Nikt nie wie czemu właściciel tego miejsca nadał mu taką specyficzną nazwę. Nijak to się odnosi do wnętrza, ani nie ima się to wielu innych spraw, które mogą Ci się kojarzyć z tym miejscem. Nie mniej jednak zaraz po wejściu do środka tego starego budynku nasuwa Ci się myśl, że panuje tu przyjemny półmrok. Jest to miejsca dwupoziomowe. Na górze znajdują się zarezerwowane stoliki oraz te dla członków specjalnego klubu. Jeśli chciałbyś złożyć tu podanie o kartę stałego klienta, aby mieć wynajęty stolik na górze na zawsze musisz skontaktować się z właścicielem i przede wszystkim zasłużyć sobie.
Dolna sala jest przeznaczona dla wszystkich klientów i możesz ją z powodzeniem wynająć na swoje urodziny czy inne kameralne przyjęcie, które chciałbyś zorganizować dla ściśle określonego grona. Kto wie, może wy wszyscy chcecie zagrać w partyjkę tajemniczej gry, która obowiązuje tylko w tym barze?
Kłębolot Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Ognista Whisky Różowy Druzgotek Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Łzy Morgany le Fay Wino z czarnego bzu Uścisk Merlina
Autor
Wiadomość
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ezra był naprawdę okropnym człowiekiem. Nie dość, że zmuszał Fire do uczestniczenia w czymś, co tak bardzo do niej nie pasowało, zdzierał przy tym bezpardonowo godność i dumę Gryfonki, to jeszcze sprawiał, że to lubiła. Dodatkowe komentarze, które tylko niepotrzebnie rozpraszały Blaithin, to już w ogóle powinny być karalne. Czy nie było magimilicji na sali? Doszło do tego, że już nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć, a wiedziała, że jak tylko zauważy, że do tego doprowadził to już się nie uwolni. Tragikomedia po prostu. - Więc ty pełnisz rolę księżniczki? - zaśmiała się, próbując nie puszczać wodzy wyobraźni. To mogło być zbyt wiele... Pff, nabijali się ze słów Fire, jakby nie mogła nigdy powiedzieć czegoś milszego raz na jakiś czas. Popatrzyła z konsternacją na Leo. Najpierw zdjęcia aparatem, potem nagrywanie, mogli jej już dać trochę spokoju, bo nabawi się fobii przed robieniem czegokolwiek, bo zostanie uwieczniona. Prychnęła. - Nie musi mi przypominać, uwierz, zapamiętam to na zawsze. - zapewniła, bo tylko jej brakowało, żeby za każdym razem, kiedy chciała się napić herbaty albo kawy musiała myśleć o Ezrze potrząsającym tyłkiem na parkiecie. Niezłe urozmaicenie przy posiłkach... Parsknęła, gdy Clarke uznał, że już wie, jaki jest jej typ. W porządku, mógł sobie żartować, mógł nawet uważać się za na tyle atrakcyjnego, żeby zwrócić uwagę Fire... Nie miała zamiaru pozbawiać go tych słodkich marzeń. Tym bardziej zaboli, kiedy się rozczaruje, biedny chłopiec. Fire miała zamiar już skomentować tę "odrobinkę", ale uświadomiła sobie, że rzeczywiście jego komentarz i tak nie był aż tak jadowity. Udowodnił już, że potrafił się znacznie bardziej wysilić, żeby wbić komuś szpilę. Mimo wszystko świat musiałby się kończyć, gdyby zechciała bronić Clarke'a, dlatego tylko obserwowała reakcję Leo, który naturalnie, nie był zdziwiony. Zastanawiała się, jak ktoś tak miły znosi przy sobie towarzystwo właśnie Ezry, ale przypomniała sobie, że przecież Krukon był mistrzem zdobywania sympatii innych ludzi za pomocą najróżniejszych środków. Poniekąd nawet na niej tego użył, co samo w sobie pewnie będzie gryzło Fire następnego dnia. Cholera. Westchnęła, gdy obstawiał przy swoim - mimo wszystko sama pewnie zachowywałaby się identycznie na jego miejscu. - Clarke, gdyby to była prawda, nie siedziałbyś tu zakrwawiony. - wytknęła, mając ochotę dźgnąć go w tym momencie w pierś, ale po pierwsze to wolała nie pacać poczerwieniałego materiału, a po drugie nie chciała żadnego kontaktu inicjować, bo Ezra wyczerpał limit na cały miesiąc, jeśli nie na dłużej. Mrugnęła więc tylko do niego i zaplotła ręce na piersiach, żeby nie kusiło. - Wiem, lubisz spektakularność. Czy powinna wysłać Vivien jakiś list z ostrzeżeniem? Wątpiła, żeby jej kuzynka się czymś takim przejęła, a zresztą wypadałoby raczej porozmawiać w cztery oczy i wyjaśnić ten dziwny incydent, ale pytanie "dlaczego całowałaś Noxa" brzmiało tak tragicznie, że Fire natychmiast zrezygnowała z podobnego pomysłu. Wolałaby nie widzieć swojej kuzynki otrutej, ale niech już będzie, co ma być. Wysłuchała dyskusji o Blanc i nawet nieco się zdziwiła tym, że Krukon nie chciał jak najszybciej załatwić problemu z nosem. Chyba miała go za większego mięczaka w tej kwestii, więc chcąc nie chcąc odczuła coś na kształt minimalnego uszanowania. Nie mogła się też powstrzymać przed drobnym wtrąceniem, co nie było dla niej też typowe - najwyraźniej jeszcze nie minęła jej wesołość albo to od Ezry przejęła chęć na durne żarty. Ten człowiek miał naprawdę koszmarny wpływ. - Najważniejszego ci nie uszkodziła, więc nie widzę powodów, dla których Vin-Eurico miałby narzekać. - wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic i dokończyła picie swojego drinka. Zdawało jej się ciągle, że Leo coś martwi i próbowała nawet pobieżnie wydedukować co takiego. Może był po prostu przemęczony i dlatego taki nieswój? Nie musiał przecież czuć się nieprzyjemnie w towarzystwie dwóch osób, które chciały dla niego jak najlepiej. Fire odszukała spojrzenie Ezry, ale chyba nie byli jeszcze na takim stopniu porozumiewania się, żeby mógł wyczytać z jej oczu, że równie dobrze mogli już się zmywać z imprezy, która i tak zapewne miała być zakończona. Sesja przytulania brzmiała dla Blaithin jak jakaś pogróżka, dla Leo prawdopodobnie jak miłe zapewnienie. Sama planowała wstąpić jeszcze na Nokturn do swojej pracy, ale tym się już głośno z chłopakami nie podzieliła. Zamyśliła się przez moment i drgnęła słysząc swoje nazwisko. Gdyby tylko spróbował ją przytulić, uszkodzony nos stałby się najmniejszym zmartwieniem Ezry, ale tego była chyba świadoma cała trójka. Głupkowate rozbawienie mijało, więc przydałoby się powrócić do roli zdystansowanej małpy, której właściwie nie powinna się wcześniej pozbywać. Nie dygnęła więc w odpowiedzi, ale skrzyżowała ramiona i uśmiechnęła pod nosem. Czyżbyś się nieco nie zapędzał, Clarke? Fire rozumiała, że to musiało być dla Krukona cudowne i niesamowite przeżycie, ale czy zasłużył na kolejne... - Słyszysz? - zwróciła się na moment do Leo z oburzeniem, które psuły wesołe iskierki w błękitnych tęczówkach. - On mi już otwarcie grozi, kompletna bezczelność. Naturalnie, nie bała się czegokolwiek, co miało jeszcze nadejść, a być może powinna. Ważne, że na ten wieczór zapewnili sobie wystarczająco dużo przeżyć, poza tym to był chyba pierwszy raz kiedy wytrzymali w swoim towarzystwie tak długo bez zgrzytów, co nawet Fire postanowiła uszanować. I miała nadzieję, że Leo będzie dumny z takiego progresu. - Miłego przytulania czy coś - dodała na pożegnanie, patrząc na przyjaciela tak, jakby chciała mu przekazać ciepłe "trzymaj się", aczkolwiek mogło jej to wyjść dość ułomnie, bo nie przywykła do podtrzymywania ludzi na duchu. To Ezra, po którym też prześlizgnęła sympatycznym spojrzeniem, miał zadbać o samopoczucie Leo, więc pewnie sobie z tym poradzi. Quidditcha już nawet nie komentowała, bo było jej na ten moment obojętne, czy Gryffindor wygra czy też nie, sport był tylko sportem. Zeskoczyła ze stolika mniej więcej w tym momencie, gdy Clarke miał iść po tonę swoich nagród, po czym zniknęła pomiędzy sylwetkami innych czarodziejów - cicho rozpływając się wśród tłumu, z niejaką ulgą. Dlaczego skojarzyło jej się to z ucieczką z miejsca zbrodni, czym niewątpliwie był parkiet podczas tej imprezy?
/zt <3
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie potrafił się denerwować, kiedy zdawało mu się, że może być winny. Spoglądał na Vivien zabójczo spokojny, w myślach analizując dokładnie sytuację; widział zmiany, zachodzące w zachowaniu Ślizgonki. Szybko zorientował się, że zdjęcie broszki było fenomenalnym pomysłem, a sam przedmiot - tak dziwnie ciążący w kieszeni spodni - był źródłem całego zamieszania. Może zbyt szybko odpuścił sobie poszukiwań jakichś śladów po tajemniczym artefakcie? W końcu nigdy nie dotarł w pełni do informacji odnośnie jego przeznaczenia, siły jego działania... Merlinie, Mefistofeles poczuł się koszmarnie głupio, gdy spoglądał na zakłopotaną dziewczynę. - Nie no, nie przepraszaj - wywrócił oczami, starając się to wszystko obrócić w żart. Jednocześnie z jego twarzy nie znikały oznaki drobnego zaskoczenia; nie mógł pokazać Vivien, że wiedział o co w tym wszystkim chodziło. Albo raczej, domyślał się. - Całkiem mi to schlebia, tak myślę. Mimo wszystko lepiej, no wiesz, chyba sobie darować?... - Nie, jednak nie wiedział co powiedzieć. "Zaproś mnie chociaż na randkę" nie było w jego stylu, "Fire by nas zamordowała" brzmiało idiotycznie, a "mam kogoś innego na oku" nie przeszłoby mu przez gardło. O wiele bezpieczniej było pozostać przy prostym "nie, bo nie"; takim bez wyjaśnień, których żadne z nich chyba nie potrzebowało. - Żadnych wil i żadnej amortencji, przynajmniej z mojej strony, bo czym cię tutaj nafaszerowali to nie mam poj... - mówił jeszcze, gdy Vivien odwracała się, zaintrygowana słowami ginącymi w tle. Nox zmarszczył brwi, dopiero po czasie rozpoznając głos i samo znaczenie obrazy, jaką wypluł z siebie @Ezra T. Clarke. Zmarszczył lekko brwi, odnajdując go w tłumie i... i nie zrobił nic, bo Dearówna wyskoczyła do przodu i sprzedała mu piękny (idealny!) cios w nos. Parsknął śmiechem, na tyle dyskretnym, żeby nie ściągać na siebie uwagi rannego Krukona. Zresztą, on miał całą gryfońską obstawę, która szybko zajęła się doprowadzaniem go do porządku. Mefisto zawiesił wzrok na chwilę dłużej na @Blaithin ''Fire'' A. Dear, która kręciła się podejrzanie blisko Clarke'a. W tej chwili to jej kuzynka bardziej wymagała jego asysty, toteż - z uśmiechem wciąż tańczącym na ustach - podszedł do Vivien. Ze względu na zakłócenia magiczne ograniczał korzystanie z magii, dzięki czemu nosił przy sobie zwykłą, mugolską zapalniczkę. - Jesteś pewna, że nie piłaś niczego dziwnego? - Zainteresował się, puszczając jej oczko i podsuwając ogień, żeby bez problemu mogła otumanić się dymem nikotynowym.
