Nikt nie wie czemu właściciel tego miejsca nadał mu taką specyficzną nazwę. Nijak to się odnosi do wnętrza, ani nie ima się to wielu innych spraw, które mogą Ci się kojarzyć z tym miejscem. Nie mniej jednak zaraz po wejściu do środka tego starego budynku nasuwa Ci się myśl, że panuje tu przyjemny półmrok. Jest to miejsca dwupoziomowe. Na górze znajdują się zarezerwowane stoliki oraz te dla członków specjalnego klubu. Jeśli chciałbyś złożyć tu podanie o kartę stałego klienta, aby mieć wynajęty stolik na górze na zawsze musisz skontaktować się z właścicielem i przede wszystkim zasłużyć sobie.
Dolna sala jest przeznaczona dla wszystkich klientów i możesz ją z powodzeniem wynająć na swoje urodziny czy inne kameralne przyjęcie, które chciałbyś zorganizować dla ściśle określonego grona. Kto wie, może wy wszyscy chcecie zagrać w partyjkę tajemniczej gry, która obowiązuje tylko w tym barze?
Kłębolot Dymiące Piwo Simisona Smocza Krew Ognista Whisky Różowy Druzgotek Rum porzeczkowy Malinowy Znikacz Łzy Morgany le Fay Wino z czarnego bzu Uścisk Merlina
Autor
Wiadomość
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Miałam wrażenie, że wszystko brawurowo rozegrałam, ale okazało się, że wcale tak nie było. Bo nagle okazało się, że duża odległość od innych kiedy mówię coś do Terry'ego, to tylko pozory i w rzeczywistości wszyscy są obok. Nawet Holden słyszy jak obarczam go winą o dziwne zachowanie przyjaciela. - Och, wybacz, że mogłam tak pomyśleć, to niedorzeczne z mojej strony - krzyczę do ucha różowowłosego z pełną ironią, ze zmarszczonymi brwiami. Prowadzę Thìdley'a do baru i uwaga, udało się, z powrotem zyskał świadomość. Jednak znowu przeceniłam swoją orientację w przestrzeni, bo okazało się, że wybrałam miejsce obok każdego naszego znajomego. Mam wrażenie, że ostatnio bardziej lub mnie przypadkowo, nieustannie nasze drogi się jakoś łączą. Riley i Mia ostatnio zagubili się w szkolnych korytarzach, więc ja i Terry powoli zastępujemy ich sobie jakąś nową. Na dodatek taką, która pozornie kompletnie do siebie nie pasuje. Od nieśmiałej Marceliny, Cezara, czy Theo, przez czasem zgryźliwą Nessę, aż po dwójkę wiecznie próbujących zwrócić na siebie uwagę Gryfonów. Naprawdę, dziwna paczka na wspólne poszukiwania naprawdę dużego stolika, ale pomysł Marcelinki okazał się być strzałem w dziesiątkę i wszyscy zgodnie ruszyli się z miejsca, podążając posłusznie za po paru wymienionych wspólnych zdaniach, biegnącym już gdzieś Terrym. - Mogę spróbować - mówię do Terry'ego z zastanowieniem, dotykając jego krótkich paznokci. - Tylko nie wiem czy czas spędzony na robieniu ich, nie będzie dłuższy od faktycznej nauki - krzyczę jeszcze w harmidrze, zanim biegnie szukać stolika. Ja też ruszam się z miejsca i po drodze mijam lewitującego @Holden A. Thatcher II, witam się krótko z @Nessa M. Lanceley, która sprytnie zauważa, że nie wypada tak zostawiać chłopca. - No chodźcie - mówię i przez chwilę się waham, bo na pewno chłopcy pomogą Holdenowi, ale z czystej ciekawości łapię Cię delikatnie za nadgarstek i lekko ciągnę. Okazuje się, że prowadzenie kogoś, kto zapomniał o grawitacji jest bardzo proste, więc uprzejmie ciągnę Cię do stolika. Uznajmy, że skoro chcąc nie chcąc spędzamy tyle czasu razem, muszę się przyzwyczaić do Twojej irytującej obecności. - Theo, weź pilnuj jego tyłu - mówię i prezentuję mu wolną ręką, że powinien popychać unoszącą się pupę Holdena. Oczywiście nie dotykam Gryfona, bez przesady, wszystko pokazuję niewerbalnie. Uśmiecham się do Theo uprzejmie, po tej jakże niewinnej instrukcji. Nie wiem czy już ktoś mu zwrócił uwagę i dokuczył, że jego buzia raz po raz jest koloru włosów Thatchera, kiedy ten tylko na niego patrzy. Na nieszczęście dla Thìdley'a, mam pewną wiedzę i na dodatek bardzo sprawnie działające oczy. Zatrzymuję się przy Terrym, który po drodze zaczepia swoją młodszą koleżankę. Mam nadzieję, że Theo zabezpiecza tyły lewitującego Gryfona i nie wpadł na niego, kiedy gwałtownie nas stopuję. - Ej, weź mnie znajdź potem, ok? - pytam Terry'ego i przerywam mu w ostatniej chwili picie tego drinka, żeby zrozumiał co mówię, zanim zacznie znowu stać bez sensu na środku baru. Nie komentuje faktu, że mógłby znaleźć sobie coś innego do drinkowania, żeby nie sprawiać problemów innym, ale pewnie i on i Holden właśnie bardzo chcą nam sprawiać problemy. Widzę już mijającą nas @Marceline Holmes, którą szybko pyrgam w biodro. - Marc? To Ceasar, pamiętasz go? - pytam nagle drobnej Krukonki i pukam w ramię wielkiego Ślizgona przed nami, żeby się odwrócił na chwilkę. W momencie kiedy to robię, równocześnie popijam drinka. Już wcześniej miałam ochoty na pląsy, ale teraz nie mogę tego powstrzymać. - O nie. Tylko Gryffindor mógł wymyślić takie idiotyczne drinki - mówię, kiedy orientuję się, że to nie z własnej woli chcę machać kończynami. Wciskam do rąk Marceliny swojego drinka i zanim się orientuję, już idę tańczyć. Niestety nie puszczam nadgarstka Holdena, więc ciągnę Cię za sobą i łapię za ramię, drugą ręką, w jakiejś pokracznej wizji tańczącej pary, pląsając dziko nogami. I swoimi i Twoimi, uderzając Tobą przeciskających się obok ludzi. Zdaję sobie sprawę, że powinnam Cię puścić, żeby przestać sprawiać zagrożenie dla dosłownie wszystkich wokół, Twoją niewielką postacią, ale boję się, że jak Cię puszczę to zacznę tutaj tańczyć jak dzikus i nikt mnie nie powstrzyma, ani nie przytrzyma, nawet jeśli upadnę. Po chwili opanowuję się w końcu i zmęczona ale lekko podekscytowana, przysuwam na chwilę do siebie Twoje ucho. - Powinniśmy wymieszać nasze drinki! - stwierdzam podniecona, a potem robi mi się trochę głupio, bo przecież wymieniłam właśnie z Tobą zdanie bez żadnej ironii, czy zgryźliwości. Na szczęście nasze miejsce jest tuż obok więc walam się szybko na jedno z miejsc, a Ciebie odstawiam gdzieś obok naszego stolika, dopóki nie przejdzie Ci działanie eliksiru.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Przyszła na imprezę, kiedy ta na dobre się już kręciła. Wpadła sobie jeszcze przy okazji do domu i przy okazji wyciągnęła od szanownego doktora Wykehama trochę pieniędzy na szczytny cel wsparcia druźymy Gryffindoru. Jeżeli w ogóle zostały jeszcze jakieś losy i wylosuje jakiś kijowy, to moźe mu go nawet odda. - Czołem, kapitanie - przywitała się z Lysandrem, gdy już go znalazła - Są jeszcze jakieś losy? - dziwilo ją trochę, że zostało ich aż tyle, ale jie odstraszyła - Bierę wszystkie! - zakrzyknęł wrzucając do improwizowanej kasy 210 galeonów - Wpadnie mi w tym miesiącu tezecie stypesndium - wyjasniła przyjacielowi swoją hojność z uśmiechem.
/biedacki post, bo piszę na konfie. Nr na loterii pozostałe
Przyszłam tutaj tylko i wyłącznie, żeby szpiegowac - nie zamierzałam wydać złamanego knuta na wsparcie Gryfonów. Ubrana w taki sposób, że przypominałam milion galeonów wybrałam się do Pustej Klaty, by już po kilku minutach minutach zauważyć dwie zatrważające rzeczy - po pierwsze na imprezę przybyło mnóstwo ślizgonów, którzy nie widzieli potrzeby alienacji od wroga, po drugie - gryfoni radzili sobie zdecydowanie za dobrze, bo gdy weszłam do klubu wszystkie losy były już wyprzedane. Lekko się zirytowałam i byłam gotowa niemal od razu wyjść z pubu, gdy nagle go dostrzegłam. @Mefistofeles E. A. Nox stał otoczony wianuszkiem osób, które zapewne znałam, ale w tym konkretnym momencie miałam definitywnie w dupie. Nie miałam pojęcia co się ze mną działo, ale w tej chwili Mefisto działał na mnie jak magnes. Nie miałam wyboru - musiałam do niego podejść, bo targające mną pożądanie było silniejsze niż logiczne myślenie i świadomość, że poza rzadkimi, dziwnymi momentami Nox nigdy mi się nie podobał. Zbliżyłam się do niego i witając jedynie lekkim skinięciem głowy jego towarzyszy powiedziałam patrząc w oczy chłopaka: - Hej, możemy chwilę pogadać... na osobnosci? Moim głosem ani na moment nie zachwiała żadna wątpliwość. Wiedziałam, że teraz muszę go stąd wyrwać, nie miałam jednak pojęcia co stanie się dalej.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto miał dobrą intuicję, zatem nie było niczym dziwnym, że aż taką uwagę zwrócił na Emily i Terrey'a. Najzwyczajniej w świecie czuł, że dzieje się tutaj coś ciekawego - nie powstrzymywał się od dyskretnego pozerkiwania na Ślizgonkę. Nie mógł też nic zrobić z faktem, że w głowie już rozważał różne opcje, bazując na najprostszym możliwym zauroczeniu. I zastanawiał się, czy jest ono może jednostronne, czy też nie; czy w ogóle sobie ubzdurał coś wielkiego, podczas gdy Emily bez powodu zmieniła styl i... Na Salazara, interesował się chyba trochę za bardzo. - Widzę, że uwielbiasz quidditcha - rzucił ironicznie, nie mogąc się powstrzymać od posłania blondynce odrobinę szerszego uśmiechu. Najwyraźniej nie była wielką fanką loterii (skoro określiła ją jedynie jako jedną z gier, w których liczy na swoje szczęście) ani gry miotlarskiej, zatem jedynym co ją tutaj sprowadzało... był ten entuzjastyczny Gryfon? Istotny Gryfon? Nie dopytywał, bo wydawało mu się to zbyt bezczelne. Zamiast tego tylko zaśmiał się krótko na odpowiedź Rowle, niezbyt rozumiejąc, co w ogóle robiła u jego boku. To ona go zagadnęła, zatem zakładał, że towarzystwa zwyczajnie nie posiada - a tu proszę, kręcił się obok Thìdley i jego radosna ekipa. Mefisto wzruszył lekko ramionami na jęki dziewczyny odnośnie propozycji tańca, ale nie naciskał; nic na siłę. Tylko trochę żałował, ciekaw czemu Emily tak podryguje, a także jak zachowaliby się wspólnie na parkiecie. Zanim zareagował jakoś bardziej wyraźnie, pojawił się u ich boku znowu sam Terrey, zapraszając - o zgrozo - ich dwójkę do stolika. Mefistofeles nie był pewien czy większą rolę odgrywa jego niechęć do wpychania się w czyjeś towarzystwo, czy może zaciekawienie relacją młodszej koleżanki z wychowankiem Gryffindoru. Wlepił zatem subtelnie pytające spojrzenie w Emily, aby to ona zdecydowała, czy chciała jego "wsparcia", czy też wolała się go jak najszybciej pozbyć. @Vivien O. I. Dear podeszła zupełnie znienacka i prawdę mówiąc, Nox odrobinę podskoczył na jej widok - zmrużył zaraz lekko powieki, wpatrując się w dziewczynę bez zrozumienia. Co, do cholery, mogła od niego chcieć? - Mhm. Przepraszam - mruknął, ratując się od podejmowania decyzji odnośnie Emily i jej znajomych, a przy tym dając jej więcej czasu na poinformowanie go, co chciała w tej sprawie zakręcić. Sam zaś dopił drinka, odstawił szklankę i poprowadził Vivien bliżej ściany, odruchowo przykładając dłoń do jej ramienia, coby się nie zgubili gdzieś podczas przechodzenia wśród tłumu. - Co tam, Dear? Wylecę z drużyny za spoufalanie się z wrogami?
