Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Winona nigdy nie mówiła długich przemów do swojej drużyny. Woli raczej wspomnieć jak bardzo zajebiste jest Salem i z jaką łatwością mogą pokonać głupich Anglików. Oczywiście deszcz nie gra na ich korzyść. Winnie związuje włosy w gruby warkocz. Zakłada gogle i rzuca na nie zaklęcie odbijające krople deszczu. Radzi to samym wszystkim członkom Płonących mioteł. Wins nie lubi czuć się ograniczona przez kaptur, więc jej warkocz wkrótce zrobi się mokry i ciężki. Okazało się, że kapitanem przeciwnej drużyny jest dziwna dziewczyna z ostatniej magii leczniczej. Winona uśmiecha się do niej szeroko, kiedy ściska jej mocno rękę i mruga figlarnie, zanim zakłada gogle. Zaraz zacznie się modlić do wszystkich bogów, byleby wygrać z tą wstrętną dziewuchą. Kafle wzbija się w powietrze, a Winnie już jest przy nim i trzyma go pewnie w dłoniach. Zawodnicy rozlatują się każdy w inną stronę, a jeden z przeciwników leci wprost na Królową Teksasu, która natychmiast podaje kafla do Cyrusa lecącego nie tak daleko od niej.
Co za debil wymyślił żeby organizować mecz między Salem a drużyną Hogwartu? No ja was proszę. Przyjezdnych nie było znowu aż tak dużo, więc prawie każdy był zobligowany do dołączenia do drużyny. I mimo iż ona kompletnie nie interesowała się tym sportem i generalnie nie potrafiła w to grać, to i tak wrobili ją. I to jeszcze w pozycje ścigającego! Na boisko wyszła widocznie niezadowolona. Jeszcze bardziej irytował ją fakt, że była duża szansa iż będzie tu grał ktoś, kogo nie bardzo lubi. Mimo wszystko duch rywalizacji sprawił, że gdy mecz się rozpoczął wzbiła się na miotle i towarzyszyła innym ścigającym. I zaskoczeniem był dla niej fakt, że instynktownie złapała kafla, który był wprawdzie rzucony do Cyrusa, ale chłopak był zbyt daleko by dolecieć na czas. Była więc pewnego rodzaju przekaźnikiem. Innymi słowem złapała go od @Winnie Hensley i podała do @Cyrus Lynford
Przeprowadzka do Hogwartu miała niewątpliwie taki plus, ze mieszkańcy nie znali wszystkich moich najbardziej uciążliwych wad. Oczywiście o niektórych, takich jak snobizm, szybko dałem sie im przekonać, jednakże nie mieli pojęcia o tym, co naprawdę mnie dręczy. O narkolepsji. Pare lat temu, po tym jak zasnąłem w czasie meczu, będąc na miotle i spadając z niemałej wysokości, definitywnie wyrzucono mnie z drużyny i dla mego rzekomego dobra (bo na pewno nie dla stopnia mojej popularnosci), zakazano grać w quidditcha. A jako, ze do Angli nie dotarły amerykańskie zakazy, to tutaj postanowiłem od początku przyłączyć sie do drużyny. Pierwszy mecz od takiego czasu wcale nie był dla mnie prosta sprawa, jednak wlałem w siebie tyle pobudzających substancji, ze nie powinienem zasnąć do końca tygodnia. Oczywiście w moim przypadku te nie działały aż tak mocno. Kiedy ledwo wskoczyłem na miotle i próbowałem udawać, że to nic takiego, znów grać w reprezentacji, Vittoria podała do mnie kafel. W sumie wcześniej zrobiła to Winnie, ale byłem wtedy jeszcze zbyt zajęty szybowaniem i przyzwyczajeniem sie do miotły by zdążyć do niej podlecieć. Tym razem jednak postanowiłem sie skupić na zadaniu i wykorzystać te moje pięć minut sławy na stadionie. Pędem poleciałem w stronę bramek przeciwnika i mocno rzuciłem kaflem w ich obręcz. Nie mogą tego obronić.
