Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Cass wzruszyła ramionami i przeciągnęła się. Fakt, było tu całkiem fajnie, ale Ślizgonka wręcz kipiała energią i nie wytrzymałaby długo w tak spokojnym miejscu. Robiłam... wiele rzeczy. Siedziałam na dachu, tańczyłam w deszczu, troche wagarowałam... i mnóstwo innych rzeczy, których robić nie powinnam. Wiesz jaka jestem. Nie lubię nic nie robienia. Uśmiechnęła się szeroko, szczerząc śnieżnobiałe ząbki. - A co u ciebie? Jak Ci minęły te tygodnie? Znaczy... co robiłaś w przerwach pomiędzy chodzeniem na lekcje a uczeniem się, hm? - tylko się z nią droczyła. Tori nie była kujonkiem, i Cassie dobrze o tym wiedziała. Jednak nie mogła się powstrzymać. Taki już jej charakterek. Co poradzić ?
Zachichotałam. Tak właśnie myślałam, te właśnie czynności były w stylu Cassie. Taniec w deszczu chodzenie po dachu. Cassandra łamała wiele zasad i było jej z tym dobrze. Jest tak do mnie podobna że to aż nieprawdopodobne. -Ja? Tak, codziennie chodziłam na lekcje i nocami odrabiałam prace domowe. -wyznałam bardzo poważnie po czym wybuchnęłam śmiechem. Oczywiście żadna z tych rzeczy nie była prawdą. -W sumie to co zwykle. Nocami i dniami spacerowałam po błoniach, po zamku, włóczyłam się tu i tam, izolowałam się od ludzi, fotografowałam, rysowałam...Nie dalej jak tydzień temu coś mnie tknęło i przestałam się izolować. Spotkałam się nawet z Quai, no wiesz, moją dobrą znajomą. Ba, byłam na dwóch lekcjach! Ostatni raz na lekcjach byłam w piątej klasie. I to tylko po to, żeby jakoś zdać sumy. Nie wiem jakim cudem zdałam je aż tak dobrze, wtedy wcale nie miałam do nich głowy...Ale fajnie było tak znowu siedzieć w klasie i rozmawiać z kimś. Szczególnie że to były moje ukochane lekcje, eliksiry i OPMCM. No i to chyba wszystko co robiłam. -przeciągnęłam się i spojrzałam na przyjaciółkę.
Ach, pokój muzyczny! Ekierka już od dłuższego czasu szukał jakiegoś miejsca, w którym mógłby wydobyć z siebie artystę w nim drzemiącego! Co prawda nie wiem, skąd u niego taki pomysł, ale wszyscy wiedzą, że ten uroczy jegomość ma nierówno pod sufitem. Miał nadzieję, że tym razem mu się powiedzie - wcześniej próbował go rozbudzić na wiele sposobów, a i niektórzy mu w tym pomagali, zwłaszcza siostrzyczka-dobra-rada. Cios patelnią w brzuch ("mówię ci, krowia mordo, ten twój artysta właśnie tam się znajduje! -serio...? no nie wiem.. a może go połaskoczesz po prostu? - ZWARIOWAŁEŚ?! Z nim trzeba szybko i mocno, a nie, będziesz się tu pieścił...") na pewno nie był najlepszym pomysłem - Spencer czuł, że Zbysio jest teraz strasznie poobijany, a co za tym idzie, na pewno nie będzie miał sił na muzykowanie. Bał się jednak Jocelyn, dlatego nic jej nie powiedział, a grzecznie podziękował za pomoc i w ramach zapłaty odrobił za nią zadanie domowe. Sprawdził w swoim notesie, gdzie teraz powinien się znajdować, i czy nie nadszedł czas na coś zupełnie innego, ale równie ważnego. Miał szczęście, bo właśnie w tej chwili widniał u niego "czas wolny". Muszę wam powiedzieć, że Spencer czuł się ostatnio bardzo osamotniony, choć przecież ze wszystkich stron otaczały go jego fanki (urojone, ale to nic, to nic). Brakowało mu przyjaciela, któremu mógłby się wyżalić i deklamować swą miłość... W jego łepetynce zrodziło się takie oto życzonko; niech zjawi tu się ktoś, kogo będę mógł oczarować mymi umiejętnościami - nie tylko muzycznymi!
Chyba brakuje mu przyjaciółki, powinno być napisane, nieprawdaż? Albo to tylko moje widzimisię, ale co tam! W każdym razie osoba taka nadchodziła, tak! W ogóle to powinnam chyba opowiedzieć o tym, co robiła Gabrielle podczas jej nieobecności w Hogwarcie, ale... w sumie nie wszystkie szczegóły jej działań są mi w tej chwili znane, a nie chcę kłamać, dlatego też zaczekam z tym na lepszą okazję. Coby jednak nie być wiśnią i wydłużyć posta to opowiem, co robiła w ostatnim czasie. Mniej więcej. Otóż, ogarnęła ja trochę melancholia jesienna i nie mogła sobie jakoś znaleźć miejsca - próbowała robić to jedną rzecz, to drugą, ale i tak nie mogła się czymś zająć na dłużej. Po krótkim czasie wszystko ją nużyło, wzdychała tylko jakoś tęskno, sama nie wiedziała do czego (chociaż nie, wiedziała, ale wmawiała sobie, że wcale tak nie jest) i po prostu nie czuła się jakoś bardzo dobrze psychicznie, tak średnio. W końcu zdecydowała się na to, by powłóczyć się po zamku. Niby powinna się uczyć, wszak niedługo miały być ważne egzaminy (skąd ja to znam!), ale w sumie i tak jej to nie szło, więc co się będzie męczyć. Bata nad sobą nie miała, nikt już jej nie poganiał (w końcu już sama była na tym świecie sierotka, rodzice pomarli) to i zmuszać się nie zmuszała. Tak szła i szła i spotkała jegomościa, ale że ją zniesmaczył to poszła sobie od niego i dotarła tutaj, do pokoju muzycznego, wprost jak na zawołanie Spencera. - Spenceeer! - zawołała, jak już go zobaczyła. - Mam nadzieję, że przynajmniej przy tobie nie będę się nudzić. Przy kim, jak przy kim, ale przy nim się zazwyczaj nie nudziła. Choć czasem chłopak bywał dziwny.
przepraszam za jakość, nie pisałam dawno, a tą postacią to już w ogóle
i nie wbijać nawet, jakby termin regulaminowy minął, bo tu kiedyś odpis zawiśnie
HA! No to chyba źle trafiła, jeśli poszukiwała kogoś nieprzewidywalnego. Bo czy można tak nazwać gościa, który zapisuje godziny wychodzenia do kibla w swoim notesie oraz spisuje daty robienia kupek, żeby sprawdzać, czy czasem nie jest chory? Za to można mu śmiało przyznać, że miał nierówno pod sufitem. To chyba choroba dziedziczna. Cieszmy się bardzo, że załapałaś tą tajniacką żaluzję! Brawo, brawo dla tej pani po lewej z koczkiem na czole! Tak, właśnie o to chodziło, bo Spencer, ochrzczony przez Jo mianem "Spaślakusa" bardzo tęsknił za miękką i powabną Gabrielle. Jej łydka śniła mu się przez tydzień, a kiedy chciał już rozprowadzić na niej masło orzechowe - budził się, przez co miał poważne problemy ze sobą. Nigdy, ale to nigdy, nie mógł doprowadzić tej fantazji do końca. Mózg zaprogramował mu się tak, aby dokładnie w momencie, w którym nakładał masło na rękę jego oczy otwierały się pod wpływem jakiegoś hałasu, czy silniejszego dmuchnięcia wiatru. Słysząc ten jakże znany mu głos, odwrócił się szybko, po czym uśmiechnął się jak wariat. Gabrielle. Wróciła po mnie, przeleciało mu przez głowę, a później rzucił się na nią, niczym kuzynka Burgunda na stół wigilijny. - Och, Gabrysiu, Gabrysiu! - zawył, podskakując na jednej nodze, jak już się od niej odczepił. Biedna dziewczyna cała posiniała. Co jak co, ale Ekierka miał uścisk Pudziana jak na tak wątłe ramionka. Zwłaszcza, jeżeli w grę wchodziły piękne kobiety! - Nie będziesz, nie będziesz! - zapewnił ją, gorączkowo kiwając głową, to w górę, to w dół, jakby zależało od tego jego życie. Przez to jego pingle osunęły się na ziemię. - TY! TY W ZIELONYM, NIE RUSZAJ SIĘ! - wykrzyczał celując palcem w jakiegoś Ślizgona z ósmej, fuj, siódmej klasy. Nie widział, a co za tym idzie, nie rozumował poprawnie. Okulary dawały mu łączność z kosmitami, którzy przetrzymywali jego genialny mózg w zamknięciu. - Gabrielle, przyniesiesz mi? - poprosił, po czym mrugnął do niej, machając przed sobą rękami. A bynajmniej myślał, że mrugnął do Krukonki, bo tak naprawdę wykonał dziwny ruch powieką w stronę starej, podniszczonej już trochę szafy.
