Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Mandy szybowała po udanym rzucie i cieszyła się, że w jakiś tam sposób pomimo sukcesywnego omijania treningów, to jednak umiała latać na miotle i przyjmować kafla gdy trzeba było. Właściwie myślami to już się pakowała, bo przecież jutro miała sesje zdjęciową w Londynie, a na jej mugolską skrzynkę pewnie przyszło już milion powiadomień. Jednak nie zamierzała nikogo informować o tym zniknięciu. Wszak zaraz po meczu była jeszcze umówiona na herbatkę czy coś mocniejszego, co prawda nie pamiętała z kim, ale ona jest taka super towarzyska, że kompan pewnie sam się znajdzie. Tak czy owak zdenerwowała się, że ktoś zabrał im kafla i poleciała szybko za Ingrid, co by wyrywać jej coś co zdecydowanie należało do Krukolandu i odrzuciła szybko rzecz do kolejnego ścigającego Krukonów. Taka współpraca, wow.
Była zła na siebie, że tak pochłonęło ją samo rzucanie, że zupełnie zapomniała o istnieniu tłuczków i nie zauważyła jednego z nich lecącego w jej stronę. Przez chwilę nieco oszołomiona tym uderzeniem unosiła się w miejscu, tłuczek dosyć boleśnie trafił ją w ramię. Spojrzała kątem oka na Margaret, sprawczynie całego tego nieporozumienia. Ale nie było co myśleć, miała zamiar jeszcze raz spróbować rzucić do pętli, tym razem bardziej uważając, dlatego kiedy kafel przejęli gryfoni, a zaraz potem MMS, była blisko niech i złapała piłkę. Znowu pomknęła ku pętlom i znowu rzuciła. Może tym razem celnie?
Ciężko było skupić się na szukaniu znicza, kiedy na boisku tyle się działo - kafel był przerzucany pomiędzy zawodnikami, ktoś leciał strzelać do bramek, ktoś inny zbijał go tłuczkiem... A do tego z góry wszystko wyglądało cudownie. Sama Astrid natomiast nie mogła powstrzymać się, aby czegoś nie wypróbować. Zerwała się z miejsca, pędząc na miotle do przodu, aby nagle zrobić zwrot w dół. Było uczucie spadania. Było przez moment. Musiała jednak znów zawrócić, gdy przez przypadek zauważyła złotego znicza. Niestety przez swoje testy i sprawdzanie, czy na miotle da się spadać tak jak bez niej, nie złapała małej piłeczki, która znów zniknęła z zasięgu wzroku.
A Żaneta w glorii chwały przemierzała boisko, spokojnym spojrzeniem wodząc po graczach. Obserwowała rozgrywkę na bieżąco, śledząc zarówno kafla, jak i tłuczki, które mogły się przydać w każdej chwili. Ostatnio pomogła drużynie, gdy Gryfoni gnali do niebieskich bramek, dzięki czemu nie wbili im gola. Tym razem wyglądało na to, że trzeba było interweniować przy obrońcy. Villeneuve doleciała szybko do tłuczka, który kręcił się w pobliżu i z całych sił zamachnęła się, aby posłać złośliwą piłkę w Devena. Starała się bardzo, aby nie trafić przypadkiem w Bell. Jak widać funkcja pałkarza była jej pisana. W gwiazdach. Wszędzie. Po prostu lubiła udupiać ludzi i grać przy tym niewiniątko. Jaka posadka byłaby lepsza? Sprawdzała się w tej, oj, sprawdzała, bo Quayle oberwał tłuczkiem, puszczając zjawiskowo kafla Bell, który przeleciał przez lewą pętlę. Żaneta mogła trochę zginąć w światłach Bell, ale i tak tańcnęła sobie mały taniec radości i wyszczerzyła się do Shenae, która latała gdzieś niedaleko.
3
Rav - 3 : 2 - Gryff -> poprawka!
Ingrid Westerberg
Rok Nauki : VII
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : ścigająca, UWAGA! Oszukana orientacja :||||
Nie ma to jak straceniem kafla doprowadzić do kolejnej bramki drużyny przeciwnej. Ingrid zaklęła na głos do Mandy, kiedy ta śmignęła jej koło ramienia, a potem zaklęła ponownie, równocześnie z chwilą przemknięcia kafla przez gryfońską pętlę. Ruda wystrzeliła jak szalona, kiedy tylko dostała piłkę od Devena, mówiąc mu przedtem, że jeśli jego gniew ma się przekładać na coraz kolejne wpadki, to powinien się szybko uspokoić. I pędziła tak, omijając każdego możliwego przeciwnika, nawet miała zamiar zamachnąć się i rzucić, ale zanim to zrobiła, wykonała jakiś dziwny manewr wymijający, zaś kafel wyślizgnął jej się z dłoni. Jaka szkoda, że nordyccy bogowie mieli gdzieś tak prymitywne gry jak Quidditch!
