Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
drzwi były otwarte muzyka grała na korytarzu... Szymon zwabiony pięknem usłyszanych nut, wszedł do pokoju muzycznego (można powiedzieć ze się zakradł, gdyż z przyzwyczajenia stawiał stopy z taka czułością ze nic nie było słychać) podszedł do Sigrid która jak podejrzewał była w transie nie chcąc przerywać jej gry pochylił się nad nią powoli delektując się jej muzyką oraz zapachem. Szymon nieostrożnie wypuścił powietrze z płuc tak że Sigrid z pewnością poczuła ciepły oddech na karku
Niepokój. Czy ktoś stoi za mną? Oddech na karku… Ciąg nut urwał się niby odcięty stalowym nożem. Odwróciłam się i prawie zderzyłam się twarzą z jakimś chłopakiem, nie już mężczyzną .Chwila zdziwienia i ten moment opamiętania. W moich oczach, czego byłam świadoma zaiskrzyła złość z przerwanej chwili. Oczy nieznajomego, niebieskie, nie raczej błękitne jak widziane dawno temu kwiaty chabra wyrażały czyste zainteresowanie. Jego włosy łaskotały mnie po twarzy. -Kim jesteś? Doskonale zdawałam sobie sprawę, że jeśli się nie odsunę ja, on tego nie zrobi. Odchyliłam lekko ciało i oparłam się na fortepianie. Taka odległość powinna być wystarczająca dla nieznajomych, bynajmniej na początku. W duchu dziękowałam sobie, że nie odniosłam jeszcze zapasowej różdżki.
Uśmiech szczery wdarł się na jego twarz -ależ nie przerywaj tto.. to było naprawdę piękne - usmiechnął się raz jeszcze, po krótkiej chwili namysłu dodał uśmiechając się - jestem Szymon - powiedział kłaniając się dziewczynie - a ty to Sigrid, nie prawdaż? Powstając z ukłonu odsunął się krok w tył stanął nieruchomo przyglądając się dziewczynie
- To ty przysłałeś mi sowę? Wybacz, ale czy mogę spytać skąd mnie znasz? Nigdy wcześniej Cię nie widziałam w Hogwarcie. A więc tak wygląda właściciel Romy. Nawet przystojny, ale czemu właśnie teraz tak wiele osób udaje mi się poznać przez muzykę? Nieważne, jak zacznę się zastanawiać to zwariuję z niewiedzy. Pewnie jest studentem .Uśmiechnęłam się troszkę nieśmiało. - A i jeszcze jedno, jak ktoś mi przerywa grę nie potrafię do niej wrócić. Ta magia zostaje przerwana. Jakżeby inaczej, musiałam pokazać pazurki. Raczej nie należę do aniołków.
Gdy już prawie wchodziłem do pokoju poczułem nagle ukłucie , sam nie wiem czego strachu? niepokoju? W każdym razie to właśnie nieokreślone przeczucie które nie raz już ratowało mi skórę spowodowało że stanąłem na chwile I zamiast wejść nasłuchiwałem odgłosów z wnętrza pokoju ... Byłem pewny że ją tu znajdę ale drugi głos? Czułem jak włosy staja mi dęba a oczy zachodzą żądzą mordu ... Ale nie tym razem. Ostatnio sprowokowałem zbyt złożony ciąg zdarzeń przez który mało co nie zraniłem trzech dziewczyn. Spokojnie otworzyłem drzwi wchodząc do środka ... Bałem się i to naprawdę jakkolwiek nie o siebie ( odkąd wiedziałem że jest w zamku otaczałem się już odruchowo co najmniej kilkoma czarami ochronnymi) ale o nią . - Kuzynie co robisz w pokoju przeznaczonym dla ludzi i artystów? Czyżby wasze toporne gusta rodzinne uległy lekkim zmianą ? Mój spokojny cichy głos wypełnił pomieszczenie ja zaś przybrałem maskę uprzejmego, uroczego łajdaka jaką zwykle zakładałem przy większości ludzi, lecz oczy miałem tak chłodne i skupione jak jeszcze nigdy dotąd. Pochwyciłem wzrokiem jej spojrzenie chcąc przekazać by była gotowa do ucieczki albo walki. -Zresztą nie ważne... Sigrid (na mojej twarzy pojawił się uśmiech lecz nie ten jaki sam ciśnie mi się na twarz gdy ją widzę ale zwykły sztuczny i wystudiowany którym obdarzam zwykłe nic nie znaczące dla mnie kobiety) obiecałaś mi spacer po błoniach czyżbyś zapomniała? Mogłem mieć tylko nadzieję że dziewczyna pomoże mi i sobie a nie pogrąży nas na amen
