Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Zastanawiała ją tylko jedna rzecz. Czy ona na pewno chce się z nim kumplować? Czy w tym wszystkim to ma pozostać tylko koleżeńską relacją. Mimo wszystko przespali się ze sobą, obdarzyli nie jedną czułością i pocałunkiem wtedy, w Pokoju Życzeń i wcześniej, na wspólnej kolacji. Nawet teraz gdy złapał ją za podbródek jej serce zabiło szybciej. Była przekonana, że ją pocałuje. Że powie, iż nie jest tylko przyjaciółką. Nie marzyła o tym. Nie śmiała o tym marzyć. Poza tym nie uświadomiła sobie jeszcze w pełni tego, czego tak naprawdę chce od gryfona. W jej głowie wciąż ciążyło przeświadczenie, że miłość w jej życiu to ślepa uliczka, w której można już tylko zdechnąć. - Pewnie – Odpowiedziała mu podnosząc dłoń i pstrykając chłopaka w nos po czym odsunęła się od niego i usiadła na stołku fortepianu. Kiedy spoglądał na nią wilczym spojrzeniem ta pochyliła się opierając się łokciami na swoich nogach i dzięki temu zasłaniając mu większość widoków na które mógłby zaczepić spojrzenie. Wystawiła do niego język. - Wiem. Ale zamierzam zaszantażować ojczyma, że jeśli mi nie kupi mieszkania w Londynie, to wrócę do domu. Więc podejrzewam, że niedługo zaproszę Cię do siebie. Może też kilka innych osób i zrobię parapetówkę na wzór waszej – Ten pomysł najwyraźniej był dla niej wielką nadzieją, bo podchodziła bardzo entuzjastycznie do swojego opisu. No tak, kolacja. Musiała się odbyć na mieszkaniu by była idealna. W Hogwarcie kręciło się za dużo osób. Poza tym nie działało tu to, na czym najbardziej jej w tym wszystkim zależało. Chciała mu pokazać inny świat, bo była pewna, że wychował się w rodzinie czysto czarodziejskiej. Widziała to po Jay'u gdy kiedyś z nim rozmawiała, a ten nie zrozumiał w pierwszym momencie o jaki przedmiot jej chodzi.
Dla niego też nie było to całkowicie komfortowe. No cóż nigdy nie utrzymywał żadnych kontaktów z kobietą, z którą już się przespał. Zazwyczaj zapominał o niej i szukał kolejnej ofiary, a teraz czuł, że po tym zbliżeniu chce spędzać z nią więcej czasu, poznać więcej szczegółów o niej. Dowiedzieć się wszystkiego… nawet w pewnym momencie złapał się na myśli, że z wielką chęcią powtórzyłby to spotkanie. W końcu znów do niej podszedł i usiadł przed fortepianem przejeżdżając delikatnie palcami po klawiszach. Dawno nie miał okazji grać. Aż miał ochotę bez względu na obecność dziewczyny rozpocząć jeden z utworów. Nacisnął jeden klawisz słuchając ją z uwagą. - Z wielką chęcią zabiorę się z Jayem na taką imprezę. Bez nas nie będziesz miała już tak zabawnie – posłał jej ten zabójczy uśmiech. Pewny siebie dupek… no ale to był jego urok. Palce przeskoczyły po kilku klawiszach, po czym nastała cisza. To wielkie przyciąganie jakie go ogarnęło było wręcz nie możliwe. Nie sądził, że tak będzie tęsknił za tym, a przy niej… miał ochotę się otworzyć i to zrobić. Kątek oka niepewnie zmierzył Salemkę i wziął głęboki wdech. Spokojnie… skoro chcesz to zrobić zaufaj swemu sercu, to są moje słowa, autorki. Chłopak zaczął powoli przyciskać klawisze wygrywając melodię wyrytą w jego pamięci. Z każdą kolejną nutą można było wyczuć większe zaangażowanie chłopaka. Ktoś, kto poznałby go poprzez grę nigdy w życiu nie uznałby, że jest on zakłamaną świnią. Widać było w tej melodii coś więcej niż chciałby chłopak komukolwiek pokazać. Był ukryty on sam.
W takim wypadku oboje będą potrzebowali czasu. Czasu na to, by zrozumieć siebie. By móc odkryć czego tak na praedę chcą od życia. Czego od siebie nawzajem. Vittoria największy swój problem widziaóa w fakcie, że był oprócz Edwarda ktoś jeszcze... Ktoś do kogo żywiła pewne szczególne uczucie. Przy kim czuła się dobrze. I fskt posiadania dwóch takich osób sprawiał, że sprowadziła to wyłącznie do funkcji przyjaciela. - Najpierw chcą tam tylko ciebie... - Wyszeptała cicho przy czym zdawała się kierować to bardziej do siebie niż do niego. A gdy zaczął grać... Straciła z oczy wszystko co wcześniej kłebiło się w jej głowie. Był tylko on, ona i ta piękna melodia. Nie wiedziała, że gra. Nawet się tego nie spodziewała. Fortepian to nie instrument na który podrywa się laski, prędzej gitara. Choć jeślo jakiejkolwiek zagrałby w ten sposób to na pewno wpadła by po uszy. Jednak jakiś cichy głosik podpowiadał jej, że nie każdy ma okazje to slyszeć. Przymknęła oczy i oparła się głową o jego ramię jednak tak, by mu nie przeszkadzać. A gdy skończył uniosła lekko głowę by na niego spojrzeć. - Piękne. Ciągle mnie zaskakujesz - Uniosła się wyżej składając na policzku chłopaka bardzo delikatny pocałunek. Trwała tak chwile nim odsunęła się od jego ciepłej skóry i ruszyła w stronę drzwi. - Dam Ci znać... - Rzuciła będąc już przy wyjściu. Potem opuściła to pomieszczenie by zrealizować swój plan uwolnienia się os rodziców.
