Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Żeby założyć, iż Tavię da się czymkolwiek zaskoczyć, należy mieć w sobie niemało odwagi. To ona była w tej szkole zaskakująca, a nie zaskakiwana i podczas dzisiejszego meczu miała jak największą ochotę to udowodnić. Choć nie do końca spodziewała się akurat teraz występować, to miała sporą motywację, aby po niespecjalnie udanej lekcji ONMS pokazać się w czymś wreszcie z dobrej strony. Kiedy więc zobaczyła, jak Emmet rzekomo niespodziewanie rusza szturmem na pętle Krukonów, postanowiła go jakoś rozproszyć. - Hej Puszku, miotła ci się rozpada! - i nawet jeśli dywersja tego typu pasowała raczej do mugolskiego przedszkola, to zadziałała jak zaklęcie. Moreira bez trudności wybroniła rzut, po czym jak najprędzej podała do swojego ścigającego. W kierunku Thorna wystawiła oczywiście język.
Uścisnęła dłoń Emmeta, ledwie co zdążyła wrócić na pozycję, a Thorn ruszył z pełnym impetem, czego być może nawet D’Angelo po nim się nie spodziewała. Zawsze za największą konkurencję uważała Ślizgonów, a tu proszę. Rozpoczęło się od razu dynamicznie. Zawrócił miotłę, gnając za Puchonem. Tavia, chociaż decyzja o przyjęciu jej była spontaniczna, okazała się dobrym nabytkiem dla drużyny, nawet Shenae parsknęła krótko śmiechem na jej wypowiedź. Coś, co ją rozbawiło, Emmeta niekoniecznie musiało. Trudno powiedzieć czy większa zasługa w bronieniu przysługiwała nowo przybyłej do składu na ten mecz krukonce, czy może dekoncentracji Emmeta. Co by to nie było, D’Angelo nie miała czasu tego interpretować. Przechwyciła obroniony kafel, od razu szarpiąc rączką miotły. Wykonując zgrabny, dynamiczny zwrot w powietrzu, rozpędziła się, podejmując się od razu kontry. Należało odpowiedzieć drużynie Hufflepuffu taką samą, dynamiczną akcją, jeśli chcieli zachować dobre imię drużyny.
Niestety, nie trzeba było długo czekać na osobę, która zechce zaatakować pętle Puchonów. Tak się złożyło, że była to kapitan, przez co obrońca jeszcze bardziej zestresował się tym faktem, mimo prób skupienia się to pozostawało na zerowym poziomie. Cóż zrobić? Puchoni na pewno liczyli na wygraną bez utraty punktów i już na samym początku okazuje się, że nie będzie to możliwe. Można było zrzucić to na powiew wiatru, prawdziwy lub urojony, ten drugi mógł być spowodowany kuracją przedmeczową, którą zdecydował się zastosować, oj następnym razem pijemy tylko wodę. Mamy na boisku innego obrońcę?
1
10:0 dla Ravenclawu
______________________
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Szlag, takiego obrotu spraw się nie spodziewał. A tym bardziej pyskatego zachowania obrońcy drużyny przeciwnej. Naprawdę nie wiedział, skąd taką kulturę brali niektórzy zawodniczy. Niemnie jednak nie zamierzał tak łatwo im wszystkim odpuszczać. Wrócił na właściwą połowę boiska i pilnował zachowania pozostałych, przy okazji widząc, jak reagowała jego drużyna. Tak łatwo stracili kafel, jakby był nic nieznaczącą piłką. Najpierw wbili gol, zyskując odrobinę przewagi, lecz Emmet nie poddawał się. Odebrał piłkę od obrońcy i przeleciał z nią kawałek boiska, po czym wykonał szybkie podanie tylko po to, by Krukoni ponownie zdobyli szansę na zdobycie gola.