Niemalże odruchowo sięgnęłam papierosem do zapalniczki, po czym skinieniem głowy podziękowałam @Mefistofeles E. A. Nox. Dym nikotynowy stracił, że w ułamku sekundy część nerwów opadła. Dziwiło mnie jednak, że Ślizgon, który przed chwilą próbował mi subtelnie dać do zrozumienia, że mam się odwalić, teraz nie dość, że oferował mi ogień to jeszcze mnie zagadywał. W ramach grzecznego podziękowania wyciągnęłam w jego stronę paczkę. - Masz rację, musiałabym wypić coś wybitnie dziwnego, żeby pocałować cię z własnej woli - powiedziałam pół żartem, pół serio uśmiechając się sarkastycznie. Nie miałam nic przeciwko przelotnej wymianie pocałunków z kimś fajnym podczas imprezy w klubie, ale trudno ukryć, że Mefisto zupełnie nie był w moim typie. Jasne, twarz miał może ładną, ale liczne tatuaże i kolczyki niespecjalnie mi się podobały, a sprawę pogarszał fakt, że młody mężczyzna lansował się na jakiegoś nieprzewidywalnego bad boya, co odrzucało mnie znacznie bardziej niż aparycja. Mimo to po dłuższej chwili nie czułam się jakoś specjalnie zawstydzona tym, że go pocałowałam - no cóż, zdarzyło się. Zawsze mogło być gorzej - zawsze mogłam pocałować Ezrę albo kogoś jego pokroju. Przy takiej alternatywie kontakt z Noxem wydawał się niemal pożądany. - Rozumiem, że chodziło Ci o Clarke? - dodałam wypuszczając mały obłoczek dymu i z trudem powstrzymując chichot - Nie jestem aż tak narwana, żeby złamać mu nos z powodu takiej błahostki. - zbierał sobie na ten cios od lipca zeszłego roku. Ale musisz mi przyznać, że teraz wygląda znacznie lepiej.
Wsłuchała się w wyniki loterii, na niektóre nagrody po prostu parskając śmiechem. Nie patrzyła jakoś bardzo gryfońskiemu kapitanowi na ręce, ale mignęło jej parę ciekawych skarbów. Zresztą, sam Edmund został ciekawie obdarowany... Cherry poruszyła znacząco brwiami, gdy w jego dłonie wpadły eliksiry antykoncepcyjne. Słodka Morgano, wychowankowie Gryffindoru to chyba umieli się bawić! - No, pyszne - przytaknęła, zafascynowana swoim drinkiem. Wszystko wydawało jej się teraz takie piękne i wspaniałe, że niezbyt potrafiła skoncentrować się na jednej rzeczy. Przesuwała tęsknym spojrzeniem po całym pomieszczeniu, podczas gdy Cormac kupował sobie napój; wypił go duszkiem, najwyraźniej albo spragniony, albo bardzo ciekaw efektu, który jemu podano. Eastwoodówna ogarnęła się trochę, poprawiając kucyka i wlepiając w swojego towarzysza bardziej czujne spojrzenie. W razie czego musiała dobrać się do jego lewej kieszeni, nie? Ostatecznie po prostu zachichotała pod nosem, obserwując jak włosy chłopaka zmieniają barwę na śliczny fiolet. Merlinie, tyle dziewczyn dałoby się pokroić za takie idealne farbowanie! - Ed, to jest twój kolor! - Zapewniła go entuzjastycznie, nie wiedząc nawet, że oczy pobłyskują jej jak małemu dziecku, kompletnie zauroczonemu nową zabawką. Zerknęła dyskretnie na bar, ciekawa, czy gdyby poprosiła, to wręczono by jej to samo. - Zazdroszczę... Chociaż matka by mnie chyba zabiła, jakbym się pofarbowała. Ciekawe ile ci się to utrzyma!
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto starał się ukryć to, jak bardzo niezręcznie mu teraz było. Należał do osób świetnych w tego tpyu gierkach - z bezbłędną pewnością pozerkiwał na swoją rozmówczynię, jednocześnie zupełnie naturalnie reagując na świat bardziej oddalony. Usunął się krok w tył, robiąc miejsce jakiejś parze; rzucił czujnym spojrzeniem na głośno śmiejącą się w kącie dziewczynę. Chętnie wziął papierosa od Vivien, odpychając na bok myśl, że dymem nikotynowym otulał się ostatnio stanowczo zbyt często. Zawsze interesował się ludzką psychiką i zgłębił również tajniki uzależnień... Wiedział zatem doskonale, że sam przed sobą tłumaczy się w tragicznie "książkowy" sposób. Zaciągnął się papierosem, pozwalając aby śladowe poczucie winy zniknęło wraz z wypuszczanym po chwili przez usta dymem. Wsłuchał się w słowa swojej towarzyszki i nic nie mógł poradzić na to, że parsknął cicho śmiechem - tym swoim, ironicznym. - No już, już. Załapałem - wywrócił oczami, mało zachwycony powtarzaniem w kółko o braku zainteresowania Dearówny jego osobą. Wcale tego nie oczekiwał i w gruncie rzeczy, ona też go kompletnie nie obchodziła; a jednak kto nie pragnął być chcianym? - Aż od lipca? - Zdziwił się, zaraz po tym jak potaknął na drobne upewnienie Vivien. Nie dociekał szczególnie, czym Ezra jej wtedy tak podpadł. Nie był zbytnio zaciekawiony waśniami pomiędzy Krukonem i, cóż, kimkolwiek. Mruknął z aprobatą, zamyślając się trochę i zerkając na przemykającego w oddali Clarke'a, którego szybko doprowadzono do porządku. To się nazywa obstawa... - No cóż, hm. Zazdroszczę tej przyjemności. - Nox pominął skrupulatnie fakt, że miał już okazję zapoznać chłopaka ze swoją pięścią. Nie to było teraz istotne, nie? - To jest nauczka, Dear... Żeby więcej nie przychodzić na gryfońskie loterie. - Znalazł na pobliskim stoliku popielniczkę, więc tam umieścił niedopałka i odszukał wzrokiem @Emily Rowle. - Ale niestety, wyjść jeszcze nie mogę... Żal w jego głosie zdawał się zaskakująco przerysowany. Może podobało mu się to, że został zobowiązany do pozostania w pubie jeszcze choćby na chwilkę?
Celowo powtarzałam tę odrzucającą frazę po raz kolejny - mimo, że Mefisto totalnie mi się nie podobał to czułam się równie niezręcznie z faktem bycia niechcianą, odrzuconą. Ale skoro już doszliśmy do wspólnej konkluzji, że nie chcemy siebie nawzajem zdecydowałam się puścić tamtą sytuację w niepamięć i popalając papierosa wróciłam do tematu Ezry. - Aż od lipca - powiedziałam - I pewnie czeka mnie użeranie się z nim dopóki nie opuści szkoły. Upierdliwy gnojek. Kolejnych jego słów już nie komentowałam, jedynie skwitowałam śmiechem uwagę na temat gryfońskich loterii. Osobiście z wielką chęcia dałabym Krukonowi w pysk jeszcze z dziesięć razy, nie zamierzałam jednak werbalizować tej jakże sadystycznej fantazji, więc po chwili pomiędzy mną, a drugim Ślizgonem zaległa cisza - trudno powiedzieć czy była niezręczna, czy nie, ale nieszczególnie miałam ochotę tkwić w tym bezruchu. - Wybacz Nox, ale skoro już przyszłam kisić się do tego gniazda czerwonych żmij to zamierzam się chociaż zabawić - rzuciłam w stronę mojego rozmówcy wrzucając kolejny niedopałek do popielniczki - Idę tańczyć... Do mojego stwierdzenia spokojnie można by było dodać frazę "Ty rób co uważasz", który mimo że nie wybrzmiała to zawisła gdzieś między nami. W gruncie rzeczy nie miałabym nic przeciwko, gdyby poszedł tańczyć ze mną, z drugiej strony nie zamierzałam go o to prosić- wybór należał do niego, tymczasem ja pomknęłam w stronę parkietu.
-Idź i zamów jeszcze jeden, może trafisz na ten sam co ja. Wyjście awaryjne z trudnej sytuacji mamy, nie? Osobiście uważał, że wygląda jak gej, ale ten komentarz zostawił dla siebie. Bardzo źle to nie wyglądało, zmiana nie była trwała to może się zabawić. Dobrze się komponował z rozmarzoną Cherry więc postanowił to wykorzystać. Bez pytania pociągnął ją za rękę na parkiet i rozpoczął taniec solo w rytm "Stayin' Alive". Królem parkietu może nie był, ale tańczyć potrafił. No, o ile nagroda którą dostał rok temu nie była ironią ze strony sędziów. -Dalej Cher, wyginaj śmiało ciało! Osoba postronna pomyślałaby, że za dużo wypił. Ostatnio faktycznie przesadził i odwalił cyrk w klubie. Dzisiaj jednak był w dobrym humorze, miał partnerkę to trzeba było to wykorzystać. Nie będą podpierali ściany i rozmawiali na temat smarów do miotły, nie?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Od razu robiło się Leośkowi cieplej na sercu, kiedy widział troskę w zachowaniu swoich bliskich. Jednocześnie paskudnie paliło go w klatce piersiowej, że aż tak jawnie pokazywał swoje beznadziejne uczucia. Nie tłumaczył nawet o co chodziło, bo nie miał siły na wyjaśnianie, że to praca - Merlinie, praca modela czarodziejskiego - aż tak rozłożyła go na łopatki. To był gorszy dzień, no i tyle... - A ty umiesz tę krytykę wyrażać? - Dopytał retorycznie, z drobnym uśmiechem na ustach, żeby Krukon przypadkiem nie odebrał tego negatywnie. W kwestii Blanc jedynie potaknął, bo faktycznie dostanie się do Skrzydła Szpitalnego nie było takie proste. Chłodne okłady powinny zniwelować tragiczną opuchliznę i zaczerwienienie, zatem Vin-Eurico nie spodziewał się zbyt wielkich zmian u swojego chłopaka. Zresztą, nawet jeśli... - Ciebie miałbym nie chcieć? Imposible. Głupio mu się zrobiło, że tak swojego chłopaka ponaglał. Miał nadzieję, że przepraszający uśmieszek zrobi swoje... Chociaż ta impreza i tak odrobinkę dogorywała. Loteria dobiegła końca i spora część ludzi wysypała się na ulice Hogsmeade, zabawę przenosząc na bardziej prywatne rejony. - Tylko przytulania? - Cmoknął wierzch dłoni Ezry, a potem już wlepił spojrzenie w Fire. Wiedział, że rudowłosa nie jest zbyt skora do okazywania głębszych emocji, ale on widział w jej niebieskich tęczówkach to, co chciała przekazać. Przyzwyczaił się już. Odprowadził zatem Gryfonkę ciepłym spojrzeniem, czekając już tylko aż Clarke pozbiera swoje fanty. Tak bardzo chciał do domu... Pomógł Ezrze z prezencikami, dziękując w duchu za tak wyrozumiałego ukochanego.
