy na głowie, no ale skoro już wyszło na to, że mamy trening, to coś poskrobię. Wyślijcie mnie szybko do SS, będę wdzięczna, serio
No brawa dla mnie. Już, raz, dwa trzy. Chce słyszeć tę burzę oklasków. A tak poważnie – nie wiedziałem, o co ten cały ambaras. Czekałem. Cały wrzesień czekałem. Cały październik czekałem. Listopad przyniósł ze sobą słabą pogodę i dalej nie było treningów, NO HALO, jak tak można zaniedbywać drużynę? DZIAŁAŁEM W IMIĘ DOBRA WSPÓLNEGO. Napisz humorzasty liścik i w zamian dostań kubłem zimnej wody. Ta tu jeszcze będzie kręcić nosem na mój tyłek i się wywyższać, że niby z mojej winy trening. Ta. Chyba dzięki mnie. PODNOSZĘ MORALE DRUŻYNY i takie tam. I nie dam sobie w kaszę dmuchać jakiejś Krukoneczce, co ma milion punktów w kuferku z kłidicza, bo jest na forku dwajścia miesięcy dłużej niż ja. {*} znicz z bajerami. No ale zawsze są równi i równiejsi! - Gdyby nie ja to pewnie czekalibyśmy do nowego roku. Ja byłem w gorącej wodzie kąpany. Skąd mogłem wiedzieć, że dziunia nie jest normalna i za pytanie o trening postanowi podjąć próbę oskalpowania mnie? Coś mi mówiło, że nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi. Po chwili prawie dostaję książką w twarz, no spoko, ktoś tu chyba ma okres. Rzucam wewnętrznym lolem i od niechcenia czytam fragment ze swoim super burskim akcentem. No serio, jakbym nie wiedział, co to Stichstock. W Afryce nadal niektóre dzikusy w to grały... - Loooool, Tańczący z tłuczkami, ty ignorantko. Nawet nie wiesz, przeciwko komu gramy – wywracam oczami, zastanawiając się, kto jej dał kapitana. – Poza tym myślałem, że trenujemy naszą drużynę. Mieliśmy się jednoczyć, czy uczyć skakać sobie nawzajem do gardeł? No, nie ma to jak przyprowadzić swoich ziomeczków, żeby spuścili mi wpierdol. Generalnie to ktoś tu chyba nie ogarniał co to znaczy gra zespołowa. No ale, niestety, to nie ja byłem tak wspaniałomyślnym kapitanem. - Ktoś powinien wyczyścić ci uszy, bo masz problemy ze słuchem. Ale najwyraźniej w jakiś sposób musi cię kręcić widok mnie przywiązanego do liny, skoro snujesz takie fantazje. Wsiadam na miotłę, a wewnątrz gotuję się ze złości. Nie mam zamiaru odpuścić. Nawet, jeśli byłem w tym wszystkim sam, bo nie mogłem zasłonić się odznaką czy ziomeczkami. No to ten, dość szybko przepuściłem pierwszy atak. Lol, byłem stworzony do gnania za zniczem, nie do latania wokół jakiś smoczych pęcherzy. W ogóle, smoczych. Zero poszanowania dla tych super stworzeń. To wbrew moim wyznaniom.
