Ten ogród nie jest wielkich rozmiarów, ale za to mieści się w nim wiele rodzajów róż. Miejsce idealne dla romantycznych dusz i zakochanych par. Nikt nie wie kto się opiekuje tym miejscem jednak jest pewne, że robi to po mistrzowsku.
Rozpoczęcie roku okazało się niezmiernie nudne, więc żadnego z uczniów nie zdziwiłaby obecność Erin w ogrodzenie w czasie uczty. Przechadzała się pomiędzy kwiatami ubarwionymi na różne kolory, które przy każdym kroku wykonanym przez dziewczynę pozwalały jej kosztować różnorodnych zapachów, które rozpieszczały jej zmysły. Na błoniach, mimo iż zaczął się już wrzesień, temperatura była całkiem znośna i ciało dziewczyny nie musiało być okrywane dodatkową warstwą ubrań. Mogła swobodnie spacerować w letniej sukience nie przejmując się, że za chwilę będzie musiała pędzić do zamku po sweter.
Co to by był za dzień, gdyby Constantine czegoś nie zapomniał ? Wtedy wszystko wydawałoby się mu nudne, bo w końcu raz na jakiś czas trzeba było sobie pozwolić na chwile błogiego zapomnienia. Chłopak od razu z pociągu przeszedł na błonia, a nie do zamku, przez co wyleciała mu z głowy uczta. Dopiero gdy zdał sobie z tego sprawę, zaczął biec do Wielkiej Sali, nie zważając na innych uczniów, patrzących na niego jak na ostatniego wariata. Oczywiście spóźnił się, jakby inaczej... Wszyscy wychodzili już z sali i kierowali się do dormitoriów, czego nie mógł przeboleć młody Brown. Przecież znowu mógł cieszyć się tym charakterystycznym, wiosennym zapachem na błoniach, dlatego właśnie chciał skorzystać. Wrócił się na zewnątrz, ubrany w czarne dżinsy i białą koszulkę. Ostatecznie zrezygnował z okularów przeciwsłonecznych, żeby nie zakłócać ostrości kolorów. Wokół panowała cisza, przerywana od czasu do czasu dochodzącymi z oddali muzyką, bełkotliwym śmiechem czasem nieznajomych mu osób i szumem wirujących na wietrze barwnych liści, które wciąż wznosiły się w górę, po czym opadały na nieco pożółkłą trawę. Constantine dotarł aż do ogrodu, gdzie był po raz pierwszy. Jakoś nigdy nie zapuszczał się tak daleko. W oddali ujrzał blondynkę. Niewątpliwie była z jego domu i klasy, ale nigdy przedtem nie mieli okazji wymienić choćby paru słów. Brunet uśmiechnął się lekko w jej stronę, następnie dalej przemieszczając się między kwiatkami.
Stanęła nagle nachylając się nad jednym z ciekawych okazów kwiatów opuszkami palców zbliżając się nieśmiało do czerwonego płatka, w końcu przejeżdżając po nim jak najdelikatniej, aby czasem nie uszkodzić jego struktury. Dziwne było, że dopiero po tylu latach w Hogwarcie zaczęła doceniać potencjał ukryty w tym miejscu. Było piękne, owszem, ale to wiedział każdy kto kiedykolwiek się tu znalazł. Sama jednak nutka tajemniczości ukryta pomiędzy roślinami tak przyciągała tu uczniów, a nie jego urok. Bo kto nie marzył aby dostrzec tu coś, czego jeszcze nikt nie widział. Bo choć miejsce było na pozór pozbawione magii, każdy wiedział, że w Hogwarcie nie ma miejsc zwyczajnych. Tak skupiła się na rozmyślaniu o owym ogrodzie, że kroki które dotarły do jej uszu sprawiły, że podskoczyła niespokojnie i mlasnęła niecierpliwie ustami, jakby na kogoś tu czekała. Odwzajemniła uśmiech gryfona, który był sprawcą hałasu. - Przestraszyłeś mnie. - Wyjaśniła z mało wyczuwalną pretensją w głosie.