/pięć, łapcie kafla Kruczki i tak szybko oddacie!/
Jeśli wcześniej miała wątpliwośći co do tego czy powinna wybaczyć Bell czy nie, tak teraz nie miała już żadnych. Rodwick grała świetnie. O ile wcześniej zapobiegawczo, że nie było jej widać, tak teraz aktywnie. Dwa razy z rzędu zabierając się za czyhanie na wolną pętlę. To pozwoliło Shea myśleć, że z takim zapałem Bell wcześniej musiała jej i MMS chronić tylki. Mimo dobrej gry Rodwick, Shea po uzyskaniu karla zagrała sprawdzona taktyką, podając go Mandy. W dzisiejszym meczu zdawało się że te podania były ich złotą kartą. Dalej śledziła dalsze losy kafla na boisku. Może tym razem gol, Mandy? W sumie już kazda z Scigajacych zdążyła się wykazać. To znaczy że jednak jakoś współpracować mogły. Gorzej z Amelia . Będzie trzeba dziewczynę podszkolic do następnego meczu.
Bo Mandy to taki dobry gracz był. Latała i latała i końca tego latania nie było. Mecz wydawał się dłużyć bez końca, co nieco ją zaczęło irytować. Gryffoni to już w ogóle ją doprowadzali do tego, że zaciskała zęby, co by ich wszystkich nie wyzwać za to, że w ogóle śmią żyć. Angelo znów rzuciła w nią kaflem, więc Mandy złapała ich drużynowe dziecko i zrobiła z nim to samo co wcześniej tym razem celując do pętli obok i wykonała zamaszysty ruch obserwując równy lot kafla, aż wreszcie uśmiechnęła się szeroko. - No dawaj Quayle! - Sprowokowała ze śmiechem, nawet jeśli obroni to aż wow.
To wszystko przybierało zły obrót. Tam nieskutecznie, tu nieskutecznie i proszę. 3:2. Farai zmrużyła groźnie oczy, sądząc, że to jakiś ponury żart. Może jej drużyna nie była wykwalifikowana, ale miała chęci i zapał! Odkąd zebrała ich w komplecie, niemalże wszyscy zaczęli przychodzić na treningi. Poza jedną osobą, której los w tym momencie został przesądzony. Ale nie myślała o tym teraz za bardzo, bo bała się, że popłynie i straci szansę na znalezienie znicza. Który nagle mignął jej przed oczami, a potem pognał z zawrotną prędkością w inne miejsce. Osei rzuciła się pędem za nim, mając nadzieję, że tym razem się uda. Podobno do trzech razy sztuka. Tak więc przeciskała się po boisku, między trybunami i jej pościg trwał już kilkanaście minut. Miała dosyć, była wykończona, ale ostatkiem sił wreszcie sięgnęła po niego, zamykając go w dłoni. Tak jak na treningach. Udało się. Uśmiechnęła się, pokazując go wszyskim. Naprawdę się udało. KTOŚ TU MÓWIŁ O SZCZĘŚCIU GRYFONÓW HEHEHEH. Chyba przeniosło się na Farai. O dziwo. W każdym razie wszyscy zebrali się z boiska, koniec meczu.
5,6 i po przerzucie za punkty w kuferku 5,5<3
z/t wszyscy? no chyba, że ktoś chce jeszcze pisać xd
Dla kogoś takiego jak Villiers szesnasty maj był sądnym dniem. Miał zdecydować czy nadal chce być kapitanem, czy chce kontynuować swoją edukację, a jeśli tak, to czy sobie poradzi? Jeszcze rok temu prychnąłby w twarz fałszywemu doradcy, obił mu pysk i machnął na to wszystko ręką. Nie dało się jednak tego przetrawić teraz lekką duszą. Zdarzały się rzeczy, które przerażały go. Każda najmniejsza cząstka wirowała, by zaraz buchnąć niewybrednym uciskiem na serce. Kto wie, może potrzebował przerwy? Może potrzebował zapaść się pod ziemię? Z tymi myślami wciągał na siebie luźniejsze ubrania i wyciągał miotłę z szafy. Zerkał na małe zawiniątko leżące na łóżku. Tak, Summer była zdecydowanie w dobrym humorze. Musnął ją w policzek mrucząc coś pseudo, że wróci niedługo. Wiedział, że trening potrwa dłużej przez to, że możliwie dziś przejdą klasyfikacje pewne typy w jego głowie lub Ci co przyjdą na chama. I to od nich zamierzał zacząć, aby potem rzucić wulgarne: wypierdalać. Teleportował się, wylądował pod bramami Hogwartu. Przeszedł przez nie gładko, aby skierować się na boisko już lecąc. Zgrabnie wylądował na trawie, a gdy zobaczył jakąś tam grupę zebranych machnął do nich ręką. - Ludzie z drużyny na prawą stronę boiska. Ludzie, którzy się wykurwiście nie nadają, ale trują mi dziś dupę i Ci, którzy zaprosiłem na lewo. Przejdziecie oddzielne zadania. - Zdecydowanie nie miał ochoty użerać się z bandą ciot bez umiejętności, więc już od początku wskazał na to, że ma w dupie to jak im pójdzie, bo wszystko leży w ich rękach. Natychmiast przeniósł wzrok na prawą stronę boiska, na której miała ustawić się jego drużyna. Łypnął na nich z zastanowieniem: - Ok, świetnie. Podzielcie się na pary, uniesiecie się w powietrze i zagracie w bludgera. Chcę, żebyście się rozgrzali. Nie interesują mnie właściwie lubię nie lubię. Macie to zrobić. - I licząc, że już sami się zorganizują to teraz przeszedł do nowych. - Ścigający, to przede wszystkim zwinność. Zatem będzie liczyły trzy kółka wokół boiska i slalom przez pętle. Pałkarze. Na środku boiska zawisną obręcze, które w miarę przesuwania się do mety będą co raz mniejsze. Pętli jest pięć. Należy wycelować w nie tłuczkiem i trafić. Tłuczki są zaczarowane po rzucie łagodnie wrócą do waszych rąk. Szukający to już oddzielna zabawa. Za chwilę po prostu wyrzucę znicz w powietrze. Co byście jednak nie ganiali w nieskończoność i nie udawali bandy debili, to znicz będzie krążył po boisku pięć minut i potem do mnie wraca, żebym wypuścił go w powietrze ponownie. Wtedy też zaczyna kolejna osoba. Osoby, które się spiszą mogą liczyć na miejsce w drużynie nawet na ławce rezerwowych. Obrońcy... Stajecie na pętlach i po prostu bronicie. Trzy podejścia rzucającego, czyli mnie, a wasze trzy obrony. Proste? Świetnie, to zaczynamy. - Rzucił luźno licząc, że ogarnie to wszystko w pół sekundy, bo już było mu sucho w ustach.