Punkty: 40pkt z rzutu + (1pkt) Obrona: NIE
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed nie miał pojęcia jak to się stało, że znalazł się właśnie tutaj. Julka ni z tego ni z owego dobiła mu się do domu i zaciągnęła z powrotem do Hogwartu, bo niby jakiś trening był. Chwila, chwila, ale jaki znowu trening? Ich drużyna z pewnością żadnego nie miała, przecież jeden dopiero co się odbył. Że niby Shenae ich potrzebuje? Śmiech na sali. Julkę może i potrzebowała, ale po co tam i on? Czyżby trzeba było kogoś spałować? Teoretycznie do tego z całą pewnością się nadawał, także kiedy ciemnowłosa wreszcie wyjaśniła im o co chodzi, on wydawał się być jednocześnie poirytowany jak i zaskakująco usatysfakcjonowany. Nie grał jeszcze w tak dziwną grę, ale zawsze musi być ten pierwszy raz. - Uważaj, żebyś mnie czasem nie pochwaliła. - zadrwił, słysząc jak usilnie stara się ominąć komplementy, ale nie był nawet pewien czy go usłyszała, najwyraźniej solidnie skoncentrowana na dręczeniu Gryfoniątka. Uszczypnął Julkę w ramie, mrucząc coś o strasznym cyrku, a potem nie było już wiele do komentowania, poza kilkoma pierwszymi próbami zbicia pęcherza. - Uważaj na słowa, nie musisz mierzyć wszystkich własną miarą. - skwitował słowa Cyjanka, najwyraźniej bardziej z przekory niż z przekonania. Heikkonen była świadkiem, ze zgranie się z drużyną Devena stanowiło dla niego wyzwanie i chyba musiał jeszcze trochę potrenować zanim będzie gotowy do ponownego wejścia na miotłę... a może potrzebował tylko treningu odpowiedniego dla siebie? W końcu Tańczący z tłuczkami chyba położyli nacisk na ścigających. Sharker nie komentował zachowania Elliotta, bo i po co? Sam w wystarczający sposób dawał pokaz własnej niewiedzy, kiedy prowokował Shenae do dalszego znęcania się nad nim, a chociaż bardzo miał ochotę rzucić niewybredny komentarz to tylko uśmiechnął się złośliwie, zaciskając mocniej palce na swojej okrutnie wolnej miotle. Ach, czemu nie mógłby wykorzystać do tego swojej starej, dobrej Błyskawicy. W każdym razie nawet na tym kiju od szczotki udało mu się przypuścić zamach na smoczy pęcherz. Niech tylko ten Elijocik nie waży się obronić!
Zasypmy się treningami, bo czemu nie. W sumie to potrzebowała tego po ostatniej lekcji eliksirów gdzie prawie straciła nad sobą panowanie, a tak mimo tego prawie zdążyła już zasłużyć na szlaban. Mało ją to obchodziło i na pewno nie zaniechałaby mówienia tego co myśli o Raynott. Potrzebowała się uspokoić tak więc zaraz po otrzymaniu listu pobiegła po Sharkera i razem przyszli na boisko. Gościnne występy na treningu drużyny Shenae, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Nigdy nie odmawiała bo i dlaczego? Jakoś nie przejmowała się obecnością ludzi, którzy przegrają z jej drużyną w meczu, o ile ten w ogóle kiedyś się odbędzie. Nie miała nic do She, wiadomo najlepszej kapitan Krukonów, ale widząc resztę zgromadzonych naprawdę zwątpiła w jakiekolwiek powodzenie tego śmiesznego teamu czego? Jednorożców? Czy dwu, nvm. Zabawa zacznie się dopiero gdy wszystko wróci do normy. Tymczasem zagrajmy w grę w którą jeszcze nigdy nie grała, za to zdawała się być bardzo ciekawa i już nie mogła się doczekać rozpoczęcia, no może jedyne co jej przeszkadzało to miotły na których musieli latać. O tak przed ich przedstawieniem po prostu siedziała sobie na trybunach, oglądając z pewnej odległości to co działo się wcześniej, zaśmiała się parę razy, niezły cyrk. Wywołana przez D'Angelo ruszyła dupsa na boisko uśmiechając się lekko słysząc jej słowa, a to jak bardzo próbowała nie pochwalić Rekina tak ją rozbawiło, że odwróciła się na chwilę, aby powstrzymać się od śmiechu. Nie pozwoliły jej na to słowa tej dziewczyny której nie znała - Sama jesteś raczej kiepska - skomentowała mimo rozbawienia super poważnym tonem, no sori nikt nie będzie jej mówił, że drużyna do której należy jest słaba, tak samo było z JednoDwurożcami. Mogli sobie wygrać z Salem, ale nie z nimi. Tak czy inaczej mieli swoje mocne strony, a raczej jedną którą była She, tyle, bez niej byliby niczym. Po szybkim ogarnięciu zabawy we trójkę pokazali jak to wszystko ma wyglądać, już chciała się zgłosić na obrońcę, jednak ze smutkiem w sercu musiała oddać tą pozycję kolesiowi, który zdecydowanie miał jakiś problem. W zasadzie to trochę ją denerwował więc nie miała nic przeciwko męczeniu go podczas gry. Dużo gada mało robi, nie? Stan zua, mroku itd. chyba pomógł jej w ataku, uda mu się obronić chociaż raz? Zobaczymy.