/zt x2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie dyskutował jakoś szczególnie na temat Ezry i tego, jak z nim wytrzymać. Byli na tym samym roku i znali się jeszcze sprzed czasów hogwarckich, ale ta relacja zawsze należała do wybitnie skomplikowanych. Teraz nie miał pojęcia na czym stoją, bo chwilami było nieźle, a innymi tragicznie - cóż, dopiero co parsknął śmiechem na jego złamany nos, także teraz skłaniałby się do mniej pozytywnych stosunków. Cisza zatem nastała wyjątkowo szybko, niezręczna - zdaniem Mefisto - tylko odrobinę. W gruncie rzeczy nie czuł się jakoś mocno zobowiązany do dotrzymywania Vivien towarzystwa, ale coś powstrzymywało go przed odejściem. Nie lubił marnować okazji, a tutaj narodziło się coś, co nie przypominało niechętnych spojrzeń. Byli na imprezie, więc... - Jakich znowu "żmij", my to mamy być "żmije"... - zauważył z zadziornym uśmiechem. Pokiwał lekko głową i nawet miał pozwolić dziewczynie odejść, gdy doszedł do wniosku, że zupełnie mu nie wypada puszczanie jej samej na parkiet. Swoją wypowiedź zakończyła w taki sposób, że szczególnie odrzucony czy pożegnany się nie poczuł. - Oho. A zaszczycisz mnie może jednym tańcem? - Zaproponował zatem, podążając za Ślizgonką w stronę parkietu. Tam przechwycił jej dłoń i zachęcił ją do obrotu, pozwalając sobie na jeszcze jedno zerknięcie w stronę @Emily Rowle. Ona wzgardziła wspólnym tańcem...
W gruncie rzeczy byłam bardzo zaskoczona, że towarzystwo Noxa było względnie przyjemne - wprawdzie nieufałam mu i nie czułam się przy nim do końca swobodnie, ale jednak było całkiem... sympatycznie? - Metafora- rzuciłam krótko - Lwy teoretycznie nie powinny być fałszywe, nie sądzisz? Nie wzbraniałam się przed tańcem ze starszym Ślizgonem (mimo iż uderzyła mnie ta pewność, że się zgodzę), bo w gruncie rzeczy obcowanie z nim wydawało się znacznie przyjemniejszą alternatywą od samotnego kręcenia się w kółko, szczególnie że jego osoba dość skutecznie odstraszała wszelkiego rodzaju upierdliwców. Ku mojemu zdziwieniu Nox, chociaż zupełnie się tego nie spodziewałam, tańczył naprawdę nieźle. Jego ruchy nie były oparte tylko na typowym klubowym podrygiwaniu czy wręcz obleśnym ocieraniu się, ale na prawdziwym tańcu, w którym pojawiały się całkiem zgrabne figury. Byłam po raz kolejny tego wieczoru bardzo zaskoczona Mefisto i gdzieś w kościach czułam, że Ślizgon jeszcze nie jeden raz zdąży mnie zadziwić. Mimo wszystko nie czułam się w jego towarzystwie do końca swobodnie, a cała ta impreza piekielnie mnie frapowała, więc po dłuższej chwili tańca pożegnałam sięz Mefistofelesem i wróciłam do domu.
Lubił włóczyć się po Hogsmeade, głównie dlatego, że nie trzeba było tak tajniaczyć się z czarami, jak w mugolskich zakamarkach Londynu. Jasne, ostrożność nie zawadzi, ale tu można było się wreszcie nieco zrelaksować. Dziś okutał się w szarą koszulę z rękawem 3⁄4, ukazującym elegancko srebrzysty zegarek, na którego tarczy wygrawerowany był kształt rysunkowego chochlika, oraz nierzucający się w oczy rodowy sygnet na serdecznym palcu, z literką "W". Były też żółte skarpetki w cytryny. Ot tak, by pokazać, jak wesołym jest człowiekiem, jakie ma poczucie humoru i dystans do życia. A przynajmniej, by sprawić takie wrażenie. Wszedł do pubu jak do siebie, z błękitnym gryfem w ustach, choć właściwie nigdy przedtem go tu nie było, i zasiadł na stołku barowym, tuż obok jakiejś ładnej samotnej brunetki (@Saoirse Noelle Horan) obciętej na krótko, bo zamiary miał dziś jasne. Bardzo często zapraszał urokliwe młode kobiety poznane w barach do swojego mieszkania na noc; po epizodzie z małżeństwem nie miał najmniejszej ochoty na stały związek. Miał kota. Halo. Saoirse, co ciekawe, znał już od dawna. Wymieniali się przecież listami, nawet dostał od niej kilka uroczych pamiątek ze Stanów, do których ciągle kleiły mu się palce, bo przecież tęsknił za swoim pięknym domkiem w Oregonie, otoczonym pachnącymi żywicznie świerkami. Przemógł się też, by nie wspomnieć kobiecie o mieszkającej tam rodzinie, bo jeszcze zechciałaby ich, nie dajcie bogowie, od niego pozdrowić. Tak czy siak, teraz przyjaciółki nie poznał, i to ze względu zarówno na długi odstęp niewidzenia, jak i jej nową fryzurę - nowe włosy, nowa ja w końcu. - Nalej mi tych niebieskich łez, dobry człowieku - rzucił do baristy, opuszczając niewielkie ciemne szkła na czubek nosa jak profesor, i zerkając ponad nimi ze zmarszczonym czołem. Łzy Morgany le Fay były tym idealnym drinkiem, który pachniał i wyglądał ekskluzywnie, zauważalnie odmładzał i pokazywał status społeczny pijącego, jak ta kawa w Starbucksie za piętnaście polskich złotych z zieloną syrenką na kubku. Zauważalnie przysunął się do kobiety, dając jej wyzcuć subtelny aromat nie takiej znowu najdroższej wody kolońskiej; od razu dostrzegł jej dojrzały wiek, co w innych wypadkach nie byłoby atutem, dziś jednak miał ochotę na kogoś... doświadczonego. A młódkom często tego brakowało. - Witam panią. Samotna dziś wieczór? - Upił łyk migdałowego, słodkiego płynu, i oparł się swobodnie łokciem o platformę baru, przekładając okulary z ciemnymi szkłami nad czoło. Gdy jednak ujrzał bliżej jej twarz, z jakiegoś powodu wydała mu się znajoma. Przypatrzył się jeszcze bliżej. Zmarszczył lekko dostrzegalnie jedną brew, drink zamarł mu w dłoni. - JEZUS, MARIA! HORAN! - krzyknął w czystym uniesieniu, zaburzając spokój całego lokalu, zanim opanował zaskoczenie. Niebieski płyn naprawdę znalazł się cale od wylądowania na podłodze w odpryskach szkła. Gwałtowne odskoczenie na stołku barowym kobieta mogła spokojnie uznać za faux pas.
Zerknęła na leżącą na blacie gazetę i wystukała równy rytm na brzegu szklanki wypełnionej różnokolorowym drinkiem. Nie podejrzewała, że znalezienie mieszkania może być aż tak trudne. Już dawno doszła do wniosku, że sama z pewnością nie da rady podjąć decyzji. Już podnosiła głowę, by zadać barmanowi kolejne pytanie - ot, okazało się, że to ten typ człowieka, który pomoże nawet z największym problemem egzystencjalnym - gdy usłyszała tuż obok znajomy głos. Mężczyźni, choć niewątpliwie zwracali na nią uwagę, byli teraz ostatnim, czego Saoirse potrzebowała do szczęścia. Z takiego przynajmniej wyszła założenia po ostatnim nieudanym związku; bycie singielką przez półtorej roku powoli wchodziło jej w nawyk. Z szerokim uśmiechem skierowała bystre spojrzenie na delikwenta, który postanowił oczarować ją swoją obecnością, po czym powoli uniosła brew. Tego człowieka przecież nie dało się zapomnieć. Charakterystyczna bródka, błysk w oku i charyzmatyczny ton zapadały w pamięć każdej kobiecie - również pannie Horan. - Warren! - wykrzyknęła radośnie, choć zdecydowanie z mniejszą gwałtownością niż jej barowy towarzysz. Uśmiechnęła się szeroko, z niemałą przekorą, po czym pokręciła głową, starając się okazać, jak bardzo zraniła ją reakcja starego przyjaciela. - Jak zawsze uroczy - parsknęła, odwracając się na krześle w jego stronę. Nie spodziewała się takiej reakcji, nie spodziewała się, że w ogóle go zobaczy. Najwyraźniej pewne przyzwyczajenia nawet po latach zostają bez zmian. - Jeśli powiem, że w istocie dzisiejszy wieczór spędzam w samotności, czy mogę liczyć na drinka? - zapytała, unosząc dłoń i muskając palcami krótkie włoski. Jeszcze kilka miesięcy temu na szczupłe ramiona spływały kaskadami czarne pukle; teraz został im jedynie kolor. - Chyba, że twój okrzyk to oznaka pożegnania? Chcesz uciekać? Nie jestem duchem, jeśli tego się obawiasz - zapewniła, stukając zadbanymi paznokciami o blat. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, nawet w momencie, gdy wyciągnęła rękę w stronę rozmówcy i ujęła jego dłoń - tę, która obejmowała bliski upadku kieliszek. Ze wszystkich osób, które zostawiła w Londynie, jedynie z tym mężczyzną utrzymywała kontakt. Podczas podróży, kiedy poznawała zupełnie nowy świat, stawała się lepszą wersją siebie i spełniała marzenia, pozwoliła sobie na chwilowe odcięcie się od dawnego życia. Wierzyła, że jej młodsza siostrzyczka sobie poradzi, że kuzynostwo w cierpliwości będzie wypatrywało ulubionej aktorki i że wszyscy, na których jej zależy, zrozumieją tak długą nieobecność. Planowała wrócić wcześniej. Zaledwie po kilku występach na większych scenach w Stanach, zatęskniła za domem. Za rodziną, za przyjaciółmi, nawet za byłym narzeczonym, z którym przecież rozstała się w niezbyt sympatycznych okolicznościach. Można by pokusić się o stwierdzenie, że Saoirse próbowała uciec od swojego życia. Od wszystkich zobowiązań, od złożonych obietnic, których nie potrafiła dotrzymać, a w końcu i od świata, który tak doskonale znała. Po trzydziestu latach wreszcie udało jej się rozłożyć skrzydła. I chociaż diametralnie zmienił się również wygląd czarownicy, cała ta podróż wyszła jej na dobre.
