Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Nie za ciekawie wyglądał ten mecz, widział że większość osób gubiła się na boisku nie wiedząc gdzie się znajdują. Może to i lepiej że nie uczestniczył w meczu na innej pozycji, nikt nie mógł go za nic obwinić. W końcu złapanie znicza na meczu graniczyło szczerze powiedziawszy z cudem. Teraz także, za cholerę nie mógł znaleźć tego przeklętego, małego ustrojstwa. Ale jeżeli go znajdzie, to powyrywa mu te skrzydełka by nigdzie więcej mu nie spierdzieliło. Tymczasem kolejny punkt zdobyło Salem, chyba mieliśmy drobną przewagę gdzieś w trakcie tego meczu. Miał tylko drobną nadzieję że dziewczyna nie znajdzie przed nim złotego znicza, przydałoby się zostać bohaterem tego dziwacznego meczu. Przynajmniej prefekt tak często by się do niego nie przypierdalał o byle co, w tym momencie zlustrował go wzrokiem.
Holly była już zwyczajnie zmęczona przebiegiem tego meczu. Nikt nie wiedział, co właściwie robiła na tej iotle, jak znalazła się na boisku. Z Quidditchem chyba nigdy nie iała nic wspólnego. Może znała zasady, ale aktualnie jej problemy z koncentracją narastały się w takim stopniu, że nawet proste rzeczy, które powinna pamiętać z dzieciństwa – wczesnego czy późniejszego – sprawiały jej trudności. Teraz co prawda zaczęła chwilowo chwytać zasady, ale uciążliwym stawało się dla niej siedzenie na miotle. Zaczęła się na niej wiercić niespokojnie, ale i tak uśmiechała się do wszystkich zawodników swojej czy przeciwnej drużyny, chociaż kiedy przyszło jej bronić, zabrakło jej sił, żeby dostać się pod bramkę. Chwiejąc się na miotle spróbowała zbliżyć się do pętli, ale kafel i tak przez nią przeleciał. Spojrzała na @Enzo Halvorsen trochę zaskoczona tym golem, bo wcześniej Malo go było widać na boisku. Chwilę w jej oczach widać było ciekawość, a zaraz na usta wstąpił życzliwy uśmiech. — Dobra robota. — pochwaliła go, chociaż nawet dziecku udałoby się pewnie ją przechytrzyć.
Zapowiadało się na naprawdę długi mecz, który będzie polegać na tym, że przez cały jego czas trwania, będziemy mieć remis. Co chwila, gdy to my strzeliliśmy gola, Hogwart się rehabilitował, waląc nam kolejnego. I tak w koło. Może oznaczało to, że jesteśmy drużynami na niemalże identycznym poziomie? Chyba powinniśmy więcej potrenować. Holly znów puściła gola, a mi chyba nawet nie chciało się już na to złościć. Wziąłem po prostu piłkę w swoje ręce i spróbowałem strzelić gola dla Hogwartu. Ale historia się powtarzała, a ja znów, za szybko zabrałem się za piłkę, bo Anglicy skutecznie mnie otoczyli. Nie pozostało mi więc nic innego, poza przerzuceniem kafla do innego ścigającego z naszej drużyny, licząc, że ten będzie mieć trochę więcej szczęścia niż ja. Chociaż tak właściwie, to liczyłem, że po prostu ktoś złapie tego znicza, bo już mi palce przymarzały do miotły. To wszystko za długo trwało.
Winona jest już stokrotnie zmęczona tym meczem. Wynik jest wciąż taki sam, nikt nie uzyskuje przewagi, a jednak trwa i trwa. Wins lata w tą i z powrotem, klnąc pod nosem, że nie założyła żadnych rękawiczek. Na dodatek Holly na bramce była zupełnym nieudacznikiem, Winnie miała ochotę się popłakać, albo cisnąć w nią czymś ciężkim. Kiedy Cyrus podaje do niej piłkę, Winnie chce ją schwycić, ale niestety jakimś cudem jej zgrabiałe dłonie nie obejmują jej dokładnie i ktoś tam zdołał przechwycić kafla przed nią.
Latała i machała sobie pałką, bo serio nic ciekawszego do roboty nie było. Próbowała parę razy dogonić tłuczka, ale nic z tego nie wyszło. W końcu zaczęła wypatrywać znicza, bo pomyślała sobie, że to jakieś lepsze zajęcie. Może powinna zostać szuakającą? Jak widać pałkowanie jej za bardzo nie wychodziło. Kiedy akurat spojrzała na dół, Holly po raz kolejny nie złapała kafla, po czym Cy i Wins go zabrali i próbowali zaatakować. Och, przynajmniej wszyscy dzisiaj próbowali. Więc Daisy znowu spróbowała uderzyć tłuczka w tego kogoś, czyli pewnie She, co teraz miał kafla, ale ten śmignął gdzieś dosyć od niej daleko.
Wszyscy już chyba byli zmęczeni tym przebiegiem meczu. Trwał zdecydowanie zbyt długo, wszystkim udzielała się chyba ta atmosfera. Wszyscy zaczęli częściej, za szybko do siebie podawać, przez co brakowało ich zawodnikom koncentracji. Sama D’Angelo właśnie straciła kafla. Uwierzycie, że myślała, ze trafi ją mocno chybiony tłuczek i wyonała zwrot za szybko, zbyt energicznie i kafel sam wypadł jej z rąk? Czego nigdy nie robiła podczas meczu podleciała do Enzo, żeby objąć go krótko, starając się nie pozbawić go pewności w miotle, ale tak dobrze szło mu rzucanie do pętli, ze chyba wbrew temu, co mówił całkiem nieźle trzymał się na tym kiju. Może to z racji tego, ze ogólnie czuł się dobrze na wysokościach? Ten krotki gest miał jej dodać trochę motywacji do dalszej gry, która zwolniła na tyle, że mogła sobie na to pozwolić, szczególnie, że kafel zawiesił się gdzieś, nawet nie wiedziała gdzie. Matko. Co tu się dzieje. Przez większość meczu było jej pełno na boisku, chyba właśnie się to na niej odbiło.
Słonko świeciło, ptaszki ćwierkały. Tłuczki śmigały, kafle wypadały z rąk, a złote znicze tajemniczo znikały. Sheila jak nie rozumiała tej gry na początku, tak do tej pory nic się nie zmieniło. Była bogatsza tylko o jedną, małą wskazówkę - nie nadawała się do tego. Teraz już z pewnością nigdy nie wsiądzie na miotłę, bo jej drużyna miała z niej mniej więcej tyle pożytku co z zeszłorocznego śniegu. W tym momencie mogłyby się łączyć w bólu z Holly, gdyby ta zdawała sobie sprawę z tego jaką minę miała Winnie, gdy zobaczyła kafla przelatującego przez obręcz, ale nie miała. Więc tak sobie latały jak ćmy oślepione światłem latarki.