Ciszę na ponurych i opustoszałych korytarzach przerwało echo niesionych kroków. Z początku rozlegało się niezwykle cicho, stopniowo przybierając na głośności i wyrazistości. Czyżby to woźny robił obchód o tak później porze? A może kolejny lunatyk włóczył się w letargu po korytarzach tej starej szkoły, która nawet nocą zdawała się pulsować życiem? Niestety, ani jedno, ani drugie. Z mroku wyłoniła się blada jak śmierć na chorągwi postać o ciemnych włosach, które w nikłym świetle migoczących pochodni wydawały się przybrać barwę głębokiej czerni. Szedł powoli, lekko się przy tym krzywiąc. Ojoj, czyżby coś go bolało? Jaka szkoda... Saturn ostatnio często cierpiał z powodu bezsenności i dlatego włóczył się bez celu po szkole, licząc, iż prędzej czy później nastąpi zmęczenie materiału i padnie do łóżka. Tym razem nie do końca sprawnie działające nogi zaprowadziły go do pokoju muzycznego, gdzie też mógł praktykować zapomnianą już od jakiegoś czasu technikę grania na fortepianie. Drzwi zaskrzeczały gwałtownie przerywając ciszę, a młodzieniec przekroczył próg pokoju muzycznego. Po ekspresowych oględzinach podszedł do fortepianu i usiadł trochę jakby bezradnie analizując co też może zagrać. Westchnął ciężko i zabrał się za rozgrzewkę. Bardzo delikatnie i niepewnie muskał palcami to białe, to znów czarne klawisze, a w pomieszczeniu rozlegały się ciche dźwięki melodii. Z czasem zaczynał nabierać pewności i grać zdecydowanie bardziej zdecydowanie, a kiedy uznał, że jest już gotów by zagrać coś bardziej ambitnego odrobinę się zasępił. Jego młodą twarz przecięła głęboka zmarszczka między brwiami, a po chwili spod jego palców zaczęła wybrzmiewać muzyka. Pochłonięty zajęciem przestał zastanawiać się nad tym czy ktoś go może usłyszeć. Po prostu grał.
Uwielbiała tą salę. Odkąd przybyła to Hogwartu nie mogła nacieszyć się z faktu iż jest tu fortepian! W domu musiała ukrywać fakt, że nauczyła się na nim grać. Wprawdzie ojczym płacił za jej lekcje, ale na złość mu za każdym razem, gdy przychodził ocenić jej postępy udawała, że nie potrafi zagrać nawet prostej melodii. Nauczycielka nigdy nie potrafiła tego zrozumieć, ale wyczuwając toksyczną atmosferę między nimi nie odzywała się na ten temat. W każdym razie udało jej się ogarnąć podstawy, a z czasem przyswoiła i bardziej skomplikowane utwory. Profesjonalistką jednak nie była i nigdy nie uważała się za wybitnego muzyka. Dlaczego wybrała tak późną porę? Bo była pewna, że nikogo nie będzie w pobliżu. Ostatnio miała dość dziwnych spojrzeń ludzi. Plotki roznoszą się szybko, a Salemka miała wrażenie, że bardzo często jest ich tematem. To z powodu pociętej ręki, to zaś kwestia wilkołactwa cudownie wygadana przez drugą jaźń Lilith Nox. Komu ona się naprzykrzyła w poprzednim życiu? W tym nie pytała, bo doskonale widziała kto ma powody by jej nie lubić. Trudno, płakać nie będzie. Idąc do klasy słyszała bardzo ciche, jeszcze nie do końca rozróżnialne dźwięki wydobywające się zza drzwi. Najwyraźniej sala muzyczna nie była pusta. Stanęła w połowie korytarza zastanawiając się, czy jest sens tam wchodzić. Ciekawość zwyciężyła i już kilka sekund później starała się jak najciszej otworzyć drzwi. By nie przerwać temu, kto tam siedzi. Ku swojemu zaskoczeniu zauważyła Hogwartyczka, którego najwyraźniej jeszcze nie znała. Nic w tym dziwnego, gdy jest się w nowej szkole dopiero jakieś pół roku. Ale jakoś tak wiele osób dało jej się we znaki, a i więcej relacji utrzymywała z uczniami tutejszymi, niż z Amerykanami. Tak wyszło i nie zamierzała się przed nikim z tego tłumaczyć. Zrobiła kilka kroków w jego stronę starając się być bezszelestna. Chopin. Jedna z postaci, która bardzo zasłynęła w świecie mugoli swego czasu. Na lekcjach uczyła się jego utworów i ten akurat kojarzyła, choć na pamięć znała tylko kawałek. Jeszcze dwa kroczki i najzwyczajniej w świecie usiadła obok niego przed instrumentem... Po czym najzwyczajniej w świecie położyła dłonie na najwyższych dźwiękach i poczęła przygrywać mu jakąś melodię, która idealnie komponowała się z granym przez niego utworem. Uśmiechnęła się do niego delikatnie nim po kilku taktach zabrała rękę z klawiszy i wstała tak, jakby po prostu zamierzała wyjść.