1. Członkowie drużyny grają w bludgera. Członkowie drużyny to osoby, które były aktywne w quidditch'u i widnieją w głównym spisie składu. Na razie pojawiajcie się i już zaczynajcie grę. W między czasie będę edytować wasze posty by wpisać wam przeciwników, z którymi gracie. Tutaj macie zasady.
2. Ci, którzy chcą zakwalifikować się do drużyny, albo Ci których Casper chce poddać testom działają według poniższych kostek. Niestety w tych kostkach nie bierzemy pod uwagę kuferków. Taka karma, dziś wszyscy mogą mieć pechowy dzień.
Ścigający
Ścigający dokonuje rzutu trzema kostkami, których suma określi prędkość z jaką pokonał dystans trzech okrążeń wokół boiska. Maksymalnie można otrzymać 18 punktów, więc wszystko w waszych rączkach.
Kostki też mają znaczenie, co do slalomu i pokonanie każdej pętli rozpatruje się według: 1 - 3 - zbyt gwałtownie wszedłeś w zakręt, i o mało co nie zahaczyłeś o okrąg. Wydaje się, że jak nie zwolnisz choć na chwilę to może być z tobą krucho. A nie ma tu nikogo kto mógłby cię złapać. 2 - 6 - nie jesteś chyba dziś mistrzem quidditch'a, ale nie przejmuj się, gdyby nie to że w ostatniej chwili zniżyłeś głowę, to pewnie zahaczyłbyś ją o pętle, a przecież lecisz z niemałą prędkością! Na twoje szczęście uderzyłeś się jedynie w kolano, które z pewnością będzie stłuczone, ale lepsze to niż strata głowy. 4 - 5 - doskonale Ci idzie, wiesz jak latać. Twoja technika to to czego inni powinni Ci zazdrościć błagając oto, żebyś z nimi poćwiczył. To naprawdę twój dobry dzień.
Czyli rzut trzema. Suma trzech to prędkość trzech okrążeń. Potem te same kostki służą określeniu jak poszedł lot przez pętle. Pierwsza kostka jedna pętla, druga kostka druga pętla, trzecia to trzecia pętla. W razie wątpliwości proszę pytać.
Szukający
Zadaniem szukających jest odnalezienie znicza, który w górze unosi się przez 5 minut. To bardzo krótki czas, więc musisz go bacznie obserwować. Rzucasz dwiema kostkami.
Pierwsza kostka świadczy o tym jak szybko orientujesz się w terenie: 1 - 3 - Całkiem nieźle, wydaje Ci się że widzisz znicza, więc brniesz szybko w jego kierunku. 4 - 6 - No popatrz jaki ten świat przewrotny. Niby to lecisz, ale chyba stresuje Cię fakt, ze masz tylko pięć minut. Dlatego przez 3 kręcisz się bezsensu niby to w celu znalezienia znicza, ale też w celu przeliczenia czasu, który Ci pozostał. 2 - 5 - Wskakujesz na miotłę i już wiesz, że to jest to, co sprawi że odzyskasz cały świat i złapiesz tego znicza. Czujesz się w tym locie i zadaniu jak ryba w wodzie.
Druga kostka mówi o tym czy złapaliśmy znicza, aczkolwiek jest zależne to od pierwszych kostek:
- Jeśli wylosowałeś kostkę 1 lub 3, to szczęśliwe kostki, które mówią o złapaniu znicza to 1 i 5 - Jeśli wylosowałeś kostkę 4 lub 6, to szczęśliwe kostki, które mówią o złapaniu znicza to 1, 5 i 2 - Jeśli wylosowałeś kostkę 2 lub 5, to szczęśliwe kostki, które mówią o złapaniu znicza to 1,5,2 i 4
Pozostałe "nieszczęśliwe kostki" są równoznaczne z tym, ze tego znicza po prostu nie złapaliście.
Pałkarz
Przed Tobą pięć uroczy pętli. Cieszysz się? Zaczarowany tluczek zaraz po wystrzeleniu i wykonaniu zadania, ma do Ciebie wrócić, żeby mógł trafić w kolejny okrąg. Niestety musisz zachować spory dystans od pętli i rzucać z wyczuciem, jednak zbyt długie zastanawianie się też nie jest w porządku.