Szedł w całkiem przeciwną stronę niż ta po której była blondynka, przejeżdżając opuszkami palców po płatkach różnorodnych kwiatów. Ich woń kojarzyła mu się z perfumami pewnej kobiety, której zawdzięczał to, że właśnie mógł napawać się pięknem tutejszego ogrodu. I pomyśleć, że był tu dopiero pierwszy raz od siedmiu lat. - Wybacz, nie chciałem - powiedział dość głośno, przejeżdżając kobaltowymi tęczówkami po jej długich blond włosach, bo postanowił zatrzymać się. Stali w dość dużej odległości od siebie, dlatego Constantine nie chciał krzyczeć z jednego końca ścieżki na drugi. Powolnym krokiem ruszył z powrotem ku, jakby nie było, ślicznej Gryfonce, uśmiechając się lekko pod nosem. - Też zapomniałaś o uczcie ? - spytał, z rozbawieniem zdając sobie sprawę ze swojej sytuacji. Na zewnątrz się ściemniało. Wszyscy uczniowie oprócz tej dwójki udali się do dormitoriów, żeby odpocząć po podróży i rozpakować się. Constantine'owi to nie było jednak potrzebne. Ciasnota, egipskie ciemności oraz chmara kurzu zdecydowanie go nie pociągały, aczkolwiek była to miła odmiana, kiedy człowiek pławi się w luksusach i jest w posiadaniu wyjątkowo dużej rezydencji. - Jestem Constantine - ujął ją dłoń i musnął lekko ustami w okolicy nadgarstka. No cóż, niech wie, że ma do czynienia z kimś innym niż tylko chłopaczkiem, mającym na celu wygłupienie się przed blondynką.
Najwidoczniej zapomniała, że jedna z jej dłoni delikatnie zacisnęła się na uroczym kwiecie oblanym głęboką czerwienią i gdy tylko pociągnęła rękę w górę zniszczyła ową roślinkę. Przez moment wpatrywała się w obiekt ukryty w jej dłoni, ale pozbyła się go równie szybko, co go zyskała, skazując go na śmierć pomiędzy innymi kolorowymi okazami. - Nie gniewam się. - Odparła uśmiechając się uroczo i przenosząc wzrok na chłopaka, który wolnym krokiem zmierzał wprost do jej osoby. Mimo, że była zaskoczona spotkać tu kogoś jeszcze, w pewnym sensie ulżyło jej. Zawsze starała się unikać samotności, choć gdy już się to zdarzało, jak najszybciej starała się znaleźć towarzystwo z którym mogła by pożartować lub zwyczajnie porozmawiać. - Właściwie byłam na je początku, ale była tak niezwykle nuda, że postanowiłam wybrać się na spacer. - Uśmiechnęła się szeroko, zastanawiając się jakim trzeba być roztrzepanym aby zapomnieć o uczcie, która rozpoczynała każdy rok szkolny. - Erin. - Przedstawiła się. Miała zamiar wyciągnąć dłoń w jego kierunku, jednak uprzedził ją składając na niej delikatny pocałunek. Zaskoczył ją. Jej policzki oblały się purpurą, a ona sama spuściła wzrok na swoje niebieskie pantofle.
Chciał się zaśmiać widząc zarumienione policzki, ale się powstrzymał zdając sobie sprawę, że mógłby jeszcze bardziej onieśmielić dziewczynę, czego z pewnością nie chciał. Delikatnie puścił jej dłoń i odgarnął grzywkę na bok, która przez sekundę zaczęła wpadać do jego oczu. Musiał przyznać, że te uśmiechy wyglądały wyjątkowo uroczo w wykonaniu Erin. - Dobrze wiedzieć, że niczego nie przeoczyłem - mruknął cicho z francuskim akcentem, który było słychać zawsze w jego wypowiedziach. I nie, nie chciał go utracić. W jakiś sposób zdradzał jego przynależność do Francji, za którą znowu tęsknił. Był wściekły, że ma czekać cały rok, żeby zobaczyć się z rodziną. Tym razem jednak nie odpuści i nie da się wyciągnąć na przeklęte tropiki, jak w tym roku. Z niefrasobliwym uśmiechem usiadł na ścieżce pomiędzy grządkami pełnych kwiatów. Siedziało mu się bardzo wygodnie i przyjemnie, zważając na ostrość kolorów wokoło niego samego. - Miło mi - dodał jeszcze kiedy Gryfonka się przedstawiła i skinął ledwo zauważalnie swoją głową w jej stronę. Constantine lubił nawet okazjonalnie zgrywać skończonego idiotę, jak przystało na przedstawiciela płci męskiej, bo w gruncie rzeczy to całkiem przyjemna zabawa, która pozwalała mu odciąć się od nieco uciążliwego wizerunku intelektualisty, patrzącego na świat z odpowiednią dawką dystansu i racjonalizmu, choć nie dzisiaj. - Teraz ostatnia klasa... Aż boję się myśleć o lekcjach. Wagary się skończyły - westchnął odrobinę ostentacyjnie, przyciągając jedno kolano do klatki piersiowej, żeby ułożyć na nim rękę. Ciągle obserwował Erin z widocznym zaintrygowaniem w oczach.
