Te pomieszczenie stworzone jest dla muzyki. Na ściany nałożone jest zaklęcie wyciszające, a w środku znajdzie się mnóstwo instrumentów - od małego srebrnego trójkąta po stary, ale nastrojony fortepian. To tutaj zazwyczaj organizowane są zajęcia z Działalności Artystycznej, jeśli tematyką jest właśnie muzyka. Raj dla każdego uzdolnionego muzycznie czarodzieja.
Cóż dystans do siebie to jedna z tych cech, które Elliott bardzo w sobie ceniła. Wiedziała, że mało osób w dzisiejszym świecie go ma, dlatego też starała się nim zarażać kogo tylko się dało. W końcu to dość przyjemna cecha. Człowiek nie przejmuje się drobnymi zgryźliwościami i lżej traktuje jakieś przytyki. - Będę o tym pamiętać. Zapewne jeszcze nie raz dam się na którąś z nich złapać. - Uśmiechnęła się delikatnie i dystyngowanie skłoniła głowę. - Oczywiście zawsze mogę ci się wypłakać na ramieniu. - Jasne, że tak. Tylko wolałabym, żebyś jednak robiła to rzadko. Nie lubię jak ktoś jest przygnębiony. - Wygięła usta w podkówkę. Słysząc następne słowa dziewczyny, oczy jej zabłysły. - O to, to! - Pokiwała energicznie głową. - Jedna z najlepszych rzeczy. Można też gadać o niczym albo o pogodzie, ale to nie jest już takie ciekawe. Poza tym... zawsze możemy na czymś pograć. - Przejechała palcem po wszystkich klawiszach po kolei. Założyła nogę na nogę, z ust zrobiła dzióbek, spięła włosy klamrą i udała, że poprawia okulary. Jak prawdziwy psycholog. - A więc... powiedz mi dziecko, co leży ci na serduszku.
Czemu ta dziewczyna wiedziała jak mnie rozśmieszyć. Była zupełnie inna niż wszystkie dotąd poznane "panienki z dobrych domów" Podeszłam do szezlonga stojącego po prawej stronie pianina i z miną pacjenta ułożyłam się na nim w taki sposób, by móc za takowego uchodzić. Zamknęłam oczy i zaczęłam. - Ostatnio mam problem z pewnym chłopakiem, chyba się zakochałam i muszę powiedzieć, że namieszało mi to trochę w głowie. Czy o swojej rodzinie też mam PANI DOKTOR opowiadać? Słowa "Pani doktor" specjalnie zaakcentowałam. To przedstawienie zaczynało mi się coraz bardziej podobać.
Z poważną miną pokiwała głową. Nawet wiedziała o jakiego chłopaka chodzi, ale na razie nic nie mówiła. - Rozumiem. Miłość potrafi pomieszać w głowie bardziej niż najmocniejszy alkohol. Ale z drugiej strony... to wspaniała rzecz. Najcudowniejsza wręcz. Nie można się jej bać. To jakby ucieczka od szczęścia. Choć owo szczęście może być nakrapiane małą ilością cierpienia. To Nataniel, prawda? - Uśmiechnęła się delikatnie, wyciągając notesik oraz ołówek i robiąc notatki, które w rzeczywistości były jakimiś nieskładnymi rysunkami. Kiedy skończyła, uniosła brwi i złożyła ręce w piramidkę. - Powiedz mi o wszystkim o czym tyyyylko chcesz.
Obserwowałam ją spod półprzymkniętych powiek, jak to mam ostatnio w zwyczaju. Gdy złożyła dłonie w piramidkę nie wytrzymałam i zachichotałam. Z jej twarzy mogłam wyczytać doskonałą orientację w tym , kim jest ów chłopak, który tak mi namieszał w głowie. - Przecież to nie tajemnica, że bardzo lubię Nataniela. Nawet ślepy by się zorientował. Po tych wszystkich sytuacja w Wielkiej Sali i nie tylko. Lekko się zarumieniłam i szybko usiadłam w pozycji prostej.Gdy wymówiłam jego imię mięśnie dziewczyny lekko się sprężyły, nie wiem co między nimi zaszło, ale musiało to być coś ciekawego. - Elliott przecież ty go znasz równie dobrze jak ja. Czy myślisz, że popełniam błąd? Spojrzałam jej głęboko w oczy, o ile było to możliwe ze względu na dzielącą nas odległość.