Mógł przysiąść, że byli tylko we czwórkę, że jego brat i Melusine stali gdzie indziej. Jednak tylko mu się to zdawało. Może to efekt nieprzespanej nocy? Może natłoku ludzi lub głośnej muzyki. Sam nie mógł stwierdzić, bo nagle każdy był obok i Theo czuł się na tej imprezie przytłoczony. Głosy ze wszystkich stron, ostre zapachy, których tak nienawidził i przypadkowe popchnięcia, otarcia, dotyk. Pewnie jednak powinien się tu nie wybierać, nagrody nagrodami, ale jeśli przez dzisiejszy wieczór będzie się czuł jeszcze gorzej niż zazwyczaj i opuści kolejne kilka lekcji, by spędzić je samotnie we własnym łóżku wolałby poświęcić swoje losy. Zresztą znając jego pech- nic fajnego mu się nie trafi. Rozmowy, zaczepki, dziwne ruchy tej, całej jakże dziwnej i nietypowej grupy ignorował. Stał cichy, spięty, a oczy utkwił w czubkach swoich butów. Wszystkiego za bardzo go napierało. Chciał krzyczeć. Dodatkowo nagły koniec związku Holdena i grawitacji sprawił, że gryfon znowu stał się główną atrakcją. Wszystko stawało się coraz intensywniejsze i nieprzyjemne. Jego głowa zaczęła pulsować. Z jego rosnącej paniki wyrwały go słowa Nessy rzucone w jego stronę. Pogorszyły one tylko sytuację. Naprawdę nie każdy musiał wiedzieć o nieszczęsnej lekcji Zielarstwa i jego rozmowie z Estellą. Spojrzał przestraszony na twarze innych. Co oni teraz o nim myśleli? Złapał się kurczowo rękawa Ceasara, jakby chciał utrzymać równowagę. -Nie… Ja nie…- nikt go o nic oskarżał, ale i tak czuł, że powinien się tłumaczyć- To nie tak. Puścił swojego najlepszego przyjaciela rozumiejąc, że w ten sposób może sprawić, że ślizgon zwróci uwagę na jego stan i zacznie się martwić. On tak strasznie nienawidził jak ktoś się martwił. Może nie da sobie tutaj rady, ale za nic nie będzie mieszał w swoje głupie problemy innych ludzi. Znowu zamilkł kompletnie, podążając za resztą jak robot, na automacie. O ile to by dał za teleportację do jakiegoś cichego miejsca, gdzie mógłby pobyć sam. Bez żadnych myśli, one też go atakowały. Jak Melusine posłała mu ten taki fałszywie niewinnyuśmieszek i pokazała, że ma asekurować tyły lewitującego gryfona na jego bladej jak ściana, nawet bielszej niż zazwyczaj twarzy znowu pojawił się rumieniec. Chociaż teraz prawdopodobnie nadał tylko jego buzi bardziej zdrowszych barw. Był pewien, że krukonka bez problemu zaprowadziłaby Holdena do wybranego przez nich, dużego stolika, który by pomieścił ich wszystkich. Jednakże z jakiś niewiadomych mu przyczyn stwierdziła, że trochę poznęca się nad Theo. Nie mógł jednak odmówić, zawsze był słaby w odmowach. Pokiwał tylko głową na jej instrukcje z całych sił starając nie patrzeć na Holdena. To tylko mogłoby pogorszyć jego stan. Jeśli to w ogóle możliwe. Delikatnie pchał Thatchera, albo udawał, że pchał. Zbyt wstydził się położyć większy nacisk, i tak już chciałby zapaść się pod ziemię. Ta impreza była zdecydowanie złym pomysłem. Po pewnej chwili z powodu Terry’ego, który nagle zatrzymał się by zgadnąć o coś Emily- Melusine się zatrzymała gwałtownie i o mały włos Theo nie wylądował twarzą w tyłach Holdena. Jak dobrze, że ma jeszcze jakieś zalążki refleksu, bo inaczej to by chyba umarł z zażenowania. Odsunął swoje dłonie zauważając, że chwilowe przystopowanie wcale nie jest takie chwilowe i może spokojnie powrócić do braku interakcji z kimkolwiek. Co wcale dla reszty nie powinno być takie dziwne. Przecież od zawsze uchodził za tego cichego, spokojnego, małomównego krukona co tylko słucha, ale rzadko mówi. Nic dziwnego, że raczej nikt nie zwrócił uwagi na niego. Zachowywał się przecież normalnie. Widocznie drink Melusine także nie był najzwyklejszym alkoholem. Nie był nawet tym faktem zdziwiony, przecież to gryfoni przygotowywali napoje. Aż dziw, że w ogóle brali to do ust. On by się chyba nie odważył. Zerknął kątem na Caesara by się upewnić czy po jego drinku mu nic nie odbija. Wszystko było chyba w porządku, ale kto tam wie. Krukonka nadal ciągnąc za sobą różowowłosego ruszyła cała podekscytowana na parkiet, gdzie zaczęła tańczyć tak energicznie wraz z unoszącym się w górze chłopakiem, że dla innych musiała być to prawdziwa komedia. W sumie cała ta impreza musiała być komedią. Bolała go głowa coraz bardziej i całym sobą chciał krzyczeć lub płakać. Najchętniej to by stąd zwiał jak najdalej. Z daleka od tej gwałtowności, natłoku i intensywności. Odwrócił się, by powiedzieć coś do Caesara. Chyba tylko do niego był teraz w stanie normalnie się odzywać. Nie miał jednakże pojęcia jakie słowa wydusić. Brak snu od dwóch dni wszystko potęgował. -Chyba wyjdę trochę wcześniej- szepnął cicho, prawdopodobnie nikt go nawet nie usłyszał przez muzykę i wrzaski innych. Może to i lepiej. Nagle jego uwagę przykuła postać znajdująca się daleko od wszystkiego. Pod ścianą, opierała się, a na twarzy miała lekki, okrutny uśmieszek. Nie pasowała do otoczenia, jakby wyjęta z obrazku i przyklejona tutaj na siłę. Wydawała się migać. Rozpoznał ją natychmiast i poczuł dreszcze na plecach. Eliksir przestał działać i jego umysł znowu prześladują halucynacje. Przynajmniej ta jedna. Osoba była nim samym. Wyglądała jak on, ale już wcześniej zdążył się przekonać, że tamten Theo nie jest niczym pozytywnym. Przeszukał gorączkowo swoje kieszenie modląc się o jeszcze jedną fiolkę Eliksiru Czuwania. Cud się stał i zdołał wygrzebać dawkę na czarną godzinę. To było na pewno czarna godzina. Nie przejmując się tym, że ktoś może się tym zaniepokoić wypił płyn szybko.
Dziewczyna nie kazała mu długo czekać, co w przypadku płci pięknej zasługiwało na uznanie. Obserwował ją przez chwilę próbując wyłapać jakieś oznaki zrezygnowania. Skupiwszy się na jej twarzy lekko podskoczył widząc jak pędzi do niego z bananem na ustach. Oh, został wypatrzony, koniec z zabawą w zwiadowcę. -Hej Cher, a nie wiem, nie pytałem się. Wpadłem tam kupić los, na stole leżała kupka galeonów ale były monety różnej nominacji. Wzruszył ramionami nie wiedząc co więcej powiedzieć. Według Edkowych obliczeń gdyby kupiono wszystkie losy to by starczy na 2 w miarę dobre miotły. Jakieś kosmiczne wzmocnienie dla zespołu to nie było, ale czasami te 5 km/h więcej ważyło o wygranej meczu. Przyzwyczaił się do prędkości swojej Błyskawicy i gdyby miał korzystać z "gorszej" to by się chyba pociął. -Widzę, że znowu w męskich ciuchach chodzisz, komu tym razem zwędziłaś? Czasami tęsknie za tą którą sobie wzięłaś, wiesz? Parsknął śmiechem oglądając dziewczynę od góry do dołu. Wyglądem chłopica a wnętrzem mała dziewczynka, cóż za połączenie. Gryfon objął ramieniem Cherry i posłał jej jeden ze swoich uśmieszków. -To co, idziemy wyrwać jakieś fajne panny? Tylko uważaj lepiej na drinki "na odwagę", znając Lysa doprawił je eliksirami. Najgorsze cyrki są z amortencją, tyle razy już na nią wpadłem że od tamtej pory chodzę z butelką antidotum.
- Ciekawe w sumie... może jak zadziała, to Hufflepuff też coś podobnego zorganizuje? - Zarzuciła ze śmiechem, ciekawskim spojrzeniem dalej wodząc po pubie. Nie bywała w tego typu miejscach, ale teraz wszystko wyglądało tak przyjaźnie i hogwarcko, że nie czuła klimatu imprezowego Hogsmeade. Wspięła się na palce (co niewiele jej dawało, bo i tak miała wysokie obcasy), aby zerknąć w stronę miejsca, gdzie losy były w ogóle zbierane. - Chociaż my nie potrzebujemy dodatkowych zbiórek pieniędzy... I w ogóle... - Przechwalanie drużyny kompletnie jej nie szło, bo zaraz niemal zazgrzytała zębami z zazdrości. Podobała jej się taka akcja. Kapitan wychodził na kompetentnego, a ludzie fajnie się bawili. Czego chcieć więcej? Skoro dodatkowo mogło dać jakieś profity... - Nie no, fajna sprawa. Podziwiam bardzo. Uśmiechnęła się zadziornie, gdy Edmund wspomniał o jej kreacjach. Wygładziła nieco dół swojej "sukienki", poprawiając odrobinę zbyt luźny guzik. - Eee. Mówisz o koszuli, czy bluzie? - Mrugnęła do niego radośnie, zupełnie nieskrępowana tym drobnym wykorzystywaniem. Cóż, koniec końców wszystko oddawała, a przynajmniej miała odrobinę radochy, nie? Zresztą, tak w pełni bez pozwolenia, to nic nie robiła. - Zwrócę, nie martw się. A ta jest - wyjątkowo - po bracie. - Pozwoliła się przygarnąć i sama nieco do Cormaca przylgnęła, oplatając go ramieniem w pasie. Miała nawet coś jeszcze dodać, ale w tej samej chwili wyskoczył z wyrywaniem panien... Eastwood błyskawicznie zesztywniała, wymuszając śmiech i odrobinę chowając twarz w ramieniu swojego rozmówcy. Ocholerajasnajaktoskądonwiedział? - C-co za propozycja... - Wydusiła z siebie w końcu, dalej piekielnie zakłopotana, ale trochę w tym dyskretniejsza. Ludzie z natury dopytywali ją właśnie o partnerów, bo notorycznie nosiła męskie ubrania. O zainteresowanie dziewczynami posądzać mogli ją tylko ci, którzy widzieli jak płonie rumieńcem na widok ładniejszej panny - a i tutaj zazwyczaj łatwym uzasadnieniem było "mam samych braci". Edmund miał jakiś, cholera, szósty zmysł? - Wyrywaj, wyrywaj. Odsunę się, bo jeszcze ktoś uzna, że jesteś zajęty... - I wyswobodziła się błyskawicznie z jego objęć, co do amortencji tylko machając ręką lekceważąco. Niemal rzuciła pięć galeonów na bar, chętnie zamawiając jakiegoś "drinka dnia". A miała nie wydawać pieniędzy... Przestała żałować już w momencie, w którym upiła pierwszego łyka, a świat dookoła nabrał wyrazistszych barw. Wszystko było takie piękne! Cherry zawiesiła zafascynowane spojrzenie na parkiecie, na którym nie wirowało zbyt wiele osób, ale i tak całość wyglądała niesamowicie magicznie.
Emily zawsze powtarzała, że zmiana stylu, zachowania, wyglądu ze względu na faceta śmieszy ją i zniesmacza, nawet nie sądziła, że kiedyś stając przed szafą naprawdę zastanowi się nad tym, co ubrać, żeby wyglądać dobrze dla kogoś. Oczywiście powtarzała sobie, że sukienkę wybrała tylko po to, żeby wyglądać ładnie i czuć się dobrze, a chłopak nie miał z tym nic wspólnego, ale oczywistym było, że prawda jest trochę inna. Co to zauroczenie robiło z człowiekiem. Kiedy zauważyła dyskretne zerkania Mefa od razu się zreflektowała, że zachowuje się nietypowo. Zaklęła w duchu. Na pytanie ślizgona, pokręciła głową stanowczo. Nie czerpała przyjemności z żadnego sportu, ani oglądania go, ani co gorsza uczestnictwa w nim. Była pod tym względem wyjątkowo mało uzdolniona, a i chęci nie były zbyt wielkie. Dlatego tak bardzo wszystko jedno jej było kto wygra, jak pewnie nikomu innemu na tej sali. Obchodziłoby ją to tylko wtedy, gdyby stał za tym jakiś zakład. To akurat kochała, hazard był jej cichą słabością. Zresztą lubiła wiele różnych gier, szczególnie kiedy stał za nimi jakaś wizja kary, lub nagrody. Dlatego tak chętnie wtedy przyjęła propozycję zakładu z Noxem. - Ta, cudowny sport - przewróciła oczami. - Ani mnie grzeje, ani ziębi kto to wygra. Za to loteria zawsze ciekawa opcja - przyznała szczerze. Może nie była ogromną fanką takich imprez, ale poza obecnością chłopaka za przyjściem przemawiała do niej właśnie ona, szansa na jakąś, nawet drobną wygraną. Kupiła co prawda tylko jeden los, ale grunt to wziąć jakikolwiek czynny udział. Miała ochotę na ten taniec z Mefem, ale z drugiej strony naprawdę nie chciała ośmieszyć się na parkiecie. A już zwłaszcza przed Terrey'em, czy ślizgonem, oczywiście z zupełnie innych powodów. Tańczyć nigdy nie lubiła, więc nie było okazji się w tym wprawić. Wolała obserwować innych z bezpiecznej pozycji, mając pewność że nie zrobi z siebie idiotki. Na pojawienie się gryfona uśmiechnęła się szczerze i pokiwała głową. - Jasne, chętnie się dosiądziemy - zdecydowała za nich obojga, widząc, że Mef najwidoczniej czeka na jej werdykt. Już ruszali do stolika, ale chłopaka zabrała jakaś ślizgonka, więc Emily jeszcze rzuciła tylko w jego kierunku: - To dołącz potem. Nie wiedziała czemu, ale naprawdę chciała, żeby ślizgon poszedł z nimi. Choćby dlatego, że naprawdę nie zamierzała zdradzać się Terrey'owi ze swoimi uczuciami, nie mówiąc już o innych tu obecnych. Nox był jakąś taką zasłoną, która miała nadzieje ochroni ją przed palnięciem jakiejś głupoty. Zauważyła, że @Nessa M. Lanceley puszcza jej oko, więc uśmiechnęła się do niej na przywitanie. Kiedy wszyscy zebrali się w okół stolika, rzuciła entuzjastyczne "cześć" do wszystkich. Co prawda w tym gronie znajdowała się krukonka, z którą Emily nie miała zbyt miłego pierwszego wrażenia, ale nie zamierzała tutaj robić żadnych dram. To była impreza, a one też nie darzyły się aż taką niechęcią, żeby miał być to argument do tego, żeby się nie dosiąść. Zresztą zauważyła, że sporo osób zbiera się do tego stolika, prawdopodobnie nie będzie okazji zamienić ze sobą nawet słowa.