Cholera , co tu jest grane? Nataniel wszedł do pokoju i od razu przybrał maskę obojętności. W sumie nasz widok musiał go lekko zaskoczyć ja oparta o fortepian i Szymon pochylony w moim kierunku. Zaraz, zaraz. Kuzynie? Popatrzyłam się spokojnym wzrokiem na studenta. Widać było, że również przybrał chłodną obojętną maskę twarzy . A przecież jeszcze przed chwilą jego intensywne spojrzenie chciało wiedzieć wszystko … O boże, w co ja się wpakowałam? Nieważne, popłyniemy z prądem i zobaczymy co się stanie. - Natanielu, ja ci to obiecałam? Nie, powiedziałam tylko, że jak będę miała przy sobie skrzypce zagram ci coś. Wiem, że podoba Ci się moja muzyka. Jak wrócę do domu podziękuję ojcu, za to, że godzinami uczył mnie kłamać . Zresztą nie tylko, jako punkt honoru traktował naukę szermierki w zamian za utraconego syna. O czarnej magii nie wspomnę. Wiedziałam ,że moja twarz wyraża w tej chwili chłodne zainteresowanie i znudzenie . Podobno w oczach można wyczytać co człowiek aktualnie czuje, ale nawet ten szczegół da się wytrenować . W moim przypadku tak było. - Jesteście kuzynami? Szczere zainteresowanie. - Zresztą w sumie to jest do przewidzenia, obaj macie szósty zmysł do wyczucia z kilometra muzyki. I uśmiech. Powoli wstałam i podeszłam do Nataniela. Stanęłam obok, ale w odpowiedniej odległości, jak pomiędzy znajomymi. -Nie wiem, chcesz to możemy się przejść mam parę pytań dotyczących tego przepisu na eliksir uspokajający, który ostatnio od ciebie dostałam. Szymonie naprawdę miło było poznać. Jakbyś chciał pogadać wyślij Romę, już ona mnie znajdzie. Lekkie dygnięcie i spokojne wyjście na korytarz. Ależ to było przedstawienie…
Powoli mierzyłem się wzrokiem z kuzynem nie mam pojęcia co myślał ten rzeźnik ze śląska. Wiem że patrząc po jego masce spokoju i ,,miłym" ukłonom jakie sobie sobie oddaliśmy nie było to nic miłego Chyba znowu popsułem mu właśnie jakiś jego krzywy pomysł ... Serce niemal mi nie biło dopóki nie usłyszałem że podjęła grę i wychodzi z sali delikatnie zrobiłem jej miejsce w drzwiach cały czas mierząc wzrokiem kuzyna a językiem migowym pokazałem mu kilka słów ... - Wyślij sowę gdzie i kiedy... a na głos dodałem. -Żegnam czcigodnego krewnego i wycofałem się tyłem zamykając drzwi za sobą. Nadal obojętnie i zachowując dystans jak do koleżanki skinąłem jej głową i wskazałem schody prowadzące w stronę krukońskiej wierzy. - Masz talent moja droga ( uf aż rzygałem sztucznością tych zdań) do spotykania dziwnych ludzi i wpadania na nich w złych miejscach. Nie mylę się prawda? Tylko oczyma mówiłem ,,ufaj mi ten jeden raz i chodź zanim ruszy i nas pozabija albo wymyśli coś głupiego, no chodź błagam cie!".
uśmiechnąłem sie lekko widząc wychodzącego Nataniela, spojrzałem spokojnym wzrokiem na sigird, -ano kuzyn wczoraj miąłem szczęście go poznać, co prawda pochodzimy z innych rodzin ale historia naszego rodu jest wspólna. zabawił sie maska i ukazał szczery uśmiech, powoli zbliżył sie do drzwi -pani wybaczy ale to nie miejsce i czas, umówimy sie przez rome powinna niebawem do ciebie zawitać Pokłonił sie lekko i wyszedł, zamknął drzwi za sobą
Poszedł sobie. Ufff odetchnąłem z ulgą a okolica znów była względnie bezpieczna od morderców nie licząc mnie nim się odezwałem upewniłem się kilka razy czy nie było go w okolicy... - Więc odprowadzić cię czy też wolisz błonia kruczku... podniosłem dłoń gładząc zewnętrzną stroną palców jej dłoń. Miłe uczucie móc patrzeć w oczy dziewczynie bez potrzeby schylenia się. Myśli mimowolnie zaczęły błądzić lecz większa cześć mnie ciągle monitorowała otoczenie i szukała drania... gdy nagły pomysł wpadł mi do głowy wywołując uśmiech na twarzy i blask w oczach. -Sigrid powiedz mi proszę umiesz tańczyć ze stalą ?