Rzucacie pięcioma kostkami. 1 - 3 - tak, udało Ci się trafić idealnie w pętle. 2 - 5 - niestety trochę brakowało, ale to już coś! 4 - 6 - prawie dobrze, niby przeszło, ale wiesz że nie był to twój najlepszy popis.
Kolejne kostki oceniacie według powyższego rozpisu kostkowego.
Obrońca
Przed wami ciężkie zadanie! Hehs. W końcu kapitan was atakuje! Zatem rzućcie trzema kostkami, aby ocenić jak poszła wam obrona, bo przecież kapitan to wszystkie rzuty miał udane!
1 - 6 - idealna obrona. Widać Casper już kombinuje jak Cię zaskoczyć skoro prosty, gwałtowny rzut kafla okazał się dla Ciebie prostym zadaniem. 2 - 3 - kafel był podkręcony, opuszkami palca przejechałeś po nim, ale ten zmienił jedynie tor lotu o kilka centymetrów by i tak idealnie wpaść w pętle. 4 - 5 - Dobrze bronisz, nawet bardzo dobrze, ale musisz popracować jeszcze nad zwinnością i wyczuciem, bo czasami pewne kwestie Cię zaskakują, jak np. ta że Villiers patrząc w prawo trzasnął w lewo zanim ty zdążyłeś mrugnąć. Nie obroniłeś.
Uwaga, może okazać się tak, że potem zawodnicy będą działać według kostek kwalifikacyjnych, więc nie bądźcie zdziwieni. Kostki kwalifikacyjne wykonują wszyscy Ci, którzy nie należą do głównego spisu. Jakbyś ktoś miał wątpliwości, albo chciał po prostu wbić, zeby spróbować to śmiało. Postaramy się wszystkich nagrodzić jakimś punktem do kuferka czy coś.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Rasheed nie miał dzisiaj zbyt dobrego nastroju. Po nieustannych próbach odparcia ataków Anastazji na swój umysł, wydawał się być więcej niż oszołomiony, dlatego dzisiejsze zajęcia sobie odpuścił, o czym nie zapomniał jej poinformować. Niemniej jednak był kosmicznie zmęczony, bo całe dnie spędzał na lekcjach, a potem dodatkowo przekraczał Bramy Piekieł, jak zwykł nazywać gabinet Silvarovej, dlatego teraz, gdy przytargał już swój tyłek na boisko miał mieszane uczucia. Z jednej strony wolałby to popołudnie spędzić samotnie w domu i po prostu się trochę po opierdalać, bo ciągłe zapieprzanie jakoś niezbyt mu się widziało, ale wiedział, że jeśli nie chce zarobić wilczego biletu na Quidditch, to musi tutaj przyjść. Wziął więc ze sobą swoją miotłę, pałkę oraz wbił się w strój do gry, aby przyleźć na boisko i zgodnie z instrukcjami Pana Kapitana Kacperka, przejść na odpowiednią stronę, a potem wzbić się w powietrze po to, aby zagrać z kimś w bludgera. Nie był pozytywnie nastawiony do tej gry, głównie dlatego, że umówił się na nią z pijaczką Shenae, ale mimo wszystko nic nie mówił, dobierając się z kimś w parę, aby z nim zagrać. Po wymianie uprzejmości przyszło do gry, więc wykonał pierwszy strzał, chcąc zwalić swojego przeciwnika z miotły. Niestety trafił go po prostu w rękę, ale to nic, jeszcze się nadrobi.
Chapman był odrobinę zirytowany, ponieważ Villiers nieźle go w liście obraził. Wiedział, że są to tylko niewinne żarciki dwóch dobrych kumpli, ale i tak odrobinę się wkurzył. Uśmiechnął się szeroko do Casper'a, widząc, jak pomiata ludźmi. Oczywiście, typowy Ślizgon. Zdziwiło go tylko to, że reszta typowych Ślizgonów grzecznie mu usługuje. Dobrze, że jeszcze nie merdają ogonkami. Sam wpadł spóźniony na trening, więc gdy zobaczył swoją drużynę po prawej stronie boiska wskoczył na miotłę i podleciał do niej z krzywym uśmiechem. Gdy odbił się nogami od ziemi już wiedział, że ma świetny dzień. Wszystko mu dzisiaj wyjdzie. Czasem po prostu masz takie przeczucie - wiesz, co się za chwilę stanie. Wysłuchał jakże nudnej przemowy kapitana drużyny i gdy skończył mówić, machnął pałką z taką siłą, że trafił w tors swojego przeciwnika. Pięknie.
