Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Wszystko ucichło. Słyszałam jeszcze tylko moje serducho. Postałam chwilę, potem od razu wybiegłam na korytarz. Niemal wyleciałam przez otwierane z impetem drzwi. Nie wiem, co tak naprawdę ruszyło mnie w tej sytuacji? Może to, że była jak z pospolitych komedii romantycznych. Pary się dogadują przez śpiewanie, piszą osobno piosenkę która okazuje się być identyczna i inne bzdety. Ostatecznie jednak są to pierdoły, nie mają większego sensu. Mimo to... Wybiegłam. Zobaczyłam tylko plecy. Ruszyłam za nimi, ale zastałam tylko pusty korytarz z wieloma zakrętami. Nie ma sensu szukać. Westchnęłam cicho po czym zniknęłam stąd jak najszybciej.
Minęło kilka dni od pamiętnego spotkania w tej sali. Auréle nie mógł spokojnie usiedzieć, ponieważ nie pograł sobie za długo, zatem ponownie wyruszył na poszukiwania ustronnego miejsca. Nawet nie wiedział kiedy nogi powędrowały w stronę tego miejsca. Dopiero kiedy dotarł, wpatrywał się w drzwi sali niepewnie, jego wzrok był jakoś taki melancholijny. Niepewnie otworzył drzwi i zajrzał do środka. Nie było nikogo. Odetchnął z delikatną ulgą i wszedł do środka. Usiadł przy pianinie i położył gitarę obok siebie. Przejechał palcami po klawiszach, ale nie pojawił się żaden dźwięk. Uśmiechnął się do siebie i dopiero po chwili zagrał kilka pierwszy dźwięków piosenki, którą ostatnio słyszał. Kilka dźwięków i znowu cisza. Wyjrzał przez okno i ochrzanił się w myślach. Czemu cały czas o tym myślisz idioto?! Wstał trochę poddenerwowany i zarzucił gitarę na plecy, chciał stąd wyjść jak najszybciej, nie chciał tutaj siedzieć. Zatem ruszył w stronę drzwi i już miał naciskać klamkę.
Spotkania? Myślę, że tego nie można było nazwać spotkaniem. Ot dziewczyna ujrzała tylko część pleców niosących gitarę. Nie bardzo kojarzyło jej się to z konkretną osobą, ale miała pewne podejrzenia. Szybko je jednak odrzuciła, bo to przecież nie było możliwe. Gdyby to był on, to na pewno wszedłby, a ich spotkanie skończyło się jakąś wielką awanturą. Tak właśnie powinno zostać, bo tak było dobrze. Tymczasem on właściwie... Uciekł. Jak tchórz. Nie wiem, czy ja naprawdę szukam sobie na siłę powodów, żeby się gniewać? - Underneath it all I'm still the one you love... - Nuciłam sobie pod nosem będąc już pod salą. Jakoś bardziej mi się podobała ta piosenka niż zwykle. Szczególnie, że ponownie szłam do sali muzycznej. Wspominałam, że to dość regularna u mnie czynność. Nie lubię planować swojego życia, ale to był wyjątek. Właściwie, to nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć. Myślę, że raczej muszę się wytłumaczyć z tego, dlaczego komuś tak mocno przypieprzyłam drzwiami w twarz otwierając je z impetem – za mocno i za szybko. Oj... - Jezu przepraszam, ja... - Tutaj stanęłam, bo dostrzegłam, że to tylko Aureolka. Uśmiechnęłam się cynicznie – Karma...- Jedno słowo było kwintesencją obrazy. Nie musiałam mówić nic więcej, żeby się domyślił, że jak zwykle patrzę na niego nieprzychylnym wzrokiem.
Nie zdążył nawet nacisnąć klamki, po prostu dostrzegł otwierające się z niesamowitą szybkością i siłą drzwi. Zanim zdążył zareagować uderzyły go prosto w czoło, a on zrobił kilka kroków w tył łapiąc się za obolałe miejsce. Rozmasował w ciszy czoło i kiedy otworzył oczy zauważył ją. Nawet się nie odezwał. Wpatrywał się w nią w ciszy i przełknął ślinę. Dlaczego tak się poddenerwował? Nadal go trzyma po ich niemym spotkaniu? Albo sam fakt, że przypomniał mu się incydendt z Caseyem? Na samą myśl gula podeszła mu pod gardło, a na jego twarzy zakwitł wyraźny smutek. Nie miał ochoty się z nią gryźć o byle co. Ale nie mógł też pokazać swojej słabości. Posłał jej niemy uśmiech i wyciągnął w jej stronę rękę. Położył ją na jej głowie i... pogłaskał ją?! On chyba się czegoś naćpał. - Widocznie zasłużyłem - wyszeptał, a jego głos był taki... spokojny, taki ciepły, taki... O cholera jasna! POPSUŁAŚ MI AUREOLKĘ!
Tego się raczej nie spodziewałam. Jego reakcja kompletnie zbiła mnie z tropu. Otworzyłam szeroko oczka (i usta, ale je szybko zamknęłam). Chwilę, muszę zebrać wszystko do kupy. Walnęłam go drzwiami i rzuciłam uszczypliwy komentarz. To jest przewidywalne i oczywiste. Potem on tak się patrzył jak ciele w malowane wrota. Następnie pogłaskał mnie? Czy ja wyglądam cholera jasna na psa? (Oczywiście nie przyznam, że to miłe to nie w moim stylu). I ten ton! Boże, gdybym była kobietą, to bym się pewnie zawstydziła i... Moment, ja przecież jestem kobietą. Ale... Ale ja jestem stworzona do wyższych celów. Na przykład ustawienia tego bachora do pionu. - Co ty brałeś? - Powiedziałam, ale tym razem nie było już sarkazmu czy ironii w moim głowie. Był spokojny i cichy. Podobnie jak jego, ale nie przepełniony ciepłem. Ciężko mi jest w stosunku do niego pokazywać tego typu emocje. Tak czy siak westchnęłam pod nosem i uniosłam dłoń ściągając jego rękę ze swojej głowy i przenosząc na ramię. Następnie dotknęłam go lekko w czoło – Będziesz miał guza, ale wiesz... Jesteś tak brzydki, że gorzej już nie będzie – Sorry, ale ja jednak nie mogę być miła. To nie w moim stylu. Poza tym zawsze, kiedy go denerwuję on... On się zachowuje inaczej. Kiedy jest wściekły mój stosunek do niego się zmienia. Przestaje być żałosną ciapą i jest... Seksowny? To chyba dobre słowo.