-Czy umiem tańczyć ze stalą? Popatrzyłam się na Nataniela z zaciekawieniem. -Jeśli o noże ci chodzi to niezbyt. Natomiast ze szpadą radzę sobie całkiem nieźle. I jak pewnie wiesz zapasową różdżkę też posiadam. Mrugnęłam do niego, choć zdawałam sobie sprawę, że ta rozmowa nie ma być wesoła. Pytał się mnie o samoobronę, A z tą w porównaniu z większością uczniów jestem bardzo do przodu. Gorzej pewnie będzie, jeśli chodzi o tych dwóch kuzynów.Instynktownie czułam, że byliby w stanie pozbawić mnie życia jednym ruchem. Mimowolnie ciarki przeszły mi po plecach. Moje życie nabierało szkarłatu, barwy jaka w moim rodzie oznacza niebezpieczeństwo….
Płynnym ruchem odpiąłem jeden z moich trzech noży które zawsze trzymałem przy sobie i podałem rękojeścią do przodu trzymając za schowane w pochwie ostrze.Teraz to już były nie przelewki Krukowski widział mnie z Sigrid i choć odegraliśmy ładny teatrzyk będzie miał dziewczynę cały czas na oku a ja nie mogłem być zawsze przy niej. - Weź pewnie się nie przyda ale to dobra stal goblinów silna broń i poręczna w przechowaniu pewnie nigdy ci się nie przyda ale... No teraz to ją przestraszyłem i popsułem jej humor głupi jestem głupi. - Walczysz szpadą ? Więc może mały sparing ? powinienem znaleźć dla nas jakąś broń.
[przepraszam za jakość...] Nawet nie przypuszczał, że mogła go nie zauważyć. Przeszywał jej ciało szmaragdowymi tęczówkami niczym brzytwa swobodnie przejeżdżająca po brodzie. Bez zupełnej krępacji na nowo czuł zapach jej włosów, ich dotyk na jego klatce piersiowej. Jej śmiech, kiedy wirowali wśród kwitnących kwiatów na błoniach. Czy właśnie tak miało wyglądać jego szczęście? W tym momencie podczas kolacji w Wielkiej Sali nie interesowały go inne dziewczyny. Nie obchodziło go to, czy jedna ma loki opadające kaskadą na zgrabne plecy czy włosy proste, krótkie, lekko wystające za czułe uszko. To do niego szeptał wszystkie prawdy o życiu, o uczuciach, o nim samym. Nigdy w swych rozmowach nie sięgali do tematu historii. Przeszłość wydawała się być zbyt fałszywa i zbyt bolesna, aby ponownie ją rozpatrywać. Nie wiedział, czy przypadkiem sam się jej nie boi. Natasha była jedną z osób, które znały prawdę o nim. Nie mogli się spotkać w miejscu publicznym. Na Merlina wypaliłaby jeszcze „Kennedy! Thomas!”, to on zadźgałby się własną różdżką. Prosto w serce! Na złość jemu, zabić i nie mieć litości. To ono zaprowadziło go tutaj, że siedzi w otwartą buzią przy stole Węża, patrząc się na Anioła. Tak, dokładnie tak będzie nazywał ją w swoich myślach, przypominając sobie święte czasy. Te dni, w których była całkowicie jego. Kiedy mógł obserwować, jak leniwie unosi powieki i wtedy z zaskoczenia ucałować jej szyję. Lekko, przyjemnie, musnąć skórę, czując jej zapach. Lawenda, wanilia? Nigdy nie był w tym dobry. Dla niego był to najpiękniejszy zapach. Zarówno i on nie znał myśli Natashy. Żyli na nieprzyjemnie kruchym gruncie. Właśnie teraz, po roku namiętnego romansu. Cóż mogli sobie powiedzieć? Usiąść i opowiadać, jak się żyło bez drugiej połówki? Jak można być połową jabłka, wiedząc, że druga ziębi się w Rosji? Trzęsły mu się dłonie, a oddech stawał się coraz płytszy. On się nie zmienił, może więcej w Thomasie pojawiało się intryg i planów, lecz był taki sam. Czując jej zapach i zamykając oczy, widział ich wspomnienia. Kiedy