Mecz trwał jeszcze długo, a drużyny cały czas utrzymywały remis. Znicz cały czas gdzieś tam się przewijał, jednak żaden z szukających nie potrafił go złapać. Wreszcie, kiedy gracze z Salem po raz kolejny wysunęli się na prowadzenie (o cały jeden punkty czyli tak jak zawsze), Lucas jeszcze raz dostrzegł złoty błysk. Może był bardziej zdeterminowany niż wcześniej, a może to złoty znicz zmęczył się już tym bezcelowym lataniem, jedna kiedy dwóch szukających rzuciło się w pogoń za małą piłeczką, to ślizgon zacisnął na niej palce. Z trybun rozległy się okrzyki radości, bo oto Szaleńcze Dwurożce wygrały mecz. Lazare ogłosił ostateczny wynik - 160:120 dla Szaleńczych Dwurożców.
Trudno powiedzieć czyj to był bardziej pomysł, jej czy Enzo, żeby wybrać się na boisko Quidditcha. Nie zakładała, ze faktycznie będą grać, dlatego jak zawsze paradowała po szkole w swoim mundurku, nieprzebrana tym razem w strój sportowy. Splotła ręce na piersi, przechodząc się wzdłuż murawy. Czekała spokojnie na przyjście Halvorsena, a że trwało to zbyt długo, zaczęła się zastanawiać czy nie pomyliła godziny. Odnalazła sobie zajęcie, otwierając sobie szatnię, skąd wyciągnęła sprzęt do Quidditcha. Bawiła się z tłuczkiem, od tak, dla nabrania refleksu. Po kilku minutach takiej rozrywki dostrzegła jego sylwetkę w oddali.
Rzuć kostką: 1, 2, 3 – Shenae zapatrzyła się w Ciebie i oberwała tłuczkiem 4, 5, 6 – niestety przypadkiem to w Twoim kierunku posłala tłuczek
Rzut na unik: Parzysta – udaje Ci się uniknąć zderzenia 1 – niestety, tłuczek trafił Cię w ramię 3 – niestety, tłuczek trafił Cię w brzuch 5 – niestety tłuczek trafił w łokieć. Jeśli obrywasz w łokieć rzuć kością jeszcze raz. Parzysta – chyba słyszysz chrupnięcie, pękła Ci kość Nieparzyste – poczułeś tylko bardzo nieprzyjemny prąd, a całe ramię będzie Cię jeszcze boleć do końca dnia.
Za to Enzo dobrze wiedział czyj był ten pomysł. No powiedzcie tylko, które z nich mogło wpaść na to, aby wybrać się na boisko i robić na nim to, do czego to miejsce w żadnej mierze nie jest przeznaczone? Ależ oczywiście, D’Angelo musiała najpierw pobawić się swoją ulubioną piłką, z którą wcześniej zapoznawał ją Sharker, a teraz musiała wymierzyć Enzo prawie celny strzał w brzuch, ale to w zasadzie był jego plan. Był gotów na spięcie całego ciała, aby odrobinę zminimalizować uszkodzenia, kiedy to niespodziewanie wykazał się nietypowym, jak na niegrającego w Quidditcha, refleksem. Odskoczył, unikając zderzenia z tłuczkiem. - Dzięki. - burknął z niezadowoleniem, kiedy do niej podszedł, obserwując nieufnie piłkę, jakby sądził, ze zaraz wyrosną jej zęby i ugryzie go w rękę. On miał na sobie dość luźne, oddychające ciuchy, które już na starcie sugerowały jaki typ aktywności będą uprawiać. Musnął jej ramię palcami, czekając, aż opuści pałkę, aby przypadkiem nie wyrżnęła mu nią za to, co zamierzał zaraz zrobić. Na razie jedynie się nachylił, chcąc ją pocałować na powitanie.
Shenae uśmiechnęła się kątem ust, nawet trochę rozbawiona tym, że tłuczek poleciał w jego kierunku. W przeciwieństwie do graczy na tej pozycji, nie miała nad nim całkowitej kontroli. Nie zawsze leciał tam, gdzie chciała. Zresztą, Enzo sam powinien spróbować, żeby się przekonać (i oczywiście, żeby dać na to popatrzeć swojej dziewczynie, która czekała na ten moment odkąd się tylko poznali). — Mmmm… — mruknęła w ramach buntu, kiedy ją pocałował. Obawiała się, że mogą oberwać tłuczkiem, a byłoby to dość nieprzyjemne. Dlatego mimo, że oddała pocałunek, oczy miała otwarte i nie mogła się na nim całkiem skupić. Wychyliła się razem z nim w bok, tłuczek śmignął im obok głów, a ona na chwilę oderwała się od Halvorsena, schwytawszy piłkę w locie z trudem chowając ją na miejsce, dopiero wtedy stanęła na wprost przed krukonem. — No hej — mruknęła, zgarniając kosmyk włosy z twarzy, który zakręcił się tam w trakcie walki z tłuczkiem. — Na czym skończyliśmy? — jeszcze raz postąpiła krok w jego kierunku i cmoknęła go, tym razem prawidłowo, z całkowitą koncentracją na tym geście.
Tylko, że Enzo jakoś nigdy nie było po drodze do Quidditcha, tłuczków ani pałek. Tak po prawdzie, wolałby się od nich trzymać z daleka. Latanie na miotle nigdy nie miało być jego życiem, tak samo jak ona nigdy nie aspirowała do szaleńczego biegania po drzewach. Tylko, że on ją już na drzewach nosił, a ona podawała mu kafla na ostatnim meczu. Czy to znaczyło, że rachunki pomiędzy nimi się wyrównały? Nie chciał jej o to pytać, bo jeszcze uznałaby jego zasługi za niewystarczające. Tłuczek śmigający obok głowy był ekscytujący, to musiał przyznać, ale nie wiedział czy to było dla niego. Skrzywił się nieznacznie, kiedy widział jak szarpie się z piłką i pomógł jej w tym, starając się ją chociaż przytrzymać, kiedy zapinała ją łańcuchem w skrzyni. - Mmm… - skopiował do niej, z rozmysłem uśmiechając się przeciągle, gdy nachyliła się do pocałunku. Złapał ją za szatę na piersi, przytrzymując przy sobie nieprzyzwoicie długo, przy okazji rozsuwając jej wargi językiem. Kiedy skończył, na jego twarzy malowało się już lekkie ożywienie. - Tak powinniśmy witać się codziennie. - powiedział bezpośrednio, a potem puścił jej mundurek, tylko po to, aby nagle ją podnieść i przerzucić sobie przez ramię. Tak jak robili to Harperowie na eliksirach. Może chciał sprawdzić czy jego dziewczyna też się tak da? Z rozmysłem ulokował dłoń na jej pośladkach. - Nie martw się, ja Cię nie porywam na korytarz. - rzucił, trochę zgryźliwie, bo nadal irytowała go ta kwestia, ale zaciągnął Shenae tylko do słupków dla ścigających, wznoszących się wysoko ponad nimi. - I staraj się nie krzyczeć, kiedy będziesz mocno się trzymać. Uwolniwszy jedną rękę, rzucił na siebie zaklęcie przyczepności, a potem… zaczął wspinać się na słupek z Shenae w ramionach. Tym razem nie odjął jej wagi zaklęciem.