Nie bardzo mu się podobał fakt, że mecz rozpoczął się akurat w tym czasie, gdzie miał ochotę unikać kilka osób z drużyny przeciwnej. Jednak z drugiej strony to dawało mu okazje do wyżywania się w grze. Nikt nie będzie mu miał za złe jakby coś się komuś coś stało. Żarcik. Nie był na tyle chory, żeby się na kimś mścić. Oprócz tego wszystkiego grali jeszcze z Salem. Widząc jak pewna osoba wchodzi na boisko wykrzywił swoje usta w niezadowoleniu i oczyścił umysł. Musi skupić się na rozgrywce. Mecz rozpoczął się w takim tempie, że trudno było nadążyć za tym co się dzieje na boisku. Jego drużyna wyglądała jakby była trochę otępiała. Nic nie było w stanie zatrzymać salemczyków. W momencie, w którym rzucili kaflem chłopak zareagował natychmiast, jednak nie udało mu się obronić tego rzutu. Kurwa… – przeklął w myślach. Spokojnie, gra się dopiero zaczyna.
Trudno powiedzieć jakie podejście do tej gry miała D’Angelo. Nie chciała żeby ją z tym Salem wiązało cokolwiek. Nawet gra w Quidditcha. Nie odpowiedziała w żaden sposób na uśmiech Winnie już na wstępie. Jej podejście do tej gry zupełnie się nie zmieniło. Uniosła jedynie nieco brwi w politowaniu, nie wiedząc po co robić z siebie idiotę już od pierwszych minut gry, więc skwitowała jej słowa jedynie słabym uśmiechem, w następnej kolejności rzucając tylko krótkie: — Powodzenia, bo na pewno im się przyda. Pierwszy ich gol można uznać za fory, jakie dostali od hogwarckiej drużyny. D’Angelo miała jednak nadzieję, że to pierwsza i ostatnia szansa Salem na gol. A chociaż starała się wierzyć w swoja drużynę, nie miała co do nich pewności. W końcu był to zlepek przypadkowo zebranych graczy, których kompletnie nie znała. Ponadto, na meczu zjawiły się zupełnie inne osoby od tych, które wcześniej uczęszczały na treningi. To chyba były jakieś jaja… Hampson chyba gubił się w polityce Hogwartu. Może już zdziadział i czas wymienić dyrektora? Chcąc jakoś pobudzić swój team do działania, przechwyciła kafle od Edwarda, nawet nie komentując tego w jaki sposób przepuścił pierwsze punkty przez bramkę. Dla niego to może było nic, ale pierwsza bramka często decyduje o całym przebiegu gry. Dlatego właśnie D’Angelo była zdeterminowana na szybką kontrę. W przeciwieństwie do drużyny pogubionej na boisku, z których Winnie wyraźnie rzucała do kogoś innego, a kafla przechwytywał ktoś inny, Shenae pruła na ich pętle sama. Nie dlatego, ze nie chciała grać zespołowo. Pozostawiono jej takie luki, że głupio było nie skorzystać. Widocznie Salem spoczęło na laurach po pierwszym golu. A przynajmniej tak to interpretowala ocno cięta na nich krukonka.
Hollywood z początku miała zamiar obserwować przebieg gry z trybun, ale podeszła do graczy chcąc się z nimi przywitać. Utknęła gdzieś pomiędzy wysokim @Cyrus Lynford, a pozostałymi graczami i zanim się obejrzała, wciągnięto ją do szatni Quidditcha. Chociaż miotły się bała, a latać nie umiała, nigdy nie czuła się bardziej szczęśliwa mogąc być częścią jednej drużyny. Czuła napływającą energię i niegasnący entuzjazm do gry. Wlatując na boisko, ledwie trzymając się miotły, pierwsze co to wpadła na jednego z zawodników ich drużyny (@Vittoria Brockway). Pogubiła się. Tłum wykrzykiwał nazwy ich drużyn, wokół było mnóóóóóóstwo osób. Ktoś kazał jej przetransportować się na bramki. Wisiała na miotle pod pętlami, trzymając się dzielnie rączki miotły. Nie miała pojęcia kiedy gra się zaczęła. Jej wzrok krążył wszędzie tylko nie śledził kafla. Właśnie podziwiała złoty błysk, który obok niej śmignął, kiedy…. Dong! Co za emocje, od pierwszych minut. Hogwart wyrównuje 1:1 w pierwszych minutach meczu!. Holly niebardzo wiedząc co się wokół niej dzieje, pomachała do @Cyrus Lynford wesoło, bo znajdował się najbliżej jej. Dopiero po momencie dotarło do niej, że przegapiła jeden gol. — Przepraszam! Ale przed chwilą byliście tam… a teraz znów tu…? — zdziwiła się, motywując drużynę — Świetny start, Cyrus, jesteś bezbłędny, na pewno szybko nadrobisz. Prawda, Winnie? Szukała w niej potwierdzenia, na chwilę przed tym, jak dorzuciła swoim słabym rzutem do pierwszej osoby, która leciała na miotle najbliżej.