namiętność wygrała z każdym planem pokazania miasta, kiedy świat wirował niebezpiecznie pośród wygniecionej pościeli. Gdy róża traciła swoje piękno przy uśmiechu Natashy... Dokładnie pamiętał to lato i każdy dotyk jej opuszek palców na swoim karku. Jakże mógłby to zapomnieć? Lub kąpiel w ich basenie podczas pełni księżyca... Kennedy również karmił się złudzeniami, że kiedyś przeszłość stanie się teraźniejszością. Trudno było mu się opanowywać przy Natashy. Wiedział, doskonale wiedział o tym, że stracił swoje przywileje, aby dotknąć jej warg opuszką palca i spojrzeć w oczy. A potem przyciągnąć mocno do siebie... Pamiętał dzień, w którym razem z nią poszedł zrobić tatuaż. Jaskółka, wolny ptak, to właśnie on miał symbolizować rosyjską piękność. Była przecież wolna, nie nałożyli na siebie żadnych zobowiązań i wielkich słów. - Skąd wiesz? - spytał, mając odwagę spojrzeć w jej przepiękne oczy. Cholera, jak ona mogła tak patrzeć jeszcze na Tommy'ego? Ta pewność siebie, zero emocji, zagrania niedostępnej... Po prostu była sobą. Kennedy aż ze złości przygryzł wargę. Uderzył mocno w klawisze fortepianu, zaczynając od taktu bardzo znanej jej melodii. Drugą dłoń wyciągnął do Natashy i prędko przyciągnął ją do siebie. Można spokojnie rzec, że wpadłaby mu na kolana, lecz... pech! Jeszcze raz delektował się chwilę jej perfumami, kiedy ponownie zaczął grać. Przy tej melodii się poznali. Usłyszała ją w gabinecie jego ojca. Ach, te czasy. Drgnął, kiedy spytała o to, czy ktoś czeka na niego. Pewnie tak jest, wielki rój fanek, rodzina. Oczywiście jego niesamowita autko, znajomi od tatuażu... Przestał grać i odwrócił głowę w jej stronę. Ich usta dzieliły dosłownie milimetry. Serce waliło mu niemiłosiernie, a oddech stawał się co raz bardziej płytki. - A Ty nie czekasz? - szepnął, nieopacznie dotykając jej ust swoimi. Odległość była zbyt mała, aby tego uniknąć.
Oczy Nataniela lśniły niebezpiecznie w półmroku zapadającej za oknami nocy. Ofiarowywał mi coś, co niewątpliwie miało niebywałą wartość. Nóż był piękny, prosty bez zbędnych zdobień i lśnił w blasku zachodzącego słońca płynnym złotem. Zaparło mi dech w piersiach, moje czarne oczy odbijały pewnie złoto-srebrny blask klingi trzymanej jeszcze przez smukłe dłonie chłopaka. Nie ukrywam, byłam zafascynowana. Broń biała zawsze stanowiła mój słaby punkt, i zawsze żałowałam, że ojciec nie zgodził się na pełne szkolenie swojej jedynej córki. On wybrał tylko szpadę, ja wybrałabym również noże, miecze, kindżały… wszystko. - Jesteś pewien? Niepewność w moim głosie była aż nazbyt widoczna. - Nóż jest pewnie wartościowy i nie do końca wiem jak się nim posłużyć. W jego oczach pojawiło się nieukrywane rozbawienie. Odczytał moje intencje w każdym, nawet najdrobniejszym szczególe. Już oczami wyobraźni widziałam lekcje jakich mi udziela na polanie w zakazanym lesie…. O czym ty myślisz dziewczyno!!! Pięknie, teraz muszę się delikatnie rumienić, choć moja skóra nie jest do tego skora. Oj łatwo mnie rozszyfrować, zbyt łatwo. - Walczysz szpadą ? Więc może mały sparing ? Powinienem znaleźć dla nas jakąś broń. Dobrze, że zadał to pytanie. -Sparing? Bardzo chętnie tylko ostrzegam do mistrzostwa mi daleko. Podstawy jednak znam. Patrząc na Nataniela miałam nadzieję, że je znam. Słowo się jednak rzekło. -Podaj czas i miejsce.