Patrzył się na nią trochę tak, jakby była zjawą. Czasami dawał się podobnie zaskoczyć i, podobnie jak teraz, nie maskował swoich uczuć. Nienawidził tego! Lubił być otwarty, szczery w intencjach, nigdy nie kłamał co do tego, czego chciał (chyba, że bardzo tego chciał, a dostać nie mógł, ale to już inna kwestia). Niektórzy lubili cień. Może nie cień - mrok. Owijali się całunem utkanym z czerni, nakładali komicznie i groteskowo powykrzywiane maski, byle tylko nikt nie ujrzał ich prawdziwej twarzy. Trochę ich podziwiał. Bardzo im współczuł. Była też jeszcze jedna pechowa grupa, czyli ci ludzie, których mimika najzwyczajniej w świecie nie była w stanie ukryć emocji. To czyniło ich bezbronnymi, zdanymi na łaskę tych, którzy emocjami i uczuciami kochają się bawić. Grać sobie nimi w bierki. Zręcznymi paluszkami wyjmować po jednym patyczku, czasem po dwóch. Patrzeć, kiedy misterna konstrukcja się zawali. Warren Singer z kolei, jak wynika z przyjętego założenia, że narcyzm to jego główna cecha charakteru, uważał się za kogoś lepszego od obu tych grup. Dobrowolnie wybrał, że będzie się otwierał, że chce ostentacyjnie faszerować kapustę dnia codziennego mielonym mięsem swojej ekstrawertyczności i ryżem teatralnego zachowania, za pomidorową omastę zaś biorąc cięty język i niewybredny humor. Pieprznego posmaczku z kolei nadawały ładne kobiety. - Zależy jak mocną masz głowę, muszę wiedzieć, czy mi się opłaca - oznajmił i puścił jej perskie oko, nadal biegając źrenicami po postaci, która wydawała się być wyrwana z innego wymiaru, nierzeczywista. Nie odwracając od niej twarzy, skinął na barmana. - Kieliszek wina z czarnego bzu - zażądał, rzucając nań spojrzenie kąta oka. - Jest w tobie coś innego. Czyżbyś nieco zmieniła fryzurę? - padło pytanie. Przekrzywił nieco głowę, wnikliwie ją obserwując, jakby rzeczywiście nie mógł się dopatrzeć różnicy. Ruchem nadgarstka zakręcił kieliszkiem, by poczuć unoszący się migdałowy aromat. Nie był to jego ulubiony zapach, ale można przyznać mu jedno z wyższych miejsc, choć nadal kosmicznie daleko od jego amortencji. Nie spodziewał się tego, co nastąpiło; uniósł jedną brew i kącik warg, gdy jej dłoń dotknęła jego dłoni. - Panno Horan, pani się ze mną spoufala - zauważył, a po wyrazie jego twarzy mogła wywnioskować, że w najmniejszym stopniu mu to nie przeszkadza. Poza tym, że teraz, aby upić łyka "łez", musiał objąć jej nadgarstek drugą dłonią i wszystko to razem podnieść do ust, co też niezwłocznie uczynił. Mocny, niebieski alkohol przyjemnie zaczął rozsupływać jego umysł. - Hm... mam wrażenie, że jesteś mi winna kilka zdrowych akapitów opowieści. Co cię przygnało z powrotem? Stęskniłaś się za kolonizatorską społecznością? Myślałem, że Hollywood cię pochłonie, to los, który często się przytrafia dobrym aktorom - Taki komplement jej sprzedał, a co! Niech się kobitka uśmiechnie na szczerość z ust mężczyzny z dolną wargą upapraną niebieskimi kropelkami drinka. Był gotów posłuchać jakichś historyj z wielkiej Ameryki, bądź co bądź, to tam był jego homeland i Alma Mater, a także niezastąpione Dunkin' Donuts na każdym kroku, w tym jedne należące do jego rodzicielki, skrywające pod sobą magiczny sklepik pełen zakazanych dóbr...
- Miło, że zauważyłeś! - Trudno byłoby przejść obok tej zmiany obojętnie. Niegdyś bujne, czarne loki sięgały Saoirse aż do pasa. Aktualnie został im tylko kolor i trwałość, bo pomimo upływu lat pozostawały tak samo silne i miękkie w dotyku. - Za to ty, Warrenie, prezentujesz się tak samo olśniewająco. Zastanawia mnie, czy to nowa kuracja eliksirowa czy czas po prostu się ciebie nie ima? - Skoro już tak zasypywali się komplementami, panna Horan nie chciała być gorsza! Bo nie da się ukryć, że jak na czterdziestolatka, Singer trzymał się zadziwiająco dobrze. - W zasadzie... jestem ci winna dużo więcej niż opowieści. Przywiozłam wiele pamiątek, mam też drobny prezent dla ciebie, ale... - Saoirse puściła dłoń Warrena i nim mężczyzna zdążył zareagować, zacisnęła palce na trzymanym przez niego kieliszku. Bez pytania, nie oczekując pozwolenia, upiła łyk wina, przymykając przy tym oczy. Tęskniła za tym smakiem, bo przez cały okres nieobecności odmawiała sobie alkoholi. Trudno powiedzieć, w jakim stanie będzie jej organizm i biedna głowa po nagłym szoku procentowym. - Obawiam się, że nie mam go dzisiaj przy sobie. Zdaje się, że będziesz musiał odwiedzić mnie w mieszkaniu - mruknęła z delikatnym, może zbyt figlarnym uśmiechem, ale... tak bardzo stęskniła się za tym charyzmatycznym człowiekiem! Był nie tylko wspaniałym przyjacielem i wielkim wsparciem, ale i nieopisaną pomocą w planowaniu wyprawy życia. To dzięki niemu tak wiele nauczyła się o Ameryce zanim zawitała na wschodnim wybrzeżu. To dzięki niemu wiedziała, jakie miejsca zwiedzić, dokąd się udać, by nie żałować ani jednego dnia spędzonego w tym pięknym, tajemniczym świecie. I chociaż jej doświadczenie z podróżowaniem jest znacznie mniejsze niż Warrena, zaczęła stawiać małe kroczki i uczyć się poznawać życie. Teraz, po trzydziestce, nadeszła ku temu idealna okazja. - Oczekiwałeś, że tam zostanę? - zapytała, unosząc brew. Nie sądziła co prawda, że witać ją będą z fajerwerkami, mnóstwem pluszowych zabawek i balonami w kształcie serduszek, na których byłoby wypisane jej imię, ale lubiła zakładać, że nie tylko ona tęskni za bliskimi. - Stany to... to naprawdę coś. Zakochałam się w Hollywood, masz rację, ale to nie był mój dom. - Przeniosła spojrzenie na wino, sunąc palcem po brzegu kieliszka. Podczas przeżytych przygód doszła do wniosku, że każdy człowiek ma swoje miejsce w świecie. Takie, do którego wraca zawsze, bez względu na okoliczności. Takie, które wita go z uśmiechem, obejmuje ciepłymi ramionami i obiecuje, że zapewni dobry byt. Lubiła sądzić, że odnalazła to wszystko w Londynie. Z siostrą, niegdyś z mężczyzną, którego kochała na zabój, z młodszym bratem i planami na przyszłość. Teraz... teraz Wyspy wydawały się tylko przystankiem. Dłuższym, podczas którego panna Horan nabierze energii, by znowu wyruszyć na podbój świata. - Chociaż poznałam tam naprawdę cudownych ludzi, którzy pomogli mi rozwinąć skrzydła i - tutaj uniosła dłoń, machając nią w okolicy włosów, jakby chciała zwrócić na nie szczególną uwagę - pokazali, że mogę się zmienić, to wciąż tęskniłam za wszystkim, co mnie tutaj kiedykolwiek spotkało. Włączając w to nawet ciebie - zażartowała, uśmiechając się szerzej, bo tak wielką przyjemność sprawiało jej dokuczanie starszemu przyjacielowi! - Podejrzewam, że i ty nie próżnowałeś w czasie mojej nieobecności! Śmiało, opowiadaj. Czy dostanę w najbliższym czasie zaproszenie na ślub? - Och, życzyła mu szczęścia, miłości i wszystkiego, co najlepsze, podobnie jak sobie, ale... każde z nich mimo upływu lat wciąż pozostawało samotne. Saoirse nie liczyła tych jednodniowych związków Warrena, z których jedyne, co mogło wyjść, to choroba weneryczna lub w najgorszym wypadku dziecko. Pragnęła stałości, niegasnącego uczucia i nadziei na lepszą przyszłość. Wciąż szukała tego jedynego (lub - jak okazało się w Stanach - może tej jedynej), który zabrałby od niej bagaż trosk i był nie tylko świetnym kochankiem, ale i przyjacielem.
Uniósł brew, ściągając swoją twarz w jednym z bardziej warrenowych grymasów, a był to grymas wyrażający jednocześnie politowanie i odczucie połechtania swego ego. Chciałbym, Horan, chciałbym jak diabli. Niestety, zegareczki tykają we wspólnym rytmie od zarania dziejów i tykać będą, a Singer będzie tykał razem z nimi aż zwiędnie i skruszeje jak liść jesienią. Pocieszające jest, że dotyczy to każdego - prędzej czy później - o ile nie zerwie go wcześniej z gałązki natrętny dzieciak. Spodobała mu się własna metafora. Czyż los nie powinien być personifikowany przez pulchnego dziewięciolatka, nie do końca świadomego konsekwencji własnych działań, a jednak mającego bezgraniczną niemal władzę nad drzewkiem, obok którego stoi? Z lekkim uśmiechem przysunął kielonek z winem w jej stronę; w końcu dla niej go zamówił, sam stronił od roztworów o niższym stężeniu alkoholu niż, powiedzmy, trzydzieści procent. Dlatego łezki były mu tak drogimi, poza, oczywiście, samym kozackim wyglądem i cudną wonią. - Czy ty mi coś proponujesz? Zazwyczaj, gdy wchodzę komuś do mieszkania, zostaję tam długo, więc przemyśl to. - Przekrzywił głowę, udając, że rozpracowuje, co kobieta mówi. Faktem jest, że kiedyś spędzili ze sobą mnóstwo czasu, on mógł nawet powiedzieć, że spędził z nią więcej czasu niż z własną byłą żoną, chociaż żadne romantyczne relacje ich nie łączyły. - Miałem szczerą nadzieję, że nie, ale wiem z doświadczenia, jak amerykański sen rzuca się na mózg - zakląskał językiem, na udobitnienie swoich słów. - Nawet mnie? Cóż za zaszczyt, że tak odcisnąłem się w twoim życiu - parsknął i pociągnął spory łyk, osuszając kieliszek i skinął na barmana po dolewkę. Miał ogromną ochotę nakazać zamianę drobnego naczynka na karafę. - Ominęło cię zaproszenie na rozwód, moja droga, a impreza była wyśmienita i nie są to puste słowa. - Nie zasępił się, mówiąc to, a nawet delikatnie roześmiał. Nie był typem sentymentalisty i nie wracał często do przeszłości. Nie przechowywał kartek urodzinowych, pocztówek ani listów. Jedynymi papierami, które trzymał blisko, zamknięte bezpiecznie w folderach, były faktury, paragony, odpis aktu zgonu jakiegoś wujka piąta woda po kisielu. I mnóstwo dokumentów sądowych. Nuda. - Wygląda na to, że ostatnio przysiągłem wierność pracy, a nie było to przed ołtarzem, lecz przed moimi klientami. - Wzruszył ramionami. Związki zaczęły go męczyć. Ludzie nieustannie zawodzili, zdradzali, znikali. Psuli jego nastrój i sprawiali, że nie mógł skupić się na pracy, a w jego przypadku to skupienie było bardzo potrzebne, bo przecież na co komu roztargniony prawnik? Gorszy jest tylko roztargniony kardiochirurg.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy wyszli z Olivią z imprezy, przez dłuższą chwilę nie wypowiedział ani słowa. Zapalił zamiast tego papierosa i czuł, jak zaczyna się uspokajać. Dopiero, gdy zgaszony pet leżał już na ziemi, Max postanowił się odezwać. -Wejdziemy? - Wskazał na pub, przed którym właśnie stali. Przepuścił Callahan w drzwiach i wszedł za nią do środka. Większość stolików była pusta. Zajęli miejsca i Max podszedł do baru. Liczył na łut szczęścia i spróbował zamówić sobie szklankę ognistej whisky. Chociaż raz, coś mu dzisiaj wyszło i barman musiał uznać, że Solberg wygląda na pełnoletniego bo bez pytania zrealizował jego zamówienie. Ślizgon często słyszał, że wygląda na starszego niż rzeczywiście jest, co nie raz wykorzystywał. Zamówił także piwo kremowe dla Oliv, zapłacił i wrócił z trunkami do stolika. Wziął porządnego łyka swojego napoju i spojrzał na dziewczynę. -Teraz chyba już nie mam wyjścia i muszę Ci o wszystkim powiedzieć. - Westchnął głęboko. Nie spodziewał się, że to wszystko tak się dzisiaj potoczy. To miała być zwykła impreza urodzinowa. -Nie chciałem Cię w to mieszać, nie chciałem nikogo w to mieszać dopóki sprawa się nie wyjaśni do końca. - Zawsze ciężko mu było mówić o rzeczach, które głęboko go dotykały, a ta z całą pewnością taka była. Palcami lewej dłoni gładził brzeg swojej szklanki, a drugą trzymał zaciśniętą w pięść na stoliku. -Jakiś czas temu dostałem list, który sugeruje, że mogę być bratem Flory. - Myślał, że już się pogodził z tą sprawą, ale w tej chwili, czuł jak to wszystko uderza go od nowa. Jego poczucie przynależności do jakiejś rodziny zawsze było w nim słabe i teraz, gdy już zaczynał czuć się członkiem jego rodziny zastępczej, okazało się, że znów nie wie kim tak naprawdę jest i kogo może nazywać prawdziwą rodziną. -Gdy się o tym dowiedziałem straciłem kontrolę i.... - Odwrócił wzrok, kierując spojrzenie na swoją szklankę. -Powiedzmy, że wywiązała się z tego nieprzyjemna sytuacja. - Dokończył i upił kolejny łyk. Nie wiedział w jak duże szczegóły powinien się wdawać. Nikomu nie powiedział, że to Lennox go tak urządził i przez niego wylądował w skrzydle szpitalnym.