Taka reakcja mogła zaskoczyć każdego. Skoro zaskoczyła nawet autorkę... On nie był sobą, widać było, że coś się stało, że coś się w nim popsuło. Jednak trudno było określić co. A może ten jej plan? Może Casey coś mu zrobił, powiedział? A może po prostu udaje i chce ją nabrać, na końcu powie: "Serio jesteś taka naiwna? Głupia!". Tak czy siak, było coś z nim nie tak i nie można było tego po prostu zignorować. Po prostu mogło nie dawać spokoju. Świdrowało twój umysł tak mocno i tak intensywnie, że nie mogłaś nie myśleć o tym. Nie zareagował na jej słowa, po prostu stał w tej pozycji jak zahipnotyzowany, nie odrywając od niej spojrzenia. Może powinienem go przeprosić... ale... nie chce go teraz widzieć... wróć... czemu do cholery jasnej o tym myślę! Wyłączył się, wrócił do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy poczuł coś na czole. Spojrzał na nią widocznie zdezorientowany i zamrugał kilka razy. Czyżby nie zdawał sobie z niej sprawy? - Wybacz... zawsze próbowałem dostosować swoją urodę do twojej, żeby ci przykro nie było. Skoro być brzydszy nie mogę, to nigdy tobie nie dorównam - wydobyło się z jego ust. WRÓCIŁ! Moja Aureolka odzyskała rozum! Dzięki Bogu - [b]tak mi przykro[b] - dodał po chwili, a na jego twarzyczce pojawił się chytry uśmieszek.
Mój jakże wielki (wcale nie) i szlachetny (haha... Jasneee) wysiłek przyniósł oczekiwany skutek, ponieważ chłopak zrobił się znowu normalny. I bardzo dobrze. Nie wiem, o czym miałabym z nim rozmawiać, gdyby nadal była z niego taka słodziutka trusia. Słodcy faceci mnie nudzą... Uważam, że gdybym chciała mogłabym ich mieć na pęczki. Więc skoro mogłabym się z nimi pieprzyc, to po co mam się z takimi przekomarzać? Zero jakiejkolwiek logiki by w tym było... O ile można powiedzieć, że cokolwiek z moich czynów jest przejawem rozsądku. Mimo jego zaczepki nadal wydawało mi się, że Aureolka ma głowę w chmurach. Jestem ciekawa, o czym myślał. Wiedziałam, że spotkał się z Caseyem w celu naszej małej zasadzki. Może już powoli zaczyna dziać się to, czego chciałam? Ślizgon sprawił, że ten frajer zaczyna się zakochiwać? Mam nadzieję. Tak właśnie miało być. Pamiętam nasz plan. Ma go zranić. - No mów, co się dzieje stary – Rzuciłam w tło kompletnie nie reagując na jego niemiłą uwagę. Chciałam się dowiedzieć wszystkiego. Mam w tym całkiem spory udział, więc dobrze będzie znać wersję zarówno jednego jak i drugiego towarzysza niedoli. Poza tym byłam pewna, że jeśli gryfon potrzebuje się wygadać, to popłacze się na ramieniu pierwszej lepszej osobie – nawet mnie. Uśmiechnęłam się. Miało być o serdeczne, ale nie bardzo mi wyszło. Jednak liczą się intencje, prawda? Stop, te były złe. Inaczej. Liczą się chęci, prawda?
Widać było, że chłopaka zaskoczyły jej słowa, mimo wszystko uśmiechnął się i pochylił, sprawiając, że ich twarze byłły na równym poziomie. - Nie wierzę... - powiedział przeciągle - mała Titi zaczęła się o mnie martwić! Jak słodko - ta piekielna ironia. Jeżeli dziewczynie wydawało się, że chłopak wygada się jej tak o, bo zapytała, to widać, że naprawdę go nie znała. On nie wyżalał się, on nie ukazywał swoich problemów, a jeżeli widać było, że coś z nim nie tak, to komentował to krótko: "Jestem facetem i dam sobie radę z własnymi problemami". Może nie był do końca taką ciotą, jak się wydawało panience Blanco? Ale co zrobić, nie mógł jej zmusić, żeby go polubiła. Jednak czasami trochę go to... może nie bolało, a łapało za serducho. Bo nie miał nic do niej, widział, że jest w porządku, ale jest... no cóż specyficzna. Może dlatego tak bardzo... tak bardzo, co? Aureolko proszę skończ z myśleniem, bo ci to nie wychodzi. Ale wracajac. Nie miał on zamiaru nikomu się zwierzać i prosić kogokolwiek o pomoc. W końcu się wyprostował i wrócił w głąb sali siadając przy fortepianie. Gitarę położył obok i spojrzał na dziewczynę. - A ty co tutaj tak często chodzisz? Nie wytrzymują już z tobą w domu wspólnym i szukasz swojego miejsca na ziemi?
Równy poziom to rzadka sprawa w sytuacji, kiedy jestem tak niziutka. Ale stój tak, stój. Może sobie złamiesz kręgosłup! To ja tu frajerowi chcę pomóc (wcale nie po raz drugi), a on śmie do mnie takie hasła puszczać. Ah, bezczelność! - Jak ja Ci tu zaraz gitarą pierdzielnę o podłogę albo wsadzę palce w oczy, to będzie miał swoją małą Titi – Odburknęłam niezadowolona, że nie udało mi się niczego dowiedzieć. Cholera, mogłam nie tracić nerwów i dociekać dalej. Pobawić się w dobrą aktorkę i w ogóle, ale... Jakoś nie pomyślałam. Ja to się chyba nigdy nie nauczę. Znaczy, ja bardzo dobrze manipuluje ludźmi i jeszcze lepiej ściemniam i kłamię. Jednak z osób, których nie lubię ta zasada nie dotyczy Aurelki i Nicole. Ot zaskakujące, ale prawdziwe. Oni nie muszą o tym wiedzieć, więc uznajmy, że moja tak gwałtowna reakcja była zamierzona. - To moja sprawa co tu robię chory farfoclu – Odpowiedziałam podchodząc do niego. Właściwie, to nie ma prawa się wtrącać. Najlepiej, to niech on sobie stąd pójdzie. O właśnie, poczekałam więc aż położy palce na klawiszach i wtedy postarałam się w miarę szybko (ale i szczęśliwie dla niego za słabo i pewnie zbyt wolno) przytrzasnąć mu palce ochraniaczem na klawisze (nie wiem jak to się nazywa, ale wiadomo o co chodzi).
