Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Scarlett nie znała ich problemów. Choć domyślała się jedynie, iż Coco wariuje, bo o tym Obserwator wręcz uwielbiał się rozpisywać. O Charlie była cisza, więc jej nie brała pod uwagę na karb oliverowych problemów. Nie wiedziała jednak, iż sprawy przybrały taki obrót, że nie znalazł chwili choćby na głupi list. Nie zamierzała się nad tym jednak roztkliwiać czy też urządzać awantur, bo już od dawien dawna nauczona była, że to nie popłaca. Zresztą kogo to tak naprawdę obchodziło? Każdy patrzył na siebie, ona także. Było dobrze, jak było. Chociaż nie miałaby nic przeciwko jakimś pozytywnym zmianom, skądże. Nie łudziła się jednak, iż coś takiego mogłoby się jej przytrafić. Nawet te całe oświadczyny to był kiepski żart od losu, który natchnął biednego gryfona, aby sprezentował go właśnie jej. Wrednej ślizgonce, która kiedyś, dawno temu, była dla niego kimś więcej niż koleżanką. Teraz? Teraz był inny czas, inne okoliczności i inne doświadczenia. Nie można tego mierzyć starą miarą. Grała sobie chwilę, po czym drzwi do pokoju muzycznego zostały otwarte. Saunders zamarła na moment, unosząc głowę i napotykając wzrokiem zielonych tęczówek na Watsona. Ubranego dosyć osobliwie, choć to akurat nie było niczym zaskakującym. Spokojnie odłożyła gitarę na bok, w zdumieniu obserwując to, co się działo. Wpierw owiana została jego zapachem, potem poczuła dotyk jego dłoni na swojej, który od razu wywołał u niej przyjemne ciarki. Muśnięcie wargami jej ręki było gwoździem do trumny, a ona momentalnie się roztopiła, jak gdyby była z cukru. Wstała i odebrała od niego kwiaty, które tym razem przyjemnie pachniały i nie były szorstkie w dotyku. Nachyliła się nad nimi i powąchała je, uśmiechająć się lekko. - Są piękne, dziękuję - powiedziała cicho, bo aż dziwnie się czuła, iż takie słowo padło z jej ust. Zazwyczaj wszelakie zwroty grzecznościowe bardzo opornie przechodziły jej przez gardło, o ile w ogóle. Liczbę przeprosin z całego życia mogłaby policzyć na palcach jednej ręki, zapewne. Nie mniej przy Oliverze wszystko było inne. Nawet, gdy tak jawnie sobie z niej żartował i kpił. To był zupełnie inny wymiar. Zamieniała się w słodką trzpiotkę, której hulają motyle w brzuchu, a ona zapominała, cóż rzec miała. - Trzeba ich było potraktować cruciatusem - rzuciła, niby w poważnym tonie, ale wciąż się uśmiechała. Ach, te mroczne żarciki. Takie przecież były najlepsze. Sherazi na pewno wcisnąłby lajka na wizbooku.
Ze Scarlett bywało różnie. Do Olivera dochodziły różne wiadomości, które zwykle po prostu ignorował. Dlaczego? Lubił Scarlett, którą znał. Nie potrzebował wiedzieć z kim spała, do kogo poszła wczoraj w nocy czy coś. Nie potrzebował. Głównie dlatego, że w tym aspekcie zgadzał się z religią, której jego rodzina była wiernymi wyznawcami... Człowiek nie jest od osądzania swojego bliźniego, jest wyższa, siła Boska, która zrobi to lepiej w odpowiednim do tego czasie... Więc Ty jesteś tylko zbędnym elementem, który zakłóca porządek. Bowiem moralizować, a oceniać to trochę inne kwestie. A moralizowanie Scarlett przez Olivera? Oboje byli zdegenerowani. Może na innych płaszczyznach, może chcieli sobie powiedzieć o dwa słowa za dużo... Może czasem bywali agresywni w stosunkach płciowych, ale łączyła ich pewna nitka. Nie czuli się w swoim towarzystwie skrępowani. Mogli postawić na swoistą naturalność w ruchach, w żartach, w skojarzeniach. Nikt nikogo nie kontrolował, przyjemne spędzanie czasu dawało popęd do dalszych działań. Pewnie dlatego ona bez problemowo zgodziła się na spotkanie, na zaręczyny czy na cokolwiek innego... Po prostu tak było dobrze. W tym przyjacielskim układzie zahaczającym o nieco wyższe uczucia. To było magiczne dla Olivera i dlatego to ją poprosił o spędzenie dzisiejszego popołudnia razem. Mogła go uczyć grać na gitarze, mogła nagradzać jego postępy w postaci chociażby "skromnych" pocałunków w policzek. Mogła. Mogła wszystko. Bowiem wydawał się być nią nadal zauroczony. Choć w głowie alarmowała obsesja o imieniu Juno, to przecież co było, a nie jest nie pisze się w rejestr. Stosujmy to, a może razem wyjdziemy na prostą. - Następnym razem na pewno tak zrobię! - Roześmiał się uśmiechając się szeroko, gdy zdejmował kapelusik i odkładał go na fortepian stojący gdzieś w pobliżu. Tym samym ukazał chmarę blond włosów, które jak zwykle stanowiły artystyczny nieład. - Umiesz na czymś grać? Nauczysz mnie? - Zapytał przyglądając się wszystkim instrumentom obecnym w pokoju, choć nie umiał się na nic zdecydować. - Wiesz, w sumie opowiedz mi co słychać u Ciebie, NA SALONACH i w ogóle. Bo aż nie do końca rozumiem. Twoja siostra chyba wróciła nie? Normalnie nie zwróciłbym uwagi, ale jakoś tak chyba widziałem jak szłyście jednym korytarzem. Chyba niedługo ja i Coco też będziemy się tak mijać z daleka. Pamiętaj Scarlett, DZIECKO TO ZAWSZE KONFLIKT. Choć nasze pewnie byłoby superkowe i śliczne! - Znów śmiech, znów uśmiech, znów beztroskość.