Sigrid zachichotała. Też najchętniej by to zrobiła, ale za bardzo wczuła się w swoją rolę. Następowało to tak rzadko, że chciała to wykorzystać w pełni. Uśmiechnęła się więc tylko delikatnie. - A owszem. Choć szczerze mówiąc... mało osób o tym wie. Mimo tych... sytuacji w Wielkiej Sali na przykład. - Nadal mówiła rzeczowym tonem, jak na panią psycholog przystało. Czyżby Krukonka się zarumieniła? Może delikatnie. Za to szybko się podniosła, co trochę ją zdziwiło. Owszem, sprężyły się. Ale głównie właśnie z tego zaskoczenia. Sigrid nie miała się co martwić, Nataniel był dla niej jak brat. Upierdliwy i wredny, ale jak brat. - Nie, nie sądzę. Zmienił się Sigrid. Dzięki tobie. - Uśmiechnęła się do niej, również patrząc jej w oczy. Przybliżyła się ze stołeczkiem do kozetki, żeby lepiej widzieć swoją "pacjentkę". - A ty, co sądzisz o tej całej sytuacji między wami? Przeraża cię? Cieszy? Wywołuje mieszane uczucia? Oj, chyba zostanie psychologiem. Czuła się w tej roli naprawdę świetnie.
A ty, co sądzisz o tej całej sytuacji między wami? Przeraża cię? Cieszy? Wywołuje mieszane uczucia? Nie tylko ja znam się trochę na psychologii.Gdy zbliżyła się do mnie już wiedziałam, że będę potrafiła się jej zwierzyć. - On nie zmienił się dzięki mnie, nie do końca. on zawsze taki był tylko zamknął się szczelnie w swojej otoczce. Dzięki temu czuł się bezpiecznie. Ja robiłam dokładnie to samo, nawet nieświadomie. odgradzałam się od ludzi niewidzialnym murem, by nie być zranioną i sama nie ranić. - Wiem, że nie będzie to prosty związek, ale jestem szczęśliwa, że go znalazłam. Jakbym mogła coś powiedzieć to moje serce odtajało po wybitnie długiej, śnieżnej zimie.
-On zawsze taki był tylko zamknął się szczelnie w swojej otoczce. Dzięki temu czuł się bezpiecznie. Dokładnie jak Mistrz. Ta myśl przemknęła przez jej umysł odblokowując blokadę czasu i uwolniła wspomnienia. Czyż ten facet, tak ważny w jej życiu, nie powiedział jej kiedyś czegoś podobnego? Że ukrywa swoje prawdziwe "ja" w obawie przed światem? Pokiwała głową ze zrozumieniem, próbując odpędzić od owych myśli. - On też jest szczęśliwy. To widać. Ale jednak przyczyniłaś się do jego zmiany. Pomogłaś mu się wykluć. Był jajkiem, jeśli chodzi o uczucia, a teraz jest pisklęciem, to właśnie dzięki tobie. Ale musisz pamiętać, że jak każde pisklę, on się dopiero uczy czuć. Poznaje to wszystko, czego nie pokazali mu rodzice. I ty, trochę też ja, musimy mu w tym pomóc. I... jeśli cię zrani, to właśnie dlatego. Bo dopiero uczy się kochać. Westchnęła cicho i uśmiechnęła się. - No. Trochę się rozgadałam. Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze czy zamieniamy się rolami?
- No. Trochę się rozgadałam. Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze czy zamieniamy się rolami? Uśmiechnęłam się. -Możemy się zamienić i wiesz co, ja tez jestem jeszcze pisklakiem. W mojej głowie skrystalizował się szalony pomysł. - Córko twoja spowiedź będzie szczera? Mówiłam to z pełną powagą i miałam nadzieję, że Elliott zrozumie moje intencje. ona była psychologiem, więc ja mogłam być kapłanem wysłuchującym problemów zabłąkanych owieczek. Dla podkreślenia wagi tych słów oparłam swoją dłoń na czole w sposób, w jaki zwykle czynią to księża katoliccy podczas sakramentu.