Przyciągnięta, instynktownie sięgnęła do jego szyi, dając sobie pełną stabilizację w tym pocałunku, ułatwiając chwilowe, namiętne masowanie językiem wnętrza jego ust. Chłopak tak szybko zaangażował ją w tą czynność, że była na niego zła, kiedy się odsunął, dlatego został obdarowany zimnem jej oczu. Nie miała jednak mu dużo do powiedzenia, bo ledwie zdążyła odpowiedzieć na pierwsze jego słowa. — Już widzę, jak Sava daje nam za to pełne uznania dodatkowe punkty dla Domu — zakpiła wyraźnie, bo każde z nich miało chyba swoje własne, złe wspomnienia z tych zajęć. D’Angelo czuła się zażenowana drugimi ujemnymi punktami dla Domu tego roku. Mogła tylko mieć nadzieję, że odbije się grając mecz Quidditcha, żeby nie mieć później sobie nic do zarzucenia. Miała rozwinąć swoją myśl, ale właśnie wtedy chłopak szarpnął ją w górę. Podparła się automatycznie jedną ręką na jego łopatkach i uniosła lekko do góry. — Co… Enzo…. — mruknęła zastanawiając jak powinna się wyrwać, żeby nie zrobić mu tym samym krzywdy. Ostatecznie uznała, że się tylko z nią droczył i zaraz ją postawi, dlatego opadła bezwładnie, mrucząc tylko znużona pod nosem: — No weź. Chłopak w tym czasie już zdążył ruszyć w kierunku bramek, czego She nie widziała, będąc teraz tyłem do kierunku chodu. Odetchnęła, przykladając dłoń do twarzy, a chwilę potem w lekkiej tylko frustracji, a może raczej bezsilności, zaczesując pasma do tyłu. — Gdybyś mnie niósł na korytarz, zmuszona byłabym Cię walnąć Drętwotą — zauważyła uśmiechając się złośliwie na samo wspomnienie o tym — i zwymiotować. Co nie byłoby takie ciężkie, skoro złamałeś mnie w pół i wiszę Ci na żołądku na ramieniu — dodała ostrzegawczo, od tak, chociaż wcale aż tak niedobrze jej nie było. Tym bardziej, że dłoń ulokowana na jej pupie skutecznie ją rozpraszała. A propo tyłków, na jego pośladki miała teraz idealny ogląd, a Halvorsen, jak wszystko, tą część ciała miał bardzo kuszącą, kiedy przez swoją nieuwagę pozwoliła sobie na niej na chwilę się skupić. Syknęła, karcąc się w ten sposób. — Enzo, co robisz? — przegapiła moment, w którym wspiął się na dół słupka — Nie puszczaj mnie, Merlinie! — warknęła niezadowolona, że odciągnął rękę od jej pasa, ale jakby się zastanowić to chyba musiał, jedną ręką chciał się tam wspinać? — Kochanie… nie. To nie może się udać. Nie możemy tam wlecieć na miotłach, jak normalni czarodzieje? Enzo… kochanie… Bunny! — widziała z tej pozycji wszystko. Wzrastającą odległość między nimi, a ziemią i… napięte mięśnie jego pośladków. No świetnie. Nie ma to jak rozpraszać się tyle stóp nad ziemią. Było to jednak swojego rodzaju wynagrodzeniem dla niej za stres, jaki Enzo powodował, chociaż wolałaby jednak te same pośladki obserwować z ziemi.
Wzruszył ramionami. Nie obchodziła go domowa punktacja, tak właściwie od… zawsze. Nie czuł potrzeby do prześcigania się na udzielanie odpowiedzi (wyjątek stanowiła opieka nad magicznymi stworzeniami), także jak dla niego, to Sava może mu dawać ujemne punkty ile wlezie. Szlabany w sumie mniej, bo tracił wtedy czas, jaki mógł poświęcić Shenae lub animagii, ale i tak. Halvorsen był niereformowalny w pewnych kwestiach i takie kary w zdecydowanej większości przypadków nie wpływały na niego w żaden sposób. Był jednym z tych, których motywowały pochwały i postępy. W każdym razie brak sprzeciwu Shenae tylko pomagał mu w dopięciu swego… no tak właściwie to starała się bronić przed poniesieniem jej w siną dal, ale chyba tak trochę nieskutecznie. Zanim zastanowiła się dobrze jak tu mu się wyrwać, on już zdążył dojść do pętli, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że może być skoncentrowana na jego pośladkach. Bardzo chciał zignorować jej groźbę, ale nie mógł się powstrzymać przed odgryzieniem się w jakiś sposób. - Minus pięć punktów dla Ravenclawu za Twoją arogancję, D’Angelo. - i klepnął ją w tę zgrabną pupę, śmiejąc się cicho pod nosem. Zgrywanie badassa zdecydowanie nie było dla niego, zwłaszcza w momentach, w których w istocie był po prostu rozbawiony porywaniem jej na pętle w zaprawdę dzikim stylu. Zaczął włazić na słup, a dopiero wtedy Shenae ogarnęła, że powinna się trzymać. Syknął cicho, poirytowany jej nieuwagą. - Przesuń się trochę do przodu. Kiedy tak panikujesz jesteś cięższa. - mruknął, na moment zatrzymując się, wisząc na słupie. Wziął głęboki wdech zanim wznowił wspinaczkę, na nowo spinając całe swoje ciało. Co tam pośladki. Teraz to dopiero musiał mieć piękne ramiona… Oddychał miarowo, od czasu do czasu wzdychając. Jeszcze nigdy nie wspinał się tak wysoko i po tak niesprzyjającej temu, śliskiej powierzchni z takim obciążeniem. Włazić samemu na drzewa i dachy to było nic, a Shenae była normalną, zdrową kobietą, a nie wychudzonym workiem kości. - Wchodź. - nagle się odezwał, trzymając się już okrągłej części słupka. Wspiął się jeszcze odrobinę wzwyż, trzymając się łukowatej części metalu. Było mu teraz bardzo niewygodnie, ale liczył na to, że D’Angelo wybawi go od dyskomfortu i szybko ulokuje się na miejscu, aby mógł do niej dołączyć. Włosy miał roztrzepane jak nigdy dotąd (polującego go jeszcze nie widziała, także…), a wzdłuż twarzy spłynęła mu stróżka potu, której nie miał jak otrzeć. Zmęczył się, co tylko potwierdzał jego płytki oddech.