Uwiązywanie człowieka na siłę to kiepski pomysł. Doskonale o tym wiedziała. Nie chciała, aby Oliver się dusił w ich relacji. Bardzo chciała, aby czuł się przy niej swobodnie, choć ona przy nim nie czuła się tak do końca. W końcu ją onieśmielał nieco, dotykając tych strun jej duszy, których nikt od jakiegoś czasu nie dotykał. A ona rozbrzmiewała tak, jak mógłby sobie to wymarzyć. W końcu kto jej zabroni? Bała się jednak, iż może za dużo chcieli dać sobie swobody. To ich doprowadziło na koniec związku. Pytanie czy teraz go chcieli na nowo? Czy po prostu mieli ochotę spędzić trochę czasu w swoim towarzystwie? To były dwa przeciwległe bieguny i nie jej osądzać czy któraś z tych dróg jest lepsza. Nie mogła za niego decydować, choć lubiła mieć władzę i to, aby racja była po jej stronie. Nie potrafiła go zniewolić do tego stopnia, aby tańczył jak mu zagra. Raczej pragnęła dla niego dobrego życia, którego mógł nie zaznać poprzez to, co przeżył. Nie miała pojęcia, czy wiedział o niej wszystko. Czy może powinna się przed nim obnażyć. Ale mógł tego nie wytrzymać. W końcu miał swoje problemy. Głównie z siostrami. Nie chciała rzucać mu kamienia na barki. Może kiedyś, kiedy uznają, że to ma sens powiedzą sobie wszystko. A może nie. Tymczasem zaś odłożyła róże na stolik, słuchając tego, co mówił. I zatapiając się myślami w śmiech, który tak u niego uwielbiała. I którego tak dawno nie słyszała. Uśmiechała się więc, jak gdyby wygrała jakiś szalony los na loterii, a opatrzność postanowiła wpuścić do jej mrocznej duszy odrobinę światła. Był dla niej takim światłem, choć nie chciała się przyznawać. I angażować. Bo wiedziała, że to nie ma sensu. Ale fajnie jest czasem pobujać w obłokach i miło spędzić dzień. Przecież taka była. Może jeszcze nie potrafiła chichotać wraz z nim, ale uśmiech miała szeroki. Nawet jej oczy wydawały się być jakieś takie przyjemniejsze. Magia. I cuda panie, cuda! - Na gitarze. Trochę. Chcesz to mogę cię poduczyć. Ale teraz? - spytała, patrząc teraz na Watsona nieco zdziwiona, nie mniej po chwili wzruszyła ramionami i akurat, kiedy zamierzała poukładać sobie w głowie plan działania odnośnie owej nauki, kiedy usłyszała dalsze słowa chłopaka. Mimo szczerej chęci nie potrafiła się gniewać. - U mnie nic ciekawego. Rozbijam się to tu, to tam. A co u ciebie? Cóż, Mandy to ewenement na skalę światową, ale raczej w złym sensie. Nieważne, nie chcę o niej gadać. Mam dosyć jej ataków na mnie. Z Coco też jest aż tak źle? - kontynuowała wypowiedź, by w końcu się zaśmiać. - O tak, nasze dziecko byłoby wspaniałe. I... oryginalne - dodała naprędce, wciąż stojąc przed gryfonem i trochę jakby nie wiedząc, cóż ze sobą zrobić.
Ale takie były życiowe realia. Wchodząc do czyjegoś świata musisz liczyć się z tym, że nie wbijasz na obcy teren z niczym. Wchodzisz tam ze swoim ekosystemem, a połączenie tych dwóch może wydawać się co najmniej toksycznie i niezdrowe. Aczkolwiek czasem konieczne, jeśli rzeczywiście tego chcesz to oboje macie szansę na to by z tego wyjść razem obronną ręką. Oliver nie miał pojęcia jak to jest, ale stracił serce do tak przyziemnych spraw jak związki. Nie lubił nowych ludzi, którzy chcieli mu pomagać. W jego życiu były tylko dwie kobiety na poważnie. I jedna pojechała chujwiegdzie, a druga stała tu przed nim uśmiechając się naturalnie, do niczego nie zmuszona, nie spaczona żadnym z jego pseudo inteligentnych dzieł. Nawet nie wiedziała ile wygrała w momencie gdy się rozstali. To wtedy wszystko zaczęło się pieprzyć w Oliverowym życiu, gdyby przetrwali tamten okres z pewnością nie stałaby tu teraz przed nim śmiejąc się z jego fajnych żartów. Może bardziej szukałaby wyjścia ewakuacyjnego, sposobu na ucieczkę... Wszak nikt nie wiedział, że nadal chodził na terapię i że nadal gówno to dawało, bo on nie umiał się otwierać tak jak było trzeba. Wolał rzucić parę słów na gorąco, symulować ból i potem zniknąć za drzwiami by naparzać pięściami w ścianę, aż do momentu gdy ręce zsinieją, a oczy zajdą łzami... Ale on nie umie tak jak Coco przyjść do kogoś i szczerze mówić. Nie miał tej odwagi, jednak bardzo chciał zrobić dobre wrażenie na każdym. Przecież najgorsze już za nim. Ale którędy teraz? Jaka ścieżka jest właściwa? Czy jest jakaś droga na skróty, która da dobry wynik? Oliver miał zbyt wiele problemów, by wszystkim stawić czoła, a potem odnieść jakieś wielkie zwycięstwo, gdy podniesie się po medal z życia. Przecież na pewno po drugiej stronie dawali coś takiego dla tych, którzy raz po raz dostawali w dupę na tej planecie. Oliver również się śmiał. Nawet dość głośno. Scarlett miała ładny uśmiech, uroczą diastemę i po prostu poprawiała mu humor... Jakaś tam pokrętna logika w jego głowie prosiła oto, żeby tego po prostu nie spierdolił. - Tak. Chcę. Może być teraz. Bo w sumie kiedyś chciałem, ale nie wiem czemu nie wypaliło. - I chyba wcale nie chodziło oto, że nie było stać go na gitarę. Owszem kupił takową, ale sprzedał ją za pół ceny byle gdzie, gdy okazało się, że tam za rogiem jest dobry towar dzięki któremu mógł odlecieć na kilka nocy. - Mam nadzieję, że będziesz cierpliwą nauczycielką i matką dla naszego dziecka. - Rzucił wesoło nie chcąc dotykać instrumentu pierwszy, przecież z pewnością by go zniszczył czy coś. - Nie wiem Scarlett, to pojebane. Bardzo się cieszę, że Charlie wróciła. Bardzo wspiera mnie myśl, że ona jest w murach tego zamku. Bardzo ją kocham. Coco też kocham, ale Coco dużo wymaga i dużo chce. Nie umiem dać jej super szczerych rozmów, bo ja czasem nie mam nic do powiedzenia. Wy kobiety dużo interpretujecie, a ja zdycham jak myślę o wszystkim w większych ilościach kategorii. Jest mi przykro... Siedemnaście lat, dziecko... Ale co ja mogę zrobić Villiersowi? Youngowi wysłałem wszystkie kupy Summer, a potem okazało się, że nie jest ojcem. A teraz co? - Mówił, gdy ta z pewnością przygotowywała się do lekcji.