Punkty: 50 + 21,5 Trafienie: TAK Dodatkowa kostka: -
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Punkty:20+23=45 20+11,5=31,5 Trafienie: NIE Dodatkowa kostka:nopemusisz rzucić dodatkową kością, żeby kolejna osoba po Tobie mogła się dowiedzieć, czy udało jej się uniknąć zderzenia z witkami miotły czy nie + jeśli macie jakiekolwiek dodatkowe kostki to tłumaczcie ich znaczenie, np: uderzam w następną osobę, żeby ułatwić rozeznanie kolejnym graczom, w tym przypadku Eliottowi, w tj kolejce dodatkowe kostki można odpuścić, zeby nie trzeba było unieważniać poniższego postu. ; )
Katherine wręcz kipiała ze złości, gdy czytała list od Angelo. Za kogo ona się uważa, niewdzęczna suka? Jeśli myśli, że jest kimś lepszym bo jest kapitanem tej całej pożal się Boże, drużyny to może zapomnieć o szacunku. Mieli być zespołem a nie popychadłem kogoś. Zemści się na niej po meczu, gdy tylko coś do niej szczeknie. Już sobie to obiecała, gdy narzucała na siebie swój strój i brała do ręki swoją ukochaną pałkę, którą niejednemu już przywaliła, no i to dość solidnie. Miała wysportowaną sylwetkę i nie ukrywała tego, że jako dziewczyna miała też siłę bez użycia magii, mimo iż nigdy nie mogła dorównać mężczyźnie. Pojawiła się na boisku w ponurym humorze, doszła do wniosku, że jak każdy mecz i trening będzie tak wyglądał, to poprosi ojca, by ten z kolei nakazał dyrektorowi zmianę składu drużyny albo jej kapitana. Chciała robić to co kocha od dziecka ale z przyjemności, nie po to by oglądać jakąś chudą zdzirę. Ostatnio miała wrażenie, że każdy jej unika, nawet Rasheed od dłuższego czasu już z nią w ogóle nie rozmawiał, a ona nie miała bladego pojęcia czemu. Byli przecież tak dobrymi przyjaciółmi. Jeśli chodzi o Kapitan Krukonkę to miała wrażenie, że tiara pomyliła się z wyborem domu dla niej. Pasowałaby idealnie do Slytherinu, biedna minęła się z powołaniem. No ale przecież Kattie nie będzie z tego powodu płakać. Widać było że nikomu się ten skład nie podoba. Pojawiła się na boisku szybko, bez makijażu i we włosach związanych w koński ogon. Okazało się, że wszyscy latają na szkolnych śmieciach, więc z bólem musiała odstawić swoją nowiutką miotłę i wziąć inną. Nie lubiła tych mioteł, była przystosowana do wygody i luksusowych przedmiotów. Shenae coś wspomniała na temat nazwy drużyny. -Cholera go wie.... na pewno nie jest to już drużyna w naszym idealnym składzie- wymruczała ponuro pod nosem głosem pełnym jadu i nienawiści. -Witam naszego wspaniałego kapitana, na szczęście zdążyłam na czas, ale dzięki za troskę- powiedziała nawiązując do listu Krukonki by Kath zdążyła tutaj dotrzeć na trening. Wysłuchała na czym będzie polegał ich nowy trening i spodobało się jej to nawet trochę. -Do mnie- rzuciła do miotły władczym tonem, a gdy ta w moment znalazła się w jej ręce, przełożyła nogi przez jej trzon i ruszyła w górę. Niestety nie trafiła ostrym końcem witek w pęcherz tylko w jakiegoś gracza, który był tuż obok niej. No cóż, takie życie, wzruszyła tylko ramionami. Zaraz zrobi kolejne podejście. Tym razem okrążyła jeszcze raz połowę boiska by zyskać nowy rozpęd.