Cała się cieszyła na ten mecz. Wreszcie! Tak już dawno nie mogła naprawdę pograć, jakby wszystko jej się zastało, a siedzenie na trybunach nie mogło się przecież równać z byciem na boisku. Piłka od samego początku szybko zmieniała właścicieli, Bell wciąż kręciła się w pobliżu, wyczekując na odpowiednią okazję. Już prowadzili! Czując wielki przypływ szczęści, kiedy tylko Emmet złapał kafla, nie pozwoliła mu przekazać go komuś innemu. Trzymając go w swoich łapkach, poleciała znowu do pętli, która nie była przecież tak daleko. Nie musiała już nikomu podawać, więc rzuciła, zawisając w powietrzu i patrząc jak piłka leci.
kostka: 1, rzut do pętli wykorzystany 1 z 3 przerzutów
Zdaje się, że dzisiejszy termin nie przypadł do gustu Hargreavesowi. Mecz rozgrywany w warunkach, które były zupełnie inne od standardowych dla Shenae (tj. burzy z piorunami) był pewną niemiłą odmianą, do której blondyn zdecydowanie musiał przywyknąć. Jakoś lepiej widziało mu się znicza, gdy rozbłysk błyskawic nagle oświetlał boisko i sprawiał, że nagle odbijał on światło, wręcz samoistnie nakierowując wzrok w swoją stronę. Podobnie pewnie działałoby zwykłe słońce, ale to przecież nie było to samo. Gracze nosili na rękach zegarki, a na ich szyjach pobłyskiwały wisiorki. Rience nigdy wcześniej nie był zdecydowanym fanem zdejmowania biżuterii przed grą (nie żeby sam ją nosił), gdyż zwyczajnie był mu ten fakt obojętny. Po dzisiejszym dniu już nigdy nie będzie mógł patrzeć na kogoś, kto z boiska robił sobie rewię dodatków. Kiedy już przebrnął przez szereg dezorientujących błysków, jego wzrok padł na dziewczynę o bajecznie kolorowych włosach. Przez moment nie wiedział czemu to właśnie na nią spoglądał, aż wreszcie dostrzegł, że to jej ręka jest przyczyną tego rozproszenia! Podleciał do niej na miotle i sięgnął do jej dłoni, uśmiechając się przy tym dość nerwowo. - Cześć. - rzucił, zaczynając rozplątywać sznureczek, którym ściągnęła bransoletkę tak, aby zsunąć ją z jej ręki. - Oddam Ci po meczu, trochę za mocno odbija światło. Przy niej na pewno nie zobaczę znicza. W powietrzu wręcz zawisło niewypowiedziane „bo będę patrzył tylko na Ciebie”. Po tym wszystkim wsunął skarb Tavii do kieszeni szaty i klepnąwszy ją krótko po ramieniu uciekł znowu wysoko do góry, aby wypatrywać znicza.
Zauważyła blondwłosego chłopaka na korytarzu, kierującego się na boisko Quidditcha. Była pewna, ze nie był tylko zwykłym uczniem. Nie mógł być. Jego srebrzyste włosy mieniły się w blasku słońca, przedzierającego się przez szyby. Nawet ona, chociaż zwykle nie zwracała na nikogo uwagi, obróciła się za nim, nie zauroczona, raczej tylko zainteresowana tym, kim był. Wydawał jej się dziwnie znajomy, w jakiś sposób, chociaż każda inna osoba w zamku, każdy prymitywny facet, na jakiego się natknęła, zdawał się leżeć całe mile daleko od niej. Z nim było inaczej. Pchnięta impulsem, postanowiła sprawdzić jego pochodzenie. Właśnie ten przyświecający jej cel doprowadził ją na boisko Quidditcha, a dalej, do kapitana drużyny HUfflepuffu, który miał wyraźny problem ze znalezieniem obrońcy. — Ja zagram — oznajmiła, a jako, że nie przyjmowała odmowy, uśmiechnęła się do niego uprzejmie pytając: — Gdzie mogę się przebrać? Ale jako, że strój do gry Quidditcha miał tylko jeden krój, musiała jeszcze się upewnić, czy nie znajdzie się coś bardziej dostosowane do jej szczupłej postury. Albo może… coś w innym odcieniu? Ten był nietwarzowy. Łudząco podobny do szkolnych szat, których nie znosiła. W wyższym celu, przemilczała ten przykry fakt, ze nie znalazł się dla niej żaden inny zestaw ubrań i po prostu jak należało, zajęła swoją pozycję przy bramce. Nigdy nie przepadała za lekcjami latania, ledwie trzymała się na miotle, ale przecież nie chodziło o wzięcie udziału w meczu. Oparła się stabilnie na rączce miotły, bardzo nieporęcznej, opornej, zbyt mało smukłej, zbyt mało wyrafinowanej i w ogóle jakieś takiej… mało jej odpowiadającej. Co się dziwić? Znalazłaby mankament w każdym, nawet najdroższym modelu. Tylko dlatego, że Quidditch nie by jej powołaniem. Zaintrygowana jednak obserwowała blondwłosego uważnie, przechylając nieznacznie głowę na bok. Zaczesała włosy za ucho, z niezadowoleniem zauważając, że chłopak zamiast podlecieć do jej bramki, podleciał do bramki przeciwnej. Ten wybór wydał jej się bardzo niesprawiedliwy. Właśnie w tym momencie poczuła jak jakiś powiew zwiewa jej włosy na twarz. Rude pasma ulokowały się na policzkach, kiedy uniosła spojrzenie niebieskich oczu do krukonki, która wyraźnie próbowała uprzykrzyć jej kaflem życie. Piłka bowiem poleciała z takim impetem, że wydawała się prawie smagnąć puchonce twarz. — Może subtelniej? To szkolny mecz Quidditcha, a nie liga mistrzów! Wszystko oczywiście wypowiedziała w swoim ojczystym języku, żeby nikt nie posadził ją o nietakt.
