Ten ogród nie jest wielkich rozmiarów, ale za to mieści się w nim wiele rodzajów róż. Miejsce idealne dla romantycznych dusz i zakochanych par. Nikt nie wie kto się opiekuje tym miejscem jednak jest pewne, że robi to po mistrzowsku.
Kae mówiąc szczerze się zarumieniła. Zrobiła się czerwona jak piwonia. O zgrozo życia i śmierci. - No ok... wierzę że nie kłamiesz- nie wzdrygnęła sie gdy ją objął a wręcz przeciwnie jej ciało zadrżało z zadowolenia. Oparła swoją głowę o jego i zapatrzyła się w dal. W głowie miała mętlik ale ten mętlik się jej podobał. - Jesteś w mojej głowie... cały czas... czasem nie odróżniam rzeczywistości od marzen a to Twoja wina... Jak o czymś pomyślę zaraz Cię widzę... No nie wiem co się ze mną dzieje.- szepnęła w końcu
- Ja chyba wiem. Bo ja mam dokładnie to samo - Powiedział i jednym szybkim ruchem zwrócił ją w swoim kierunku. Położył swoją rękę na jej szyi i uśmiechnął się lekko. Wbił swoje brązowe oczy w jej i po chwili ich usta się zetknęły. Czy można było sobie wyobrazić lepszego momentu na to. Tak Kame posiadał doskonałe wyczucie chwili. I zawsze jakoś z niej umiał korzystać. Po chwili oderwał się od niej i powiedział. - Może i to zabrzmi z lekka banalnie, ale jesteś bardzo ważną osobą w moim życiu. Nie chcę aby co kolwiek ci się więcej przydarzyło złego bo nie zasłużyłaś sobie tym zupełnie niczym - Powiedział i pogłaskał ją delikatnie po policzku.
Kae zatkało... No nie to co powiedział lecz to co zrobił. Uhmmm nie mogła wydusić słowa... dosyć dziwne bo Kae z natury bywa gadatliwa. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. - Nikt nie zasługuje na gorsze traktowanie, nieważne z kim się trzyma czy co robi, ani nawet w co wierzy- szepnęła i na chwilę spuściła wzrok by po chwili znów na niego spojrzeć- Czy ktoś Ci już kiedyś mówił że Twoje usta smakują truskawkami?? Plecie bez sensu... Ughh... na co przyszło biednej Kae?? Zauroczyła się chłopakiem a jej rodzice już mieli jej kogoś wybranego... No Matkę jeszcze przekona ale ojca?? Nie... nie chce o tym myśleć... Niech na razie żyje chwilą.
Gryfon zaśmiał się cicho. - Tak już mi to mówiono. I jeszcze dowiedziałem się kiedyś, że pachnę pomarańczą - Powiedział i podrapał się lekko zakłopotany w tył głowy. - Mogę wierzyć, że mi zaufasz - Powiedział i wyciągnął do niej rękę. Wiedział, że dla niej to nie będzie łatwe, ale nie będzie jej do niczego zmuszać. - Obiecuje ci, że nikt nigdy więcej ciebie już nie tknie nawet jednym palcem. Prędzej sam dam się zakatować nić pozwolić na to abyś znowu się zamknęła na innych - Powiedział i przechylił lekko głowę w bok. Owszem nie powiedział jej jeszcze wielu rzeczy, ale jak mu ufa nie będzie miała wątpliwości.
Kae chwyciła jego rękę i uśmiechnęła się. - No to miałeś przygody skoro pachniesz pomarańczą... Ktoś Cię musiał porządnie obwąchiwać- zaśmiała się... żartowała... tak po prostu. -Wiem że przy Tobie będę bezpieczna Kame... No przynajmniej wierzę w to że tak będzie. Spojrzała w bok i zamarzyła się. Ugh... życie... Zgroza... Bajer szmajer... I co by tu teraz wymyślić?? Zostańmy przy tajemniczej Kae... Jak na razie.