Szarpnęła głową, zaczesując włosy do tyłu, czując coraz większą bezsilność, bo im wyżej się znajdowali tym więcej nabierała pewności, że już nie zejdą w dół, dlatego właśnie bardziej niż na odległości od ziemi i swojego położenia, skupiła się na słowach Halvorsena. — Jakie ujemne punkty? Przecież to ty siłą zaciągasz mnie na słup. Od tego są miotły, serio, Enzo. Nie wiem czemu upierasz się na… och — urwała, bo przecież i tak jej nie słuchał i robił co chciał. Spięła się na wzmiankę o tym, że jest cięższa. Jak to… cięższa? I dlaczego mu to przeszkadzało? Zastanowiła się nad tym chwilę i… — Nie rzuciłeś na mnie zaklęcia? — odruchowo chciała się ruszyć w przód, ale nie miała pojęcia, w który, swój czy jego. Ostatecznie zsunęła się do tyłu, uznając to za bezpieczniejsze, oplatając go nogami w pasie, wpatrywała się teraz w jego twarz, uniesioną do góry, kiedy skupiał się na wspinaczce w tym samym kierunku — czy ty zwariowałeś? — wyciągnęłaby swoją różdżkę, chcąc naprawić jego błąd, ale wolała uczepić się jego szyi, zresztą jak to już zrobiła, jej wzrok automatycznie padł na jego ramiona. Zamknęła się na chwilę, robiąc dziwnie skoncentrowaną minę, a potem wypuściła ze świstem powietrze z ust, wstrząsając głową. — Co? — nie zorientowała się, kiedy weszli na górę, ale nie musiał jej dwa razy powtarzać, wygięła się w tył, chwytając się poręczy bramki i podciągnęła w górę z dość sporą łatwością, bo zwyczajnie był to ruch, z jakiego korzystało się spadając z miotły, a przy jej intensywnych treningach zdarzało się to notorycznie. — Jesteś niemożliwy — zauważyła siadając już bezpieczniej na obręczy, o dziwu czując się tu bezpieczniej niż na dachu Wieży Ravenclawu, od ziemi dzieliło ich w sumie też mniej stóp. Wycofała się wgłąb bramki, dając mu trochę miejsca na usadowienie się i starła pot z jego czoła rękawem swojej szaty. — Musisz mnie bardzo nie kochać, skoro chcesz mnie zrzucić z takiej odległości. Zresztą… po takiej wspinaczce jesteś zupełnie bezużyteczny — użyła mocnego słowa, dlatego sprecyzowała, żeby dobrze wiedział, co miała na myśli — w seksualnym kontekście, nawet całować Cię nie można, bo prędzej zejdziesz na zawał.
Parsknął cicho pod nosem. Oczywiście, że jej słuchał, co ona myślała? Przecież on jej zawsze słuchał tylko często… filtrował sobie informacje. Tak jak teraz. Nie mruknął nawet, że miotły to są po to, żeby grać w Quidditcha, a nie się na nich wydurniać, wlatując na słupy. To nawet nie byłoby zabawne, a on po prostu uwielbiał narażać się na złamanie kręgosłupa, kiedy tak lekkomyślnie wspinał się po śliskich powierzchniach, pokładając bardzo dużo zaufania w zaklęcie przyczepności. - Po co? - mruknął tylko. W istocie, po co? To była idealna okazja do sprawdzenia się. Enzo nie próżnował popołudniami. Kiedy nie uczył się animagii, nie odrabiał z kwaśną miną zadań domowych, nie polował i nie wspinał się, rozwijał się fizycznie w inny sposób. Było to widać. Istniała pewna, niezaprzeczalna różnica między Enzo sprzed dwóch lat, a nawet roku w porównaniu do aktualnego. Nie chodziło tylko o wizualny stan jego mięśni. Polepszyła się jego kondycja, co można było zauważyć głównie w tym momencie. Kiedyś nie byłby w stanie wciągnąć jej na górę bez pomocy czarów… teraz też się nimi wspomógł, ale bardziej w celu zadbania o jej bezpieczeństwo. Sobą jakoś nigdy się nie martwił. Teraz poszło mu całkiem nieźle. Zasapał się jak stare samosprawdzające pióro, ale dopiął swego, a jeśli Enzo kochał coś w swoim życiu to była to Shenae i to uczucie spełnienia, jakie dawało mu realizowanie się poprzez przekraczanie własnych barier. Może to właśnie zobaczyła w nim tiara przydziału? Chociaż sam nie był pewien czy ta cecha determinowała przydzielenie do niebieskich czy żółtych. Czy jest na sali specjalista? Z podobną łatwością, nawet pomimo zmęczenia, chłopak podciągnął się na metalowym drążku, aby usadowić się na pętli. Bez obciążenia czuł się tak, jakby w istocie nic nie ważył i nadal miał jeszcze trochę siły. On nie czuł się bezpieczniej. Jakoś tak i tak wolałby wejść z nią na drzewo, ale w zasadzie i tak czuł się lepiej niż na ziemi. Uwielbiał, kiedy wiatr burzył mu włosy, a oczy mogły obserwować wszystko wokół. Był trochę jak kot, wiecznie posiadający potrzebę obserwacji z absolutnie najwyższej półki w pokoju. Po jej słowach prychnął cicho. Oparł się plecami o zakrzywiony fragment obręczy, zwieszając luźno nogi po obu jej bokach. Oddychał ciężko, ale się uśmiechał. Dość bezczelnie, zresztą. - To Twoje skryte pragnienie? Seks na bramce na boisku? - zażartował, niepewien trochę czy faktycznie powinien potraktować to aż tak dosadnie. Nie musiał już przejmować się potem, ale i tak zaraz ponowił jej gest, czując, że wciąż coś zalewa mu oczy. - Zresztą, daj mi dwie minuty, zaraz będę sprawny. Jego pierś falowała rytmicznie, ale z minuty na minutę coraz wolniej. Serce powoli się uspokajało. - Za to mnie kochasz? - zapytał nieoczekiwanie, wracając do tego jej „jesteś niemożliwy”, jakim rzuciła do niego wcześniej. W gruncie rzeczy naprawdę był ciekaw.
Wyciągnęła nogę przed siebie i pacnęła go zaczepnie czubkiem buta, jednocześnie jedną z dłoni przytrzymując spódniczkę, żeby nie podwiewało jej wysoko, tak, jak to miało miejsce podczas wspinaczki tu na górę. Obserwowała go z odległości, kontrolując jego reakcje życiowe, mając dziwne wrażenie, że każdy inny na jego miejscu po prostu padłby z wycieńczenia. Gdyby miał stąd spaść, wolała mieć go na oku, żeby w razie co zastosować zaklęcie. Na szczęście nie było to konieczne. Żart mu się nawet obudził więc chyba nie był mocno wycieńczony. — Moja fantazja tyczy się raczej seksu na miotle, ale mój chłopak nie kwapi się do nauki latania — wzruszyła ramionami, nie wiadomo czy mówiąc serio, czy na żarty — chociaż za ostatni mecz Qudditcha należy Ci się jakaś nagroda — zauważyła, cofając nogę i przytrzymała się między udami barierki, w ten sposób pilnując też spódniczki z mundurka, jak i też znajdując się bliżej Enzo. — To byłoby chyba dość ciężkie, seks na obręczy od bramki? Pomijając fakt, że widać nas ze wszystkich Wieży w Hogwarcie... dwie minuty? — powtórzyła za nim — To chyba mało czasu na regenerację, nie masz wobec siebie wielkich wymagań? — w dalszym ciągu wchodziła mu na ambicje, bo mogła i sam ja do tego sprowokował, kiedy też pozbawił ją kontroli, wciągając ją na górę tego słupa. Zawiesiła się jedynie na jego pytaniu, wpatrując się w jego tęczówki oczu chwilę w milczeniu. — Wiesz, czasami sama się nad tym zastanawiam, za co — mruknęła podnosząc dłoń żeby poprawić zawiewające jej włosy, tym samym zawiało jej spódniczkę. No idealnie… Dobrze chociaż, że założyła ładną bieliznę. — Nie przestajesz mnie zaskakiwać i denerwować, ale w jakiś sposób właśnie tego potrzebuję. Chcesz wiedzieć za co Cię kocham? Opowiedz mi, za co ty mnie nie kochasz — mruknęła swobodnie, jakby naprawdę była gotowa mu się z tego zwierzyć.