Nie mam po co rzucać, bo i tak nie przebiję, więc daruję sobie kostki
JA ZŁY I MROCZNY? Julia Hejkonen, masz szczęście, że nie wypowiedziałaś swoich przemyśleń na głos. To nie był mrok. To był gangsta stajl z czeluści getta. Dorastanie na ulicy. Szemrane interesy. Trudne dzieciństwo. Tylko, że w Afryce. Tak, o dziwo w Afryce istniały ulice. Takie z asfaltu. Bez kitu. W ogóle dziwni ci Anglicy mieli, im bardziej na północ, tym bardziej zimno. Na mojej półkuli północne klimaty bo była raczej jazdeczka na wielbłądach czterdzieści dni o suchym pysku. Cośtam. Nie szło mi za dobrze, pozwoliłem już ucierpieć trzem smokom, moje serce krwawiło, ale coś mi mówiło, że zaraz ja mogę zacząć krwawić, bo te zaostrzone końce mioteł nie wyglądały zbyt przyjaźnie. Ale w sumie pal sześć moje wewnętrzne przekonania i bycie dragon-friendly, musiałem zwalić D'Angelo z miotły. Za wszelką cenę. Więc rzucałem zaklęciami jak opętany. Żadne nie trafiało. Cośtam.
Żeby gra nie była monotonna, progi Eliotta w starciu z Rekinem, Julią i She zmniejszam o 14pkt. Tzn, jeśli któreś z nich będzie miało np. 55 punktów, Eliottowi wystarczy o 14 mniej (41pkt), żeby ich przebić.
Zdziwiło mnie, jak wielką wagę przywiązywali do nazw drużyn. Czy nie powinno być tak, że liczyły się umiejętności, a nie miano jednorożców czy sklątek tylnowybuchowych, albo jak oni się tam nazywali? Najwyraźniej tylko gumochłony były w stanie sprawić, że zastanowiliby się nad tym, w jaki właściwie sposób traktowano quidditch w tej szkole. A może i nie? Ciekawszą możliwością wydawałaby mi się opcja wyboru nazw przez członków drużyny, ale co ja tam wiem. Zignorowałam dogryzki ze strony Ślizgonów, wzruszając jedynie ramionami. Nie należeli do tej drużyny, więc co oni tu właściwie robili? Choć pierwsza próba przebicia pęcherza niezbyt mi wyszła, słowa D'Angelo nieco mnie zmotywowały do dalszego działania. Musiałam im wszystkim pokazać, na co mnie stać. Uwielbiałam latać i wcale nie byłam najgorsza w tym sporcie. Kolejna szansa może się już nie nadarzyć, więc wycelowałam końcem miotły w pęcherz, mając nadzieję, że Elliottowi nie uda się tego obronić.
Szczerze mówiąc nie za bardzo miał ochotę iść na trening. Na nic nie miał ochoty. Źle się czuł zarówno psychicznie, jak i fizycznie, przez to co ostatnio zaszło między nim a Morticią nie miał ochoty zupełnie na nic. Ale w końcu się zjawił. Nawet nie był jakoś mocno zawiedziony składem swojej drużyny, nie tak mocno jak wyborem gry. Stichstock nie należał do jego ulubionych gier i cieszyło go tylko to, że nie został wybrany na obrońcę. Po wysłuchaniu zasad gry wsiadł na miotłę i ruszył. Niestety, nie udało mu się trafić w pęcherz, jednak przez przypadek wycelował w innego gracza. Miał tylko nadzieję, że nie wyrządził tej osobie żadnej krzywdy.