Kame uśmiechnął się lekko i powiedział. - No tak można to tak powiedzieć - Mruknął i wbił lekko zakłopotany wzrok w ziemię. Doskonale nawet wiedział przez kogo został tak obwąchany. Uśmiechnął się lekko sam do swoich myśli. Jakoś tak powoli brakło mu pomysłów do tego co mógł by zrobić. W sumie przecież też nie może cały czas walić jakimiś tam nie wiadomo jakimi romantycznymi tekstami bo to było by po pierwsze, odrobinkę chore, i no i chyba nie zbyt fajne. Tak więc gryfon zamilkł czekając aż dziewczyna coś powie, albo zrobi. Jednym słowem czekał aż przejmie ona inicjatywę, bo mu jakoś do tego się nie paliło za bardzo.
Kae spojrzała na niego. Uśmiechnęła się lekko. - Chyba pora się gdzieś schować... nie uważasz?? Jest zimno troszkę.- szepnęła patrząc mu w oczy. Uśmiechała się i trzęsła się z zimna. No cóż swetra ze sobą nie miała a to oznacza że pewnie się rozchoruje jak tu dłużej zostanie. Popatrzyła ostatni raz na niebo i pociągnęła Kame do Zamku. Nie sądzila jednak że jej zmysł orientacji jest tak słaby. Na pewnno nie doszli do zamku bo schodów nie było... a bynajmniej nie szkolnych. Być może doszli do chatki gajowego ale kto wie?? Kae rzadko się gubi... dzisiejsza zguba była jej dopiero czwartą.
- Wiesz co wydaje mi się, że do zamku w tamtą stronę - Powiedział i pociągnął ją za sobą. On owszem gubił się, ale tylko w szkole. Na błoniach jakoś nie miał problemu z orientowaniem się co gdzie jest. Szybko pociągnął dziewczynę za sobą i prawie, że pobiegł w stronę zamku. Dlaczego on biegł tego sam nie wiedział. Może dlatego, że i mu zaczęło robić się coraz zimniej i zimniej, a nie chce jeszcze bardziej się przeziębić. On dam miał na sobie też tylko bluzkę na krótki rękaw, więc jego uścisk nie był już tak ciepły jak wcześniej. Zerknął kątem oka na Kae i uśmiechnął się do niej wesoło. z.t x2
Jako, że Queni straaasznie się nudziło, a kreatywnego zajęcia nie mogła znaleźć postanowiła się przejść. Od razu po lekcjach wszystkie swoje książki i inne niepotrzebne w tym dniu przedmioty zostawiła w dormitorium po czym zaczęła kierować się ku błoniom Hogwartu. Swoją drogą ostatnio nie widziała się ze swoją Stefanią - tak mowa tu o jej kochanym bandżo. Tak daaaawno nie grała, aż zapomniała. No nie i co powie Spencer? Znienawidzi ją i to do końca. No pięknie i co teraz będzie? Już nie będzie jej grał na dudach, wskakiwał jej na kolana i wiele, wiele innych rzeczy, które oczywiście wspólnie robią. No ale, dawno go nie widywała. A szkoda. Może czasem na korytarzu, ale nie specjalnie do niego podchodziła, gdyż tamten szybko znikał. Jak zwiadowca, kurczę. Po kilkunastominutowym marszu przed cały Hogwart doszła na błonia, zaś potem do kwiecistego ogrodu. Ojeju jak tu pięęeknie. Jak ona dawno w tym miejscu nie była. Wszakże jesień już się zbliża, ale co tam. Hasała tak i hasała po ogrodzie poszukując jakiś ładnych kwiatków (oczywiście pamiętajmy, iż blondyneczka inteligencją nie grzeszy, toteż kwiatków mogłaby szukać nawet i w zimie).