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ezra wolał być aktorem, a Fire reżyserką. Lubiła tworzyć konkretne sytuacje, przewidywać jak ludzie się zachowują i mieć świadomość, że nic nie jest przypadkowe. Owszem, czasem niespodziewany plot twist był czymś interesującym, ale Blaithin zazwyczaj miała do czynienia głównie z niemiłymi niespodziankami. - Vice versa, Clarke. - odparła tylko. Sekretów nie zdradzała nawet przyjaciołom, a co dopiero Ezrze. Nie miała nawet cienia wątpliwości, że wykorzystałby każdą, nawet najdrobniejszą informację przeciwko niej. Inni ludzie mogli widzieć w nim sympatycznego człowieka, ale Blaithin często widziała w nim te najgorsze, najmniej przyjemne cechy. Ba, czasem nawet te dobre aspekty wolała przeinaczyć na wady. Dzięki temu łatwiej było pamiętać o niechęci. Nie mogłaby zamknąć oczu ani na chwilę w towarzystwie Ezry. Kto wie czy nie postanowiłby jej czegoś zrobić? Zaufanie było wyjątkowo drażliwą rzeczą, a Fire musiała mieć Krukona na oku. Jakkolwiek przyjaźnie (w teorii) by się teraz nie zachowywali, zawsze pozostawała ta nutka jadu. Szkotka była w każdej chwili gotowa pozornie normalnie z nim rozmawiać, żeby zaraz później rzucać się sobie do gardeł. Po prostu na razie schowała pazury. - To obietnica? - zadała pytanie retoryczne, parskając krótko śmiechem. Potrzeba było czegoś więcej niż koszmarów, żeby złamać Blaithin. Ale i tak Fire wolałaby nie widywać Clarke'a w swoich snach, a już na pewno nie w chwili tańca. To byłoby po prostu dziwne... Nie wiedziała, czy słowa Krukona zwiastują, że planuje ją naprawdę wymęczyć na tym parkiecie i doprowadzić do zawrotów głowy, ale chyba i tak nie mogła już się wycofać. Wstrzymała na chwilę oddech, kiedy ją przyciągnął. Chyba nigdy się nie przyzwyczai. Nie chciała się przyzwyczajać. Nie sposób było zapomnieć tej imprezy u Leo, nawet jeśli akurat tańca nie wspominała z wyjątkową czułością. Zresztą, Fire w ogóle starała się go nie wspominać, ale pamiętała, jak to mniej więcej wtedy wyglądało. Uniosła dzielnie podbródek zgodnie z poleceniem Ezry, ale nie potrzebowała więcej instrukcji, bo wczucie się w rytm stało się niespodziewanie równie naturalne co oddychanie. Nawet nie musiała skupiać się na tym, że wyjątkowo nie lubiła bliskości. Fire rezygnowała z tego typu szaleństw w czasie kilku ostatnich miesięcy, z oszczędnością dobierając momenty, kiedy pozwalała sobie na dobrą zabawę. I po co to wszystko, po co unikanie ryzyka, że straci kontrolę nad sytuacją albo się wygłupi? Może rzeczywiście powinna spróbować się wyluzować, zamiast pracować nad swoim wizerunkiem osoby z kijkiem w tyłku. Może zwyczajnie potrzebowała kogoś, kto by ją poprowadził. W życiu nie pomyślałaby, że to Clarke byłby odpowiednią osobą do takiego zadania. Poddała się. Ezrze, intensywnemu działaniu eliksiru, całej tej głośnej atmosferze - kto by chciał to analizować, gdy wszystko działo się tak szybko. Wystarczyło podążać za krokami Krukona, obracając się z płynnością i lekkością, jakiej dawno nie czuła. Fire sama nie zauważyła, kiedy też przyspieszyła, ciągnąc Ezrę do coraz bardziej skomplikowanych akrobacji i ruchów, ale wszystkie zdawały się wręcz dziecinnie łatwe. I jakimś cudem ludzie nieco się odsuwali, żeby na nich nie wpaść. Może kilku nawet patrzyło? No skoro już zostali parą królewską na tym parkiecie... Puściła na chwilę ręce chłopaka, żeby dać popis. Cóż, była pewna, że nigdy w życiu już tego nie powtórzy. - Tylko na tyle cię stać, Clarke? - zapytała z szerokim uśmiechem, łapiąc oddech, który zdążył się gdzieś w międzyczasie nieco zagubić. Czuła, że rzucanie takich wyzwań Ezrze mogło nie wyjść jej na dobre. Ale chciała go wypróbować.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leonardo bardzo nie chciał opuścić gryfońskiej loterii - czuł się niemal zobowiązany do przyjścia, skoro organizowali to jego przyjaciele, a przy okazji dotyczyło domu, w którym prefektował. Niestety nie miał możliwości zjawić się wcześniej... Wiedział, że nie da rady ze względu na sesję, na którą zaproszono go całkiem w ostatniej chwili. Nie spodziewał się tylko, że będzie szła tragicznie, przeciągnie się i doszczętnie popsuje mu nastrój na jakiekolwiek zabawy. O ile na mało wygodne ubrania i scenografię nie narzekał, o tyle na chamskiego fotografa jak najbardziej. W pubie zjawił się widocznie poddenerwowany, modląc się o to, aby wpaść na kogoś, kto pomoże mu się uspokoić. Usłyszał sporo nieprzyjemnych komentarzy pod swoim adresem i czuł się jak gówno... ale wypadało Gryfonów wesprzeć. - Hej - rzucił, wymuszając chociaż trochę entuzjazmu na widok @Lysander S. Zakrzewski i @Harriette Wykeham. Zatrzymał się gdzieś przy barze, zorientował czy zostały jakieś losy - nie przejął się zbytnio ich brakiem. Przemknął spojrzeniem po sali, licząc na zobaczenie swojego chłopaka, albo najlepszej przyjaciółki, bo kto miałby mu poprawić humor, jeśli nie któreś z nich? Dostrzegł ich zaskakująco późno, bowiem najzwyczajniej w świecie ich nie rozpoznał. Zamrugał z zaskoczeniem, wlepiając spojrzenie w tańczącą parę; coś zakłuło go w klatce piersiowej, a nieprzyjemne uczucie falą rozlało się po całym ciele. Odwrócił się przodem do baru, unosząc łagodnie kąciki ust do samego siebie, tak pokrzepiająco. Musiał być idiotą, skoro zmartwił go widok jego najbliższych, bawiących się razem. Coś niepokojącego było w połączeniu Fire i Ezry, coś co chyba drażniło go bardziej, niż ich jawne okazywanie wzajemnej niechęci. - Vin-Eurico, eres un hipócrito y egoísto- mruknął pod nosem, w pełni sam do siebie. Poprosił barmankę o jakiegoś fajnego drinka i jak się okazało, jego "efekt specjalny" to był tylko fenomenalny smak. I chociaż Leo najchętniej wypiłby jeszcze kilka wiader tego cuda, nie planował upijać się w samotności. Przysiadł przy barze, wdając się w zupełnie niezobowiązującą rozmowę z barmanką, chwaląc przy okazji jej dzieło. Zapłacił ze znaczną nadwyżką, żeby poza loterią jakoś wesprzeć Gryffindor.
Byłem dzisiaj wyjątkowo grzecznym Lyskiem - nie piłem, nie rozwalałem parkietu, a jedynie bardzo spokojnie siedziałem za ladą opychając kolejnym ludziom losy i drinki, i raz na jakiś czas posyłając uśmiechy w stronę znajomych twarzy. Chyba najszerszy z nich powędrował jednak do osoby, z którą nigdy nie rozmawiałem osobiście, a której nazwisko było mi doskonale znane, gdyż kochałem Quidditch ponad życie. Mimo hojności wszystkich gości, datek od @"Julia Heikonnen" był wyjątkowo ważny, bo podwoił stawkę - zapewne wyszedłem na debila dziękując jej jakieś pięć tysięcy razy. Nie wiedziałem dlaczego kobieta to zrobiła biorąc pod uwagę, że nie chciała od nas nawet losu, ale i tak byłem przeogromnie wdzięczny i od razu zaproponowałem, że w razie jakichśproblemów z magią może się do mnie zgłaszać, bo mam u niej dług wdzięczności, jak stąd do Sztokholmu. Gdy w końcu Ette za swoje stypendium zakupiła resztę pozostałych w puli losów i urządziła sobie ze mną krótką pogawędkę, byłem gotowy do losowania. Za pomocą Sonorusa magicznie zgłośniłem swój głos, tak żeby każdy na sali mnie słyszał, po czym zabrałem się za główną atrakcję. - Cześć wszystkim, cieszę się, że tak licznie zaszczyciliście nas swoją obecnością. Muszę wam gorąco podziękować za bardzo hojne wsparcie - udało nam się zabrać aż dwa tysiące galeonów, dzięki którym będziemy mogli zakupić nowy sprzęt. - powiedziałem - Pora na najbardziej oczekiwany moment wieczoru czyli losowanie. Wszystkich zwycięzców zapraszam później do baru po odebranie nagród - możecie również to zrobić w dniu jutrzejszym w salonie studenckim. Pozwólcie, że zacznę od nagród pocieszenia. - powiedziałem sięgając do szklanej kuli po pięć karteczek. Losowałem kolejne nagrody wyczytując po kolei wszystkie nazwiska
NAGRODY POCIESZENIA 1. Słodki zestaw: cukrowe pióra Deluxe, fasolki wszystkich smaków, cukierki-niespodzianki - @Harriette Wykeham 2. Słodki zestaw: paczka gał czekoladowych, fasolki wszystkich smaków, pluszowy dementor - @Holden A. Thatcher II 3. Eliksir czuwania - @Harriette Wykeham 4. Nopuerun - @Finnegan Gilliams 5. Eliksir bujnego owłosienia - @Ezra T. Clarke
Gdy w końcu wszystkie pomniejsze nagrody zostały wylosowane, co zostało przyjęte przez laureatów z mniejszym lub większym entuzjazmem przeszedłem do losowania nagród głównych. Czułem, że na sali ewidentnie rośnie napięcie. - Bon na różdżkę Fairwynów trafia do @Finnegan Gilliams, zaś skuter Solinex wraz z zestawem paliwa otrzymuje @Terrey Thìdley! - wykrzyknąłem z entuzjazmem - Jeszcze raz dziękuję wszystkim i życzę miłego korzystania z wylosowanych nagród! Wróciłem do baru by wypić drinka, a przy okazji kontaktować się ze zwycięzcami w celu odbioru nagród. Byłem cholernie szczęśliwy, że wszystko udało się tak dobrze.
Kostka:5->4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 79 (+5) Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 8 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1
Podczas gdy ja i @Mefistofeles E. A. Nox przemieszaliśmy się rozpoczęło się losowanie, które przebiegło całkiem sprawnie, jednakże na moment odsunęło naszą rozmowę. Gdy w końcu głos Zakrzewskiego ucichł, a my staliśmy pod ścianą mogłam zacząć - problem w tym, że w gruncie rzeczy czułam się jak zahipnotyzowana i nie miałam pojęcia co chcę mu przekazać. - Szczerze powiedziawszy mam w głębokim poważaniu z kimś się spoufalasz, Nox - rzuciłam zmuszając się by mój głos nabrał odpowiedniego chłodu, co wyszło dość słabo biorąc pod uwagę targające moim ciałem pożądanie. Przymknęłam oczy niemalże z bólu, czując jak jakaś diabelska siła zabiera mi panowanie nad sobą - wszystkie moje ambicje i pragnienia mimowolnie zeszły na bok, w tym konkretnym momencie ciągnęło mnie tylko do starszego Ślizgona, mimo że w gruncie rzeczy ledwo się znaliśmy. Otworzyłam oczy i uniosłam wzrok spoglądając pożądliwie na opierającego się o ścianę chłopaka. - Chciałabym tylko wiedzieć co tu się odpierdala - jęknęłam resztką świadomości, po czym już zupełnie nie panując nad tym przeraźliwym pragnieniem zdobycia stojącego naprzeciw mnie mężczyzny stanęłam na palcach i zupełnie bezmyślnie pocałowałam go.
Zadziwiające. Holmes wbijała nieustannie błękitne tęczówki w twarz @Holden A. Thatcher II, jakby chcąc dostrzeg jego emocje przy wypowiadaniu każdego słowa, które nasączone było wiedzą, jakiej ona - niestety - nie posiadała. Przysłuchiwała się sentencjom na temat wróżek, transmutacji i przedmiotów, które zmieniały się w inne za jej sprawką, ale żeby ona stała się taką istotą? Było to wątpliwe, choćby przez wzgląd na niepewność w zachowaniach co poniektórych, a jak dotąd zdecydowała się dorobić tylko dwa ogony i ćwiczyć na rzeczach, które były ogólnodostępne; czyżby przyszedł czas na trochę bardziej zaawansowaną magię? - Mugole... - powtórzyła po nim i przygryzła nerwowo policzek od środka. - Wiem tylko tyle, że używają dziwnych maszyn i mają strzelające kulki, które robią się słone - owszem, chciała zaimponować swoją ogromną wiedzą na ów temat, ale wolała go równie szybko zakończyć, skupiając się jedynie na bohaterce baśni. - Myślisz, że też potrafiłabym zamienić dynie w karoce? Właściwie, zawsze można się przekonać, ale lepiej nie tutaj - zaproponowała, bo lepiej, by ktoś miał na nią oko niż żeby działała na własną ręke. Magia w obecnych czasach była nad wyraz skomplikowana, przez co anomalie mogły utrudnić wszelkie próby poszerzenia czarodziejskich zdolności. - Co mogłeś mu dać? - zagaiła, trochę bezczelnie wtrącając się do wymiany fraz między gryffonem a @Melusine O. Pennifold. Nie chciała wyjść na natrętną, dlatego gdyby nie uzyskała odpowiedzi na nurtujące pytanie to zapewne nie drążyłaby. Cała sytuacja zaczynała przypominać wielki rozgardiasz, dlatego mimowolnie skinęła głową na @Nessa M. Lanceley, która nagle wcisnęła drobnemu rudzielcowi drinka, a Holmes zaczynała przypominać trzęsącą się galaretkę. Nie wiedziała jak zachowywać się przy tak dużej ilości osób, która ją otaczała, stąd jedynie przytakiwała na wszelkie słowa kierowane personalnie do niej i w pozostałych dysputach. Gubiła się w tym wszystkim, a co gorsza - była nie pijąca, a alkohol wydawał się być w tym momencie zgubny. Z drugiej strony - nie znała tutaj nikogo, więc też nie powinna ryzykować, by czasem nie wpaść w większe kłopoty niż zazwyczaj, a zdecydowanie posiadała do tego niebywały talent. - Miło mi - szepnęła pod nosem i jej wzrok powędrował na @Theodore Thìdley, który widocznie czuł się w tym towarzystwie podobnie. Nie mogła jednak zrobić nic, bo zgodnie z jej propozycją ruszyli do stolika, a tym samym musiała pogodzić się z tymczasową porażką. Gdyby tylko miała pewność, że procenty rozwiążą język, ograniczając pole do popisu w robieniu nieodpowiednich rzeczy... Usiadła bardziej z brzegu, gdzie to mogła bez trudu wtopić się w ścianę, aniżeli tłum, ale niestety - uwaga została przykuta przez MO, gdy przedstawiła (pewnie jeszcze przy barze, ale niech będzie, że już siedzimy) jej @Caesar T. Fairwyn. Och, a jednak!, Pennifold dość szybko ruszyła na parkiet, przez co Holmes mogła jedynie skupić się na swoim krukońskim, dobrym znajomym. Chciała się nawet odezwać, gdy jej tęczówki utknęły w osobie @Emily Rowle. Zabawne, że znów na siebie wpadły, tym razem - o, dziwo - sukienka Marce nie ucierpiała, ale na całe szczęście, rudzielec nie była również pamiętliwa, choć nie zamierzała się z nikim spoufaląc ponad miarę. - Nauczycielka zielarstwa wydawała się nad wyraz miła - wypaliła nagle, gdy dostrzegła jak niekomfortowo zaczyna czuć się Thìdley, dlatego mimowolnie złapała go za dłoń. - Wiesz, mam ochotę na jeszcze jednego drinka, co ty na to? - zaproponowała i upiła łyk napoju, który wcześniej podarowała jej ślizgonka. Włosy francuzki zaczęły się zmieniać i ogniste końcówki zakrawały teraz o delikatny błękit, coraz intensywniej przedzierając się w nieco szerszą paletę barw. Plany, które uknuła jednak na poczekaniu pokrzyżował @Lysander S. Zakrzewski, gdy to wspomniał o loterii. Dzięki Merlinowi pojawił się pretekst, by porwać Theodora kawałek dalej i zamienić z nim choćby krótkie słówko wyjaśnienia. Odeszli ledwie kawałek, a Marceline zagrodziła mu drogę i zmrużyła nieznacznie oczy. - Co się dzieje? Widzę, że jesteś jakiś nie swój i zapewne ominęło mnie coś, ale jeśli źle się tutaj czujesz - możemy wyjść - zaproponowała zgodnie z prawdą, myśląc trochę egoistycznie, wszak dla niej to też byłoby wyrwanie się z okowów własnych lęków. Przynajmniej na tyle intensywne, by po krótkiej wymianie zdań opuścić lokal.
