Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Po podaniu, wyprzedził odrobinę Safonę , uważając przy tym żeby się z kimś nie zderzyć, ani nie oberwać od jakiegoś celnego pałkarza tłuczkiem, czekał na przejęcie piłki od dziewczyny. Ale pech sprawił, że kafel minął jego palce dosłownie o milimetry. Liczył, liczył i się przeliczył. Koniec akcji, taką piękną rozgrywkę sobie wyobraził, kolejne punkty dla zielonych, ogłuszający radosny wiwat z trybun. Ale cholerny los zdecydował inaczej.
Co za szalony mecz, tylko wszyscy cały czas lądują na ławce rezerwowych i wracają na boisko. Cóż, nic dziwnego, że Vacheron została odesłana po koncertowym oddaniu kafla ślizgonom w pierwszej minucie meczu, ale kiedy zobaczyła na boisku niepewnie lecącą na miotle Gittan, uniosła brwi zdziwiona. W krótkim czasie ponownie dostała zielone światło na powrót do gry, więc wskoczyła na miotłę i odbiła się mocno od ziemi nogami, jakby napędzała ją myśl, że Svensson trzeba ratować z opresji, bo zaraz padnie na zawał serca. I chyba los się uśmiechnął do Szwajcarki, bo oto zwinęła kafla sprzed nosa Victora i pomknęła w stronę pętli, tym razem nie dając się nikomu złapać ani zatrzymać. Odchyliła się lekko, wzięła silny zamach i kafel poszybował w stronę obręczy, a jej nie pozostało nic innego, jak tylko liczyć na to, że obrońca Slytherinu będzie mieć dziurawe ręce.
No spoko, przez chwilę było trochę ciekawiej tak więc uwaga (!) nie zasnęła. Obrona obroną ale potem niestety wszystko wróciło do normy najnudniejszego meczu w historii. Nie pytajcie skąd to wiedziała. Jedyne co było ciekawe to to, że w meczu brały udział zupełnie randomowe osoby, niektórych nie widziała nawet na żadnym z treningów, skąd oni ich brali? Byli zwycięzcami jakiegoś konkursu odbywającego się na trybunach bo aż tak się nudzili? Zapraszamy, kto wygra ma szansę na chwilę zostać graczem wow. Może właśnie dlatego mecz miał taki poziom? Jasne brali w nim udział także 'stali bywalcy' jak ona ale radzili sobie naprawdę różnie. Dobrze że jej ciągle udawało się trzymać poziom, ponieważ gdy jakaś dzika Krukonka wyskoczyła z kaflem znów obroniła i podała do Blaisa. Po meczu o ile kiedyś się zakończy (może powinna zacząć się o to modlić? W końcu czasu miała sporo...) zdecydowanie będzie miała powód do zacieszu, oby tak dalej.
Jego irytacja nie miała granic, jak ktoś śmiał przejąć za niego kafla i to osoba z przeciwnej drużyny. Grrr. Całe szczęście Julka miała dzisiaj, nie tak jak większość graczy, zręczne, nie dziurawe ręce, które do tej pory łapały wszystkie piłki wymierzone w pętle. Trzymaj tak dalej kochana. Żeby to chociaż udzieliło się innym osobom z drużyny. Ale wróćmy na boisko, na którym wcześniej wspomniana dziewczyna podała do Victora, który miał możliwość odegrania się za wcześniejsze zabranie kafla. Dziki slalom pomiędzy coraz bardziej zirytowanymi graczami, silny zamach i rzut do pętli. Niech wszyscy trzymają kciuki żeby obrońca niebieskich miał problem z obroną bramki.
