Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Byłby zapewne zaczął się irytować, ale nie, nie zrobił tego, bo był już przecież przyzwyczajony, do tego, że na Cirillę de Sauveterre zawsze się czeka, gdzieżby inaczej. Plebs też zawsze przychodził pierwszy, godzinami wyczekując na pojawienie się królowej czy innej arystokratki, no nie? Czekał sobie zatem na przybycie swej pani, chociaż równie dobrze mógłby zostawić karteczkę Znajdź mnie i umknąć gdzieś, hihih, a ją zmusić albo do latania za nim po całym tym pieprzonym zamku albo do dalszego męczenia się z Heathcliffem Heathcliffem. Ciekawe, którą opcję by wybrała, nawiasem mówiąc. Gdy wreszcie łaskawie się pojawiła, na początku nie dostrzegł jej twarzy, bo widział tylko rozkosznie czarne futerko swojego cudownego kota, zasłaniające jej postać. Ups, przytyło się mu trochę; pięknie, zostawia go na chwilę samego, a ten już hulaj duszo, piekła nie ma! Już miał zamiar pokręcić z dezaprobatą główką, gdy Cir, odzywając się, przypomniała sobie o swej obecności, a następnie, gdy usiadła przy fortepianie, odsłoniła zza kota swe zacne lico. Szczerze mówiąc, jakoś niespecjalnie go to poruszyło, co też przyjął z ulgą, bo był to pierwszy ze znaków, że już się z tej nieszczęsnej cirkowej miłości wyleczył. Jeszcze tego by brakowało, żeby zaczął tu do niej wzdychać. Ale z niego twardziel, mweheheh. - Pewnie to samo, co i tobie – odparł obojętnie, również pomijając powitanie, bo i po co miałby się wysilać? Następnie wstał i, z bólem serca stwierdziwszy, że siadając, zgniótł całkowicie papierosy, inteligentnie włożone w tylnią kieszeń jego cudownych, markowych dżinsów, pofatygował się w kierunku Cirilli, by odebrać od niej kota.
Irytacja wymierzona w jej kierunku była cokolwiek nie na miejscu. Trzeba wiedzieć, że Cirilla przyszła z całkowicie pokojowymi zamiarami (i nawet starała się być miłą, choć to jej nie wychodziło, cóż, tak bywa) i trzeba było, by jej zamiary zostały pokojowe. Bo zepsucie jej humoru... groziło poważnymi skutkami. Bardzo poważnymi. Którą opcję wybrałaby? No jasne, ze użeranie z Heathcliffem Heathcliffem. Wszak, jak wszyscy wiedzą, panna Cirilla była bardzo leniwą osóbką i nie uganiałaby się za nikim, gdyby ta potrzeba nie była naprawdę wielką potrzebą. Prędzej oswoiłaby sobie HH, niż latała za Julkiem. No, chyba że tak by ją wkurzył, iż byłaby tak zdesperowana, ze w końcu łaziłaby za tym nieznośnym Krukonem. Nawet ona była zdolna się poświęcić, widzicie? No pewnie, że Heathcliffowi Heathcliffowi się przytyło, w końcu Cirilla o niego dbała, czyż nie? Przynosiła mu smakowite kaski i zajmowała się nim jak trzeba! I pomińmy, że zdarzało jej się kopnąć kotka ze dwa razy, ale to niechcący! Zdarza się. W ogóle to widać było, że ostatnimi czasy Julian mało się zajmował swoim pupilem, bo ten wręcz łaknął uwagi i cierpliwości, którą to w sobie Ślizgonka znalazła. I szkoda, że nie miała takowej do ludzi, ech. A ją w ogóle naszły myśli, że... nie, nie ma, kochana! To koniec, skończyła to, to teraz może się iść i paść. Teraz to chciałaby, a wcześniej nie chciała... Czyżby czegoś nasza Cirilla zaczęła żałować? - Ale ja się ciebie nie boję - mruknęła sobie pod nosem. Ohoho, czyżby wracali do starych nawyków, no proszę? Ale, ale, zauważyć trzeba, że w sumie ona wcale nie chciała oddawać mu Heathcliffa Heathcliffa.
Weszła do sali z torbą wypchaną różnymi farbami, pędzlami i takimi tam, a pod pachą trzymała nic innego jak prawie skończony portret Iana. Dla niego to mogłaby nawet rzucić nałóg narkotykowy! no a przynajmniej mogłaby spróbować... Pewnie się dziwicie czemu przylazła tutaj kończyć portret zamiast zrobić to w sali artystycznej. Otóż jest tam zbyt tłoczno, a Hera pod presją nie potrafi skupić się na malowaniu, a poza tym jest dziwna, więc nie trzeba wnikać! Ustawiła sztalugę, powyjmowała pędzle, farby, ołówki, a nawet słoiki z wodą. Spojrzała na obraz, pomijając fakt, że jest to pierwszy portret jaki maluje wyszło całkiem nieźle. Wyjęła z torby szkicownik i przyjrzała się rysunkowi chłopaka. Rysowała go z pamięci, ale chyba wyszedł całkiem nieźle, oczywiście pewnie zapomniała o kilku szczegółach, ale jakoś nie ma odwagi zapytać się Iana czy mógłby jej pozować. Przecież on, z tą swoją idealną posturą i wyjątkowymi rysami twarzy nie będzie siedział bezczynnie i jej pozował. Ponownie zabrała się do mieszania farb, po czym zajęła się szczegółami, jak faktura włosów i brwi, światłocień, kolor oczu w zależności do oddalenia od źrenicy.