Choć rumieńce tkwiły na jej twarzy jeszcze przez krótką chwilę, zniknęły, a wraz z nimi onieśmielenie, które zawładnęło blondynką. Skarciła się w myślach, za idiotyczne zachowanie, co może i było zasługą niecodziennej kultury chłopaka, dawno według niej zażegnanej u mężczyzn w Hogwarcie. Podniosła wzrok na gryfona przyglądając się jego ruchom, aby po chwili idąc w jego ślady przysiąść na ścieżce otoczonej przez rządek roślin w najróżniejszych kolorach. I choć całe otoczenie sprawiało, że była nieco zdezorientowana za nic nie przeniosła by się w tej chwili na inną dróżkę na błoniach. Tam z pewnością zapach nie był by tak kuszący i wspaniały, co tu. - Mi także. - Odparła wzrokiem przesuwając po nienagannie bladej twarzy Constanitna. Powiedziała to wyłącznie dlatego, że nie miło było pominąć tą formułkę, gdy już padła z ust chłopaka. Osobiście uważała, to za zbędne, a może i odrobinę idiotyczne. - Ostatnia klasa to tylko powtórzenia. - Oznajmiła z delikatnym uśmiechem błąkającym się po jej twarzy. Powtarzała to zawsze i miała zamiar trzymać się swojego zdania. Co było trudnego w przypomnieniu sobie pozostałych lat nauki w Hogwarcie, choć w wypadku blondynki owe powtórzenia były tak na prawdę nauką, którą odpuszczała sobie odkąd tylko się tu znalazła. - Choć rzeczywiście, wagarowanie w tym okresie jest niczym samobójstwo. Nie chciałabym narazić się na szlaban, szczególnie, że pewnie znając swój charakter, będę miała ich pod dostatkiem.
O tak, wiele szlabanów zostało mu wyznaczonych za jakieś głupie wybryki, ale za każdym razem wspominał to sobie z szerokim uśmiechem. Choćby rozwalenie kanapy w pokoju wspólnym i zdemolowanie całego dormitorium kiedy ćwiczył jedno z zaklęć wraz z przyjaciółmi. Właściwie to nie wiedział gdzie oni się teraz podziewają, ale postanowił, że nie będzie przejmował się takimi błahostkami, a później wyśle im sowę z wiadomością. Na jednym z ramion Constantine'a mieścił się niewielki plecak w którym miał schowane naprawdę wiele rzeczy. Podczas krótkiej wizyty w Sali Wejściowej, wskoczył jeszcze do kuchni i poprosił o butelkę soku pomarańczowego, co skrzaty niemalże wyczarowały zza półek. Teraz czuł pragnienie, jednak nie na tyle by zwyciężyło ono nad chwilowym lenistwem, opanowującym chłopaka. - Tak się mówi... Ale jak trafi się choćby nauczycielka transmutacji i nauczyciel obrony przed czarną magią, to dodają ci dodatkowe materiały - skrzywił się, bo niespecjalnie przepadał za tymi przedmiotami. Pewnie dlatego zdecyduje się na jakieś inne. Może astronomia go znowu zachwyci ? Bo nie było przecież nic piękniejszego od obserwowania nieba, choćby nawet o takiej porze. Nad Erin i Constantine'm było widać pojedyncze gwiazdy, co mówiło jednocześnie, że nie ma ani jednej chmury. - Ja już mam dość szlabanów. Teraz będę udawać grzecznego przez rok, bo doprawdy nie uśmiecha mi się układanie książek w bibliotece, czyszczenie klasy, czy nadzorowanie korytarza przy lochach gdy nauczyciel coś kombinuje... - nie raz właśnie to tak wyglądało. To oni wiecznie maczali palce w czarnej magii kiedy nikt nie widział, zakradając się czasem na dział ksiąg zakazanych. Wiedział o tym tylko młody Brown i do tej pory nikomu nie powiedział. Bo i po co ? - Siedzenie na błoniach o tej porze wydaje mi się o wiele bardziej interesującym zajęciem - mruknął, a następnie majtnął śmiesznie brwiami góra-dół.
I Erin często pakowała się w kłopoty, zazwyczaj przez zasadę, która głosiła 'kto nie ryzykuje, ten nie ma', a może i odrobione pomagała w tym jej osobowość, która wręcz domagała się adrenaliny. Niestety pakowanie się w kłopoty, odziedziczyła po matce, ale dzięki sprytowi i zdolności logicznego myślenia potrafiła się równie szybko z nich wydostać. I możliwe, że właśnie przez to, że często wychodziła z większości afer cała, sprawiło, że nie miała nawet zamiaru zaprzestać. - Masz rację. - Potwierdziła to delikatnym skinieniem głowy, wzdychając ciężko. - Zapisałam się na obronę przed czarną magią, choć pewnie będę tego żałować i opuszczać lekcję jak z zeszłym roku. Lekcje opcm, były cudownym przedmiotem, jednak profesor, który podjął się nauki tej dziedziny niekoniecznie. To właśnie jego osoba skutecznie zniechęcała Erin do uczestnictwie w lekcjach. Żaden dotąd ślizgon nie mógł się równać złośliwością charakteru z nauczycielem, który na każdej lekcji pluł jadem w każdą osobę, która nie należy do domu węża, co tylko potwierdzało podejrzenia gryfonki, jakoby on sam znajdował się w tym domu. - Chciałabym udawać grzeczną, ale nawet jeśli mój plan przetrwał by choć miesiąc, zapewne w późniejszym czasie lęgnąłby w gruzach. Nie potrafię siedzieć spokojnie na miejscu, gdy wokół jest tyle ciekawych rzeczy, niestety zakazanych, co w żaden sposób mnie nie powstrzymuje. - Stwierdziła kręcąc ze zrezygnowaniem głową. Bo kto oparłby się pokusie testowania nowych zaklęć, nocnych spacerach i ważenia nowych eliksirów, których składniki trzeba wykradać wczesnym rankiem ze schowków nauczycieli. - Choć i Twoja opcja jest pociągająca. - Odparła cicho rozbawiona śledząc ruchy jego twarzy i ledwo powstrzymując się od wybuchnięcia melodycznym śmiechem.