- Każdy, kto nie doświadczył tak głębokich uczuć jak miłość, wierność i zaufanie jest pisklakiem. - Uśmiechnęła się do Sigrid pocieszająco. - No dobrze - podniosła się z miejsca - na dzisiaj koniec sesji panienki. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy w podobnych okolicznościach. Rozwiązała włosy i schowała notes do torby. Usiadła na kozetce ze skruszonym wyrazem twarzy. Westchnęła zrezygnowana. - Otóż, proszę Ojca, bardzo wielka jest wina moja. Grzechy przeszłości ścigają mnie, próbując wyssać ze mnie mój optymizm a ja nie mogę sobie z nimi poradzić, choć od tego najważniejszego przewinienia minęły dwa długie lata. - Przełknęła ślinę. Dasz radę, Elliott. Dasz radę. Wmawiała sobie. Nigdy nie mówiła otwarcie o śmierci mistrza. A co ważniejsze - o jej przyczynach. - Nie dam. - Szepnęła niemal niedosłyszalnie. Spojrzała na Sigrid z dziwnym wyrazem twarzy. - Ale nie o tym chciałam dzisiaj mówić. Nie jestem gotowa, by się do tego przyznać nawet przed samą sobą a co dopiero przed kimś. Przepraszam. - Nie wiem, co mam zrobić. Moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa nadal nie wie, że jestem uczennicą Szkoły Magii i nie umiem, po prostu nie umiem jej o tym powiedzieć. A wie ojciec, urwały się nasze kontakty. Przeze mnie. Pisała do mnie listy, ale opętana wyrzutami sumienia nawet żadnego nie otworzyłam.
To , co mówiła było początkiem katharsis. Oczyszczenia duszy, niezbędnego do dalszego rozwoju. - Córko z problemami, z przeszłością zawsze idzie się zmierzyć, choć czasami trzeba na to czasu . Fakt, że pragniesz się otworzyć, oczyścić swoje sumienie stawia cię w niejako uprzywilejowanej pozycji. Przeszłość staje się naszą zmorą, gdy o niej nie mówimy. Otacza nas kokonem nieufności i wyrzutów sumienia, lecz bez niej nie bylibyśmy sobą. Idealnym rozwiązaniem byłby powrót do dormitorium , chwila wyciszenia i otwarcie tych listów. z początku będzie się to wydawało trudne, bolesne i nie do przejścia. Z czasem, z każdą kolejna kopertą stanie się etapem katharsis. Być może odnowi też więzi, które w głębi serca możesz uważać za stracone.
Umilkłam na chwilkę, by dać w spokoju przemyśleć Elliott moje słowa. sama nie potrafiłam przyznać się kuzynowi o tym, że chodziłam do mugolskiej podstawówki. jak się później okazało moje obawy były bezpodstawne.
- Ponadto prawdziwa przyjaźń jest po to, by wspierać pokrewne dusze. Twoja przyjaciółka nie chce cię stracić. Pozwól jej na to, a magia jest twoim atutem. Może warto byłoby te kontakty odnowić? Zastanów się nad tym.
Spojrzałam na nią z zrozumieniem, doskonale wiedziałam jak się czuła.
Słuchała uważnie słów Sigrid. Miała stuprocentową rację. Przecież to dzięki wspomnieniom ukształtował się jej charakter. Przeszłość pomogła jej stać się tym, kim jest teraz. - Tylko wiesz ojcze, ja się ich boję. Głównie dlatego, że ktoś bardzo dla mnie ważny powiedział mi kiedyś, że mam przeszłości nie rozpamiętywać, żyć teraźniejszością, i nie myśleć o przyszłości. W końcu tego, co było wcześniej nie da się zmienić, a tego co będzie, nie da się przewidzieć. Nawet nie wiadomo czy nadejdzie. - Westchnęła. - Ale dobrze, otworzę te listy i spróbuję naprawić to, co zniszczyłam. Dziękuję. - Gnębi mnie jeszcze jedna myśl. Mój kuzyn nie daje znaku życia. A że byliśmy ze sobą bardzo zżyci, bardzo się ten fakt odbił na mojej psychice. - Ściszyła głos do szeptu. - Słyszę głosy. Spojrzała w oczy Sigrid. Miała nadzieję, że nie zwieje jej stąd ani nic takiego. Może powinna na serio pomyśleć o psychiatrze czy psychologu. Przecież w tym zawodzie zryta psychika jest na porządku dziennym.
