Jest to stary, ponury i od dawna opuszczony dom, znajdujący się na wzgórzu. Okna w nim są zabite deskami, a zarośnięty ogród otacza drewniany płot. Uczniowie nie zapuszczają się w jego kierunku, każdy dobrze wie, że to najbardziej nawiedzony dom w całej Anglii, a historie na jego temat krążą po całym kraju. Przerażające odgłosy wydobywające się z chaty od dawna napawały strachem mieszkańców okolicy, zwiedzających, a nawet duchy zamieszkujące Hogwart omijają ten dom. Jeśli wierzyć plotkom, w czasie pełni noc spędzają tu wilkołaki, zamieszkujące pobliskie tereny.
TU MACIE PODGLĄD NA KOSTECZKI Z IMPREZKI
Imprezka!:
Impreza Urodzinowa Percy’ego!
będzie fajnie, zapraszam!
Tak, oto przyszedł ten dzień! Drobna i wysublimowana zabawa, kulturalne rozmowy przy herbacie, debaty wysoko wykształconych ludzi o obecnym stanie polityki w Ministerstwie. DOKŁADNIE TO TUTAJ BĘDZIE. Wstęp wolny dla niemal każdego (chyba, że twój wiek jest na tarczy zegara, to wtedy średnio – powiedzmy, że Percy będzie wyrzucać każdego co nie ma tych szesnastu lat). Cały dom jest wysprzątany, przygotowany do dzisiejszego wydarzenia, wszędzie można uświadczyć różne świecidełka i girlandy (motyw kolorystyczny balu z „Euforii”). Główny pokój jest dosłownie parkietem, z boku stoi EPICKI gramofon, z którego lecą same najlepsze hity, zarówno magiczne, jak i mugolskie. Naprzeciwko drzwi frontalnych, po drugiej stronie stoi barek z wszelkimi alkoholami, jakie uświadczysz w Oasis, bowiem to właśnie ten klub zaopatrzył dzisiejszą imprezę w procenty. Obok barku stał również stolik z przeróżnymi smakołykami, ciastkami, chipsami i tym podobnymi rzeczami, do wyboru do koloru! Zaraz obok było wyjście na mały tarasik, gdzie można było poświęcić się karmieniu raka lub spędzić chwilę na świeżym powietrzu. W rogu zaś postawiony został nieco wąski i długi stolik, na którym leżało dwanaście kubeczków – miejsce do Beer Ponga! Kto chce, może sobie zagrać, czemu nie! Zaś po drugiej stronie tego NAPRAWDĘ dużego pokoju znajdowało się miejsce dla tych, którzy chcieli spróbować swych sił w grze w butelkę! Czy na pewno jest cię na tyle, żeby zagrać z innymi na percivalowych zasadach?
Grę rozpoczyna dowolny gracz (na fabule się wybierze). Gra jest tylko na wyzwania (bez "prawdy"). Jeśli twoja postać została wylosowana, masz dwa dni na odpis. W innym przypadku robimy przerzuty! Tak, żeby gra nie stała w miejscu.
1. Rzucamy dwiema kośćmi, żeby wylosować wyzwanie dla drugiej osoby:
Wyzwania:
2 - Jeśli miałbyś/miałabyś przedłużyć gatunek z którymś z nauczycieli, który by to był? 3 - podaj jedną cechę (raczej wyglądu) wylosowanej przez ciebie osoby, którą uważasz w niej za pociągającą 4 - dostajesz tajemniczy eliksir i musisz go wypić - okazuje się, że to eliksir młodości! (Przez dwa posty piszesz swoją postacią odmłodzoną o dziesięć lat) 5 - zrób malinkę osobie, którą wylosowałeś 6 - zdejmij dowolną część ubrania z wybranej osoby 7 -pocałuj namiętnie w usta wylosowaną osobę 8 - siedź przytulony z wylosowaną osobą (przez minimum 2 posty) 9 - pocałuj lekko każdą osobę znajdującą się w tym pomieszczeniu 10 - tańcz na rurze przez przynajmniej 2 minuty 11 - wyznaj miłość wylosowanej osobie, tak realnie, jak tylko możesz 12 - powiedz, z którymi z obecnych tu osób najbardziej chciałbyś/chciałabyś zaliczyć "trójkącik"
Jeśli się powtórzy, to możecie robić przerzuty, ale nie trzeba - jak kto woli. Możecie założyć, że wasza postać sama dane zadanie wymyśliła, albo że wylosowała je z tej miseczki.