Słusząc jej słowa wolał przypilnować swój instrument do porządku, nie wiedział, co może jej odbić, a wiedział, że ta dziewczyna była zdolna do wielu rzeczy, nie miała granic, ani nie miała oporów. Ale, mimo wszystko zaśmiał się pod nosem. Lubił ją tak troszeczkę irytować, robiła słodkie miny. Kiedy usiadł do piania, miał nadzieję, że ślizgonka wyjdzie i zostawi go samego. Już miał zamiar zapomnieć się w muzyce kiedy poczuł jak coś spada mu na palce. Był już na skraju wytrzymałości, od przeciągu kilku dni, nie potrafił wstrzymać swoich negatywnych emocji i pozwolił się ponieść swej okrutnej stronie. Bez zastanowienia, nawet bez jakiegoś jęknięcia, grymasu bólu, zerwał się z miejsca przewracając krzesło. Złapał dziewczynę za bluzkę i uderzył nią o sąsiednią ścianę. Trzymał ją w powietrzu, a jego spojrzenie było ostre. Mogło przypominać miliony igieł, które niepostrzerzenie wbijają się w twoje ciało. - Powoli tracę do ciebie i twojej dziecinady cierpliwość - wysyczał, a z jego ust sączył się jad. Trzeba przyznać, że to co widziała dziewczyna po spotkaniu w barze, było niczym, w porównaniu z tym co prezentuje sobą teraz. Nie był w stanie inaczej zareagować. Puste, wściekłe spojrzenie i ta pewna siebie, arogancka mina. Wyglądał jakby uważał się za władce świata. Czym spowodowany był ten wybuch? Trudno określić.
Spotkanie w barze nie było niczym niezwykłym. Nadal miałam jego kurtkę. Nadal pamiętałam, jak zalałam jego nuty. Ten chłopak był dla mnie jedną wielką zagadką. Nic o nim nie wiedziałam tak naprawdę, a mimo to nie trawiłam go. Poza tym może to właśnie dlatego mnie denerwował? Lubię wiedzieć wszystko o wszystkim, a on nadal pozostawał dla mnie jedną wielką niewiadomą. Może to dla tego testowałam jak daleko mogę przy nim się posunąć? Zarówno z zaczepkami, bliskością jak i agresją. I o agresji będzie to mowa, bo kiedy niemalże przytrzasnęłam mu palce kompletnie się nie spodziewałam tego, co zrobił. Jęknęłam pod nosem czując nagle pojawiającą się za mną ścianę. Huk uderzenia moich pleców rozległ się echem po sali (na prawdę dobra akustyka, ale to nie moment do zwrócenia na to uwagi). Przez chwilę miałam mocno zamknięte oczy, jakbym odwlekała to, co zobaczę. Myślałam, że mimo tej gwałtownej reakcji się poryczy nad biednym fortepianem i nie chciałam na to patrzeć? Może. Po jego słowach momentalnie je otworzyłam, ale... Nie było we mnie przerażenia. Nie boję się bójek z facetami, jakoś po prostu nie raz zdarzyło mi się oberwać (prawy sierpowy w nos to zdecydowanie gorsze wspomnienie, niż to co robił Aurele). Poza tym spotkały się nasze oczy. Widząc ich wyraz, widząc jego minę... Niemal słysząc jego myśli zapragnęłam czegoś innego niż stąd uciec. Czy to chory masochizm? Tak mi się wydaje. Był blisko, tak blisko, że nie było dla mnie trudne pochylić głowę do przodu i najzwyczajniej w świecie go... Pocałować.
Chłopak wpatrywał się poirytowany w blondynkę. Już nie wiedział co ma zrobić, nie wiedział, czy nie przesadza... nie on wcale nie myślał. Po prostu rozluźnił ciało, uwolnił umysł i pozwolił robić mu co tylko zechce. W końcu dziewczyna dotknęła ziemi, a on nie odwracał od niej wzroku. Po prostu wpatrywał się w nią bez jakiejkolwiek emocji, bez jakiejkolwiek myśli. Po prostu świdrował ją spojrzeniem. Zapomniał o wszystkim, o życiu, o błędach, o uczuciach, o bólu, o rzeczywistości. Wpatrując się tak w pannę Blanco, stał w ciszy i jak na razie jedyny gest jaki wykonał, to było uchylenie ust. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, jakby chciał przekazać słowa, które mogłyby zmienić wszystko, ale tego nie zrobił. Przechylił głowę i złapał ją za podbródek. Uniósł go do góry i wbrew wszystkim myślą, które pojawiły się jak burza i wrzeszczały mu w głowie, że ma tego nie robić, że będzie żałować, zrobił to. Wpił się w jej usta z niemałą dozą namiętności i szczyptą brutalności. Nic się nie liczyło, nic teraz nie miało znaczenia. Nawet jeżeli myśli wydzierały się w jego głowie, on nie słyszał, nie słyszał tego co się tam działo, nie słyszał tego co go ostrzegało. W pełnym sensie, gdyby był świadomy tego co się dzieje, byłby przerażony tym, jak bardzo potrafią go ogarnąć wszystkie instynkty. Jak zwierzęce pragnienia potrafią przejąć kontrolę nad jego ciałem i zniszczyć całą normalność i racjonalność. Pocałunek był długi, a może tylko tak się wydawało? Na początku zwykłe złączenie ust, które z minuty na minute stawało się coraz bardziej brutalne. Jego dłoń ponownie zacisnęła się na koszuli dziewczyny i uniosła ją do góry. Nie miał zamiaru bawić się w schylanie i dostosowywanie do jej poziomu, po prostu uniósł ją jedną ręką, a kiedy była już na odpowiednim poziomie, złapał ją za tyłek, tą drugą dłonią. Kiedy uznał, że jest mu wygodnie, poszedł o krok dalej, wepchnął jej swój język do ust i rozpoczął gorący taniec.