Czasem trudno było pozostać anonimowym, zwłaszcza jeśli miało się siódemkę rodzeństwa. Może i Saturn nie był do nich jakoś uderzająco podobny, jednak trudno nie zauważyć powiązania między dzieciakami tej samej szkoły posiadających imiona planet Układu Słonecznego. Jednak jeżeli ktoś nie znał jego imienia, to prawdopodobnie nie mógłby określić z jakiego jest domu i czy w ogóle uczy się w Hogwarcie od pierwszej klasy. Był jak cień, który zawsze towarzyszył ludziom gdzieś z boku, praktycznie nigdy nie będąc zauważalnym i godnym jakiejkolwiek uwagi. To zdecydowanie zaleta zważywszy na to jak prędko niszczące plotki mogą roznieść się po szkole. Przykry był fakt, iż dzieci już w tak wczesnym wieku dążyły do destrukcji psychiki innych uczniów, kompletnie nie zastanawiając się nad tym co mówią i czy ma to jakiekolwiek powiązanie z prawdą. To irytowało chłopaka, dlatego nie ufał pogłoskom. Kiedy tak grał pogrążony we własnych myślach nie zauważył, że ktoś wtargnął w jego strefę osobistą. Do dźwięków wydobywających się spod jego palców dołączyły inne i dopiero wtedy podniósł wzrok. Dostrzegł wpatrzone w klawisze niebieskie oczy, po chwili ciemne kosmyki opadające swobodnie na ramiona i twarz... którą znał z widzenia, ale najwyraźniej była to jedna z uczennic Salem. Nie przerywając gry obdarzył ją pytającym spojrzeniem, a po chwili ona wstała i jak gdyby nigdy nic skierowała się do wyjścia. Zirytowany tym faktem Saturn był rozdarty pomiędzy dokończeniem utworu, a zatrzymaniem nieznajomej. Zmarszczył brwi. - Zaczekaj... - Powiedział cicho zbliżając się już do końca utworu, a kilka sekund później salę rozdarła głucha cisza. Obrócił się na krześle w jej stronę przyglądając się uważnie i przetarł zmęczone oczy. - Wybacz. Niebywałą zbrodnią jest przerwać utwór w trakcie grania - Wzruszył ramionami tak jakby to był najbardziej oczywisty fakt na świecie, a po chwili lekko się uśmiechnął.
Siódemkę rodzeństwa?! Jezu! Vittoria miała jedną, przyrodnią siostrę i nie znosiła jej. Ten pomiot szatana miał 3 lata, ale już dostawał wszystko na co tylko miał ochotę i by nieziemsko rozpieszczony. Dlatego też mówiąc szczerze najchętniej wsadziłaby ją do rozdrabniarki. Szczególnie, że to tylko przyrodnia siostra, po innym ojcu. Więc uważała, że nie łączy je żadna więź. Ale mieć SIEDEM takich glutów w domu? To naprawdę było chore. Chyba oczywiście, że jest się najmłodszy, wtedy samemu jest się taką kulą u nogi. Jeśli kiedykolwiek będzie miała dzieci, to jedno i koniec. A, stop. Wilkołak. Nie powinna mieć dzieci, bo nie wiadomo czy się nie urodzą z futerkiem. No, to sprawa załatwiona. To trochę jak ona na samym początku. Gdy przeniosła się do tej szkoły pół roku temu nawet po kilku miesiącach nikt nie wiedział kim jest. Zaszywała się w bibliotece czy sali eliksirów i nie było po niej śladu. Dziwne, że będąc dwoma cieniami nigdy na siebie nie wpadli. Choć od jakiegoś czasu jej życie mocno się zmieniła. Teraz raczej sporo ludzi zwracało na nią uwagę, a jeszcze więcej wiedziało, jak się nazywa. Nie zawsze to komfortowa sytuacja. Kiedy zamierzała już wyjść usłyszała między dźwiękami, że chłopak coś mówi. Musiała się chwilę zastanowić jakie to było słowo, ale to sprawiło, że i tak się zatrzymała. „Czekaj”. To powiedział? Chyba tak. Odwróciła się w jego stronę wpatrując się w jego palce wciąż śmigające po klawiaturze. Gdy zaraz po zakończeniu utworu usłyszała jego słowa, zaśmiała się cicho. - Traktujesz to bardzo poważnie – Skomentowała zgodnie z tym, co pojawiło się w jej głowie – Poważny utwór. Poważne traktowanie. Sam też jesteś taki poważny? - Zagaiła przekrzywiając twarz w bok z zaciekawieniem, po czym zrobiła kilka kroków znów w jego stronę, aby po raz kolejny wedrzeć się w jego strefę osobistą i usiąść obok niego połową pośladka.