Z każdą kolejną minutą wydawało się, że Olivia wie znacznie mniej, a wszystko stawało się coraz bardziej zagmatwane. Dlatego po ataku Lennoxa, kiedy Solberg zaproponował, by opuścić imprezę, zgodziła się bez wahania, gdyż powietrze wokół było zbyt gęste, a nastroje już nie tak przyjemne. W ciszy przemierzali alejki, idąc ramię w ramię, a Oli nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć. Właściwe to brakowało jej słów, by opisać to, jak bardzo było jej przykro z nieudanej próby ocieplenia relacji Maxa z Florą (wyszło na odwrót). Stanęli pod jednym z pubów, do którego weszli. Callahan, jak nigdy nie do końca wiedziała, jak powinna się zachować, dlatego po prostu zajęła miejsca przy jednym ze stolików, mając chwilę na wytchnienie oraz zebranie myśli. Zastanawiała się od czego powinna zacząć, bo każde zdanie, jakie udawało jej się ułożyć w głowie brzmiało protekcjonalnie. Na szczęście, gdy Max wrócił z napojami jako pierwszy zabrał głos. W milczeniu, sącząc powoli piwo kremowe słuchała tego, co ma do powiedzenia, niebieskie tęczówki wpatrywały się intensywnie w postać Ślizgona. Im więcej mówił, tym gorzej Olivia się czuła, dała chwilę; szok, niedowierzanie, strach i coś na kształt złości przemknęły przez twarz brunetki. Nieśmiało wyciągnęła w jego kierunku dłoń, opuszkami palców dotykając jego skóry. - A masz pewność, że ten list jest prawdziwy? Właściwe macie jakiekolwiek powody by sądzić, że jest to możliwe? - pierwsze pytania popłynęły z ust Gryfonki, chociaż miała ich o wiele więcej. W dodatku wciąż jeszcze nie usłyszała opowieści dotyczącej blizny na jego piersi. Widziała, jak wiele wysiłku kosztuję go wyznanie tego wszystkiego, a fakt, że to właśnie jej postanowił o tym powiedzieć znaczył dla niej naprawdę wiele. W lekkim zdenerwowaniu przeczesała palcami włosy. - Co masz na myśli mówiąc nieprzyjemna sytuacja? - zapytała, poprawiając się na barowym krześle, zakładając nogę na nogę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, że właśnie zaczynał opowiadać dziewczynie całą tę historię było dla niego ciężkie i nie do końca rozumiał, dlaczego to robi. Zwykle nie dzielił się rozterkami i próbował wszystko jakoś ogarnąć sam. W pewien sposób jednak Olivia została w to wplątana. Można by powiedzieć wręcz, że sama się wplątała w tę sytuację. Nieświadomie i z głupiego powodu, ale jednak. Max patrzył na kalejdoskop emocji na twarzy dziewczyny i nie wiedział, co powinien mówić dalej. Ile szczegółów tamtej sytuacji powinien jej podać. Ufał jej to akurat nie było problemem. Gorzej z zaufaniem do samego siebie. No i nie wiedział, jak Callahan zareaguje na jego niezbyt przyjemną historię. Z tej strony jeszcze chłopaka nie znała. Do tego jeszcze ta historyjka o pchnięciu nożem... -Zbyt wiele elementów do siebie pasuje. Moja matka była... - Zatrzymał się na chwilę szukając w miarę miłego słowa na swoją rodzicielkę. -...specyficzną kobietą. Wszyscy wiedzieli, że nie jestem dzieckiem jej męża tylko jakiegoś przypadkowego Hiszpana. Do tego w liście padły informacje, które byłyby zbyt dużym przypadkiem, gdyby ktoś próbował to zgadnąć. - Ciężko było mu pogodzić się, że to wszystko może być prawdą, ale z drugiej strony miało to zbyt duży sens, jak na zwykły żart i zgadywankę w ciemno. -Czekam, aż Flora napisze do ojca i to wszystko potwierdzi. - Nie chciał pośpieszać puchonki. Wiedział, że dla niej też nie była to łatwa sytuacja. Może nawet bardziej niż dla Maxa. On był przyzwyczajony do tego typu numerów w życiu, a on a przecież wychowywała się w domu pełnym miłości i szczęścia. Gdy poczuł, jak gładzi jego skórę, chwycił jej rękę wolną dłonią. Potrzebował teraz tego ciepła szczególnie, że nie wiedział, czy Olivia zaraz nie zmieni o nim zdania. Przez chwilę nie odpowiadał na jej pytanie, a gdy w końcu się odezwał, ostrożnie warzył każde słowo wychodzące z jego ust. -Flora miała to nieszczęście, że ją spotkałem zaraz po otrzymaniu listu.Nie byłem wtedy sobą, emocje wzięły nade mną górę. Zacząłem na nią krzyczeć i.... Skończyłem z wstrząśnieniem mózgu, złamanym nosem i sporą utratą krwi. - Przed oczami zaczęły mu się przewijać wspomnienia z tamtego dnia. Czuł każde uderzenie, jakie zadał mu Lennox i widział przerażoną twarz Flory, która próbowała ich powstrzymać. Niestety na darmo. -Widzisz Oliv... Są takie moje twarze, których nie znasz i raczej nie chcesz poznać. Podobnie było z tą cholerną blizną... - Nie można było powiedzieć, że Felix miał problemy z gniewem i agresją. Takie napady nie zdarzały mu się często, ale jednak się zdarzały. Zazwyczaj wtedy, gdy targały nim emocje, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Starał się zachowywać spokój, ale czuł jak wspomnienia z tego dnia przejmują nad nim kontrolę. Chwycił mocniej dłoń gryfonki, aby zapobiec drżeniu własnej, a zamiast w jej piękne oczy wpatrywał się ciągle w bursztynowy płyn, który w zawrotnym tempie ubywał z jego szklanki.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia należała do osób, które rzadko kiedy mieszały się w sprawy innych ludzi, jeśli ktoś jej o to nie poprosił. Dlatego sama była bardzo zaskoczona swoim zachowaniem na imprezie, kiedy to bezceremonialnie, nie bacząc na protesty Maxa i z zaciętą miną stanęła przed obcą sobie osobą zwyczajnie ją pouczając. Wiedziała, że nie miała do tego prawa, a jednak świadomość tego nie zatrzymała jej w zrobieniu głupoty. Z każdą upływającą minutą ciszy między nimi, Callahan była coraz bardziej na siebie wściekła i wątpiła w to, że Solberg wobec niej nie ma podobnych odczuć. Z tego powodu nie skomentowała szklanki ognistej, którą zamówił sobie w barze. Z każdym kolejnym słowem wypowiadanym przez Ślizgona Oli miała coraz większy mętlik w głowie, już nie wspominając o tym, jak wiele emocji w jednej chwili zawładnęło jej ciałem. Przymknęła na chwilę powieki, próbując poukładać sobie wszystko w głowie, z wypowiedzi chłopaka stworzyć pełen obraz sytuacji, która wydawała się być bardzo nieciekawa. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, co musiał czuć, gdy dostał wówczas list, jego rzeczywistość na nowo została wywrócona do góry nogami, zaś poczucie przynależności znowu zbesztane. Zastanawia się, dlaczego wcześniej nie dostrzegła, że w jego życiu dzieje się coś tak ważnego, jakim cudem jej to umknęło? Wzięła głębszy oddech słuchając odpowiedzi bruneta, który zakwestionował możliwość pomyłki. Jeśli w takim razie to wszystko było prawdą, to Max miał rodzinę, taką z którą łączyły go więzy krwi. Tylko czy ta informacja była dla niego radosną nowiną? Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. - Więc jeśli to prawda… nie wyglądasz jakby cię to uciszyło - zauważyła, patrząc w jego niebieskie oczy. Oczywiście rozumiała, że i Florze nie było łatwo z tym, co nagle na nich spadło, ale z drugiej strony nie rozumiała, dlaczego dziewczyna nie chce wyjaśnić tego, jak najszybciej. Życie w niewiedzy (bo w końcu wciąż nie mieli pewności) było straszniejsze i bardziej destrukcyjne niż próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Ich życie - tak samo Flory, jak i Maxa - właśnie zostało wywrócone do góry nogami, a Olivia odnosiła wrażenie, jakby Puchonka miała to wszystko gdzieś. Przecież to do niej należał teraz kolejny krok, którego brunet nie mógł wykonać, będąc całkowicie zdanym na łaskę dziewczyny. Sama myśl o tym wywołała u Olivii niepohamowaną złość wymierzoną w osobę Flory, a jednocześnie okrutne poczucie niesprawiedliwości. Kolejne słowa Solberga jedynie podsyciły negatywne emocje, zacisnęła mocniej palce na jego dłoni, nie mogąc powstrzymać fali złości, która niczym trucizna rozlała się po drobnym ciele brunetki. - Jak to z wstrząśnieniem mózgu, złamanym nosem i sporą utratą krwi?! - wyrzuciła z siebie znacznie głośniej niż zamierzała, robiąc się czerwona na buzi. - Chcesz mi powiedzieć, że ona ci to zrobiła? - zapytała, wracając do naturalnego tonu głosu, jednak trudno było jej ukryć przejęcie całą tą sytuacją. O ile o Puchonce nie miała żadnego zdania, teraz jawiła się jej jako naprawdę zła osoba, aż ciężko było uwierzyć, że Max może być z nią spokrewniony. Nagle głos Ślizgona stał się niepewny, jego ton przybrał dziwny wydźwięk, którego nigdy nie słyszała, lecz największym zaskoczeniem było dla niej to co powiedział; rozdziawiła subtelnie usta, patrząc na niego z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy. Niepewnie rozłączyła ich dłonie, by sekundę później swoją ułożyć na policzku chłopaka. - Ale… Ale ja chcę poznać każdą twoją twarz, Maximilian - oznajmiła ciepło, używając jego pełnego imienia by miał pewność, że mówi poważnie. Miała wrażenie, że między nimi nawiązała się więź, którą ona bardzo chciała rozwijać; była nawet gotowa powiedzieć mu o sobie znacznie więcej niż komukolwiek innemu, ale i o nim chciała dowiedzieć się, jak najwięcej. - Więc powiedz mi tyle ile chcesz. - dodała, nie chcąc naciskać. Zabrała dłoń z jego twarzy, obejmując palcami swój kufel, gotowa by usłyszeć całą historię.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie był na nią zły. Nie miała w końcu prawa wiedzieć, co się wydarzyło, chociaż mogła posłuchać jego prośby, by tego nie robiła. W tej chwili Solberg był po prostu zmęczony. Chciał żeby Flora napisała do ojca i wyjaśniła tę chorą sytuację, ale też wiedział, że nie powinien jej poganiać. Najbardziej wkurwiał go Zakrzewski, który za bardzo się w to angażował, chociaż ta sprawa nie miała z nim nic wspólnego. Max nie rozumiał jego dzisiejszego zachowania na imprezie. Dla Solberga Zakrzewski odegrał już swoją rolę i mógł się serdecznie pocałować w dupę i odpierdolić. Widział, jak Oliv próbuje przyswoić informacje, które wypływały z jego ust. Trochę zaczynał żałować, że w ogóle ją w to wtajemnicza, ale było już za późno. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna dotrzyma obietnicy i nie będzie się w to mieszać. -To nie tak, że nie chciałbym Flory jako siostry. Po prostu myślałem, że wraz ze śmiercią mojej matki moje problemy rodzinne się skończyły. Niestety się pomyliłem. - Może nie zabrzmiało to miło w stosunku do rodzicielki Solberga, ale taka była prawda. Mimo miłości, jaką darzył kobietę, nie zamierzał udawać, że była idealną matką. Od początku nie ułatwiała mu życia i nawet po śmierci musiała namieszać. Na słowa gryfonki sugerujące, że to Flora pobiła Felixa, chłopak szczerze się zaśmiał. -Jasne. Wyobrażasz sobie tego drobnego skrzata z taką parą w piąstkach? - Widok agresywnej Flory był jednocześnie zabawny jak i trochę przerażający. Mimo wszystko była to dla Solberga czysta abstrakcja. -Na szczęście pojawił się jebany rycerz, który ją przede mną uratował. - Na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmiech. Wizja Zakrzewskiego w lśniącej zbroi i na białym rumaku była jeszcze bardziej nieprawdopodobna niż Flora, która rzuca się na kogoś z nożem. -Uważaj czego sobie życzysz. To naprawdę nie jest dobry pomysł. - Tego mu jeszcze brakowało, żeby Olivia ujrzała go podczas napadu szału. Wystarczyła już jedna taka szopka, nie potrzebował w tej chwili więcej akcji tego typu. Zależało mu na ich relacji i nie chciał jej psuć przez coś tak infantylnego i głupiego. Zresztą, nie wiedział, czy Oliv byłaby tak skłonna mu wybaczyć, gdyby coś takiego zrobił. -Podczas jednych wakacji wpadłem na genialny pomysł podpalenia szopy z kumplami . Każdy z nas był przekonany, że jest pusta. Chyba domyślasz się w jak dużym błędzie byliśmy? - W gryfonce było coś, co sprawiało, że Max potrafił się otworzyć. Jedyne czego się bał to jej reakcji i tego, że może się od niego odsunąć. -Gdy usłyszeliśmy wołanie o pomoc uciekliśmy z miejsca zdarzenia. Kumpel zaczął mnie obwiniać, zaczęliśmy się bić. Nie miałem pojęcia, że ma przy sobie nóż, dopóki nie poczułem, jak mi go wbija... - Wywalił to z siebie prawie na jednym oddechu. Nie patrzył na nią. Nie chciał widzieć zawodu w jej oczach. Wolał patrzeć w swoją whisky. Ona nie oceniała.