6
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Hip hip hura, hulaj dusza. Trafiony obrońca Krukonów wypuścił z rąk kafla i w ten sposób Slytherin zarobił dziesięć punktów. Dobrze, jest postęp, wreszcie coś się dzieję. Zamachy Ślizgonów na bramki niebieskich dobrze świadczyły o stanie tych, którzy aktualnie byli w grze i Rasheed miał nadzieję, że tendencja wzrostowa w temacie celnych strzałów się utrzyma, a już najlepiej jeśli będzie odwrotnie proporcjonalna do liczby takich zamachów u Krukonów. Julka pięknie obroniła, Victor sadził zamachy, a on nawet trafiał w te latające paskudy. Może nawet mieli szansę? Tylko żeby Cedric złapał znicza… Kolejna okazja - kolejny strzał. Rasheed odbił tłuczka w obrońce Kruczków, na razie nie zauważając szalenie pijanej na miotle Gittan.
powyżej powinien być obrońca, powiedzmy, że jest, ale ponieważ jego post nie ma znaczenia, to piszę...
Nie było dobrze. Kiedy ślizgoni zdobyli już kolejną pętlę, zaczęła się zastanawiać co z nimi jest nie tak? Cóż... główną winę ponosił chyba ich pałkarz, bo o chwila wymachiwał pałką i robił to nader celnie. I ich ścigający! Jak to możliwe, że widziała go na meczu po raz pierwszy, a zdobył już kolejne punkty? Bell przejęła kafla i... wcale nie po tak długim locie, znowu straciła. O ile z początku szło jej w miarę dobrze, to teraz było coraz gorzej...
Dość niezręcznie czuła się w sytuacji, gdzie była wyjątkowo aktywną stroną. W szczególności, że jej umiejętności w Quidditchu sięgały wyjątkowego minimum i skupiały się jedynie na pokazowym lataniem na miotle. Zachowywała grację nawet na tym kawale kija, choć przez chwilę rozważała możliwość dołączenia do drużyny. Chyba nie grała tak źle. Chyba. Widząc celnym rzut Victora, wygięła usta w lekkim, ledwie widzialnym uśmiechu i pomknęła w jego stronę, by przekazać znak, że jego zagranie wywarło na niej wyjątkowo pozytywne wrażenie. Mimo to nie miała czasu, gdyż dostrzegła jak ścigająca Krukonów zamierzała nie przychwyciła kafla od swojego obrońcy. To była jej szansa i pochyliwszy się nad trzonkiem miotły, pomknęła tak szybko, jak ten staroć dawał radę. Chwyciła piłkę w ostatniej chwili i równie szybko rzuciła ją w stronę Victora, by wykonał kolejne świetne zagranie. Kostka: 2
Najwyraźniej nie dopisywało mu szczęście, bo Znicza jak nie było, tak nie ma. Nadaremnie próbował koncentrować się na szczegółach, skoro i tak niczego szczególnego nie wypatrzył. Pocieszała go jedynie myśl, że może wcale nie będzie źle, skoro mają przewagę. Na razie. Obserwował mecz ze ściągniętymi brwiami, irytując się i raz po raz prychając z niezadowolenia. Zrobił już tyle rundek w okół, że śmiało mógłby powiedzieć, gdzie większość znajomych twarzy siedzi na trybunach. Próbował czekać, aż Znicz sam wpadnie w jego ręce, jednak nie potrafił tak bezczynnie stać. Latał więc w tę i z powrotem, obserwując, a jednocześnie zachowując czujność. Nagle jak na zawołanie kilka metrów przed sobą ujrzał złotą plamkę, unoszącą się w powietrzu. Krew w nim zawrzała i poczuł adrenalinę, na którą czekał od samego początku. Jak burza pognał przed siebie, nie spuszczając Znicza z oczu. W głowie miał tylko jedno: złapać tę cholerną kulkę. Mimo wszystko, było to zbyt piękne, aby mogło trwać dłużej. Po kilku minutach zręcznego omijania i przyspieszania, aby dogonić Znicz, ten po prostu zniknął. Zdążył mrugnąć i już go nie było. Wściekły na siebie i na pogodę, która zdecydowanie nie pomagała w koncentracji, rzucał wiązanki przekleństw, szukając go ponownie.
Mecz stawał się coraz ciekawszy, zwłaszcza teraz kiedy dopadła go passa szczęścia. Już zdobył parę punktów dla swojej drużyny, a miał zamiar jeszcze trochę zaszaleć. Więc strzeżcie się Krukoni. Muahaha. Skinął na Rasheeda w podzięce za usunięcie przeszkody w postaci obrońcy, po raz kolejny zresztą. Nie zdążył nic innego zrobić, bo już widział pędząca Greengrass,z którą świetnie mu się współpracowało, której w tym momencie udało się przejąc kafla i od razu podać do niego. I kolejny raz Blaise miał możliwość natarcia na pętle przeciwnika. Podleciał w pobliże bramek i rzucił po raz kolejny.