To, co się między nami podziało było jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewałam, że on właśnie tak zareaguje. Postawił mnie. I nadal patrzył. Nie mogliśmy się od siebie oderwać. Żadne z nas nie chciało się odwrócić nawet na mili sekundę. Przeszywałam go swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Tik, tak. Czas mijał, a i tak wszystko wydawało mi się, że stało w miejscu. Coś we mnie pękło? Coś w nim pękło? Jakaś bariera runęła? Nie mam pojęcia. Chciałam żeby jeszcze raz się zbliżył. - Aur... - Nie zawiódł moich oczekiwań. Rzucił się tak, jak już nikt od dawna. W momencie poczułam się jego i tylko jego. Jakby cały świat w około przestał nagle istnieć i pozostał tylko on z tą swoją agresją i pożądaniem. Może dawno się nie pieprzył i to dlatego? Tak, na pewno. Muszę to sobie jakoś wytłumaczyć, ale to potem. Teraz oddawałam jego pocałunki z równym żarem. Obie moje dłonie oplotły jego szyję przytrzymując go mocno przy sobie. Było mi dobrze, niech się nie odsuwa. Sama nie zamierzam tego zrobić ani teraz, ani potem. Gdy po raz kolejny mnie uniósł momentalnie podparłam się ramionami i podciągnęłam wyżej, by móc opleść jego pas swoimi nogami, by jeszcze wygodniej mógł mnie trzymać za tyłek Tak było najlepiej. Jeszcze bliżej siebie. Jakby to uwzględniając pogłębiłam pocałunek chętnie wraz z nim przeradzając go we francuski. Jedną dłonią nadal obejmowałam jego szyję, druga wkradła się pod górną część odzieży spoczywając na jego nagim torsie.
Chciała coś powiedzieć? Miał to gdzieś, chciała go powstrzymać, nie obchodzi go to teraz. Chciał się wyżyć, a skoro go prowokowała, to teraz musi zapłacić za swoje błędy. Pocałunek był coraz żarliwszy, nie zamierzał zostawać za dziewczyną z tyłu. Wręcz przeciwnie miał zamiar 'pokonać' ją w tym namiętnym pojedynku. Gdy w końcu zawiesiła się na jego torsie, puścił jej koszulkę i przejechał palcami po jej ciele. Pomiędzy piersiami, później brzuchu i tam się zatrzymał. Jego ręka powędrowała pod koszulkę i ponownie zaczęła gładzić delikatną skórę dziewczyny, powoli, coraz bardziej, coraz wyżej. W tym samym czasie językiem pieścił jej podniebienie i kontynuował zażarty francuski taniec. Nie wytrzymał. Jego druga ręka przejechała po jej udzie. Całym swoim ciałem przytrzymywał ją przy ścianie, żeby nie opadła, żeby nie mogła zmienić pozycji. Za to druga ręka dosyć szybko i zwinnie, rozpięła rozporek od dziewczyny. Na chwilę się odsunął. A była to chwila, która miała pozwolić im na oddech. Oblizał się łakomo nie odrywając od niej spojrzenia i przybliżył się do jej szyi. Zaczął ją całować namiętnie i w niektórych miejscach jeździć językiem po jej nagim ciele. W pewnym miejscu przyczepił się i zaczął robić malinkę. Lewa ręka wróciła na jej tyłek, a on nie kończąc swojej pracy, oderwał się i ponownie wpił się w usta dziewczyny.
Czego Severus mógł szukać w pokoju muzycznym? Prawdopodobnie chwili świętego spokoju. Lekcje, lekcje, ciągle tylko lekcje - nawet w weekendy niektórzy uczniowie przychodzili do niego w celu pobierania dodatkowych nauk. Może założenie kółeczka dla uzdolnionych dzieciaków i zajęcia wyrównawcze nie były dobrym pomysłem. Coraz częściej wydaje mi się, że Severus ma po prostu za dobre serce dla tych wszystkich nieudaczników. Przecież transmutacja była taka prosta! Dlaczego akurat pokój muzyczny? Może dlatego, że uwielbiał grać na pianinie. Co prawda nie widać tego po nim, ale muzyka jest dla Severusa czymś, co potrafi go uspokoić, wyciszyć i w pewnym stopniu złagodzić jego zapędy. Dzisiaj miał dobry humor i nie zapowiadało się, aby coś miało to zmienić. Ot - przyjemna gra na pięknym instrumencie. Położył rękę na klamce pokoju muzycznego z zamiarem wyciszenia, ale to, co go zastało sprawiło, że tylko podskoczyło mu ciśnienie. Jasne, wszystko można zrozumieć. Pożądanie, miłość, może mieli chcicę, spoko. Tylko dlaczego akurat z Gryfonem? Severus znał tych uczniów. Jeśli się nie mylił, oboje byli studentami i żadne z nich nie grzeszyło dużą wiedzą na temat transmutacji. Ale jednak jeśli chodzi o wychowanie seksualne to radzili sobie koncertowo. Severus przez chwilę przyglądał się przyssanym do siebie nastolatkom, ale kiedy ręka chłopaka powędrowała w stronę majtek Vittorii, musiał zareagować. -Mam nadzieję, że nie będę wam przeszkadzał, jeśli poćwiczę grę na pianinie. -Powiedział spokojnym, niskim głosem, jednocześnie wbijając chłodne spojrzenie w przylepioną do ściany parę.
Wszystko działo się tak szybko. Właściwie, to ja zawsze panowałam nad takimi sytuacjami, ale teraz? Nie miałam pojęcia co się dzieje wokół mnie. Jego dłonie śmigały tak szybko. Mój oddech w każdej chwili stawał się coraz płytszy i szybszy. Jeśli jest jakiś rekord pt. „Najszybsze podniecenie dziewczyny”, to on właśnie go pobił. Minęło kilka minut, a ja już pożądałam go jak nic innego na tym świecie. Przygryzłam jego wargę przeciągając ją do siebie. Moje ręce nie pozostawały mu dłużne. Przeniosłam jedną z nich na plecy i wbiłam mocno w nie paznokcie, po czym przeciągnęłam w dół kręgosłupa. Nie zrobiłam mu oczywiście krzywdy do krwi, ale pozostawiłam spore szramy, które na pewno jeszcze jutro będzie mógł zobaczyć w lustrze. Nakręcałam jego, a jednocześnie nakręcałam sama siebie. Gdy pierwszy raz polizał mnie po szyi jęknęłam wyginając się trochę do tyłu. Ta malinka... Wszyscy ją zobaczą... Pieprzyć to. Jeszcze chwila i będę mogła się chwalić obłędnym seksem! Niech nie przestaje, niech nadal mnie całuje. Rozpiął już rozporek więc proszę, niech przejdzie dalej. Zapraszam! I nagle SZIT! Głos rozbrzmiał w tle sali i rozsypał wszystkie te emocje w drobny mak. Odwróciłam twarz w stronę drzwi. SZIT! Nauczyciel. Cholera. Boże, jak dobrze, że był to właśnie Severus. To chyba najbardziej luźny z wszystkich psorów o ile miało się do niego odpowiedni szacunek. Mam nadzieję, że Aurele o tym wiedział. Zaskoczyło mnie to, że nie oblałam się rumieńcem. Jakoś... W którymś momencie przestałam wstydzić się ludzi. Może mam zadatki na prostytutkę, a nie aurora? Kiedyś o tym pomyślę. - Wie pan... To przypadkiem. Muzyka niesamowicie potrafi wpływać na ludzi. Przepraszamy – Uśmiechnęłam się serdecznie i zeszłam z pewnie zaskoczonego gryfona. Poprawiłam swoje spodnie, a następnie złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę drzwi. Puściłam go chwilę przed wyjściem czekając na odpowiedź profesora. Wlepi nam punkty? Oby nie. Ostatnio Slytherin nie zdobywa ich tak wiele, jakbyśmy chcieli. W sumie Aurelce może, to jego wina, że wyszło jak wyszło i... Boże nie. Muszę stąd wyjść, bo rzucę się na niego ponownie. Nie zerknęłam już na nikogo z sali i tak jakby... Zwiałam.