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pią Maj 01 2020, 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Max miał to do siebie, że wiele emocji ukrywał za szerokim uśmiechem czy też słowami przepełnionymi żartami, z tego powodu Olivii niezwykle ciężko było ocenić, co w danym momencie chłopak czuje; sądziła, że jest zły, a tak naprawdę był po prostu zmęczony całą sytuacją i ciężko byłoby go za to winić. W dodatku sądziła, że chłopak nie czuje się dobrze z tym, że nie tylko ona postanowiła się wtrącić, ale również Lennox. Byli przecież obcymi i żadne z nich, niezależnie od tego jak blisko byli w relacjach z nimi nie powinni się mieszać. Do Gryfonki dotarło to dopiero po tym, gdy Ślizgon wyjaśnił jej całą sytuację, która była zgoła odmienna od tego, co kotłowało się w jej myślach wcześniej. Uniosła kąciki ust w subtelnym uśmiechu widząc, jak w jego niebieskich tęczówkach pojawia się coś na kształt niepewności czy może nawet przygnębienia. Czyżby w momencie, kiedy jej o tym mówił już tego żałował? Myśl ta w umyśle dziewczyny pojawiła się mimowolnie i nagle, zaburzając spokój, który w przypadku ich relacji odczuwała. Zachwiała na ułamek sekundy wiarę, że wtedy w parku nawiązała się między nimi więź, którą doskonale czuła przy każdym okazanych jej geście. - Czekaj - powiedziała wyciągając w jego kierunku dłonie, które ułożyła po środku stołu. - Czyli dla ciebie problemem nie jest to, że nagle możesz mieć siostrę, a sam fakt, że dowiadujesz się o tym w tak inadekwatny sposób? A co o tym wszystkim myśli Flora? - pytanie za pytaniem opuszczało malinowe usta Oli, jednak w tonie jej głosu nie było żadnej nachalności. Jeśli Ślizgon nie chciał, mógł przemilczeć odpowiedzi, ona była w stanie to zrozumieć. Niemniej w taki sposób próbowała wczuć się w jego sytuację i zrozumieć jego tok myślenia. Wiadomo, że nie było to łatwe, jednak też nie nieosiągalne. Brunetka westchnęła cicho, choć nie miała zamiaru oceniać podejścia chłopaka do jego mamy. Wiedziała już, że w życiu nie miał łatwo, z doświadczenia wiedziała również, że nie wszyscy rodziciele nadają się na rodziców; tak było w jej i Maxa przypadku. Różnica między nimi polegała na tym, że ona w przeciwieństwie do chłopaka wiedziała na czym stoi, mimo wszystko miała pewność kim jest, a on? Wydawało się, że powoli zaczyna się z tym godzić, a tymczasem od losu otrzymał kolejny cios. Zmarszczyła czoło słysząc jak w ciężkim od wyznań powietrze nagle rozbrzmiewa szczery śmiech Ślizgona. Wydęła w zabawny sposób usta, zaciskając palce na zimnym kuflu, skonfundowana jego zachowaniem. Dopiero kiedy zabrał głos i wyjaśnił, z rozbawieniem uderzyła otwartą dłonią w czoło. - A więc to ten Lennox cię tak urządził? - zapytała dla pewności, a kiedy brunet skinął potwierdzająco głową mimowolnie zacisnęła dłoni w piąstki. - Powinnam była potraktować go jakimś zaklęciem - oznajmiła z zaciętym wyrazem twarzy, bardzo poważnie. Nie omieszkała przy następnej, nadarzającej się okazji odpłacić chłopakowi. Ogólnie Callahan nie była mściwa, ale Lennox powinien dostać za swoje. -Zgłosiłeś gdzieś to pobicie? - popatrzyła na niego pełna nadziei, choć podświadomie czuła, jaka będzie odpowiedź na to pytanie. Najbardziej zmartwił a zarazem rozzłościł ją fakt, że Flora która była tam obecna nie zrobiła nic, by powstrzymać Zakrzewskiego, a przecież byli razem, mimo to pozwoliła, by ten wręcz skatował Maxa, jej brata. To wcale dobrze nie świadczyło o dziewczynie, w tym momencie Olivia straciła do niej resztki jakiejkolwiek sympatii, które swoim niewinnym wyglądem budziła, jeśli nie szacunek. Wywróciła oczami na jego kolejne słowa. Czy on naprawdę sądził, że Olivia nie zdawała sobie sprawy z tego, że niektóre życzenia mogą mieć wysoką cenę? - Tak, jak niezbyt dobrym pomysłem jest rozbieranie się na imprezie - odparła, nawiązując do jego jakże irracjonalnej chęci pływania w wodzie, która pojawiła się po spożyciu magicznego piwa. Może nie było to zbyt dobre porównanie, jednak kąciki ust Solberga drgnęły delikatnie, co wywołało śmielszy uśmiech u Oli. Popatrzyła na niego niebieskimi oczami, dając mu swoim spojrzeniem do zrozumienia, że gotowa jest usłyszeć, co ma do powiedzenia. By odeszła musiałby dać jej milion powodów ku temu, ale nie był takich których nie byłaby w stanie znieść. Nie ważne co by się tak naprawdę działo, brunetka zamierzała zostać, bo zwyczajnie jej zależało nawet jeśli nie byłaby w stanie powiedzieć tego na głos. Z resztą, dla niej ważniejsze od słów były czyny, dlatego uparcie wciąż tkwiła na barowym stołku. Z trudnością przełknęła wielką gule w gardle, która pojawiła się wraz z wyznaniem Ślizgona. Na chwilę uciekła wzrokiem w kierunku drzwi, nad którymi zawieszony dzwonek dał znać, że ktoś właśnie przekracza próg pubu, choć tak naprawdę nie to zwróciło uwagę dziewczyny. W jej oczach pod naporem wszystkich emocji jakie czuła zebrały się łzy - objaw słabości, którego nie chciała pokazywać Maxowi. Trwała w ciszy, niezdolna do wypowiedzenia chociażby słowa, klatka piersiowa Oliv unosiła się i opadała kiedy robiła to coraz głębsze oddechy, by zwyczajnie się uspokoić. Wizja wydarzenia z przeszłości, w której Max brał udział mimowolnie pojawiła się jej przed oczami. Zacisnęła dłonie mocniej na zimnym szkle, które nagle pękło; nawet nie wiedziała, że ma w sobie tak dużo siły. Przestraszona odsunęła się gwałtownie czując jak drobinki szkła boleśnie wbijają się w jej skórę. - To… to nic takiego, zaraz posprzątam - powiedziała, wciąż zdziwiona własną reakcją, biorąc drżącymi i krwawiącymi dłońmi kilka serwetek, próbując zebrać w całość większe odłamki szkła. Zupełnie zapomniała, że może użyć do tego różdżki.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia, jakie wątpliwości narodziły się w głowie Oliv. Z jego perspektywy, jego zdolność do wyznania jej swoich emocji i wątpliwości była oznaką, że relacja z gryfonką jest dla niego naprawdę ważna. Nie byłby w stanie przeprowadzić takiej rozmowy z każdym. Jej westchnienie na tekst o zmarłej matce, kąciki jego ust lekko się uniosły. Wiedział bardzo dobrze, jak to wygląda, ale kobieta też nie była święta. Po kimś w końcu Max musiał mieć swoją ciemną stronę. Dzięki niej nauczył się jednak radzenia sobie w wielu nieprzyjemnych sytuacjach. A może, trzeba powiedzieć że przez nią? Zależało to wszystko od punktu widzenia. -Nie wzdychaj tak. Moja matka od zawsze była spisana na straty. Mimo to, kochałem ją w jakiś sposób. - Jej śmierć nie zdziwiła Maxa, ale nie potrafił przyjąć tej wiadomości obojętnie. Długo nie mógł się z tym pogodzić. Z tył€ głowy jednak wciąż pojawiała się myśl, że może teraz, jego życie przybierze spokojniejszy bieg. Jak widać kolejny raz się mylił. -I tak i nie. Sposób przekazania mi tej informacji może nie był najlepszy, ale chyba po prostu wolałbym, żeby moje życie było trochę nudniejsze. Naprawdę nie potrzebuję tego rodzaju dramatów. - Bez względu na to, czy jego siostrą miała być Flora, czy kto inny, zapewne zareagowałby tak samo. Gdy Olivia zapytała wprost, czy to Lennox go tak urządził, nie powiedział nic. Skinął tylko potwierdzająco głową. Była jedyną osobą, która o tym wiedziała. -Obiecałaś, że nie będziesz się mieszać. Zakrzewski jest niebezpieczny, nie chcę żeby coś Ci się stało. - Wyzywająco spojrzał jej w oczy. Nie żartował. Gdyby Oliv wpakowała się w tę chorą sytuację, były na nią wściekły. Nie ze względu na to, że się wtrącała, ale ze strachu, że coś jej się stanie. -Proszę... - Dodał już nieco delikatniej i ciszej. -Musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz. - Nie chodziło o to, że chciał bronić Lennoxa. Zdecydowanie miał go głęboko w dupie. Jednak Max miał wrażenie, że Florze zależy na starszym ślizgonie i nie chciał sprawiać jej kolejnej przykrości. -Nie musiałem zgłaszać. Whitehorn znalazła mnie i Florę nieprzytomnych w kuchni i posłała sowę do Dear. - Gdyby nie interwencja Perpetui, Max w życiu by nie zgłosił tej sytuacji. Była to jego sprawa i na dodatek dość prywatna. Nie widział potrzeby mieszania w to osób trzecich. -Akurat rozbieranie się na imprezie, nie jest aż tak szalonym pomysłem. - Puścił jej oczko. Widział, jak jej wzrok uciekał w stronę jego klatki piersiowej w domu puchonek. Poza tym, na pewno było to mniej niebezpieczne niż informacje, jakie miał jej za chwile przekazać. Widział, jak teraz jej wzrok ucieka w stronę drzwi. Nie dostrzegł łez w jej oczach. Myślał, że dziewczyna chce uciec. Nie zatrzymywałby jej. Nie miał prawa. -Jeżeli chcesz wyjść, zrozumiem. - Zanim jednak dziewczyna coś odpowiedziała, usłyszał dźwięk pękającego szkła. Z przerażeniem zobaczył krew na ręce Oliv. -Chłoszczyść - Mruknął pomagając jej w zbieraniu odłamków. Gdy szkło już zniknęło, objął swoimi rękoma jej dłonie. -Pozwól, że pomogę. - Zamoczył palce w szklance z Ognistą i skropił rany Olivii w celu odkażenia ich, a następnie przez serwetkę delikatnie wyciągnął znajdujące się tam drobinki szkła. Na koniec podał jej kawałek chusteczki, aby przycisnęła krwawiące miejsca.