Cśsiiiiiii. Ian miał pewnie sekret. A nie, to pierwsze to nie sekret. To pierwsze to to, że lubi muzykę. Gra sobie na gitarze, podśpiewuje i ... tutaj właśnie jest sekret. Od pewnego czasu Gryfona fascynowały skrzypce. Tak się jarał nimi biedaczek, że aż je zamówił. Ukrywając je przed światek zachwycał się idealnie rzeźbionym kawałkiem drewna z żyłkami, czy coś tam w swoim zakątku na wierzy. No i wtedy wystąpił problem. Gdzie próby?! On kompletnie nie umiał na tym cudownym instrumencie grać, to też nie chciał mieć publiki, kiedy grę będzie ćwiczył. Jest jeszcze jedno coś. Skrzypce nie się są cool, i w ogóle słabo akceptowalne przez młodzież. Przecież on może być wyśmiany! Dlategoż to pod osłoną nocy (dobra, późnym wieczorem, ale z tą nocą jest bardziej nastrojowo) nasz gryfon ze skrzypcami w torbie podróżnej, coby byle przechodzień nie rozpoznał tam ukrytego artefaktu, przemieszczał się korytarzami zamku zmierzając do Pokoju Muzycznego. Oczywiście zamierzał nikogo tam nie zastać, ale wiadomo, nadzieja matką głupich. I anek na paluszkach podszedł do drzwi, po cichutku nacisnął klamkę i tajniacko wślizgnął się do środka. Po woli się odwrócił i aż krzyknął z wrażania. Ktoś tam był! Jakaś puchoniasta, długowłosa niewiasta malowała ... coś! Nie zdając sobie sprawy ze swojej mega głupiej miny na którą składały się: wytrzeszczone oczy, brwi wyskakujące z czoła i maksymalnie rozchylona paszcza, gapił się na nieznajomą. O Matedyjo!
Wykańczała już obraz przecudnego Iana, do tego miała dzięki temu super humor, wtem... jak na złość, wszedł jej ideał. Musiał wejść akurat tutaj? Teraz? - Ian? - Niezbyt inteligentne słowo, jednak trzeba żyć dalej! No i myśleć nad planem. Najlepiej udawać, że zupełnie się nie wstydzi i jest pewna siebie, tak, to najlepszy pomysł. - Czeeść. - Dodała szybko i uśmiechnęła się promiennie, by zmyć szanse na to, że chłopak pomyśli, że jest zmieszana. - Pewnie się dziwisz co robię w sali muzycznej ze sztalugą, wiesz... naszła mnie wena, a w sali artystycznej zawsze jest tłok. Okej, Ian jeszcze nie zauważył, że to jego maluje, więc jest szansa, że to ich jednak ominie. Oczywiście nic wielkiego, by się nie stało, jednak wolałaby tego uniknąć. Chociażby ze względu, że jest starszy. Miała już chłopaków o wiele starszych od siebie, ale Ian, to... Ian, noo. - A ciebie co tu sprowadza, znaczy... na czym grasz? - Zapytała po krótkim namyśle, by skierować temat na coś odrębnego od jej obrazu.
Sał tam sapiąc jak stado bawołów starając się przybrać jakiś ludzki wyraz twarzy. Po woli, po malutku docierały do niego bodźce z otoczenia. Wdech......wydech. Ok, co my tu mamy? Ach nic, właśnie ktoś Iana nakrył.Jesteśmy świadkami chwili uwolnienia się na świat upokarzającego faktu, jaką jest podjęcie prób gry na skrzypcach. Właśnie sobie uświadomił, że dziewczyna coś maluje. Gdyby tego nie powiedziała, pewnie sam by tego nie wydedukował. O tak, nie ma to jak spowolnienie procesów myślowych. Dla poprawienia skoncentrowania zamierzał nawet klepnąć się po policzku, jednak w połowie drogi reki zrezygnował, a kończyna zawisła w powietrzu. - Emm, tak. Pewnie, tłoczno. - oczywiście nie do końca wiedział co mówi. Pod koniec swej wypowiedzi uzmysłowiwszy sobie położenie ręki, zaczął nią gestykulować, aby nie wyglądało to dziwnie. Następne pytania zmroziły do kości biednego Gryfona. Em, co on ma powiedzieć? Z wahaniem zmierzył wzrokiem dziewczę od stóp go głów. Jeszcze chwilka i geniusz przypomni sobie jej imię. Taaak, znał ją. Chyba można by jej...ok. Trzeba mieć powiernika, inaczej od nadmiaru ekscytacji jak również frustracji sekretem człowiek może eksplodować. Haerowen, bo tak miała na imię jego znajoma (brawo, przypomniałeś sobie Ianie!) miała zostać wtajemniczona. Odetchnął głęboko i wyrzucił z siebie jednym tchem: - Chcę nauczyć się grać na skrzypcach. Tylko się nie śmiej. Wiedz, że jesteś pierwszą osobą jakiej to mówię - mówił tak szybko, że wątpimy, aby dziewczyna nad nim nadążyła. Spuścił wzrok i uporczywie wpatrywał się w czubki swoich butów (oczojebne niebieskie trampeczki <3). Nie wytrzymał tak długo i zaczął się coraz mocniej wiercić (uwaga przedmioty z możliwością nieumyślnego zniszczenia!)