Czekał na start, był gotowy zwłaszcza dlatego że miał chociaż małe pojęcie o tym jak się lata i w co grają w porównaniu do innych. Jak był młodszy był nawet na paru treningach i czasem nawet nieźle mu wychodziło.. bycie ścigającyn. Co ciekawe rzucili go teraz na szukającego, ale nie narzekał. Każdy miał teraz swoje własne zadanie, a zgranie obu drużyn graniczyło z cudem. Po prostu musiał zrobić jedną drobną rzecz która dzieliła ich od natychmiastowej wygranej. Złapać ten cholerny znicz i przyjąć oklaski drużyny, w głowie wydaje się to banalnie proste. Zobaczymy więc jak to wyjdzie w praktyce, trzeba będzie pomyśleć nad.. no i gra ruszyła nim się zdążył zorientować. Poprawił tylko gogle na twarzy i ruszył prędko przed siebie, nie widział nigdzie rywala z przeciwnej drużyny. Czyżby już znalazł znicz i za nim podążał? Jego niedoczekanie, mała kulka przeleciała mu koło ucha i powędrowała w okolice trybun. Pochylił się tylko do przodu by zanurkować zaraz za nią, zwycięstwo będzie nasze. Powtarzał to sobie, a był coraz bliżej znicza. Czyżby było to takie łatwe, wystawił tylko dłoń by chwycić kulkę. Czekaj, czekaj.. o cholera, przecież wciąż leciał w dół. Próbował go sięgnąć ale nie dał rady, odpuścił sobie tymsamym podnosząc swój lot ku górze z wielkim trudem. Tak więc.. trzeba spróbować ponownie. Teraz to rywal miał przewagę, bo właśnie go dostrzegł w oddali. Ruszył tuż za nim byle by nie miał więcej pezewagi od niego.
Akcja rozgrywała się bardzo szybka. Jako ktoś, kto nie do końca zna wszystkie zasady nie mogła za bardzo przydać się drużynie. A jeszcze mniej biorąc pod uwagę fakt, że w przeciwne drużynie grał Lucas i Edward. Zarówno jednego jak i drugiego darzyła taką ilością negatywnych uczuć, że po prostu nie dało się nie być rozproszonym przez cały czas. Dlatego Salem powoli zaczęło tracić punkty doprowadzając do tego, że przegrywali jedną bramką. Kiedy Holly podała jej kafla starała się za wszelką cenę nadrobić punkty. Skupiła się więc maksymalnie na locie, na tym by dostać się do bramki. Kuźwa, a mogła podać. Przez tą swoją ambicję tylko straciła piłkę...
Daisy była bardzo pozytywnie nastawiona do tego meczu, przynajmniej dopóki nie zobaczyła, że w przeciwnej drużynie grają dwie znajome jej osoby. Nie wątpiła, że będą za wszelką cenę próbować utrudnić im wygraną. Ha, z wzajemnością! Podskoczyła miotle, kiedy Cyrus w wielkim stylu zdobył pierwszego gola. Patrzcie w jakiej byli dobrej formie... Szkoda, że przemądrzała krukonka po chwili sprawiła, że ich szybki sukces już nie wydawał się taki wielki. Ale czego można było spodziewać się po Holly? Może i dobrze radziła sobie w uzdrawianiu, ale quidditch to nie była jej dziedzina. Chociaż próbowała. Może i coś uda jej się obronić? Kiedy więc Vittoria straciła kafla i złapał go jeden z tych przebrzydłych hogwartczyków, Daisy dogniła tłuczka i próbowała w niego trafić. I niestety na próbach się skończyło, bo chociaż odbiła w całkiem niezłym kierunku, to minął swój cel...