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Olivia nie wątpiła w to, że w pewien sposób jest dla Ślizgona ważna, niemniej jednak w żadnym stopniu nie zmieniało to faktu, że w sprawy rodzinne nie powinna się mieszać - nie dotyczyły one dziewczyny, ani też Lennoxa. Było to coś, co Max musiał rozwikłać i wyjaśnić tylko i wyłącznie z Florą, osoby trzecie były w tym wszystkim po prostu zbędne, wprowadzały niepotrzebny zamęt w już i tak mocno zagmatwanej sytuacji. Oczywiście brunetka w żadnym razie nie zamierzała negować podejścia chłopaka do jego rodzicielki, sama czasem traktowała swoich rodziców w krytyczny sposób - oczywiście w odczuciu innych, którzy nie znali całej prawdy, rozumiała jego sytuację, jednak nie potrafiła powstrzymać westchnięcia, które mimowolnie opuściło usta; dziwnego, trochę jakby nie na miejscu. - To nie tak. - pospieszyła z wyjaśnieniami chwytając jego dłoń - Po prostu poniekąd rozumiem, jak ciężko ci było, a teraz wcale nie jest łatwiej, choć bardzo chciałeś wierzyć w to, że w końcu znalazłeś swoje miejsce na ziemi, ale jeśli chcesz to, to przy mnie zawsze będziesz miał miejsce i możesz zawsze na mnie liczyć - powiedziała, obdarzając go jednym ze swoich najbardziej uroczych kiedy to policzki dziewczyny uniosły się delikatnie do góry, a w niebieskich tęczówkach pojawiał się tajemniczy, lecz przyjazny błysk. Z każdą kolejną informacją, która w przypadku tej właśnie rozmowy stanowiła jeden z elementów układanki, tworzącej całość Oli odczuwała coraz większą niechęć wymierzoną nie tylko w osobę Lennoxa, który jawił się jej niczym wariat oraz oprawca, ale również Florę, bo to ona musiała mieć jakąś "władzę" nad swoim znajomym, przyjacielem czy chłopakiem. Słysząc prośbę bruneta mocniej zacisnęła palce na jego dłoni, lecz sekundy później rozluźniła uścisk, dając tym samym za wygraną. - Dobrze, nie będę się mieszać w TĄ sytuację - powiedziała patrząc mu prosto w oczy i wiedziała, że tej obietnicy nie może złamać, nie znaczyło to jednak, że…. [b b] - Ale jeśli nadarzy mi się okazja, oczywiście w innych okolicznościach, bym mogła mu dopiec lub zaszkodzić, to nie będę się przed tym powstrzymywać [/b] - dodała podstępnie. Max nie znał jej jeszcze z tej strony, jednak Oli potrafiła być naprawdę przebiegła, ale przede wszystkim chciała chronić osoby na których jej zależało, a Ślizgon zaliczał się do tej grupy. Nie zamierzała stać z boku posiadając informacje, które jej przekazał, skrzywdził go i musiał za to zapłacić. - Coś dużo tych obietnic dziś, ale dobrze. Nie mam zamiaru niczego nikomu mówić, jednak Lennox właśnie stał się moim wrogiem i nie zamierzam zdania na jego temat zmieniać - powiedziała, nie do końca rozumiejąc pobudki, którymi kierowała się Solberg, może chciał chronić tym Florę? Jeśli Zakrzewski był dla niej ważny, to było to bardzo możliwe. - Flora też była nieprzytomna? On jej coś zrobił? - zapytała z wyraźnym strachem słyszałbym nie tylko w tonie głosu brunetki, ale również w jej oczach. Jednocześnie czuła, jak bardzo irracjonalnie brzmi to założenie, choć z drugiej strony patrząc na to, jak nieobliczalny jest Lennox, wszystko było możliwe. Niemniej z całej jego wypowiedzi najbardziej cieszyło ją to, że ktoś z dorosłych o tym wiedział i nie omieszkał wyciągnąć konsekwencji. - Absolutnie, zwłaszcza przy tak dużej ilości osób - zawtórowała mu, kręcąc przy tym z rozbawieniem głową. Brązowe kosmyki włosów mimochodem zostały wprawione w ruch, łaskocząc policzki dziewczyny, by po chwili opaść niczym zwiewna chusta na jej ramiona. W czasie ich rozmowy nastroje obojga zmieniły się niczym pory roku, budząc za każdym razem inną mieszankę uczuć, ciężki do jednoznacznego określenia. - Nie zamierzam nigdzie iść - odpowiedziała automatycznie, lecz jej spojrzenie wciąż utkwione było w drzwiach, dlatego zbyt późno zorientowała się, że szkło kufla pęka. Na szczęście Max pomógł jej ogarnąć bałagan, który zrobiła i w tym samym momencie, kiedy wyciągnął różdżkę spojrzała na niego przepraszająco. Syknęła cicho, kiedy alkohol wdarł się do ran, jednak odważnie wciąż trzymała wyciągniętą dłoń,którą chłopak opatrzył. - Dziękuję - powiedziała, biorąc głęboki wdech; jej reakcja była zaskakująca nawet dla niej. Czyżby tak istotny był dla niej Ślizgon? że nawet wydarzenia z jego przyszłości wywoływały w niej tyle emocji? Możliwe. - Nie zadawałeś się ze zbyt przyjemnymi osobami - zauważyła, nawiązując do jego wcześniejszej opowieści - A co… - zaczęła, milknąć gdyż nie była pewna czy chce usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Czyżby Max pozbawił kogoś życia? - co z osobą, która była w szopie? - wydusiła z siebie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Gdy pierwszy raz spotkali się w stajni, nie myślał, że uda im się nawiązać tak bliską znajomość. Oczywiście, bardzo dobrze się im rozmawiało, ale po śmierci jego matki myślał, że ten kontakt się urwał. A jednak od ich spotkania w parku mocno się do siebie zbliżyli. -Nie wiesz ile to dla mnie znaczy. - Ponownie zamknął jej dłoń w swojej. Czasem miał wrażenie, że znali się o wiele dłużej niż te nieszczęsne pół roku. "Nieszczęsne" było właściwie bardzo na miejscu w tym kontekście. Felixowi wydawało się, że od śmierci jego matki zdarzały mu się same nieszczęścia i miał dziwne wrażenie, że to jeszcze nie był koniec. Bał się tylko, co jeszcze go czeka. -Najlepiej trzymaj się od niego z daleka. - Martwił się, że dziewczyna zrobi coś głupiego. To, jak wypowiedział ostatnie zdanie, za bardzo Maxa nie pocieszało, ale nie mógł przecież jej kontrolować. -Zresztą, nie możesz go tak oceniać skoro nawet nie znasz tego człowieka. Możliwe, że gdybyś była wtedy na jego miejscu zrobiłabyś to samo. Sytuacja wyglądała bardzo źle, a do tego zamiast odpuścić, sam pchałem się na jego pięści... - Nie miał zamiaru bronić Lennoxa, ale nie chciał też, żeby Olivia miała niepełne spojrzenie na to, co zaszło w kuchni. Solberg był sam sobie winien wizyty w skrzydle szpitalnym i nie miał zamiaru się wybielać przed dziewczyną. W końcu, sama powiedziała, że chce poznać każdą z jego twarzy. -Na szczęście nie. Flora zemdlała ze stresu. Nie wytrzymała tej sytuacji... - Gdyby Zakrzewski zrobił coś puchonce, Solberg chyba nigdy by mu nie odpuścił. Na coś takiego w życiu by nie pozwolił. -Jakoś nie zauważyłem, żeby ktoś oprócz Ciebie zwrócił na to uwagę. - Zazwyczaj im większy tłum tym łatwiej zrobić było coś głupiego tak, żeby przeszło to po cichu. Im więcej zieje się naokoło, tym łatwiej o rozproszenie uwagi zgromadzonych. A zdjęcie koszulki nie było przecież czymś aż tak interesującym, żeby Max nagle został gwiazdą wieczoru. Ślizgonowi trochę ulżyło, gdy dziewczyna wyznała, że nie ma jeszcze zamiaru przed nim uciekać.Nie jedna osoba miałaby już dosyć, lub bałaby się, że Max wciągnie ich w swoje niezbyt szczęśliwe życie. Nie mógł udawać ofiary losu i kłamać, że jest aniołkiem, ale dużo rzeczy działo się też bez jego interwencji. Może matka powinna mu dać na drugie imię Infelix. Dużo bardziej by do niego pasowało. -To nic takiego. Musiałem opanować podstawy pierwszej pomocy. - Zażartował nawiązując do swojego życiowego pecha. Gdy Olivia była już opatrzona, podszedł do baru po dolewkę whisky. Ta rozmowa była zdecydowanie zbyt poważna, żeby mógł ją przetrwać całkowicie trzeźwy. -Nie powiedziałbym, że to była tylko ich wina. Sam też inicjowałem wiele rzeczy. - Musiał być fair i mówić, jak było naprawdę. Nie chciał, żeby Oliv miała wyidealizowany obraz jego w swojej głowie. Chociaż po takich wyznaniach chyba już mu to nie groziło. Na kolejne pytanie dziewczyny, uśmiech momentalnie zszedł z twarzy Felixa. Powinien się spodziewać, że gryfonka o to zapyta. Wziął głęboki oddech i jeszcze głębszy łyk Ognistej nim jej odpowiedział. -Z osobami, nie osobą...To była matka z dzieckiem. - Było to chyba najcięższe z wyznań dzisiejszego wieczoru. -Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że udało się ich uratować. - Teraz już w ogóle nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. Przecież właśnie przyznał się, że mógł być niezamierzonym mordercą. I to jeszcze niewinnego dziecka.