A tak się złożyło, że Max po skończonych lekcjach wszystko schował do swojego kufra, zerknął na skromne karteczki na suficie łóżka - przyczepiał je tylko dlatego, że zapominał o wszystkich rzeczach - i stwierdził, że nic ważnego do roboty nie ma. Po całym Hogwarcie i błoniach sobie chodził, biegał, skakał, tańczył i Merlin wie co tam jeszcze. I tak się złożyło, że wylądował w kwiecistym ogrodzie, chusteczka wie po co. Dla rozrywki, a jak! Przecież w jego wieku to każdy chłopak skakał z kwiatka na kwiatek, więc takie kwiatki trzeba mieć! Chociażby na zapas. Potraktować je zaklęciem - biedne kwiatuszki - i nie zwiędną. Właściwie, to całkiem niezły żart. Daj dziewczynie kwiatka, powiedz "wrócę do Ciebie jeżeli zwiędnie", przed wręczeniem zaczaruj go tak, ze nie będzie więdnąć i ta-da! Żart gotowy! Powracając do tematu - Moxio tak sobie hasał, aż zauważył z oddali blondynkę. Zerwał czerwoną różyczkę - przy okazji kalecząc sobie paluszki - i pohasał za dziewczyną. Ta mogła czuć się dziwnie śledzona, przecież wyglądała na typową blondynkę, która zwyczajnie szukała kwiatów... W tym całym zamyśleniu prawie na nią wpadł, bo zatrzymała się. - Hej! Zbierasz kwiatki? Może chcesz różę do bukeitu? - starał się być jak najbardziej miły.
Maxio swój chłop, też tak robię. To znaczy nie przyczepiam na suficie karteczek, ale w taki specjanym zeszycie od wszystkiego, coby nie zapomnieć o ważnych rzeczach o których szybko zapominam. A takie przylepianie karteczek w określone miejsce to kapitalny pomysł, aby nie zapomnieć. Quenia wprost kocha hasać po całym Hogwarcie i uszczęśliwiać każdą smutną twarzyczkę. Aczkolwiek większość nijako to odbiera. Na szczęście istnieje taka osoba jak Max James Bein, który na blondyneczkę pozytywnie reaguje. Chociażby teraz poświęcając swoje rąsie, aby dać Queni kwiatka. - Maaaaxiu, ojej dzięęęekuję - przywitała chłopaka po czym go przytuliła wzięła z jego pokaleczonych rączek roślinkę. Lubi tego krukona, nawet bardzo. Jest przecież taaaaki miły i pomocny dla puchoneczki. Nie olewa jej jak ten zgred Spencer (którego, oczywiście pozdrawiam). Nawet Shane dawno do niej się nie odzywał. Żaden list, krótka pogawędka w WS, nic. A taki Bein nie będzie miał nikogo w dupie (to znaczy Queni, bo bardzo go lubi). - A jaaa tak sobię chodzę, bo wiem, że kwiatków nie ma ihihihihhih. - no patrzcie jaka mądra, na harvard z nią!
Maxio robi wiele rzeczy podobnie do innych. Ma podobne podejście do nauki. Podobne pismo. Podobne zainteresowania. ale nigdy nie był całkowicie podobny do drugiego. Nigdy nie znalazł się taki człowiek. A nawet jeżeli już, to różniło ich to, że drugi nie potrafił grać na gitarze. albo przeczytał inne książki. Lubi inne zespoły. Nie ma dwóch takich samych ludzi na świecie - i bardzo dobrze! A szczególnie wyróżniała się Quentine. Była ogółem inna od wszystkich ludzi, których widział na swojej drodze. I to ją czyniło niezmiernie słodką i wyjątkową. Na przykład sposób w jaki myślała. Mówiła. Co robiła. To było takie inne, takie szalone! I to go kręciło. I to bardzo. - Proszę bardzo, Quentine! Zasługujesz, bo jest równie piękna jak ty! - rozpromienił się. Ale tym swoim najszczerszym uśmiechem, dzięki któremu można było zobaczyć, ze ma aparat na zębach - to od wakacji, ale cicho! Odwzajemnił przytulenie Quentine i spojrzał na swoje biedne rączki. Krew mu leciała. A to bez różnicy! - Skoro nie ma kwiatków, skąd ja wziąłem różę i skąd wziął się tu fiołek? - zaczął logicznie myśleć, ale podał Queen kwiatuszka. A raczej wsadził jej fiołka za ucho. Wyglądała z nim tak ładnie! Ładniej niż każda inna dziewczyna w kwiatach!