Maximilian Lamberd: Można powiedzieć, że Max często myślał o bycie w drużynie, ale nigdy w niej nie był, o dziwo. Zawsze gdzieś miejsce było zajęte, a potem tak zajął się swoim życiem, że nie miał czasu na mecze. A teraz tego czasu się nieco znalazło, dlatego jak tylko się dowiedział, że poszukują ścigającego to chciał się sprawdzić czy będzie tak doskonale latał jak był małym chłopcem. Na pewno wiele mu też dało, że już jako mały chłopczyk latał na miotle, ojciec nie pozwalał mu siedzieć na tyłku, chciał, ażeby jego syn być może szkolił się w tym kierunku, ale Maxa za bardzo to aż tak bardzo nie ciągnęło. Teraz byłby na pewno z niego dumny, że wychodzi na boisko jako jeden ze ścigających. On również należał do drużyny, ale Slytherinu. Był ścigającym, matka jego również była w drużynie, ale do pierwszego meczu, gdzie bardzo się poobijała i dała sobie spokój z tą dyscypliną. Miał nadzieję, że z nim tak samo jak z jego matką nie będzie. Po rozpoczęciu meczu, od razu dostał się do kafla. Leciał w wzdłuż boiska, naprawdę chciał się jak najbardziej sprawdzić w drużynie, nie chciał, ażeby się z niego nabijali czy coś. Kiedyś był naprawdę bardzo dobry w te klocki, ale teraz? Czy cokolwiek pamięta. Z kaflem pod pachą leciał w stronę pętli przeciwnika. Postanowił trafić w tę najmniejszą, dlaczego? Bo ta pętla była najmniej oblężona przez obrońcę drużyny przeciwnej. Rzucił i jest. Liczył, że trafi.
Holly właśnie była w trakcie obserwowania jaka to była brutalna gra. Tylko to uratowało ją przed kolejnym przegapieniem kafla. Przyglądała się bardzo ostrej grze Daisy, kiedy… Tłuczek minął jednego z graczy, a Holly zaklaskała w ręce ucieszona z taktyki koleżanki, nie wiedząc, że to wcale nie była taktyka. Była jednak pewna, że Manese nikogo nie chciała zranić, a jedynie nastraszyć i podobała jej się wspaniałomyślność koleżanki. W ten sposób właśnie przenosząc nieplanowo wzrok z tłuczka na tegoż właśnie gracza, dostrzegła lecącego w jej kierunku kafla. Zamrugała oczami niepewna co robić, ale w końcu z trudem oderwała ręce od miotły i… hopsa – przechwyciła kafla, a razem z jego złapaniem, szarpnęło jej miotłę. Uderzyła czołem o rączkę, a tor miotły zdecydowanie opadł ku dołowi. Spadała w kierunku ziemi. Zdecydowanie nie należała chyba do najlepszych tu graczy. Poświęcała jednak swojej drużynie całą swoją energię. Tylko cudem udało jej się nie roztrzaskać na murawie, w trakcie lotu w dół łapiąc się jednak drewnianego uchwytu, chociaż tym samym kafel wypadł jej z dłoni. Na szczęście wprost w ręce członka drużyny. — Ojejku… — z tego rozemocjonowania zakręciło jej się w głowie. Zaczesała rude pasma włosów z policzka z ucho, odsłaniając wykwitające na jej twarzy rumieńce, wywołane zbyt dużą dawką wrażeń. Próbowała złapać trochę zimnego powietrza w płuca, wstrząsając głową, tym samym jej wzrok wyłapał charakterystyczną czuprynę Sharkera na trybunach. Przyszedł ją oglądać! Ale jej się miło zrobiło! — @Rasheed Sharker! — wykrzyknęła jego imię tak, jakby mógł jej nie zauważyć chociaż zajmowała jedną z ważniejszych funkcji na boisku. Pomachała mu nawet z większym entuzjazmem niż wcześniej Cyrusowi, tym razem spadając z miotły. Na jej szczęście znajdowała się jakieś pół metra nad murawą, więc pozbierała się z miejsca, otrzepała i wlazła z powrotem na miotłę, z trudem próbując ją poderwać w górę.