Dzikusy z Peru są podobno bardzo wytrzymałe. Pewnie opowiedziałby jej o tym trochę, gdyby tylko w jakiś sposób zasugerowała mu, że aż tak wątpiła w jego możliwości. Chociaż, tak właściwie to wtedy pewnie starałby się jej udowodnić, ze da radę wspiąć się z nią nawet i na szczyt wieży astronomicznej, począwszy od drzwi wejściowych, co mogłoby się raczej tragicznie skończyć. Dzisiaj przecież też nie wspinał się na najwyższą z bramek, a i tak czuł jak rytmicznie dudni mu w głowie z wysiłku. Trochę nie radził sobie z przekomarzaniem się, kiedy w istocie ciężko oddychał, próbując ustabilizować pracę serca, dlatego na początek uśmiechnął się głupio. - Przyjmuję wyzwanie. - odpowiedział po chwili i też ciężko było powiedzieć czy mówił serio czy niekoniecznie. Chociaż, znając Enzo to pewnie uznał, że faktycznie dobrze byłoby poćwiczyć utrzymywanie się na miotle, nawet jeśli uważał, że to piekielnie niewygodna fantazja. Tyle, że on lubił spełniać jej zachcianki, nawet jeśli czasem nie było tego po nim widać. Przekomarzanie się i robienie jej na złość było tylko jednym elementem tej miłosnej gry, w jaką oboje lubili grać z takim zaangażowaniem. - A może to był Ettore? - zapytał ją z bardzo neutralnym wyrazem twarzy. W tej chwili dbał o to, aby emocjami malującymi się na niej nie podsunąć jej odpowiedzi na tę wątpliwość. W locie w zasadzie musieli wyglądać podobnie, bo z takiej odległości nie dało się zauważyć blizny na twarzy niebieskiego Halvorsena, a jego brat przecież grywał w Quidditcha. Różnicę stanowiła pewnie ich budowa ciała, ciężka do wychwycenia w ciągłym ruchu, bez porównania i w szerokich, luźnych szatach. Zarostem też trudno było się kierować, bo Ettore też zdarzało się go mieć. Rzadziej, bo rzadziej, ale jednak. To Enzo uparł się, aby utrzymywać ten najlepszy, trzydniowy, co by móc drapać Shenae w szyję, ilekroć tylko będzie ją tam całował. Prychnął, nagle poirytowany, spoglądając na nią ostro. Przysunął się do niej w kilku ruchach, trzymając się dolnej części barierki, a kiedy przyparł ją do „ściany”, nachylił się nad nią. - D’Angelo. - mruknął, robiąc groźną minę. - Obiecuje Ci, że jeśli mnie kiedyś zdenerwujesz, wezmę Cię tutaj, wbrew Twojej woli i nie będzie mnie obchodziło czy mój tyłek zobaczy pół szkoły. Twoim to już jakoś się zajmę. Ta groźba była zdecydowanie realna. Wzrok miał naprawdę poważny, a głos… nieprzyzwoicie prowokujący. Zdecydowanie był gotów spełnić swoją groźbę, nawet z ogromną przyjemnością, bo jeśli zdążyła zapomnieć, w sprawach łóżkowych Enzo nagle okazywał się zaskakująco dominujący. Jej słowa trochę przekuły napięcie jakie musiało wokół nich narosnąć. Zmienił się wyraz jego twarzy. Nagle westchnął, oddychając już wolniej, ale wciąż pulsowała mu żyła na szyi. Przysunął się do niej jeszcze bardziej, umyślnie przylegając do niej biodrami, najwyraźniej chcąc, aby objęła go nimi w pasie. Taki tam sprytny zabieg na ukrycie przed światem jej bielizny. Dotknął jej policzka, aby pochylić się jeszcze bardziej nad jej ustami. Popatrzył jej z bliska w oczy. Jego były zaskakująco poważne i pełne czegoś dziwnego, niewypowiedzianego. - Nie wystarczy Ci samo to, że jestem skłonny powiedzieć, że to czuje? - zapytał, czując, że zdecydowanie chciałby, aby chociaż raz mu odpuściła. To, że odważyłby się teraz na deklaracje miłosne i tak było ogromnym postępem. - Musimy się licytować?
Shenae jeszcze moment temu była pewna, ze to jego widziała na miotle podczas meczu. Grała przecież przeciwko Ettore z gryfonami. Była kapitanem drużyny, rozróżniała pracę ciała, technikę. Oni mieli zupełnie różną. Enzo był jej pozbawiony, na miotle działał bardzo instynktownie, tak samo zresztą, jak we wszystkich aspektach swojego życia, zdając się na czyny, automatyczne odruchy i zachowania bardziej niż na słowa, czy analizę sytuacji. Pod tym względem byli od siebie bardzo różni. Shenae zawsze wszystko poddawała dogłębnej analizie, tylko w złości potrafiła dokonywać gwałtownych wyborów. — Nie igraj ze mną — ostrzegła go, chociaż już nie była tak bardzo pewna swojego, jak kilka minut temu — To byłeś ty — dodała z pewnością, ale zaraz zmieniła taktykę, uśmiechając się wrednie pod nosem — Nie byłeś ty? — spytała, dociskając się do barierki, widząc, jak chłopak przysuwa się w jej kierunku i zamyka ją w tej wąskiej przestrzeni. — To bardzo szkoda. Bo jakbyś to jednak był ty, to miałam pomysł, jak Ci wynagrodzić te kilka celnych trafień, ale skoro to nie ty… — wzruszyła ramionami, niby obojętnie, ale tak naprawdę cudem powstrzymywała się, żeby na jej twarz nie wstąpił wredny uśmieszek. Uniosła nieznacznie uda, oczywiście zakładając je wyżej, na jego własne, obejmując go w pasie nogami, bo tak było nawet wygodniej. Czuła się w tej pozycji pewniej, a i rozwiązywało to też kilka innych problemów. — Tak? — zadarła głowę do góry, opierając się na jednej ręce za sobą, utrzymując się w stabilnej, prostej pozycji, kiedy wpatrywała się w jego tęczówki oczu, pełne ognia i wypowiedzianej w tym momencie groźby odbijającej się w tych jasnobrązowych oczach. — Zdenerwuję? Jak, tak jak teraz, czy bardziej? — drwiła, trudno powiedzieć, czy naprawdę nie wierząc, ze mógłby to zrobić, prowokując go dla rozrywki czy po prostu próbując się zorientować na ile mogła sobie pozwolić — Obiecujesz? — dodała jakby ta wizja w zupełności przypadła jej do gustu, chociaż wolała unikać wszelkich niedogodności związanych z prętem wbijającym jej się w tyłek i ewentualnych nauczycieli, którzy mogliby ich obserwować z okien gabinetu. — Za to mogliby nas wyrzucić ze szkoły — mruknęła po momencie, musnąwszy go w kącik ust — a ty nie weźmiesz mnie gwałtem. Złapała się dłońmi nad sobą o obręcz, obserwując go uważnie, kiedy jego twarz zmieniała swój wyraz. Powoli zaczynała rozpoznawać te stany i znów musiała nadepnąć na jakiś śliski temat. Wpatrując się w jego tęczówki oczu, miała ochotę mu odpowiedzieć, że nie, nie wystarczy jej, bo nie wie co on tak naprawdę czuje, bo nigdy tego głośno nie powiedział, ale zamiast tego mruknęła zadziornie. — To nie licytuj się ze mną. Pocałuj mnie. Tak jak wtedy na basenie, tylko lepiej.