Właściwie to w tej chwili już łamali jedną z zasad, która nakazywała, że po uczcie uczniowie koniecznie muszą udać się do dormitoriów. Constantine'owi cudem udało się uciec przed woźnym, który kontrolował przejście. Jak ? Zaczął mu mówić, że zostawił coś zakopanego pod wielkim dębem i zapomniał to wyciągnąć. Ten jednak wybuchnął śmiechem, mówiąc, że nie da się nabrać na takie sztuczki. No to gryfon wziął nogi za pas i biegł sobie przed nim długo, bardzo długo, aż właśnie znalazł się w owym ogrodzie. - W takim razie chyba oboje będziemy je opuszczać. Rodzina zmusza mnie do zapisania się na opcm. W razie czego służę pomocą oderwania się od obowiązków - puścił jej perskie oko i podciągnął kolana do klatki piersiowej, żeby w następnej kolejności owinąć je także rękoma. Ważenie eliksirów bez wiedzy nauczycieli było czymś, czego Constantine nie mógł sobie odmówić. W tamtym roku praktycznie co parę tygodni musiał coś wypróbować, głodny nowych efektów. - Zakazany owoc smakuje najlepiej - majtnął brwiami góra-dół, również krzyżując nogi w kostkach. Śledził każdy najmniejszy ruch blondynki, jakby próbował wyczytać coś z jej gestów. Szybko zauważył, że powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem, czego on sobie odmawiał bardzo często. - Wiesz, ostatnio myślałem, żeby użyć zaklęcia trwałego przylepca i zawiesić na wielkim dębie jakąś tabliczkę, która byłaby... Coś w stylu zostawienia po sobie śladu gdy znikniemy z Hogwartu - zdradził jej z nutą konspiracji w głosie, jakby mówił jeden ze swoich sekretów - może nawet jeszcze tego wieczora... Tak, żeby nauczyciele pomyśleli, że wszystko zostało zrobione przed wizytą na Malediwach. Brown miał milion pomysłów na sekundę, z czego każdy był nieodpowiedzialny i głupi.
To właśnie z nocnych spacerów będzie dziewczynie najtrudniej zrezygnować. Nigdy nie mogła się oprzeć pokusie wdrapania się na wieże astronomiczną tylko w celu obserwowania księżyca, który rzucał półmrok na całe błonia, przez co te tereny zdawały się jeszcze bardziej interesujące. - Chętnie skorzystam. - Posłała chłopakowi radosny uśmiech, który pozostał na jej twarzy jeszcze przez jakiś czas. Wspaniale było wiedzieć, że jest ktoś z kim będzie mogła porozmawiać lub zrobić coś szalonego, zamiast siedzieć w jednej z ławek i w myślach mieszać z błotem profesora. - Coś o tym wiem. - Stwierdziła melodycznie bez cienia uśmiechu na twarzy i choć pozornie zabrzmiało to jak przekleństwo, gdzieś w jej głosie można było odczuć podekscytowanie. To co zakazane nie tylko przyciąga do siebie jak magnes, ale i daje nam pełnie satysfakcji, bo najczęściej bywa tak, że aby go dostać trzeba się postarać. Ukryła zieleń sowich oczu pod powiekami i odchyliła głowę do tyłu umieszczając cały swój ciężar jedynie na ramionach. I choć słońce nie muskało promieniami jej twarzy, zastępował je wiatr, który swoją drogą też uwielbiała. - Tabliczkę ? - Zapytała nagle uchylając powieki i prostując się. W jej oczach pojawił się tajemniczy błysk podekscytowania. - Zróbmy to teraz. Takie rzeczy są niesamowite. Uśmiechnęła się radośnie, czekając na jego potwierdzenie, lub też nie. Pomysł chłopaka wydawał się jej teraz najlepszą opcją, ale i świetną pamiątką. Wszak ile razy będzie spoglądać na ogromne drzewo na której przywieszona jest tabliczka, przypomni się jej dzisiejszy wieczór. - Co chciałbyś na niej napisać ? - Zapytała nagle odwracając wzrok od zamku i przenosząc go na twarzy gryfona.