Kostka5 (nie obronione)
20:0 dla Ravenclawu
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Cudownie. Po prostu nie posiadał się z radości, że właśnie dzisiaj jego własna drużyna nieco nawalała. Co prawda nie był aż takim fanatykiem, by płakać za każdy strzelony gol, jednakże liczył na odrobinę większego ogarnięcia u swoich. Zwłaszcza, że poprzedni mecz poszedł im tak doskonale. Ten powinien pójść niewiele gorzej, jeśli dalej zakładał jakikolwiek dalszy ruch w tym samym kierunku. Ale wracając do właściwej akcji meczu, Emmet przejął kolejny kafel przelatujący przez ich własne pętle, po czym wzniósł się na miotle nieco wyżej i podał piłkę do jednego z kolegów z drużyny.
Dany ostatnio mało co szło i najlepiej w ogóle nie brałaby udziału w żadnych lekcjach, czy też meczach, czy czymkolwiek innym. Miała jednak to poczucie, które nie pozwalało jej zawieść drużyny. Dlatego, choć nie w skowronkach zjawiła się dzisiaj na meczu. Musiała jednak przyznać, że nie szło im dobrze. Niebieski dom prowadził z nimi jak na razie do zera Rozejrzała się i dojrzała kafel w posiadaniu Emmeta. Unikając tłuczka wyleciała na pozycję w której mógł podać właśnie do niej kafel. Przejęła go i ruszyła w stronę pętli, widziała jednak lecących na nią przeciwników, dlatego wymijając jednego z nich podała do osobnika ze swojej drużyny.
kostka 4, podanie do kogoś z drużyny
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Takiego obrotu zdarzeń Tawka z pewnością spodziewać się nie mogła. Oczywiście nie mowa tu o obronionym rzucie, bo to akurat przewidywała od samego początku, a zamiast tego - o tych kilku krótkich chwilach, w których Rience zbliżył się do niej tak bardzo, jak jeszcze nigdy od czasu rozpoczęcia jej nauki w Hogwarcie. Półwil, jak to półwil, sprawił, że dziewczyna zupełnie osłupiała i tylko dryfowała głupio mniej więcej w jednym miejscu, podczas gdy on swoiście "rozbrajał" ją z bransoletki z kolorowymi szkiełkami. Tęczowogłowa otworzyła tylko usta, chcąc wydukać cokolwiek, żeby kolega z drużyny nie odleciał zbyt prędko, ale zanim przywróciła się w połowie do rzeczywistości, jedna z jej ulubionych bransoletek została zabrana, a szukający poleciał hen, daleko. Moreira oczywiście dopowiedziała samej sobie na głos to całe "bo będziesz patrzył tylko na mnie?" i w błogości podryfowała na prawo od pętli, których miała bronić. Tym razem zupełnie nie widziało jej się wykrzykiwać czegokolwiek do Thorna, a tylko uśmiechnęła się szeroko sama do siebie, budząc się już po fakcie. - Kurwaaaaaaaaaaaaaaa - zaklęła przeciągle, poleciała prędko po piłkę, po czym oddała ją ścigającemu Kruków. Oblała się jeszcze przy tym sporym rumieńcem, bowiem chyba nie powinna fantazjować o jakimś wybitnie przystojnym chłopaku w środku dosyć ważnego meczu. Nawet, jeśli przed chwilą ją najzwyczajniej w świecie okradł.