No wiesz, ona pewnych drobiażdżków nie zauważała, choć w sumie dobrą obserwatorką była. Jednak jeśli pewnych rzeczy nie chciała widzieć, to ich nie widziała, to chyba tak u niej to działało. Poza tym trzeba przyznać, że Spencer dbał o swoje zdrowie, to dobrze o nim świadczy. Ojtamojtam, ona również normalna nie była, bynajmniej nie w każdej sytuacji, nieraz zachowywała się dziwacznie. A że wytrzymywała z nim, to dopiero sztuka! Jejkujej, przez ciebie i tę wizję snu Spencera, którą to roztoczyłaś przede mną, sprawiła, że nachodzą mnie dziwne myśli. Z tym masłem orzechowym to wiesz... fajnie wygląda i nawet ładnie pachnie i ma naprawdę wspaniały smak, ale nic nie przebije Nutelli. No, może jakby ktoś zrobił krem o smaku kokosów... Kurczę, piszę trzy po trzy, a tu czas wrócić powoli do akcji, jaka to działa się w pokoju muzycznym. I tak sobie myślę, że gdyby Gabrielle dowiedziała się o tych marzeniach sennych Spencera, to mogłaby zwymyślać go od jakichś zboczeńców. I pewnie bym zrobiła to samo na jej miejscu. Niedobrze. Pomyślała tak, gdy zobaczyła reakcję Krukona, a potem nie mogła zrobić nic innego jak tylko objąć swymi ramionami chłopaka. Ściskał ją mocno, ale dała radę, choć tchu jej brakowało. Ale nawet nie pisnęła. Dobrze, że jej nie zadusił, co by to było! - No, mam nadzieję - wysapała, a potem nabrała powietrza i przez chwilę tak stała i oddychała głęboko, bo słabo jej było, jednak tylko chwilę, potem się już unormowało tętno, krew dopłynęła do mózgu i była normalną, zdrową osobą. Niech jej zbytnio nie ściska więcej, a przynajmniej nie tak mocno. A jakby doszło do niedotlenienia i zostałaby roślinką, co by to było? Panienka Gabrielle Papillon, jako że uczynną osóbką była, podała Spencerowi okulary, kiedy dotarła do niej prośba chłopaka. Chwilę jej zajęło znalezienie ich i o mało co ich nie rozdeptała, ale w końcu założyła mu je delikatnie na nos.
Nie zapominajmy o jednym - Spencera najnormalniej w świecie nie było stać na Nutellę, chlip chlip. Nie wspomniałam nic o tym wcześniej, coby go bardziej tu nie pogrążać i nie zdradzać jego tajemnic. Kij z tym, że 3/4 z nich ujrzało już światło dzienne... No, ale zbliżają się święta! Gabrielle jako dobra duszyczka może mu coś podrzucić do skarpety. Spokojnie, nie musi się bać zanurzać tam swej dłoni - Ekierka wszystkie swoje rzeczy pierze pięć razy, po czym prasuje je dokładnie, milimetr po milimetrze. Ma tak wrażliwą skórę, że najmniejsze zagniecenie może go poważnie poranić! Nagle wzrok Spencera się wyostrzył. Niemal zobaczył wciąż rozwijające się komórki naskórka u Gabrysi! - Dziękuję. - zapiszczał, szczerze wzruszony, po czym wyciągnął zużytą już trochę chusteczkę z tylnej kieszeni swych spodni i otarł nią łezki radości, wypływające z jego prawego oka. Ach, ta wrażliwa dusza! W ramach rekompensaty postanowił coś zrobić dla swej najlepszej przyjaciółki! No i wiecie, cooraz bliżej święta, cooooraz bliżej święta... Nagle oświeciła go pewna bardzo wspaniała i geniuszowata myśl! - ZROBIMY SOBIE BIBĘ! - ryknął, machając rękoma, po czym włączył muzykę i przygasił światła, aby nadać miejscu odpowiedni klimacik, o! W sumie to nie wiem, czy jest to możliwe... ale to w końcu pokój muzyczny, nie? NO OJ TAM OJ TAM! - Uła, uła! - wykrzyknął, po czym wykonał bliżej niezidentyfikowany ruch w okolicach... no, nie ważne. Okręcił się wokół własnej osi, i cmoknął w stronę Krukonki. Następnie przedstawił Gab swojego własnego moonwalka (oryginału to nie przypominało, niestety), jeżdżąc piętami po "parkiecie" i trzymając się za niewidzialny kapelusz. A teraz kilka słów ode mnie - szczerze współczuję biednej Gab. I dziwię się, że jeszcze nie uciekła od niego z wrzaskiem.
Nie stać go? Biedny Spencer! Nic się nie bój, ja mu zafunduję Nutellę, dostałam trochę kaski na urodziny, wiec mogę zaszpanować, a co! Poza tym zbliżają się święta i trzeba uszczęśliwiać ludzi. Kupię Nutellę, dam ją Gabrielle, a ona wrzuci ją Spencerkowi do skarpety, co ty na to? Tylko czy skarpeta się nie urwie... Musi taką bardzo mocną powiesić, wiesz? I Spencer będzie szczęśliwy, już moja w tym głowa! Och, oczywiście, że... przepraszam za te bzdury, które piszę, ale to przez zajebistość McGovneya, wiesz, ja się czuję przy nim taka... zwyczajna. A to niedobrze, niedobrze. Gab nie była niewrażliwą osóbką, dlatego też wzruszenie chłopaka jej się udzieliło i mało brakowało, a jej łezka też by poleciała, no ale niestety, tak się nie stało, no nic, może przy jakiejś innej okazji tak się wydarzy, trzeba mieć nadzieję. Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta... niestety, ale nie ma już tej reklamy w telewizji, a szkoda, bo panienka Papillon bardzo ją lubiła. O mało jej nie pękły bębenki, gdy Krukon wydał z siebie ten ryk, ale dała radę. I choć w sumie na początku sceptycznie przyjęła jego pomysł, to chwilę myśląc, doszła do wniosku, ze może lepiej dać się namówić? Zresztą w sumie nie miała zbyt wielkiego wyboru, bo Spencer stworzył całkiem niezły klimacik (prawie jak bania u humana, bania u humana hej, bania aż do rana, hoooo!). Choć jeszcze się nie zaczęła zbytnio bawić, bo po prostu patrzyła na poczynania Spencera, które wydawały jej się nieco dziwne, ale w sumie zapisała do jako kolejny punkt do listy pt. "Dziwactwa Spencera" i przeszła nad tym do porządku dziennego. I w sumie ja sama jej się dziwię, ale może potrzebowała takiej odskoczni od rzeczywistości, kto wie?
Spokojnie, spokojnie, zadbamy o wytrzymałą i grubą skarpetę! Mam nadzieję, że Gab też zawiesi swoją - Spencer również kocha uszczęśliwiać swych przyjaciół prezentami. Co prawda nie wie, że jego prezenty raczej nikogo nie radują, a bardziej wkurzają, niekiedy śmieszą... Ale ludzie są na tyle mili, że mu tego nie mówią! No, niektórzy cisną mu tam jakieś aluzje, które są dla niego kompletnie niezrozumiałe, ale to nic, to nic... Ekierka zauważył, że Gabrielle raczej stoi jak słup soli, niż daje się ponieść emocjom. Złapał Gab za ucho i wyciągnął ją na parkiet. - A teraz pośpiewamy troszeczkę. - choć mówił o śpiewaniu, to zaczął tańczyć. Kto go tam ogarnia. A potem przypomniał sobie o ulubionej piosence tej zimy. - Ja tobie mówię mówię, ja tobie mówię mówię, aj em najlepsza dziunia, tutaj w klubie! - przy okazji niezgrabnie wywijał tyłkiem, co rusz trącając "innych". Nie wiem, czy wiecie, ale coś mu się w główce pomieszało od częstych upadków i bicia go przez ludzi po głowie. Dzisiaj był jego wieczór, nie chciał być dzisiaj kujonem. Co najwyżej jutro go zmajtkują za takie zachowanie. Aleee! Kto tam wie. Może skoro zauroczył sobą śliczną pannę Papillon, to resztę szkoły też mu się uda? Mmm, Spencer McGovney rusza na podbój!