/zt M.
Ostatnio zmieniony przez Marceline Holmes dnia Sob Maj 05 2018, 15:20, w całości zmieniany 1 raz
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zdziwiła go ta pewność Emily odnośnie tego, że zabiera go ze sobą. Trochę myślał, że na widok Terrey'a kompletnie o nim zapomni - nawet nie miałby jej tego za złe. Nie bolała go świadomość tego, że stanowił tylko małą rozrywkę, coby zapełnić dziewczynie oczekiwanie na jej księcia. Tym bardziej zrobiło mu się miło, kiedy - nawet po przyjściu Vivien - rzuciła mu tę propozycję, żeby dołączył później. Może w jakiś sposób jednak jego towarzystwo jej odpowiadało? Uśmiechnął się lekko pod nosem, zerkając jeszcze za blondynką, gdy szukał z Dearówną jakiegoś cichszego kącika. Nie znali się na tyle dobrze, aby mógł jakoś solidniej oceniać jej zachowanie w towarzystwie Terrey'a i bez niego, a jednak intuicja robiła swoje. Komuś potrzebne było wsparcie? - A już się bałem, że polecisz do Mondragóna - wzruszył ramionami, odpowiadając tylko po to, żeby nie milczeć. Loteria go nie interesowała. Wymówka poszła się chrzanić i teraz oficjalnie nie miał pojęcia, czego Vivien może od niego chcieć. Coś może związanego z Fire? Nie miał zbyt wielu powiązań z tym cudownym, czystokrwistym rodem. Wlepił wyczekujące spojrzenie w Ślizgonkę, która chyba bardzo nie mogła wydusić z siebie, co tak właściwie od niego chciała. Cierpliwość powoli mu się kończyła, gdy w końcu... - Wiesz, Vivien, to się nazywa loteria i polega na...- Urwał w połowie swojej jakże złośliwej wypowiedzi, jakimś cudem nie zauważając jej zbliżania się i problem dostrzegając dopiero w momencie, gdy ich usta się zetknęły. Odruchowo przymknął powieki i nawet się pochylił, jak gdyby chciał ułatwić jej zadanie; a jednak odsunął, się, chwytając Vivien za ramiona i przytrzymując na bezpieczną odległość. Gapił się w jej szare oczy, przemykając koniuszkiem języka po dolnej wardze, stęsknionej za ciepłem drugiego człowieka. Jakiś głosik z tyłu głowy westchnął, wyraźnie negując to stanowczo zbyt szybkie odsunięcie się. - Teraz też chciałbym wiedzieć - oznajmił spokojnie i cicho. W zachowaniu Vivien nie znalazł ani krztyny wiarygodności i prawdę powiedziawszy, czekał aż to wszystko okaże się jakimś dziwnym żartem. Nie minęło nawet pięć sekund, gdy przypomniał sobie o przypiętej do koszuli kryształowej broszce, której magia czasami... czasami dziwnie wpływała na ludzi. Puścił pannę Dear i postąpił krok w tył, niby poprawiając sobie kołnierzyk, a jednak przy okazji odpinając Gwiazdę Południa. - Schlebiasz mi, skarbie, ale jednak chyba lepiej o tym zapomnieć... - Broszka piekła go w dłoń, wsunął ją zatem czym prędzej do kieszeni spodni, przywołując jeszcze na twarz charakterystyczny dla siebie pół-uśmiech. Czekał, aż tajemnicza magia stopniowo wyparuje, a z oczu Ślizgonki zniknie obłęd. Słodka Morgano, ktoś to widział?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
- Masz na myśli popcorn? – pytam dziewczynę i dziwię się, że nie była świadoma istnienia czegoś takiego, bo wydaje mi się, że sprzedawali to w Magicznych Dowcipach na Pokątnej. A może to były kasztany? Widzę w głowie obraz samego siebie wzruszającego ramionami, choć w rzeczywistości tego nie robię. Takie wizualizacje są w porządku, bo przynajmniej macham nadmiernie rękami, zwłaszcza po eliksirze euforii. - Myślę, że dałabyś radę stworzyć karoce nawet z mniejszych rzeczy, na przykład kwiatów. Pasowałoby ci do stroju – dodaję jeszcze z wesołym uśmiechem i wskazuję na wzór na jej ubraniu. Taka kareta z róż czy maków (bo ja już nie wiem, co to dokładnie jest, tyle tam tego napaćkane) byłaby nawet gustowniejsza niż z dyni. No chyba że mugole jednak ogarniają barek z sokiem dyniowym, to wtedy im wybaczę. - Wiesz, dolewam ludziom rzeczy na odległość, takie mam magiczne moce – mówię i brzmię trochę zbyt ostro, bo Meluzyna jednak mnie trochę irytuje tym swoim oskarżaniem o wszystko, co złe. A mam wrażenie, że doskonale widziała, że Terrey sam sobie wybierał drinka, zarówno sobie, jak i mi. W pubie pojawia się coraz więcej ludzi, ale nie do końca już się orientuję w nowych twarzach, bo jestem zbyt zaaferowany nową umiejętnością. Z ekscytacji wyrywa mnie dopiero głos Nessy. - Nie słyszałaś nigdy o latających wiewiórkach? – pytam Ślizgonkę, chociaż te stworzenia nie mają nic wspólnego z lemurami, ale wiedza dziewczyny na temat zwierząt nie jest zbyt powalająca, więc się tym nie przejmuję. Poza tym drink od Terry'ego jest jednak dosyć mocny i właśnie uderza mi trochę do głowy. Kręcę się trochę w rytm muzyki, robiąc kółka w powietrzu, ale i tak przysłuchuję się rozmowom znajomych. Młodszy Thìdley dalej zdycha przez swój alkohol i gada od rzeczy, więc nie jest zbyt interesujący. Niby mógłbym mu to potem wypominać, ale jednak moją uwagę bardziej przykuwa Lanceley i jej słowa skierowane do Theo. Natychmiast się zatrzymuję i posyłam dziewczynie trochę zirytowane spojrzenie, bo widzę, że Krukon czuje się zmieszany. - Ness, przystopuj. Przypominam ci naszą ostatnią rozmowę. Na chwilę staję się poważny, może nawet trochę cięty, ale nie lubię, kiedy ktoś zwraca mi uwagę, a potem sam nie stosuje się do swoich własnych rad. Twierdziła, że zawstydzam Thidleya, a teraz sama robi to samo, choć umawialiśmy się, że nie będziemy traktować go źle. Nic więcej jej jednak nie mówię, bo Meluzyna ciągnie mnie za nadgarstek, nakazując przy okazji, by Theo mnie popchnął. Niezbyt podoba mi się ta myśl, bo nawet jeśli ledwo czuję dotyk chłopaka, moje durne łaskotki odzywają się. I zaczynam się mimowolnie śmiać, chociaż właściwie ja się śmieję non stop, więc i tak nikt nie zwróci na to uwagi. Ale lepiej, żeby niektórzy (na przykład Lanceley) nie przyuważyli mojego „problemu”, bo mogą go potem wykorzystać. Przy okazji dowiaduję się, że moja Wróżka Chrzestna ma na imię Marc. Całkiem ładnie, choć wydaje mi się, że to tylko zdrobnienie od czegoś dłuższego, ale nie wymyślam żadnych pełnych wersji, bo z czarodziejami nigdy nie wiadomo, na co wpadną przy nazywaniu swoich dzieci. Meluzyna wypija swojego drinka, wciąż trzymając mnie za rękę, więc ostatecznie ciągnie mnie ze sobą na parkiet i tańczymy jak opętani – choć ona niekoniecznie z własnej woli. Czuję się trochę jak za tamtych czasów, gdy jeszcze się przyjaźniliśmy i nie było między nami tak niezręcznie. Pewnie wszyscy nam się przyglądają, bo wyglądamy dość niecodziennie, a na dodatek potrącamy każdego, kto się do nas zbliży o centymetr za blisko. Nie dostrzegam ich jednak, bo widzę tylko Melu, która mimo wszystko wydaje się szczęśliwa. - Możemy to jeszcze zrobić – mówię i puszczam jej oko, bo wiem, że rozpoznalibyśmy już napoje po kolorach, ale Krukonka rusza w kierunku stolika, odstawiając mnie tuż obok niego i wszystko wraca do normy. Ignoruję uwagę Nessy o sprowadzaniu mnie na ziemię, bo bujanie w obłokach zbyt mocno mnie podnieca. Rozglądam się za to za dwiema osobami, które obiecałem sobie dzisiaj chronić i dostrzegam, jak Marcelina i Theo idą w stronę baru, trzymając się za ręce. Czyżby byli razem? Chyba nie powinienem im przeszkadzać, ale chęć podejścia do nich jest ode mnie silniejsza i gdy próbuję zrobić samodzielny krok w powietrzu, Zakrzewski ogłasza wyniki loterii, a ja przewalam się na ziemię, uderzając nią w plecami z głuchym odgłosem. Wszystko mnie boli, ale nie od upadku, a raczej jak po intensywnym wysiłku. Nigdy bym nie pomyślał, że czynność tak lekka jak unoszenie się w powietrzu może kosztować mięśnie tyle siły. Mimo że jeszcze chwilę temu byłem podekscytowany gadżetami za numerki, teraz mówię sobie, że później odbiorę swoje nagrody, choć trochę zżera mnie zazdrość, że to Terry wygrywa skuter. Jest na wpół nieprzytomny, więc mam nadzieję, że przynajmniej nie zamierza go dzisiaj prowadzić. Podnoszę się i próbuję trochę ogarnąć, co jest dosyć trudne, zważywszy na to, że nogi mi zdrętwiały. Niby po śmierci jest wieczny odpoczynek, ale jeśli duchy tak cierpią podczas lewitacji, to chyba wolałbym żyć wiecznie. Przy stoliku panuje harmider, ludzie odbierają swoje nagrody, ale ja dalej patrzę na Theo i jego towarzyszkę, którzy odchodzą już od baru i wymieniają ze sobą jakieś słowa, a miny mają dość niemrawe. Idąc trochę jak kaleka, zbliżam się do miejsca, gdzie stoi para Krukonów i uśmiecham się niemrawo na widok nowej kolorystyki na głowie dziewczyny. Nadal jednak wszystko mnie pali i mam ochotę po prostu położyć się na trawniku i zasnąć. - Ładna fryzura, Marc – mówię, w końcu używając jej imienia, zamiast ksywki z mugolskiego Kopciuszka. - Wszystko w porządku? Pytanie zadaję dziewczynie, ale wzrok i tak kieruję na Thidleya, który nie wygląda najlepiej. Nie wiem czemu przy tej dwójce odpala mi się jakiś instynkt, ale pomimo słabego samopoczucia jestem w stanie tarasować im drogę, by w spokoju mogli wyjść, jeśli tylko będą tego chcieli.
Wzruszył ramionami kiedy się odsunęła. Zdziwiła go nieco jej reakcja, bo próbował sobie zażartować. Wolał nie wnikać w szczegóły i pytać co jest grane. Na ratunek przybył mu Lysander który ogłosił wynik loterii. Usłyszawszy co wygrał miał ochotę zapaść się pod ziemie. Matko, znowu? Ledwo co mówił o drinkach z amortencją a tu bam, dostał fiolkę. Do tego jeszcze dwa eliksiry antykoncepcyjne. Czyżby kapitan chciał mu coś przekazać? Łap życie póki masz ręce, czy coś w tym stylu? -Oj Cher, żartowałem. Widzę, że dorwałaś już się do drinków, chyba też jakiś kupie. Jak zacznę się do kogoś strasznie ślinić to antidotum mam w lewej kieszeni. Podszedł do baru przy okazji odbierania wygranej. Zapłacił za losowego drinka i wypił go duszkiem. Poczuł mrowienie na głowie które czuł niedawno w Oasis. Zerknął do lustra i zobaczył, ze jego włosy zmieniły kolor na fioletowy. Parsknął śmiechem i wrócił do Cherry. -Widzisz, właśnie o tym mówiłem. Twarzowo teraz wyglądają, nie? Zauważywszy jej rozmarzoną minę domyślił się, że też nie wypiła normalnego drinka. Był bardzo ciekaw czym się naszprycowała.