-Zakazany las polana w lesie koło godziny będę czekał od 20 Czułem że powinienem być czujny i baczyć na wrogów ale... jakoś tak kiedy patrzyła tak na mnie rumieniąc się leciutko nie miałem sił być tym złym wrednym typem. Hej zaraz co ty ze mną robisz kruczku?! Chciałem krzyczeć na głos i pytać świat o uczucia które czułem ale jakoś tak milczał jak zawsze... Widziałem jak patrzy na sztylet. Miała niesamowity wyraz twarzy patrząc na przedmiot jak na ukochaną błyskotke. Pierwszy raz spotkałem się z taką reakcją dziewczyny na broń więc było to co najmniej fascynujące. - Pewnie weź jest twój mam jeszcze dwa a ten przyda ci się znacznie bardziej niż mi ale Uśmiechnąłem się chytrze . - Żebyś miała z niego pożytek musimy poćwiczyć cię trochę w jego obsłudze, więc do zobaczenia na sparingu a teraz chodź puki niema mojego kuzyna odprowadzę cię gdzie sobie życzysz...
Drzwi pokoju muzycznego otworzyły się z hukiem, drzwi trzasnęły aż Szymon podskoczył. znów miał jedną tylko myśl w głowie rozładować to całe napięcie albo komuś się stanie coś złego, znów wpadł w trans, zupełnie jak na polance, ten sam błysk szarości, ta sama energia, lecz tym razem rytm inny jakby wolniej ruchy jakby łagodne, coś się w nim zmieniło, nie był to już taniec śmierci ani nawet ze śmiercią, ten taniec miał inny cel. Tym razem Szymon nie walczył ze złością, nie walczył nawet ze sobą, walka z przeszłością przebiegała spokojnie w spokojnym tępię. zerwał z siebie lekko nadpoconą już koszule ciągle poruszając się w tańcu. stopy poruszały się w idealnej harmonii względem rąk, napięty umysł walczył z rozluźnionym umysłem ta walka trwała w jego głowie a sztuką którą prezentował chciał dać temu ujście. równe uskoki i ciche upadki na nogi były tak imponujące że gdyby ktoś to ujrzał uznał by Szymona co najmniej za dziwnego. ciosy pchnięcia dłonią, wykopy wszystko to udawało się zmieści podczas jednego wyskoku z gracja lądując ledwo słyszalnie. Mężczyzna trwa tak w tym transie dobrych kilka chwil. Muzyka która grała w jego głowie
Ktoś powiedział kiedyś, że nie należy wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Natasha kierowała się tą zasadą dobre pół życia, dlatego też nie przywykła nawet do dawania bliskim kolejnej szansy, jeżeli już zmarnowali pierwszą, jaką posiadali. Była pewna zawartej w tym racji w stu procentach i zapewne nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że może jednak należałoby jedyny raz zrobić od tego wyjątek, gdyby nie nagłe, niespodziewane pojawienie się Thomasa. To zburzyło wszystkie jej starannie ułożone plany na najbliższą przyszłość, którą miała spędzić w tej szkole. Bo niby jak miała teraz skupić się na dowolnej rzeczy, jeżeli była skazana na egzystowanie z natarczywą myślą o tym, że on jest tak blisko? Łączył ich wspólny cel. Obydwoje chcieli zwycięstwa w Turnieju Trójmagicznym. Inaczej nie doszłoby do ponownego spotkania, które obudziło do tej pory uśpione wspomnienia. Natasha nie wiedziała, na czym zależy jej bardziej. Nie wiedziała, czy byłaby w stanie zrezygnować dla niego z postawionego sobie celu. Przecież teoretycznie uczucie, które się w nich narodziło, umarło jakiś czas temu. A przynajmniej tak wmawiała sobie z każdym kolejnym dniem. W przeciągu kilku minut straciła całą pewność siebie i tylko dziwnym cudem udało się jej zachować resztki kontroli nad tym, co robiła i mówiła. Sama jego obecność była oszałamiająca. Wiedziała, że usilnie pragnie zaznać jeszcze raz bliższego kontaktu z Tommy'm, choć przyznanie się do tego przed samą sobą bardzo dużo kosztowało Rosjankę. Na co dzień utrzymywała, że nie wierzy w nic tak przyziemnego i zarazem