No pewnie, że zawiesi, w końcu tam w tej swojej podświadomości wierzyła nadal w Świętego Mikołaja, choć otwarcie twierdziła, że nie istnieje. I każdy prezent choć trochę cieszy, nawet ten nietrafiony, choć i tak nie wiadomo, co z takim prezentem zrobić, ale co tam, to już ona się będzie martwić. A ona jest zazwyczaj na tyle miła, że nie wymawia ludziom pewnych rzeczy, choć jej się zdarza, oj zdarza czasem, niestety. No cóż, taka była! Za ucho? Nie no, tu już przesadził, to bolało, o mało się nie wyrwała. Nie mógł jej kulturalnie złapać za rączkę? Tak byłoby o wiele wygodniej. - Ok - mruknęła zdezorientowana, ale co się dziwić dziewuszce, nigdy do końca nie wiedziała, co zrobić, będąc ze Spencerem, ale to może i dobrze, jak nie miała nic zaplanowanego i musiała robić wszystko spontanicznie. Pobujała wiec się z nim trochę, coby go nie urazić, czego nie chciała. Nie, żeby jej się ten hicior podobał, ale cóż zrobić! Innego wyboru nie miała. A może miała, ale... nie przyszedł on jej do głowy. Tak w ogóle to współczuję Spencerowi tego, co mu ludzie robią, pewnie dlatego jest taki, a nie inny... ale w tym cały jego urok!
Może i wygodniej, ale wiadomo, że zamyślony, tańczący, wywijający, jedzący, oddychający itd. farmer stanowił zagrożenie zarówno dla siebie, jak i dla otoczenia! Pobaunsował sobie z Gabrysią, a później wpadł mu do głowy pewien pomysł, a raczej idea, hihi. Normalnie można było zauważyć świecącą się żaróweczkę nad jego głową, sygnalizującą, że bohater kreskówki wpadł na szatański plan, który pomoże mu w czymś tam, no nie ważne, nie zagłębiajmy się w to za bardzo. - Gab? - zapiszczał, skacząc koło niej jak piłeczka, bo chciał dać upust swym emocjom, wciąż w nim narastającym. - Pomogłabyś mi wyrwać jedną osobę? Proooooooooooszę. - zajęczał, robiąc w jej stronę maślane oczka. W tej chwili mógłby ją nawet błagać na kolanach o pomoc, bo wiadomo, że choć Spencer miał swe teksty na podryw w zeszyciku, to potrzebował czegoś jeszcze. P R A K T Y K I. Teorię wyrył na pamięć już dawno, wszystko miał w swym rękawie przybrudzonym jakąś papką, w której wylądowała jego głowa podczas śniadania - cóż, Ślizgoni to podłe istoty.
No dobrze, już dobrze, rozumiem, jak to było z farmerem i przebaczam. Ale ja nie wiem, jak to będzie z Gab, ona jest ostatnio bardzo nieprzewidywalna. Normalnie Gabrielle dostała jakiś zwidów, widziała rzeczywiście tę żarówkę nad głową Spencera. A może to tylko światło tak padało lub to tylko wytwór mojej imaginacji? Nie wiem, ale przydałoby się to zbadać, nie uważasz? - N-n-no nie wiem - jęknęła panienka Papillon. Ona miała pomóc mu kogoś poderwać? Dobre sobie, jak ona sama tego nie umiała. Nie miała nawet w zanadrzu żadnych tekstów, w przeciwieństwie do McGovneya. I ona miałaby mu pomóc? Nie potrafię sobie tego wyobrazić. - Nie mogę, ja nie umiem ci pomóc, nie potrafię - powiedziała smutno, a potem pochyliła głowę w dół. Zasmuciła się, bo choć chciała pomóc, to nie umiała, tak jak sama to przed chwilą wyznała. - Chyba już sobie pójdę - dodała, a potem skierowała się ku wyjściu, jednak widać było, że robiła to z przymusu, bo szła bardzo wolno.
Cornelia miała ręce wepchnięte głęboko w kieszeń trochę przydużej, męskiej bluzki w odcieniu ciemnego fioletu, która miała na przodzie angielskie napisy... Nie miała właściwie pojęcia co znaczą, ale T-shirt jej się podobał. Na nogach natomiast gościły jej stare trampeczki i krótkie, dżinsowe spodenki. To sprawiało, że zima nieźle dawała jej popalić. Od murów wiało, a ona całą resztę ubrań obecnie miała brudną... No dobra, potarganą. Tak się kończą wyskoki do zakazanego lasu w środku nocy z kumplami, ale cii... Nikt nie może o tym wiedzieć. Nic na to nie poradzi, że jak się nudzą, to mają głupie pomysły. Ona też, ale o tym też lepiej nie mówić, bo się wyda. Przemierzając zadziwiająco puste korytarze Hogwartu czuła się jakaś taka... Samotna. Jakby nagle cała szkoła zniknęła pozostawiając ją tutaj samą. Już się zaczęły ferie, a ona o tym nie wie? Nie, raczej to nie było to. Może działo się coś ciekawego w innej części szkoły. Zazwyczaj nie miała nic przeciwko chwili z samą sobą, ale dzisiejszego wieczora to było wręcz nie do wytrzymania. Wiedziona jakąś dziwną siłą weszła do pokoju muzycznego. Spodziewała się tego, pusty. Podeszła do szyby i wyjrzała za okno. Pruszący śnieg przykrywał białą kołderką cały teren poza Hogwartem. Spojrzała w stronę jeziora. Szkoda, że nie mogą się do niego zanurzyć, a potem dostać szlaban od nauczyciela. Będą musieli poczekać do wiosny. Lato pewnie spędzi w domu. Dotknęła delikatnie bladego, prawego policzka, po czym odwróciła się by rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło. Wciąż pusto. Nawet duchy nie raczyły się tutaj zjawić. Cornelia podeszła do fortepianu. Wprawdzie nie umiała za bardzo grać, ale jakaś tam jedna melodia chodziła jej po głowie. Usiadła przy instrumencie i kolejno wciskała Do Re Mi Fa... I tak dalej. - Jezu jaka jestem uzdolniona - Rzuciła w powietrze i zaśmiała się. No tak, raczej ściany nie będą się z nią śmiały z kiepskiego żarciku. Podkuliła jedną nogę pod siebie i przytuliła się do niej chcąc się w jakiś sposób ogrzać. To będzie długi wieczór. Przymknęła zmęczone powieki.
Ramiro szedł spokojnym cichym krokiem, doskonale wiedząc gdzie się kieruję. Tylko muzyka mogła mu pomóc. Była to noc, w której pełnia kończyła swą mozolną podróż. Kolejna dopiero za miesiąc. Lecz jego ciało było obolałe, twarz wymęczona, a jego zmysły jeszcze bardziej wyczulone. Był to stan chwilowy, jego zmysły do juta wrócą do swej "normy" Tylko jak tutaj mówić, o normie!? Przecież on słyszy, czuję i widzi, może nawet dziesięć razy więcej, niż normalny przeciętny człowiek! W takich nocach jak ta, naprawdę żałował swego życia, a przede wszystkim tej jednej podróży, która odmieniła całe jego życie. Ramiro jak zwykle ubrany elegancko, aczkolwiek skromnie skierował swe kroki na piąte piętro. Tam przeszedł przez bardzo długi korytarz, aż do pokoju w którym,. zwykle znajdował ciszę, skupienie, a przede wszystkim zbawienie. Jednak już z daleka usłyszał jak ktoś gra na fortepianie. Zatrzymał się z wahaniem, niemal na początku korytarza? Czy iść dalej? Nie miał wyjścia. To znaczy wyjścia miał, prawie zawsze takowe istniało. Lecz jeżeli nie pogra teraz na fortepianie, to oszaleje! Tak więc Ramiro już mniej zdecydowanym krokiem wszedł do pokoju. "Muzyka to największa magia" Tak zgadzał się z tym całkowicie. Ramiro wszedł do wydatowałoby się pustego pokoju. Przy fortepianie jednak, siedziała pewna dziewczyna z zamkniętymi oczyma. Jaka ulga! Tak ulga, bo Ramiro naprawdę nie lubił patrzeć komuś w oczu. No wiecie, ta zabawa "raz, dwa, trzy" I Ramiro znał wszelkie tajemnice, tego w obecnej chwili naprawdę nie chciał. Sam był nazbyt zmęczony. I fizycznie i psychicznie. Te przemiany, naprawdę doprowadzały go do szału. Ale jedno mógł, stwierdzić z miejsca. Dziewczyna nie umiała grać. Chociaż fakt faktem, nuty co po niektóre, nawet jej wychodziły. Lecz nie wiedząc czemu, krukon czule się uśmiechnął na widok grającej dziewczyny. Bez samostanowienia usiadł obok niej. Wiecie iż Ramiro potrafi zachowywać się jak trup. Najlepszy przykład mieliście chyba w wierzy wiatrów prawda? Lecz bardziej mnie dziwi, to iż chłopak uznawany za geniusza w tej szkolę. Chłopak który wykonywał każdy eliksir, każde zaklęcie za pierwszy podejściem. Chłopak który na nauce spędzał nie więcej, niż dwa dni w roku szkolny. Teraz zachowywał się całkowicie bezmyślnie. Może było to spowodowane tym, iż to była noc w którym skończyła się pełnia. Nie wiem, bo wcześniej nikogo w taką noc nie spotykał, teraz spotkał. Tak czy owak krukon, przysiadł się, bezszelestnie, i odczekał chwilę nim dziewczyna zaczęła grać. Dopiero później z tajemniczym uśmiechem zaczął grać na fortepianie. Dźwięki były idealne, jak gdyby grał je najznakomitszy fortepianista na świecie. Ach jak by on pragnął żyć w czasach. Beethovena. Chopina. Mozarta. To by było coś wspaniałego. Lecz było jak było. Wyszło jak wyszło, i nie wiadomo jak będzie przyszłość.