Życie jest zmienne. W jednej chwili kłócisz się z dziewczyną, chwilę później całujecie się, chcecie tylko jednego, kolejne minuty mijają i pojawia się osoba trzecia. Wszystko się rozbija i znika za mgłą. Aureolka spojrzał na nauczyciela widocznie zmieszany i zakłopotany. Wystarczyło tylko wybić go z rytmu, żeby wrócił do rzeczywistości. Panna Blanco złapała moją rękę i zatrzymaliśmy się przed profesorem. Wpatrywał się w niego jak małe dziecko . Nie ze strachu, czy stresu. Po prostu dopiero dochodziło do niego co tutaj się stało. Jego towarzyszka szybko się zmyła, a on spojrzał niepewnie na Severusa. - Ten, no... przepraszam - wydukał i podrapał się po głowie. Nie bardzo wiedział jak ma zareagować. Dziewczyna tak po prostu uciekła, a on co miał zrobić? Tłumaczyć ich obu? Może i była to w większości jego wina, ale ona nie była bez winy. Wręcz przeciwnie, mogła go powstrzymać, albo chociaż nie wnerwiać. - Mogę iść, czy mimo wszystko będziemy mieli jakieś kłopoty? - zapytał niepewnie. Znał dobrze tego nauczyciela i wiedział, że nie powinien go po prostu zlewać, więc wolał się upewnić, że wszystko jest w porządku, zanim odejdzie. Zatem przeczekał, przyjął karę, bądź odszedł bez niej. Nie ważne co rozstrzygnął nauczyciel, chłopak przyjął to na klatę.
Lubił wyzwania. Przynajmniej kiedyś. I może to właśnie echo tej przeszłości, niedawnej przecież, skłoniło go do zgłoszenia się do tej dziwnej zabawy. Ale jak niby miał miał układać wiersze, jeśli jego kreatywność całkowicie umarła tamtego dnia? Dlatego właśnie miał ogromne wątpliwości i bardzo niepewnym krokiem wszedł do pomieszczenia. Rozejrzał się uważnie, chcąc gdzieś usiąść, ale ostatecznie zrezygnował z wszelkich kanap, foteli i krzeseł. Usiadł tak po prostu na podłodze i wbił wzrok gdzieś w przestrzeń. Dość długo układał w głowie słowa, a kiedy zaczął, ledwo było go słychać. - Miejsce to spokojne, a nie z tych drażliwych Choć Merlin mi świadkiem - spokoju we mnie brak Lecz może to chwila najlepsza z możliwych By wylać z siebie smutek w muzyki pięknej takt
Znałem go przez chwilę, a już pokochałem Kochałem, wiedz, tak bardzo, że czasem brakło tchu Choć uczciwie przyznaję, czasem się wahałem Lecz naprawdę nie chciałem budzić się ze snu
A teraz już go nie ma, zabrała mi go ona Tym razem nie Puchonka, nie zwykła dziewczyna Zabrała mi go Śmierć, ot, i miłość skończona I ukryć nie potrafię łez, bom nędzny aktorzyna
Przy ostatnim wersie głos mu się załamał. Zagryzł wargę, chcąc powstrzymać płacz - może już dosyć wylał łez w ostatnim czasie. Ale ból był wciąż zbyt świeży, a rany na duszy paliły żywym ogniem, rozdrapywane wciąż i wciąż przez wszystko, co mu przypominało o nim. A przypominało przecież wszystko, niemal każde miejsce w Hogwarcie... A teraz zdecydował się o tym mówić. Ba, układać wiersze. Pomyślał, że to bez sensu. Wiedział, że jest marnym poetą, a w tej chwili w ogóle marnym artystą. Pochylił głowę i tak po prostu czekał na to, co miało nastąpić, nawet jeśli nie miało nastąpić nic. W końcu równie dobrze to tutaj mógł siedzieć i czekać na lepsze czasy. Albo śmierć, bez różnicy.
Aby nazwać wyzwalanie ducha spod strasznej klątwy dziwną zabawą, trzeba być niesamowicie odważnym. Choć Felix mógł tylko podejrzewać, że legenda o Stowarzyszeniu Zaginionych Bardów jest prawdą, to i tak z całą pewnością nie przyszedł w wybrane przez siebie miejsce dla żartu. Słychać to było w wymawianych przez niego słowach, które zdawały się wywrzeć pewien wpływ na otoczenie. Najpierw dało się wyczuć wyraźne zagęszczenie powietrza - dziwne, podobne do takiego, które ludzie odczuwają w niezręcznych, prowadzących do czegoś złego sytuacjach. Minęło kilka chwil, a temperatura w Pokoju Muzycznym wyraźnie spadła. Zdawałoby się, że kaskada wydarzeń będzie postępować, ale na dłuższych paręnaście minut okolica zamarła. Nic się nie działo, może poza kompletnym wyciszeniem wszelkich dźwięków, jakie przez ten okres dobiegały do uszu Gryfona. I jeśli jakimś cudem obecny stan rzeczy mu się spodobał, należy prędko przekazać złe wieści - ciszę przerwała lawina dźwięków, od których nawet nieboszczyk wstałby z grobu i zaczął błagać o przerwanie. Jeśli istniały jakieś wątpliwości co do prawdziwości podań na temat przeklętych instrumentów, to teraz z pewnością zostały one rozwiane. Trzeci bard zmaterializował się pośrodku pokoju, po czym zamarł na dłuższy czas. Dało to aspirującemu poecie możliwość zauważenia, że o ile Bard, jak to duch - po duchowemu wyglądał, o tyle lutnia, którą trzymał, wręcz przeciwnie. Wielką zagwozdką była zasada, na podstawie której niematerialna osoba trzymała materialną rzecz. Ba, nawet mogła na niej wygrywać!