Miał wrażenie, że czuje delikatne zawahanie w zachowaniu Shenae, a to sprawiło, że mentalnie gdzieś tam się uśmiechnął. Mimo tego, jego twarz pozostawała niewzruszona, co w zasadzie nie było dla niego normalne, a więc stanowiło pewne wyzwanie. Mógł wyglądać na trochę bardziej skupionego niż zazwyczaj, ale poza tym nieźle trzymał gardę. - Nie wiesz? - brnął dalej, westchnąwszy z rezygnacją. Nie brał pod uwagę tego, że mogła nie zgadnąć, ale w zasadzie mógł się jeszcze przeliczyć. Nie znał się na tak wyrafinowanym rozumowaniu jak to, oparte na technice gry w Quidditcha, więc dla niego nie było to aż tak oczywiste. On po prostu rzucał, śmiesznie krzywo lecąc na miotle i w ogóle nie stosując większej taktyki poza unikiem i ruchem ramieniem w odpowiedniej kolejności. Przechylił nieznacznie głowę w bok, obserwując jej zachowanie w taki sposób, jakby była zwierzątkiem wystawionym na pokaz. - Ciekawe jaki byłby to pomysł. - rzucił w eter z pozornym niezainteresowaniem, ale jego oczy wreszcie go zdradziły. Śmiały się, ale w sumie nie długo. Zaraz spoważniały, kiedy skupił uwagę na jej nogach. Siedzenie w tej pozycji było dość… pobudzające wyobraźnię, dlatego nie dziwne było to, że w zasadzie nie potrzebował więcej prowokacji. - Ostrzegam Cię. - mruknął, ale zupełnie bez przekonania. Dodatkowo jakąkolwiek chęć do przekomarzania się odebrały mu jej słowa. Popatrzył na nią tak, jakby sobie coś kalkulował. - Nie obchodzi mnie wyrzucenie ze szkoły. - przypomniał jej, wzruszając obojętnie ramionami, bo i taka była prawda. Równie dobrze mógłby zacząć szkolenie na tresera smoków nawet i jutro, a jeśli już mieli go za coś wydalić to czemu nie za uprawianie miłości na bramce? Westchnął, poddając się i jakby dla dodatkowego nadania mocy tej kapitulacji, uniósł ręce w górę. Gwałt nigdy nie wchodził w grę. Tak szczerze, nie wiedział czy ma dalej chęć na to, aby grać w tę miłosną grę. Już od jakiegoś czasu zbierał się do powiedzenia jej tego, co właśnie poniekąd chciała na nim wymusić, tylko nie był pewien jak zacząć, a teraz, kiedy upatrzył w tym okazję, ona odwróciła kota ogonem. Czuł się zdezorientowany i to też odbiło się trochę na jego mimice twarzy. - Wtedy byłem na Ciebie zły. Mam przelewać na Ciebie swoje humory? - zapytał ją, nie do końca poważnie, ale nachylił się, aby ją pocałować. Jednak wcale nie tak, jak tego chciała. Nie było w tym pocałunku żadnej negatywnej emocji, a jedynie słodkie, miłe obietnice. Uczucie, jakie w nim wzbierało, kiedy myślał o tej pyskatej, czarnowłosej Krukonce. Kiedy wplótł palce w jej włosy, pocałunek nieco stracił na niewinności. Naparł mocniej na jej usta, zmuszając ją do rozsunięcia warg a jego druga dłoń odnalazła drogę na jej udo, nieukrywane już przez spódniczkę. Nogi miał mocno napięte, gdyż trzymał się nimi słupa, nie mając żadnego dodatkowego podparcia, ale chyba nawet nie zwracał na to uwagi. W tej chwili liczyły się tylko jej usta.
— Skoro straciłam już pewność kto wtedy latał to chyba się już nie dowiemy — mruknęła z udawanym zawodem, chociaż w rzeczywistości, po prostu się wyzłośliwiała, w typowy, najbardziej znany sobie sposób, o czym zresztą świadczył jej drobny uśmieszek, jaki wstąpił na jej wargi. Sama spoważniała dopiero w momencie, w którym okazało się, że Enzo wcale nie żartował z tym odsłanianiem swojego tyłka. Jeszcze zanim ugryzła się w język i powstrzymała od dodatkowych komentarzy, zdążyła tylko rzucić: — Cóż, to naprawdę ładny tyłek. Chwilę potem się jednak zamknęła, wlepiając niebieskie ślepia wprost w jego tęczówki oczu. Już myślała, że powinna jednak częściej przy nim filtrować, co mówi. Wpatrywała się w niego nie tyle ze strachem co z niemą prośbą. O ile wykorzystanie jej nie wydawało się takim złym pomysłem, o tyle… no wolałaby jednak żeby wykorzystywał ją w tym kontekście w trochę bardziej intymnej atmosferze, albo chociaż poza Hogwartem, gdzie nie wisiał nad nimi żaden regulamin. — Kotku — zmieniła ton na łagodniejszy, nieznacznie poprawiając się na jego nogach, chcąc coś dodać na złagodzenie prowokacji, ale… skapitulował. Nie poczuła satysfakcji, tylko ulgę. Opierając dłonie na bokach jego ciała uśmiechnęła się delikatnie. Tym razem uratowana. Miała spore obawy, że mając do wyboru spełniać się w roli prefekta, bądź dziewczyny Enzo, mogłaby niebezpiecznie przechylić się ku chęci zadowolenia Halvorsena, a nie dopełnienia dobrego imienia ucznia Hogwartu. — Zależy w jaki sposób chcesz na mnie swoje humory przelewać — mruknęła już odrobinę rozbawiona, chociaż zaraz jej przeszło, kiedy poczuła pierwsze muśnięcie jego miękkich warg na swoich własnych. Było coś zniewalającego w czystości pierwszych chwil tego pocałunku, że aż sama DAngelo postanowiła powściągnąć swoje zapędy. W tym celu uniosła jedynie dłoń w górę. Ręka zawisła tuż nad jego karkiem, ale miała obawy, ze wplątując ją w jego włosy, przyśpieszyłaby niepotrzebnie tą czułą pieszczotę. Dlatego ostatecznie dłoń lekko wylądowała na jego policzku. Trwała w tej słodyczy, ile im się udało, zanim oddala pełniejszy pocałunek, uzupełniwszy wcześniej odczuwalny niedosyt w złączeniu ich warg i głębokości pocałunku. W przeciwieństwie do niego nie musiała przejmować się aż tak bardzo stabilnością, chociaż dla bezpieczeństwa, kiedy ciepła fala oblała jej ciało, chwyciła się dłonią o barierkę ponad głową, mrucząc w zadowoleniu. Może nie miał dużego doświadczenia w łóżku, ale zdecydowanie nadrabiał niesamowitymi pocałunkami. — Nie masz pojęcia… — wymruczała między pocałunkami ledwie co — … jak to na mnie działa, co? Odrywając się od jego ust oparła rozgrzane wargi na jego szyi, całując ją jeszcze kilkoma muśnięciami, nieświadomie kciukiem gładząc jego policzek, okrywając nią chwilę potem jego palce na swoim udzie. Jeszcze chwila, a sama zapomniałaby dlaczego złym pomysłem było ponieść się teraz emocjom.