Momentalnie zerwał się z miejsca słysząc jej lekko rozentuzjazmowany głos. Podał rękę, żeby mogła się dźwignąć do pionu. Constantine wciąż uśmiechał się, zastanawiając nad tą tabliczką. - Ostatecznie wybór pozostawiam tobie - powiadomił ją i zaczął iść w stronę wielkiego dębu, jednocześnie wyciągając różdżkę z kieszeni. Tą natomiast otworzył sobie plecak, który miał na plecach i wyciągnął z niego coś na kształt stalowego kwadratu. Połyskiwał on lekko w świetle księżyca, odbijając się od twarzy chłopaka. Można było wyraźnie zauważyć, że jego tęczówki miały niesamowity, wręcz lazurowy odcień. Zerknął na Erin. Była trochę niższa od niego, bo mimo wszystko gryfon był wysoki. Patrzył na jej złociste włosy, które były bardzo długie, a przy tym zawijały się lekko. Aż nie mógł się powstrzymać i kiedy dziewczyna zrównała z nim kroku, lekko dotknął ich opuszkami palców, badając delikatną strukturę. Tak, jego śmiałość nie znała granic. Równie dobrze gdyby odczuł taką chęć, w tym momencie przybliżyłby ją do siebie i pocałował lekko w usta. Ale to tylko taki przykład, bo znał blondynkę dopiero od paru godzin. No to się trochę zasiedzieli. Chociaż... Kto może wiedzieć co zrobi w danej chwili ? Zawsze był nieprzewidywalny i zaskakujący. - Niesamowite... - skwitował, opuszczając dłoń wraz ze wzrokiem, który powędrował na czerwone trampki. Nagle zaczął mówić coś po francusku pod nosem, a najprawdopodobniej był to tekst jednej z piosenek, których uczył się w dzieciństwie wraz ze swoimi kuzynami. - Wystarczy krótkie 'byliśmy tu', albo coś w tym rodzaju. Równie dobrze możemy ją tylko zawiesić, a i tak będzie to już jakaś pamiątka - posłał jej czarujący uśmiech, a później dotarli do miejsca w które zmierzali jakiś czas. Constantine obserwował liście powiewające delikatnie na wietrze, a ich szum lekko pieścił jego bębenki. Później stanął w jednym miejscu, odwracając się całkowicie do panny Harrison.
Maeve, wchodząc do ogrodu, rozjrzała sie niepwnie wokoło. Była nowa w szkole, wiec czuła sie troche niswojo. Nie znala tu nikogo oprocz swojej dalekiej kuzynki, z ktora umowila sie wlasnie na spotkanie. Juz myslala, ze dziewczyna nie przyjdzie, lecz nagle ujrzala znajomą z dzicinstwa twarz. - Czesc Brooklyn - powiedzala niesmiało .
Tak jak umówiła się wcześniej, siedziała teraz na na ławce w Kwiecistym Ogrodzie. Nogi podkuliła pod brodę. Słońce świeciło dziś mocno, ale nie na tyle, żeby Brook musiała obawiać się o swą jakże delikatną cerę. Przymknęła oczy, i odchyliła głowę w tył. Było tak przyjemnie i cicho. Gdy usłyszała nad głową znajomy głos, nie pofatygowała się nawet, żeby otworzyć oczy. Poklepała dłonią wolne miejsce obok siebie. - Maeve, Maeve, Maeve - powiedziała, z dezaprobatą kręcąc głową. - Mogę wiedzieć, dlaczego zwracasz się do mnie jakbym nie była Twoją kuzynką, tylko największą jędzą w szkole? - zapytała, mając na myśli nieśmiałe przywitanie dziewczyny. - Stęskniłam się za Tobą - powiedziała, takim tonem jakby właśnie zamawiała coś w Trzech Miotłach. Była nieco oschła, bo nie chciała zdradzać swoich prawdziwych emocji. Wiedziała jednak, że kuzynka powinna przywyknąć już do takiej Brook. Toxic wsunęła na nos czarne mugolskie okulary przeciwsłoneczne, zupełnie takie jak noszą gwiazdy Llyhowoodu, czy jak to się tam nazywało. - A zatem, co porabiałaś w te wakacje? Byłaś gdzieś z Al ... - imię ciotki nie mogło przejść jej przez gardło. - Z kimś? - zapytała ostatecznie.
Maeve troche zdizwila sie slyszac przyjazne slowa dziewczyny. W dzieciństwie nie spedzaly ze soba zbyt wiele czasu, nie wiedziala czego sie spodziewac. Wszystko za sprawą jej dosc kontrowrsyjnej cioci, z ktora Maeve mieszkała. Obie nie były zbyt mile widziane w rodzinie. - Wakacje ? W tym roku spędziłam w Afryce, naprawde cudowne miejsce . - dziewczyna wolała nie wspominać, że towarzyszyła jej ciocia. - A Ty ? Co u Ciebie? Dawno się nie widzałyśmy, zminiłaś się...