Cornelia jeszcze wiele minut grała na instrumencie. Jej geniusz pozwalał jej na idealne "do do do do doooo". Powinna pisać piękne melodie niczym Bach!... A może on grał na skrzypcach? A możę to był Vivaldi? Zdecydowanie jej wiedza miała pewne... Hah niewielkie braki odnośnie sławnych kompozytorów mugolskich. Ogólnie odnośnie kompozytorów. Uczyła się śpiewać od bardzo wielu lat, ale zawsze to ktoś jej grał, a ona po prostu starała się wczuć w melodię nigdy nie zastanawiając się na temat tego co jej ową melodię daje. Ważniejsze przecież było by to słowa wydobywające z jej ust były piękne i przecież nie zawsze śpiew musiał być ubarwiany grą na fortepianie. Zresztą ostatnio jakoś nie miała zbyt wiele czasu. Cóż poradzić. Życie przelatuje między palcami. Szkoła, sen, szkoła, sen, libacje, sen, szkoła... Zdecydowanie brakowało tutaj jakiegoś urozmaicenia. Gdyby chociaż mogła pojechać na jakiś czas do domu i pograć z bratem w piłkę czy zepsuć mu i naprawić auto? Ale nie... Musi siedzieć na głupim zielarstwie i patrzeć jak jakaś roślinka się drze jak bachor. Zresztą mniejsza, raczej rzadko się zastanawiała nad niesprawiedliwością świata i teraz też nie chciała się tym zajmować. Kiedy miała przymknięte oczy prawie w ogóle nie trafiała w ten klawisz, co chciała. Sprawiało to, że brzdąkanie z każdą chwilą było coraz bardziej... urozmaicone? Tak. Lepiej to tak ująć, żeby nie powiedzieć negatywnego słowa. Ale mimo iż osoby, które nie mają drewnianego ucha powinny uciekać stąd jak najdalej żeby im bębenki nie popękały, to ona była myślami tak daleko stąd, że jej to nie przeszkadzało. I pewnie nawet by się wkurzyła gdyby ktoś śmiał skrytykować jej arcydzieło. Może to właśnie dla tego, że była zagłębiona w jakiejś dalekiej otchłani kryjącej w sobie wizję przyszłości, i nie były to jakieś głupie rozpaczania na temat tego jak dotychczas było źle, jak może być gorzej, a raczej wszystko dotyczyło tego gdzie pojedzie na ferie i czy powinna wziąć sanki i dupolota, sprawiło, że nawet gdyby chłopak wparował do pokoju z hukiem i tak by nie zauważyła. Szczególnie, że jej twarz była dodatkowo odwrócona w stronę okna. Kolejne dźwięki wydobyły się pod naciskiem jej palców. W pewnym momencie jednak ogarnęło ją zaskoczenie. Co to było? Ona się wydurnia, bawi się instrumentem, pewnie go już rozstroiła i mało brakuje by zaczął piszczeć, aż tu nagle powietrze wypełniają prześliczne piosenki bliżej jej nie znane. Z początku po prostu wsłuchiwała się w to. Potem uchyliła powieki i powolutku odwróciła twarz w stronę biało czarnych klawiszy... Zamrugała zaskoczona. Blondynką nie jest więc oczywiste, że wydało jej się podejrzane, że ma cztery ręce, a dwie z nich są męskie. Jednak ta myśl była bardzo szybka tak jak reakcja kiedy zrozumiała, że ktoś bezczelnie wszedł do pokoju, kiedy ona go zajmowała i jeszcze jej przejął instrument. Widząc obok siebie kogoś instynktownie odskoczyła jakby ją czymś w tyłek oparzono, co niestety skończyło się wylądowaniem na twardej ziemi. - Aua... - Mruknęła pod nosem niezadowolona. Nie zabolało ją, ale dla samej zasady. Kilka niesfornych kosmyków opadło jej na twarz. Zdmuchnęła je, ale to nie wiele dało, więc zignorowała to, że ma ograniczony obszar widzenia. Spojrzała ponownie na osobę, która pojawiła się tutaj tak cicho. Duchem nie był, także nie rozumiała jakim cudem ktoś zdołał do niej podejść aż tak blisko. Przyglądała się owemu panu. Ciemne ubranie, ciemne włosy. Umięśniony - zdecydowanie nie jedna pomyślałaby, że jest na co popatrzeć. Ona również zwracała na to uwagę, ale nie przekładała tego na pierwszy plan. Szczególnie, że obecnie była zirytowana. - Nie powinno się zachodzić ludzi znienacka. To niegrzecznie - Upomniała go, chociaż sama robiła to bardzo często w celu wystraszenia kogoś. Siedziała wciąż na ziemi opierając się rękami za sobą. Nogi miała zgięte, kolana połączone, a stopy daleko od siebie. Była lekko zgarbiona. Patrzyła na jego twarz, ale nie patrzyła mu w oczy. Cornelek była taką osobą, która nigdy nie patrzy ludziom w ślepia, a jeśli to robi to oznacza to, że w ogóle tej osoby nie słucha lub ów człowiek jest dla niej bardzo ważny, bo wtedy Corn uważa, że ma przepiękne oczy i się w nich po prostu topi jak w morzu otulającym ją falami. To drugie się jednak bardzo rzadko zdarza, więc i teraz chłopak nie mógł dostąpić zaszczytu skrzyżowania spojrzenia z jej błękitem oczu.
Ramiro grał spokojnie, swoją jedną z ulubionych piosenek. Nie zważał chwilowo na towarzystwo dziewczyny. Owszem, wiedział ze to nie miłe tak po prostu, wtargnąć. Lecz naprawdę, to było jedyne rozwiązanie by sobie poradzić, w jego obecnym stanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, iż dziewczyna, może poczuć się oburzona, zła, wściekła. Że nie zrozumie. Lecz cóż innego miał ze sobą zrobić? Mięśnie piekły go nie miłosiernie, mózg wariował, każdy nerw jego ciała. Reagował z dwojona siłą, zdolności i tak wyostrzone, zdawała się jeszcze bardziej wyostrzyć. Po prostu jedynie muzyka go uspokajała, nic po za nią. Właśnie kończył, ostatnie nuty "Dla Elizy" Kiedy dziewczyna oprzytomniała. Ramiro jak gdyby nigdy nic. (Co nie było w jego stylu) Kończył spokojnie. Poczuł się dziwnie luźny, odprężony i swobodny. Spojrzał się na dziewczynę. Ona unikała kontaktu wzrokowego. To dobrze. Dla nich oboje, z wiadomych powodów. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie. - Przepraszam. Jedynie muzyka potrafi mnie odprężyć, a w takich dniach nie potrafię, sobie jej odmówić. - Powiedział cichym, łagodnym lecz tajemniczym szeptem. Dziewczyna wzbudzała w nim, nieznane mu pokłady uczuć. Co to było? Tego nie wiedział, nigdy czegoś takiego nie czuł. Patrzył na dziewczynę, lecz tak jak by jej nie postrzegał. Nie chodziło tutaj o jakąś głębokie, rozmyślenia, lecz bardziej o wejrzenie jej duszy. Ramiro poczuł się, jak gdyby spotkał prawdziwy unikat, ludzkiej duszy. Z skąd właściwie brały się te myśli, i po co? Chłopak wstał, i potrząsnął głową, jak gdyby chciał odpędzić, wszelkie złe duchy, i myśli od siebie. Ukucnął na przeciw niej, i przypatrzył się jej twarzy. Była... Inna. Nie chodziło o sam wyraz twarzy. Chodziło o twarz, o całokształt. Serce krukona przyśpieszyło bicie, i tak biednego serca. Swoją drogą, ciekawe czy tak by była zawsze, gdyby nie pozostawał sam, w takie noce jak ta. Chłopak usiadł obok niej, przez chwilę patrząc się w fortepian. - Też nie możesz spać? - Zapytał nieco głupio. Kolejna rzecz, która nie była w jego stylu! Co się z nim dzisiaj działo? Po chwili jednak wstał, i podszedł do fortepianu. I zaczął grać, przy czym jednocześnie śpiewać.. Owszem. Piosenka była wykonywana przez dziewczynę, lecz tak ją kochał, że czasami ja śpiewał. To znaczy piosenkę! Przecież Ramiro nie potrafił pokochać żadnej dziewczyny! A może, to żadna dziewczyna nie potrafiła pokochać jego? Nie potrafiła się przedrzeć przez obłoki jego pozorów, i udawanego spokoju i szczęścia. Może nikt nie chciał zobaczyć, tej bestii, która w nim drzemie? Życie bywa tak smutne, lecz czy smutek bywa tak prawdziwy? - Chodź zagramy razem. - Powiedział z uśmiechem, i poczekał z graniem następnej melodii. Dziewczyna miała w sobie, coś co zafascynowało chłopaka. Nie była to żadna zagadka, która fascynuję logistyków. Było to coś w rodzaju, tego co nie dawało się wyjaśnić słowami. Nie dało się pojąc rozumowanie. To najpewniej było wywałkowane, stanem w jakim się znajdował. Stan szoku i osłabienia psychicznego i fizycznego. To było logiczne wyjaśnienie. Lecz gdzie logika zawodzi...