Postanowiła wyjść trochę na zewnątrz. Pooddychać świeżym powietrzem, opalić się, oderwać się od tej bandy cholernych idiotów... Jednak nie wszyscy są takimi idiotami. Z uśmiechem spojrzała na kartkę, którą kilka minut wcześniej przyniosła jej sowa. Brawo Katie. Jednak na to wpadłaś. Zgięła kartkę i schowała ją do kieszeni. Po chwili położyła się na trawie i z zamkniętymi oczami zaczęła nucić mugolską piosenkę- Staying Alive Bee Geesów.
Skończył lekcje i zapragnął wyjść na świeże powietrze. Pragnął poczytać książkę wśród barwnego kwiecia. W otoczenia ciszy i osób cichych - takich jak on.
Wszedł do Kwiecistego Ogrodu i zaraz ujrzał Jane Moriarty - ślizgonkę z siódmego roku. Postanowił zagadać. Rzucić jakieś śmieszne słówko. Schował książkę do torby skórzanej i ruszył na spotkanie z dziewczyną. - Cześć, Jane. Jak się masz? - zagaił, uśmiechając się.
Kwiecisty ogród z pewnością należał do jednych z ładniejszych miejsc w Hogwarcie, przynajmniej w mniemaniu Ellie. Nie żeby puchonka wolała towarzystwo roślin od ludzi, nienienie, ale często wolała przebywać tutaj niż na przykład w pokoju wspólnym, gdzie naprawdę trudno było szukać odpoczynku po lekcjach. Tak, więc Ellie z kocem pod pachą, nucąc pod nosem jedną z piosenek swojej ulubionej Scarlett McKinley, wyszła z zamku, kierując się na błonia i do ogrodu. Oczywiście najpierw sprawdziła czy nikogo innego tutaj nie ma, przecież nie chciała nikomu przeszkadzać, kwiecisty ogród to takie romantyczne miejsce, idealne do miłosnych schadzek, o rety! Na szczęście nikogo nie było, więc Hemingway postanowiła się położyć na środku ogrodu, gdzie o tej porze roku kwiatów było chyba najwięcej. Niestety, tajemnicze nucenie dochodzące z dołu usłyszała o kilka sekund za późno i przez swoją nieuwagę nadepnęła osobę, która leżała na trawie i której oczywiście nie zauważyła. Z wcześniejszej perspektywy nie było widać leżącej ślizgonki, było tutaj za dużo krzaków, trawa również zdążyła już urosnąć tak aby skutecznie zamaskować leżącą ślizgonkę. Ellie z piskiem odskoczyła, upuszczając koc. Kiedy spostrzegła na kogo nadepnęła, zbladła jeszcze bardziej. Co prawda sama chyba jeszcze nigdy nie miała do czynienia z Jane, ale od swoich koleżanek słyszała do czego zdolna jest Moriarty. Akurat ona musiała leżeć w tej cholernej trawie, ma się to szczęście!
-Jasna cholera!-krzyknęła, gdy poczuła na sobie czyjąś stopę. Podniosła się szybko i spojrzała ze złością na zwykłą, nudną Puchonkę. Jak ona... Amy czy Ellie. Co za różnica. W każdym razie szlama. No i przerwała jej akurat na refrenie. -Patrz gdzie leziesz, szlamo! Brudzisz mi krew...-skrzywiła się, patrząc na dziewczynę. Kocyk pod pachą? O matko. Ellie strasznie zbladła. -Tylko mi tu kurna nie mdlej. Jeżeli zemdlejesz, to nie udzielę ci pomocy, tylko pozwolę łaskawie się udusić. Bo mogłabym też poderżnąć ci gardło lub wrzucić do jeziora, a to nie byłoby taka szybka i bezbolesna śmierć... Uśmiechnęła się. Czuła się niesamowicie, wiedząc że starsza od niej dziewczyna przeraźliwie się jej boi.