Kolejny mecz. Teraz była chyba jeszcze bardziej zdenerwowana niż ostatnio, mimo że wtedy był jej debiut. Teraz już znała te emocje i wszystko, co wiązało się z meczem, ale z drugiej strony miała wobec siebie wyższe wymagania. Ostatnio jej się udało złapać znicz i dobrze byłoby to powtórzyć, ale miała świadomość tego, że ich przeciwnicy są mocni i dobrze wyszkoleni. Za pierwszym razem też nie było łatwo, ale teraz może być jeszcze gorzej. Przydałoby się dużo szczęścia, ale czy mogła na nie liczyć? Ciężko wyczuć. Na razie krążyła wysoko nad boiskiem, uważnie wypatrując złotej piłki. Szukający przeciwników przed chwilą zabrał ich obrończyni błyszczącą bransoletkę i była mu za to wdzięczna. Jej też strasznie przeszkadzało to odbijające się światło. Niestety, jakoś bardzo to nie pomogło, znicz się jeszcze nie pojawił.
Jak cudownie, już drugi raz udało im się trafić do pętli, a teraz mogła przypisać tę przysługę sobie. Uśmiechnęła się do puchonki. To co ta do niej mówiła brzmiało raczej gniewnie, ale przecież nie było się na co złościć. Przynajmniej w mniemaniu Bell. Zrobiła radosny obrót dookoła własne osi, ale szybko oprzytomniała i poleciała pilnować żółtych ścigających. Ale ci wykazali się sprytem (a przede wszystkim grą zespołową) i po paru szybkich podaniach, zaatakowali ich pętle. Tym razem im się udało. Spojrzała krótko na Tavię. Jaka szkoda, poprzednim razem tak ładnie obroniła. Co prawda nie miała pojęcia co było powodem jej niepowodzenia, ale serio nie zdziwiłaby się gdyby ktoś jej powiedział, że to przez Rience'a. Trzeba było przyzwyczaić się do jego obecności na boisku. Przejęła kafla od krukonki i poleciała. Im jakoś słabiej wychodziła gra zespołowa, ale jeśli miała okazję rzucić do pętli, to jak mogłaby tego nie zrobić? Wyczuwając więc dobrą okazję, szybko znalazła się po zupełnie przeciwnej stronie boiska i zaatakowała lewą pętlę.
Cheri w końcu oderwała spojrzenie od Rienca przyglądając się przebiegowi gry. Nie potrafiła zrozumieć jak cała drużyna mogła tyle wytrzymać na miotle. Jej powoli robiło się już niewygodnie. Korzystając z okazji, ze nic nie działo się przy jej pętlach, a przez krótki czas cała rozgrywka miała miejsce na drugiej stronie boiska, przerzuciła nogi przez miotłę, siadając wygodniej, bokiem. Oparła ręce obok siebie. Wydawało się, że tutaj miała bezpieczną pozycję. Czuła się komfortowo, kiedy nikt nie zbliżał się do jej bramek. Tymczasem zawodnicy pomknęli w jej kierunku. Odetchnęła ciężko próbując przerzucić się znów do poprzedniej pozycji. Zręcznie przerzuciła jedną z nóg nad rączką miotły, poprawiając na sobie strój sportowy i włosy, przygotowując sobie dobry widok do obrony, jako, że niezwiązane włosy wlatywały jej do oczu. Ku jej zdziwieniu, w tym momencie kafel przeleciał przez pętle. Uniosła wzrok do Bell, mierząc ją spojrzeniem swoich błękitnych oczu. Czy Ci zawodnicy przed momentem nie znajdowali się po przeciwległej stronie boiska? – Mes excuses – rzuciła w kierunku Emmeta. Nawet udało jej się przechwycić kafla zza pętli, teraz, kiedy już stracił swoją prędkość po przeleceniu przez pętle. Odrzuciła go w stronę Thorna, ale kto wie, czy tam doleciał. Nie wzięła pod uwagę wpływu wiatru.