A może gdyby się wtedy nie rozstali, ich życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Być może stanowiliby zgrany duet, który potrafi w porę zaradzić wszystkim problemom. Swoim, a może i nawet tych najbliższych. Może razem mieliby więcej siły, aby mocować się za barki z życiem i przewrotnością losu. A może rzeczywiście by się chcieli w końcu pozabijać, nie mogąc znieść jeden drugiego. I nieważne, że wcześniej było słodko i miło. Lecz... to wszystko to były tylko gdybania. Żadne z nich nie cofnie czasu, choć nie jest w ogóle powiedziane, że którekolwiek by chciało. Życie SMS było zjebane już na samym początku swego istnienia. Musiałaby się cofnąć do momentu, kiedy miała zostać poczęta. Musiałaby sprawić, aby nigdy się nie narodziła. Nie byłoby wtedy też Mandy. Hogwart nie poznałby więc bliźniaczek Saunders, które raz po raz wywracały jego egzystencję do góry nogami, choć każda chyba w innej kwestii. Czy to byłoby dobre? Bądź złe? Zapewne zdanie będzie się różnić w zależności od tego, kogo spytamy. Nie od dziś wiadomo, że siostry miały i wrogów i przyjaciół. Zapewne i tak nie umiałaby mu pomóc. Nie ingerowała w życie jego sióstr, w zasadzie już dawno się od nich oddaliła. Nie tylko od nich zresztą. Próbowała złapać większy dystans z Oliverem, bojąc się, że znów wdepnie w coś, z czego się nie wygrzebie. Miała dosyć tego, że obiecywała sobie nie wiadomo co, a potem rzeczywistość okazywała się być zgoła inna. Nie miała o to do nikogo pretensji prócz do samej siebie. Stąpała po cienkim lodzie i doskonale o tym wiedziała. Starała się to jednak robić najlepiej jak potrafiła, marząc o tym, aby pozostać na nim jak najdłużej. Z jednej strony miała nadzieję, że było warto, z drugiej... z drugiej wszystko się komplikowało. Saunders pokiwała głową, przyjmując do wiadomości, iż teraz musi wcielić się w rolę nauczycielki. Nie, żeby nie chciała, czy coś z tych rzeczy. Jeżeli to oznaczało dodatkowy czas, jaki może sobie przywłaszczyć w towarzystwie Watsona, to jest jak najbardziej za! W każdym razie podeszła więc do fotela, obok którego stała gitara, by znów ją unieść i odszukać wzrokiem jakiejś kanapy. Potem do niej podeszła, dając znak gryfonowi, aby usiadł koło niej. Było jej tak dziwnie błogo i spokojnie, jak gdyby nic nie mogło zmącić tego, iż ta dwójka miała po prostu spędzić ze sobą trochę czasu. Uśmiechnęła się do chłopaka, chcąc już zacząć naukę, kiedy powiedział coś, co ją autentycznie rozbawiło. Pokręciła z rozbawieniem głową, jak gdyby oglądało się jakiegoś brzdąca, który nabroił, ale to było zbyt urocze, aby go za to karać. W każdym razie wysłuchała go, kiwając głową ze zrozumieniem, choć szczerze mówiąc, ale ten rodzinny dramat był dla niej po prostu nie do ogarnięcia. Chaos w najczystszej postaci. - Postaram się - rzuciła odnośnie pierwszej kwestii, a potem chwilę milczała, zastanawiając się nad czymś intensywnie. - To faktycznie brzmi pojebanie. Myślałeś może o tym, abyście wszyscy poszli na jakąś wpólną terapię? To by pewnie pomogło wam się dogadać - powiedziała, nie będąc świadoma, jak blisko jest poruszenia pewnych ważnych i skrywanych przez Olivera tematów. Nie mniej mówiła poważnie, ale ona sama była za mało empatyczna, za dużo miała na duszy, aby móc to pojąć i podejść do tego właściwie.
Oliver może nigdy nie odważyłby się mówić głośno swoich egzystencjonalnych myśli, ale gdzieś tam w głębi siebie uważał, że wszystko zdarza się po coś, że nawet jeśli twoje życie nie ma sensu i cały czas grasz drugoplanową rolę, to właśnie ta rola może być dla kogoś istotna i czasem możesz istnieć tylko po to, by przejść przez ulicę jakiegoś tam dnia i tutaj twoja historia się kończy, bo zginiesz pod kołami samochodu. To żenująco smutne. Pewnie dlatego nie znamy planu swojego życia tuż po narodzinach, bo czasem bylibyśmy zbyt przerażeni, że nie podołamy, albo odpuścilibyśmy sobie mając wszystko w dupie, bo przecież to co nam powierzył ten na górze, wydaje się być teraz zbyt głupie, by zasługiwało na nasze zaangażowanie. Tak samo co do rozstania Olivera i Scarlett, to Gryffon w pewnym stopniu może żałował. Wszak była do przepiękna Scarlett, aczkolwiek tak musiało się stać, aby przez jakiś tam czas mógł kręcić z Juno, mógł znienawidzić Isoldę, pogratulować Grigoriemu podpalenia tej pani prefekt oraz to wszystko służyło temu, żeby zgłosił się na terapię. Ten łańcuszek był poplątany i może nie do końca ogarnięty, ale tak naprawdę Watson był dumny z tego, co po kolei mu się gdzieś tam przydarzyło tak, że mógł teraz tutaj sobie siedzieć obok niej i gawędzić jednocześnie o ważnych rzeczach, ale wciąż się uśmiechać, jakby oboje chowali przed sobą fakt, że rozmowa jest poważna, że zasługuje na te poważne dekoracje w postaci zaciśnięcia pięści i zmiany tonu głosu. Jakby oboje wiedzieli, że ta scenografia po prostu coś zniszczy, a może i odbierze intymności, więc warto nadal trzymać pewne kwestie na dystans. Oliver nie miał łatwo i od jakiegoś czasu czuł się po prostu przytłoczony wszystkim, co się mu tam po kolei zdarzało i nie dokładnie wiedział po jakie środki już sięgać by to w miarę wyprostować. Okazywało się bowiem, że terapia nie rozwiązywała problemów, kolejne dawki odtruwających eliksirów nie były szczególnie przyjemnym śniadaniem, a życie w postaci jego sióstr wciąż nie było bajkowym, o którym chciałbyś słuchać na dobranoc. I zdecydowanie wolałby, aby jego los wypełnił dźwięk gitary czy coś w tym stylu... Bo to co się działo już teraz było do porzygu żałosne. A gdy usłyszał o terapii wpierw roześmiał się nerwowo, a potem przekształcił to w naturalny odgłos i uśmiechnął się do niej szeroko, wszak na takie aktorstwo wciąż go było stać: - Hm, świetny pomysł. "Cześć, nazywam się Oliver mam dwadzieścia jeden lat i mam dość tego, że moje siostry, albo..." - zabijają ludzi, albo zachodzą w ciążę? - "albo lądują w jakimś gównie, albo obok niego, aby w istocie dobrowolnie w nie wejść." Serio wiele by to zmieniło. Może chcesz zostać naszym psychiatrą? - W sumie to byłoby dość oryginalne spotkanie. - Chyba bez sensu o tym rozmawiać, szczególnie że i tak nie mogę im pomóc. Chyba faktycznie byłoby lepiej, gdybyś zaczęła mnie uczyć grać na gitarze. - Koślawa próba zmiany tematu, gdy gra w "ciepło zimno" wydaje się co raz bliższa rozwiązaniu.