- Afryce? - Brooklyn usiłowała sobie przypomnieć cokolwiek o tym kontynencie. Niestety - mało skutecznie. - To chyba tam, gdzie jest taaaak gorąco i okropnie się można opalić, prawda? - spytała nieco przejęta taką wizją. - Ja większość wakacji spędziłam w USA. Spotkania ze znajomymi ze starej szkoły i tak dalej. Pod koniec wakacji udało mi się załapać na kilka dni szkolnej wycieczki, na Malediwach. Było fantastycznie - powiedziała, lekko wykrzywiając wargi na czymś, na styl uśmiechu. Jednak jej oczy, ukryte za czarnymi szkłami okularów zdradzały o wiele więcej. - Ja się zmieniłam? - spytała, znów przyjmując wyprany z emocji ton głosu. - Pod jakim względem? - Była na prawdę ciekawa odpowiedzi. Sama zauważyła tylko, że może trochę wydoroślała. Inni mogli widzieć w niej więcej zmian, o których ona nie miała pojęcia.
- taak, mniej więcej, chociaż ja postanowiłam tam pojechać z nieco innych powodów... - Maeve od zawsze fascynowała kultura tego dzikiego kontynentu. - To całkiem inny świat, inni ludzie... - Chciała wyjaśnić, lecz przerwała, nie wiedząc, czy tłumacznie ma sens. Od zawsze traktowała ludzi z lekkim dystansem. Chciała to zmienić, choć to nie takie łatwe. - Mam wrażenie, że nie jesteś sobą. Oczywiście pod względem wyglądu, ale też i zachowania. Całkiem inaczej się z Tobą rozmawia, tak jakby.... milej. Byłas inna przed moim wyjazdm do Francji. Nie lubiłaś mnie za bardzo, prawda ? - Maeve pamiętała Brooklyn jako niezbyt przyjazną osobę i naprawdę obawiała się dzisiejszego spotkania. Kuzynka pozytywnie ją zaskoczyła. "Może jednak nie będę taka samotna w tej szkole?" pomyślała .
- Oooh, rozumiem dzika - Afryka - powiedziała, udając kulturalnie, że rozumie o czym kuzynka mówiła do niej przez ostatnie minuty. Otoczenie Brook było bardziej wyselekcjonowane, ale nie zamierzała komentować tego, czego nie do końca rozumiała. - Milej?! - spytała z udawanym szokiem wymalowanym na twarzy. - To...to... okropne, nie możesz nikomu powiedzieć - zakończyła dramatycznie, przykładając rękę do czoła. - Uwierz mi, Maeve. Dopiero teraz jestem bardziej sobą, niż byłam kiedykolwiek - mruknęła, niby od niechcenia poprawiając sznurówki w trampkach. - Tak, to prawda. Nie lubiłam Cię. Mało! Nie cierpiałam - powiedziała jak najbardziej szczerze. - Bo tak jak gdyby nigdy nic, ona Cię przygarnęła. W jakiś sposób bałam się, że mi ich zabierzesz. Byłam mała, egoistyczna i samolubna, nie mówię, że coś się zmieniło - wyciągnęła ręce w obronnym geście. - Istotne jest to, że byłam dzieckiem, które chciało całej uwagi rodziny. A wtedy była ta kłótnia i to był praktycznie koniec moich obaw. Zabrałaś mi tylko ciotkę - zakończyła. - Kiedy do mnie napisałaś, pomyślałam, że nie warto dalej ciągnąć kłótni, która dotyczy wyłącznie naszych rodziców i oto jestem, w całej swej urodziwej okazałości - wskazała na siebie. - A teraz powiedz mi, do jakiego domu trafiłaś? - spytała. - Bo widzę, że wstręt do szkolnych szat pozostał ci do teraz - powiedziała, mierząc wzrokiem typowe dla Maeve luźne mugolskie ubranie. - I nie pytaj, skąd o tym wiem. - Uśmiechnęła się pod nosem.
-Hahaha, ok, nikt się nie dowie . - tak naprawde dopiero teraz Maeve sie rozluźniła. Czuła, że może swobodnie rozmawiać z kuzynką. -Własciwie, to na Twoim miejscu zachowywałabym sie podobnie w stosunku do mnie. Pojawiłam się znikąd. Przykro mi, że przeze mnie straciłaś kontakt z ciocią, ale jeszcze nie wszystko stracone. Gdybyś tylko chciała kiedyś nas odwiedzić... - Maeve nie wiedziała, jak Brooklyn zareaguje na zaproszenie. Nie chciała jej złościć - Cieszę się, że przyszłaś - dodała. - Przydzielono mnie do Gryffindoru. Masz rację, jakoś nie mogę ścirpieć tych dziwnych szat, kazdy wygląda tak samo. No ale nie chce miec wiecej klopotow ze szkoła, bede musiala sie przyzwyczaic.. - stwierdzila z nutka goryczy w glosie - choc jak wiesz przyzwyczajanie sie do czegos jest nie w moim stylu - zazartowala. Kazdy, kto choc troch ja znał, wiedział, ze jest uparta i trudno jej dostosowac sie do zasad.