- Zapytaj Ettore. - zakpił sobie, dobrze wiedząc, że Ettore nie mógł znaleźć się wtedy na meczu Quidditcha. Zresztą, ten Halvorsen nie odstawiłby takiej fuszerki jak Enzo… chociaż, gdyby tak sobie przypomnieć jego grę to w zasadzie nie była aż taka zła. Ba, udało mu się strzelić nawet kilka bramek, ale Krukon nie chciał wpadać w przesadną pewność siebie, gdy chodziło o miotlarstwo, gdyż to z pewnością było jedynie szczęście początkującego. Jak sprawa miała się w innej kwestii? - Ach, tak?- mruknął, robiąc minę, która z pewnością nie pasowała do tego Peruwiańczyka. Nigdy nie był pewny siebie. Kiedy jeszcze żyła jego matka, Enzo starał się po prostu chwytać dzień, będąc jednocześnie dość wycofanym, gdy chodziło o kontakty z rówieśnikami. Nie potrafił ocenić swojego wyglądu na tle innych, poza tym, że był szczupły i wysoki, podczas, gdy na przykład taka Phoenix była wtedy raczej pulchna. Przez większość klas nie wyróżniał się niczym szczególnym i dopiero, gdy starał się dołączyć do Złotego Sfinksa było widać po nim pewne zmiany. Zarówno fizyczne, gdy został sam na świecie i starał się jakoś związać koniec z końcem, jak i psychiczne, kiedy wykazał się wręcz tytanicznym wysiłkiem i ogromną determinacją, podejrzanie podobną do tej, jaką wykazywał względem animagii. Raz już mu się ona opłaciła, a Enzo był zwyczajnie pewien, że historia lubi się powtarzać. Co prawda, dzięki takim talentom w dziedzinie transmutacji, pewnie nie wygrałby kolejnej czarodziejskiej rywalizacji, ale mimo wszystko może zyskałby coś innego, nawet, jeśli miało to dać ponownie jedynie nieznaczne, prywatne korzyści. - Nie jestem aż takim nudystą. - przewrócił oczami, uśmiechając się nieznacznie. To był fakt. Halvorsen nigdy w życiu nie rozebrałby się na boisku Quidditcha bez wyraźnego powodu, a chociaż zbliżenie z Shenae mogło takowym być to przecież nie zrobiłby tego jej samej. Nie zamierzał jej upokarzać, zwłaszcza już, że musiał ostatnio trochę mocniej filtrować swoje zachowanie. Wiedział, że w jakiś sposób może podobać się dziewczynom. Nigdy nie pracował nad sylwetką właśnie po to, aby wyrywać płeć piękną i z zasady był raczej nieśmiały, gdy chodziło o rozpoczęcie flirtu, ale z Shenae wszystko potoczyło się inaczej. Z początku jedynie wyładowywali na sobie swoją frustrację, nieudolne zdobywanie rozpoczęło się później, a teraz Enzo zwyczajnie zaczynał obrastać w piórka. Stracił tę nieśmiałość dzięki ich zbliżeniu i reakcjach, jakie wywoływał w swojej dziewczynie i stawał się coraz pewniejszy we wszystkim co robił. Kto wie, dokąd ich to zaprowadzi… Nie odpowiedział na jej słowa, jedynie nieznacznie się uśmiechnął, nim nachylił się, aby ją pocałować. Jak to się stało, że ten idiota tak mocno ją kochał, a jednocześnie z taką upartością wzbraniał się przed okazaniem jej tego w inny sposób, niż gesty czy właśnie pocałunki? Uwielbiał całować ją w ten sposób, jakby była jedynie kruchą, porcelanową laleczką, zbyt wrażliwą na każdy silniejszy nacisk palców, aby można było potraktować ją brutalniej. Tyle, że potem nigdy nie był pewien czy nie woli muskać językiem jej podniebienia i policzków, czuć jak jej język splata się z jego oraz jak ich chwilowe zbliżenie przekształca atmosferę w bardzo intymną, co dla samego Enzo nie było trudne. Każde jego chwile z czarnowłosą, jakie kończyły się w ten sposób, wyzwalały u niego okropny apetyt, który ustawicznie w sobie tłumił. Nigdy nie podejrzewał, że seks w istocie może być tak przyjemny oraz, iż w zasadzie można uzależnić się od chęci kolejnego i następnego zbliżenia, a on po prostu tak się ostatnio czuł - jakby był na odwyku. Pragnął mieć ją przy sobie za każdym razem, kiedy się budził. Chciałby, aby na polowaniu trzymała mu kołczan, a podczas wspinania się na drzewa, podawała mu dłoń, jeśli nie dawałby sobie rady z dotarciem na szczyt. Chciał, aby szczypała i podgryzała go swoimi komentarzami. Aby miękły jej nogi pod jego dotykiem i… aby zawsze była jego. Cała. Wraz z jej ciemnymi włosami, wysportowanym ciałem, irytującym przestrzeganiem regulaminu czy złoszczeniem się o zachowanie Lilith Nox. Pewnie, gdyby był dojrzalszy emocjonalnie, chciałby mieć z nią dziecko i pomyślałby o tym, aby pójść śladem Raphaela, który oświadczył się Serenie. Tyle, że Halvorsen był po prostu dużym dzieckiem, jakie nawet nie potrafiło powiedzieć, że kocha do szaleństwa. Był w tym momencie bardzo bezczelny. Słysząc jej pomruk i słowa, uśmiechnął się podczas kolejnego pocałunku, przesuwając dłoń na bardzo taktyczne miejsce. Musnął palcami jej bieliznę, dotykając przez nią jej wejścia, udając, że czuje jak bardzo może być pobudzona. Na moment rozłączył ich usta. - Mam nadzieję, że równie mocno jak na mnie. - naparł zaczepnie na jej miejsce intymne, ale zaraz cofnął rękę, nie chcąc dążyć do tego, na co notabene i tak miał ogromną ochotę. Zresztą, ciało zdradzało jego myśli, co Shenae musiała wyraźnie czuć, skoro oplatała go nogami w pasie, niejako siedząc mu na kroczu. Pocałował ją ostatni raz, ale ponownie tak, jak rozpoczął. Delikatnie, wręcz tak, jakby obawiał się, że inny całus może ją wręcz skrzywdzić. Kilka razy, jeden po drugim, a zakończył je w samym kąciku jej warg, aby potem jedynie ją przytulić, westchnąwszy niemalże w jej ucho.