Tak jak od wroga Fałszywy przyjaciel zgrozą większą Tak od prawdziwej nienawiści Najprawdziwsza miłość ból większy sprawi Czyż Sol i Luna W swym afekcie niepowstrzymanym Nie gonią się po niebie całymi wiekami? A spotkawszy się w zaćmieniu Jedno drugie morduje Na chwil kilka Twój kochanek odszedł Na chwil kilka Lecz powróci We śnie, w myśli, wspomnieniu Obserwować cię będzie Dniami całymi Nocami pełnymi A w końcu, gdy zapomnisz On pamiętać nadal będzie Lecz wybaczy Bo w wieczności Wszystko się może zdarzyć Na dziś, pozwól, drogi panie Że me nuty i me śpiewy Za towarzysza posłużą Gdyż martwemu bardowi To jeno pozostaje Śpiewać, grać, pocieszać...
W przeciwieństwie do swoich dawnych towarzyszy, ten Bard nie był ruchliwy. Lewitował wciąż w tym samym miejscu, a jedyna jego aktywność fizyczna zawierała się w szarpaniu niemiłosiernie strun lutni. Wydawało się, że nie przeszkadza mu ściągnięcie do świata żywych wbrew woli, ale przecież nie wiedział jeszcze, iż smutne słowa Feliksa nie miały na celu tylko i wyłącznie wyrażenia niemożliwego do powstrzymania smutku.
Twoim zadaniem jest teraz wyjaśnić Bardowi sytuację i przekonać go do oddania lutni. (Felix nie musi cały czas poetyzować!)
Cisza mu ani trochę nie przeszkadzała. Nie robiła na nim wrażenia, bo była całkiem pomocna w tym stuporze, w jaki wpadł przez myśli o nim. Nie miał też świadomości upływającego czasu i gdyby miał później określić, jak długo czekał na jakąkolwiek reakcję, nie miałby pojęcia, czy było to kilka minut, godzin czy dni. Rzeczywistość przestała dla niego istnieć i wcale z tego powodu nie ubolewał. Więc kiedy niespodziewanie wokół niego rozległ się hałas nie do wytrzymania, skrzywił się i podniósł wzrok znad podłogi. Zamknął na chwilę oczy, modląc się do nieznanych bóstw, żeby ta kakofonia dźwięków wreszcie się skończyła, a kiedy je otworzył, ujrzał przed sobą barda. Nie spodziewał się, choć teoretycznie wiedział, po co tu przyszedł. Niemniej nie sądził, że swoją słabą rymowanką sprowadzi tutaj legendarnego barda z jego legendarną lutnią. Wysłuchał go uważnie, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, układając w głowie słowa odpowiedzi. Kiedy wreszcie ponownie się odezwał, głos miał mocno zachrypnięty i drżący.
- Nie potrzebuję pocieszenia Wystarczy mi natchnienia By smutek swój cały wyśpiewać By pamięć o nim opiewać
Nie grozi mi zapomnienie Zbyt mocno wyryte pragnienie Mam w sercu, pragnę bliskości Choć już nie zaznam odeń miłości
Możesz mi ulżyć jednak w cierpieniach Zaśpiewaj, odegnaj moje zmartwienia Potem oddaj mi lutnię, ja ku czci zmarłego Zagram na stypie coś pięknie wzniosłego
Stypa. Na samą myśl znowu zacisnął powieki. Nie mógł o tym myśleć, nie chciał, nie był w stanie zmierzyć się z tym wszystkim... Ale jednocześnie teraz chciał podołać zadaniu, dlatego próbował się przełamać. Tyle że to kolejny raz skutkowało łzami, których miał już dosyć, których się wstydził, które bezustannie przypominały o bólu i były jego żywym dowodem.
Legendarność Stowarzyszenia Zaginionych Bardów była jednak dosyć specyficzna. Ktoś, kto blisko obserwował niedawne perypetie Elryka wie już z pewnością, iż ani on, ani jego wieczni towarzysze nie mieli właściwego zmysłu, który określał ich pojmowanie piękna. Ciągnęło ich do abominacji literackich, zwłaszcza że sami tworzyli podobne. I choć dzieło Feliksa w najmniejszym nawet stopniu nie mogło zostać nazwane tak ohydnym słowem jak abominacja, to Wigmunda przyciągnęła tona emocji zawarta w wypowiadanych przez chłopaka słowach. Znał podobny przypadek doskonale, mimo że jego przyjaciel dawno zniknął z jego życia i ciężko było dowiadywać się takich rzeczy. Niestety, historia Elryka i Eufrozyny była jedną z tych, jakie wyciągano spod wszelkich zasad obyczajowych. O jego nieszczęśliwej miłości wiedziała wtedy cała Anglia, najpewniej z Jego Ekscelencją Królem na czele. Nie tę opowiastkę mieli jednak dziś znać zarówno Lockwood, jak i Bard, o czym ten drugi ostatecznie przekonał się w ostatnich usłyszanych od Gryfona słowach. Pokręcił głową w połowicznym sprzeciwie. - Ach, drogi panie. Natchnienie w mig ci przekażę. Oto i ona, lutnia magią przepełniona, samodzielnie stwórz pieśń, która na wieki zapisze się w annałach historii! - powiedział uroczystym tonem, składając instrument na dłoniach chłopaka. Nie spodziewał się niebiańskiej wręcz ulgi, którą wtedy poczuł i okropnego bólu, jaki wywołało u niego - wymuszone przez klątwę - kilkanaście pierwszych dźwięków autorstwa ciemnowłosego. Opanowany terrorem duch wrzasnął przeciągle, z całej siły i zaczął błagać o zaprzestanie. Nie musiał długo łączyć faktów związanych z oszczerstwami rzucanymi wobec niego oraz jego przyjaciół przez te wszystkie lata a także dziwacznym spadkiem talentu u tymczasowego towarzysza, dlatego od razu przystąpił do dzielenia się swoją konkluzją z Feliksem, kiedy ten wreszcie odłożył instrument na posadzkę. - Jak niewiele było trzeba... żeby zrozumieć tak ogromną nienawiść... pomocy wzywam! Powiązanym z tym przeklętym artefaktem i czuję, jakoby nadziei na spokój dla mnie próżno szukać, jeśli czegoś się z nim nie zrobi. Znacież może jakie remedium na mą tragedię? - ciężko było nie usłyszeć ogromnej nadziei zawartej w głosie Wigmunda, przesączonej niestety nutą zwątpienia. Pomimo znalezionej od razu sympatii do Gryfona, duch zdawał się jednak nie do końca wierzyć w możliwość ratunku. Dwudziestolatkowi pozostawało więc mocno się postarać.