pozbawionego sensu jak miłość. Bardziej zażyłe relacje, które budowała z innymi, polegały wyłącznie na seksie i właśnie tym było dla niej owe uczucie, ale w obliczu wspólnej przeszłości z Kennedym, a także tego, jak zachowywała się teraz w jego towarzystwie, nie mówiło czegoś zupełnie odmiennego? Piękna, idealna Natasha, stworzona do tego, by zwyciężać i osiągać wszystko to, co jest niedostępne dla innych, jednak wkroczyła na wiecznie niepewny, pełen niespodzianek i bólu grunt, który zawsze starała się wyplenić ze swojego życia. Nieskutecznie. Będąca u boku osoby, która ją od siebie uzależniła, nie potrafiła przeciwstawić się temu, co dyktowało jej serce, choć było to okropnie sprzeczne z podpowiedziami rozumu. - Gdyby było inaczej, byłbyś tu teraz? - Ton jej głosu pozostawał niemal niezmieniony, choć z upływem każdej sekundy wydawał się drżeć coraz mocniej. - W Hogwarcie... - Uściśliła jeszcze, żeby dobrze się zrozumieli. Nie chciała przecież, by odebrał to w inny sposób, który akurat nie był jej intencją. A skoro sama szybko zorientowała się, jak mogłoby to zabrzmieć w innym wydźwięku, zapewne nie umknęło to także jemu. Choć przecież z drugiej strony nie podejrzewałaby, żeby Tommy z własnej woli jej szukał, skoro nie zrobił tego wcześniej. Tym bardziej tutaj. Bezbłędnie dostrzegła jego złość. Czyżby była aż nadto chłodna wobec niego? Ale jak niby miała postępować, po tym, jak obydwoje zerwali ze sobą dobrowolnie kontakt? Wydawało się jej, że nie potrafiła otworzyć się na niego tak szybko, powrócić do stanu sprzed roku. Jednak kiedy przyciągnął ją do siebie, niczego nie była już pewna. Jedną ręką objęła go w pasie, natomiast drugą, wolną dłoń ulokowała na jego ramieniu. Nie miała zamiaru sprzeciwiać się. Świat na moment zawirował, serce zabiło niewiarygodnie szybko. Pamiętała doskonale, że tylko on potrafił wprawić ją w taki stan. Tylko Thomas Kennedy. Długo zwlekała z odpowiedzią, trwając w niemym bezruchu. Trudno było jej uwierzyć w to, co się działo. Ich wargi znów się spotkały, lecz, chociaż minął rok, Natasha dokładnie pamiętała ich smak. Nic nie stało jednak na przeszkodzie, by teraz ponownie się nim delektować, nawet przez chwilę, ale przecież nie mogła zaprzeczyć, że nagle odczuła niedosyt. Pragnęła więcej. Chociaż odrobinę. - Skończyliśmy z tym - oznajmiła w końcu, z każdym słowem muskając jego wargi - I chyba nie powinniśmy do tego wracać, Tommy... Odsunęła się od niego o kilka centymetrów i utkwiła spojrzenie w jego głębokich oczach, które uwielbiała od zawsze. Praktycznie rzecz biorąc, Natasha wciąż była zakochana w każdym, nawet najmniejszym elemencie jego ciała. A teraz, kompletnie wbrew swoim i tak nieszczerym słowom, znów powoli przybliżyła się, przenosząc dłoń z ramienia na jego policzek, i jeszcze jeden raz złączyła ich usta w krótkim pocałunku. Wiedziała, że nie powinna tego robić, ale nie była w stanie oprzeć się tej nagłej pokusie. Był jej ideałem i nic nie mogła już na to poradzić.
Weszła pewnym i szybkim krokiem do pokoju. Jedyne, czego teraz pragnęła to cisza, spokój i samotność. Żadnej z tych rzeczy nie znajdzie w tym pokoju, ale cóż. Spojrzała sceptycznie na mężczyznę, z powodu którego musiała tu przyjść. Ruszyła do fortepianu, przy którym usiadła i od niechcenia zaczęła grać pierwszą lepszą melodię. Wypadło na Miss You In A Heartbeat - Def Leppard. Nie patrząc na ręce, które i tak trafiały w odpowiednie klawisze, powiedziała: - Mam tylko piętnaście minut, więc jeśli chcesz coś konkretnego, to lepiej się streszczaj. Starała się zachować poważny ton, lecz można w nim było usłyszeć nutkę ciekawości. Czego on od niej chce?