1
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Kolejna jego szansa i następna próba. Już dwukrotnie zbił obrońcę w taki sposób, aby udaremnić mu pochwycenie kafla, lecz czy i tym razem będzie miał równie dużo szczęścia? Raczej nie wierzył w taki scenariusz, bo zapewne pula fuksa zdążyła już dawno dnem zaświecić. Dobrze, że Julia i Victor, za pomocą Zasłonki dawali sobie radę. Ogólnie Rasheed uważał, że właśnie taki powinien być główny skład, nawet mimo tego, że Greengrasówna potraciła kilka piłek. Czy to było takie ważne, skoro ostatecznie podawała do Blaisa, mającego dzisiaj piekielnie dobrego cela? Raczej szczegóły… Przymierzał się do strzału, w między czasie dostrzegając w powietrzu Gittan. Wytrzeszczył na nią oczy, ale nic nie powiedział i być może to go tak rozproszyło. Wycelował i uderzył. Mocno. Nie dość mocno. Tłuczek dosięgnął celu, ale był mały problem z zabójczą skutecznością. Sharker uświadomił sobie to już tuż po dotknięciu piłki pałką, czując, że to uderzenie na pewno nie zagwarantuje Ślizgonom kafla.
Ach, te emocje! Niby pierwszy mecz Alana, ale tyle fraidy. Niby nie szło mu tak źle, Shenae nie powinna się zbyt głośno drzeć na niego po meczu... o ile nie rozpakuje wcześniej od niego prezentu. Skrzywił się tylko, widząc Ślizgońskiego pałkarza, który znowu zmierzał w jego stronę. Już Alan dorobił się paru siniaków dzięki niemu... oby nie było następnych.
Na szczęście w porę przypomniał sobie, że powinien skupić się na kaflu, a nie tłuczku, dzięki czemu... chyba drugi raz udało mu się obronić i podać piłkę innemu Ścigającemu... a później klasycznie dostał tłuczkiem, przez co rzucił pełne wyrzutu spojrzenie Ślizgonowi, masując obolałe miejsce. Szkoda, że obrońcy nie mają pałek.
Mecz Quidditcha nabierał tempa. Ravenclaw był już dwa rzuty do tyłu, co w sumie dodało tylko dodatkowej adrenaliny do gry. Nie było co się rozczulać. Dwa rzuty na tak długi czas trwania to nic złego. D’Angelo wierzyła w swoją drużynę. W końcu ćwiczyła w nich wytrzymałość i mogła liczyć na to, że byli bardziej odporni na stres i zmęczenie niż Ślizgoni. Wyjątkowo zadowolona, choć nie przyznałaby tego nawet pod gilotyną, była ze współpracy z Alanem. Zaskoczył ją, z jaką łatwością wyczuwał jej pozycję na boisku jeszcze zanim sama zdążyła pomyśleć, że gdzieś chciałaby się znaleźć. Wyraźnie wspólne ćwiczenia po omacku nauczyły go przewidywać jej reakcje. W ten sposób, niewiele po obronionym dumną ręką rzucie na pętle po stronie boiska kruków, D’Angelo znalazła się po przeciwległej stronie, z kaflem w ręku, rzuconym jej przez Payne’a. Chociaż tyle z piekielnego fiasko poniesionego w zakładzie. Współpraca. Już w chwilę później She oddała rzut, głęboko wierząc, że tym razem celny. W końcu… tym razem Rasheed nie mógł pokrzyżować jej planów. Prawda? Bo mógł? Nope. Nawet głupi nie ma tyle szczęścia, a aż tak zdolny to on nie był…. Chyba.