Atria nie miała wielkiego doświadczenie, jeśli chodzi o tą grę. Ostatnio kapitan drużyny zaproponowała jej dołączenie do składu, że na miotle radziła sobie wręcz wyśmienicie, a jej koordynacja wzrokowo-ruchowa była skoordynowana do perfekcji uznała, że nie mogłaby się nadać. Wahała się jeszcze przez jakiś czas. Wszak sporty drużynowe nie wnosiły niczego. Fakt, uczyły pracy w grupie, ale jej wcale na niej nie zależało. W końcu po namowie Ruby stwierdziła, że nie zaszkodzi spróbować. Dziś debiutowała. Wiedziała na czym polegała jej rola. I po kilku nieowocnych próbach posłania tłuczka gdziekolwiek(okazało się to wcale nie takie proste) znalazła się w miejscu idealnym. Zamachnęła się pałką, którą zderzyła z tłuczkiem. Ten zaś jak na zawołanie poleciał dokładnie tak, gdzie sobie tego życzyła, czyli w przeciwnika, który dopiero co przejął kafla od obrońcy. Skrzywiła się jednak lekko, bo mimo iż zawodnik został, najprawdopodobniej dotkliwie, uderzony, to kafel pozostał w ich posiadaniu. Cóż, może później pójdzie lepiej.
Nie można mówić, ale trochę Puchony dostawały od Krukonów i Godryk czuł to w kościach. Miał jedynie nadzieję, że Mia złapie znicz i uda im się wygrać. Nie żeby był jakimś tam znowu fanatykiem i miał się teraz denerwować, ale chyba każdy lubi wygrywać. No dobra, może trochę wytrącił go z równowagi (tej psychicznej i fizycznej) tłuczek, którym oberwał, to właśnie dlatego oddał kafla, który zaraz do niego wrócił. A teraz? Nie mógł sobie już odpuścić, kafel był w jego posiadaniu, tak więc rzucił w stronę pętli przeciwnej drużyny mając nadzieję, że mu się to udało.
Krukoni powolutku wyprzedzali puchonów w punktacji, jednaka ci wreszcie wzięli się za siebie. I oto, wkroczył super ścigajacy Godryk, znowu pokazując, że gra zespołowa może być bardzo opłacalna. Dołączył się jeszcze żółty pałkarz i kiedy jego kolega oddał rzut do pętli, ten posłał tłuczek w niebieskowłosą dziewczynę, żeby upewnić się, że na pewno nie uda jej się obronić.
Kurwa! Doganiali ich. Ja pierdole. Nie wiedział w sumie Piątek sam, co było powodem tak kiepskiej gry drużyny w dzisiejszym meczu. Chyba po prostu brak koordynacji i zgrania, czego Puchonom nie można było odebrać. No, ale.. może on nie będzie więcej krytykował nikogo, bo ostatecznie sam nie gra najlepiej. W zasadzie, od początku meczu pozostawał raczej bezczynny, w dodatku niewidoczny. Jakoś tak.. po prostu bał się przejąć inicjatywę w ataku, wolał asystować, ewentualnie komuś podać. Cóż, widać nawet to mu nie wychodziło – po prostu nie potrafił ustawić się na czystej pozycji. No ale teraz koniec z tym. Przecież muszą wygrać, a jego jakieś tam prywatne obawy nie powinny grać roli, bo przecież Kapitanowa bardziej go zjebie, za bycie bezproduktywnym niż za kilka nieudanych akcji. No, ale. Ale! Trzeba było coś z tym podziałać. Dlatego też, gdy kafel po raz kolejny przeleciał przez pętle Krukonów, nieco wkurzony i zmotywowany do dalszej walki Piątek chwycił go, po czym wyprowadził atak. Leciał, przyspieszył, wyminął kilku Puchów, lecz chyba leciał zbyt szybko, bo sam nawet nie spostrzegł kiedy to właściwie stracił okazję do rzutu. Nie pozostało więc nic innego, jak podać. Miał tylko nadzieje, że pozostali ścigacze zajmą się kaflem.
Nic nie istniało. Ryk tłumu nie przebijał się ani na sekundę przez ochronny bąbel skupienia, który Hargreaves wytworzył wokół siebie. Nie istniały już ani odbijające światło bransoletki z kolorowymi szkiełkami ani piękne rudawe dziewczęta, które stały na straży pętli Puchonów. Rience nie myślał o niczym innym jak o odnalezieniu znicza, którego schwytanie na pewno wprawiłoby Shenae w dobry humor. W jego opinii zasługiwała na to zwycięstwo, dlatego starał się jak mógł, ale cóż mógł zrobić skoro złota piłeczka nigdzie się nie pokazywała? Odrywając na moment spojrzenie od nieba, skoncentrował wzrok na dziewczynie, która również jej wypatrywała. Na razie nie zapowiadało się na to, aby chociaż przez chwilę ją dostrzegła co nieco podniosło go na duchu, ale z całą pewnością nie sprawiło, że zarzucił starania. Wprost przeciwnie - Krukon spiął się w sobie, chcąc przynieść ich drużynie zwycięstwo. Niestety, znicz jak na złość nie chciał mu w tym pomóc, ukrywając się gdzieś pośród zawodników.