Tak w zasadzie to Scarlett cierpiała. Cierpiała, że nigdy nie mogła być... prawdziwą dziewczyną, cokolwiek to znaczy. Nigdy nie mogła pozwolić sobie na bycie kruchą, wrażliwą istotą, którą panowie otaczaliby opiekuńczym, silnym ramieniem, strzegąc swą królewnę przed wielkimi, strasznymi smokami. Musiała szybko dorosnąć i stawić czoła wadom dorosłości. Tego, iż nie ma nikogo, kto mógłby cię głaskać po główce, za to istnieje całe stado osób, które rzucałoby w ciebie kamieniami dla rozrywki. Musiała być twarda, opanowana i bezwzględna. To nie przyciągało mężczyzn. Nie na dłużej. Fascynowała ich na początku, bo ostrość jej charakteru współgrała z dobrym wyglądem. Idealnie nadawała się na jedną, może dwie noce. Nie była nigdy typem dziewczyny, z którą faceci chcieli być. Nie wzbudzała zaufania, instynktów opiekuńczych, nigdy nie była słodkim cukiereczkiem. Lecz kiedy jej emocje musiały ujść, tłumione przez te wszystkie regułki typu co wypada, a co nie, skutki były opłakane. I nikt nie brał jej na poważnie. W końcu ileż można. Zawsze żałowała, że to wszystko obróciło się w ten sposób. Najgorszym było jednak to, że kiedy znajdywała wreszcie osoby, które widziały w niej coś więcej niż puste opakowanie, to albo im nie wychodziło, albo same w końcu odchodziły. Traciła wiarę w lepsze jutro. A teraz siedziała tu z nim, z osobą, która już dawno powinna o niej zapomnieć. O której ona powinna zapomnieć. Ale się nie dało, bo coś ją do niego ciągnęło. Nie miała pojęcia, co Watson myślał sobie w swojej główce, ale sądziła jednak, że nie myśli w tym momencie o problemach. A przynajmniej nie chciałaby, aby to robił. Nie mniej jednak temat nasunął się sam, więc skoro on tam tak o tym gadał, to widocznie musiało być coś na rzeczy. Współczuła mu. Ona niby też miała rodzeństwo, ale Mandy żyła swoim życiem i ona się w to nie wtrącała. Nie wiedziała, jak bardzo się teraz myli i jak bardzo jej relacje z siostrą ulegną zmianie. Tymczasem zaś dziękowała Merlinowi za to, że nie ruszają ją wybryki krukonki, więc nie musi chodzić teraz przygnębiona jak Oliver, który swoją drogą chyba ma jej za złe to, co właśnie powiedziała. Bo kiedy usłyszała jego śmiech, a potem te ironiczne wstawki na temat tego, co przed chwilą powiedziała, zdenerwowała się. Poczuła się trochę jak dziecko skarcone przez rodziców. Przecież nie rzuciła złym pomysłem. Ludzie tak robią. Sama kiedyś chciała spróbować, ale zawsze tchórzyła. Nie rozumiała więc tego jego słów, tonu i w ogóle ostatni tekst rzucił nią o ścianę. Coś w stylu dobra, zamknij się, bo pieprzysz głupoty, lepiej ugotuj obiad. Tak to się przedstawiało w jej blond główce, więc zacisnęła usta w wąską linię, co nie zwiastowało niczego dobrego. - To może posadź wreszcie ten swój chuderlawy tyłek - rzuciła szorstko, układając gitarę na kolanach, co by przeczekać pierwszą falę złości, która zalewała ją niemal po uszy i nie wiedziała, którędy uciec. Już zamierzała wydobyć z instrumentu jeden dźwięk i coś mu wytłumaczyć, kiedy pewna myśl zaświtała jej pod kopułą, więc zdjęła dłoń z gryfu, by spojrzeć na chłopaka. - Swoją drogą chyba musisz chodzić na te wszystkie terapie, skoro tak wiele wiesz o ich skuteczności. A raczej ich braku - stwierdziła, uśmiechając się kwaśno. Dobrze, może nie planowała tego wszystkiego, ale to był chyba mechanizm obronny na atak. Niefortunnie się to wszystko toczyło, ale Ollie powinien zdawać sobie sprawę, że ze Saunders nigdy nie jest łatwo.
W tej jednej kwestii byli do siebie bliźniaczo podobni. Zarówno on, jak i ona musieli po prostu przed światem udawać, przyodziewać często niewygodne maski, co by tylko jakoś wyjść na prostą, nawet gdy będzie po prostu żałośnie źle. Nadal będą musieli próbować. Nadal. I nikt im nie pomoże, bo każdy ma swoje kłopoty. Ona miała Mandy, która żyła własnym życiem i to z jednej strony musiało być przytłaczające, ale z drugiej... Czy on nie chciałby, aby Coco i Charlie wiodły swój los bezpiecznie gdzieś nawet jeśli dalej od niego? Oczywiście wcale nie było powiedziane, że drugiej Saunders wszystko układało się bajkowo i w ogóle cudowna z niej dziewoja czy coś. Absolutnie. Oliver pamiętał, że swego czasu kolegował się z Krukonką i nawet przyszła do niego w odwiedziny z czego wspólnie zjedli pizzę, ale nigdy nie więcej między nimi nie było. Nie żałował tego. Nie miał parcia na zaliczenie obydwu Saunders. Jedna mu całkowicie wystarczyła i została w jego głowie na długo. Nawet jeśli ta druga była fizycznie identyczna, to nadal była tylko koleżanką. Potem kontakt się urwał, a Watson nawet nie fatygował się po to, by to jakoś odbudować. Wszak to wtedy zaczęły się jego problemy z tym całym bałaganem w postaci wszystkiego, co dziś stanowiło chaos nie do ogarnięcia. Uśmiechnąwszy się słabo do Scarlett maskował wszystko, co teraz w jego głowie majaczyło. A był to zbitek słów układający się mniej więcej w coś w stylu: - ona wie. - co wie? - wie wszystko. - widzę to po niej. Rozbita jaźń na dwa, aby ktoś mógł mu doradzić i mógł z kimś pogadać. Bo przecież nikt inny nie miał czasu, nikt się nie fatygował, nikogo nie chciał obarczać sobą, bo po co? To może stąd ten dialog w odpowiedzi dla którego zacisnął dłonie w pięści, lecz zrobił to mimowolnie, odruch bezwarunkowy podyktowany przyspieszonym biciem serca i drobnym strachem gdzieś tam na horyzoncie. - Zresztą i tak wiem, że mój chuderlawy tyłek to coś, co Cię podnieca. Przyznaj się Scarlett! - I tu poruszył znacząco brwiami przy czym delikatnie pchnął ją swoim ramieniem na znak tej tajemnej rozmowy, kiedy to z pewnością wypowiadała ku niemu same pochlebne słowa wywyższające go co najmniej do rangi bożyszcza. - A BROŃ CIĘ PANIE BOŻE. CZY TY CHCESZ MNIE WSADZIĆ DO CZUBKÓW?!!! - Rzucił oburzony wybuchając śmiechem, bo przecież on wcale nie uważał siebie za wariata, wcale nie łykał tabletek przy nadzorze lekarki i wcale nie był kontrolowany na każdym kroku jak dziecko przez obcych sobie ludzi. Tak bardzo chciał uciec teraz od tego dręczącego tematu. - To na czym polega ten brzdęk brzdęk?! - Spytał zerkając z silnym zaciekawieniem na gitarę!