Zadaniem pałkarza jest zaprzyjaźnienie się z tłuczkami i przekabacenie ich na swoją stronę. Ravenclaw niespecjalnie tej nocy dawał z siebie wszystko. Ślizgoni nieźle dawali im po tyłku. Nie wiadomo czy to sprawa zasłony czy nowe rządy Weatherlyego zafundowały im wspaniałą taktykę, ale główny pałkarz niebieskich chyba również nie był w najlepszej formie. Gdy już zamierzył się do wykonania ciosu i trafienia kogokolwiek z drużyny zielonych, spudłował i pałką nie trafił w tłuczek. A to pech. Niebiescy muszą się pozbierać do kupy.
Fucz, strzał dla Ślizgonów zdecydowanie nie był tym czego Rience dzisiaj oczekiwał. Wszystko dlatego, że tego cholernego znicza nigdzie nie było. Krukon przeczesywał niebo spojrzeniem tak intensywnie, że oczy już go od tego szczypały. Zimny wiatr też w niczym nie pomagał. Przez chwilę już wydawało mu się, że coś spostrzegł, jednak gdy już się przybliżył, dostrzegł, że to jedynie czyiś zegarek odbił nikłe promienie słońca. - Kurwa - zaklął sobie pod nosem, co by ulżyć swym rozchwianym emocjom.
Oho, mecz zaczął się rozkręcać, koniec spania. Vic miotał się jak szatan, Rekin pomagał w zdobywaniu punktów a ona? Robiła swoje oczywiście. Chwila... gdzie do cholery jest Cezar? Czy ten mecz jest jakimś spotkaniem zapoznawczym? Zdążyła już poznać Zasłonę, Arcellusa kto jeszcze? Chyba nie o to chodzi w meczach ale spoko można i tak. Za to kapitan chyba nie ma zamiaru robić niczego innego poza grzaniem ławy, zacna postawa, może powinni go wymienić skoro nie chce mu się ruszyć dupy? Jeśli na następnym treningu znów coś nie będzie mu pasowało... załatwi się to po wężowemu, a nowym 'wodzem' mógłby być chociażby Vic albo Rekin, bo czemu nie. Tak czy inaczej we czwórkę radzili sobie naprawdę dobrze i w sumie nie potrzebowali pomocy obecnego 'kapitana zajebistego'. Nadeszła pora na kolejny pokaz umiejętności, jednak nawet She i pałkarz który robił zamach na jej życie nie mogli zmienić wyniku skoro jej ciągle udawało się bronić.
Zdziwił się trochę tym, że Rekinowi coś nie wyszedł ten zamach na obrońce. Porozglądał się i zauważył niepewnie siedzącą na miotle Gittan, aha okej, mam wrażenie, że albo ona albo Rasheed dostanie za chwilę zawału. Oczywiście nie uważał, że dziewczyna nie może zobaczyć jak jej pójdzie, sam brał udział w meczu po raz pierwszy.Ale chyba ona wolała stać pewnie na ziemi. Ale, ale wróćmy na boisko, na którym Victor zamierzał wszystkim pokazać, że jak już się za coś weźmie to nie ma na niego mocnych. Odebrał piłkę od Julki i poleciał w stronę pętli. I tak jak poprzednio wymierzył i rzucił do celu.
Fakt, współpraca Alana z Shenae układała się dziś nadzwyczaj dobrze. Szczególnie jak odbierała piłki i leciała na sam koniec boiska, żeby... nie trafić. Cóż, nie wszystko musi im wychodzić. Pomasował jeszcze trochę swoje ramię, gdzie ostatni raz trafił go tłuczek i przygotował się, bo ścigający Ślizgonów znów pędził na niego... a Alan siedzi sobie taki biedny i sam pod tą pętlą. Nic, tylko zebrać się w sobie i... znów obronić!... żeby po raz kolejny podać do swojego ścigającego. Coraz lepiej mu to szło. Jeszcze trochę, a będą go nosić na ramionach... z Shenae na czele.