Oglądała go dokładnie. Jej wzrok nie pozostawał obojętny na nawet jeden nieosłonięty centymetr jego ciała. Nie to, żeby był jakoś szczególnie interesującą osobą... Ale może właśnie to było to? Patrząc jak gra przechyliła lekko głowę w bok. Kto by pomyślał, że poznanie nowej osoby... A właściwie zobaczenie jej, bo nic o chłopaku nie wiedziała nagle sprawi, że zapomni, że było jej zimno, że się nudziła. Kiedy się odezwał do niej szeptem tak innym, w którym nie umiała wyczuć konkretnych uczuć, przeszły jej po plecach ciarki co było widać ponieważ całe jej ciało delikatnie zadrząło pod ich siłą. W takich dniach? Jakich? Cóż dzisiaj jest szczególnego w tej nocy poza tym, że śnieg od paru godzin uparcie sypie za oknem, a ona nie ma sanek? Gwiazdy nie świeciły jaśniej niż zwykle, księżyc... Na niego nie zwróciła szczerze mówiać uwagi. Może dla tego, że jak była mała to zawsze wszyscy mówili, że w nocy w lesie grasują wilkołaki. Brat kiedyś jej wmawiał, że jak będzie pełnia, to któryś przyjdzie i ją zje! Dlatego przestała patrzeć na ksieżyc, żeby nigdy nie wiedzieć jak bardzo okrągły jest. I to przyzwyczajenie pozostało do dzisiaj. Gdy ukucnął przy niej miała ochotę nieufnie się odsunąć. Była zaskoczona taką reakcją ze swojej strony. Zazwyczaj nie bała się ani trochę zachowania jakiejś osoby, tego co może zrobić. Dlatego, że dobrze wiedziała, że gdyby owy ciemnowłosy w środku nocy, w pustej sali chciał się na nią rzucić to cokolwiek zrobi prędzej czy później... Najlżejszą karą będzie wykręcona ręka, a najgorszą... Zapewne wylądowanie na śniegu bez ubrań. Tak już robiła i nigdy w życiu już chłopak, który tego doświadczył się do niej nie zbliżał, więc sposób brutalny acz sprawdzony. Delikatnie zacisneła piąstki i obserwowała jego mimiczne gesty, ruchy ciała. Podrapała się po policzku na którym widniało spore znamie. Dlaczego miała wrażenie, że on nie patrzy na nią... Ani też za nią? Czuła się w jakiś sposób. Naga. Miała ochotę się schować, a raczej schować wszystko to co drzemie głęboko w niej zdala od wzroku tych, którym nie dane jest zbliżyć się do niej. Czy też nie potrafiła spać? Chyba tak. Dlaczego właściwie? No cóż. - Yh - Kiwneła dodatkowo głową jakby chcąc potwierdzić swoje myśli. Przygryzła dolną wargę, na której bardzo czesto pozostawały ślady od tego właśnie gestu. - Gnębi cię coś? - Zapytała z początku nieświadoma tego. Ale buzi sobie już zatkać nie może. Zainteresowała się... Zresztą co w tym złego? Przecież nie wygląda na kogoś, od kogo powinna się trzymać zdaleka. A jeśli będzie go trzeba zgnoić, to to zrobi i trudno. Słysząc znaną jej melodię ożywiła się nagle. Wstała i podeszłą bliżej. -Znam to.. To jest... Ładnie ci to wychodzi wiesz? - Rzuciła, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Usiadła obok niego dość blisko. Ich ramiona zetknęły się ze sobą, ale Cornelia nie zwróciła na to jakiejświększej uwagii. A może nie zauważyła? Spytał ją, czy z nim zagra? Czy on był głuchy? A może wcześniej nie słyszał, jak sprawnie psuje owy przedmiot? Poprawiła rękawek t-shirtu męskiego, który był przyduży i właśnie zsunął jej się. Przecież nie może obnażać ramienia prawda? - To nie jest dobry pomysł. Te klawisze mnie nie lubią - Rzuciła po czym zaśmiała się cicho pod nosem i spojrzała na niego. Był od niej wyższy także kiedy siedzieli obok siebie musiała tak czy siak patrzeć na niego z dołu. Szczerze mówiać lubiła jak ktoś był od niej wyższy. Przyjemnie było się czuć taką drobną. No i przyjemnie się przytulało do kogoś gdy policzek spoczywał przy tym geście na torsie, a nie na ramieniu... Właściwie to ona nie powinna teraz o tym myśleć.
Ramiro grał spokojnie, śpiewając przy tym. Dziwnie, wydawało by się że to piosenka damska, a on nuta po nucie dawał radę. Ba! Dawała więcej niż radę! Ale cóż, akurat do tego miał talent. Chociaż, pamiętam jak chciał zostać piłkarzem. O tak! Do piłki nożnej, on miał niesamowite zdolności, szkoda że ich nie rozwijał. Chociaż z drugiej strony, czy na złe mu to wyszło? On uważany za geniusza, szkoły. On który był uważany człowieka który pod względem intelektu, nie dobiega nawet założycielom szkoły! I on, taki nieszczęśliwy. Czy każdy wielki umysł, musiał mieć tak małe puste serce? Skazane na samotność, i marzenie o czymś, czego doznać nie mogło? Nagle dziewczyna się do niego przesiadła. Nie skomentował jej słów. Nie to ze nie lubił pochlebstw, na swój temat, po prostu je ignorował, czy to źle? Możliwe, lecz jak miał się zachować? Tak, tak wiem co myślicie. Każdy zasługuje na szczęście, i tym podobne. Lecz on był wilkołakiem! Czy do was naprawdę nie dociera, że on po prostu był skazany na samotność? Wiem ze jest wielu wilkołaków, którzy inaczej widzą sytuacje. Lecz oni są głupcami. Traktuję wszystkie rzeczy zbyt lekkomyślnie. Nie myślą o konsekwencjach swoich działań, o zarażeniu, o spłodzeniu. Czy to naprawdę do was nie przemawia? Kiedy dziewczyna przysiadła się obok niego, poczuł miłe dreszcze, ciało samo tak zareagowało, zaś on nie miał nic do gadania. Czy coś go gnębi? To jest pytanie... - I tak i nie. Pytanie, brzmi. Co gnębi ciebie. Jesteś ładną dziewczyną, w samotnym towarzystwie. Do tego w moim towarzystwie. Wiec to ja się pytam. Czy coś cie gnębi? - Pytanie i stwierdzenie za razem. A może na odwrót. Nie ważnie w jakiej kolejności, ważne że powiedział o sobie więcej, niż normalnie. Lecz nie myślał jasno, i racjonalnie. Nawet nie miał na to ochoty. Doprawdy nie był dzisiaj sobą, lecz z drugiej strony był sobą! Zwykłym bezbronnym krukonem bez otoczek pozoru. W noc po pełni, bez zdolności jasnego spostrzegania, i logicznego spojrzenia. Cały czas był sobą. Czy w tedy kiedy był na wierzy wiatrów, w otoczeniu Desiree, czy teraz w otoczeniu tej pięknej Gryfonki. Cały czas był sobą. Inny, lecz cały czas taki sam. - Sztuka w tym co zagrasz. Powiedział uśmiechając się. Złapał ją za, delikatne ręce. Złapał delikatnie i z czułością nie bójcie się. nie połamał jej palców! Delikatnie, z wyczuciem które było u niego niespotkaną rzadkością, a tym bardziej czułością. Naprowadzała ją na następne klawisze. Muzyka grała! Chcą nie chcąc, musieli zbliżyć się do siebie, przy tej lekcji gry. Lecz muzyka była naprawdę piękna, a bywała piękniejsza nagrana z serca. Lecz kto by zagrał to lepiej niż sam Beethoven dla swej Elizy? Nuty powolutku cichły...