Wprawdzie wcześniej straciła kafel, jednak teraz jakimś nieopisanym cudem udało jej się go odzyskać (co było dość trudne, bo choćby Holly wydawała się grać równie nieumiejętnie). Dzięki temu pruła prosto przed siebie najszybciej jak się dało. Strategia taka jak wcześniej – nie dać sobie odebrać piłki! Zbliżała się do bramki coraz dalej. Czyżby tym razem jej fatalny brak koordynacji ręka oko zostanie daleko za miotłą i pozwoli jej zdobyć punkt dla drużyny? Byłoby super! Pewnie chwaliłaby się tym już do końca życia każdemu napotkanemu osobnikowi. W każdym razie wymierzyła rzucając prosto w pętlę. Jeżeli obrońca nie będzie dość szybki, to uda jej się trafić! Wpatrywała się z ogromną nadzieją w lecący kafel. No dawaj dawaj!
Gdy Carma wchodziła na boisko nie wiedziała jeszcze, że w trakcie swojego debiutanckiego wystąpienia pokocha Quidditcha. Na boisku nie czuła się najpewniej. Za to w szatni zauważyła, że wygląda w swoim stroju nieco lepiej, niż się spodziewała, co oczywiście dodało jej sporo pewności siebie. W każdym razie, niebiesko-siwa czupryna z pewnością ułatwiała odnalezienie jej osoby na boisku, co mogło być tak wadą, jak i zaletą. W sumie zależy z której strony na to spojrzeć. Dziewczyna grała do tej pory w Quidditcha kilka razy, ale w jej poprzednich szkołach nigdy nie miała do czynienia z aż takim szałem i ogólnym poruszeniem. Ewentualnie po prostu tego nie zauważała, to dość nieogarnięta osoba. W Hogwarcie praktycznie wszyscy się owymi rozgrywkami interesowali, a niektórzy gracze automatycznie stawali się bożkami dla pierwszoroczniaków. Skupiając się na grze, przypomniała sobie o swojej roli na boisku. Widząc nadlatujący tłuczek, zamachnęła się i... w niego trafiła! Do tego tłuczek trafił w nadlatującą z kaflem Vittorię, co z pewnością jakże sympatyczną koleżankę z Salem musiało zaboleć. Carma oparła z satysfakcją ręce na biodrach, a na jej usta wyszedł wredny, ale niesamowicie szeroki i szczery uśmiech. Mogła bić innych bez konsekwencji i jeszcze słyszeć doping z trybun? Lepiej być nie mogło, a i na pewno Charisme czuła się na właściwym miejscu.
Mecz rozgrywał się dalej i długo drużyna Eda nie pozostała na stracie. Szybko odzyskali bramkę, a chłopak z wielką uwagą obserwował rozgrywkę pilnując przy okazji obręczy. Wiele się działo na boisku, a przede wszystkim salemczycy nie chcieli dać za wygraną. Każda kolejna nieuwaga z jego, czy ze strony drużyny mogła kosztować ich wiele ważnych punktów. Dlatego starał się skupić jak tylko mógł. Ale nie za bardzo mu to wychodziło. Kolejny rzut i punkt dla Płonących Mioteł. Wykrzywił się w niezadowoleniu wyobrażając sobie jak @Shenae D'Angelo zmasakruje go na następnym treningu… o ile wyjdzie żywy ze starcia z nią po meczu. Nie chciał o tym teraz myśleć. Musiał się zmobilizować i skupić, bo przez jego roztargnienie tracą kolejne cholerne punkty!