Szymon pochłonięty walką ze samym sobą nawet nie zauważył że mała Gryfonka zawitała do pokoju, lecz tylko gdy usłyszał muzykę z fortepianu zatrzymał się. Jak to dałem się zajść, zachodził pytaniami sobie w głowie, usłyszał głos, głos gryfonki który wprowadził go do realnego świata, Szymon z lekko mokrymi opadającymi w dół włosami obrócił się do Elliott, w jego głowie pojawił się pomysł który uporczywie chciał zrealizować, spojrzał na nią jeszcze swymi lekko szarymi oczętami, - 15 minut zdarzymy mężczyzna wyjął różdżkę spoglądając wrogo na dziewczynę, machnął nią intensywnie myśląc o kwiatach które dziko rosły w Polsce w górach, kwiatach których płatki był tak piękne że serce mężczyzny biło szybciej gdy o nich myślał. -Orchideus - wymamrotał zaklęcie teraz już się uśmiechając (mam nadzieje ze zabrzmiało dla eliot groźnie ) - kwiaty są dla ciebie, najpiękniejsze jakie spotkałem, rosnące dziko w koronach polskich gór -nie wiem co ci Kruk naopowiadał i po twych reakcjach widzę że nie wykasował ci pamięci, ale to nie ważne chciałbym aby wszystko to co miało miejsce poszło w niepamięć ten kretyn najwyraźniej mnie pomylił i o mało co nie zabił.
Gdyby dziewczyna była strachliwa, uciekłaby za fortepian i udawała, że jej nie ma. Ale Elli do takich osób nie należała, więc tylko popatrzyła na Szyamona pobłażliwie. Popatrzyła na kwiaty, które wyczarował. Były piękne, ale jeśli myślał, że nagle skoczy mu na szuję i będzie mu za nie gorąco dziękować, to się mylił. Kochała naturę, ale podarowanie kwiatów było pospolite, a ona pospolitości nie znosiła. Na szczęście nie były to róże, tylko jakieś inne rośliny. - A więc ten chłopak nazywa się Kruk... Ciekawe. - Pomyślała. Mimo słów Szymona, nie zamierzała z miejsca mu ufać. Co to, to nie. - Dzięki. - Mruknęła, biorąc od niego owe kwiaty.
taki delikatny łobuzerski uśmiech nasunął mu się na twarz. -Jestem Szymon Krukowski, pochodzę z polski, były wychowanek domu slytherin -Jeśli masz jakiekolwiek pytanie odnośnie tego co się stało, pytaj chłopak najwyraźniej był szczery i chciał wszystko wyjaśnić mówił z dużym przekonaniem, a po jego zachowaniu było widać że polubił gryfonke, może uważał ja za zbyt odważną ale jednak uroczą. Uśmiechając się do niej spojrzał na nią już zupełnie błękitnymi oczami. - A jeśli czasu braknie, może spotkamy się później tym razem po jego twarzy widać było lekki niepokój ale i skupienie oraz lekko sztuczny uśmiech
- Elliott Redbird, pochodzę z Australii, choć korzenie mam angielskie. Co do pytań, to nie dziękuję, ale naprawdę mało mnie to interesuje. To sprawy między tobą i twoim kuzynem. Ja znalazłam się tam przypadkiem. - Wzruszyła ramionami z cieniem uśmiechu na ustach. Oho... facet myśli, że Elliott nie umie rozpoznać prawdziwego uśmiechu od fałszywego. No to się pomylił. Dziewczyna umiała rozpoznać fałszywość na kilometr. Coś jej się w Szymonie nie podobało. - A... w pewnym momencie ćwiczeń uniosłeś się za bardzo na palce. Więcej uwagi zajmuje wtedy złapanie równowagi, więc przeciwnik może cię zaskoczyć. Radzę na to uważać - powiedziała ze słodkim uśmiechem. Kochała wytykać osobom pewnym siebie ich błędy. Tym bardziej, jeśli miała co do nich jakieś wątpliwości.
Widocznie się rozbawił komentarzem Elliott, wyraźny uśmiech przebrnął przez jego twarz, gdyby wiedziała co to było na pewno by uciekła, sztuka walki walki dla czarodziejów obmyślona przez klan kruków w XIV w. nikt tego nie zna po za naszymi klanami. - Widzę iż znakomity z ciebie znawca sztuk walk mugolskich, lecz wiele się jeszcze musisz nauczyć. - a co tam popis nie zaszkodzi. Uniósł ciężar ciała do góry "uniósł się za bardzo na palce", szybko wyciągnął rękę w tył przechylił ciężar bardziej do przodu wybijając się w tył, tak pełne salto które trwało mrugniecie oka a w tym czasie nastąpił obrót w powietrzu z wykopem, po czym wylądował na stopy, tak równo i cicho ze nie było słychać, po czym cichutko zarechotał - Widzisz to nie był błąd...