5g za drink
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Oczywiście, że żadne z nich sobie nie ufało; Ezra martwiłby się dopiero, gdyby było inaczej, gdyby uwierzyli, że zaistniało pomiędzy nimi coś więcej niż iskierka jednorazowego szaleństwa. Pewne mądre przysłowie mówiło, aby przyjaciół trzymać blisko, ale wrogów jeszcze bliżej. Ezra po prostu się do tego dostosowywał i tego wieczoru - szczególnie podczas tańca - burzył dystans między sobą i Gryfonką w skandalicznie bezczelny sposób. - Jeśli tak pragniesz mnie w swoich snach, to owszem, obietnica - nachylił się bardziej ku niej, a niebezpieczny uśmieszek błądził mu po ustach. Jego spojrzenie utkwione było w błękitnych oczach dziewczyny. Czy to nie było paradoksalne, że oczy Ognia były skute lodem? - Ale musisz mi dać znać, jak bardzo mam się postarać w takim razie. Ezra również miał w pamięci poprzednią imprezę, na której się spotkali. Po tak długi okresie znajomości Clarke doskonale już wiedział, że on, jako abstynent miał mniej hamulców niż Dearówna po alkoholu, nie rozumiał tylko dlaczego. Fire była dla niego poniekąd zagadką - z jednej strony nie wydawała się być osobą, która boi się zostać przez ludzi oceniona, unosiła wysoko podbródek, robiąc nawet na przekór i na złość znajomy. Z drugiej zaś była niesamowicie sztywna, jakby każdy odchył od normy zaburzał cały rytm jej funkcjonowania. I być może to sprawiało, że Ezra zaczepiał ją z taki upodobaniem - doskonale widział tę bańkę nietykalności, a uważał, że każdy zasługiwał na to, by od czasu do czasu ją przebić. Poza nią żyło się o wiele zabawniej i przyjemniej, nawet jeśli kosztowało to godność w pewnych momentach. Ezra z przyjemnością mógł ją oprowadzić po świecie ludzi bez kija w tyłku. Eliksir zmuszający do tańca prawdopodobnie był jednym z lepszych wynalazków; Ezra nigdy by nie powiedział, że będzie miał możliwość tańczyć z Fire w ten sposób. Poruszali się zaskakująco płynnie, a ich ruchy wzajemnie sobie nie przeszkadzały. Najzwyczajniej w świecie okazali się być duetem idealnym, przy którym inne pary na parkiecie nie miały nawet szans. - Czy ty wyzywasz na pojedynek taneczny mnie, Dear? - parsknął śmiechem. Czuł, że eliksir powoli zaczyna przestawać działać - było to niewidoczne, ponieważ jego ruchy nic nie traciły na płynności, jedynie we znaki zaczynało się wdawać męczenie się mięśni. Ezra łączył je akurat z przyjemnością. Dalej więc się poruszał, nie spuszczając oczy z Fire, jakby upewniał się, że ma jej całą uwagę. Wtedy zszedł nisko w kolanach, by wybić się do obrotu wokół własnej osi, a następnie ślizgiem przysunąć się do Fire. Pochwycił ponownie jej rękę, aby zaraz zainicjować kolejną szybką zmianę pozycji. Kiedy przyciągnął ją do siebie ponownie, na moment zmusił ją do zatrzymania jej we względnym bezruchu, by na pewno nie umknęły jej słowa. - Pamiętasz, że rozmawialiśmy kiedyś o twerkowaniu? Co powiesz na błyskawiczną lekcję? - Puścił jej rękę, cofając się o krok. Czy ktoś patrzył? Nie obchodziło go to, zdanie ludzi miał w zupełnym poważaniu. Zresztą, mieli na pewno ciekawsze tematy do rozmowy. Zszedł nisko i zanim zdążył poczuć upokorzenie z powodu własnego zachowania, poruszył biodrami, by zaraz przejść do nie dłuższego niż trzy sekundy twerkowania. Sam zaraz był to śmiechem, a wyzywający błysk zalśnił w jego oczach. - Jeśli tego nie powtórzysz, uznam że wygrałem. I jeśli było jakieś być albo nie być Fire tego wieczoru, to właśnie o tę chwilę chodziło. Chyba nic gorszego nie mogło już się jej przytrafić. Choćby chcieli kontynuować swoje taneczne popisy, musieli dać sobie chwilę wytchnienia, ponieważ gospodarz imprezy zabrał głos. Ezra już prawie całkowicie zapomniał, że celem tej imprezy była tak naprawdę zbiórka pieniędzy na drużynę. Trzeba było przyznać, czas przy Fire płynął mu zdecydowanie szybciej. Skinął do niej, aby przenieśli się bliżej ściany, a wtedy wyciągnął z kieszeni paczkę miętowych Wizz-Wizzów (nie miał pojęcia, czy było to dozwolone, ale Clarke zupełnie się tym nie przejmował). Uniósł lekko brwi, proponując Gryfonce używkę. Nic lepiej nie łączyło ludzi niż wspólne palenie. Jego losy okazały się być całkiem szczęśliwe. Zresztą, kiedy Ezrze nie dopisywał fart? Rozejrzał się ciekawie po twarzach innych ludzi, dopatrując się jakichś interesujących reakcji. Tylko dzięki temu został świadkiem bardzo fascynującej scenki... -Patrz, patrz, patrz, co robi twoja siostra. Biedny Nox - parsknął śmiechem Ezra, obserwując jak Ślizgonka przyssała się do ust Mefisto. - Przysięgam, wolałabym już całować ciebie niż Vivien. Wolałbym całować toksyczka - wyznał, kręcąc zaraz głową na desperację ślizgońskiej Dearówny i zaraz dalej rozglądając się po pubie. Jego wzrok przykuła osoba, która samotnie siedziała przy barze. - Chodź, chyba chwilowo się wytańczyliśmy? A tam ktoś najwyraźniej potrzebuje dobrego towarzystwa. - Wskazał na Leonardo, puszczając Fire przed sobą. To była impreza, nie mogło być tak, by ktoś psuł innym nastoje markotną buzią.
Po dziwnej chwili wahania Mefistofeles odsunął się wyraźnie zaskoczony moim zachowaniem. Dopiero po kilku sekundach wraz z odpływającym uczuciem zrozumiałam co zrobiłam i nie za bardzo rozumiałam dlaczego tak sie zachowałam. W gruncie rzeczy Noxowi nie można było odmówić ładnej twarzy, nie zmieniało to jednak faktu, że jego ogólna aparycja i styl bycia nie były raczej w moim typie, a przecież byłam zabójczo trzeźwa. Zaskoczyło mnie, że jego arogancja i wyraźne znudzenie konweracją ze mną przerodziło się w coś zupełnie innego - nagle stał się bardzo miły. Byłam coraz bardziej zdezorientowana. - Przepraszam - powiedziałam ze skruchą odsuwając się na jeszcze większą odległość - Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przegryzłam wargę starajac się nie uciec stamtąd ze wstydu, po czym zdecydowałam zdobyć się na szczerość. - To bardzo dziwne, zazwyczaj nawet nie zwracam na ciebie uwagi, ale są takie dni, że czuję się jakbyś miał wilowych przodków albo co gorsza podtruwał mnie amor.... Urwałam, bo do moich uszu dotarły słowa rażące w moją osobę. Mogłam spodziewać się kto był ich autorem, ale mimo to gdy odwróciłam głowę i zobaczyłam Clarke poczułam się o strokroć bardziej zdenerwowana. Na co dzień byłam raczej delikatną istotką i uparcie ignorowałam nasz konflikt starając się nie zniżać do poziomu jego i jego chłopaka. Tego jednak było za wiele - buzujące we nie emocje sprawiły, że nie miałam nawet ochoty wyciągać różdżki. Nie przepraszając Mefisto i nie zważając na towarzyszącą Krukonowi Fire podbiegłam do niego i wymierzyłam mu cios pięścią w sam środek twarzy. Trafiłam całkiem nieźle - usłyszałam ciche chrupnięcie, a gdy się lekko odsunęłam dostrzegłam, że Clarke ma wyraźnie przekrzywiony nos. Poczułam narastającą satysfakcję, szczególnie że moje działanie spotkało się z uwagą otaczających nas ludzi. - Jeszcze jedno słowo na mój temat, Clarke, a Vin-Eurico będzie oglądał twojego kutasa jako ozdobę ścienną na naszej klatce schodowej. - warknęłam, po czym zupełnie ignorując jego reakcję powróciłam pod ścianę, tym razem stając kilka metrów od Noxa, po czym wyciągnęłam z torebki papierosa.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Oczywiście, że Ezra był bezczelny i arogancki, ale wyjątkowo teraz nie wzbudzało to w Fire chęci nadepnięcia mu na nogę albo rzucenia Sectumsemprą. Nie wiedziała, jakim cudem potrafił mówić do niej w taki sposób, w jaki naprawdę niewiele osób się odważyło, ale przełknęła ślinę, wytrzymując intensywne spojrzenie. - Daj z siebie wszystko. - stwierdziła w końcu, nie chcąc tracić słów na uparte zaprzeczanie - Clarke wiedział swoje. Widziała, że traktuje to jak zabawę, jak drobną prowokację, a nie chciała się wycofywać. Skoro tak bardzo mu się spodobało to mogła iść mu na rękę ten jeden raz. Wątpiła tylko, że kogokolwiek innego również tak dręczył (według Fire, bo zapewne według Ezry; zaszczycał swoją uwagą i zabawnymi docinkami) i próbowała domyślić się dlaczego. Lubił patrzeć, jak się denerwowała? Czy po prostu była mniej nudna niż cała reszta? Zdążyła już zorientować się, że Clarke lubi ludzi, którzy kryją w sobie nieco więcej. Może dlatego, że też miał wiele tajemnic. Po takich ekscesach na parkiecie miała załatwiony ból mięśni przez najbliższe kilka dni, ale nie żałowała. Zabawnie było widzieć, jak poważnie Clarke potraktował rzuconą rękawiczkę. Nie zawiódł Fire, bo jedno musiała mu przyznać (ale nie na głos) - umiał tańczyć. Zawirowała razem z Krukonem, mając wrażenie, że jeszcze trochę i zaraz straci grunt pod nogami, ale towarzystwo Ezry wydawało się wystarczająco stabilne, żeby się tego nie bała. Od tego pędu było jej już gorąco, a kiedy przytrzymał ją na moment, mógł zobaczyć, że jest nieco rozproszona. Rzeczywiście, w tańcu można się było porządnie zatracić. - Nie, Clarke, nie waż się! - ale było już za późno. Próbowałaby go jeszcze zatrzymać przy sobie, byleby tylko nie robił tego, co zamierzał robić, ale mogła tylko popatrzeć na tę absurdalną scenę i również się zaśmiać. Kompletnie mu odbiło. Kompletnie im odbiło! Nie mogła zignorować tak otwarcie rzuconego wyzwania. O wygranej mógł sobie pomarzyć. Powinna się powstrzymać, ale po prostu ugięła kolana i korzystając z ostatnich resztek eliksiru, potrząsnęła tym i owym. Pseudotwerkowanie Fire nie mogło się nawet równać z subtelnymi ruchami bioder Ezry, ale cóż... próbowała. Merlinie, za każdym razem kiedy później o tym pomyśli, będzie palić buraka do końca swojego życia. - Remis! I masz rację, po tym zdecydowanie będę mieć koszmary- powiedziała natychmiast, a coś w umyśle Dear krzyczało, że jest najgłupszą dziewczyną na świecie. Odetchnęła, nie próbując nawet gasić uśmiechu na własnych ustach. Czyżby udało mu się ściągnąć z Fire zasłonę, którą próbowała chronić się właśnie przed takimi szaleństwami? Przeszła z Krukonem pod ścianę, poczęstowała się nawet papierosem, który był niezwykle przyjemny po męczącym w pozytywnym sensie tańcu. Nawet to, że wygrała uszy dalekiego zasięgu ją dziwnie zadowalało - chociaż z takich zabawek korzystała głównie w dzieciństwie. To wszystko wydawało się takie nierealne... - CO? - zapytała, krztusząc się dymem, którym akurat się zaciągnęła. Jej siostra? Michaela? Co ona tu robiła? Dlaczego w połączeniu z Noxem? Popatrzyła na "całującą się" parę i skrzywiła odruchowo. To było po prostu bardzo dziwne i nienaturalne. Zwłaszcza, jak myślała o tym, że też miała okazję być z Mefisto bliżej. Teraz wydawało jej się to strasznie odrzucające. Dlaczego Vivien to zrobiła? Fire nie miała okazji zauważyć, że Mefisto jej się podobał, a nawet jeśli to przecież nie robiłaby czegoś takiego publicznie. Może trafiła na jakiś dziwny drink? Odruchowo ją usprawiedliwiała, ale nie miała na to wiele czasu, bo kolejne słowa Ezry sprawiły, że popatrzyła na niego odrobinę speszona. Niezbyt elokwentnie wybąkała ponownie: - Co? Już nawet zapomniała o tym, że nazwał Ślizgonkę jej siostrą, bo "całować" i "ciebie" brzmiało, jak najdziwniejsza rzecz, jaką usłyszała w życiu. To, że Clarke powiedział to tak luźno i zwyczajnie tylko jeszcze bardziej wprawiło Gryfonkę w osłupienie, bo jej by takie słowa chyba przez gardło nie przeszły nawet po solidnej dawce amortencji albo afrodisii. Bo... po prostu nie. Nawet nie chciała o czymś takim myśleć. Ani o tym, kogo wolałaby całować, a kogo nie (liczba tych pierwszych ograniczała się do okrągłego zera, gdyby ktoś był ciekaw). Fire zmusiła się do nerwowego śmiechu. Ezra przekraczał dzisiaj wszelkie limity zaskakiwania jej i sprawiał, że miała już niezły mętlik w głowie. - Czy ty sam siebie słyszysz, człowieku? Szanuj siebie i swoje usta. - czuła, że zaschło jej w gardle, więc zaczęła rozglądać się za możliwością wypicia czegoś, tym razem normalnego. I prawdopodobnie w tym samym momencie zobaczyła Leo. Bez towarzystwa? Gryfon zazwyczaj nie siedział sam w czasie imprezy. Nawet pozbawiona empatycznej osobowości Blaithin poczuła potrzebę sprawdzenia, czy wszystko ok. - Chwilowo? Wytańczyłam się za całe ży... - urwała, bo natarła na nich (albo raczej tylko na Ezrę) rozwścieczona Vivien i Fire mogła tylko z głupią miną się tej akcji przyglądać. Komentarze Clarke'a potrafiły być strasznie irytujące i uszczypliwe, ale akurat po ułożonej kuzynce się tego nie spodziewała. Popatrzyła to na jedno, to na drugie, które oberwało w twarz - i nie wiedziała, czy parsknąć śmiechem czy stwierdzić, że to żenujące. I to Blaithin miała problemy z agresją? Niemniej, Ezrze się należało, chociaż Fire nie spodziewała się, że dojdzie aż do złamania nosa. Gryfonka już miała na końcu języka uwagę o tym, że wiele razy wspominała o tym, że zbyt ostry i niewyparzony język będzie Clarke'a kosztował... Ale w końcu się powstrzymała i odchrząknęła, bo dalej nie była pewna, czy coś jeszcze się nie wydarzy. Nawet jeśli Vivien postanowiła sobie iść po tej barwnej groźbie. - Piękne podsumowanie wieczoru. - mruknęła, zerkając na koszulę Ezry, żeby sprawdzić, czy będzie teraz nie tylko poplamiona wylanym drinkiem, ale też krwią. Zabawne, jak szybko sytuacja potrafiła się zmienić. Fire nie do końca wiedziała, czy Clarke'a takie wydarzenie zdenerwuje czy może wymusi na sobie chłodny spokój, czy też zechce sobie radzić sam ze złamanym nosem, czy nie, więc wybrała szybko najdelikatniejszą opcję. Podeszła do Leo przy barze, żeby zwrócić jego uwagę krótkim klepnięciem w ramię. - Olbrzymie, to wyjątkowo nie jest moja sprawka, ale lepiej coś z tym zrób. Wskazała na Krukona. Miała ochotę dopytać, czy Vivien miała jakąś kosę z Ezrą, ale tego się właściwie mogła domyślić. Teraz tylko czekać na artykuł w Obserwatorze...