Shenae nie wiedziała co stało się z ich drużyną. Stracili gardę. Że Edward nie jest najlepszym obrońcą to zdążyła już wcześniej zauważyć. Teraz tylko było zaskoczona faktem, że tak słabo ze sobą grają. Chłopak rzucił jej kafel i nie była pewna czy to wina jego podania, czy jej dziurawych rąk, ale ten przeleciał jej koło ramienia wprost do drużyny przeciwnej. Zmarszczyła brwi, posyłając Harperowi jeszcze krótkie spojrzenie: — Edward, nie trać nerwów już na początku meczu! I pognała za Salem, licząc na to, że da się jeszcze odbić ten kafel. Byłoby idealnie, musieli szybko odrobić straty, szczególnie, że nie miała sposobności grać z tą drużyną. Nie wiedziała, czego na przykład można się spodziewać po Lucasie. Czy był dobrym Szukającym? Salem miało tą przewagę, że ich drużyna się przynajmniej znała, chociaż wnioskując po ich obrońcy to chyba nie byli wybredni w doborze graczy. Tym bardziej Hogwart nie mógł tego przegrać.
5 przerzucone na 3 (1 z 6 rzutów za 60pkt w kuferku)
szukający Salem Szukający Płonących mioteł też dostrzegł złotą kulkę, którą próbował złapać Lucas. Kiedy jednak rzucił się za nią w pogoń, ta jakoś wyjątkowo szybko zniknęła. Latał za nią w tę i z powrotem, próbując wypatrzyć błysk w padającym coraz bardziej deszczu. Z tej wysokości nie widział nawet pozostałych graczy, słyszał jedynie wybuchające co jakiś czas okrzyki radości, ewentualnie ponure buczenie. Ciężki jest życie szukającego w taką pogodę. Złapanie znicza zależy raczej od szczęścia. Wydawało mu się właśnie, że znowu dostrzega charakterystyczne, maleńkie skrzydełka... ale kiedy tam podleciał, już ich nie było.
Kiedy strzeliłem gola sam byłem totalnie zaskoczony. Oczywiście chwile pózniej zaskoczenie przeszło w dumę, bo właśnie otworzyłem mecz golem dla salem! Po moim krótkim zwycięstwie dostrzegłem ze ścigającą z przeciwnej drużyny jest tamta okropna Angielka, która ostatnio miałem nieszczęście poznać na lekcji. Szybko ogarnęła mnie nadzieja ze nasi pałkarze porządnie przywalą jej tłuczkami. Zamiast tego, póki co pojawił sie dla nich gol, a potem jeszcze jeden dla nas. Kiedy zobaczyłem, że Krukonka przepuściła kafel, bardzo szybko to wykorzystałem, już od jakiegoś czasu siedząc jej na ogonie. Warto było ja obserwować, bo jako kapitan miała niezłe doświadczenie w meczach i po prostu często do niej podawano. Z piłka w ręku chciałem powtórzyć swój ostatni sukces i prędko skierować sie do pętli. Niestety nagle otoczyła mnie chmara Anglików, trudna do ominięcia. Z wielkim bólem serca, bo nie lubiłem dzielić sie ewentualnymi sukcesami (pewnie dlatego nie nadawałem sie do sportów drużynowych), bezpiecznie postanowiłem przekazać piłkę innemu graczu z Salem. Chociaż nie obraziłbym sie zaraz znów mając szanse na strzelanie gola.
Dziewczyna gdy leciała taka podekscytowana do bramki to cóż – musiała oczywiście nie zwrócić na coś uwagi. Nie zwróciła więc na tłuczek. Oberwała nim w ramie spadając z miotły, jednak łapiąc się jej trzonu w ostatniej chwili. Bardzo bolała ją ręka, jednak mimo to udało jej się jakoś wciągnąć z powrotem. I to w dobrym momencie, bo gra rozgrywała się dalej, a już chwilę później ponownie trafił do jej rąk kafel. Nie miała jednak na tyle siły by jednocześnie trzymać prosto miotłę i piłkę, dlatego też podała do innego zawodnika ze swojej drużyny. Na pewno jemu pójdzie zdecydowanie lepiej.