Jakie to uroooocze! Uśmiechnęła się do chłopaka, ale czy to do niego dotarło, to już inna sprawa. - Czemu miałabym się śmiać? Skrzypce są bardzo ciekawym i pięknym instrumentem. - Gdy tylko chłopak się odezwał zupełnie zapomniała o swoim obrazie, poco ma się skupiać na malowidle Iana, skoro stoi przed nią żywy? Ktoś mógłby się zastanawiać, jak to jest, że Hera, która zawsze latała za zbyt pewnymi siebie i aroganckimi facetami [w skrócie - zwykłymi dupkami], nagle tak mocno zainteresowała się Ianem, który... po prostu ma uczucia. Otóż, sama do końca tego nie rozumie, jedyny problem w tym jest taki, że zupełnie nie wie jak ma postępować przy kimś takim. Sama jest raczej człowiekiem czynu, ale i gadaniem nie pogardzi, czy to dobrze? Przynajmniej nie zamęczy ich niezręczna cisza, ale.... może chłopak lubi ciszę? I nie jest dla niego niezręczna, lecz... magiczna. - Cudne trampki. - Jak to ona, znów się uśmiechnęła i puściła do niego oczko, a co do trampek, najbardziej rzucały się w oczy, ale równie dobrze mogła powiedzieć cokolwiek innego, bo w końcu uważa, że wszystko z nim związane jest cudne. Cudna koszula, cudne spodnie, cudne oczy, cudna dziurka od nosa. - Umiesz już coś, czy dopiero zaczynasz? - [CUDNY!]
Biedaczek wciąż wpatrywał się w swoje trampki i rozmyślał jakim to kozackim tekstem wyśmieje go dziewczyna. Tak się zamyślił, że przegapił początek jakże uroczej wypowiedzi ....chwila, chwila. Jak ona miała na imię? Ijanek, choć oczywiście dziewczynę zna, w cholerę nie może przypomnieć sobie jej imienia. Jakoś dziwnie skojarzyło mu się z Naleigh. Ogarniewszy się nieco wysłuchał uważnie resztę i nieśmiało uniósł głowę szeroko się uśmiechając. Jest nadzieja w dziewczętach z Hufflepuffu! Co do małomówności i w ogóle charakteru Ijanka , bywa różnie. Zmienia się to jak w kalejdoskopie. Oł, zdążyło mu się być nieczułym dupkiem, ale na szczęście ktoś mądry wybił mu z głowy ten imidż. Ostatnio w Gryfona wstąpiła dusza artysty. Artystą pisarzem był od dawna, ale ostatnio zaczęło go ciągnąc w kierunku muzyki. Na gitarze umie grać, może czas się nauczyć na tych skrzypcach? A wracając do Pokoju Muzycznego, Ijanek już się pełnowymiarowo szczerzył do Haerowen (brawo, przypomniał sobie jej imię) co raz bardziej lubiąc tę dziewczynę. Komplement dotyczący jego cudnych trampek poszerzył do granic możliwości jego zniewalający uśmiech. Już tak rozochocony miał zamiar wda się w miłą pogawędkę ze znajoma, lecz jej następne pytanie zmroziło go do szpiku kości . Na tym niezwykłym instrumencie jakim sa krzypce jak dotąd nie zagrał ani jednej nuty. Ba! On nawet do końca nie wiedział jak dbrze je trzymać! Potrząsnął głową jednak się nie zrażając. - Kompletnie nie umiem na tym grać - wyznał z rozbrajającą szczerością - Jednak jak masz mocne uszy możesz być świadkiem pierwszej nuty, która wyjdzie spod mojego smyczka - tu uśmiechnął się łobuzersko puszczając do niej oczko równocześnie rozglądając się za swoją torbą. Wyczaiwszy jej położenie wyjął instrument wraz ze smyczkiem i nuty, przytargał na nie stojak no i pozostało tylko grać. Ale ,ale, oczywiście, Ian był takim wielkim geniuszem, że nie miał pojęcia jak kartkę z nutami ustawić. Kręcił nią na wszystkie strony próbując odgadnąć jakie ich położenie będzie odpowiednie . Zdecydowawszy się na jedno, pełen podniecenia zaczął z radości wywijać smyczkiem. W pewnym momencie usłyszał trzask i poczuł, że smyczek gdzieś mu utkwił. Obrócił się i wrzasnął kolejny raz tego dnia. Właśnie przedziurawił swoją własną głowę! Ale jak to?! Pomacał czym prędzej miejsce, gdzie ta prawdziwa powinna się znajdować i stwierdził, że jest z nią w porządku od strony fizycznej. Ale co do cholery robi jego głowa na płótnie?! Gapił się na swój portret (tak, wreszcie uświadomił sobie, że to nim jest) i dopiero po 3 minutach zajarzył, że ktoś go niedawno namalował. Dedukując dalej upewnił się, ze to musi być ta zacna dziewoja, z którą miał szanse krótko porozmawiać. Zszokowany swoim odkryciem odwrócił się po woli w jej stronę nie wiedząc co powiedzieć. Nie miał pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Bo po co ktoś by miał GO namalować?! Cichy, samolubny, wstrętny głosik jego ego podpowiadał mu, że może dziewczyna jak go uwielbia, ale Ian odrzucił na wstępie tę hipotezę. Toć to by zauważył!