Oczywiście, że innej opcji nie było. - Nie! - powiedziała ostro. - Nie chcę odwiedzić ani ciotki, ani Francji. Mówiłam już kiedyś, że jej nie lubię? - spytała, mając na myśli równocześnie Alessię jak i kraj, w którym mieszkała. - Ale miło z Twojej strony, że o mnie pomyślałaś - powiedziała starając się by jej ton brzmiał pogodnie. - Gryffindor? - powtórzyła nieco zaskoczona. - Wiesz, to zabawne. Rodzice opowiadali mi, że oni trafili do Slytherinu, a Alessia do Gryffindoru. Ta rodzina od początku była skazana na rozłam - stwierdziła z poważną miną, mając na myśli wieczną wrogość tych domów. - A wiesz, mi nawet podobają się szaty. A przynajmniej kolor czarny. Nie wiem czy zauważyłaś ale niesłychanie do mnie pasuje - powiedziała z przekonaniem, przyglądając się szacie. - Sądzę jednak, że wolisz tą szatę niż tą, która obowiązuje w Beubatonx - mruknęła, zadowolona z faktu, że zapamiętała nazwę szkoły blondynki. - A niech to szlag! - krzyknęła, uderzając się otwartą dłonią w czoło. - Zapomniałam o pierwszej lekcji Obrony przed Czarną Magią ... Cóż, raczej spóźniłam się na tyle, że nie opłaca mi się wpadać pod koniec lekcji - stwierdziła, z uśmiechem. Jakoś nigdy nie lubiła chodzić na lekcję, więc jedna opuszczona nie powinna zaszkodzić.
- Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale wolałam zapytać. - Maeve ani przez chwilę, nie miała nadziei na to, że kuzynka zjawi się we Francji. To byłoby... dziewczyna właściwie nie potrafiła sobie tego wyobrazić. - Chyba masz rację. Nie da się ukryć, że Alessia od zawsze różniła się od Twojej matki, od całej waszej rodziny. Nawet w kwestii przydziału domów. - zamyśliła się wspominając swoją ciocię. Ucząc się w domu, spędzała z nią bardzo dużo czasu. Była kimś w rodzaju jej ideału, wzoru do naśladowania. Postanowiła już więcej nie rozmawiać z Brooklyn na ten temat. Nie należał do najprzyjemniejszych. - eh, nawet nie przypominaj mi o Beubatonx. Nie wspominam mile tamtych czasów. W porównaniu z szatami stamtąd te rzeczywiście są całkiem niezłe. - Maeve przyjrzała się uważnie kuzynce. - Tak, czarny Ci pasuje. Szczególnie do charakteru... - nie mogła się powstrzymać od ironicznej uwagi. Uczniowie Slytherinu od zawsze wydawali jej się torchę "mroczni". - Obrona przed czarną magią ? nie przepadam... - stwierdziła - Jednak mamy ze sobą coś wspólnego. tak samo często się spóźniamy. - dodała z uśmiechem .
- Czyli dobrze, że temat uznałyśmy za zamknięty - powiedziała tonem osoby, która nie zniesie więcej rozmowy o tym samym. - No przestań! Na pewno każdy czułby się wspaniale w otoczeniu tych gęgających zewsząd po francusku żab - zironizowała. - Do diabła, mówiłam już, że nie lubię Francji?! - powtórzyła się i skrzywiła się całkiem dostrzegalnie. Nie miała pojęcia, skąd wzięła się jej niechęć do tego kraju. Po prostu tak było. Koniec kropka. - Charakteru? - spytała, uśmiechając się. Czerń pasowała do jej charakteru? Musiałą przyznać, że to ciekawe spostrzeżenie. To raczej nie miało znaczyć, że jest uosobieniem dobra. Może jednak nie bez powodu tiara przydzieliła ją właśnie do Slytherinu. - Miałam raczej na myśli, że czerń podkreśla jakże arystokratyczną bladość mojej skóry a tym samym zieleń moich oczu, ale... - przeciągnęła ostatni wyraz. - ... skoro tak sądzisz, to nie będę się spierać - zakończyła, zakładając ręce za głowę. - Lubię Obronę przed Czarną Magią - wtrąciła, gdy kuzynka zrobiła pauzę w mówieniu. - Nie twierdzę, że często się spóźniam, Maeve. Stylowe spóźnianie raczej mi nie wychodzi, więc po prostu odpuszczam sobie - powiedziała nonszalancko.