Rodzeństwo miało swoje wady i zalety. Zawsze można było z kimś pogadać, ale z drugiej strony trzeba było liczyć się z używaniem starych poniszczonych szat po bracie, albo podręczników z niewybrednymi komentarzami i rysunkami męskich przyrodzeń. Trzeba też było liczyć się z bakiem prywatności, ciągłym hałasem i... Cholera, już się zrobiło więcej wad. Ach ten Saturn ze swoim pozytywnym stosunkiem do życia. Przekrzywił lekko głowę marszcząc brwi. Czy był poważny? Trudno było powiedzieć. Raczej chłodny i opanowany, a to chyba nie zawsze szło ze sobą w parze. - Och, tak, tak. Bardzo - przyznał z tak wyraźnym zaangażowaniem, a po chwili obdarzył nieznajomą spojrzeniem pełnym dezaprobaty - Nie próbuj mnie oceniać zbyt pochopnie - dodał po chwili namysłu i się przeciągnął. Było już późno, a on siedział z obcą dziewczyną w pokoju muzycznym prowadząc niezobowiązującą do dalszego pogłębiania znajomości pogawędkę. Chyba ten stary zamek nigdy nie przestanie go zadziwiać. Dodatkowo nie przyszedł jeszcze nikt, kto mógłby im przerwać, a następnie odjąć punkty i ukarać szlabanem. Cóż za nietypowy wieczór. - Nie boisz się przemieszczać sama w nocy po Hogwarcie? - Zapytał zaintrygowany. W zasadzie gdyby dziewczyna była stąd to pytanie nigdy by nie padło, ale jednak pochodziła prawdopodobnie z Salem i łatwo było zagubić w nocy drogę. Zwłaszcza jak się wpadło na Iryta, albo schody spłatały jakiegoś przykrego psikusa.
Ona nie widziała żadnych zalet w swojej cudownej, uroczej i rozpieszczonej do granic możliwości siostruni. Dlatego nikt nie jest w stanie jej przekonać, że posiadanie rodzeństwa to dobra rzecz. Na szczęście od jakiegoś czasu kompletnie zerwała kontakty z rodziną, a życie samej dla siebie podobało jej się. Aż za bardzo, skoro z tego powodu popełniała wiele błędów. Przykładowo posiadania jeszcze jakiś czas temu dwóch chłopaków naraz było jednym z nich. Jednak z każdym dniem zachodziły w niej zmiany. Najwyraźniej potrzebowała mocnego kopa, by jej pragnienia i charakter w końcu się ustabilizował. Ciekawe tylko, czy kiedykolwiek pojawi się coś, co ustawi ją do pionu i spowoduje poprawę w burzliwym życiu. - Nie oceniam. Jak na razie zdecydowanie za mało o tobie wiem. Poza tym, że grasz na fortepianie. Jest jeszcze coś, czym zaskakujesz ludzi? - Zapytała najwyraźniej nie mając problemu ani z późną porą, ani z tym, że gawędzi sobie z obcym facetem. Czy to nie są ciekawe okoliczności na poznanie się? To zdecydowanie lepsze niż zaznajomienie się poprzez wspólnego znajomego i pójście na wspólną kawę, czy drinka. Tu natomiast była cisza i spokój. Mogło się nie zdarzyć nic, ale też mogło zdarzyć się wszystko. Na przykład szlaban za to, że nie są w swoich dormitoriach o tej porze. Choć miała przeczucie, że Saturn akurat jest studentem, a tym to pozwalają chyba na wszystko. - Nie, a co? Myślisz, że ktoś mnie niespodziewanie porwie jak będę tak łazić po nocach? - Uśmiechnęła się szeroko już to sobie wyobrażając. Idzie sobie taka Vittoria, aż tu nagle HAPS i nie ma Vittori. Uważała to miejsce za zbyt bezpieczne, żeby mogła jej się tu stać jakaś krzywda. To po pierwsze. A po drugie sądziła, że jednym z największych niebezpieczeństw w tych murach jest ona sama. Choćby dlatego, że doskonale czuła zapach jego ciała nawet, jeśli był przyćmiony jakimiś perfumami i była w stanie przejść zabójczo ciemnym korytarzem i na nic nie wpaść. Odkąd przestała pić eliksir tojadowy z powodu braku dostępu do niezbędnych składników trochę jej się wyostrzyły zmysły. I wprawdzie nie korzystała z tego za wiele, ale ujawniało się to właśnie w takich drobiazgach.
Dorosłość, owszem, miała swoje dobre strony, jednak ważne było, aby nie wkraczać w nią gwałtownie z buciorami. To się źle kończyło. Ileż Saturn słyszał przypadków o alkoholowych libacjach i wpadnięciach w przedziwne nałogi, bo przecież już się było dorosłym i mamusia z tatusiem nie mogli niczego zabronić. To było dość zabawna hipokryzja ze strony naszego małego studencika, ponieważ sam sobie popalał Błękitne Gryfy. Ach, ten Leighton... - Niejednokrotnie się zdarza, że to co dla mnie jest całkowicie normalne, dla innych wydaje się zaskakujące, dlatego trudno by mi było stwierdzić co dla ciebie wyda się nietypowe. - Po tym pseudofilozoficznym bełkocie wzruszył ramionami i przymknął lekko klapę fortepianu, aby móc wesprzeć na nim łokcie. Robił się troszkę zmęczony, to dobrze, bowiem istniała nadzieja, że po powrocie do dormitorium padnie jak zabity. - Prędzej, że nabierzesz się na znikający schodek i utkniesz z nogą między stopniami, a później te same schody zmienią kierunek i zostaniesz bezbronna w jakiejś nieznanej części zamku - przyznał trochę rozbawiony widząc jej rezolutny uśmiech. Była pewna siebie, ale to dobrze. Mimo wszystko w Hogwarcie brakowało takich ludzi i Saturn nawet byłby skłonny kiedyś ją polubić, gdyby nie amerykański akcent. Lekko się wzdrygnął, ponieważ go nie znosił. Za samymi Amerykanami również nie przepadał, ale były to typowe uprzedzenia pomiędzy obydwoma narodami. Uczniowie z Salem śmiali się, że Hogwartczycy pili herbatkę o siedemnastej, a z kolei adepci Hogwartu mieli ubaw, że ich koledzy jeżdżą na rodeo i mieszkają w tych dziwacznych wysokich budynkach, żeby widzieć cały świat z góry. Ale niektórzy (np. Tuna) bratali się z przyjezdnymi i chyba o to właśnie chodziło w tej całej szopce z przeniesieniem Amerykanów do zimnej i ponurej Wielkiej Brytanii.