Ellie zatkało. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby ktoś komuś powiedział, że go udusi i wrzuci do jeziora, obiecując przy tym bolesną śmierć. Dziewczyna szybko podniosła koc z ziemi, tak jakby w jakiś sposób miał ją ochronić przed przerażającą ślizgonką. - Przepraszam, naprawdę Cię nie widziałam...- wymamrotała, mnąc z nerwów kocyk w dłoniach. Chciałaby się jej sprzeciwić, powiedzieć coś, żeby i ślizgonkę zatkało, ale równocześnie wiedziała, że to po prostu niemożliwe. Nie potrafiłaby pokonać tej bariery, zwłaszcza przy kimś tak złowieszczym jak Moriarty. - Skąd..skąd wiesz, że jestem szlamą? - jejku, co to za okropne określenie. Ellie nawet nie wiedziała, że ktoś w Hogwarcie jeszcze przywiązuje wagę do czystości krwi. No ale, Jane widocznie zwracała na to uwagę, zwłaszcza, że przedtem Ellie nigdy nie było dane z Moriarty rozmawiać. Skąd więc ślizgonka mogła wiedzieć? To możliwe, żeby znała każdego o nieczystej krwi uczącego się w tej szkole? Hemingway nie odważyła podnieść wzroku na dziewczynę, nawet nie była pewna czy Jane usłyszała jej pytanie.
Puchonka mówiła cicho, głos jej drżał. Jane uśmiechnęła się. -Boisz się mnie? Wszyscy się mnie boją...-zrobiła minę a la smutny piesek-Nikt mnie nie lubi... No ale cóż...-po chwili uśmiechnęła się szyderczo i zmieniła temat oraz ton głosu. Jakby ktoś wcisnął przycisk. -Co do twojego bycia szlamą, to wiesz... Tutaj plotki szybko się rozchodzą... A właśnie, co do plotek... To co mówią o mnie?-usiadła, wpatrując się w dziewczynę zaciekawiona.
Poprawiła swoją białą czapkę, która spadała jej na oczy. Dopięła swoją czarną kurtkę i bardziej na dłonie naciągnęła jej rękawy. Kroczyła odśnieżoną ścieżką, wokoło niej nie było nic innego oprócz gałęzi drzew oraz białego puchu, którym jest śnieg. Z daleka zobaczyła ławkę, ślimaczym krokiem podeszła do niej i powoli usadziła na niej swój tyłek wcześniej otrzepując drewnianą ławkę z kołdry śniegu. Z każdym jej oddechem z ust wylatywała jej para co powoli ją irytowało, kochała zimę ale takiej zimnej ona już nie kocha. Po kilkunastu chwilach usłyszała czyjeś kroki, odwróciła głowę w lewą stronę i spojrzała na kroczącą w jej kierunku dziewczynę.
W ten piękny, ni to śniegowy, ni to deszczowy dzień, Vercia spacerowała sobie po błoniach. Miała na to czas, gdyż nie pojechała do domu na przerwę świąteczną, ale została w zamku. Pogoda była brzydka. Po częściowo roztopionym śniegu chodzenie było trudniejsze, zwłaszcza w wysokich butach, które ślizgonka miała na sobie. I tak sobie pokracznie idąc, jednocześnie w duchu przeklinając na pogodę, spostrzegła postać siedzącą na ławce. Łał, nie spodziewała się, że kogoś tu zobaczy. W zimie kwiecisty ogród nie raził już tak swoim pięknem. - Tytytyty, nie zimno ci tu siedzieć? - zapytała, przypatrując się dziewczynie. Znała ją chyba tylko z widzenia, ale kojarzyła, że raczej była młodsza.
Słysząc jej słowa uśmiechnęła się lekko pod nosem, kojarzyła tą dziewczynę. Tak samo jak ona jest ślizgonką* tylko że o rok starsza, nigdy z nią nie rozmawiała. Nie nie nie dlatego że się bała, po prostu Lynn nie lubiła podłazić do każdego i niczym dziecko w podstawówce przedstawiać się z bananem na mordce. Dmuchnęła dość ostro w kosmyk swoich włosów, który padał jej do oka. Pod wpływem powietrza z jej ust, włos podniósł się a potem znów opadł. Mruknęła coś pod nosem i kosmyk włożyła pod czapkę. - Prawdę mówiąc to nie. Dopiero teraz odpowiedziała dziewczynie, jej głos był trochę zachrypnięty ale kiedy odkaszlnęła mówiła już normalnie. O dziwo jej głos nie ociekał ironią czy znudzeniem, był naturalny można powiedzieć że był wręcz miły.