Chyba za mało o sobie wiedzieli. Może gdyby zechcieli się bardziej poznać... może nie byłoby tylu niedomówień. Może każde z nich nie bałoby się wypowiedzieć tych paru magicznych słów o tym, jak im źle było w życiu, bądź też wciąż jest. Niby znają się tyle czasu, niby kiedyś ze sobą byli, ale wciąż nie potrafią się porozumieć tak właściwie. Nie miała pojęcia, do czego to zmierza. Ten słaby uśmiech chłopaka, który był jej tak bliski, mimo wszystko. Mimo splotu niefortunnych wydarzeń, które przeszkadzały im w normalny koegzystowaniu. Ale przecież wierzyła, że teraz to naprawią. Choć mówił takie przykre rzeczy, a potem na nią krzyczał. Patrzyła na niego z cieniem nadziei w spojrzeniu. Nadziei na to, że los się odmieni, że oni się odmienią. Żałowała czasem, że nie jest jego siostrą, której mógłby wszystko wyrzucić. Była tylko Saunders, która przewinęła się przez jego życie, ale to nie było wcale ważnym epizodem. Spotkali się w szpitalu, potem kochali się w Kanadzie, by po długiej przerwie znaleźć się tutaj, z jakimiś zaręczynami, które były żartem, a w który wszyscy wierzyli. Nawet ona, choć to przecież miało ją zgubić. Nie wiedziała, o czym teraz myślał. Ale obserwowała go, jak gdyby spojrzenie miało wydobyć wszelakie informacje na wierzch. Czekała na to, ale musiała się zawieść. Watson był specyficzny. Ale to jak chyba każdy w tej szkole. Każdy miał w sobie coś rozpoznawalnego, swoje unikalne reakcje na dane sytuacje. Nie miała pojęcia już, czy mówi serio, złości się czy żartuje. To była wielka zagadka. A ona tak dawno z nim na dłużej nie przebywała, że zapomniała o tym, co go tak bardzo charakteryzuje. Uśmiechnęła się dziwnie, po czym zrezygnowana pokiwała głową, spuszczając wzrok na swoje stopy. Bardzo interesujące skądinąd. - Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej. Ale wolę to, co masz bardziej z przodu - rzuciła, próbując ukryć rozbawienie, dlatego głowę podniosła dopiero po chwili. To nie miało sensu. Ale to właśnie w nim uwielbiała. Tą całą bezsensowność reakcji, których nie można przypisać do żadnego, konkretnego schematu. To przeczyło jej analitycznemu umysłowi i bycia cholerną realistką, ale to nic. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. - Nie, chciałam cię posadzić na kanapie, obok mnie - odparła spokojnie, widząc, jak bardzo chce zmienić temat, którym ona go katowała. Coś musiało być na rzeczy, ale tą myśl zachowała dla siebie. Miała ochotę go przytulić, poczuć jego bliskość, bo tak bardzo jej potrzebowała. Ale widocznie dziś nie uzyska już niczego. Zamiast tego tłumaczyła mu, jak należy trzymać gitarę, jak działają nuty i gdzie oraz co należy przyciskać na tabulatorze. Była skupiona, chcąc zająć na chwilę czymś swoje myśli, które krążyły wokół nie tego, co potrzeba.
Czasem tak jest, że gdy kiedyś więcej nas z kimś łączyło i spotykamy go po X czasu, to nieco jesteśmy zdziwieni tym ile nowych nawyków nabył i jakie rzeczy nas denerwowały w danej personie, co jedynie ingeruje w przebieg spotkania, a finalnie niszczy sielankową atmosferę. Ale przecież wszystko leży w naszych rękach. Może jeszcze zdążą się przed sobą otworzyć, przestaną wspominać dawny związek i rozpoczną zupełnie coś nowego? Wszak wszystko może dziś i jutro do nich należeć, wystarczy po prostu w odpowiednim momencie wyciągnąć ręce do góry. Tak... Zdecydowanie tak trzeba zrobić. Trochę motywacji, trochę wzajemnych podskoków i starć, a potem wszystko może dać się na nowo znajome, dobre, ciepłe. Podpisane ich imionami, może kiedyś nazwiskiem, które będą wspólnie dzielić. Oliver patrzył na nią z zainteresowaniem. Scarlett była dziewczyną, której chciał imponować, chciałby kimś z kim nie tyle co trzeba będzie konkurować, ale kimś na kim ona będzie mogła polegać nie musząc machać ręką, by ominąć tą ofiarę i zwyczajnie poradzić sobie sama. Oby nie. Oliver nigdy nie chciał być niczyim ciężarem, może dlatego nie wpadł jeszcze na genialny pomysł, aby opowiedzieć jej to co zdarzało mu się od dłuższego czasu, co go bolało. Po prostu wiecie... Po prostu czasem brakowało mu tej odwagi, bo pozory onieśmielały. Bał się być może tego, że po prostu ta rozmowa okaże się dla obojga zbyt ciężka. I wcale nie chodziło oto, że Scarlett jest jakąś tam dziewczyną, którą zaliczył i do widzenia. Wszak nigdy nie myślał o niej w takich kategoriach, po prostu... Po prostu nie panował nad wszystkim, bardzo chciał ją przytulić, zaufać. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie czuł się wobec siebie fair, by korzystać z życia w ten sposób. Zatem gdy ona próbowała go uczyć grać na gitarze, on raz po raz wybuchał śmiechem, bo przecież nic mu prawie nie wychodziło poza pobrzękiwaniem bezsensu. A kiedyś naprawdę chciał się nauczyć grać, głupie marzenia, prawda? W końcu jednak oboje zadecydowali o tym, że należy już stąd pójść. Kto wie, może na spacer, a może po prostu gdzieś dalej... Chociażby na kolację do Wielkiej Sali.
Kyo często tutaj przychodził aby oddać się temu co tak bardzo lubi a o czym tak naprawdę nikt nie wiedział. W sumie wiele osób mogło by się zastanowić dlaczego chłopak nigdy nie wspomina o tym, że jest uzdolniony muzycznie. Może dlatego, że za tym idzie ukazanie swojej wrażliwej strony którą jak by na to nie spojrzeć posiadał. Jeżeli pokazywało się to jakim się jest naprawdę była większa szansa na zranienie. Tego się nauczył przez te wszystkie lata. Tylko był jeden problem. Jeżeli człowiek za długo będzie udawał kogoś innego, to może już nigdy nie być sobą. Kyohei doszedł w końcu do tych drzwi i pchnął je lekko. Zajrzał niepewnie do środka a kiedy upewnił się, że nikogo nie ma wszedł i zamknął delikatnie za sobą drzwi. Uśmiechnął się delikatnie i zaczął przechadzać się po sali. W końcu zasiadł przy pianinie i przejechał delikatnie palcami po białych lśniących klawiszach. Dla niego pianino zawsze wydawało najpiękniejszy dźwięk. Przymknął delikatnie oczy i z pamięci zaczął wygrywać TAKĄ melodię. Przez ten cały czas nie otwierał oczu. Wyglądało na to, że naprawdę dobrze znał ułożenie klawiszy.
Jak można zgubić swoje ulubione karty w pokoju muzycznym? No jak można? Cóż, najwyraźniej można, bo ja dokładnie to zrobiłam- zostawiłam te cholerne karty w pokoju muzycznym! Zauważyłam ich brak właściwie przypadkowo, przez nudę. Bo naprawdę w tym pokoju wspólnym jest czasem strasznie nudno. No ale w każdym bądź razie, chciałam sobie pobudować domki z kart, albo poćwiczyć nowe sztuczki. A tu proszę- nie ma! Przeanalizowałam więc ostatnie miejsca, w których byłam i doszłam do wniosku, że muszą być tutaj. Przebiegłam schodami na piąte piętro, po drodze gubiąc się kilka razy. Byłam tu już od piątej klasy, a dalej miałam problem z tymi głupimi schodami. Niedorzeczność. Otworzyłam w końcu ciuchutko drzwi do sali muzycznej. W końcu, ktoś mógł tu być, a ja nie chciałam przeszkadzać. No i oczywiście było zajęte. Na dźwięki melodii stanęłam jak wryta, a na moich ustach zabłądził delikatny uśmiech. Oparłam się o framugę drzwi, starając się wydawać z siebie jak najmniej odgłosów. Wpatrywałam się w chłopaka, słuchając uważnie melodii. Kiedy skończył grać, powiedziałam: - Pięknie grasz -na co on delikatnie podskoczył. Mimowolnie zaśmiałam się lekko.- Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. Przyszłam tylko po karty, zgubiłam je. Nie widziałeś ich może? -Podeszłam swobodnie do chłopaka, jednak nie za blisko. Różni są ludzie, prawda?