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Słodka Morgano, nawet nie mógł w spokoju posmucić się przy barze. Leo majestatycznie sączył drinka, rozbawiając tym samym barmankę i nieźle na tym wychodząc, bo przynajmniej miał z kim zamienić kilka słów. Zawsze lepiej mu było właśnie w czyimś towarzystwie - nic dziwnego, że w jego głosie rozbrzmiało odrobinę entuzjazmu, gdy tak smętnie podpierał się o ladę. Uśmiał się też (wyjątkowo ponuro, ale jednak!), zauważając, że zachowuje się jak taki typowy klient... a przecież sam pracował za barem. I szczerze, tego typu terapie podobały mu się z obu stron. Spokój nie trwał długo. Leo posłuchał o wynikach loterii i aż trochę pożałował, że nie udało mu się zdążyć na zakupienie jakiegoś losu. Potem chciał wrócić do swojego gapienia się w kieliszek, coby szybko wypić jego zawartość i zaraz wyruszyć w drogę do mieszkania. To zdecydowanie nie był zbyt imprezowy moment i uznał, że lepiej będzie pójść odpocząć, niż na siłę próbować sobie poprawić humor. Znudzony Vin-Eurico był jeszcze gorszą opcją niż smutny Vin-Eurico. Odwrócił się tylko od baru, gdy dostrzegł jakąś dziwną akcję między @Ezra T. Clarke a @Vivien O. I. Dear. Nie słysząc komentarzy swojego partnera i nie widząc tamtego dziwnego pocałunku wychowanków Slytherinu, kompletnie nie miał pojęcia co się dzieje; uniósł brwi z zaskoczeniem, kiedy Dearówna uderzyła Krukona prosto w twarz. Ładnie, warto dodać. Zanim zdołał w ogóle się podnieść, u jego boku już pojawiła się @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Leo bez słowa podniósł się, podszedł do Ezry i przyciągnął go do swojego kącika przy barze. Vivien i tak już poszła, więc jakiekolwiek zemsty nie miałyby sensu. Gryfon nie dociekał o co chodziło, gdy zmuszał swojego chłopaka do spoczęcia na stołku. Vivien nie lubili i nie dziwiło go takie zachowanie... I nie wątpił też, że Ezra sobie trochę zasłużył. Nie zmieniało to faktu, że przyglądał mu się ze zmartwieniem, odnajdując serwetki i starając się nimi zatamować choćby odrobinę krwi. Barmanka pospieszyła z pomocą, podsuwając mu chusteczkę z kostkami lodu, żeby przyłożyć je do karku chłopaka. - Widziałem, że tańczycie - palnął w końcu, nie mogąc wytrzymać w milczeniu. Zerknął kątem oka na Fire. - I nawet spodziewałem się zamieszania... ale nie z tą Dearówną, mi querido. - Uniósł twarz Clarke'a i posłał mu słodki uśmiech. Lubił rany wojenne, no. Nawet jeśli to był tylko złamany nos i to jeszcze przez drobniutką Ślizgonkę. Leonardo z natury nie ryzykował zaklęciami, wiedząc doskonale, że często wychodzą mu cholernie kiepsko. Zamiast tego po prostu odnalazł palcami odpowiednie miejsca, chwycił chrząstki i pozwolił, aby pod jego naciskiem wróciły do prawidłowego ustawienia. Ileż to razy nastawiał sobie lub komuś złamany nos, Merlinie... Postanowił jeszcze dla pewności rzucić Episkey, mimo wszystko bardziej leczniczo działające niż zwykłe nastawienie kości - niestety, jego różdżka postanowiła zostać zwykłym patykiem i jakiekolwiek majtanie nią nie miało sensu. Prefekt poważnie nie miał na to humoru. Krwawienie i tak ustawało, więc różdżkę mógł wcisnąć ze złością do kieszeni i tyle. - Wciąż piękny, nie? - Zagadnął przyjaciółkę z uśmiechem, chociaż szczęki dalej miał zaciśnięte z frustracji.
Kostka:3 przerzucone na 5 Punkty w kuferku: • z uzdrawiania 10 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z uzdrawiania - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z uzdrawiania 1/1
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Należałoby zacząć od tego, że Ezra nie bał się Fire. Spotkali się już w tak różnych, tak dziwnych sytuacjach, że absurdalne byłoby, gdyby Clarke czuł przed Fire respekt, każący mu hamować język. Była osobą z krwi i kości, a on nie był pierwszorocznym Krukoniątkiem. Mówił do niej to, co myślał i myślał dokładnie to, co mówił. W pewien sposób spływało na niego poczucie wielkiego tryumfu - kiedy wreszcie mu ustąpiła, podejmując grę, którą tak uparcie podtykał jej pod nos. Przesłodki jak lukrecjowe piórko uśmiech, który jej posłał po tej zachęcie miał swoje drugie dno - bo jak powiedział, Ezra sięgał celów, które sobie zamierzył, choćby na pierwszy rzut oka wydawały się być nierealne, a Fire dawała się podejść. Miała jednak rację, że nikt inny w całym pubie go nie interesował i dla nikogo innego tak bardzo by się nie wysilał. A dlaczego? Cóż... To pozostawało już jego słodką tajemnicą wpisaną w każde wyzywające słowo i każdy niejasny uśmiech. Jego klatka poruszała się szybciej i mógłby przysiąc, że jego serce biło jak oszalałe od tempa, które sobie narzucili. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafił przestać, tak naprawdę wciąż nie mając dosyć - podświadomie wiedział, że taka sytuacja już nigdy więcej może się nie powtórzyć, a następnego dnia prawdopodobnie powrócą do ciskania w siebie gromów. Chciał zatem wyciągnąć tyle, ile tylko mógł, dopóki niemalże bajkowy obrazek nie prysnął, obracając się w nicość. - Clarke, tak - zbył jej protest, zrzucając również swoją godność gdzieś pod stoliki. Będzie jej szukał na następny dzień... I było warto, skoro tym samym sprawił, że Fire się zaśmiała i to śmiechem czystym i naturalnym, pozbawionym brzydkiego sarkazmu czy obłudy. Przygryzł lekko wargę, chcąc powstrzymać to durne zadowolenie i czując jak policzki już bolały go od nieustannego uśmiechu, który utrzymywał się na jego ustach. - Proszę, dajcie mi aparat, to najlepsza chwila w moim życiu - wykrztusił, nie mogąc się opanować. Czuł się trochę tak, jakby zamiast bezalkoholowego drinka dostał pokaźną porcję eliksiru euforii. To było tak dobre. W dodatku Fire niczym nie musiała się martwić; jej pseudotwerkowaniu nie można było absolutnie nic zarzucić. Wyciąganął zatem do niej rękę, żeby przybiła piątkę, potwierdzając pełnoprawny remis. Najwyraźniej dla Fire widoczki były jeszcze bardziej szokujące niż dla niego. Krwiobieg Ezry wciąż wypełniony był nieco ciętym humorem i dlatego ciężej niż zwykle było mu się powstrzymać od wyśmiania Vivien, ale w rzeczywistości sam fakt, że przymilała się do Noxa kompletnie go nie obchodził. - Co co? - zdziwił się, przenosząc na nią wzrok i naprawdę nie spodziewając się ujrzeć na jej twarzy speszenia. Ezra wciąż był Ezrą i nieważne jak głupie byłyby jego słowa, nie powinny jej wpędzać w podobne uczucia. Clarke zbyt mało rzeczy brał na poważnie, by Gryfonka brała to do siebie. - Wyluzuj, Dear, z moją głową jeszcze wszystko dobrze. Wolałbym dać się na śmierć poturbować hipogryfowi niż zginąć od jadu akromantuli. Nie znaczy, że chciałbym którąkolwiek z tych opcji. - Przewrócił wymownie oczami, nie wierząc że akurat jej musi to tłumaczyć. - Nie rób sobie tak szybko nadziei, jestem zajęty - parsknął, a jego palce nieodczuwalnie musneły materiał ubrań Fire, jakby chciał pospieszyć ją do pójścia do baru. Zupełnie nie spodziewał się ataku i dlatego nawet nie zdążył się obronić; uderzenie Vivien było cholernie silne i celne. Clarke cofnął się krok do tyłu, a wraz z chrupnięciem w nosie pojawił się przeraźliwy ból. Jego oczy zaszły automatycznymi i niechcianymi łzami, a z nosa trysnęła krew, zalewając mu usta i skapując na białą koszulę. - Kurwa, czy tobie całkowicie odbiło? - Opuścił głowę w dół, rękami próbując powstrzymać krwotok - ze skutkiem oczywiście beznadziejnym. Oddychał ciężko, stwierdzając, że musiałby pluć krwią, żeby nie odpowiedzieć Vivien. Uniósł jedną rękę z zakrwawionymi palcami, aby odliczyć słowa. Vivien powiedziała, że potrzebowała tylko jednego. - Vivien Dear, jesteś pierdoloną, zdespe... - nie zdążył nawet skończyć, bo poczuł, że zostaje odciągnięty. A spróbuj tu człowieku sprzeciwiać się Leonardo... Nie powiedział więc ani słowa, kiedy został usadzony na stoliku i jego chłopak zaczął te wszystkie kombinacje z lodem i serwetkami. To dopiero była profesjonalna pomoc medyczna w niemal polowych warunkach. - Mmm, dziesięć na dziesięć, nie? - Gdyby nie siedział z pochyloną głową, uśmiechnąłby się dumnie, licząc na zadowolenie w oczach Leo - do tego momentu mógł sobie pomarzyć o dwójce najbliższych, którzy nie chcieliby wydrapać sobie oczu. Takie momenty trzeba było szanować. Zatem kompletnie nie wyczuwał w tym jakiejś dziwnej nutki. - Och, wypraszam sobie, dla Fire jestem dziś cudowny, prawda? - zwrócił się do Gryfonki, szukając potwierdzenia. Kupił jej drinka, podarował swoje towarzystwo, sprawił, że dobrze się bawiła, a nawet mogła być świadkiem rozlewu krwi. Jego krwi. Otrzymała pełen pakiet rozrywek. Dodatkowo na żadne zamieszanie się nie zapowiadało, dopóki nie pozwolił sobie na komentarz ukierunkowany na Vivien. A zresztą Ślizgonka była jakaś przewrażliwiona na swoim punkcie - żeby za jeden głupi komentarz łamać komuś nos? Wydął więc smutno usta w stronę Vin-Eurico, bo przecież Ezra nie był niczemu winny. (Nigdy zresztą nie był...) Pozwolił Leonardo dotknąć swojego nosa, spodziewając się, że chłopak chciał tylko zbadać uraz, a nie wciskać mu cholernych chrząstek na odpowiednie miejsce. Clarke zaskomlał zaskoczony bólem, a oczy po raz kolejny zaszły mu niekontrolowanymi łzami. A potem jeszcze zobaczył koniec różdżki wycelowany w jego twarz - zaufanie w związkach było naprawdę trudną sprawą. Clarke'a ogarnęła duża wewnętrzna ulga, że zaklęcie tylko nie wyszło. Mogło być znacznie gorzej... Krukon sam delikatnie zbadał swój nos, ale zaraz z tego zrezygnował, dalej czując ból. - Oczywiście, że piękny. Vivien by mi krwią zapłaciła, gdyby stało się coś więcej - burknął, planując w głowie zemstę. Clarke mógł jej darować poprzedni wybryk, ale zdecydowanie nie był piniatą, którą można było dowolnie sobie kopać. Kontrastowo do tej chęci mordu, która pobrzmiewała w jego głosie, wyciągnął rękę do Leonardo, zachęcając chłopaka do nachylenia się, by łagodnym dotykiem mógł przebiec po jego policzku. Kąciki jego ust nawet wygięły się w małym uśmiechu. - Dziękuję, najdroższy.