- Słyszę głosy. Jakże musiało jej być ciężko, pewnie nikomu jeszcze tego nie wyjawiła. - może najpierw zajmiemy się problemem z przeszłością. Powinnaś o niej pamiętać, ale tylko pamiętać, nie żyć nią. Żyć powinnaś teraźniejszością, a teraźniejszość ukształtuje twoją przyszłość. Mówiłam to spokojnym, cichym głosem - Co do głosów, mogą być one ściśle powiązane z twoim kuzynem. Raczej tak będzie, musisz się zastanowić , czy nie chce się z tobą skontaktować. Na jedyny w jego wypadku możliwy sposób. Być może zyskałaś dar, który powinnaś kształtować, rozwijać go. spojrzałam w jej smutne i pełne obawy oczy. pewnie myślała, że ucieknę, ale przyjaciół nie zostawia się w takiej sytuacji. - Córko w ramach pokuty spróbuj się wyciszyć, oczyścić umysł i skontaktować się ze swoim kuzynem za pomocą własnych myśli. dodatkowo, zrób sobie małą oczyszczającą sesję z zaklejonymi kopertami. Idź z bogiem córko. Wypowiadając ostatnie słowa czułam się śmiesznie, byłam w końcu ateistką. - Elliott, jeśli chciałabyś pogadać, albo wypłakać się na czyimś ramieniu jestem do dyspozycji. Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam i musisz wiedzieć, że doskonale cię rozumiem. Czasami takie otwarcie duszy jest jedynym sposobem na jej oczyszczenie. ja przez lata nie potrafiłam się pogodzić z klątwą ciążącą na mojej rodzinie i zabijającą jej członków po kolei. teraz jednak staram się nie patrzeć w przeszłość, choć nadal mam ją w sobie....
Kiwnęła energicznie głową. - Postaram się. Jej błąd... nie uściśliła owych głosów. Kuzyn to na pewno nie był. On zachowywał się odpowiedzialnie i był kochany. Owy głos... no upierdliwszego i bardziej wrednego nie słyszała. - Em... może. Ale w sumie on jest taki no... mój jakby. Tylko podwyższony o parę tonów. Tak mój osobisty Pan Psycholog. Wie ojciec, tu dowali, tam dowali i tak w kółko. - Dla lepszego efektu przewróciła oczami. - Ale czasami się nawet przydaje. Powie jakąś tam "mądrość" i pójdzie na piwo czy coś tam. A potem wróci i jest jeszcze bardziej wredny. Taak, wiem. Jestem wariatką, ale za to jaką pozytywną proszę ojca. Wybuchnęła śmiechem. Chyba coś jej się poprzestawiało w głowie. - Bóg zapłać ojcze. Postaram się spełnić ją jak najlepiej potrafię. - Potrząsnęła głową, żeby obudzić się z dziwnego otępienia, jakie ją opętało. Spojrzała z wdzięcznością w oczyska Sigrid. - Jasne. Na pewno skorzystam i chętnie odwdzięczę się tym samym.
- Em... może. Ale w sumie on jest taki no... mój jakby. Tylko podwyższony o parę tonów. Tak mój osobisty Pan Psycholog. Wie ojciec, tu dowali, tam dowali i tak w kółko. - Dla lepszego efektu przewróciła oczami. - Ale czasami się nawet przydaje. Powie jakąś tam "mądrość" i pójdzie na piwo czy coś tam. A potem wróci i jest jeszcze bardziej wredny. Taak, wiem. Jestem wariatką, ale za to jaką pozytywną proszę ojca.
Uśmiechnęłam się. - Twoje sumienie córko jest naprawdę głośne i domaga się posłuchu. Zdziwiłam się, gdy opisała ten głos, być może była to jej własna projekcja umysłowa. Jej alter-ego stojące na straży zachowania. Nie wiem. - Elliott każdy jest wariatem, a osoby, które tego nie dostrzegają są naprawdę chore. to one mają problem myśląc, ze widzą wszystko i mają prawo osadzać ludzi. Za oknami księżyc przesunął się znacznie. Rozmowa z gryfonką była tak wciągająca, że nie zauważyłam, kiedy wybiła północ. - Masz ochotę na dalszy ciąg rozmowy?