Zazwyczaj każdy kto słyszy coś miłego albo rumieni się, albo odpowiada dziękuję. Ona zazwyczaj mówiła "Wiem". Jednak będąc zignorowana po raz kolejny dziwnie się poczuła. Miała ochotę rzucić coś niemiłego, ale nie wiedziała dlaczego ten mężczyzna wydawał jej się być w pewien sposób chory. Nie tak zwyczajnie - na przeziębienie czy grypę. Jakby jego złe samopoczucie miało jakiś większy sens. Zawsze była bezpośrednia, więc i w ty momencie rzuciła niby to obojętnie. - Może nie powinieneś w środku nocy chodzić po zamku? Nie wyglądasz za ciekawie... - Może zabrzmiało to trochę obraźliwie, ale nie miała oczywiście tego na myśli. Obrażała bardziej konstruktywnie, bądź nieciekawą wiązanką niecenzuralnych słów. Ah, ta szkoła kolegów. - A zdaje ci się, że jaki jest mój problem? - Tajemniczość za tajemniczość. Jeżeli on nie ma zamiaru jej zdaniem kompletnie nic o sobie powiedzieć, to dlaczego ona miałaby mu dać do wiadomości chociażby swoje imię, a co bardziej informacje, które są gdzieś głęboko w niej? Oczywiste, że zasada ograniczonego zaufania aktualna. Kto wie, czy nie będzie miał zamiar w najbliższym czasie użyć tego wszystkiego przeciwko niej. Kim on w ogóle niby jest? Czemu chodzi po nocy po szkole? - Um.. Co ty... - Wydukała czując, że chłopak rzeczywiści chce ją kolokwialnie mówiąc wrobić w grę na czarno białym instumencie. Spoglądała to na jego twarz, to na ręce które ją dotykały, a jeżeli wziął jej obie dłonie to i musiał ja objąć, co było już dla niej całkowitym zbiciem z tropu. Nie trochę zbyt bezpośredni jak na osobę, która widzi ją po raz pierwszy w życiu? Chociaż zdecydowanie dużo bardziej zaskakująca była delikatność jaką ją obdarzył. To jej się rzadko zdarzało. Gdy ktoś był w stosunku do niej romantyczny, bądź właśnie delikatny w momencie traciła tą całą swoją wyższość i pewność siebie promieniejącą z niej na co dzień. Przełknęła trochę głośniej ślinę. Nawet się nie przyłapała na tym, że zamiast patrzeć na swoje dłonie i na klawisze ona patrzy na niego, dokładnie na jego podbrudek. Gdy już powoli kończyli Cornelia w końcu zrozumiała w jakiej są niestosownej sytuacji w tym momencie. Zdecydowanie za blisko. Tak się nie powinno potraktować nowego kolegi prawda? Bo Corn właśnie takim kolegą powinna być. Trzymał ja delikatnie więc nie miała problemu z odsunięciem dłoni od klawiszy i pozostawieniem ich w powietrzu bliżej klatki piersiowej. Odsunęła się trochę od niego. Było miło, ale się skończyło. Fuknęła cicho pod nosem niby niezadowolona z tego, że ją "zmusił" do gry na fortepianie.
Tajemniczość za tajemniczość. Piękne słowa. Piękna definicja. Dziewczyna nosiła naszyjnik. Ze srebra i co ciekawe nigdy go nie zdejmowała, nawet podczas kąpieli. Dla tego na jej skórze pozostawał, charakterystyczny ślad srebra i metanu. Dziewczyna uwielbia samochody, nie wiem czy jeździ, lecz z całą pewnością je naprawię. Na to Ramiro wpadł, dotykając jej rąk. Skóra była twardsza niż powinna. Była błyskotliwa i często się uśmiechała. Lecz w oczach miała pewną mgłę. Spojrzenie przyćmione, zdecydowanie coś ukrywała. Lecz co? Biorąc pod uwagę fakt iż nie spojrzała ani razu na księżyc, co często się czyni. A swym spojrzeniem, ogarniała wszystko prócz kątów. Przypuszczał bym, że z niewiadomych powodów boi się księżyca. Być może wilkołaków? A to ironia! No i dziewczyna, najprawdopodobniej ma jakąś fobię. O tym świadczą jej ruchy, jej mimika i gestykulacja. Zaznaczając brak patrzenia w ciemne kąty, przypuszczam że to będzie nic innego jak arachnofobia. Co jeszcze Ramiro mógłby powiedzieć o dziewczynie? Nic szczególnego w końcu, nie spojrzał jej jeszcze w oczy. Lecz warto dodać że dziewczyna pochodziła z Francji. Zdecydowanie z centrum, gdzie kultura językowa była najbardziej rozwinięta. Lecz to nie było trudne, o tym wskazywał jej dialekt, i mocny akcent, oraz uroda francuska. A! No i ta blizna. A raczej tatuaż. Zrobiony około szesnaście lat temu. W końcu tusz nieco stał się bladszy, nic trudniejszego. Szkoda że Krukona nie zdawał sobie sprawy, iż właśnie uświadomił sobie większość tajemnic dziewczyny. A biorąc fakt umiłowania do samochodów, z pewnością przebywała w męskim towarzystwie od najmłodszych lat. Gdybym miał zgadywać, obstawiał bym że to sprawka brata. Lecz to tylko przypuszczenia czyż nie? Ramiro uśmiechnął się delikatnie, lecz łagodnie i tajemniczo. - W nocy. Na zamku panuję niesamowita cisza. To najlepszy czas żeby pograć. - Powiedział szeptem, kończąc swoją melodie. Dziewczyna delikatnie, lecz znacząco się odsunęła. Ramiro jej nie podrywał, chociaż nie przeczył że dziewczyna była inna. Naprawdę chciałby ją poznać bliżej i lepiej. A to go stanowczo przerażało. Przecież nie mógł na to sobie pozwolić! Co gorsza naprawdę nie myślał o niej jak o koleżance, znajomej czy też przyjaciółce. Miejmy nadzieje że nic się nie stanie! - Błagam. Nie każ mi odpowiadać. - Praktycznie wyjąkał młody Hiszpan. Poczuł nagle bardzo wielkie zmęczeni. Oczywiście zawsze je czuł, w dzień lub noc po pełni. Ataki zmęczenia nasilały się i słabły jednocześnie. Na jego ciele pojawił się pot, zaś oddech stał się nie równy i cięższy. Ramiro skupił się na klawiszach. Widział je podwójnie, lecz zaraz atak słabości powinien minąć. Zawsze tak miał, to znaczy zawsze co miesiąc. Nie przejmował się tym, bo wiedział iż jutro wszystko wróci do normy. - Jestem Ramiro Ismael Puente. Zawsze do twych usług. - Powiedział z bardzo bladym i niejasny uśmiechem. Miał chwilowe problemy fizyczne, i zaraz to minie. Tymczasem Ramiro dla rozluźnienia zaczął grac, nową melodię.
Dobrze, że nie widziała, że chłopak zdążył się już domyślić większości rzeczy o niej. Bardzo dobrze. Gdyby tak się stało już dawno zostałby po niej w tym pokoju Zdecydowanie nie potrafiłaby się czuć swobodnie przy kimś, kto miałby prawo wytykać jej błędy bo znał je jak nikt inny mimo iż ona nie miała o owym chłopcu najmniejszego pojęcia. I cóż może na to poradzić? No nic. W końcu to mężczyzna pierwszy powinien zapytać o imię i... Jezu od kiedy ona myśli stereotypowo? Ja po prostu ten... Chyba Krukon, nie obchodzi i tyle. I jest bezczelny! O! - I nie boisz się, że obudzisz połowę zamku, która przybiegnie tu z pretensjami? Gdyby mnie wyrwano w środku snu to bym cię chyba brutalnie udusiła - Powiedziała szczerze. Szczerze mówiąc była dość leniwa. Potrafiła całymi dniami leżeć sobie w pościeli. No i do tego oczywiście co chwila przysypiać. Szkoda tylko, że podczas zimniejszych nocy mogła się przytulić jedynie do poduszki. Powinna ją jakoś nazwać. - Ee.. ok? - Odpowiedziała cicho widząc, że chłopak na prawdę nie chce jej odpowiadać. Chociaż nie rozumiała dlaczego. Nietrudno było zobaczyć, że nagle z jego organizmem dzieją się dziwne rzeczy. Nie mogła ich jednoznacznie zinterpretować, ale... Czyżby mało brakowało, żeby zemdlał uderzając głową w klawisze? Przecież gdy człowiek poczyna mieć problem z oddechem to oznacza, że albo... Eee nieważne. Nimfomanka jedna! - Krzyczała na siebie w myślach. Albo tamto albo znaczy, że źle się czuje. - Corn - Przedstawiła się skrótem. W końcu dobrze wiedziała, że jeśli powie pełne imię Cornelia, to wtedy będzie właśnie tak do niej mówić, a za tym nie przepadała. Zbyt arystokratyczne dziewczęce imię jej zdaniem. Zawsze do twych usług. Niczym prawdziwy dżentelmen. Ciekawie. Podobno dżentelmeni umarli i coś w tym było. - Więc.. Ramiro... Może lepiej zaprowadzę cię do jakiegoś pokoju, gdzie się będziesz mógł położyć? Nie mam zamiaru potem latać do skrzydła szpitalnego, żeby ci pomogli. Oni są straszni i mają strzykawki - Ostatnie słowo podkreśliła tak, jakby to był przerażający argument, którego nie można już niczym przebić. Kiedy indziej sobie najwyżej pogra. Zdecydowanie powinien iść spać. - Zresztą, co ja się będę z tobą pieprzyć - Użycie dwuznacznego słowa było zdecydowanie nie celowe! W każdym bądź razie złapała go za nadgarstek i nim zdążyłby zrozumieć co się dzieje wyciągnęła go z owego pomieszczenia.