Kiedy to po nieudanej grze w durnia, gdzie odpadła praktycznie na samym początku wróciła do stanu sprzed gry postanowiła, że na jakiś czas zniknie i po prostu wybierze się do swojego wuja, który mieszkał niedaleko Londynu. Co prawda wizyta była jedynie kilku dniowa jednak odcięcie się od świata zdecydowanie jej pomogło. Wiedząc, że zbliża się trening wróciła praktycznie kilka godzin przed nim, zaszła do domu aby się przebrać zgarnęła rzeczy potrzebne do gry i wyruszyła w stronę boiska. Była ciekawa kiedy zagrają pierwszy mecz domowy i czy po treningu dołączy do nich ktoś nowy, swoją drogą z tego co wiedziała brakowało im ścigającego może ktoś z poprzedniego treningu będzie się nadawał do drużyny? Wszystko okaże się za kilka godzin. Gdy dotarła na boisko przywitała się ze wszystkimi którzy to już byli na miejscu a po wysłuchaniu instrukcji co do przebiegu treningu wzięła jedną z pałek i wzbiła się w powietrze. Po znalezieniu sobie kogoś do pary odbiła piłkę w kierunku przeciwnika trafiając go w rękę, cóż nieźle jak na początek.
No to lecimy z tym treningiem. Spóźniona, ale grunt, że przyszła. Właściwie to Drayton już dawno nie przebywała w murach zamku i jego okolicach, więc czuła się nieco dziwnie, kiedy już dotarła na boisko i znalazła się pośród innych Wężów. Ale nie dała tego po sobie poznać. Skinęła głową do paru osób w ramach przywitania, a kapitanowi specjalnie posłała buziaczka. Dawniej pewnie olałaby jego prośbę co do zjawienia się na treningu, ale ostatnimi czasy była wyjątkowo mało aktywna, co zaczęło jej przeszkadzać. Brunetka potrzebowała powrotu do dobrej formy. Ubranie doskonale kryło fakt, że bardzo wychudła i właściwie nigdy wcześniej nie była aż tak drobniutka. Konieczne było wzmocnienie ciała, a quidditch to metoda niemal idealna. Szczęśliwie Neva wciąż była niezłą laską, więc w razie niepowodzeń zostało jej nadrabianie urodą. Wedle życzeń kapitana. Wzbiła się w powietrze i od razu odnotowała, że brakowało jej tego uczucia. Wiatr tańczył w jej włosach, delikatnie różowił policzki. Dość szybko ujrzała złotą piłeczkę, w której stronę z miejsca pognała. Znicz jednak wywinął jej numer i odleciał, gdy już była na tyle blisko, by pochwycić go palcami. No cóż! Czy zachowanie znicza miało być jakąś metaforą jej życia? Zanim coś pochwyci, to coś znika? Zaśmiała się, patrząc sobie na poczynania pozostałych Ślizgonów.
Joshua nie przyszedł na żaden trening i wybory. Nie chciał już dłużej udzielać się w Qudditchu, a poza tym jakoś niespecjalnie chciał starcia z Casperem. Nie wiedział nawet co mają obgadać, bo miał wrażenie, że Coco mocno nakręciła w ich relacji. Całą noc nie mógł spać, kręcił się po kuchni i salonie, zastanawiając się jakby to wszystko miało wyglądać. Czy przyjście tu nie będzie jakąś cholerną abstrakcją? Wiele podróżował i jeszcze więcej zawalił. Nie lubił wracać do Hogwartu. Każde przekroczenie tych murów, przypominało mu o porażce, którą poniosła cała Australia. Został, bo miał taką ochotę i na innym kontynencie kompletnie nic na niego nie czekało. Tymczasem nagle tę paskudną grę wygrały uczucia. Powinien zapomnieć o swoich porażkach i wspierać kogoś, kto miał do tego olbrzymi talent. Palił przez całą drogę do Hogwartu. Nevy już nie było w domu, więc założył, że już tu powinna być. Chciał zrobić jej niespodziankę, trzymać kciuki, zobaczyć też jak idzie ślizgonom, wbrew pozorom to też był jego dom. Usiadł na trybunach, wypatrując znajomych twarzy. I wtedy ujrzał Nevę. Był o wiele spokojniejszy. Przecież da radę, musi!
Temat z trybunami jest tutaj
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Okej, powiedzenie o tym, że wymienił z kimś uprzejmości nabrało nowego znaczenia, gdy dowiedział się kto grał z nim w bludgera. Normalnie strzeliłby soczystego facepalma, ale musiał przecież trzymać fason, zwłaszcza, że nie mógł dać Tannerowi do zrozumienia, że nie jest mile widziany w drużynie, chociaż Sharker chętnie by go o tym uświadomił. Taka zemsta na zimno smakuje naprawdę wybornie, a mimo tego, że wciąż była ciepła po przegranym meczu Znikaczy to… no cóż. Rasheed nie był jedną z tych osób, które łatwo komuś coś przebaczają, dlatego nic dziwnego, że chociaż teraz chciał mu dokopać. Trafił go w rękę, a w zamian otrzymał cios w pierś. Pomyślałby kto, że Chapman kogokolwiek trafi. Może rozminął się z powołaniem, gdy zgłaszał się na szukającego? Niemniej jednak Ślizgon się nie zastanawiał nad tym co robi, bo ledwo otrzymał cios, a tak się wkurzył, że niemalże natychmiast posłał w stronę przeciwnika kolejną piłkę i nawet zwalił go nią z miotły. Boom, headshot, chciałoby się rzec.