Najwyraźniej podanie do Vittorii nie było najwspanialszym pomysłem, bo dziewczyna bardzo szybko zrezygnowała z próby strzału do bramki, a wolała oddać kafel komuś innemu. Znów padło na mnie bo Winona pozostawała dość daleko. Kiedy odebrałem piłkę postanowiłem tym razem sam spróbować szczęścia. Z reszta takie przerzucanie piłki miedzy nasza dwójka w końcu mogłoby sie zakończyć dość fatalnie. Wykorzystując moment, ze przeciwnicy byli sekundę temu bardziej skupieni na mojej koleżance, pędem poleciałem w stronę pętli Hogwarckiej drużyny, przeciwników pozostawiając kawałek w tyle. Wykonałem porządne zamachnięcie z kaflem w dłoni, a gdy ten juz szybował do ich bramek, w myślach modliłem sie o ponowne trafienie.
Śledziła przebieg meczu, starając się odganiać tłuczki od ich ścigających, ale niestety nie do końca to wyszło. Skrzywiła się, kiedy piłka trafiła w Vittorię, uniemożliwiając jej tym samym zdobycie pętli. Ale przynajmniej prowadzili, no nie? Kiedy dwójka ich ścigających przeprowadzała atak na pętlę, Daisy leciała za nimi, chcąc tym razem zapobiec uderzeniu ich tłuczkiem. Próbowała nawet przeszkodzić obrońcy Hogwartu... ale cóż, znowu piłka poleciała gdzieś tam, gdzie nie trzeba. Uch, coś jej dziś ta gra nie wychodziła. To na pewno przez brak treningu ostatnio. Przez tą całą zimę zbyt się rozleniwiła i już nie pamiętała, kiedy miała pałkę w dłoniach.
Skupienie na jego twarzy powiększało się z każdą minutą. Salem nie dawało im odpoczynku. Już po krótkiej chwili ponowili atak na pętlę. Tak bardzo skupił się na obronie, że prawie nie zauważył tłuczka lecącego w jego kierunku. Zgrabnie ominął go wręcz w ostatnim momencie. Przyspieszył i w ostatniej chwili wybił złapał kafla. Odetchnął z ulgą. Ta obrona będzie ratowała mu życie, a teraz czas kontynuować rozgrywkę. Nie chciał opóźniać tego jeszcze bardziej niż trzeba było. Trzeba było wykonać jak najszybszą akcję, żeby przeciwnicy nie zorientowali się, co się właściwie stało. Natychmiast więc podał kafla dalej.
Odczuwał wewnętrzny chłód, wiatr dziś nie był po ich stronie i utrudniał cały przebieg rozgrywki.. kto wpadł na pomysł by w taki dzień organizować mecz. Cóż, tylko potwierdziły się jego słowa. W jednej chwili gdy szukał drobnych skrzydełek znicza Salem zdobyło jeden punkt dając tym samym sobie szansę na wygranie tego meczu. Widać że były w tej drużynie luki, sam nie był idealny ale niektóre osoby nie wiedziały chyba na jakiej pozycji stoją.. a inne po prostu spały. On tymczasem dostrzegł coś przelatującego dosłownie środkiem boiska, tak to na pewno był jego cel. Obrócił miotłę w tamtym kierunku i zniżył lot na tyle by dosłownie być metr nad ziemią, nie chciał przez "przypadek" dostać kaflem albo tłuczkiem kiedy by przelatywał górą.. bo była po prostu na to zbyt duża szansa. Obejrzał się znów za siebie, był ciekaw gdzie był jego rywal no i.. był przed nim? Tak, dokładnie podleciał tu gdzie on szukając znicza ale oboje obeszli się smakiem bo już go tu nie było. Zniesmaczony szybko poleciał by oblecieć szybko boisko, może sam się na niego natknie.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine pojawiła się oczywiście na meczu, no bo jak mogła o nim zapomnieć prawda? Nie podobało jej się, że będzie musiała grać przeciwko Cyrusowi, miała jednak wrażenie, że on coraz mniej ją dostrzega, choćby nie wiadomo jak zła starała się być i okrutna dla innych. Była pałkarzem więc wkroczyła w kolorach drużyny na boisko. Jej miotła, wspaniały nimbulus najnowszej generacji mógł być tylko tutaj plusem , nie wadą. Chciała by ich drużyna wygrała. Jednocześnie miała ochotę wyładować swój gniewa na kimkolwiek. Nie odzywała się do nikogo w drużynie, nie znosiła tego składu. Trzymając w ręku pałkę przemieszczała się po boisku niczym wściekły szerszeń. W pewnym momencie z całej siły trafiła w tłuczek, który tym samym podała do drugiego pałkarza w drużynie, by ten mógł wtedy przebić go dalej.