Ok, ok... To było oczywiste, że prędzej czy później przyjdzie tutaj, żeby odetchnąć zapachem muzyki... Żeby napawać się tymi dźwiękami... Z drugiej jednak strony, bał się, że w takim "oczywistym" miejscu może trafić na kogoś, z kim teraz... nie był pewien, czy chce się zobaczyć. Zachował się jak pieprzony tchórz, ale z drugiej strony... Wyrzuty sumienia jakoś go nie męczyły, co było dziwne. Próbował nawet je na sobie wymusić. Zmusić się do wstydu za to, co zbroił, że uciekł bez słowa, że kłamał, że zdradził. Ale, no właśnie, nie czuł nic takiego. Noo, może gdzieś tam w tym jego skośnookim serduchu był jakiś żal i tęsknota do Simona, ale... Ale żadnego poczucia winy. Pustka. Jezu, kiedy zrobiło się z niego takie emo?! Ano wtedy, kiedy okazało się, że rodzinna sielanka była ułudą i... a zresztą, nie ważne. Siedział i brzdąkał na gitarze, starając się wymyślić coś swojego, ale weny jak nie było, tak nie było... Co prawda jego tak zwana kariera nieco poszła do przodu. Pod czas tych niespełna dwu miesięcznych wakacji w Japonii, matka, co by się z nim pogodzić, załatwiała mu występy... Podobał się, i nawet zagrał raz koncert przed dużo większą publiką niż zwykle. Można powiedzieć, że te chwile na scenie jakoś załagodziły ból wyjazdu w środku roku szkolnego. Miał teraz sporo do nadrabiania, ale, oczywiście, miał naukę w nosie i wolał posiedzieć w Pokoju Muzycznym. Co by udowodnić, jakim bezdusznym emo się stał, ni stąd ni zowąd zaczął nagle grać mugolską piosenkę "Lonely day"... Tak, trochę się zjechał... ale co tam. Był teraz on, gitara, odludna sala pełna wspaniałych instrumentów... Mógł więc nieco pofantazjować, że jego życie wcale nie jest takie złe.
Simon szedł przez ciche korytarze Hogwartu i myślał. Większość uczniów było na feriach w Słowacji, ale Simon nie miał czasu ani ochoty na wakacje. Spędzał bardzo, bardzo dużo czasu w dormitorium, głównie grał albo czytał. Były to dwie czynności, które wymagały skupienia się. Do czegokolwiek innego by się nie zabrał, do jego głowy wdzierały się podstępne myśli. A jak wdzierały się myśli wdzierało się to okropne uczucie pustki. I wtedy robił te głupoty, z których wcale nie był dumny.. Konsekwencje ostatniej było jeszcze widać. Wybrał się do Londynu, gdzie dowiedział się, że jego matka nie żyje. Aby odreagować, wdał się w bójkę, co ostatnimi czasy, a dokładnie od jakiś dwóch miesięcy robił regularnie. Stąd pod jego lewym okiem fioletowo- żółty siniak. Gdy pozwalał swoim myślą swobodnie płynąć, podświadomie chciał się ukarać, za to, że Namida zniknął. Od ich ostatniego spotkanie minęło, stosunkowo nie dużo czasu mimo to Lewis, miał wrażenie, że wydarzyło się to przynajmniej w innej epoce. Nie wolno nam udawać, że nie cieszył się z powrotu swojego chłopaka. Gdy dostał list, na którym poznał charakter pisma Namidy, zrobiło mu się najpierw zimno, zaraz potem gorąco. Pierwszy list napisał w lekkim amoku, nie wiedząc, co dokładnie chce przekazać. Z drugiej strony nie chciał chłopaka ranić, swoją niesubordynacją. W końcu kiedyś mu obiecał, że nie będzie się więcej sam krzywdził. Bez względu na to, co się stanie. Ale on nie potrafił. Najgorzej było na samym początku. Przeszukał całą szkołę, włamał się nawet do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Gdy zdał sobie sprawę, że Namida zniknął wpadł w coś rodzaju histerii. Nie potrafił jeszcze zablokować tych wszystkich bolesnych myśli, dlatego dawał im upust bólem. Dopiero po dwóch tygodniach się opanował. Nadal dawał upust poprzez ból, ale nie tak bezsensowny jak samookaleczenie się. W studio tatuażu odwiedził przynajmniej 4 razy, wytatuował sobie nad prawym biodrze suwak błyskawiczny, który w połowie był rozsunięty ukazując część jego wnętrzności. Na prawym nadgarstku zrobił kolejny tatuaż, tym razem pięciolinię, z jego ulubionym utworem. Oprócz tego pokusił się na kolejne dziurki w uchu. Węża nie zdjął nigdy. Sam też się zmienił. Porzucił okulary, przerzucił się na jaskrawo błękitne soczewki, co dodawało jego wyglądowi upiornego akcentu. Oprócz tego przefarbował na czarno, i przyciął włosy. Schudł, znów wyglądała jak trup. Po twarzy było to widać najmniej, a resztę ciała skrzętnie ukrywał. Pod grubymi grantowymi swetrami, i jeansach. Ewentualnie po dłoniach można było dojść do wniosku, że schudł. A po za tym trudno było Lewisa zobaczyć, jeżeli nie chodziło się z nim na zajęcia. Nie pokazywał się na imprezach, na korytarzach, czasem wychodził na błonia, albo do Hogeasmed. Z nikim nie rozmawiał. Był jak duch. Aż do tego listu. Simon nie wiedział, co powinien myśleć. Dopiero po drugim liście zaczął się zastanawiać, nad tym powrotem. Namida w tych listach nie brzmiał jak Namida. Był dużo bardziej przygaszony, dużo bardziej oficjalny. Ale w sumie sytuacja nie była zwyczajna. Krukon nie był dumny ze swojego drugiego listu. Ale musiał to z siebie wyrzucić, a Namida był chyba najwłaściwszą osobą. Wyciągał swoje długie nogi, zmierzając do Pokoju Muzycznego. Od razu wiedział, że tam może go zastać. Pozwalał swoim myślą swobodnie krążyć, chciał się oswoić na nowo z zamkiem. Nie unikał korytarzy ze względu na ludzi. Unikał ze względu na wspomnienia. Było tak wiele miejsc, które kojarzyło mu z Namidą, a to sprawiało mu ból. Do dziś. Teraz czuł dziwne podniecenie, pomieszane nieco ze strachem, że wszystko okaże się cudownym snem. Do jego uszu zaczęły dochodzić dźwięki gitary, i bardzo dobrze znany głos. Serce, które pozbierało się błyskawicznie, zabiło dużo mocniej, aż zabolało. Simon poprawił granatową bluzę z kapturem. Nie wiedział, dlaczego aż tak dziwnie się denerwuję. Nacisnął klamkę i niemal bez szelestnie stanął w drzwiach pokoju modląc się żeby jego chłopak tam był. I był. Siedział, najzwyczajniej w świecie sobie siedział, brzdąkając jakąś piosenkę, której tytułu Lewis za nic w świecie nie mógł sobie teraz przypomnieć. Stał i tak się gapił. Nie wiedział, co powiedzieć jak zacząć. Z jednej strony chciał do niego podbiec, przytulić się, ale z drugiej strony bał się, że okaże się to wtedy tylko głupią halucynacją wywołaną przez jego stęskniony mózg. Stał, więc, wsłuchując się i zapamiętując każde słowo piosenki, każdą sekundę. Z radością oddychał powietrzem przesiąkniętym muzyką i tym niezwykłym głosem…