Teraz chyba kolejna chętna osoba miała łapać znicza, więc Neva wylądowała na ziemi, czekając na możliwe inne instrukcje. No nie popisała się zbytnio dziewczyna, ale jak na tak długą przerwę i tak było nieźle. Szybkość wciąż stanowiła jej atut, musiała popracować nad zwinnością i samym momentem pochwycenia złotej piłeczki. W sumie to nie wiedziała, czy ma jeszcze serce do tej roboty, aczkolwiek skoro już się tutaj pofatygowała, może warto było spróbować powrócić do dawnego poziomu. Na miejsce w głównym składzie raczej nie miała co liczyć ze względu na Tanner’a, więc ewentualnie mogłaby ponownie zawitać w rezerwie. Zawsze to jakieś dodatkowe korzyści, jeśli chodzi o szkołę. Lans, prestiż i w ogóle. Zobaczyła Josha na trybunach i na moment zastygła. Ale jak to? Sądziła, że pewnie sobie smacznie śpi, kombinuje coś z roślinkami, albo robi cokolwiek innego w domu, a tu niespodzianka! Obserwował sobie trening Ślizgonów i chyba nawet na nią patrzył. Zmrużyła oczy, by móc lepiej dostrzec jego twarz i uśmiechnęła się. W zasadzie to teraz cieszył ją jego widok. Świadomość obecności Williamsa była dla Drayton jakaś mile uspokajająca. Wzbiła się ponownie w powietrze i poleciała w jego stronę, z gracją lądując na jednym z krzesełek i przeskakując prawie że w ramiona Australijczyka. Casper się chyba wkurzy. - Cześć, przystojniaku. Przyszłam się tylko przywitać. – zaznaczyła, po czym pocałowała go i powróciła na boisko, żeby nie słuchać żadnych marudzeń i zażaleń.
Temat z trybunami jest tutaj
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Gra w Quidditch była dla dziewczyny chyba jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Nawet ojciec Katherine wiedział, że olewa każdy możliwy przedmiot, to grę i latanie na miotle traktuje bardzo poważnie. Przed czasem ubrała się w swój strój do Quidditcha, wzięła swoją miotłę, związała włosy i zaplotła warkoczy, by włosy jej się nie plątały i nie wchodziły do oczu. Pojawiając się na boisku od razu uśmiechnęła się do kapitana drużyny. Jakże jej było przykro, że siostra bliźniaczka już nie grała w drużynie. No a przecież musiał wiedzieć, że Nadia też gra w Quidditch. Nie wierzyła w to, że Kacperek miałby na nią jakąkolwiek chrapkę. Lepiej by trzymał się od niej z daleka. Wysłuchała jego słów po czym wzbiła się w powietrze. Cieszyła się, że może znowu wzbić się w powietrze, a blodger był dla niej fajną rozrywką na rozładowanie energii. Uderzyła delikatnie parę razy swoją pałką w otwartą dłoń. Zaraz zacznie się jatka. Oczywiście Katherine, jak to ona. Nie czekając na to co ktoś inny zrobi, po prostu cisnęła kaflem prosto w plecy osoby, która była najbliżej niej, przez to mogła dosyć mocno wymierzyć solidne uderzenie, a co tam. Będzie się sapać do niej to jeszcze mocniej uderzy.
Jack był dość mocno spóźniony jeżeli chodzi o trening, nie mniej w końcu dotarł na miejsce. W biegu. Ubrał się jakoś krzywo, w ogóle wyglądał... krzywo. Tak, to chyba dobre określenie. Nic nie było należycie zrobione, włącznie z jego fryzurą. Dobrze, że chociaż miotłę ma swoją, to może się na coś przyda. W każdym razie ogarnął się jako-tako, a potem teleportował się do Hogs, by już podlecieć na boisko quidditcha. Wszyscy grali w najlepsze, poza Julką i Kat, ale co tam. Przywitał się ze swoimi ziomeczkami, a potem dowiedział się, że przypadła mu w udziale Heikkonen. NIE NO ŚWIETNIE, CZEMU NIE. Mogą się pozabijać i wreszcie będzie to legalne. Uśmiechnął się krzywo (ZNÓW), co w sumie wyglądało bardziej jak grymas, a następnie wziął pałkę i podleciał do góry. Krążył gdzieś, próbując uniknąć rzutu ślizgonki, ale nie pykło. Dostał w rękę. Syknął niezadowolony, jednak widząc nadlatujący tłuczek zamachnął się i odbił go na tyle celnie, że dziewczyna dostała w nogę. Huh. Nie był pałkarzem, ale miał nadzieję, że jakoś się ten bludger potoczy. Ostatnio z Casprem niezbyt mu szło!
Wspaniale. Zaspała. Po prostu zaspała. To się w głowie nie mieściło. Ale... dla Scarlett jakże typowe. Czy mimo to spieszyła się jakoś intensywnie? Ależ skądże. Skróciła jedynie czas przygotowań, bo przecież nawet na treningu trzeba wyglądać należycie. I tak szła sobie spokojnie z dormitorium, potem jednak ta droga jej się znudziła, więc podleciała na miotle. Na boisko. Wszyscy latali, tłuczki walały się po niebie, ogółem istna sodoma i gomora! Uśmiechnęła się do Sharkera, który właśnie strącił Chapmana z miotły. Jak słodko. A potem dowiedziała się, że ma grać z jakąś Russeau. Nazwisko brzmiało francusko, więc tym bardziej się ucieszyła, że będzie mogła spuścić manto takiej dziewusze. Machnęła do Villiersa, że spoko, wzięła swoją pałkę i wzbiła się do góry. Kiedy zaś tamta posłała jej tłuczek prosto w tors, to aż nie mogła przez chwilę oddychać. Mrugała gwatłownie, patrząc na tamtą morderczym wzrokiem. Niestety, ślizgonka wkurwiła ją do tego stopnia (BO HALO, BĘDZIE MIEĆ BRZYDKIEGO SINIAKA!), że nadlatujący tłuczek walnęła z takim impetem i celem, że ten po prostu uderzył Katherine w głowę. Saunders patrzyła więc z satysfakcją jak tamta spada, a ona wciąż oddychała głęboko z powodu złości. TAK SIĘ NIE ROBI.