W tym momencie naprawdę zaczęła żałować, że siedzą na szczycie pętli, chociaż jednej z niższych, na boisku. Zresztą, ostatnio mieli tendencję do stawiania się w tych bardzo przyjemnych okolicznościach, akurat w sytuacjach, które wymagały od nich wstrzemięźliwości. Jako, że Shenae do najcierpliwszych nie należała, od razu po oderwaniu się od jego ust syknęła, zła na przestrzeń w jakiej siedzieli i jednocześnie podniecona działaniami swojego chłopaka, co czyniło jej rozdrażnienie jeszcze większym. Próbował trochę załagodzić napięcie drobnymi muśnięciami na jej wargach, ale w Shenae chęci już dawno zdążyły zagorzeć . Patrzyła na jego kuszącą twarz i była mu wdzięczna, że po prostu ją objął. Wtulając się w jego pierś przekształcił te wszystkie rozgrzewające ją w podbrzuszu emocje w inne, teraz całą falą przechodzące do serca. Tak zabawnie grał na jej reakcjach. Znajdowała się teraz bardzo blisko jego ucha, a chociaż powstrzymywała się od długiego czasu od mówienia głośno tego, co w gruncie rzeczy siedziało jej coraz częściej w głowie, tym razem przyłożyła dłoń do boku jego szyi, mrucząc prawie niesłyszalnie wprost do jego ucha. — Cholera… tak Cie kocham, że jak to wykorzystasz to masz wpierdol — mruknęła, całując go za uchem i objęła go ciaśniej, jakby czasem wpadł na bardzo durny pomysł, żeby się odsunąć. — Czy myślisz, że w odpowiedzi możemy już zejść na dół. Zdaje mi się, że nagle chyba obojga nas coś tu w górze uciska — dodała rozbawiona, poprawiając się na jego nogach, odsuwając się delikatnie w tył, mając wrażenie, że jej ciężar może go niepotrzebnie jeszcze bardziej uciskać, co i bez jej pomocy musiał wyraźnie odczuwać w... dresie. A no tak, przygotował się wyraźnie na taką okazję, chociaż chyba nie po to wciągał ją na górę słupa. — Ale jesteś zgrzany — zauważyła dopiero teraz, bo choć na górze pizgało niemiłosiernie, od pewnego czasu zupełnie nie czuła zimna.
Czuł jej zniecierpliwienie, ale to wcale nie pomogło mu w podjęciu tej rozsądnej decyzji. Hulaj dusza, piekła nie ma! Chciałby potrafić tak czasem postępować. Jak to się działo, że ten Peruwiańczyk był jednocześnie tak lekkomyślny, jak i tak mądry życiowo? Starał się zapobiec niechcianej ciąży, a następnym razem po prostu rozprawiczył się z nią po grze w eksplodującego durnia, nie zwracając nawet uwagi na to czy Shenae w ogóle się zabezpiecza. W tym momencie obiecał sobie, że następnym razem postara się być bardzo lekkomyślny. Tak sobie, dla zachowania równowagi w przyrodzie oraz dla zaspokojenia swoich prymitywnych odruchów. Zajrzał w jej błękitne oczy, ale nie na długo. Poczuł zaraz jak ciepły oddech owiewa jego ucho, a chociaż wcale nie chciał, nagle poczuł jak dreszcz przebiega mu wzdłuż kręgosłupa. Wcale nie ze strachu, a z dziwacznej mieszanki podniecenia i miłości, jaka nagle rozpaliła się ciepłem w jego żołądku, a może jedynie w podbrzuszu? W tej pozycji ciężko było to wyczuć. - Za kogo ty mnie masz? - odpowiedział, nie wiedząc jak inaczej poradzić sobie z tą deklaracją oddania, wymieszaną z groźbą. Westchnął, pozwalając jej się odsunąć, ale nagle chwycił ją za dłoń, aby całkowicie mu nie uciekała. Zignorował jej wzmiankę o temperaturze swojego ciała, bo i sam to czuł. Pewnie, gdyby tak go nie rozpaliła, zdążyłby już dawno „ostygnąć”. Pociągnął ją za rękę, chcąc pomóc jej wstać. - Przytul się do moich pleców, tak będzie łatwiej zejść. - poradził jej, odwracając się do niej tyłem, aby mogła tak zrobić. Nieco się nachylił, świadom tego, że może być trochę za wysoki, a kiedy wykonała jego polecenie, zsunął się ponownie na słup, bez większego problemu utrzymując się w tej pozycji i oplatając metalowe wsparcie nogami. - Gotowa? - zapytał, a w tonie jego głosu było coś psotnego. Oho, szykowała się dobra zabawa.
Nie ma nic lepszego od odrobiny zdrowej rywalizacji. Lazare uwielbiał patrzeć, jak jego idealnie wytrenowani zawodnicy sięgają poza murami Hogwartu po najwyższe wyróżnienia i dostają się do drużyn narodowych. Liczył na to, że w obecnych składach Szaleńczych Dwurożców lub Tańczących z Tłuczkami znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił przypomnieć mu czasy Mistrzostw Świata Juniorów i trzech wybitnych drużyn, jakie ścierały się ze sobą na tym samym boisku. Nie zawiedźcie go! Tymczasem, kiedy Lazare stał już na boisku, trzymając pod pachą kafla, a w dłoni trzymając gwizdek, tłumy zapełniały się gapiami. Słońce świeciło bardzo silnie, jak na tę porę roku, oślepiając ilekroć tylko spojrzało się w jego stronę, więc niejeden z obserwatorów miał dzisiaj ze sobą okulary przeciwsłoneczne. Dodatkowo było nadzwyczaj wietrznie, dzięki czemu utrzymanie się na miotle w sytuacji kryzysowej naprawdę mogło dzisiaj przesądzić o wyniku meczu. Kiedy wszyscy zawodnicy byli już gotowi, Limier wygłosił standardową formułkę o zdrowej rywalizacji, a gdy kapitanowie drużyn uścisnęli sobie dłonie, wypuścił złotego znicza oraz oba tłuczki. Gdy piłki zniknęły z pola widzenia, zagwizdał, wyrzucając kafel wysoko w powietrze. Mecz czas zacząć!
Zaczynają Szaleńcze Dwurożce Zasady znajdują się tutaj
Zapraszam na czat, będziemy pomagać w razie wątpliwości i informować czyja teraz kolej
Dorian długo wyczekiwał tego meczu. Przez tyle lat w Hogwarcie oglądał z trybun, podziwiając ich talent i odwagę. Na wakacjach przez 2 rokiem studiów postanowił sam dostać się do drużyny. Nie był jakimś asem przestworzy, swoje zdolności oceniał na dość przeciętne, ale dlaczego by nie spróbować? Ku jemu zadowoloniu został wybrany w testach na ściagającego. Ubrany w zielone szaty Dwurożców (wyglądam jak ślizgon), trzymając w ręce starą szkolną miotłę stawił się z resztą drużyny na środku boiska. Po wysłuchaniu profesora Limiera i rozpoczęciu się meczy ruszył do góry najszybciej jak potrafił. Mimo starego badyla między jego nogami pierwszy dopadł kafla i ruszył z nim w kierunku bramki przeciwnika. Zbyt podekscytowany swoim osiągnięciem dość szybko stracił piłkę. Cholera...