//Dłuższego się nie dało? >.< Jestem prostą osobą, nooo....
Jej, nie uciekł, ani nawet nie wspomniał o tym, że nagle przypomniał sobie, że musi coś załatwić. Chodzi o to, że Hera czasami za dużo gada, teraz jeszcze jakoś się panowała, ale takie gadanie może przytłoczyć inne osoby. A wtedy albo zamykają się w sobie, albo szybko ewakuują. Oczywiście nawet często zdarza się, że jednak ktoś podejmuje wyzwanie dalszej rozmowy, ale często kończy się to tragicznie, lub dziwnie. Albo kłótnią, albo zbyt bliskim kontaktem fizycznym. W grę wchodzą jeszcze szkody materialne. A to, że nic się nie zdarzy, to wyjątek, wtedy gdy rozmawia z bliską osobą, albo wytworem swojej wyobraźni. - O moje uszy się nie martw, jestem pewna, że pójdzie ci lepiej, niż ci się wydaje. - Uśmiechnęła się do niego ponownie, chociaż chwilę później zwątpiła w swoje słowa. Nadal był uroczy, nawet taki nieporadny i niepewny swojego. Odwróciła się na chwilę, by posprzątać farby, gdy nagle usłyszała głos rwanego płótna. Odwróciła się błyskawicznie i spojrzawszy na portret z dziurą w głowie, jej szczęka opadła w dół. Gdyby to była kreskówka, pewnie szczęka dosięgnęłaby ziemi, ale nawet to mniej przykułoby jej uwagę, niż zepsuty obraz. - Ty, ty.... - Proszę zapamiętać tą chwilę, bo Hera nie wie co powiedzieć, a do czegoś takiego potrafią ją doprowadzić nieliczne osoby. Spojrzała otępiała na Iana, ni tu na niego skoczyć z pazurami, ni to powiedzieć błahe 'nic się nie stało', bo w końcu się coś stało, parę godzin pracowała nad tym obrazem, nie mówiąc już o samym szkicu w notatniku, który w końcu robiła z pamięci. Gdyby nie to, że on jest taki cudny, pewnie skoczyłaby mu do gardła i padłby bez życia na ziemie, ale niiieeee, oczywiście, musi być tym idealnym sobą? Wzięła głęboki wdech i opadła na krzesło obok, nadal nie wiedząc co powiedzieć, a tym bardziej, co zrobić.
Kurczem, kurczem, kurczem. Ianowi było oczywiście głupio, że zniszczył czyjś obraz, ALE! Ktoś go namalował! Jego! Iana Greenblatta! Owa osoba głęboko westchnęła i odsunęła się trochę aby dokładnie obejrzeć dzieło sztuki. Idealnie namalowany Gryfon ze smyczkiem w głowie. Ach! Jakie to piękne! Po kilku ochcch i achach dotarło do imbecyla, że przecież Herze może być przykro! O jejciu! W tej chwili poczuł się tak głupio, tak śmieciowato, że widać było, jakby uszło z niego całe coś odpowiedzialne za chęć do życia. Potem, zaczął główkować, co on może teraz zrobić. Drapał się po brodzie jak zawodowy detektyw i myślał, myślał, myślał.....Eureka! - Słuchaj, może w ramach rekompensaty pójdę z tobą na bal z okazji zakończenia roku, co? - wykrzyknął niemalże, zachwycony swoim geniuszem. Nie pomyślał nawet, że dziewczyna może odmówić. I to nie była kwestia pewności siebie, tylko nie myślenia o konsekwencjach swojego działania. Jak na coś wpadnie to mówi. Nie ważne, czy to ma jakiś sens - No, i mogę ci pozować do następnego obrazu - dodał wspaniałomyślnie. Po czym się zarumienił, uświadomiwszy sobie, to, że ledwie dziewczynę zna i może ona sobie pomyśleć że jest jakimś głupim napaleńcem i podrywaczem. Kurczem. - Oczywiście możesz się nie zgodzić - domruczał znów ze wzrokiem wbitym w czubki butów. Blade policzki jeszcze paliły czerwienią.