Edward odzyskał morale. Może jednak nie był aż tak słabym obrońcą, a jedynie trochę zjadły go nerwy na początku? Bo jak na to, jaką sieczkę zrobili im z mózgu alem, przerzucając kafla między sobą to całkiem nieźle poradził sobie z tą zmyłką, broniąc pętli dwurożców. Shenae jedynie skinęła mu głową, nie tracąc czasu na kurtuazje w trakcie rozgrywki. Cały czas czuła na sobie uważne spojrzenie Cyrusa, który jak na salemczyka dość szybko połapał się, że większość podań była rzucana w jej kierunku. Szkoda. Jak dotąd miała fajne pole do manewru, ale musiała je oddać komuś innemu. Kafel został przerzucony do innego członka drużyny. Miała tylko nadzieję, że ten ktoś zapunktuje szybciej niż później. Mieli straty do narobienia.
Jakoś tak się stało, że Enzo nieopatrznie znalazł się w okolicy boiska Quidditcha, kiedy przeprowadzano na nim mecz. Z reguły nie był kimś, kogo interesowałyby podobne głupoty, ze względu na to, że na miotły miał prawie tak samo dużą alergię jak na tłumy. Tylko wiecie, ciężko czasem zapanować nad ciekawością, zwłaszcza kiedy na meczu gra Twoja dziewczyna, która podobno była w tym całkiem niezła. No więc Halvorsen był gdzieś w pobliżu szatni, próbując po czasie wkraść się na trybuny, kiedy jakiś niewychowany człowiek zaciągnął go do szatni i wsadził na kij, przez głowę wciągając mu szatę, marudząc, że się spóźnił. Zanim się obejrzał, Krukon już latał w towarzystwie innych Hogwartczyków, wyraźnie przerażony tym co się przed sekundą stało. Może pomylono go z Ettore? To w sumie nie byłby pierwszy raz, więc trochę przestawało go to wszystko dziwić. Niemniej jednak zaskoczyło go to, że dopiero co dostał piłką od Shenae. Odruchowo chwycił kafla, posyłając jej nieco zdezorientowane spojrzenie, ale pewnie w tym momencie rzuciła coś w stylu „rusz się”, bo i zaczęli nadciągać Salemczycy. Enzo wypruł do przodu, dość chaotycznie omijając ścigających z Ameryki i rzucił do pętli, jak mu się zdawało, koszmarnie krzywo. Nie wiedział, że jeśli obrońca będzie miał pecha, to za chwilę strzeli pierwszego i chyba ostatniego gola w życiu.
Ta krzywa taktyka Halvorsena zdezorientowała biedna Holly, której głowa i bez tgo latała tam gdzie nie powinna. Długo wpatrywała się w Rekina na trybunach, ale kiedy w końcu znalazła się pod pętlami, a jakiś ktoś z przeciwnej drużyny leciał wprost na bramkę, miała wrażenie, że zapomniała na czym polega ta gra. Co powinna teraz zrobić? Wpatrywała się w Enzo z dystansu, mrugając oczami, widząc jak nadlatywał, ale nie orientując co w związku z tym powinna zrobić. Chwyciła się mocniej obiema rękoma miotły i zanim się na coś zdecydowała, kafel przeleciał przez jedną z bocznych pętli, a Ainsworth uśmiechnęła się blado do Halvorsena. Miała wrażenie, że coś zrobiła źle.