- Gadające po francusku żaby, to określenie pasuje do tych wszystkich zadzierających nosa panienek. Zawsze potrafiłaś dobrze dobrać słowa. Chociaż one nazwały by się pewnie "eleganckimi i wyrafinowanymi damami"... - Maeve szczerze nie lubiła, a może nawet nienawidziła zapatrzonych w siebie dziewczyn z Beubatonx. Tak samo jak tamtejszych zasad. Jej niechęć odbiła się na jej twarzy, gdy tylko o niech wspomniała. - Arystokratyczna bladość.. Nie mogłaś nie trafić do Stytherinu. Nikt z innego domu nie powiedziałby tak. - uśmiechnęła się pod nosem, lecz zaraz potem zastanowiła się czy uraziła kuzynki tymi słowami. - Nie żebym się z Ciebie nabijała. - wytłumaczyła. - Lubisz Howart? Trochę tu tłoczno. Tak długo uczyłam się w domu, że odzwyczaiłam się od ciągłego przebywania z tyloma ludźmi. Nie mam zbyt wielu przyjaciół, czasem nawet zastanawiam się czy nie odstraszam ich swoim wyglądem - roześmiała się. - Mimo to cieszę się, że tu jestem.
- Zadzierające nosa panienki? Może jednak bym się z nimi dogadała...? - zamyśliła się na głos. Bądź co bądź, Brooklyn do najpokorniejszych i najuprzejmiejszych nie należała. - Nieeee, jednak odpada - zreflektowała się szybko. - Przecież w dalszym ciągu jazgoczą po francusku! - powiedziała zdegustowana, robiąc jakże niezadowoloną minę. - Oh, nawet przez myśl mi nie przyszło, że chciałabyś się ze mnie nabijać! - mruknęła z uśmiechem. - No bo powiedzmy sobie szczerze: przecież nawet nie było z czego. Najważniejsze, to być dumnym z tego, kim się jest, prawda? - spytała, przeczesując palcami grzywkę na bok. - Czy lubię? Jeszcze nie wiem. Jakby nie patrzył, to dopiero mój pierwszy rok w Hogwarcie. Raczej przywykłam do tłumów, poprzednia szkoła była naprawdę duża. Ale sądzę, że będzie dobrze. I mam nadzieję, że poziom nauczania będzie wyższy niż tam, w USA. W końcu, chcę się czegoś nauczyć kiedy się już zmobilizuję i zaszczycę swoją obecnością któregoś profesora - zakończyła swój długi wywód, zastanawiając się skąd takie rzeczy w ogóle przychodzą jej do głowy. Definitywnie kończy z kofeiną. - Nie opowiadaj głupot, Maeve - powiedziała. - Pomijając te Twoje.... - tu zapomniała jakiego słowa chce użyć. - No, te... te kołtuny podłużne na Twojej głowie, muszę stwierdzić, że urody Ci nie poskąpiono. - zwróciła się do kuzynki z uśmiechem, zadowolona, że udało jej się powiedzieć komplement komuś, kto nie jest jej własnym odbiciem w lustrze. - W ogóle, co się dziwić, że nie masz wielu przyjaciół. Z tego co się orientuję, to dopiero Cię tu zapisano - teatralnie wywróciła oczami.
- Taaak, Ty chyba jesteś zdecydowanie dumna, prawda ? Dla mnie szczerze mówiąc nie jest to aż taka ważna sprawa... - stwierdziła Maeve. - to chyba kwestia wychowania i w ogóle... No ale nieważne. - zakończyła pospiesznie temat, bojąc się, że znowu zaczną rozmawia o swoich rodzicach. - Zaszczycisz obecnością ? No tak, ty od zawsze miałaś wysoką samoocenę. To dlatego przeniosłaś się z USA do Hogwartu? Z powodu poziomu? - dziewczyna nie wiedziała, dlaczego kuzynka postanowiła zmienić szkołę. - Wydawało mi się że lubiłaś USA, miałaś tam wielu przyjaciół, nie ? - To dready, Brooklyn. Ale chwila, chwila. Czy Ty właśnie powiedziałaś mi komplement? - Maeve spojrzała na kuzynkę z udawanym zdziwieniem i przerażeniem. - Nie rób tego więcej ! Chcesz, żebym dostała zawału ? Zepsujesz sobie reputację. - mówiła żartobliwym tonem, choć w głębi pomyślała, że jest w tym trochę prawdy. Wiedziała, że Brooklyn czasem tylko gra taką chłodną, nieprzyjazną. - Masz rację. Nie chciałam już się uczyć w domu, brakowało mi towarzystwa. W końcu ile czasu można siedzieć w domu ucząc się i słuchając muzyki? - zapytała samą siebie .