Chłopak nie dość, że podskoczył to jeszcze gwałtownie zamkną klapę od pianina i po prostu udał, że kompletnie nic nie robił. -Ja...nie...no- Zaczął się jąkać, jednak po chwili zdał sobie sprawę z tego co robi. Zachowywał się jak kretyn. Tak też odchrząknął tylko cicho i odgarnął sobie parę kosmyków włosów z oczu. -Sądzisz, że nie mam nic innego do roboty niż oglądanie się za jakimiś kartami- Mruknął cicho i wstał ze swojego miejsca wkładając sobie ręce do kieszeni. Po chwilce westchnął ciężko i zmierzył dziewczynę stosunkowo dziwnym spojrzeniem. -Nie, nie widziałem- W sumie pytać się go o takie rzeczy to tak jak by zapytać się czy widział różowego jednorożca. Oparł się spokojnie o przyjemnie chłodną ścianę i wbijał swoje brązowe ślepia w dziewczynę. W sumie jako jej nie kojarzył....chociaż nie oszukujmy się on tak naprawdę nie kojarzył połowy ludzi w tej szkole. Był takim wyrzutkiem który zawsze jest sam, a nikt inny nie chce się do niego zbliżyć bo boi się o swoje zęby.
Zachichotałam, widząc jego reakcję. Wyruszyłam tylko ramionami, uśmiechając się wesoło. Miałam dzisiaj dobry dzień, chociaż dla mnie wiele było takich dni. W.każdym znajdowałam coś, czym możnaby się cieszyć. - No tak, gdybym ja tak świetnie grała, to nie zajmowałabym się karcianymi sztuczkami -powiedziałam z rozbawieniem, ignorując jego dziwne spojrzenie. Rozejrzalam się z konsternacją po sali. Zaczęłam chodzić po pokoju w poszukiwaniu zguby. Właściwie to przemykalam między kolejnymi instrumentami i wyposażeniem jak mrówka, która jest właśnie w trakcie jakiejś gorączkowej pracy. - Gdzieś tu muszą być, gdzieś muszą być -mamrotalam pod nosem, marszczac brwi z irytacją. Czemu zawsze wszystko gubilam?! W końcu zwrociłam się do chłopaka, a na mojej twarzy widać było frustrację.- Mógłbyś mi pomoc, bardzo proszę? To były moje ulubione, bardzo mi na nich zależy -jeknelam bałaganie, unoszac dłonie jak do modlitwy. Uśmiechnęłam się niepewnie. Chłopak wydawał się dość chłodny, ale może mi pomoże?
-Nie mój problem jeżeli je zgubiłaś....po za tym to tylko karty takich można kupić od groma- Mruknął i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. A co jak zgubiła to niech sam sobie szuka, ale po chwili odezwał się w jego głowie cichy głosik. -Weź jej pomóż nie bądź chamem- Cóż Kyo chciał czy nie musiał się z tym zgodzić. W rzeczywistości chamem nie był, chociaż wszyscy z takiego go uważali. A pewnie to było spowodowane tym, że wierzyli w to co widzą, ale czy można ich winić. Westchnął tylko ciężko i wyciągnął różdżkę. -Nie do wiary, że jesteś czarownicą- W sumie to, że jej do głowy nie przyszło użycie zaklęcia to naprawdę dziwne. -Accio karty- Mruknął cicho a po chwili do jego ręki wleciała talia kart. -O te chodzi ?- Zapytał się i przyjrzał się uważnie temu co trzymał w dłoni.
Na jego słowa nawet się nie poruszyłam. Zesztywniałam tylko delikatnie, a w moich oczach dało się widzieć swego rodzaju... Wyrzut? No bo,kurcze blade, nie można do wszystkiego i wszystkich podchodzić negatywnie. Przede wszystkim, że ja nie robiłam mu nic złego. Wręcz przeciwnie, byłam bardzo miła! Ale może miał jakieś problemy? Kto to wie, lepiej nikogo nie osądzać, jak się go nie zna. Dlatego uśmiechnęłam się delikatnie i wyjaśniłam: - Dostalam je od ojca, więc dla mnie są ważne. Wyjątkowe.[b] -Prawda była taka, że nie miałam dobrych kontaktów z ojcem, więc ten prezent od niego dużo dla mnie znaczył. Widząc jego kolejne poczynania, uderzyłam się z zażenowaniem w czoło. Mieszkanie w głównie mugolakiej rodzinie dawało się we znaki. - [b]Tez w to nie wierzę -wymamrotałam i westchnęłam. Na moje policzki wstąpił delikatny rumieniec, kiedy podeszłam do niego i wzięłam karty.- Tak, te. Bardzo dziękuję, ale ze mnie debil -powiedziałam niepewnie, jednak w moim głosie dało się wyczuć nutę wesołości.- A jak się nazywa mój wybawca? -spytałam, tym razem ze śmiechem. Po chwili zastanawiałam się jednak, czy to nie był przypadkiem zły ruch. Chłopak chyba nie miał poczucia humoru.
-Nie sposób się z tym nie zgodzić- No tak pewnie dziewczyna spodziewała się tego, że chłopak zacznie zaprzeczać....mówić, że nie jest debilem, że każdemu się zdarza.....no cóż trzeba wziąć pod uwagę to z kim się w tej chwili rozmawiało. Kyo nie był złym chłopakiem, ale na pewno denerwującym i stosunkowo trudnym do rozszyfrowania. A wszystko przez ten wielki mur który zbudował wokół siebie. -Możesz mnie tak nie nazywać bo to brzmi głupio- Powiedział oddając dziewczynie te papierki które dla niego nie przedstawiały żadnej nawet najmniejszej wartości. -Takano Kyohei- Przedstawił się i westchnął cicho. -A ty ?- Spora była szansa na to, że po prostu nie zapamięta imienia dziewczyny, ale te podstawowe zasady grzeczności miał. Chociaż tak naprawdę to imię nie wiele go interesowało bo pewnie szansa na ponowne spotkanie będzie niewielka.
Florence Lacroix wiedziała o tej sali od lat, a może odkryła ją dopiero dzisiaj. W każdym razie, jednym z instrumentów, które znajdowały się w Pokoju Muzycznym był fortepian, a Florence tak dawno na nim nie grała, że od razu zasiadła na stołku i zaraz pod wpływem jej palców zaczeła powstawać melodia. Korytarzem akurat przechodziła Karishma Ashwina Meen i zaciekawiona, zajrzała do środka. Akurat to co usłyszała obudziło w niej wspomnienia chwil spędzanych kiedyś z tatą.