Powoli przebieg gry robił się nużący. Victor cisnął na ich pętle, Alan dzielnie łapał (przy okazji dostawał kaflami, nad czym D’Angelo postanowiła z nim jeszcze popracować, ale przecież narzekać nie mogła, skoro poświęcał się dla drużyny i dalej łapał). A teraz Payne znów idealnie skoordynowany z jej lotem, rzucił kafel w odpowiednim kierunku, pod odpowiednim kątem, idealnie do zachęcenia D’Angelo do wykorzystania wolnego pola przed nią i wykonania rzutu na pętle. Gra na chwilę ograniczyła się do kilku tylko osób. Tylko co z tego, skoro Julka była zbyt dobrym obrońcą, a pałkarzowi Ravenclawu brakowało trochę techniki? D’Angelo musiała przełknąć swoją dumę, bo w najbliższym czasie powinna była zgadać się na trening z Julką i Rasheedem. No wiecie… żeby podejrzeć technikę tej oślizgłej salamandry. Niestety dobrej w Quidditchu. Z jakiegoś powodu.
O kuźde z tego wszystkiego zaczynał się tworzyć całkiem emocjonujący mecz. She uparła się na to żeby zniszczyć jej obronę, na dodatek broniący Ravu też radził sobie nawet nieźle, ale nie tak dobrze jak ona na szczęście. Tylko czekała na to aż ktoś znów do niej przyleci, rzut, obrona, podanie do Blaisa czyli schematu ciąg dalszy, próbujcie dalej proszę bardzo. Oby tylko wysiłek się opłacił, musieli to wygrać. Świętowanie pewnie trwałoby przez tydzień w połączeniu z innymi okazjami.
Ronnie siedział sobie na ławce rezerwowych, uważnie oglądając mecz i niecierpliwie machając nogami. Ucinał sobie w międzyczasie pogawędki z kolegami z drużyny, którzy byli w podobnej sytuacji, ale wciąż tęsknie spoglądał na boisko. Chciał się tam w końcu znaleźć. Latać, czuć wiatr we włosach i adrenalinę. Szukać nikłego blasku znicza, by móc go wreszcie złapać. Nie miał za złe Riencowi, że ten jest w głównym składzie. Walker wiedział, że jego umiejętności nie są powalające. W końcu z boiska zszedł pałkarz Ravenclawu, który niezbyt dobrze się dzisiaj miał. Na jego miejsce miał wejść nie kto inny jak Ronnie. Chłopak był trochę tym zdziwiony, w końcu niespecjalnie się sprawdzał na tej pozycji - mało ćwiczył i niespecjalnie go kręciło uderzanie pałką w niebezpieczne tłuczki. Teraz to jednak nie miało znaczenia. Wskoczył na miotłę i leciał na pomoc swojej drużynie, która znalazła się w kiepskim położeniu, przegrywając ze Ślizgonami. Szybko więc zorientował się, że w jego stronę leci tłuczek i udało mu się odbić go w Victora, który właśnie był w posiadaniu kafla. Niestety nie wytrącił mu z rąk cennej piłki, ale wszystko jeszcze można nadrobić! Jak na rezerwowego szukającego, to całkiem dobry początek.
Tak, meczy stawał się coraz bardziej ekscytujący, Julka nie usypiała i genialnie broniła, Victor latał jak opętanym, Zasłonka celnie podawała, a Rekin miał świetne oko do nokautowania przeciwników. Z taką drużyną żyć nie umierać. Blaise przejął kafla oczywiście od Julki, tak po prostu genialnie się rozumieli i pochylił się na miotle żeby zwiększyć prędkość. Co prawda szkolna miotła nie była zbyt dobra, ale nad inną pomyśli się w późniejszym czasie. Lecąc w stronę pętli nagle poczuł uderzenie, ale całe szczęście Victorowi udało utrzymać się na miotle i nie stracić kafla. Nie czekając chwili dłużej podał do Zasłony i wyhamował chcąc sprawdzić od kogo oberwał. Jego oczy zmrużyły się niebezpiecznie, gdy zobaczył niesamowicie z siebie dumnego, nowego pałkarza.
Przez kolejną część meczu wkurzał się i próbował ponownie znaleźć wzrokiem Znicz, na próżno. Nadal nie było go nigdzie widać, ale wynik meczu poprawiał mu nieco humor. Jeżeli utrzymają przewagę, mają okazję wygrać. No, chyba, że uda mu się złapać tę złotą jędzę. Na razie jednak jakoś się na to nie zbierało.