6
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
No dobrze. Zasłużyła sobie, jednakże nie sądziła, że dziewczyna okaże się na tyle mściwa by po prostu uderzyć ją w głowę i sprawić by spadła z miotły. Nie ukrywajmy jednak, że Kat zrobiłaby zupełnie to samo i nie bawiła by się w bycie delikatnym. Gdy Scarlett oberwała w tors tak, że na moment straciła oddech, a potem zobaczyła lecącą w jej kierunku piłkę, nie zdążyła nawet zareagować. Gdzieś przed sobą dostrzegła tylko Rekina i Jacka, potem poczuła uderzenie w czaszkę i nastała powolna ciemność. Straciła koordynację ruchową i zsunęła się z miotły. Nie miała nawet czasu przekląć czy też spojrzeć z nienawiścią na dziewczynę. Wszak to była tylko gra nic więcej. Jej ciało leciało bezwładnie z wysoka, a prawo grawitacyjne ciągnęło ją ku twardej ziemi boiska. Kto zareaguje, Jack, może Rekin, czy słynny pan kapitan, który proponował jej trójkąt z nim i z siostrą.
Latała sobie radośnie na swojej miotle, aż do momentu kiedy to dowiedziała się kogo dali jej do pary aby to miotać się tłuczkiem. Reyes? Świetnie, Kanada znów da o sobie znać, jakby nie miała już jej serdecznie dość po ostatnich wydarzeniach. Cóż raczej nie mogła się zupełnie od niej odciąć skoro inni przyjezdni postanowili zostać w Hogwarcie. W zasadzie po chwili lekka irytacja z tego powodu minęła więc wzruszyła tylko ramionami i zajęła się tym co aktualnie miała robić. No, w końcu byli w tej samej drużynie więc chcąc czy nie chcąc będą się widywać. Zabawna byłaby sytuacja kiedy to Sunny także by do niej należała, no ale sprawy potoczyły się inaczej, trudno. Oczywiście piłka w drodze powrotnej dzięki Jackowi uderzyła ją w nogę, ale nie było to zbyt bolesne więc po chwili odbiła ją z powrotem, aby ta znów mogła się zderzyć z kolegą, a konkretniej z jego nogą. Jak na to, że nie była pałkarzem szło jej całkiem nieźle, była ciekawa czy uda jej się zrzucić go z miotły, tak jak Rekin zrobił to z Tannerem. Swoją drogą sama chciałaby być na jego miejscu i od tak bezkarnie okładać go tłuczkiem.
Jack nie patrzył na nią przez pryzmat Znikaczy, choć może powinien. Albo jednak nie. W końcu byli teraz w jednej drużyny, trochę kiepsko zepsuć to z powodu historii, która się zakończyła. Nie było w nim nienawiści, żalu, czy czegokolwiek innego, ale mimo wszystko czuł się lepiej z myślą, że może tłuc Julię, a nie kogoś innego na tym boisku. Gdyby do tego pojawiła się tu Sunny, to pewnie obie zatłukłyby go jak nie tłuczkami, to pałkami. Może więc tak jest dobrze, że jest tak, jak jest. Uśmiechnął się lekko, powoli oswajając z sytuacją. Próbował odlecieć, uchylając się od jej kolejnego zamachu, co poniekąd mu się udało, bowiem dostał jedynie w nogę. Na moment na jego twarzy pojawił się cień grymasu, lecz po chwili śmigał już z powrotem w powietrzu, szukając odpowiedniego tłuczka. W końcu ten się nawinął, dlatego Reyes się zamachnął i mocno w niego uderzył. Niestety, nie strącił jej z miotły, a znów trafił jedynie w nogę. Hm, będą się kąsać po kostkach? Czemu nie!