Karishma jak zwykle nie mogła wysiedzieć w pokoju wspólnym. Wszyscy odrabiali prace domowe i nie mieli czasu na jej wesoły humor. Tak więc wyszła na korytarz, by poszuka kogoś lub czegoś ciekawego.gdy przechodziła korytarzem na piątym piętrze usłyszała dźwięki fortepianu. Po chwili rozpoznała melodię, i prawie stanęła w miejscu. To była kołysanka którą grał jej tata dy miała koszmary, nie ważne ile miała wtedy lat. Gdyby nie nagranie, tej melodii prawdopodobnie nigdy by nie zasnęła po jego śmierci. Cicho jak myszka, by nie przeszkodzić grajkowi wślizgnęła się do pokoju i usiadła w kącie słuchając ze wzruszeniem i radością na twarzy. Zamknęła oczy i przypomniała sobie tatę, jak grał jej by zasnęła w burzową noc. Ojciec nauczył ją wtedy, że nawet deszcz i grzmoty mogą tworzyć swego rodzaju muzykę. Mimo, że był z zawodu uzdrowicielem i kochał to co robił, to jego drugą pasją była muzyka i próbą ją przekazać swojej ukochanej córce. To dzięki niemu Karishma znajduje ukojenie w muzyce, mimo, że sama nie śpiewa ani na niczym nie gra.
Sunny dziś obudziła się w kiepskim nastroju. Miała smutny wyraz twarzy i nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Po porannej toalecie ubrała się w sportowe ubranko bo na takie miała dziś ochotę. Rozczesała długie kasztanowe włosy, które luźno opadły na jej ramiona. Westchnęła cichutko przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Kiedyś.. gdyby miała taki humor tańczyła by, żeby sobie go poprawić, teraz.. Mogła jedynie usiąść w kąciku i użalać się nad sobą. Od kąt przeniosła się do Hogwartu nie tańczyła. Dlaczego? Miała swoje powody. Nie potrafiła już tańczyć tak jak kiedyś, po prostu nie umiała. Wyszła ze swojego pokoju i udała się wolnym krokiem na Piąte Piętro. Stanęła przed wielkimi drzwiami i pchnęła je mocno. Drzwi ustąpiły i znalazła się w dużym pomieszczeniu, pełnym instrumentów. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się dookoła i westchnęła cichutko. Potrzebowała muzyki by się odstresować, jak na zawołanie w pomieszczeniu rozległ się dźwięk fortepianu, skrzypiec i harfy. Zamknęła powieki i zaczęła powoli oddychać wsłuchując się w muzykę. Czy potrafiła jeszcze tańczyć? Czy potrafiła oddać się muzyce? Dźwięki instrumentów tworzyły śliczną melodię przeszywającą ciał Puchonki. Po chwili odważyła się na coś czego nie robiła od ponad 3 lat. Zrobiła pierwszy krok, potem drugi.. kolejny i kolejny. Kroki ciemnowłosej układały się w płynne ruchy niczym wirujące płatki śniegu za oknem. Nadal z zamkniętymi oczyma robiła kolejne kroki oddając się całkowicie melodii, która rozbrzmiewała w pomieszczeniu. Jednak potrafiła to zrobić, może nie tak jak kiedyś, ale potrafiła. To było ważne. Na jej porcelanowej twarzyczce pojawił się delikatny uśmiech, który już nie zniknął. Sunny mimo, ze czuła iż wszystkie jej ruchy układają się w śliczny zgrabny taniec nie otworzyła oczu. Wyobrażała sobie siebie tańczącą na polanie pokrytej białym puchem. Wirujące jak ona płatki śniegu opadały na jej ciemne włosy, zaróżowione policzki, nosek, rzęsy, ramiona. Czuła się taka wolna, nit nie mówił jej co ma robić, nikt nic nie mówił. Tylko ona i muzyka, to się teraz liczyło!
//To w sumie trochę jak brazylijska telenowela, ale czemu nie! Wybacz, że krótko, ale nie mam weny jakoś.//
Edward lubił pojawiać się w miejscach w których coś się działo. Jednakże, dzisiejszego dnia obudził się nieco padnięty. Chłopak uczesał się, co nie zmieniało faktu, że włosy nadal opadały mu na twarz. Na sobie miał ciemne spodnie, białą koszulę i marynarkę. Lubił ubierać się elegancko i tak jakoś mu zostało. Czemu pojawił się tutaj? Otóż taki miał kaprys. Może chciał sobie poćwiczyć, może tylko posłuchać. Stawiał swoje kroki delikatnie, niemal bezszelestnie. Po chichu otworzył drzwi, aczkolwiek nie zapukał. To - a raczej kogo - zobaczył w środku wywołało na jego twarzy dziwaczny wyraz. Co ona tu robiła? Nie powinna być… We Francji? Czy gdzieś tam. Ed uśmiechnął się pod nosem. Nie postanowił się przywitać. Nie powiedział ani słowa. Chwycił natomiast skrzypce i musnął smyczkiem ich struny. Grał jakąś melodię i patrzył jak Sunny tańczy. Ciekawe spotkanie, doprawdy. Nuty i dźwięki wydobywały się spod jego palców, powoli tworząc jedną całość, jedną melodię, współgrającą z innymi.
Puchonka poruszała się z gracją i delikatnością ostrożnie wykonując każdy kolejny krok. Nagle poczuła dziwny niepokój. Zatrzymała się przerywając taniec i powoli otworzyła oczka odwracając się w stronę drzwi. To co zobaczyła, a raczej kogo zobaczyła było szokiem. Uśmiech z jej twarzy natychmiast zniknął, a zamiast niego pojawiła się obojętność i zdziwienie. Stała w milczeniu wpatrując się w chłopaka szeroko otwartymi oczyma. Nie wiedziała jak ma zareagować, co powiedzieć, co zrobić. Po prostu stała i patrzyła. Patrzyła na osobę, przez którą rzuciła taniec, porzuciła soje marzenia, swój sens życia. Dlaczego spotkali się akurat tera? Akurat w tej chwili gdy postanowiła się przełamać i spróbować zatańczyć? W ogóle skąd on się tu do cholery wziął?! -Dlaczego? -wyszeptała cichutko wciąż się w niego wpatrując. O co właściwie pytała? "Dlaczego odszedł? Dlaczego ją zostawił? Dlaczego wrócił? Dlaczego nie wyszedł widząc ją tutaj? Dlaczego nic nie mówi? Dlaczego na nią patrzy? DLACZEGO?" Do oczu Sunny zaczęły napływać łzy bezsilności, smutku, żalu..nienawiści? -Dlaczego? -ponownie wyszeptała to jakże znienawidzone przez siebie słowo. Co miała zrobić? Podbiec do niego i zacząć okładać go pięściami? Rzucić mu się w ramiona? A może usiąść na ziemi i płakać? Albo nie, nie lepiej wybiec z sali i zamknąć się w swoim pokoju! To był idealny pomysł. Wszystko zniszczył jeden chłopak. Jej marzenia, jej życie, jej pasję i miłość do tańca. Wszystko zniszczył..