Ej, no dobra. Arcellus mógł być sobie bossem w swoim świecie, ale w świecie ogólnym okazywało się, że jego wyobrażenie o sobie było dalekie do wyobrażenia wszystkich innych. Bo tutaj, na meczu, jak się okazuje, nie był taką gwiazdą, jak na przykład Victor. Ale co się dziwić. W końcu sam ostrzegał Cesaire, że jest graczem bardzo, bardzo rezerwowym. Zdania nie zmienił. Podleciał do siostry, lecąc z nią, ramię w ramię, dorzucając jeszcze do niej, przebijając się przez świst powietrza: — Widzimy się po meczu, Tis. Wyraźnie w głowie miał zupełnie coś innego niż grę, bo kiedy kafel wpadł mu w ręce, zaraz go stracił na rzecz przeciwnej drużyny. Chciał się go szybko pozbyć, żeby móc porozmawiać z siostrą, ale nadgorliwość to w końcu pierwszy stopień do piekła, więc kafel zamiast wrócić w ręce Victora, wrócił do kruków. Ale cóż… w końcu Greengrass był pierwszy do piekiełka, więc nie widać było po nim żadnych zmartwień.
3
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed krążył między wielokolorowymi postaciami niczym sęp, tylko czyhający na okazję do wybicia komuś kilku zębów. Miał nadzieję, że każdy strzał, który oddawał w Alana bolał go tak samo mocno, jak jego ranił każdy zamach na pętle Ślizgonów. W pewien sposób wyżywał się na nim, z satysfakcją się uśmiechając, gdy tylko tłuczek dolatywał do celu. Julia dobrze sobie radziła. Już na treningach z Villiersem odznaczała się niebywałym wyczuciem w kwestii chwytania mknącego ku niej kafla, a teraz szło jej jeszcze lepiej. Bardzo go cieszyło to, że się rozwijała i trochę szkoda by było, gdyby to miałby być ich ostatni mecz. W każdym razie znowu nadlatywała złośliwa piłka. Sharker obrócił się szybko razem z miotłą, okrążając tłuczka i machnął silnie ramionami, aby wybić go w stronę jakiegoś ścigającego. Powtórka z rozrywki. Ten strzał na pewno nie pozwoli im odzyskać kafla.
Ciężko było wyciągnąć z meczu jakąś wolną chwilę żeby zmotywować drużynę do lepszej gry. Spróbowała zaczepić Rience’a, wołając do niego. — Harry! — ale w tym momencie nadleciał do niej kafel, sam z siebie. Zanim się obejrzała, co prawda udało jej się go instynktownie złapać, ale zaraz jej go odebrano. Bo zebrało się za dużoreakcji jak na jeden moment. kafel, tłuczek i... przeciwnik. Kafel złapała, tłuczek ją uderzył i kafel został odebrany... w tej czy w innej kolejności. W zasadzie jej nawet nie zakodowała. Przeklęła siarczyście pod nosem, w sposób w jaki nie wypada mi tu nawet cytować. Pognała za Ślizgonem, który odebrał jej piłkę, kląc na siebie dalej w myślach, że zamiast grać, ona wpadła na pomysł na przekupywanie Rience’a. Łazienka prefektów za złapanie znicza. Gra warta świeczki, co? Tylko powiedzieć nie było mu kiedy. Szkoda, ze nie była leglimentą.
Co prawda celował wcześniej do Saphony, ale co za różnica czy złapała ona czy jej brat i tak po kilku zmianach właściciela kafel wpadł ponownie w jego zręczne ręce. Zachichotał złośliwie, najwyraźniej Pani Kapitan Krukonów jest trochę rozkojarzona. Tyle rzeczy na raz się dzieje, tłuczek, kafel i jeszcze zawodnicy. Chociaż i tak jest lepsza niż ten ich. Ale koniec marudzenia punkty czekają do zdobycia przez ślizgonów. Lecąc zdecydował się podać do kogoś z drużyny żeby później nie było, że gra sam ze sobą, a innych ignoruje.