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire z kolei powinna zacząć obawiać się Ezry. Nie chodziło już nawet o to, że potrafił nie mieć skrupułów, ale wydawał się też pozbawiony wielu zahamowań, bez których Gryfonka nie wyobrażała sobie normalnego funkcjonowania. Był zdolny do takich rzeczy, jakie Fire uznawała za absurdalne, a przez to mógł pokusić się o różne, nieprzewidywalne akcje. Skoro teraz nie tylko ponownie wyrwał ją do tańca, ale też wymusił na niej szaleństwo, które w jej uznaniu było szalenie zawstydzające... to znaczyło, że powinna o wiele bardziej uważać, gdy znajdowała się blisko niego. - Weź, bo się zarumienię. - odparła, ale chyba było już za późno, bo przez emocje i intensywny taniec czuła, że ogarniają ją fale gorąca, znajdujące swoje odbicie w czerwieni na policzkach. I pomyśleć, że spodziewałaby się raczej wyśmiania. Po co było Ezrze zdjęcie, skoro miał to zapamiętać już do końca życia? Fire nawet nie czuła potrzeby sprawdzenia, czy aby na pewno nikt nie czaił się z aparatem - teraz by się tym nawet nie przejęła i co najwyżej machnęła ręką. Z szerokim uśmiechem zbiła piątkę z Krukonem, mając trochę wrażenie, że robi to w jakimś amoku. Musiała się z tego wyrwać, ale z drugiej strony - czy mogli zabrnąć jeszcze dalej? Może lepiej było pozostawić tę kwestię bez odpowiedzi... W tym zamieszaniu nie zdążyła nawet zwrócić uwagi na reakcję Noxa. Był zaskoczony, może mu się spodobało albo wręcz przeciwnie, odsuwał się z niesmakiem? Nie dało się ukryć, że Vivien nie była nieatrakcyjna, ale na litość Roweny... Blaithin miała ochotę się wzdrygnąć, ale obok był Clarke i może zacząłby wyciągać jakieś podejrzane wnioski. Prychnęła krótko, bo nie powiedziałaby, że z głową Ezry wszystko dobrze, a już zwłaszcza nie po tym wszystkim - udowodnił, że jest absolutnym wariatem. Poza tym nie musiał niczego tłumaczyć i nie robiła sobie nadziei! Fire nie aż tak głupia i naiwna, żeby nie wiedzieć, że jego słowa są niepoważne. Co nie znaczy, że musiał je wygłaszać. - Ja o tym pamiętam, ale ty... - popatrzyła na niego z udawaną naganą, jak gdyby chciała przekazać Krukonowi, że uważa jego myśli za zbyt rozwiązłe i bezwstydne. Uśmiechnęła się jednak zaraz złowieszczo. - Ale nadzieję, że pocałujesz toksyczka będę mieć już zawsze. Cios był ładny, aczkolwiek Fire i tak miała wrażenie, że zrobiłaby to lepiej. Pozostanie na neutralnym gruncie w tym konflikcie okazało się odpowiednim rozwiązaniem. W razie czego była tylko gotowa odebrać różdżkę Ezrze, jeśli chciałby trafić Vivien urokiem w plecy. Jak już chcieli się tak bardzo pobić, to mogli ustalić sobie czas i miejsce na pojedynek. Wszystko jednak skończyło się równie błyskawicznie, jak zaczęło. Fire usiadła przy barze obok chłopaków, a przez myśl nie przemknęło jej nawet, że być może powinna iść w imię zasady "wróg mojego wroga to mój przyjaciel" - zwyczajnie teraz jej to jakoś nie pasowało. - Może rzeczywiście miała coś dziwnego w drinku. - mruknęła jeszcze trochę do siebie. Wulgarna, agresywna Vivien to nie było coś normalnego, ale może nienawidziła Ezry bardziej niż Fire była tego świadoma... Ale czy na tej imprezie działo się cokolwiek, co nie wychodziło poza normę? Wolała nie stawiać się w sytuacji Leo, bo była pewna, że Gryfon nie uwierzyłby, gdyby ktoś inny zrelacjonował mu ten wieczór Fire i Ezry. Sama by nie uwierzyła. Vin-Eurico był świadkiem momentów, kiedy najbardziej się gryźli, więc dezorientacja była jak najbardziej wskazana. I pomyśleć, że zaczęło się od przypadkowego wylania drinka, co raczej zwiastowałoby kolejną kłótnię w ich przypadku. Blaithin nie miała ochoty tego wszystkiego tłumaczyć, więc wzruszyła ramionami. - Przyznaję, że jest dzisiaj całkiem znośny. - odpowiedziała, dobierając ostrożnie słowa, bo w przeciwieństwie do Clarke'a nie umiała nimi szastać. Przecież nie mogła przyznać przed nimi, że jej się podobało, ba, przed sobą tego nadal nie przyznawała! Co gorsze, część z połamaniem nosa Clarke'a i tak nie wydawała się Fire najlepszym momentem tej imprezy - a przecież powinna... W czasie, kiedy Leo zajmował się nieprzyjemnym procesem nastawiania chrząstek nosa, rudowłosa zagadnęła barmankę, żeby podała im trzy blow joby bez żadnych magicznych dodatków (tak, jeden bez alkoholu), bo chyba cała trójka mogła sobie pozwolić na chwilkę rozluźnienia. - Merlinie, nie becz. - dostrzegła kolejne łzy w kącikach oczu Clarke'a i zastanowiła się, czy to musi aż tak boleć. Wiele razy obrywała w najróżniejszy sposób - siniaki, zadrapania, wybite, połamane i skręcone kończyny to naprawdę nie była nowość dla Gryfonki, ale nosa chyba nigdy nie miała złamanego. Na chyba retoryczne pytanie Leo tylko uniosła wysoko brew, no bo serio, ona miała się na temat urody Clarke'a wypowiadać? - Wciąż? Z takim nosem wydaje się jeszcze piękniejszy. - uśmiechnęła się z delikatną nutą złośliwości, upijając trochę orzeźwiającego drinka ze swojej szklanki. W tonie Krukona wyczuwała jednak ochotę na zemstę, a sam wyraz jego twarzy nie zwiastował zbyt wiele dobrego. Vivien pozostawała kuzynką Fire i nie uderzyła chłopaka bez powodu. Wątpiła, że Ezra ograniczy się do drobnego odegrania na dziewczynie, a sięgnie po coś mocniejszego i gorszego, przez co Gryfonka automatycznie zmarszczyła brwi. Być może zlekceważyłaby jego gniew, gdyby nie wiedziała, co może ze sobą przynieść. Dlaczego Leo nie chciał mu tego zabronić? Chyba miał na niego jakiś wpływ. Od kiedy to Fire musiała grać rolę tej, która utrzyma złość Clarke'a w ryzach. - Więc czym zapłaci teraz? Nie dotykaj kociołkowych piegusków. - powiedziała poważnym tonem, krzyżując ramiona i oczekując od Clarke'a choć minimalnego zapewnienia, że nie wykorzysta słodyczy na Ślizgonce. Dla Vin-Eurico mogło to brzmieć wyjątkowo dziwnie i nielogicznie, ale Ezra zapewne pamiętał o co chodzi.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Wybaczcie jakość. To nie tylko nie jest „dzień” Leo, ale i mój tak samo.
- No nie, cholera... Nikt tego nie nagrał? - Westchnął ciężko, bo tak oto miał zostać jedynym świadkiem - w dodatku mało wiarygodnym - na określenie Ezry "znośnym" przez samą Fire. Teatralnie nawet się rozejrzał, jednak nie napotkał żadnego porozumiewawczego spojrzenia. Wrócił do ostrożnego doprowadzania Clarke'a do porządku, skrupulatnie ścierając mu z twarzy krew. Na koszulę zbyt wiele poradzić nie mógł; nie, kiedy widział, że magia szła mu tak wybitnie beznadziejnie, a na dalsze próby nie miał ani siły, ani ochoty. Cóż, to nie było tak pilne, jak nos. Krukon chyba wiedział, że Leo gotów był dla niego o świcie ręcznie prać tę koszulę, choćby na kamieniu w rzece? - Nawet nie pytam, co zrobiłeś... - Gryfon automatycznie zakładał, że Vivien jednak w jakiś sposób została sprowokowana. Nawet, jeśli jej reakcja była przesadzona, to Leo nie miał prawa oceniać; krzywdził ludzi za prawdziwe drobiazgi, nie panując nad agresją. Fakt faktem, Ślizgonki dalej nie lubił i chętnie by posłał w jej stronę Tarantallegrę... - Może niech nie płaci... - Wtrącił cicho i niezbyt przekonująco. Nie był mściwy, ale rozumiał potrzebę odegrania się na kimś. Nie wnikał w sprawę tajemniczych kociołkowych piegusków - od kiedy oni mieli jakieś inside jokes? Skoro krew przestała zalewać twarz jego partnera, to można było wyłożyć na ladę odpowiednią kwotę pieniędzy za zamówione przez Fire blowjoby (nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał za to płacić!), a potem wlać w siebie samego drinka. Powstrzymał się już od żartów odnośnie tego, jak "powinno" się je wypijać, bo sam nie miał na to ochoty. Posłał jeszcze Ezrze trochę rozkojarzony uśmiech, gdy został pogłaskany po policzku. Nie sprawdził, czy nie został przy tym naznaczony krwią; och, bywało gorzej. - Potrzymaj ten lód jeszcze chwilę... I sam nos też bym ochłodził na twoim miejscu. W ogóle, skocz do Blanc? Wyleczy ci to w minutę. - Sam był przeciwnikiem częstego używania magii leczniczej, ale domyślał się, że Krukon wolałby szybko odzyskać swój nieskazitelnie piękny wygląd. Vin-Eurico przetarł dłonią twarz, nawet nie starając się ukryć zmęczenia. Był beznadziejny w udawaniu, że „wszystko gra” - a przecież tak nie lubił rozdrabniać się i psuć innym humoru własnymi nieprzyjemnościami. - Zostajesz? - Palnął, wlepiając spojrzenie w ukochanego. - W sensie, czy ci nos nie przeszkadza, czy coś. Bo ja i tak się zbierałem, chciałem tylko wrzucić parę galeonów, i... - Głupi. Miałby tak zostawić Ezrę? Przecież nie mógł - czy to poważne obrażenia, czy niegroźnie złamany nos. Leonardo opadł na stołek, ściskając serwetkę w dłoni i dusząc westchnięcie. Nie wiedział ani co zrobić, ani co powiedzieć. Wiedział tylko, że sam by normalnie nie przestał imprezować po takim drobiazgu. Ale skoro głupio mu było wyjść, to trzeba było trochę się wysilić... To nie był jego dzień. - Powiem wam, że nawet jeśli Gryffindor nie wygra, to samo zorganizowanie takiej loterii jest niezłym zwycięstwem - zauważył, niemal nieprzyzwoicie beztrosko. Sporo ludzi przyszło, no. I to nie tylko Gryfoni!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nic nie zapowiadało, że ten wieczór rozwinie się w ten sposób. Ezra miał naprawdę bogatą wyobraźnię, lecz podobny scenariusz nigdy nie przyszedłby mu do głowy. I właśnie dlatego był takim fanem improwizacji - dawała wrażenia, których widz nie mógł się spodziewać. Tak jak Ezra nie spodziewał się, że Fire rzeczywiście się zarumieni. - Oh my Dear - mruknął, widząc te czerwone policzki i chyba nie mogąc czuć się już bardziej zaszczycony. Szatańskie iskierki skakały po jego oczach, bo oto sprowadził Fire na naprawdę złą drogę i chyba należał mu się z tego powodu jakiś dodatkowy wpis do życiorysu. Ani myślał o wyśmiewaniu jej - bo zresztą nie było czego wyśmiewać. Gdyby tylko Gryfonka nie była tak sztywna, bez wątpienia łatwiej byłoby jej dostrzec, że wszystko miała na właściwym miejscu. Pozostawało tylko podziwiać. - Przy tobie łatwo się zapomnieć... - wtrącił, nie mogąc się powstrzymać od głupich żartów, które Fire żenowały i po prostu kłopotały. To był nowy sposób zwracania się Ezry do Fire i chyba trochę zbyt ciężki do przetrawienia. Nawet Clarke'owi chciało się to odbić śmiechem. Machnął na nią ręką, wcale nie uważając swoich myśli za "rozwiązłe i bezwstydne"; po prostu puszczał je bardzo swobodnym torem i nie przejmował się tym, że od czasu do czasu któraś błądziła w kosmate zakamarki. - Dobrze, że mój książę z bajki od razu miał bardziej wyrafinowaną postać - zaśmiał się. Może pospieszył się z tym toksyczkiem. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby przy najbliższej okazji Dearówna aranżowała mu bliskie spotkanie z tym stworzeniem. Jakoś nie zastanawiał się, kto lepiej by przywalił - robienie statystyk jakimś dziwnym trafem wyleciało mu z głowy. Liczyło się tylko to, że cholernie bolało, a nos i tak był złamany, choćby uderzenie ocenić jedynie na mocną siódemkę. Jak on nie znosił Vivien. I naprawdę mało go obchodziło, czy miała coś dolane do drinka, czy wreszcie zechciała ujawnić przed światem swój paskudny charakter. - "Całkiem znośny". Wygraweruję sobie te słowa na kubku. Albo nie, wygraweruję to tobie na kubku, żeby ci zawsze przypominało dzień, kiedy sięgnęłaś dna i spędziłaś ze mną miło czas - rozentuzjazmował się w miarę możliwości. Pulsujący ból nosa mimo wszystko trochę hamował jego ekspresję. Tym bardziej, że musiał się uspokoić, aby dać Leonardo w spokoju przeprowadzić wszystkie zabiegi. Trochę czuł się jak dziecko, kiedy Gryfon ścierał u krew z twarzy, ale był to kochany gest, więc niczemu się nie opierał. Koszulą się za to nie przejmował - wciąż widniała na niej plama z początku imprezy i skoro pedantyzm Ezry wtedy nie zepchnął go na skraj stabilności psychicznej, to i teraz miał dać sobie radę. Na końcu języka miał już ripostę dla Fire odnośnie "beczenia", ale w porę się opamiętał. Nie chciał mimo wszystko tak od razu zrywać tej niteczki porozumienia, bardziej kruchej niż pajęcza sieć, poprzez negatywne wypominki. Nic zatem nie wspomniał o tym, kto ostatnio zalewał się łzami... Ezra zdecydowanie wolałby zatrzymać je dla siebie, ale niewiele mógł zrobić - nos był takim punktem, że organizm sam doskonale wiedział, jak reagować. Zdanie Krukona się nie liczyło. Nie mógł przepuścić za to innych słów - słysząc komentarz Fire, odwrócił do niej głowę, a na moment wesołość znowu przysłoniła złość w jego oczach. Obiekt jego rozdrażnienia usunął się z pola widzenia, więc Clarke mógł zgasić ten płomień w spojrzeniu i zachować go głęboko w sercu na najbliższą okazję. Nie warto było teraz marnować sobie nienawiści. Zamiast tego posłał Gryfonce buziaka w powietrzu. - Dobrze wreszcie poznać twój typ, już wiem, co robię źle. - Po prostu na co dzień wyglądał zbyt dobrze. Rozumiał, że Fire mogła mu zazdrościć, skoro sama tej tajemnicy nie posiadała. - To chyba lepiej... Oj no znasz mnie, odrobinkę nie zapanowałem nad językiem. Co