Na szczęście Vittoria akurat nie paliła. Wprawdzie raz próbowała, ale było to dla niej tak paskudne, że ostatecznie postanowiła nigdy więcej tego nie powtórzyć. Co innego alkohol. Uciekała w to gdy miała problemy z rodzicami. Potem gdy ogólnie miała problemy. Z czasem przystało to do skali popijaw co drugi dzień, ale jakoś z tym walczyła od dłuższego czasu. Czasem bardziej, a czasem mniej skutecznie. - W tym jakże ambitnym monologu starasz się mi powiedzieć „Mam wiele tajemnic skarbie, może kiedyś zasłużysz żeby je odkryć” jak mniemam – Skomentowała ten jego „pseudofilozoficzny bełkot” z uśmiechem i nie próbował dociekać dalej. Różni ludzie mogli mieć różne tajemnice w swoim zwariowanym świecie. Jeśli będzie miała okazję go lepiej pozna, to może się niektórych dowie. - Boże... Nie strasz. Jak mówiłeś „zmienią kierunek i zostaniesz...” to już sobie w głowie dokończyłam „bez nogi” - Odpowiedziała kładąc dłonie na klatkę piersiową tak, jakby jej serce miało stanąć zaraz – Także wersja o byciu bezbronną gdzieś indziej wcale nie jest taka najgorsza – Dodała chwilę później chcąc utwierdzić go w przekonaniu, że naprawdę nie ma co się obawiać o jej zagubienie się w murach zamku. Radziła sobie w każdej możliwej sytuacji, taką miała cechę charakteru. Nauczyła się obsługiwać mugolski komputer, więc korzystanie z magicznych schodów przy tym, to na pewno pestka. Uf, to dobrze, że jej amerykański akcent nie jest do tego tak strasznie potoczny i nie wita wszystkim sformułowaniem „What's up bro?!”. Wychowała się w małej wiosce, a potem w towarzystwie bogatego ojczyma, więc nie miała okazji nauczyć się typowo miastowego, potocznego języka i wymowy. Dlatego większość osób raczej chętnie z nią rozmawiało i jeszcze nikt wcześniej nie marudził na temat jej akcentu. Sama utrzymywała tu kontakty wyłącznie z Hogwartczykami, więc zdarzało się iż ludzie uznawali ją za tutejszą - w końcu Hogwart był pełen różnych narodowości. Jak na razie udało jej się poznać poza anglikami Rosjankę, Polaka. Gdyby ktoś uwielbiał się uczyć języków, to miał tu do tego świetne warunki. Ona jednak nie miała do tego talentu.
Kojąca atmosfera pokoju muzycznego może uśpić waszą czujność, ale znacie reguły - spodziewaj się niespodziewanego, gdy grasz w Eksplodującego Durnia! Ale co tu dużo mówić! Siadajcie do gry! Na środku sali leżą wygodne pufy, na których możecie się rozsiąść. Karty już leżą i zdają się czekać na tę rundę. Obok znajdziecie coś do picia - sok dyniowy, jakąś lemoniadę i inne takie, żeby nie zaschło wam w gardłach od nadmiaru emocji!
Jest to pierwszy etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba - to ona przechodzi dalej. Zasady gry znajdziecie tutaj. Gracz, który nie zareaguje w ciągu pięciu dni, gdy przypada jego ruch, zostaje zdyskwalifikowany, a gra toczy się dalej między pozostałymi osobami.
Początek roku zawsze jest czasem wyzwań, więc Candida od razu zapisała się do kilku klubów. Wcześniej jakoś nie wpadła na ten pomysł. Gdy zaczynała siódmy rok, czuła się nie swojo, a początek studiów wydał jej się zbyt przytłaczający. Dlatego dopiero teraz mogła z większym zainteresowaniem spojrzeć na to, co oferuje szkoła. Do klubu Eksplodującego Durnia zapisała się trochę przypadkowo, bo nie do końca rozumiała zasady, ale stwierdziła, że warto spróbować. Zdąży je jeszcze poznać, widziała wielokrotnie, jak inni uczniowie grali w to w wolnym czasie. Miała jednak znacznie mniej czasu niż jej się wydawało, bo już po miesiącu dostała list z informacją, gdzie stoczy pierwszy pojedynek. Przyszła przed czasem, zapewne z nerwów. Nie mogła już wysiedzieć w dormitorium. Zaraz pojawili się inni – Dulce (nieszczęście!), ten Krukon z zajęć artystycznych, a także Destiny. Wszystkich znała, więc nie bała się już aż tak, że ośmieszy się przed nimi. – Miło was widzieć – powiedziała z uśmiechem. – Powodzenia – dodała jeszcze. Nie wiedziała, kogo powinna się najbardziej bać. Sięgnęła po swoje karty i wyłożyła jedną.