- Taa... Sumienie zmieszane z intuicją. Czyli mieszanka wybuchowa. - Zachichotała. Coraz częściej właśnie tak myślała o PP. - Elliott każdy jest wariatem, a osoby, które tego nie dostrzegają są naprawdę chore. to one mają problem myśląc, ze widzą wszystko i mają prawo osadzać ludzi. - Wiesz... kiedyś już to chyba słyszałam. Coś mniej więcej w tym stylu "Wszyscy są nienormalni, ale tylko niektórzy zdiagnozowani." Pewnie to prawda. Rozejrzała się zdezorientowana po pokoju. Rzeczywiście, zrobiło się późno. - Ja bardzo chętnie jeszcze pogadam, ale jeśli chcesz już iść, to nie ma sprawy. Zobaczymy się innym razem najwyżej. - Uśmiechnęła się szeroko.
Ver kompletnie nie miała co ze sobą począć i cały czas szwędała się po Hogwarcie. Czuła pustkę, osamotnienie, znudzenie i w ogóle była jakaś taka bez życia. Na dodatek nigdzie nie mogła znaleźć żadnego ze swych przyjaciół, co jeszcze bardziej ją dobijało. No fak, ile czasu można spędzać czas samotnie? Ona tu KDK tworzy, niszczy występy Koni, wysyła słit liściki, a do niej to nikt się już nie odezwie. Życie jest niesprawiedliwe! Łaziła więc tak i łaziła, czując potrzebę zrobienia dosłownie czegokolwiek ciekawego, byleby się trochę rozerwać. I chodząc tak po piątym pierwsze skapnęła się, że właśnie przechodzi obok pokoju muzycznego. Hmm, mogłaby pograć na pianinku! Otworzyła drzwi i zajrzała do środka, a widząc, że nikogo nie ma, weszła. Rozejrzała się wokoło. Pokój wyglądał tak samo jak gdy poprzednio w nim była. Westchnęła głęboko i zasiadła przy czarnym fortepianie. Zaczęła grać jakże udupiającą piosenkę, chociaż nie wychodziło to idealnie. Normalnie aż płakać jej się chciało, buu.
O, a Ridż sobie tak chodził tam i z powrotem po korytarzach wszystkich pięter, aż tu nagle znalazł się na piątce, tuż obok pokoju muzycznego. Chłopak nie umiał śpiewać, ani nawet grać na jakimś instrumencie, bo jako na słit człowieka przystało, bardziej interesowała go moda, teraz musiał cierpieć. Ale tam, wszedł do pokoju, rozglądając się ochoczo po jego wnętrzu. Hm, jakoś nigdy tu nie był. No i z powyżej wymienionego powodu nie było to nic dziwnego. Pokój był ładny i mieściło się w nim naprawdę wiele instrumentów, a do tego sofa i kilka foteli, na których można było swobodnie się rozsiąść. W oddali zobaczył Elliott z... Sigrid. Och, tą brzydką, głupią i niedobrą Sigrid. Ridż postanowił zignorować Krukonkę tak, jak to robił przedtem, przyjaźnie pomachał Ell, a potem rozsiadł się na jednej z dużych kanap stojących niedaleko wielkiego fortepianu. A właśnie... fortepianu! To z niego płynęła taka melancholijna piosenka, którą przedtem chłopak "zagłuszył" swoimi myślami. A do tego przy tym instrumencie siedziała dziewczyna. Jakoś dziwnie mu znana, ale jednak całkowicie obca. Bez wahania podszedł do niej i zza jej pleców przyglądał się jej grze. A potem, gdy skończyła, pan Johanson zaczął ochoczo klaskać. - Bardzo ładnie. - Mruknął wesoło, siadając obok niej na małej ławeczce. - Jestem Ridż. - Przedstawił się dziewczynie, podając dłoń.
Ostrożnie otworzył drzwi do pokoju muzycznego, upewniając się że nikogo w nim nie ma wszedł powoli i zasiadł przy fortepianie, czekał na Jane, Elliot, Nataniela a w szczególności na Cassie, martwił się o nie w okolicach zamku grasuje Nosferatu, w ministerstwie buszuje czarnoksiężnik a one są praktycznie bezbronne. Cassandra, a raczej pani Perfekt nie była mu obojętna obiecał sobie że zadba o jej bezpieczeństwo. Położył delikatnie dłonie na klawiszach, po plecach przeszły mu ciarki, wpadł w trans, gdzieś kiedyś usłyszany utwór, teraz idealnie zagrany jego palcami, tego było mało. Szymon był muzyką, był jednością z nutami, jego palce poruszały się w idealnej harmonii, grał a to oznaczało że żył, nic więcej teraz nie miało sensu, porwany grą trwał w muzyce.