Namida wykonał dryg a'la justin bieber, odganiając z czoła przydługie kosmyki. Sprawiło to, że cienki sweter, który miał na sobie, zsunął się z jego szczupłego ramienia. W ogóle nie wiedzieć czemu, jakoś mniej przeszkadzało mu zimno w zamku... a może po prostu dyrekcja w końcu poszła po rozum do głowy i założyli centralne ogrzewanie czy coś? A może to po prostu jakieś dziwne ciepło w jego sercu nagle go rozgrzało, kiedy zobaczył Simona...? Zatrzymał struny gitary, które nadal pobrzmiewały mimo wszystko w jego głowie. Nie wiedzieć czemu, najpierw przeanalizował swój wygląd w głowie. Czarne, przedłużane włosy z powtykanymi gdzie nie gdzie kolorowymi pasemkami. Te same oczy koloru czekolady, choć teraz sam sobie wydawał się bardziej poważny. Nawet, jeśli miał na sobie tylko podkoszulkę i powyciągany, butelkowo zielony sweter, obcisłe jeansy na tyłku i trampki na stopach koloru tego samego, co sweter. Na jego obojczykach widniał tatuaż "Un - do", co znaczy, chyba nieco sarkastycznie "cofnąć" ale również "rozpiąć" ... Inny tatuaż, którego nie było widać, to zdanie, które oplatało jego ramię. To był pierwszy po tym, jak wyjechał. To było strasznie ironiczne, szczególnie, że jak tchórz uciekł od Simona. "Close your heart to every love but mine; hold no one in your arms but me.", cytat z biblii, choć przecież wierzący nie był. Te słowa jednak... Dały upust temu, co czuje wobec Krukona. Bolały jak cholera, szczególnie te na obojczykach, duże, wyraźne. Ale... Nie mógł się powstrzymać. Czy to sprawiało, że czuł się lepiej? Nie szczególnie... Sypianie z kim popadnie bo tych drętwych koncertach, które załatwiała mu matka też nie bardzo. No, dobra, może nie były do końca drętwe, ale... właściwie na każdym wypatrywał kogoś w tłumie... Zdawał sobie niestety sprawę, że każda osoba, z którą był, w jakiś sposób przypominała mu o Simonie. Przełknął ślinę nieco ciężej, oddychając spokojnie. Targało nim całe stado emocji, jednak... Potrzebował się wyciszyć. A wiedział, że przecież prędzej czy później stanie z chłopakiem twarzą w twarz. - Nie stój tak... - powiedział w końcu, odsuwając się na jeden kraniec kanapy po czym wskazał brodą na drugi koniec - Siadaj. Wygląda na to, że mamy sobie sporo do powiedzenia. Simon wyglądał... eh, Namida mógł się tego spodziewać. Co z tego, że miał na sobie luźne ubranie? Ślizgon od razu zauważył, jak szczupła jest twarz chłopaka i jego dłonie, które jeszcze jakiś czas temu tak silnie go... Nie! Nie będzie sobie teraz tego przypominał! Oczy Simona już nie były jego oczami... A mimo to, Namida miał wrażenie, że patrzą na niego tak samo, jak wtedy, choć teraz czaił się gdzieś w nich jakiś dziwny... strach. Ciemne włosy...? Oh, trudno... nawet, jeśli się zmienił, to dla Japończyka i tak wydawał się bardzo atrakcyjny. Chcąc jakoś zachęcić Simona, chciał się lekko uśmiechnąć, jednak... prawdopodobnie wyszedł z tego jedynie średnio-zadowolony grymas. W duchu się cieszył, wiedział jednak, że jeśli okaże zbyt wiele uczuć, to wszystko, co tak dokładnie budował, cała ta bariera od świata, że to runie jak domek z mugolskich kart do gry... Nie chciał na to pozwolić.
Gdy w pokoju zapanowała cisza, Simon aż mrugnął. Czyli to nie sen? On naprawdę tam siedział. Żywy, ciepły, oddychający. Nie zmienił się szczególnie. Chłopak zapamiętał go z rozanielonym wyrazem twarzy i kolorowym irokezem. Ale w tej wersji, też cudownie się prezentował. Zresztą nawet jakby ogolił głowę na łyso, Simonowi by to nie przeszkadzało. Najważniejsze, że wrócił. Nerwowo podrapał się po szyi. Nie wiedział, czemu ale błękitne soczewki, do których już się przyzwyczaił, zaczęły go strasznie uwierać, jakby dopiero, co je założył. W Namidzie martwiło i dziwiło go jednocześnie jedno. Ten przygnębiony, poważny wyraz twarzy. Próbował się w nim doszukać starego Namidy, co nie było łatwe. Tylko w czekoladowych ciepłych oczach dopatrzył się dobrze znanego blasku, iskry. Opanowała go ogromna chęć przytulenia, i zmazania z twarzy Ślizgona tego przygnębienia: -My naprawdę…- mówił cicho jego głos był tak strasznie ochrypły. Nadal stał przy drzwiach, chcąc wszystko dokładnie przemyśleć. Czekał na tą chwile całe dwa miesiące. A teraz? Teraz nie był pewien, czego tak właściwie chce. Czuł, że Namida go obserwuje. Na pewno zauważył jak bardzo wychudł, jak się zmienił. Ale przecież w środku nadal był jego Simonem. Soczewki mógł wyjąć, włosy przefarbować na nowo, zapuścić. Ale nadal był tą samą osobą. Ostatnimi czasy przechodzącą lekkie załamanie nerwowe, ale nadal tą samą osobą. Simonem Gregorem Erickiem Lewisem. Po chwili utkwił wzrok w swoim chłopaku. Pokonał długość pokoju zaledwie 4 krokami. Wyciągnął gitarę z rąk Namidy, i położył na bok. A jego samego złapał za nadgarstki, i postawił tuż przed sobą. Spojrzał jeszcze raz w jego oczy, i mocno przytulił. Teraz mógł mu wszystko wybaczyć, o wszystkim zapomnieć. Tylko żeby był blisko niego, i nigdy prze nigdy go nie zostawiał. Mimo że tak potwornie wychudł, nadal był sprawny i silny. Położył czoło na ramieniu chłopaka. Całe jego ciało pragnęło bliskości Ślizgona. Nie mówimy tu o seksie czy coś. Zwyczajnej bliskości, bycia ze sobą. Teraz wiedział, że nie podda się tak łatwo. Nie pozwoli żeby te dwa miesiące wszystko zniszczyły. Żeby zniszczyły jego życia. Każda jego komórka oddychała zapachem Ślizgona. Był jak żołądek anorektyka po głodówce. Brał jak najwięcej i odkładał, z myślą, że przez najbliższy czas może nie dostać. Teraz było mu wszystko obojętnie. Nawet, jeżeli miałoby się okazać halucynacją. Niech ta pieprzona halucynacja trwa wieczność.
W pierwszej chwili pomyślał, że nie powinien... Dlatego też odsunął się na kraniec kanapy. Nie chciał się Simonowi przyglądać, czuć jego zapachu ani nawet skrawka dotyku. A mimo to, kiedy duże dłonie Simona podniosły go do pionu, kiedy... kiedy tak najzwyczajniej w świecie go przytulił, nie oponował. W pierwszej chwili stał jak kołek, unosząc oczy ku sufitowi, i pytając się samego siebie, za jakie grzechy...? Ale szybko wyliczył w głowie ze dwa tuziny i odetchnął spokojnie i również objął chłopaka. Wiedział, że on teraz wybitnie tego potrzebuje. A akurat Ślizgon tyle mógł mu ofiarować po tym, ile krzywdy już mu wyrządził. - Simon... - szepnął, zwracając twarz w jego strone, wciskając nos w miejsce za jego uchem, zatapiając się w ciemnych włosach, które tak intensywnie pachniały. - Musimy porozmawiać, i... I jak chcesz, to możesz mnie trzymać za dłoń, czy coś... - jęknął cicho, czując, jak ta część w nim się zaczyna załamywać. - Usiądźmy...? - nie czekając na odpowiedź, odsunął się od Simona, oddychając ciężej. Naprawdę to było ciężkie dla niego. Usiadł na kanapie po turecku, jednocześnie nerwowo strzelając kośćmi palców u rąk. - Po pierwsze... - zaczął, patrząc się intensywnie Simonowi w oczy - Chcę Cię przeprosić. Że nic nie napisałem, że wyjeżdżam. Wiem, że sprawiłem Ci tym przykrość i... przepraszam. - skończył nieco kulawo. Starał się jednak brzmieć poważnie, bo czuł, że jeśli choć raz głos mu się załamie, to będzie koniec. A naprawdę, naprawdę bał się w tej chwili okazać słabości przed Simonem.