KOSTKA: 5 KARTA 6 – Kochankowie
The author of this message was banned from the forum - See the message
Dureń? Czemu Dureń? Bo to fajna zabawa, logiczna gra, w której można się wykazać. Przynajmniej tak się wydawało Dulce kiedy grała w mugolską wersję tej karcianki. Kiedy dostała sowę niezmiernie się ucieszyła, nawet fakt, że będzie grać z Candy nie przeszkadzał jej zbytnio. Jak co rano udała się na śniadanie do Wielkiej Sali a popołudniem miała odbyć się rozgrywka. Ciekawa była czy trafi do tego pokoju. Zajęło jej to dobre kilka minut i zapytań o drogę, ale w końcu była u celu. Weszła do pomieszczenia, które okazało się być nie bez powodu nazywane muzycznym, czy jakoś tak. Nalała sobie soku jabłkowego, jakoś nie była przekonana do dyniowego, w Hiszpanii się go nie pija i jakoś myśl o spróbowaniu czegoś tak niecodziennego napawała ją co najmniej wstrętem. W końcu rozgrywka się zaczęła.
Kiedy otrzymał list zaczynający się słowami "Witaj durniu!" był pewien, że to od jakiejś dziewczyny. Zupełnie wyleciało mu z głowy, że zapisał się do klubu. Poker to to nie był, ale nawet jakaś namiastka hazardu była lepsza niż jego absolutny brak, a nuż ktoś zechce podkręcić atmosferę i dorzuci do puli kilka galeonów. Zresztą był to dobry sposób na poznanie, jakiś ciekawych osób, jeśli wiecie o co mi chodzi... Przyszedł na wskazane w liście miejsce i zastał tam już dwie Krukonki. Uśmiechnął się szeroko rozpoznając starsza z nich. - Cześć Candy - usiadł na przeciwko niej - Nie wiedziałem, że grasz - czy to nie ciekawy zbieg okoliczności, że pierwsza mishowa fantazja z Candy w roli głównej rozgrywała się w kasynie... - Jestem Misha - przedstawił się reszcie. Spojrzał na stojące obok soczki. Meh... Dobrze, że zawsze nosił przy sobie piersiówkę z ognistą. W końcu zaczęli rozgrywkę. Misha spojrzał na leżącą przed nim kartę Candidy. - Czy chcesz mi coś przekazać? - zażartował, puszczając do niej oko, po czym wyciągnął własną kartę.
Do gry w tarota zapisała się nie tak dawno. Potrzebowała czegoś nowego w swoim życiu, jakieś zabawy, poznania nowych osób. to była jedna z tych rzeczy. czy ucieszyła się kiedy dostała list? o tak, nie wiecie jak bardzo. Nie spieszyło jej sie niestety zbytnio na miejsce- kiedy dotarła byli już wszyscy. Zajęła miejsce obok Can. Ucieszyła się, że tutaj jest. Chłopaka nie znała zbytnio, ale kojarzyła go. A Dulce? Cóż, o tym wolała nawet nie myśleć. Krukoni.Czy miała szansę z nimi? Miała nadzieję, że jakoś sobie poradzi, w końcu nie była w tyk taka najgorsza. Zasapana napiła się soku i posłała krukonce uśmiech, który wyjaśniał wszystko i spojrzała na chłopaka. - Je jestem Destiny, miło poznać- wolałaby poznać kogoś w innych okolicznościach. Czy przebywanie tutaj to jednak dobry pomysł?! Tak! Musiała w to wierzyć. Musiała uwierzyć w siebie. - No to powodzenia
Koniec rundy I! Przegrywa @Gvalch'ca, której karty zbierają się w talię i zaczynają bić ją po dłoniach. Co prawda tylko kilka razy, ale z pewnością nie jest to przyjemne!
Tak właściwie, kiedy już przestała się stresować i spojrzała trzeźwo na całą sytuację, obecność Mishy była bardziej korzystna niż irytująca. Może i Krukon nie należał do grona osób, które lubiła, ale w tej chwili nie zależało jej na tym specjalnie. Przede wszystkim mogła wkurzyć Lope, który na każdym kroku uświadamiał ją, że nie dość, że nie dopuszcza do siebie facetów, to przede wszystkim nie ma u nich szans. Nadarzyła się okazja, aby dobitnie Ślizgona uświadomić, jak bardzo się myli. – Bo nigdy nie grałam – odparła. – Stwierdziłam, że warto spróbować przetrwać kolejny rok jakoś… ciekawiej – dodała. Nie do końca wiedziała, jak zabrać się za flirtowanie. Nie miała w tym żadnej wprawy, z Leo sprawy potoczyły się naprawdę szybko. Nie zamierzała jednak o nim teraz myśleć. Prześledził rozgrywkę. Ona wyłożyła kochanka, Dulce sprawiedliwość a Misha diabła. Nim Destany wzięła swoją kartę kapłanki, Krukon spojrzał znacząco na starszą Hiszpankę. – Chyba aż nazbyt sugestywnie… – zaczęła, wskazując na kochanka i diabła. – Myślisz, że kochanek diabła coś oznacza? – uśmiechnęła się. Zachowywała się idiotycznie, ale nie mogła nic na to poradzić. Każdy tekst, jaki przychodził jej na myśl, wydawał się jeszcze gorszy. Niektóre za to zbyt dosłowne. Runda się skończyła, a karty uniosły się w kierunku Dulce. Candy nie mogła powstrzymać się przed ironiczna uwagą: – Podobno ci, którzy nie mają szczęścia w kartach, mają szczęście w miłości… – Dulce powinna zrozumieć aluzję. Candy zwróciła się jeszcze do Gryfonki: – Nie wiedziałam, że tak dobrze grasz! – Prawda była taka, że w ogóle niewiele o dziewczynie wiedziała. Sięgnęła po kolejną kartę i znowu położyła ją przed sobą.