Podniosła głowę, by spojrzeć na chłopaka. Jeśli jeszcze ktoś nie wie, to wystarczy bardzo niewiele, by uszczęśliwić Herę, ale to... To było dla niej coś wspaniałego! Uśmiechnęła się promiennie, bo w końcu nawet nie przypuszczała, że takie coś może się zdarzyć. - Bardzo chętnie... - Chciała dodać coś jeszcze, ale dopiero teraz uświadomiła sobie coś ważnego. Przecież ona nigdy nie chodziła na bale, a powód jest prosty, nie umie tańczyć. Nie jeden próbował już ją nauczyć, ale oczywiście z marnym skutkiem. Jeśli pójdzie na bal i zatańczy z Ianem, to straci u niego wszelką szanse. Uwierzcie mi, gdy partner cięgle depcze ci po palcach tak, że masz wrażenie, że ci je połamał, to cały czar pryska. - Bardzo chętnie... - powtórzyła. - ale nie mogę. Bez uśmiechu, znów spuściła głowę, taka okazja ją ominie, może poznałby ją lepiej i może nawet w jakimś stopniu odwzajemnił jej uczucia, ale nie, głupi brak koordynacji w tańcu! - Nie lubię bali. - Ohh, marna wymówka, ale zawsze jest minimalna szansa, że chłopak to kupi! Oczywiście jakby się okazało, że ma mózg z banana.
Bardzo, bardzo, bardzo głupio się wyłupił. A jakżeby inaczej? Z uparciem osła nie podnosił wzroku, by nie oglądać domniemanej niechęci na twarzy Puchonki. Gdy przemówiła, uśmiechnął się lekko. Wyczuwał w jest głosie wyraźnie ALE. I nie pomylił się. Głupi głupku! Jak mogłeś w ogóle się o coś takiego zapytać! Wyszedłeś tylko na idiotę! Cóż za bzdurny argument – musi mnie lubić, bo namalowała mój portret – przecież to mógł być jakiś zakład, czy przypadek. Dziewczyna mogłaby pierwszą lepszą osobę namalować, tylko po to, by ćwiczyć swe umiejętności. No i padło na niego. Chciałbym napomknąć, że ego Gryfona zostało bardzo brutalnie zdeptane i stłamszone. No bo powiedzmy sobie szczerze – czy ktoś kiedykolwiek mu odmówił? Wzrokiem na tyle przepełnionym bólem na ile go było stać spojrzał prosto w oczy Puchonce. Gdy bąknęła coś o niechęci do balów, prawie jej uwierzył. Kiedyś też nienawidził tańczyć, ale gdy miał fazę na capoeirię, opanował zgrabne, miękkie ruchy, które na balach się przydają. Oczywiście Ian jest w stanie znaleźć sobie inna partnerkę, ale jakby poszedł z Herą, miałby zadośćuczynienie z głowy. A tak to musi główkować czym też może się dziewczynie zrehabilitować. Zrobił bardzo, bardzo zuą i zirytowaną minę. - I co ja mam teraz z tobą zrobić, co? Wymyśl coś, bo mnie sumienie zeżre, no – zwrócił się do dziewczyny nadal w kiepskim nastroju.
Dobra czas się pozbierać, bycie tak długo w złym nastroju nie jest w jej stylu, no i zapewne dobrze nie wpłynie na jej i tak wyniszczoną już psychikę. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do chłopaka, nie wyszczerzyła się radośnie, jak to zwykle robi, lecz próbowała zrobić to nad wyraz subtelnie, ale czy jej wyszło, tego nie może wiedzieć. Nigdy nie musiała starać się o względy facetów, ci, którzy ją interesowali, zazwyczaj sami zwracali na nią uwagę. W końcu jest dla takich osób łatwym celem - łatwowierna, przekupna, nie trzeba się wysilić, by ją uszczęśliwić itp. itd. - Może poszlibyśmy gdzieś razem, gdzieś, byle nie na bal. - Jej pewność siebie powróciła, bo chociaż obraz, nad którym tak się namęczyła jest zniszczony, to właśnie jest sam na sam z cudnym Ianem, co więcej, to może się powtórzyć. Podniosła się z krzesła i podeszła do obrazu, może dałoby się to naprawić? Jakimś zaklęciem... Tylko, że sama sobie, by z nim nie poradziła, a jakoś dziwnie, by się czuła chodząc z obrazem po szkole i pytając ludzi, czy wiedzą jak go naprawić. Oczywiście zawsze jest szansa, że po prostu uznaliby, że znów jest naćpana i przydażyła jej się dziwaczna historia z portretem Iana.
Dobra, dobra, nic się nie stało. Należy teraz przywrócić równowagę psychiczną Ianie, to twoja misja. Ok, uroczy uśmiech, niedbała poza. Nie przejmiujemy się. No, bardzo ładnie. MIszyn komplit. Szczerze, to nawet nie wiedział, dlaczego akurat tą dziewczynę zaprosił na bal i dlaczego mu tak smutno, gdy mu odmówiła. Znajdzie sobie kogoś. Pójdzie z jakąś fajną dziewczyną na bal i będzie się świetnie bawił. Tylko, że to nie złatwia sprawy obrazu. Oczywiście w jakiś inny sposób mógł odpłacić się dziewczynie, no ale jak? Co do pozowania... nie był to głupi pomysł, ale Ian jakoś nie widział się w roli modela. Mało co się nie oburzył nasz Gryfon gdy sobie przypomiał o czymś takim, jak prawa autorskie. Czyzby ich nie posiadał do swojego wizerunku?! Pomijając, że to jest słodkie (namalowanie twojego portretu przez dziewczynę), i w ogóle, ale to przestępstwo! Jednak Ian nie zamierzał tego mówić Herze, bo jeszcze by się przemogła i na niego rzuciała bynajmiej nie w przyjemnych zamiarach. Auć. - No wiesz w ostatecznosci - znakomnicie udał ociąganie i niechęć - Pewnie, że pójdę, tylko gdzie? - podskoczył szczerząc się jak wariat. - Wiesz, zamiast tego mogę ci tylko pozwać - dodał z entuzjazmem. Szczerze, to wolał.... nie, nie wolał. Było mu wszystko jedno, ale chciał, żeby dziewcyzna wybrała w jaki sposób Ian ma jej ,,odkupić" zniszczony obraz.