Ver zaś z kolei ostatnimi czasy stała się bardziej przyjazna niż kiedyś. Nie mam tu na myśli, że podłaziła do każdej ofiary losu z ofertą bezpłatnej pomocy, jednak jej oschłość w stosunku do nieznajomych już dawno zanikła. Spoglądała z zaciekawieniem na dziewczynę. Ta z pewnością do brzydkich dinozaurów nie należała i nie wyglądała na odosobnione emo. Ale jednak siedziała tu sama. Dlaczego? Ha, tego Ver musiała się sama dowiedzieć. Inaczej nie odpuści! - Pfff, nie zamulaj tak, pogoda jest za brzydka na zamulanie - stwierdziła, mimo iż w głosie ślizgonki dało się wyczuć odrobinę przyjacielskiego tonu.
Pierwszy raz od dłuższego czasu z ust Lynn wydobył się cichy śmiech. Odkąd znalazła się w tej szkole nie zamieniła z nikim słowa, od kilku lat, klasa za klasą siedziała sama. Nigdy nie zawarła z nikim znajomości, po za zwykłym cześć z niektórymi to brunetka nie miała znajomych. Nie chciała wplątywać się w przyjaźnie czy daj boże miłość. Dobrze jej było samej, ale teraz zrozumiała że powoli zaczyna jej brakować bliskości drugiej osoby. - Kurde nie zamulam tylko sobie siedzę i rozmyślam. Powiedziała i zagryzła dolną wargę, po chwili zastanowienia jednak stwierdziła że dziewczyna miała rację. Podniosła dłonie w geście poddania się. - Kogo ja okłamuje, zamulam. Nie mam nic ciekawego do roboty a wiec zamulanie to moje jedyne zajęcie. Powiedziałam ciepło, patrzyła uważnie na dziewczynę. Powoli wstała z ławki i zrobiła kilka kroków przed siebie. Tyłek zaczął jej sztywnieć od ciągłego siedzenia na zimnej i za pewnie mokrej od śniegu ławce. Schowała dłonie do kieszeni swojej kurtki i spojrzała na niebo. - A ty co tu robisz ? Zapytała i dopiero po kilkunastu chwilach spojrzała na rudą dziewczynę. W oczach Lynnette pojawiła się ciekawość.
Spoko :D Ja też nie umiem pisać idealnie i czasem mi się do zdarza :D
Gdy dziewczyna zaprzeczyła i powiedziała, że rozmyśla, Ver aż zapowietrzyła się. Zamulania niestety nie da się ukryć, nawet jeżeli się ma wielkie chęci. - Rozmyślasz, rozmyślasz... - mruknęła, podnosząc oczy do nieba - Uwierz mi, w czasie straconym na zamulaniu na pewno wymyśliłabyś coś innego niż zamulanie! Wciąż patrzyła w niebo, a kąciki jej ust podniosły się. Odgarnęła grzywkę z niebieskich oczu i ponownie spojrzała na ślizgonkę. Jak widać obecność Ver wpływa pozytywnie na ludzi. Cóż za aniołek! - Co ja tu robię? - zamyśliła się na chwilę - W sumie to nic! Tak sobie chodzę i próbuję zabić czas. Ostatnio mało się dzieje.
Kiwnęła głową potwierdzając jej słowa. Dziewczyna miała rację, odkąd jest przerwa świąteczna połowa uczniów i studentów opuściła szkołę przez co zamek opustoszał. Nuda była nie do wytrzymania w tym czasie najlepszy pomysłem było zapaść w sen zimowy i obudzić się dopiero jak szkoła znów będzie pełna uczniów. Ale czym ona się przejmowała? Jej to bez różnicy czy szkoła była pełna niczym ul pszczół czy pusta jak niektóre orzechy laskowe. Ją to nie obchodziło bo i tak nie zawierała znajomości. Znów spojrzała na dziewczynę, Lynn dość niechętnie musiała przyznać że w jej duszy pojawiła się jakaś iskierka sympatii do dziewczyny, po mimo że była starsza o rok chciała ją poznać bliżej. - To nie w moim stylu.... Mruknęła pod nosem tak żeby dziewczyna nie usłyszała, po długiej bitwie ze swoimi myślami powoli podeszła do dziewczyny i wyciągnęła dłoń ze swojej kurtki. Wystawiła przed nią swoją rękę opatuloną w białą puchową rękawiczkę. - Jestem Lynnette Cornelia Thompson. Powiedziała a na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech.