poradzę, że księżniczka nie potrafi przyjmować krytyki? - Nie czuł wielkiej dumy ze swoich słów, zatem oczywiście nie przytaczał ich Leonardo dosłownie. Po takim czasie Leonardo już i tak prawdopodobnie nie miał o nim najlepszej opinii w kwestii taktu, szkoda było to dalej rujnować. - Nic nie obiecam... - Ezra był mściwy. Podrzucanie ludziom kłód pod nogi zwyczajnie sprawiało mu satysfakcję i kiedy tylko o myślał, że będzie mógł tym uraczyć Vivien, robiło mu się cieplej na sercu. Nie planował oczywiście rozlewu krwi, aż tak okrutny nie był. Potrząsnął jednak głową, po prostu nie zgadzając się z Leonardo. - No nie bądź taka, muszę je w końcu wypróbować. A złego diabli nie bierze, więc pewnie i tak nic jej nie będzie - zbagatelizował Ezra, nie zamierzając Fire składać żadnych przyrzeczeń. Nie lubił być czymkolwiek wiązany, tym bardziej kiedy w grę wchodziły tak istotne dylematy. - Zresztą, jak już się na coś zdecyduję, to na pewno ci nie umknie - zaśmiał się, zostawiając już temat Vivien, a za to unosząc drinka do ust - jakież zaufanie jej tym samym zaofiarował, nie sprawdzając procentowej zawartości alkoholu albo trucizny - i upijając odrobinę ze szklanki. Zaraz jednak spoważniał, bo słów swojego partnera nie puszczał mimo uszu. Posłusznie więc trzymał lód przy ciele, ochładzając te kluczowe punkty. - Skocz do Blanc chyba bardziej jako przebiegnij całą drogę do Hogwartu, bo przecież teleportacja nie zadziała. Więc jutro przy okazji do niej zajrzę - zapewnił Leonardo. Nie był przecież aż tak delikatny, a magia i tak mogła go szybciutko naprawić, najwyżej do jutra miał chodzić opuchnięty. - No, chyba że ty mnie takiego nie chcesz, wtedy przeboleję i się przebiegnę. Pytanie Leo zabrzmiało trochę ponaglająco i Ezra przez kilka sekund nie wiedział, co mu na to odpowiedzieć. Jego wzrok uciekł więc na chwilę do Fire, a niepewność zawisła w jego oczach, jakby odpowiedz w dużym stopniu zależała również od niej. Miała ochotę jeszcze pomęczyć się jego towarzystwem? Czy może lepiej było już odpuścić, by przypadkiem nie przedobrzyć i tym samym przekreślić wszystko, co dobrego już się wydarzyło? Ta myśl poniekąd przeważyła w jego szybkiej analizie. Zsunął się zatem ze stołka, podejmując decyzję - to nie była ostatnia ich wspólna impreza, a Leonardo najwyraźniej nie miał ochoty na dłuższe siedzenie w pubie i Clarke potrafił to uszanować. Kiedy było się w związku, nie można było już niestety patrzeć wyłącznie w kategorii "ja". - Z nosem wszystko gra, ale w zasadzie i tak zaraz możemy się zbierać. Ale tylko pod jednym warunkiem: przed snem funduję ci sesję przytulania - zastrzegł sobie, uśmiechając się ciepło i chwytając Vin-Eurico za rękę, żeby ściśle spleść ich palce. Wszyscy wiedzieli, że magia magią, ale przytulanie było najlepszym lekarstwem na wszelkie ludzkie troski. Gryfon miał ich w sobie podejrzanie zbyt dużo. - Dear, to był zaszczyt - zwrócił się do Fire, nieco teatralnie się kłaniając i powstrzymując się od ostatniej złośliwości, jaką byłoby zainicjowanie jakiegoś dotyku. To jednak jeszcze nie był ten etap, by przytulał ją na pożegnanie. - Ale pamiętaj, że jeszcze z tobą i parkietem nie skończyłem. - Wciąż mieli do wypróbowania wiele pozycji tanecznych, nie mógł więc pozwolić, aby Gryfonka żyła w innym przeświadczeniu. Na komentarz Leonardo tylko się uśmiechnął - miał nieco inne zdanie, a poza tym jak najbardziej życzyłby sobie, aby było to jedyne "zwycięstwo" Gryfonów. - Och, właśnie, idę po moje nagrody. Dwie sekundki - obiecał, kierując się w stronę wskazanego wcześniej miejsca, by zgarnąć przedmioty. Był trochę typem chomika - wątpił, by wszystkie te rzeczy mu się przydaly, ale wolał je mieć niż nie mieć. Uważał więc, że były to dobrze wydane pieniądze.
Wzruszyła tylko ramionami, bezradnie rozkładając ręce na boki w ramach odpowiedzi na przeurocze oburzenie się na jej komentarz dotyczący Theo i lekcji zielarstwa. Dobrze, że żabcia miała stojących za sobą murem przyjaciół. Rozejrzała się dookoła, krzyżując ręce pod biustem. Kierowała się do stolika, nucąc sobie pod nosem melodię jednej z bardziej znanych piosenek, która akurat leciała z tutejszych głośników. Znajome twarze przewijały się przed oczyma, tysiące głosów dochodziło do jej uszu i odbijało się echem w głowie, próbując zagłuszyć każdą jej myśl. W barze robiło się coraz duszniej, intensywny zapach alkoholu i perfum dodatkowo rozleniwiał, a nawet nieco może usypiał? Usiadła grzecznie obok swojego ulubionego ślizgona i krukona, kładąc dłonie na kolanach i wygładzając materiał sukienki. Orzechowe ślepia wędrowały po izbie z ciekawością, dostrzegając pochłoniętą jakimś brunetem kuzynkę, wesołą Emily czy pląsającą na parkiecie Daisy, która ją tu przyciągnęła. Miała wrażenie, że zegar się zatrzymał i wszystko stanęło w miejscu, będąc jakąś formą kary specjalnie dla niej. Nessa przyglądała się temu całemu cyrkowi w milczeniu, tracąc jakąkolwiek ochotę na picie czy zabawę. Było tu zbyt dużo osób, emocji i szeptów. Dla obserwatora takiego jak ona natłok informacji przyprawiał o ból głowy. Westchnęła cicho, łapiąc za torebkę i odwracając głowę w stronę swojego stadka. Niech się bawią, ona nie będzie im się ani narzucać ani wchodzić w paradę. Noc jeszcze młoda, wiele mogło dobrych rzeczy wydarzyć się na tym spotkaniu towarzyskim. - Pójdę już. Bawcie się grzecznie, żebym was później nie musiała po lesie szukać pijanych. - rzuciła w ich stronę z zadziornym uśmieszkiem, wstając i żegnając się z pozostałymi znajomymi. Wsunęła na siebie płaszcz, przerzuciła torebkę przez ramię, kierując się do wyjścia. Chłodne, rześkie powietrze uderzyło rudą w twarz i sprawiło, że wybrała najdłuższą z możliwych dróg do zamku, mając ochotę na nocny spacer.
z/t
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Ezra był naprawdę okropnym człowiekiem. Nie dość, że zmuszał Fire do uczestniczenia w czymś, co tak bardzo do niej nie pasowało, zdzierał przy tym bezpardonowo godność i dumę Gryfonki, to jeszcze sprawiał, że to lubiła. Dodatkowe komentarze, które tylko niepotrzebnie rozpraszały Blaithin, to już w ogóle powinny być karalne. Czy nie było magimilicji na sali? Doszło do tego, że już nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć, a wiedziała, że jak tylko zauważy, że do tego doprowadził to już się nie uwolni. Tragikomedia po prostu. - Więc ty pełnisz rolę księżniczki? - zaśmiała się, próbując nie puszczać wodzy wyobraźni. To mogło być zbyt wiele... Pff, nabijali się ze słów Fire, jakby nie mogła nigdy powiedzieć czegoś milszego raz na jakiś czas. Popatrzyła z konsternacją na Leo. Najpierw zdjęcia aparatem, potem nagrywanie, mogli jej już dać trochę spokoju, bo nabawi się fobii przed robieniem czegokolwiek, bo zostanie uwieczniona. Prychnęła. - Nie musi mi przypominać, uwierz, zapamiętam to na zawsze. - zapewniła, bo tylko jej brakowało, żeby za każdym razem, kiedy chciała się napić herbaty albo kawy musiała myśleć o Ezrze potrząsającym tyłkiem na parkiecie. Niezłe urozmaicenie przy posiłkach... Parsknęła, gdy Clarke uznał, że już wie, jaki jest jej typ. W porządku, mógł sobie żartować, mógł nawet uważać się za na tyle atrakcyjnego, żeby zwrócić uwagę Fire... Nie miała zamiaru pozbawiać go tych słodkich marzeń. Tym bardziej zaboli, kiedy się rozczaruje, biedny chłopiec. Fire miała zamiar już skomentować tę "odrobinkę", ale uświadomiła sobie, że rzeczywiście jego komentarz i tak nie był aż tak jadowity. Udowodnił już, że potrafił się znacznie bardziej wysilić, żeby wbić komuś szpilę. Mimo wszystko świat musiałby się kończyć, gdyby zechciała bronić Clarke'a, dlatego tylko obserwowała reakcję Leo, który naturalnie, nie był zdziwiony. Zastanawiała się, jak ktoś tak miły znosi przy sobie towarzystwo właśnie Ezry, ale przypomniała sobie, że przecież Krukon był mistrzem zdobywania sympatii innych ludzi za pomocą najróżniejszych środków. Poniekąd nawet na niej tego użył, co samo w sobie pewnie będzie gryzło Fire następnego dnia. Cholera. Westchnęła, gdy obstawiał przy swoim - mimo wszystko sama pewnie zachowywałaby się identycznie na jego miejscu. - Clarke, gdyby to była prawda, nie siedziałbyś tu zakrwawiony. - wytknęła, mając ochotę dźgnąć go w tym momencie w pierś, ale po pierwsze to wolała nie pacać poczerwieniałego materiału, a po drugie nie chciała żadnego kontaktu inicjować, bo Ezra wyczerpał limit na cały miesiąc, jeśli nie na dłużej. Mrugnęła więc tylko do niego i zaplotła ręce na piersiach, żeby nie kusiło. - Wiem, lubisz spektakularność. Czy powinna wysłać Vivien jakiś list z ostrzeżeniem? Wątpiła, żeby jej kuzynka się czymś takim przejęła, a zresztą wypadałoby raczej porozmawiać w cztery oczy i wyjaśnić ten dziwny incydent, ale pytanie "dlaczego całowałaś Noxa" brzmiało tak tragicznie, że Fire natychmiast zrezygnowała z podobnego pomysłu. Wolałaby nie widzieć swojej kuzynki otrutej, ale niech już będzie, co ma być. Wysłuchała dyskusji o Blanc i nawet nieco się zdziwiła tym, że Krukon nie chciał jak najszybciej załatwić problemu z nosem. Chyba miała go za większego mięczaka w tej kwestii, więc chcąc nie chcąc odczuła coś na kształt minimalnego uszanowania. Nie mogła się też powstrzymać przed drobnym wtrąceniem, co nie było dla niej też typowe - najwyraźniej jeszcze nie minęła jej wesołość albo to od Ezry przejęła chęć na durne żarty. Ten człowiek miał naprawdę koszmarny wpływ. - Najważniejszego ci nie uszkodziła, więc nie widzę powodów, dla których Vin-Eurico miałby narzekać. - wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic i dokończyła picie swojego drinka. Zdawało jej się ciągle, że Leo coś martwi i próbowała nawet pobieżnie wydedukować co takiego. Może był po prostu przemęczony i dlatego taki nieswój? Nie musiał przecież czuć się nieprzyjemnie w towarzystwie dwóch osób, które chciały dla niego jak najlepiej. Fire odszukała spojrzenie Ezry, ale chyba nie byli jeszcze na takim stopniu porozumiewania się, żeby mógł wyczytać z jej oczu, że równie dobrze mogli już się zmywać z imprezy, która i tak zapewne miała być zakończona. Sesja przytulania brzmiała dla Blaithin jak jakaś pogróżka, dla Leo prawdopodobnie jak miłe zapewnienie. Sama planowała wstąpić jeszcze na Nokturn do swojej pracy, ale tym się już głośno z chłopakami nie podzieliła. Zamyśliła się przez moment i drgnęła słysząc swoje nazwisko. Gdyby tylko spróbował ją przytulić, uszkodzony nos stałby się najmniejszym zmartwieniem Ezry, ale tego była chyba świadoma cała trójka. Głupkowate rozbawienie mijało, więc przydałoby się powrócić do roli zdystansowanej małpy, której właściwie nie powinna się wcześniej pozbywać. Nie dygnęła więc w odpowiedzi, ale skrzyżowała ramiona i uśmiechnęła pod nosem. Czyżbyś się nieco nie zapędzał, Clarke? Fire rozumiała, że to musiało być dla Krukona cudowne i niesamowite przeżycie, ale czy zasłużył na kolejne... - Słyszysz? - zwróciła się na moment do Leo z oburzeniem, które psuły wesołe iskierki w błękitnych tęczówkach. - On mi już otwarcie grozi, kompletna bezczelność. Naturalnie, nie bała się czegokolwiek, co miało jeszcze nadejść, a być może powinna. Ważne, że na ten wieczór zapewnili sobie wystarczająco dużo przeżyć, poza tym to był chyba pierwszy raz kiedy wytrzymali w swoim towarzystwie tak długo bez zgrzytów, co nawet Fire postanowiła uszanować. I miała nadzieję, że Leo będzie dumny z takiego progresu. - Miłego przytulania czy coś - dodała na pożegnanie, patrząc na przyjaciela tak, jakby chciała mu przekazać ciepłe "trzymaj się", aczkolwiek mogło jej to wyjść dość ułomnie, bo nie przywykła do podtrzymywania ludzi na duchu. To Ezra, po którym też prześlizgnęła sympatycznym spojrzeniem, miał zadbać o samopoczucie Leo, więc pewnie sobie z tym poradzi. Quidditcha już nawet nie komentowała, bo było jej na ten moment obojętne, czy Gryffindor wygra czy też nie, sport był tylko sportem. Zeskoczyła ze stolika mniej więcej w tym momencie, gdy Clarke miał iść po tonę swoich nagród, po czym zniknęła pomiędzy sylwetkami innych czarodziejów - cicho rozpływając się wśród tłumu, z niejaką ulgą. Dlaczego skojarzyło jej się to z ucieczką z miejsca zbrodni, czym niewątpliwie był parkiet podczas tej imprezy?