Doszła już do siebie, po incydencie z obrazem, było minęło, Hera ma ulotne uczucie sutku i przygnębienia, więc tak naprawdę nie potrzebuje, by Ian jej się jakoś rehabilitował, inna sprawa, że ona tego po prostuchce. A jeśli ona czegoś rzeczywiście chce, to to, dostanie. Proste i bezbolesne... przynajmniej zazwyczaj. - W zasadzie to jest chyba lepszy pomysł, tylko malowanie może długo zająć. - Jako, że całkowicie otrząsnęła się z szoku, to wstała z krzesła i przechadzała się powoli po pokoju, jednocześnie próbując utrzymać z chłopakiem kontakt wzrokowy, co zazwyczaj nie sprawiało jej problemu. Teraz musi opracować plan jak go zdobyć! Przeszkody są takie, że jest straszy i zupełnie odmienny od chłopaków, których miała. Więc trzeba zrobić coś, co mogłoby zwiększyć jej szanse. Zgrywanie niedostępnej czy jednak lepiej ukazać dogłębniej, że się nim interesuje? Chyba właściwsze będzie to pierwsze, chociażby z powodu, że może to podwyższyć jego samoocenę, co niezmiernie mogłoby jej pomóc. - Długotrwałe przebywanie w moim towarzystwie, może źle wpłynąć na twoją psychikę. - W takim momencie, większość osób bierze to za żart, pewnie dlatego, że zawsze gdy to mówi, jest uśmiechnięta i puszcza oczko do drugiej osoby, tak stało się i teraz, nic więc dziwnego, że Hera jest ciekawa, czy ten też weźmie to za żart.
Zajrzał do środka, mając nadzieję że nie natknie się na nikogo, a tym bardziej na żadne wisielce, jak miał przyjemność za poprzednim razem, co spowodowało że unikał tej sali przez resztę roku. Widząc, że tym razem sala jest pusta, rozejrzał się po korytarzu na pietrze też pustki, czyli mogę spokojnie sobie pomuzykować. Wszedł do pokoju ruszył w kierunku zakrytego materiałem wielkiego instrumentu w głębi, mijając pianino przejechał palcami po klawiszach, powodując wybicie pierwszych tonów Toccaty Jana Sebastiana Bacha. Dotarłwszy do zakrytych Organów, zdjął narzutę z Stołu gry, usiadł przy nim nie zdejmując reszty materiału z instrumentu, dotknął manuałów , zapoznając się z ich ustawieniem, ustawiwszy odpowiednio instrument, nastąpił na pedały, wewnątrz instrument ożył, po raz pierwszy od dawna wydając z siebie dźwięki od których zaczęły wibrować mury pokoju, a ich dźwięk wypełniać otoczenie. Materiał zaczął falować na instrumencie wzdymany przez powiew powietrza opuszczające piszczałki. Pokój wypełniła muzyka, a z kolejnymi jej taktami, materiał zsuwał się coraz bardziej odsłaniając instrument teraz na nowo żywy w pełnej krasie, Aleksander grał z pamięci z zamkniętymi oczami, rozkoszując się utworem.
Ach, Hogwart. Szkoła, do której będę chodzić jeszcze długie lata. Oczywiście, klimat zimny i mokry, nie to co Nowa Zelandia, albo rodzinna Italia. O nie, tam zawsze było ciepło. A deszcz padał tylko w samym środku zimy. Tiaa, Anglia powitała nas burym niebem. Nic dziwnego, że nie chciało mi się siedzieć na dziedzińcach albo w Pokoju Wspólnym. W większości przypadków gdy pogoda nie sprzyjała, brałam gitarę i grałam, a raczej próbowałam grać w Pokoju, ale reszta Gryfonów chyba niezbyt lubi mugolskich wykonawców punkrocka, metalu albo alternative. Swoją drogą, nie wiedziałam, jak można nie znać Metalliki albo Pink Floydów! Dzisiejszy dzień niczym się nie różnił w tej sprawie. No to zostały tylko dwie opcje: Ukryta Wieża albo... Pokój Muzyczny. Miejsce, które na samą myśl powrotu tam przyprawiało mnie o wspomnienia. A jednak chciałam tam wrócić. Posłuchać dźwięków gitary, które dzięki dobrej akustyce pokoju, brzmiały tak wspaniale, jak nigdzie indziej. Wzięłam futerał z moją kochaną C osiemdziesiątką i skierowałam swe kroki na piąte piętro. Już na schodach usłyszałam cichutką muzykę, która wraz z przybliżaniem się do Pokoju Muzycznego, stawała się coraz głośniejsza. Stanęłam pod drzwiami. Najwyraźniej nietylko ja mam dzisiaj wenę. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Muzyka była naprawdę głośna, ale największe było moje zdziwienie, gdy ujrzałam przy organach Aleksandra. No tak, a kto inny zna na pamięć Bacha. Przymknęłam drzwi i stałam jak zaczarowana z futerałem na plecach, wsłuchując się w melodię. Nie chciałam mu przeszkadzać.