Shenae miała jeszcze podjąć się kolejnej próby rzutu, kiedy nagle zerwał się mroźny wiatr. Może właśnie zmiana pogody uratowała Haeila i jego spóźnienie. Wzrok, którym jak dotąd uważnie śledziła Eliotta, uparcie doszukując się błędów w jego technice, teraz skierowała w górę, obserwując gęste chmury nad nimi. Sama, być może, chętna byłaby do kontynuowania treningu, ale zebrani na treningu już w tym momencie wydawali się dość zmęczeni. Musieli przełożyć ewentualnie kontynuację treningu na inny termin. Zresztą, mimo swoich starań, Shenae nie potrafiła znaleźć wiele nieprawidłowości w sposobie gry van der Vyvera. Musiała mu jedno przyznać, wbrew temu, ze było widać iż nie jest to jego wymarzona pozycja, jak na kogoś o kim nigdy nie słyszała, jak grał i w jakiej drużynie by mógł, prezentował się na miotle całkiem nieźle. Dała mu jeszcze czas do pokazania się, zanim wiatr zechciał pourywać im głowy, a zaraz potem deszcz ze śniegiem zaczął bić ich po twarzach, tym bardziej dotkliwie, że znajdowali się na miotłach. W tych warunkach nawet najlepszemu obrońcy byłoby ciężko stać przeciwko pięciu przeciwnikom i bronić dumnie większość rzutów. Nic więc dziwnego, że Shenae zwołała w końcu zbiórkę i pozwoliła wszystkim zebrać się do domów. Część osób, jak Haeil, już z wejścia bez entuzjazmu podchodziła do treningu. Cyane wydawała się jako jedyna względnie zaangażowana, bo Julkę i Rekina zaciągnęła tu sama D’Angelo jako dodatkowy element urozmaicający rozgrywkę, ale odnosiła wrażenie, ze mogło im się na tym treningu trochę nudzić. Eliott zdawał się odnosić wrażenie, że She się na nim uwzięła, tak z domysłów krukonki wynikało, zresztą nie bezpodstawnie. Niechętnie, na wyjściu, przyznała mu więc: — Niezła gra, van der Vyver. Następnym razem jak będziesz chciał treningu, po prostu napisz. Zawsze znajdę dla Ciebie czas — i było w tym tyle samo zajadliwości, co naprawdę szczerej propozycji. W zależności od tego, jak wolał to interpretować: — No dobra, drużyno! Zwijamy się zanim nas stąd zmiecie!
zt dla wszystkich
przepraszam, że zamuliłam, odbijemy sobie następnym razem
Tego dnia na zewnątrz nie było zbyt przyjemnie. Deszcz cały czas padał, a widoczne jeszcze niedawno resztki śniegu całkiem się roztopiły. Kibice na trybunach schronili się pod kolorowymi parasolkami, gracze jednak nie mieli tego luksusu. Mogli ubrać się cieplutko i zastosować mugolskie i magiczne sposoby, żeby zbytnio nie zmoknąć, ale pogoda nie była na tyle zła, żeby mecz został odwołany. Grały dzisiaj dwie drużyny: Płonące Miotły i Szaleńcze Dwurożce, uczniowie z Hogwartu i Salem mogli w uczciwej konkurencji udowodnić, kto lepiej gra w Quidditcha! Lazare pojawił się na boisku, kiedy już wszyscy członkowie obu drużyny byli na swoich miejscach. Kazał grać uczciwie, po czym wypuścił znicz i tłuczki. Piłki szybko zniknęły gdzieś w mżawce. Potem zagwizdał i wyrzucił kafel wysoko. Niech wygra najlepszy!
zaczyna Salem! zasady znajdują się tutaj zapraszam na czat, będziemy pomagać w razie wątpliwości i informować kogo teraz kolej