https://www.youtube.com/watch?v=0Su8LXNS16A <- słuchać podczas czytania :)
piszę że nikogo nie ma ponieważ od 3 dni nikt nic nie pisał w tym wątku
Dobra, mniejsza o to, że od razu po przeczytaniu listu od Szymona go podarła i próbowała sobie wmówić, że za Chiny tam nie pójdzie. Ale w końcu ciekawość zwyciężyła. I to nie tak, że chciała tu przyjść, nie, nie, nie. Była do tego zmuszona! Przez swoje głupi nogi, które za każdym razem prowadziły ją pod ten głupi Pokój. Zrobiła obojętną minę, choć szczerze mówiąc nie daleko jej było od obojętności. Była wręcz wściekła. Jakim prawem, przepraszam bardzo, on śmie zawracać jej gitarę? No dobra... mniejsza o to. - Cześć - mruknęła i koło niego na kozetce. Nawet nieźle grał, to musiała przyznać. Ale ciiicho... tego mu przecież nie powie.
usłyszał cichy tupot, dumny chód który niósł ze sobą odrobinę pychy, uśmiechnął się w myślach. -kto by pomyślał że te małe egzotyczne zwierzątko przyjdzie jako pierwsze - powolne otwieranie drzwi zwiastowało niepewność a raczej rozterki nastolatki. odwrócił się nie przestając grać wyszczerzył zęby w uśmiechu, gdy skończył utwór -Witaj Elliott za raz powinna być Jane, Nataniel i Cassandra. wybacz ostatnio zachowałem się jak szczeniak, nie godzi się denerwować tak słodkiej i uroczej kobiety. delikatna skrucha była widoczna na jego twarzy, lecz jakby się zagłębić nawet go to nie ruszyło ale nie chciał aby znów się obraziła i wyszła, miał nadzieje że Jane pojawi się jak najszybciej.
Uniosła wysoko brew do góry. Może tak myślał, ale głupia nie była. Ślepa tym bardziej. Ale dobrze... jeśli uważa ją za głupiutką i, o zgrozo, słodką, to może taką zgrywać. Czemu nie? Chwila! Jest jedno "ale". Nie umiała zbyt dobrze grać. - Nie ma sprawy. - Ale sprawa była, ot co. No... będzie wyrozumiała i da mu jeszcze jedną szansę. Taką ostatnią, noo. Chyba że nazwie ją egzotycznym zwierzątkiem. Wtedy mu walnie tak, że potem nie będzie mógł mieć dziecka, o. Skoro mają przyjść inni, to na sedno sprawy poczeka. Przejechała palcami po klawiszach i zagrała sobie ulubioną, nie pytajcie dlaczego - to tajemnica, piosenkę Guns n' Roses - November Rain. Nie zaśpiewała jej, bo tekst zupełnie nie pasował do okoliczności, ale i tak miło było usłyszeć tak przyjemne dźwięki. - Dlaczego do mnie napisałeś? - Spytała, nie przerywając melodii.
Tymczasem do okna zaczęła dobijać się sowa, ciche pukanie przerwało narastającą ciszę, Szymon podszedł powoli do okiennic otwierając ją zauważając swoją sowę. -masz coś dla mnie- wyszeptał do niej czule, odbierając od niej list. rozpieczętował go nie zwarzając na zainteresowanie Elliott, zaczął czytać sam nie mógł uwierzyć w to co tam jest napisane, nieumyślnie zaczął czytać na głos : Gdzież moje maniery - nazywam się Chuck Lancaster, jestem bratem Pańskiej ... znajomej. Muszę z przykrością Pana poinformować, że Cassandra na dzień dzisiejszy jest pod moją opieką. Nie czuje się najlepiej, jednak ciągle podajemy jej eliksiry wzmacniające. Liczę oczywiście na dyskrecje z Pana strony, Krukowski. Nie chciałbym, aby mała rozszarpała mnie, gdy się wyda, że napisałem list. W każdym razie, na razie Cassie nie wróci do Hogwartu. Nie wiem, czy mogę powiedzieć co się stało, bowiem nie wiem, kim dla siebie jesteście, aczkolwiek jeśli tylko się obudzi i nieco wydobrzeje, osobiście dopilnuje, aby napisała do Pana list. skrzywienie na jego twarzy nie oznajmiało niczego dobrego, bał się że Cassie coś się stało. -wybacz Elliott ale musimy to przełożyć powiedz Natanielowi żeby powiedział wam o co chodzi w całym spotkaniu na mnie już czas- wybiegł nie odwracając się nawet do Gryfonki.