Stało się! Wiedziałam, że tak będzie! Dostałam list od mojej ukochanej mamy, w której to oznajmiła, że szykuje nam się wesele w rodzinie. Na ślubnym kobiercu miała stanąć moja najstarsza siostra, Lavenda ze swoim wybrankiem. Chwała Bogu, że ślub nie został zaaranżowany, jak to czasami bywa w Indiach, lecz ten odbędzie się z miłości dwójki młodych ludzi. No w sumie nie takich młodych. Moja siostra skończyła dwadzieścia lat już kilka lat temu. Na mugolskie obyczaje, Lavenda była już starą panną. Dostałam jednak jeszcze jedno zadanie, które uważałam za awykonalne. Mama poprosiła mnie, by nauczyć Sunila, mojego brata, podstawowych kroków tańca indyjskiego. Postanowiłam się zgodzić głównie dlatego, że naczytałam się sporo pochwał od niej na temat mojego tańca. Nie ukrywam. Byłam w tym całkiem dobra i od małego do niego ciągnęło. Najbardziej uwielbiałam szalone tańce, na środku ulicy, dzięki którym wyzwalałam swoją energię. Przewróciłam tylko oczami i zaczęłam rozmyślać, gdzie mogłabym przeprowadzić próbę z moim bratem i czy w ogóle będzie chciał. Dorwałam chłopaka gdzieś na korytarzu i niemalże siłą go zaciągnęłam go do kwiecistego ogrodu, gdzie nikt chyba nie będzie nam przeszkadzał. Nic szczególnego się tutaj nie działo, toteż postanowiłam tutaj go uczyć, na świeżym powietrzu. - Słuchaj! Wiem, że jesteś Ślizgonem i zapewne znienawidziłeś swoją siostrę Puchonkę, ale jako że jesteś w rodzinie Dhaliwal to do czegoś zobowiązuje! - Zaczęłam wymownie. - Lavenda bierze ślub i mama kazała ciebie podszkolić w podstawowych krokach tańca indyjskiego. - Nafisa, no nie rób mi tego, jestem chłopakiem! - Wykrzyczał zdegustowany Sunil. - Ty chyba nie widziałeś prawdziwego hindusa... - Odparłam zażenowana. - Ach... gdzie te czasy, gdy mężczyźni kradli serca kobiet swoim tańcem? Nieważne! Mam taki rozkaz, to muszę go wykonać, bo jak nie... - Zmarszczyłam oczy i od razu wyciągnęłam różdżkę i w niego wycelowałam. - No przestań! Dobrze, zgadzam się. - Odparł od razu chłopak. - Ale najpierw ty mi pokaż jak tańczysz. - Wyszczerzył się w chytrym uśmiechu mały chłopiec. Mały? No mały, dopiero co zaczął naukę w Hogwarcie. Stanęłam niemalże na środku kwiecistego ogrodu i zaczęłam tańczyć, dyktując sobie muzykę w swoich myślach. Muzyka w mojej głowie była szybka, energiczna, toteż tak samo wyglądał mój taniec. Ruchy były zgrabne, energiczne, skoordynowane ze sobą. Biodra szybko drżały wraz z dłońmi, w których to każdy palec był wygięty niemalże w zupełnie inną stronę. Szal, który miałam zarzucony na szyję, falował w rytm tańca, a moje włosy podskakiwały i falowały niczym na wietrze. W tańcu puściłam oczko mojemu bratu z szerokim uśmiechem. - Ty chyba jesteś nienormalna, że się tego nauczę! - Krzyknął zdezorientowany Sunil, do którego nic nie odpowiedziałam, tylko tańczyłam. Nagle chłopak odwrócił się w stronę wejścia do ogrodu i kogoś jakby zauważył. - Nafisa.. chyba ktoś nas obserwuje. - Głupoty opowiadasz... - Wydukałam ledwo w tańcu, który kontynuowałam.