KOSTKA: 3 KARTA 17 – Gwiazda
The author of this message was banned from the forum - See the message
Rozgrywka ewidentnie nie przebiegała po myśli Dulce, tym bardziej, że nie mogła się nawet odezwać. Liczyła na grę strategiczną a nie losową, pozbawioną kompletnie zasad logiki. W dodatku z tym całym Mishą, który powoli i sukcesywnie zaczął irytować swoją napastliwością. Mimo, że to była Candy ofiarą jego jakże skomplikowanych aluzji. Przewróciła oczami rozbawiona jego przemową. Dzisiaj jak dzisiaj, coś mówiło jej, że ta rozgrywka zakończy się nie zbyt dobrze. Coś mówiło jej, że dojdzie do bójki, bo serdecznie nie miała ochoty na przebywanie z kimkolwiek, grę z nimi. Wolałaby zaszyć się pod pościelą i przeleżeć cały dzień. Mina Dulce zdradzała ewidentne zmęczenie, lecz nic więcej nie wskazywało na to, że jest zmęczona towarzystwem w jakim jej przyszło się jej obracać. Najbardziej chętnie spoglądała tylko na Des. Położyła głowę na stole znużona już tą rozgrywką. "Jeszcze tylko jedna przegrana i będę miała to z głowy." Pocieszała się nieustannie i nawet nie drgnęła na komentarz Candy odnośnie kart i życia miłosnego. Zwyczajnie jej zdanie miała w dupie. Mimo wszystko była ciepła, a dziś wyjątkowo było jej zimno, objęła ją w pasie dłonią kładąc głowę na jej ramieniu i chuchnęła ciepłym powietrzem zaczepnie w jej ucho. Nie przepadała nigdy za nią, ale mimo wszystko jakoś dzisiaj potrzebowała się do niej przytulić. Dulce ewidentnie wariowała ostatnimi czasy, jej zmienność humorków była nieprzewidywalna. -Ładnie wyglądasz Candidio - postanowiła skomplementować siostrę.
2, gwiazda Dogrywka: 3
Ostatnio zmieniony przez Gvalch'ca dnia Sro Lis 09 2016, 09:56, w całości zmieniany 1 raz
Uśmiechnął się do Candy kącikiem ust. I pomyśleć, że na początku ich znajomości nie chciała z nim gadać, wykręcając się nadopiekuńczym kolegą. W sumie dziwne... Hiszpanka, która po roku w Wielkiej Brytanii staje się mniej pruderyjna. Zawsze wydawało mu się, że to działa na odwrót. W każdym razie wolał ją taką. - Brzmi albo jak coś groźnego, albo jak dobra zabawa - ocenił spoglądając na nią znad swojej talii - Jesteś ryzykantką? - spytał nieprzekonanym tonem. Faktycznie w to nie wierzył, ale głównie miał nadzieję, że da się podpuścić. Zresztą kot wie? Od durnia się zaczyna. Potem zakłady, poker i nim się człowiek obejrzy, nie może żyć bez hazardu. Był tego chodzącym przykładem. Uniósł nieznacznie brwi, kiedy druga Hiszpanka przytuliła się do Candidy. No cóż to był bardzo wylewny naród. Nie będę opisywać obrazów, które podsuwała mu wyobraźnia, z racji na różną wrażliwość czytelników. Powiem tylko w obonie Mishy, że nie wiedział, że dziewczyny są siostrami.
Kostka: 2 Dogrywka: 1 Karta: Słońce
Ostatnio zmieniony przez Lara Croft dnia Wto Lis 08 2016, 20:52, w całości zmieniany 1 raz
Czy dobrze grała? nie miała na co narzekać. Nie narzekała. Była utalentowana w różne strony, na różne sposoby. Nie paradowała po zamku i nie oznajmiała że jest w czymś dobra, najlepsza. Nie była taka jak inni, była sobą, kochała to co robiła, akceptowała siebie. - gdybyś miała czwórkę rodzeństwa to byś sama była w tym dobra. Nie twierdzę, że nie jesteś. Jeszcze dużo o mnie nie wiesz, prawda?- wzruszyła ramionami i nim się obejrzała a już zobaczyła przytulające się siostry. Była tutaj najmniej potrzebną osobą. Czuła się nieswojo między Can, a jej chłopakiem i między więzią siostrzaną. może powinna się poddać? Czuła się zupełnie nie na miejscu. Co się tu działo?! nie tak dawno temu dowiedziała się czegoś od dziewczyny. Czy musiała naprawdę reagować?! Nie miała zamiaru mówić cokolwiek komuś czego dowiedziała się przez przypadek. Ostatnio miała wrażenie, że wie za dużo. Brak wiedzy oznacza spokojne, przespane noce. Jeśli będzie musiała działać to to zrobi. Odetchnęła spokojnie i wpatrzyła się w karty. Musiała się na czymś skoncentrować by nie zrobić głupstwa.