Skończył Toccatę, otworzył oczy głaszcząc klawisze i instrument, dłonią przejechał po reliefach i płaskorzeźbach, Podziwiał ogrom i siłę, tego zapomnianego instrumentu. - Spróbujemy twych sił ponownie, smoku-powiedział głaszcząc szyję Mahoniowego smoka który stał z rozpostartymi skrzydłami nad stołem gry. - Czas byś zaryczał ponownie, szczególnie że masz publikę- do tej pory mówił cicho szeptał do instrumentu, gładząc go dlonią, przemówił teraz pełnią swego głosu odbitego od skrzydeł smoka- Wyjdź z ukrycia, i usiądź sobie.- Zasiadł znów nad klawiszami rozpoczynając nowy utwór
Mimo iż utwór się skończył, dalej stałam przy drzwiach. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Aleksander coś do mnie mówił. Wyszłam z cienia i usiadłam w jednym z foteli, uprzednio odkładając gitarę na stojak. Wsłuchiwałam się w melodię. Skądś znałam ten utwór, kołatał mi się gdzieś z tyłu mózgu. Zaczęła się spokojniejsza część. Dopiero teraz skojarzyłam co to jest. "Fantasma dell'opera", jak to mówiono w Forli. Popatrzyłam na organy. Tuż nad jej klawiaturą stał smok, rozpościerający swe skrzydła nad instrumentem. Pomaga w akustyce. Gdy grający śpiewa, roznosi fale. Chyba. Nie znałam się na klawiszowych, wolałam strunowe lub perkusyjne. Właśnie, ciekawe, czy mają tu perkusję z podwójną stopą i dodatkowym talerzem? Rozejrzałam się po Pokoju. Stała tam cała masa różnych przedmiotów, przykrytych płachtami materiału. Aż mnie korciło, żeby zajrzeć, co się tam kryje, ale podczas występu trochę jakby nie wypada. Siedziałam w fotelu, wsłuchując się w już znaną melodię.
Skończył spokojnie i wstał od Manuałów, miał specyficzny nastrój, wpadł w nastrój na Jazz, chciał go grać nawet naszła go ochota by zaśpiewać, czemuż by nie, ruszył niespiesznie w kierunku fortepianu. Zasiadł za klawiaturą, poluźnił kołnierzyk rozwiącując muszkę która teraz zwisała mu na szyi , dotknął klawiszy. Spojrzał na słuchaczkę, uśmiechnął się doń. -Wybacz że zawłaszczam trochę ten pokój ale cóż poradzę rzadko mnie bierze by zagrać. Teraz coś spokojniejszego i z innej bajki, eh teraz tylko cygaro i szklanka Whisky na fortepianie, smużki dymu w powietrzu, ale chyba poradzimy sobie bez rekwizytów-pościł do niej oko, zaczynając grac a potem cichym głosem przelewać swój nastrój w piosenkę. wygląd
Whisky? Cygaro? Jazzowe rytmy normalnie. Widać było, że Aleksander ma dzisiaj wenę. Zaczął grać i śpiewać. Szczerze... znałam tą piosenkę. Pamiętam, jak Juliette próbowała zaszczepić we mnie nutkę jazzu, co nieszczególnie jej się udało. Męczyła mnie całymi dniami przy perkusji ucząc na pamięć utworów Armstronga i innych. Skończyło się na tym, że przestałam przyjeżdżać do Julietty do Dunville. Hmm... Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Podeszłam do jednego z instrumentów przykrytych płachtą. Odsunęłam ją i moim oczom ukazała się ukochana perkusja. Zerknęłam na Aleksandra. Był tak zajęty swoim graniem, że chyba nie zauważył, co robię. Usiadłam na stołku i wzięłam pałeczki w ręce. Były dobrze wyważone. Wsłuchałam się w melodię, wyczułam rytm i w odpowiednim momencie zaczęłam cicho grać, mając nadzieję, że nie zepsuję występu Aleksandrowi.