Spojrzała na Piątka marszcząc brwi. Nie miała zielonego pojęcia co robił na miejscu Ścigająćego, skoro ustalenia przed meczem wyraźnie brzmiały inaczej. Fakt, że otrzymała od niego kafla niczego nie tłumaczył. Zadeklarował się do czegoś, zobowiązał, a teraz mieli na boisku niedoświadczonego żółtodzioba, który kompletnie nie wiedział co się dzieje. W ogóle nie było go widać w drużynie, pomijając fakt, że ten rezerwowy pałkarz dla D’Angelo też był wielką niewiadomą. O ile w Atri, nowicjuszce, można było zauważyć jakiś potencjał o tyle drugi pałkarz był po prostu niewidzialny. Pałkarz –widmo. Przesnuwał się po boisku niezauważony, bez ingerencji w grę, bo Friday postanowił zamienić sobie na własną rękę pozycję. — Zajebiście — syknęła, przyśpieszając z kaflem. No nic, należało zdynamizować grę. Musieli to szybko skończył. Jej niedopatrzenie w złożonym składzie mogłoby drużynę dużo kosztować. Każda pozycja ma swoją dużą rolę. Ich się trochę zachwiała, odkąd nie można było ufać filarom drużyny. Współpraca nieco legła w gruzach. Pozostało jej tylko liczyć na dobre współgranie z Ambrożym (już kij z tym, że grał na złej pozycji, musiała to przyswoić i pomyśleć o dobrze drużyny) i Bell. Atria nieźle sobie radziła. Tavia jako rezerwowy obrońca była znakomita. Tylko Rience podrywał laski na boisku. Ale o tym zdążą jeszcze pogadać po meczu. Teraz był czas rzucania kaflem. Możliwie do pętli, wykorzystując jak największą ilość okazji.
Nie miałą zielonego pojęcia co dzieje się na boisku i co ona tutaj robi. Obserwowanie przebiegu meczu wydawało się łatwiejsze kiedy znajdowało się na trybunach i nie trzeba było śledzić każdego ruchu przeciwników. Zresztą, nigdy nie była wielką fanką Quidditcha. Teraz wiedziała dlaczego. Miotła coraz bardziej uwierała ją w uda i pośladki. Oparła się rękoma za sobą na tyle kija, próbując znaleźć dogodną pozycję. Nie potrafiła. Przechyliła głowę na bok, a chwilę potem wymownie spojrzała w niebo, jakby mecz zupełnie dla niej nie trwał. Nie angażowała się w niego, kompletnie zajęta sobą i swoimi przeżyciami. Dopiero skandowanie tłumu ją otrzeźwiło. Znana już jej z wyglądu krukonka pędziła na jej pętle. Nie chodziło nawet o to, ze Cheri chciała obronić dumę drużyny. Jedynie postanowiła ewentualnie pozbyć się wrogich spojrzeń członków składu, którym mógłby się nie spodobać przebieg meczu. Co by jednak nie mówić, w teorii bronienie wydawało się łatwiejsze. Mimo, że nawet wyszła krukonce naprzeciw, widząc kafel zmierzający w jej stronę, uchyliła się przed nim. Kolejny gol dla Ravenclawu.
Dany nie bardzo przejmował dzisiejszy dzień. Prawdę mówiąc, po śmierci Bonneta, jakoś wszystko mało ją interesowało. Nie chciała jednak zawieść drużyny, dlatego też skrzywiła się lekko, gdy kafel wpadł po raz kolejny do jednej z ich pętli. Bardzo im dziś nie szło. Westchnęła lekko, po czym podleciała pod pętle, by zgarnąć kafel. Złapała go pod pachę i ruszyła w drugi koniec boiska. Jakimś cudem udało jej się uzyskać element zaskoczenia, dlatego też tylko jeden z krukonów wyszedł jej na przeciw, ale zgrabnie wyminęła go i podjęła szarżę na pętle. Miała dobrą pozycję, była blisko, miała tylko nadzieję, że obrońca krukonów tym razem zaśpi odrobinę i kafel przeleci przez pętlę. Uniosła go w dłoni i zamachnęła się, by rzucić prosto w obręcz.