Znowu jej się poszczęściło. Może nie była najlepsza, ale nie miała najgorszej karty. Patrzyła z niedowierzaniem to na karty, to na własne ręce. Biorąc pod uwagę to, co powiedziała siostrze – chyba właśnie dlatego przestało jej się układać w związku. Jak nic powinna zostać zawodową hazardzistką, szybko dorobiłaby się niezłej sumki. Teraz grali praktycznie o nic, chyba nawet nie doczytała, jaka nagroda przysługuje zwycięzcy… Naraz Dulce zbliżyła się niebezpiecznie blisko i zamiast skomentować jej wypowiedź, objęła Candy w pasie. Starsza Hiszpanka aż się wzdrygnęła na ten gest. Odłożyła wszystko na bok i oparła ręce na barach Dulce, aby ją od siebie delikatnie odsunąć. A kiedy ta się nie dała, Candida nie szczędziła stanowczości. Rozplątała dłonie siostry i sama się przesunęła bliżej Mishy. Może i ich naród był wylewny, ale ona niekoniecznie do niego pasowała. – Ani mi się waż – warknęła i sięgnęła po swoje karty. Poprawiła ostentacyjnie ubranie. Niech Dulce sobie nie wyobraża. Może i jest młodsza, ale nie ma pięciu lat. Nie można mieć wszystkiego. Candy spojrzała na Mishę i odparła zaczepnie: – A to się nie łączy? – Zastanowiła się chwilę i dodała: – Chyba jestem. Sięgnęła po kolejną kartę, którą zaraz położyła na stole. – Ale wiesz – zaczęła, poprawiając kartę – ja mam dokładnie czwórkę rodzeństwa – roześmiała się.
KOSTKA: 5 TAROT: Rydwan DOGRYWKA: 1 (odpadam)
Ostatnio zmieniony przez Cándida Feliciana Miramon dnia Pią Lis 18 2016, 22:23, w całości zmieniany 1 raz
The author of this message was banned from the forum - See the message
Misha od samego początku wydawał się Reinie obślizgłym typkiem ze skłonnością do flirtu. Z każdym jego sugestywnym słowem zbierało się jej na wymioty. A oliwy do ognia dolewała jej siostra, która oczywiście igrała z nim, ale i tak się jej to nie podobało. W dodatku odrzuciła ją, możliwe, że nie miała ochoty na zbytnie czułości, nie mniej w jakiś sposób Dulce było przykro. Każdy w rozmowie ją pomijał. Była już dostatecznie rozzłoszczona, by zrobić coś głupiego. Nie podobało się jej towarzystwo ani Candy ani Mishy. Najmniej i chyba dlatego, że najmniej się odzywała była Des. - Szljucha - nie było do końca jasne, czemu, zawsze zmieniała język gdy chciała być nie zrozumiana przez innych. Swoje słowa oczywiście, że kierowała do swojej mało wyedukowanej siostry, jednak sądząc, że niejaki Misha, to pewnie zdrobnienie od Aleksandra, liczyła na jakieś podjęcie tematu z jego strony. W końcu chciała mu zaimponować w jakikolwiek sposób. Po, co, dlaczego? Tylko dokuczyć siostrze, postawić ją w świetle kretynki nie znającej ni słowa w obcym języku jak angielski? Włoski się rzecz jasna nie liczył. - Kakowa wasza familia?- gdyby tylko Alexander Hale słyszał jak próbuje mówić cokolwiek po rosyjsku albo pochwaliłby ją za postępy albo wyśmiał za beznadziejny akcent, który próbuje to przekładać na angielski to hiszpański. Nic nie szkodziło, że dopiero się uczyła, osobiście odebrałaby za bardzo miły gest gdyby ktoś z poza hiszpańskiej braci zaczął się uczyć jej języka.
Okej, cokolwiek się działo pomiędzy dwoma Hiszpankami nie było chyba tak ciekawe jak mu się z początku zdawało. W ogóle albo bardzo pochopnie ocenił Candy, albo naprawdę niesamowicie się ostatnio zmieniła. A może bardziej niż na Krukonce powinien był się skupić na grze? Przyszło mu to do głowy dopiero, kiedy oślepiły go słoneczne promienie i szybko z niej wyszło. Ups, przegrał rundę - zdarza się. Przynajmniej na efekt uboczny spowodowany tą przegraną nie mógł narzekać. Każda porcja dodatkowego słońca w Wielkiej Brytanii była na wagę złota. A że go troszkę spaliło... i tak był nieziemsko przystojny. - Mówisz? - nadal z niedowierzaniem przyglądał się Candidzie - To może zagramy o coś więcej niż tylko... o co my właściwie gramy? Słysząc rosyjski automatycznie zwrócił wzrok ku młodszej Krukonce. Już przywykł, że jak ktoś zaczynał mówić w języku Puszkina, to zazwyczaj mówił do niego. Wiele osób popełniało ten błąd i niby nie można było ich winić z takim imieniem, ale no serio czy on brzmiał na Michaiła Iwanowicza? Miał piękny brytyjski akcent no! - Destiel - uśmiechnął się do niej - Ale nie jestem Rosjaninem - znał kilka wyrażeń w bardzo wielu językach. Głównie przekleństwa i jakieś miłe słówka. Jego rosyjski był odrobinę bardziej zaawansowany. Trochę się go w życiu nasłuchał - Imię mam na cześć Bułchakowa - kimkolwiek był ten facet... jakimś pisarzem w każdym razie, cholera wie czy dobrym. Wyrzucił swoją kartę i znowu poświęcił swą uwagę starszej Miramonównie. - Współczuję - skrzywił się - Jeśli są tak beznadziejni jak moja siostra, to nie dziwię się czemu uciekłaś z Hiszpanii - na samą myśl o Ruby skręcało mu żołądek. Ile się nie widzieli? 4 lata? może już się z tym debilem, swoim mężem, zaczęli rozmnażać... boże uchowaj!
Kostka: 5 Karta: Głupiec Dogrywka: 5
Ostatnio zmieniony przez Lara Croft dnia Sob Lis 19 2016, 04:15, w całości zmieniany 1 raz