Stoisz teraz przed ważnym wyborem, który zadecyduje o losie Trzeciego Barda, Twoim i po części Jeremiasza. Twoje możliwości wyglądają następująco:
Możesz poddać się i odmówić pomocy Bardowi. Ale obie wiemy, że tego nie zrobisz.
Możesz spróbować rzucić na lutnię jakieś zaklęcie, które według Ciebie zdejmie klątwę. W tym wypadku rzucasz PIĘCIOMA kostkami, a ich zsumowany wynik podajesz w następnym poście. W skrócie: wyliczanka i niech się dzieje wola nieba.
Możesz spróbować wziąć lutnię do Marco Ramireza albo Adena Morrisa. W tym wypadku musisz przekonać Barda do tego pomysłu i napisać list do jednego z nich.
Jeśli masz: a) 20 punktów z Zaklęć/OPCM-u b) 10 punktów z Zaklęć/OPCM-u + 10 punktów z Historii Magii wszystkie lata w Hogwarcie wreszcie okazują się bardzo przydatne. Wtedy rozpracowujesz klątwę, jej prawdopodobne pochodzenie i bez problemu ją zdejmujesz.
W pierwszej chwili nie dotarło do niego, że bard wręczył mu lutnię. Był zbyt skupiony na sobie i swojej rozpaczy, żeby zwrócić uwagę na cokolwiek. Trudno jednak długo ignorować fakt realnego, fizycznego przedmiotu, leżącego na kolanach. Ujął więc instrument i spojrzał zdziwiony na barda, po czym zaczął grać. Wystarczyło kilka taktów, by przerwał mu przepełniony bólem krzyk, na który nie mógł pozostać obojętny. Szybko odłożył lutnię na podłogę i wstał, słuchając tego, co bard miał do powiedzenia. Nie mógł go tak zostawić, nie mógł nie pomóc komuś, kto, tak jak on, czuł ból, kto potrzebował pomocy... Myślał gorączkowo nad tym, co może zrobić w tej sytuacji. Spróbować odczarować przeklęty przedmiot? Nie było szans. Był słaby z zaklęć i istniała większa szansa, że tylko wszystko pogorszy, niż naprawi. Powinien zrobić to, co robił zawsze w kryzysowych sytuacjach - poprosić o pomoc. - Pomogę ci. Pomogę ci, tylko musisz mi zaufać. Tu, w zamku, są ludzie, którzy potrafią zdejmować klątwy, wychodzi im to o wiele lepiej, niż mi i to do nich powinniśmy się zwrócić. Wezmę lutnię i wszystko odkręcimy, dobrze? Tylko mi zaufaj, a pomogę ci zdjąć to brzemię. Zgadzasz się? - wyrzucił z siebie z nadzieją, że wzbudził wystarczającą sympatię barda, by ten zdecydował się złożyć swój los w jego rękach.
Wigmund z pewnym zaniepokojeniem obserwował praktycznie nieruchomego Feliksa, ale nie chciał przerywać mu wyraźnie intensywnego myślenia. Miał też przy tym delikatną nadzieję, że jednak z tak silnego namysłu wyniknie pewien sposób na uratowanie jego szanownej osoby, co też ostatecznie się potwierdziło. Bard uśmiechnął się szeroko, zrobił charakterystyczne, duchowe salto i krzyknął kilkukrotnie ze szczęścia, podlatując po chwili do Gryfona. Kiwał ochoczo głową, przy czym od razu było wiadomo, jaka jest jego odpowiedź na propozycję wybrania się do tych wyjątkowo utalentowanych klątwołamaczy. - Ależ oczywiście, że się zgadzam! Chodźmy czym prędzej, póki płomyk nadziei nie zdążył jeszcze kompletnie zgasnąć! - zakomenderował, zaś kiedy Lockwood poradził sobie ostatecznie z wprowadzeniem lutni w stan, który pozwalałby ją przemieszczać bez dotykania (Leviosa, rzecz jasna), oboje wyszli z sali.
[zt x2]
Napisz teraz list do Adena Morrisa lub Marco Ramireza, a gdy otrzymasz odpowiedź ze wskazanym miejscem, napisz tam posta!
Piątek, ubłagany piątek. Godzina była nawet późna, można powiedzieć że nawet po policyjnej. Alyssa nie miała zamiaru pójść położyć spać. Gdy po odrobionych lekcjach, nie miała nic do roboty, nie była senna, ani trochu. Więc postanowiła przejść się po zamku i pomyśleć nad wszystkim. Miała nadzieje że jej kuzynce powiedzie się w miłości. Ten cały Nath nie wyglądał na takiego złego. W końcu nie taki diabeł zły jak go rysują, prawda? Może miał opinie casanowy, ale miała nadzieje że przy Marcysi się zmieni. W końcu kto by nie chciał takiej kobiet ? Cieszyła się z jej szczęścia ale również była ciut zazdrosna. Po jej ostatnich przeżyciach miłosnych, nie natrafiła jeszcze na nikogo kto mógłby potencjalnie być jej zapomnieniem. W sumie w życiu nie chodzi tylko o miłość i romanse. Ale bez tego jest to wszystko jakieś puste. Chodząc tak po zamku, przypomniała jej się ostatnia lekcja OPCM. Nigdy nie miała do czynienia z klątwami a tutaj dwa razy w jednej godzinie miała do czynienia z dwoma innymi klątwami. Jedna wywołała u niej palący ból, po prostu całe ciało ją paliło. Nigdy nie zapomni o tym bólu. Natomiast druga nie była aż taka boląca. Druga pokazywała jej pragnienia, a uczucie takiego też nigdy nie zapomni. Było po prostu nie zapomniane. Westchnęła cicho i weszła do pierwszej lepszej sali. Trafiła na pokój muzyczny. Jak powszechnie wiadomo Collins uwielbia muzykę, chociaż nigdy nie wiązała z tym swoich dalszych planów. W sumie ona sama nie wiedziała czego chce od życia, miała tyle pomysłów, a za razem żadnego. Otwarła drzwi od błękitnego pokoju i zaczęła się rozglądać po pięknej sali. Wieczna aura spokoju. Tego właśnie teraz potrzebowała. Spokoju i samotności. Odetchnęła z uśmiechem i przejechała ręką po każdym instrumencie. Wiolonczela, fortepian, skrzypce, flet, gitary, basy, kontrabasy. Znajdowało się tutaj wszystko i nic. Uśmiechnęła się do siebie i wzięła do ręki gitarę akustyczną. Lubiła czasem pograć i pośpiewać. Najlepiej w samotności, nie pokazywała tego talentu każdemu. Kiedyś Marceline opowiadała jej że śpiewała na statku, cóż zazdrościła jej odwagi. Chociaż gdyby Carrie była po jakimś alkoholu też by się skusiła na śpiewanie na scenie. Ale wolała to zachować dla siebie, to była jej prywatna ucieczka od świata. Śpiew i muzyka. Nie myśląc dłużej usiadła sobie gdzieś na ziemi i złapała gitarę tak jak należy. Może w końcu jej lekcje nie pójdą na marne. Zaczęła śpiewać swoją jak na razie ulubioną piosenkę w wersji akustycznej. Jak zawsze oddała się cała muzyce. Gdyby ktoś tu teraz wszedł, nawet by nie zareagowała.