Zdarzało się, że raz w tygodniu (najczęściej co wtorek) pojawiałam się w Pokoju Muzycznym - dyskretnie i całkiem sama. Nie chciałam, by ktokolwiek mi przeszkadzał. Bardzo pragnęłam spokoju, ciszy (choć nie do końca). Właśnie dlatego, że nie zależało mi na jakimkolwiek kontakcie z kimkolwiek byłam dzisiaj kompletnie „niezrobiona”. Włosy spięłam w szybką kitkę nie zastanawiając się nawet nad jej ładem i składem. Na sobie miałam krótkie spodenki, skarpetki (jakoś ostatnio po lekcji spodobało mi się bieganie na boso), zwykły t-shirt i długi sweter. Lekki makijaż, który mi został z dnia poprzedniego przykrywał jakiejś drobne niedoskonałości, więc chociaż tyle. W każdym razie właśnie w takim stanie dotarłam do pokoju muzycznego, a tu? Doskonale widziałam, co mogę zrobić. Nie potrafię grać na instrumentach, to też jedyne co mogło bez problemu znaleźć się w zasięgu moich rąk to bęben. Niewielki, służył mi tylko do wybijania rytmu. Jakiego rytmu? Niektórzy wiedzą, że śpiewam. Temu się teraz oddałam. Liczyło się tylko to. Tylko ja, moja muzyka i czas jaki tu spędzę.
- Nie, kto wie jak to jest? Za tymi oczami Za tą maską Chciałabym, żebyśmy mogli zacząć od nowa I cofnąć czas By naprawić przeszłość
Siedziałam tak z zamkniętymi oczami wybijając banalny rytm na trzy. Akustyka w tym miejscu była doskonała. Słyszałam swój każdy nawet najmniejszy błąd i starałam się go korygować w następnym refrenie. Chcę dojść do perfekcji. To jedyne, co potrafię tak mi się wydaję. Nie jestem ani rozrywkowa, ani uzdolniona. Cieszę się z takich momentów. Mogę nie myśleć, mogę się zatracić. To tylko krótkich chwil, które pozwalają mi przetrwać cały następny tydzień.
- Teraz gubię się w moim umyśle Nie chcę się ukrywać Ale nie mogę uciec
Jak każdego dnia Auréle szukał ustronnego miejsca, w którym będzie mógł odpocząć i zatonąć w świecie muzyki. Ostatnio każdy mu przerywał chwilę samotności, przez co nie mógł do końca się rozluźnić. Ale nie można całkowicie się odseparować od ludzi… nawet nie koniecznie miał to im za złe. Może to przerywanie jego samotności wychodziło mu na dobre? Stawał się odrobinę bardziej… ludzki? Nie to głupie. Był człowiekiem, takim jak każdy. Więc dlaczego odczuwał to w taki sposób? W zamyśleniu szedł przed siebie do momentu, aż do jego uszu dobiegły wspaniałe dźwięki. Bez zastanowienia ruszył w tamtym kierunku. Słyszał jak ktoś wybija rytm na bębnie, a kiedy chciał nacisnąć klamkę, usłyszał śpiew. Skądś znam ten głos – tylko te słowa pojawiły się w jego głowie. Wpatrywał się w drzwi zdezorientowany, po czym westchnął pod nosem i uśmiechnął się. Wyciągnął gitarę i oparł się o ścianę, obok drzwi. Wyczuł odpowiedni moment i wszedł jako akompaniament. Nie śpiewał. Nie miał do tego talentu, a raczej tak mu się wydawało. Chciał tylko pomóc jej, chociaż w taki sposób. Zamknął oczy i pozwolił się ponieść piosence.
Śpiew trwał i trwał. Coraz bardziej topiłam się w swoim własnym świecie. To w takich chwilach człowiek chce odciąć się od wszystkiego, a jednocześnie napada go setka myśli. Chciałam wiedzieć co teraz będzie. Wróciłam z ferii praktycznie bez jakichkolwiek nowych doświadczeń. Spodziewałam się wielkiego „Wow”, a wyszło jak zwykle. Czuję się jak jakaś dziura, do której wpada wszystko co popadnie bez większego sensu. Jak to jest, że wszyscy wokoło mnie mają jakieś pasje, zainteresowania, cele, a ja pozostaje w miejscu? Niedługo skończę szkołę. Przeraża mnie to, że wyjdę stąd wiedząc, że potrafię jedynie OPCM. Wyjdę stąd będąc nadal w ograniczony kręgu znajomych, z czego większość za mną nie przepada, lub ja za nimi (najczęściej jednak to drugie). No właśnie, à propos znajomych... Usłyszałam te dźwięki zza ściany. W pierwszej chwili zaskoczona pomyliłam się, ale już po chwili słysząc gitarę sama wróciłam do rytmu. Nie wiem, komu się nudziło, że też postanowił zająć się akompaniowaniem mi, ale nie interesowało mnie to. Uśmiechnęłam się pod nosem. Znam wiele osób utalentowanych na tyle, by tu się pojawiać. Wstałam i podeszłam do ściany chcąc lepiej słyszeć. Nie przerywałam śpiewania. Oparłam się o nią (nawet nie wiedziałam, że w tym samym miejscu co ów przybysz). Ja go słyszałam lepiej, a on mógł lepiej usłyszeć mnie. Myślę, że nas oboje okryła ta chwila na dłuższy moment. O ile trudno jest słyszeć emocje podczas gry na instrumencie, to tutaj miałam wrażenie, że było ich wiele.
- Pod tym wszystkim Ciągle jestem jedyną którą kochasz Ciągle jedyną o której śnisz Pod tym wszystkim Tęsknię za Tobą tak bardzo Kochanie nie poddawaj się Nie poddawaj się...
Ucichłam. Gdy tak sobie myślę, najbliższą mi osobą, która gra na gitarze jest Skylar. Zniknął on jednak po naszym spotkaniu w pociągu. Unikał mnie? Typowe. Westchnęłam cicho. I tak oto kolejny mój związek nie przetrwał nawet miesiąca, a w pewnym sensie nawet się nie zaczął.
Och czemu los stwarza takie trudne sytuację? Dlaczego tak bardzo lubi utrudniać życie ludziom? Gdyby chłopak wiedział jaka czego go przyszłość próbowałby jej uniknąć, chciałby ją pokonać, ale czy udałoby mu się to? Może skończyłby jak Edyp? Teraz nie było to dla niego ważne, może to i dobrze. Auréle stał pod ścianą i grał. Był bardzo zaangażowany w tą sytuację, zwłaszcza, że usłyszał, że dziewczyna do niego podeszła, by mógł lepiej się do niej dopasować. Uśmiechnął się pod nosem i grał. Również zaczął czuć te emocje, które oplatały każde słowo, które trafiało prosto w jego serce. - Pod tym wszystkim Ciągle jestem jedyną którą kochasz Ciągle jedyną o której śnisz Pod tym wszystkim Tęsknię za Tobą tak bardzo Kochanie nie poddawaj się Nie poddawaj się... Czuł, że traci kontrolę, czuł, że dzieje się z nim coś złego. Zarumienił się i przestał grać, W TYM SAMYM MOMENCIE, co ona przestała śpiewać. Wlepił zakłopotane spojrzenie w podłogę i spojrzał na drzwi od pokoju muzycznego. Zagryzł wargę i zaczął odchodzić bez słowa. Początkowo chciał wejść i pokazać jej, że mogą się dogadać, wystarczy tylko chcieć, ale coś w nim pękło i nie mógł spojrzeć w jej oczy. Jeżeli dziewczyna wyszła w poszukiwaniu grającego pana, mogła tylko zobaczyć znikające plecy, za zakrętem. Znajome plecy, ale czy na pewno to był on? To już pozostawiam myślą panienki Blanco.