Cichy odgłos kobiecych koturnów zwiastował pojawienie się Marthy. Ta wślizgnęła się zwinnie do pokoju, który odwiedzała tak często - samotnie, czy też nie. Miała na sobie lekką, zwiewną sukienkę i wysokie buty. Wszystko, jak zwykle, w kolorze czarnym. Jej szare tęczówki wyłapały obecność Aleksandra, na co zrobiło jej się trochę cieplej, i jakiejś nieznanej jej dziewczyny. Skinęła mężczyźnie głową, po czym ruszyła prędko w stronę pianina. Tego ukochanego instrumentu, który tak często wypełniał jej wolne chwile. Usiadła spokojnie na trzeszczącym, starym stołku przed nim, po czym położyła palce na klawiszach. Słyszała wspólny utwór dziewczyny i Aleksandra, toteż próbowała się w niego wpasować. Nie musiało potrwać wiele czasu, by i ona załapała melodię oraz jej miejsce w tej piosence.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy jej blade dłonie pchnęły delikatnie duże wrota od sali muzycznej. Kobieta, stukając obcasami, weszła do środka rozglądając się przy tym dookoła. Nikt nie zwrócił jej uwagi... ciężko było sobie na to zapracować, naprawdę. Blaszka zamknęła za sobą drzwi starając się zrobić to jak najciszej, by nie mącić spokoju panującego w pomieszczeniu. Mocno wciągnęła powietrze w nozdrza, a jej pomalowane na czerwono usta wykrzywił delikatny, ledwo widoczny uśmiech. Zapach drewna, woń muzyki unosząca się dookoła i swąd lakierowanych instrumentów działał kojąco na jej duszę. Kobieta postawiła kilka kroków w przód, tym samym ponownie stukając wysokimi obcasami o podłogę. Stuk, stuk, stuk... Wkrótce wszystko ucichło, wszak Blaszka usiadła przy swym ukochanym instrumencie. Zsunęła z rąk długie, koronkowe mitenki układając je na fortepianie, po czym splotła ze sobą palce obu dłoni i wyprostowała je sprawiając, że wszystkie kości strzeliły cicho. Odrzuciła do tyłu długie, rude włosy i poprawiła jeszcze swą sukienkę, która prawie sięgała kostek, strzepnęła z ciemnej, falbaniastej koszuli niewidzialne paprochy i była gotowa. Gotowa, by opuszki jej palców nacisnęły wreszcie pojedyncze, czarno-białe klawisze, by wydobyły z nich dźwięk. Dźwięk, który momentalnie wypełnił wszelkie zakamarki pomieszczenia. Ulokował się w dziurach w podłodze i zatkał szczeliny w suficie. Wypełnił okna. Wszystko...
No więc dotarły. Tori cały czas, aż do momentu gdy stanęły na piątym piętrze przed dębowymi drzwiami, przytulała przyjaciółkę by było jej cieplej.Siedzenie w deszczu...No co za dziewczyna... Napis na drzwiach głosił "Muzyka to największa magia". Ślizgonka w pełni się z tym zgadzała. Uwielbiała muzykę, zarówno współczesną, młodzieżową, jak i jakieś stare hiciory wygrywane na instrumentach. Sama nie grała na żadnym, ale chciałaby. Weszły do pomieszczenia. Ściany były cudownie pastelowo-błękitne. Tori poczuła się bardzo spokojna i zrelaksowana, jak zwykle gdy tu była. Panował tu taki spokój i cisza. Od instrumentów biło ciepło i...magia, czysta magia. W pomieszczeniu prawie wcale nie było mebli. Jakaś czarna szafka na instrumenty, beżowa, wygodna, miękka sofa, fotele i krzesła. Przez niewielkie umeblowanie pokój wydawał się większy niż był. Victoria z uśmiechem wzięła Cassie za rękę i podprowadziła do sofy. Usiadły sobie wygodnie. -I jak ci się tu podoba? - brunetka zwróciła się do przyjaciółki.
I znalazły się w ciepłym i przytulnym zamku. Pewnie, gdyby to nie była szkoła, Cass podobało by się tu o wiele bardziej. W każdym razie. Aż do chwili wejścia do Pokoju Muzycznego Tori ściskała ją by oddać jej swoje ciepło. Ślizgonka spojrzała na napis na drzwiach i zakaszlała, by ukryć śmiech, bo wiedziała, że jej przyjaciółka się z tym zgadza. No cóż, gdy wybiera się przyjaciela patrzy się na całokształt, a nie na pojedyncze wady czy zalety. A Victoria była najlepszym materiałem na przyjaciółkę, jaki Cassanadra mogła sobie wymarzyć. Dziewczyna nie była głupia. Wiedziała, że w pokoju muzycznym, będzie cicho i spokojnie a wszędzie walać się będą różnego rodzaju instrumenty. Cass nie czuła tej magi… Muzyka była po to, by nadać rytm dla osób tańczących. No właśnie. Dla Cassie taniec był magią i sztuką, którą opanowywali jedynie nieliczni. Przyjaciółki usiadły sobie wygodnie na sofie i Cass od razu poczuła się lepiej. - Nie najgorzej. Przynajmniej jesteśmy same… - odpowiedziała, usadawiając się jak najwygodniej na sofie.
Tori wiedziała że dla Cassie muzyka jest jedynie dodatkiem do na przykład tańca. Znała swoją przyjaciółkę na tyle dobrze by mieć pojęcie że dla Cassandry to taniec był magią i sztuką. Owszem, Silverstone lubiła tańczyć ale nie znała tylu tańców i tak dobrze jak jej Cass. Dla Ślizgonki to muzyka była azylem, sposobem na wszystko. Ale i tak rozumiały się świetnie a teraz spotkały się po raz pierwszy od bardzo dawna. -Och jak tu fajnie...-wymruczała Victoria opierając się wygodnie o oparcie kanapy mrużąc oczy po czym otworzyła jedno by spojrzeń na Donovan. -Powiedz mi, Cassie, co u ciebie słychać? Co robiłaś przez ten czas? - spytała dziewczynę. -No, oprócz siedzenia w deszczu oczywiście. -dodała szczerząc się szeroko.