Tawka masowała jeszcze przez dłuższy czas ramię, w które ostatnio oberwała od puchowego pałkarza tłuczkiem. Gdyby nie on, przewaga pewnie byłaby o wiele większa, a kapitan Krukonów o wiele szczęśliwsza z powołania tęczowogłowej do swego rodzaju kadry. Rzut Andersonówny również był stosunkowo łatwy do obronienia - problem w tym, że bolące ramię mocno w tejże kwestii przeszkodziło. Kolejne punkty wpadły na konto żółtych, a Moreira zawarczała równie przeciągle, co ostatnio przeklinała. Znów zgarnęła spadający kafel, następnie podając do jednego ze swoich. Ten cały Quidditch prędko przestał jej się jakkolwiek podobać.
Kostka: 3, punkty dla Huffu, kolej ścigającego Kruków
Mecz nie był zadziwiająco dynamiczny. Można było go odegrać lepiej. D’Angelo miała nawet czas obserwować błędy własne i drużyny, których nie zapomni na pewno szczegółowo przeanalizować przed następnym treningiem Quidditcha. Czeka ich na pewno dłuuuuuuugi wykład. Jakikolwiek nie będzie wynik meczu. Pałkarze chociaż mieli okazję ratować sytuację, wyraźnie nie wiedzieli jaka jest ich rola na boisku. D’Angelo uśmiechnęła się tylko pokrzepiająco do Atri i Tani uznając, że obie i tak jak na swój pierwszy mecz Quidditcha nieźle sobie radziły. Jasne, były rzeczy, które trzeba było dopracować, ale nie wszystko od razu. Bez nich ten mecz i tak nie miałby sensu. Ścigający przeciwko całej druzynie Huffu? Nie trzeba by było być wróżbitą, żeby znać wynik takiego meczu. Tymczasem drużyny szły łeb w łeb. D’Angelo od razu po przechwyceniu kafla skierowała się w stronę przeciwległej pętli. Gra wyglądała bardzo agresywnie pod bramkami przeciwnych drużyn. Jednocześnie były takie luki na polu, że nie trzeba było nawet ryzykować podaniami tylko przeć prosto na pętle. Został oddany kolejny rzut drużyny Ravenclawu.
Denerwowała się. Naprawdę się denerwowała. Kafel śmigał z jednej strony boiska na drugą, co rusz przechodząc przez którąś pętlę. Poprzedni mecz, w którym brała udział, był zdecydowanie mniej dynamiczny, a teraz co chwilę któraś drużyna zdobywała punkty. Niestety, Puchoni wciąż przegrywali. Nieznacznie, ale jednak. No nic, nie było jej zadaniem kontrolowanie, co się dzieje na boisku. Musiała szukać znicza. Odwróciła wzrok od kafla, na którym zawiesiła się o sekundę zbyt długo i wróciła do przeczesywania wzrokiem boiska. Jest dobra. Uda jej się. Na pewno. Zaweźmie się i znajdzie tę małą, przeklętą piłeczkę, od której zależało tak wiele. Nie było innej opcji. Na razie jednak latała w tę i w powrotem, od jednych bramek do drugich, raz wyżej, raz niżej, czasem wolno, a czasem tak szybko, jak tylko pozwalała jej wysłużona, szkolna miotła. Może powinna rozważyć zakup własnej? Ale nie czas na takie myśli. Czas na znalezienie znicza. Tyle że, jak na złość, nigdzie go nie było.
Kolejny mecz Quidditcha... Miałem nadzieję, że i tym razem drużynie uda się wygrać, chociaż mój humor spowodowany ostatnimi wydarzeniami nie zwiastował niczego dobrego. Wymusiłem na twarzy uśmiech, aby pomóc jakoś na razie przegrywającej drużynie i wzleciałem wyżej. Starałem się jak mogłem, aby odbić lecący tłuczek w aktualnego posiadacza kafla, jednak tym razem się to nie udało. Zamachnąłem się, aby odbić piłkę w kierunku drugiego pałkarza naszej drużyny. Może on będzie miał większe szczęście.