Uniosła sceptycznie brew. Popis chłopaka nie robił na niej większego wrażenia, ale cóż. Czas się przyzwyczaić. Dziewczynę trudno czymś zadziwić i tyle. - Może tak, może nie. Wierz mi, że ktoś nauczył mnie walczyć. Nie mówię, że jestem doskonała, bo tak nie jest. Mimo to staram się do tego dążyć. A właśnie. Spotkamy się później. 15 minut minęło, a ja chcę dzisiaj poćwiczyć. Do zobaczenia. - Może... Dodała w myślach. Uśmiechnęła się delikatnie i odwróciła się do drzwi. Wyszła przez nie, chowając się w cieniu. Nie chciała, by ktokolwiek wiedział, gdzie idzie.
gdy zobaczył że Elliott chce już się zbierać, przewrócił oczyma. -Przeproś dziewczyny za zachowanie Natanela, powiedz im że chciał bym im to zrekompensować. uśmiechnął się szczerze do dziewczyny -przyślij sowę jeśli będziesz czegoś potrzebowała, np pomocy w eliksirach czy coś obrócił się energicznie sięgając po szatę po czym również wyszedł
Jane chodziła korytarzami w tę z powrotem, szukając niewiadomo kogo. Miała okropne uczucie, że coś się szykuje. Jeszcze nie teraz, ale wkrótce. To przeczucie nie dawało jej siedzieć, czytać, uczyć się a nawet spać. Ciągle myślała tylko o tym, co się może stać. Przypomniała sobie wydarzenia na korytarzu na I piętrze.... Na samo wspomnienie nocy spędzonej w SS zrobiło jej się niedobrze. Nie żeby źle ją traktowali …o nie. Po prostu Jane całą noc gryzły wyrzuty sumienia, za to, że Lex musiał zmienić plany z jej powodu. Źle się z tym czuła i była wdzięczna losowi, że wszystko już było w porządku a ona mogła wyjść. Po długim zastanowieniu ruszyła schodami do Pokoju Muzycznego. Było to jedyne miejsce w którym mogoła się odprężyć i pozwolić by muzyka sprawiła, że zapomni o tym głupim uczuciu niepokoju. Weszła do pokoju i skierowała się do fortepianu. Nikogo tu nie było. Chyba. Tym lepiej. Nie będzie miała wyrzutów sumienia, że komuś przeszkadza. Te twoje sumienie cię do grobu wpędzi -odezwał sie PP. Uporczywy głosik w jej głowie, który zawsze miał racje. Nie, Jane nie była świrnięta. Nic z tych rzeczy. Nie słyszała go, dopóki nie opowiedziała jej o nim Eli, jej najlepsza przyjaciółka. Usiadła przy fortepianie i powoli zaczęła brzdąkać, nie mogąc się zdecydować co zagrać. W końcu wybrała utwór Michaela Jacksona - Hold My Hand. . Zaczęła śpiewać. Całym sercem, czysto płynnie. Zdawała się znaleźć w innym świecie. Wszystko wokół się zatrzymało. Była tylko ona i muzyka. Nic więcej sie nie liczyło. Grała co raz głośniej, śpiewała coraz pewniej. W tej chwili nie liczyło się, czy ktoś ją usłyszy czy nie. Czy ją wyśmieje.... to zdawało się nie być jej największą obawą. Nie miała już żadnych obaw. Po prostu grała, a jej dźwięczny głos, którego nie powstydziłaby się zawodowa piosenkarka, rozbrzmiał w pokoju. I niech się dzieje, co chce.
Gdy uchyliłem cicho drzwi szukałem zupełnie innej krukonki więc widok Jane przy fortepianie zaskoczył mnie i zaciekawił. Rozbawiony zacząłem snóć myśli... ( -To ona umie grać) ... Złośliwy uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Nagle wnętrze pomieszczenia wypełniła jej muzyka a do moich uszu doleciał utwór grany przez krukonkę... No proszę mała umiała nawet nieźle grać, a przyznaję miała do tego talent ... Może jeszcze nie do końca oszlifowany ale potrafiła poruszyć swoją muzyką i zaciekawić grą... Cichutko wszedłem i przysiadłem za jej plecami opierając się o stolik z instrumentami i poczekałem aż skończyła. -Ładnie panienko Jane może założycie z Sigrid zespół ? Miły uśmiech z nutką złośliwości ( dodaną z przekory) wykwitł na mojej twarzy a oczy patrzyły lekko błyszcząc z rozbawienia