Kiedy sówka zaczęła się dobijać do okna, przerwała granie i spojrzała w tamtym kierunku. Cóż... słuchanie tego, co czytał Szymon chyba nie zaliczało się do wtrącania się w czyjeś prywatne życie, prawda? Bo ona kulturalna była i najchętniej zatkałaby uszy, ale jak? Poza tym... wrodzona ciekawość nie pozwoliła jej na działania w tym kierunku, o. Nie znała tej Cass, ale i tak popsuł jej się humor, kiedy usłyszała, że dzieje się coś niedobrego. No, taka już była. Martwiła się o każdego, nawet kogoś togo nie miała okazji widzieć na oczy. Znaczy... widziała tę dziewczynę raz czy dwa, a przynajmniej tak jej się wydawało, ale nie znała jej osobiście. - Jasne, nie ma sprawy. Do zobaczenia... kiedyś. - Powróciła do przerwanej melodii, ale myślami była kompletnie gdzie indziej.
Jane niezauważona sunęła przed siebie. Była niczym duch. Nie tylko z wyglądu. Choć wyglądała lepiej. Jej oczy nie były już tak czerwone, a włosy odzyskały swą płomienno rudą barwę. Poza ramieniem, na którym widniała dziwna rana, wyglądała, jakby nic się nie stało. Weszła do Pokoju Muzycznego. Było prawie pusto. Świetnie. Usiadła przy fortepianie i wyciągnęła z torebki słowa, które napisała w Pokoju Wspólnym. Nie byłby jakieś świetne, ale za to były jej. Powoli zaczęła grać jakąś melodie, co chwila przystając, by zanotować nuty. Syzyfowa praca, ale opłaciła się. Po około piętnastu minutach, miała już refren! Zagrała jeszcze raz, nanosząc wszelkie poprawki. Brawo! Najgorsze za tobą. Bo najtrudniej zacząć. Teraz już pójdzie z górki.
Wybiegła z PW jak na skrzydłach. Swoją drogą... szkoda, że takowych nie miała. Miło by było czasem polatać, oj miło. Oczywiście pozostawała miotła i zwierzęta, ale to nie to samo. Po drodze poprawiła jeszcze spadający z ramienia sweter i związała niedbale włosy. Tym razem były całkowicie wilgotne. Szkoda tylko, że nie zdążyła wypić do końca gorącej czekolady, ale no... pogrzeje ją sobie później, choć już nie będzie taka pyszna. Z uśmiechem na ustach weszła do pokoju muzycznego, uśmiechając się jeszcze szerzej na widok Jan przy fortepianie. Niezauważalnie niemal podeszła do niej i zajrzała jej przez ramię. No cóż... Krukonka zaczęła już działać bez niej. Nie, żeby jej to przeszkadzało. - Cześć kochana. Piękny tekst. - Wymruczała jej do ucha, przytulając ją mocno i siadając koło niej.
Jane grała, co chwila zmieniając coś. Nie mogła się zdecydować. Swoją drogą, komponowanie nie jest w cale takie proste, jak się wydaje. Usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się i przytuliła Elliott. Tak się cieszyła, że przyjaciółka jest przy niej. - Hej –powiedziała, puszczając ją. Nasza bohaterka zadrżała. Miała na sobie bluzkę na ramiączkach (specjalnie, chciała by Ell zauważyła, że blizna już nie krwawi ani nie ropieje), ale chyba przegięła. Nie było znowu tak gorąco. Wyjęła z torebki swój sweterek, ten milusi, który tak kochała. I wróciła do gry. Chciała mniej więcej pokazać Elliott jak to leci. - Mam dziury tu –wskazała na tekst – Tu, i tu. I nie wiem, jak można zagrać tą część –wytłumaczyła szybko. Eliś miała większe doświadczenie w komponowaniu. Jane wcale nie uważała, że tekst jest fajny. Taki sobie, trochę bez sensu, o życiu człowieka. Y-ym, źle. Nie o życiu człowieka, tylko o SENSIE życia człowieka. Słowa były trochę głupie, więc Jane chciała, by muzyka odwróciła od tego uwagę. Miała nadzieje, że przy pomocy Elliott jej się to uda.