Tak, oczywiście Julia także miała satysfakcje z tego, że mogła okładać Jacka i to, że udawało jej się go trafiać tym bardziej poprawiało jej humor. Jasne, że to co było to już zamknięty rozdział, ale i tak była z tego niezła zabawa. Z drugiej strony patrząc na skład drużyny dobrze, że oprócz jednej osoby jakże zacnego szukającego reszta była dobrymi zawodnikami, więc spokojnie mogliby wygrać puchar domów. Hmm... a może to ona będzie nowym szukającym? W końcu mieli już dwóch obrońców, no ale dajmy szanse innym, bo przecież może do nich dołączyć ktoś nowy, a nie było też pewne czy równie dobrze pójdzie jej na tym miejscu. Wracając do okładania się, dziwnym zbiegiem okoliczności było to, że ciągle trafiali się w nogi, a może był to po prostu przypadek? W każdym razie przyzwyczajając się do dostawania tłuczkiem jej reakcja na ból była już ograniczona do minimum. W końcu na treningu z Rekinem i She też jej się nim dostawało, w sumie było to dobre, ponieważ będzie sobie jeszcze lepiej radzić na meczach. Znów odbiła tłuczek w kierunku jakże menskiego menszczyzny (śmiechłam), a ten trafił go w głowę po czym Jack spadł z miotły. No, to zapewne bolało, dobrze o tym wiedziała w końcu jakiś czas temu takim sposobem połamała sobie kilka żeber. Mimo tego wygrana sprawiła, że na jej twarzy pojawił się uśmiech i mało brakowało a odtańczyła by taniec zwycięstwa. Jednakże po chwili wylądowała obok kolegi, aby to sprawdzić czy wszystko z nim w porządku, machnęła w niego na szybko zaklęcie uśmierzające ból - Jak się czujesz? - zapytała oczywiście wiedząc, że nie najlepiej ale po prostu chciała się dowiedzieć czy będzie trzeba go zanieść do szpitala.
Casper przeleciawszy się po boisku całkowicie zignorował fakt, że teraz być może byłby zobowiązany do tego, aby kogoś pochwalić. Wszak wszyscy chyba znali swoje możliwości i nie potrzebowali podkreślania tego? Tak czy tak uśmiechnął się szerzej widząc poczynania co poniektórych i zaraz obejrzawszy się na wolny spadek Tannera machnął szybko różdżką wyciągniętą sprawnie z kieszeni, by zamortyzować jego upadek, a potem to samo uczynił wobec krnąbrnej panienki zwanej Russeau. - Dobra, ćwiczcie dalej, a ja się rozejrzę czy ktoś jeszcze nie chce przejść kwalifikacji i jak coś, to przechodzimy dalej. - I to powiedziawszy wzbił się w górę, bo tak naprawdę gówno obchodziły go te kwalifikacje. Potrzebował być sam. Miejsce może nieodpowiednie na przemyślenia, ale ta sekunda mogła uratować miliony.
Taaak, kończcie bludgera, a kto chce jeszcze wykonać kostki do drużyny, albo powtórzyć próbę, co by wypaść lepiej może jeszcze raz podejść do zadania.
Spóźnić się w dobrym stylu potrafi tylko ona. Długo zastanawiała się czy chce być w drużynie. Bo Villiers, bo jego zatargi z Kaiem, bo tęskniła za Krabami, bo tak i już. Koniec końców nie miała wyjścia. Za bardzo kochała Q, aby tak po prostu zrezygnować. Nie byłaby Young. Była już prawie u celu, szła sobie z miotłą w stronę boiska, była przygotowana na to, że Casper powie jej po prostu wypierdalaj. W zasadzie nie miałaby mu tego za złe. Sama wkurwiłaby się, gdyby ktoś ją lekceważył. Zanim jednak dotarła do boiska, zauważyła Caspra wzbijającego się w powietrze. No i po dostaniu się do drużyny. Ale nie, nie chciała odwrócić się i pójść bez próby. Nie po to tu przyszła. Musiała zaryzykować. Poszła więc w jego ślady. Nie miała zamiaru go błagać, po prostu porozmawiać. O ile się dało. O ile potrafili to robić. Dogoniła go gdzieś w powietrzu. Chyba jej nie widział, zawisł gdzieś myślami. Zatrzymał się na chwilę patrząc z góry na boisko. - Oto jestem.. - zaatakowała go słowami od tyłu. - Mam nadzieję, że jeszcze jakaś szansa aby dołączyć? - podeszłą ze spokojem. Po co miała atakować i unosić się? Wszystko w swoim czasie.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine leciała w dół ale wylądowała miękko na ziemi ponieważ ktoś, a zapewne był to kapitan drużyny, rzucił na nią zaklęcie, dzięki któremu nie runęła w dół roztrzaskując się o twarde podłoże na boisku. Dojście do siebie zajęło jej dłuższą chwilę. Mocno oberwała tym kaflem w głowę. Później ogarnęła się już i wskoczyła z powrotem na swoją miotłę. Z Pałką w ręce zaczęła ciskać tłuczkami w obręcze. Pierwszy tłuczek prawie przeleciał przez obręcz, niewiele centymetrów brakowało, ale to już dla niej znaczyło wiele. Zmieniła kierunek lotu i znowu cisnęła tłuczek pałką, tym razem idealnie przeszedł on przez pętle. Za trzecim razem znowu niewiele brakowało. Katherine jednak z wielką zawziętością ciskała tłuczkami, byleby tylko trafić w pętle. Praktycznie tłuczek traktowała jako wszelką nienawiść i gniew, którego chciała się pozbyć. Uderzała w niego pałką tak mocno, że praktycznie każdy mógłby się teraz zastanawiać skąd u tej dziewczyny taka siła. Czwarty cios znowu był prawie udany, przeszło przez pętlę jednakże wiedziała, że jeszcze chwila i by spudłowała, zaś ostatni przeleciał idealnie przez pętlę. Ona z radości zrobiła na miotle salto w powietrzu. No, tak się to robi. Jeśli ktoś chciałby z nią pograć jeszcze w bludgera to śmiało. Ona chętna się odegrać za to wykluczenie jej z gry i uderzenie tłuczkiem w głowę.