Friday w Hogwarcie..? O tej porze? Tak, to możliwe. A mimo tego, wiele osób, które go znały, nie do końca wierzyły, widząc go przechadzającego się korytarzem. Istotnie było w tym coś niespotykanego. Ostatecznie wieczory Krukon spędzał w swoim mieszkaniu, niespecjalnie przejmując się godzinami rozpoczęcia zajęć szkolnych, czy innymi takimi bzdetami. No, ale od wszystkiego były wyjątki. I Ambroge naprawdę miał zawzięcie, żeby się uczyć i tak dalej. Zazwyczaj jednak tylko z początku, niemniej tak było. I tym razem podobnie. Z samego rana Howard prowadził artystyczne, toteż wolał zostać wpierw w szkole. Dormitorium było w końcu bardzo gościnnym miejscem, jak i cała Szkoła Magii i Czarodziejstwa. No, a sam uczeń dawno w niej nie był w szkole. Całe wakacje, przed nimi też ciężko było u niego z frekwencją. Dopiero na egzaminy końcowe raczył się pojawić, ale to chyba było zrozumiałe. W końcu nie chciał siedzieć rok dłużej. Teraz zaczął się niedawno nowy, dla niego ostatni już rok w Hogwarcie. Jak się z tym czuł? Póki co całkiem miło. Znaczy, zjarał się jeszcze przed wyjściem z domu, trochę wziął sobie na drogę, jeszcze trochę do szkoły na resztę dnia i raczył się też eliksirami poszczególnej maści. I tak też oto wyszło z niego to, co wyszło. A co wyszło? Friday na krótko przed wprowadzeniem ciszy nocnej, przed pierwszymi patrolami prefektów, wykorzystując fakt, że większość dzieciaczków już dawno spała i nie musiał na sobie czuć spojrzeń jakiś trzecio, albo czwarto rocznych uczennic, przechadzał się w najlepsze po tych stosunkowo mniej uczęszczanych częściach korytarza, pogrywając coś na swojej ulubionej harmonijce. Wpadł też do pokoju muzycznego, bo wiedział doskonale, ze tam właśnie spotka upragniony spokój. Ostatnimi czasy ta szkoła przyjmowała w swe progi bardzo niewielu artystów. Aż to straszne i dziwne było, ale co poradzić? Miło było jednak odkryć, stojąc w drzwiach, że ktoś tam właśnie grał. Zabawne, ta laska była tak zaaferowana tym wszystkim, że nawet nie usłyszała jak wszedł jej ze swoją melodią. Haha, to był właśnie ten stan natchnienia? Albo naćpania, jak w jego przypadku. Co by nie było, w najlepsze dosiadł się obok, szukając muzyki. Nie znał jej za bardzo. Postanowiłjednak wejść tam ze swoją improwizacją w miarę łapiąc klimat. Szybko jednak zrezygnował, słysząc i widząc, iż dziewcze przerwało grę. I wtedy ją skojarzył. Czy on z nią nie pił na tej imprezie podczas wakacji? – My się znamy, co nie? – zapytał jedynie, patrząc i próbując sobie przypomnieć, czym takim zasłużyła się w jego pamięci..?
Przed Carrie jeszcze jakieś dwa lata, o ile zaliczy te studia. Nie chodzi tutaj o to że jest głupia, jest po prostu leniwa. I nie za bardzo chce jej się chodzić na te wszystkie zajęcia. A te co najbardziej lubi, nie sa zbyt często (albo ona po prostu o nich zapomina ). Choć ma nadzieje że jakoś to będzie. Zda szkołę, a dopiero potem będzie sie martwić co dalej. Teraz, teraz ma w głowie inne rzeczy. Takie jak dobrze się zabawić, może nie jest to jakiś fajny pomysł na życie. Ale kiedy się będzie miała czas się zabawić, jak nie teraz ? Hogwart to nie tylko nauka, to też jakoś dobra zabawa. W sumie to ma parę imprez za sobą, tych bardziej szalonych i tych mniej szalonych. Ostatnią z nich zalicza do tych szalonych. Nie aż tak bardzo, ale jednak zaszalała tam. Może też ją ciut poniosło, ale co tam. Raz się żyje. Najwyraźniej w tym Zamku, pobyć samemu choć przez chwilę to jakiś wielki wyczyn. Była w połowie piosenki, w swym ubłaganym transie. Prawie jak po wyrajaniu nie złego zioła. Zamknięte oczy i dryfowała w swoim świecie. Nawet nie spostrzegła kiedy Friday wszedł do pokoju muzycznego.. Ale to nic dziwnego, zawsze tak miała gdy się w czym zatraciła. Nie łatwo było ją wybudzić z tego transu. Ale panu Piątkowi udało się to w kilka nutek, zagranych na swojej harmonijce. Otwarła oczy i spojrzała się na niego. Oczywiście że go poznała, niemal od razu. Choć musiała zamrugać parę razy powiekami i dojść do siebie ze swojego niezłego odlotu. To ten mężczyzna poczęstował ją jointem na ostatniej imprezie. Takich ludzi się nie zapomina, prawda ? Chyba ze już jest się nieźle sponiewieranym. Uśmiechnęła się delikatnie do niego. -Tak znamy się. Alyssa.- Podpowiedziała mu swoje imię. Czym mogła sobie zasłużyć na jego pamieć ? Może tym że paliła po studencku ze Scarlett na jednej z ostatnich imprez. I tym że zawsze ma na nogach swoje białe oldscholowe wrotki. Nie łatwo jest to przeoczyć. Chociaż Friday mógł tego nie wiedzieć, przecież w szkole był niemal duchem.