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W swoim życiu Oli miała okazję spotkać naprawdę dużo ludzi, jednych lubiła bardziej innych znacznie mniej, jednak tylko z nieliczną grupą była w stanie nawiązać relacje na tyle bliskie, by zachowywać się swobodnie przy danej osobie, czy też otwarcie mówić o swoim pochodzeniu. Nie wstydziła się tego z jakiej rodziny pochodzi, jednak jednocześnie nie rozpowiadała tego wszystkim wokoło. Max był jedną z jednostek wyjątkowych, które wiedzieli coś więcej, przed którymi brunetka zdolna była się otworzyć bez żadnych oporów. Ona również dostrzegła to, że dla chłopaka nie była zwykłą koleżanką, nawet jeśli oficjalnie takich słów z jego ust nie usłyszała - czasem były zbędne. Na jego odpowiedź odpowiedziała ciepłym uśmiechem, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że brunet potrzebował czyjegoś wsparcia, a czy mógłby na takie liczyć ze strony swoich kumpli? Faceci raczej nie rozmawiali ze sobą na tak emocjonalne tematy, dlatego Olivia śmiała wątpić to, że któryś z przyjaciół Solberga wie dokładnie co dzieje się aktualnie w jego życiu. Faceci ogólnie mieli tą dziwną tendencję do życia w przeświadczeniu, że uczucia są dla mięczaków. Gdy zamknął jej dłoń w swojej, poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzić się po jej ciele, wywołując fale pozytywnych uczuciu, zaś serce w piesi dziewczyny zabiło trochę mocniej. Była to dla Callahan zaskakująca reakcja, z którą nigdy wcześniej się nie spotkała, jednak nie zamierzała analizować w głowie dziwnych odruchach swojego ciała; nie należała do tego typu dziewczyn. Słysząc kolejne ostrzeżenie pokręciła głową z wyraźnie niezadowoloną miną. - Przecież będę - powiedziała, świadomie przemilczając to, że jeśli to nagle Lennox wejdzie jej w drogę to zwyczajnie nie zawaha się wyciągnąć przeciwko niemu różdżki. Było to na tyle sprytne podejście, dzięki któremu dotrzymywała danej Maxowi obietnicy, ale również zostawiała dla siebie pewnego rodzaju furtkę, pozwalającą na uniknięcie ewentualnych wyrzutów sumienia. Obdarzyła Ślizgona ciepłym uśmiechem, w którym który się coś tajemniczego, ale nawet jeśli by o to zapytał Gryfonka szybko zakwestionowała by fakt, że coś ukrywa. Westchnęła, w tym co mówił było trochę, a nawet dużo prawdy, jednak z drugiej środku ilekroć wyobraźnia podrzucała jej wizje zmasakrowanego Solberga nie potrafiła powstrzymać złości. - Dobrze, ale to w żaden sposób go nie usprawiedliwia, dlaczego próbujesz go usprawiedliwiać? - zapytała znacznie ostrzej niż zamierzała, zaciskając dłonie w piąstki. Nie do końca potrafiła zrozumieć dość heroiczną postawę bruneta, który chciał wziąć - wydawało się - większość winy na siebie. Chciał w jej oczach wyjść na tego złego? Przecież ona doskonale wiedziała, że Max jest dobrym człowiekiem, tylko zwyczajnie zagubionym. Kto na jego miejscu nie byłby? - Aham - tylko tyle była w stanie z siebie wydusić, gdy wytłumaczył o co chodziło z Florą. I choć trochę przykro było jej z powodu dziewczyny, jakoś nie potrafiła wykrzesać z siebie wobec niej ciepłych uczuć. - No właśnie, ale ja zwróciłam, a zawsze to jedna osoba wiecie niż żadna - rzuciła argumentem, który tak naprawdę pozbawiony był sensu, jednak wywoływał pożądany uśmiech w ich ciężkiej od wyznań rozmowie. Olivia nie bała się niczego, co związane było z Maxem, niemniej to, co mówił wywoływało u niej zdziwienie zmieszane z pewną obawą, jednak nie dawała tego po sobie poznać. - W takim razie będę wiedziała, gdzie się zgłaszać w przypadku innych wypadków - oznajmiła, choć te nie zdarzały się jej często, nie była typem niezdary, jednak mając takiego ratownika, kto wie czy nagle się w nią "przypadkowo" nie zmieni. Kolejne wyznania również nią wstrząsnęły, mimowolnie przytkała dłonią usta tłumiąc tym odgłos zaskoczenia. Nie spodziewała się usłyszeć takich słów z ust Ślizgona, niemniej jednak poza wyrazem szoku w niebieskich tęczówkach zachowała spokoju. Dała sobie chwilę by to wszystko do niej dotarło. - Na pewno, inaczej już dawno by cię tu nie było - odpowiedziała, mając nadzieję, że było to prawdą.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Większość znajomości Maxa była długotrwała lecz powierzchowna. Jeżeli chodziło o męskie grono, miał kilku kumpli, którzy wiedzieli o nim dużo, lecz większość była po prostu zwykłymi znajomymi, z którymi raz na jakiś czas się spotykał. Nie zawsze nawet rozmawiali. Wystarczyło pójść pograć w koszykówkę, czy wspólnie coś znowu odjebać. Z kolei relacje Solberga z kobietami były dużo bardziej skomplikowaną historią. Sam nie wiedział dlaczego dokładnie, ale nie potrafił utrzymywać bliskiej relacji z płcią piękną. Zazwyczaj taka znajomość ograniczała się do bliskości fizycznej lub kończyła się złamanym sercem jednej z dam. Max nigdy nie szukał jeszcze czegoś "poważnego" chociaż parę razy dawał dziewczynom fałszywe nadzieje. O dziwo nie narobił sobie aż tylu wrogów ilu powinien. Oczywiście, jak wszędzie, i w tym przypadku były wyjątki. Chociażby właśnie siedząca teraz na przeciw niego Olivia. Felix skłamałby mówiąc, że nie podobały mu się ich pocałunki, czy dotyk delikatnej skóry dziewczyny, ale to nie było wszystko, co w niej widział. Nie była typową, jednowymiarową laleczką, kolejną która nadawała się tylko na chwilę zabawy i później się nudziła. Siedząc tutaj i trzymając jej dłoń, czuł co chciała mu przekazać bez zbędnych słów, których i tak już zbyt wiele dzisiaj padło. Wyglądało to na noc najgorszych zwierzeń Solberga. Zapewnienia gryfonki, że będzie się trzymała z dala od tego bałaganu nadal były lekko podejrzane, ale Max nie chciał drążyć tematu. Nie chciał się dzisiaj z nią kłócić. Potrzebował jej bardziej niż chciał to przyznać. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że rozmawiają o rzeczach, które nie stawiają go w dobrym świetle, ale to że Olivia nadal tu siedziała dawało chłopakowi nadzieję, że może faktycznie nie traci w jej oczach aż tak wiele. Gdy spytała, dlaczego broni Zakrzewskiego, Max nie wiedział czy się śmiać, płakać, czy złościć. -Akurat on będzie ostatnią osobą, za którą kiedykolwiek stanę. Po prostu chcę, żebyś dobrze zrozumiała sytuację. - Przez chwilę zastanawiał się, czy powiedzieć, to co właśnie zamierzał, ale uznał że nie ma już chyba nic do stracenia. -Wyobraź sobie, że wchodzisz do pomieszczenia i widzisz okropny chaos, jak po przejściu tornada. Do tego na środku tej bajkowej sceny, pod ścianą stoi wystraszona na śmierć dziewczyna i chłopak, który... - Przez chwilę w jego oczach błysnęły łzy, ale szybko się ich pozbył. Uniósł wzrok znad szklanki i spojrzał Oli prosto w błękitne tęczówki. - ...który zamachuje się na nią pięścią. - Nieważnie, co mówiła Flora, tego jednego momentu, tej głupiej chwili słabości nie mógł sobie wybaczyć i prawdopodobnie zawsze będzie uważał to za jedną ze swoich większych porażek. Mocniej ścisnął dłoń dziewczyny, aby uspokoić drżenie, które nagle pojawiło się w jego ręce. Przełknął ślinę i kontynuował. -Ja pewnie zareagował bym tak samo jak on. - Koniec grania adwokata diabła. Callahan znała teraz prawdziwy powód bójki i Max miał nadzieję, że dziewczyna zrozumie, dlaczego nie kazał jej oceniać Lennoxa akurat przez TEN jeden odruch. Niechęć do Zakrzewskiego była spowodowana u Felixa tym, jak bezczelnie się do niego odzywał i nie próbował nawet zrozumieć sytuacji. Solberg miał wrażenie, że jego przeciwnik po prostu czerpał radość z agresji i nie interesował go powód całego zajścia. Do tego sposób w jaki zwracał się do Flory brzydził w Maxie obrzydzenie. Ogólnie rzecz ujmując, pierwsze wrażenie zrobił na Solbergu kiepskie. Do tego ten dzisiejszy incydent na imprezie. Jak on w ogóle śmiał zarzucić Felixowi, że ten ma gdzieś Florę.... Na twarzy Maxa widać było gniew i obrzydzenie na samą myśl o tym człowieku, ale także jakiś głęboko zakorzeniony smutek. Czy Flora też tak o nim myślała? Z tego natłoku myśli wyrwała go wzmianka o łuskach, które magicznie wyhodował dzięki jednemu z imprezowych piw. -Uznam, że miało to sens. Czy w takim razie mam teraz obiecać, że nie będę się rozbierał na imprezach? Wiesz, nie wiem czy dam radę... - Na początku uniósł brew w geście zdziwienia, by następnie wybuchnąć śmiechem, gdy zdał sobie sprawę jak niedorzecznie i dwuznacznie mogło to zabrzmieć. Oj tak, ta rozmowa to był prawdziwy rollercoaster emocji dla nich obojga. -Nie wiem czy jestem aż tak dobrym medykiem. Ale jeżeli chcesz podejmować to ryzyko, prywatna klinika im. M.F.Solberga jest czynna 24/7. - Na pewno dużo lepszy był w powodowaniu ran niż ich leczeniu, ale zawsze był czas żeby się podszkolić. Szczególnie, jeżeli myślał o karierze uzdrowiciela, choć ten pomysł coraz bardziej wydawał mu się bezsensowny. Spojrzał na zranione ręce Olivii, jakby próbował wyczytać z jej zaschniętej krwi swoją przyszłość. -Muszę Cię zmartwić Callahan. Gdy tak na to patrzę, to mam wrażenie, że czeka Cię długa, męcząca noc w towarzystwie kłopotliwego ślizgona. - Przybrał poważny wyraz twarzy, by na końcu zastąpić go szerokim uśmiechem. Na serwetce nie było już widać świeżych śladów krwi, co oznaczało, że rany powoli zaczynają się goić. W dodatku były odkażone i nie było na nich żadnych niepokojących śladów. Wyrzucił zakrwawione chusteczki i uniósł lekko ręce dziewczyny, by następnie złożyć na nich delikatny pocałunek. -No i masz, teraz na pewno szybko się zagoją. - W końcu mówi się, że "ałka" trzeba pocałować, prawda? Max nie chciał żeby ten wieczór był całkowicie oparty na smutku i żalu. Zawsze starał się dbać o chociaż odrobinę pozytywnego spojrzenia, nawet w takie dni jak ten. Nawet, gdy lata temu leżał w szpitalu z nożem między żebrami potrafił obrócić to wszystko w żart i znaleźć jasną stronę całej sytuacji. Chwilę później, ręka Olivii powędrowała do jej ust, by stłumić szok, jaki wywołało jego wyznanie, na temat tamtego lata. -Obyś miała rację. Chociaż, nie zawsze to tak działa. Nie było świadków, nikt nas nie widział. Do tego ponoć zgłoszenie na straż pożarną było anonimowe... - Przed oczami widział tamtą noc. Czuł żar płomieni oplatających stary budynek i słyszał przeraźliwe krzyki kobiety. Potrząsnął głową, by oddalić te wspomnienia. -W każdym razie należało mi się i nie będę udawał poszkodowanego. - Dodał prawie obojętnie, jednym haustem opróżniając resztę swojej Ognistej Whisky.