2. Rzucamy Kartą Tarota, żeby wylosować osobę, której przypada wyzwanie:
Jeśli się powtarzają, proponuję przerzucić (nie widzę sensu w tym, żeby jedna osoba grała ciągle, a inna właściwie w ogóle). Puste pola oczywiście przerzucamy.
Gra ta nie różni się za bardzo od mugolskiej wersji, z tym że korzystamy z magicznego zestawu, który zawiera kolorowe kubeczki oraz piłeczki przypominające te od ping ponga. Zasada jest taka, że po trafieniu piłeczką do pustego kubeczka, pojawia się w nim losowy napój z tych, które obecnie znajdują się w miejscu imprezy.
Zasady gry
Gra dla dwóch graczy. Rozgrywkę rozpoczyna dowolny gracz (ustalcie sobie, albo rzućcie k6, ten z wyższą wartością zaczyna).
- Rzucamy trzema kostkami: a) K6: określa, w który kubeczek leci piłeczka b) K100: określa czy ci się udało trafić czy nie: 1-60: nie udało ci się; 61-100: udało ci się. c) Jaki alkohol znalazł się w wylosowanym kubeczku: 1 - Piwo Dverga (1)* 2 - Jagodowy Jabol (1,5) 3 - Big Ben (2) 4 - Ognista Whisky (2,5) 5 - Absynt (3) 6 - Żeglarski Bimber (3,5) *Cyferki w nawiasie wytłumaczone nieco niżej.
- Każdy kubeczek ma 200ml;
- Jeśli uda ci się trafić do kubeczka, przeciwnik musi wypić wylosowany przez ciebie napój;
- Jeśli według kostki udało ci się trafić do kubeczka, ale wylosowałeś numerek, który został już przez ciebie „zbity”, to ty pijesz swój kubek z tym numerkiem (jeśli go nie ma, nikt nic nie pije, gra toczy się dalej);
- Jeśli nie trafisz, nic nie pijesz, przeciwnik również nic nie pije;
- Cyferki w nawiasach przy alkoholu oznacza jego Moc. Ilość wpojonego alkoholu do organizmu wpływa na to jak się postać zachowuję, niżej więc zamieszczam rozpiskę proponowanych reakcji:
Reakcje:
1-3 punktów - Szeroki uśmiech, chęć kontaktów towarzyskich 4-6 punktów - Wzmożona wesołość, gadatliwość 7-9 punktów - Ochota na taniec i śpiew 10-12 punktów - Lekko chwiejny krok, słowotok 13-14 punktów - Mocno chwiejny krok, bełkotanie 15 punktów - Wymioty 15+ punktów - Utrata przytomności
Oczywiście są to propozycje, twoja postać nie musi się dokładnie tak zachowywać, lecz proszę, by jednak alkohol miał jakiś wpływ na to jak reaguje wasza postać!
- Pod każdym postem piszcie, ile punktów uzbieraliście w magicznym beerpongu (czyli punktów z nawiasów) - określać to będzie stopień upicia waszych postaci;
- Podsyłam wam tutaj przykładową "mapkę" do Beer Ponga, żebyście sobie zaznaczali w każdym poście, których kubeczków już nie ma w grze!
Koniec gry
Wygrywa ten, kto zbije wszystkie kubeczki przeciwnika. Bawcie się dobrze!
GryffindorRavenclawHufflepuffSlytherin
Ostatnio zmieniony przez Rose Stuner dnia Wto Wrz 21 2010, 15:54, w całości zmieniany 1 raz
"Słyszałam, że nie należysz do tchórzliwych." To zdanie zdecydowanie przykuło uwagę Tanner'a. Wiadomo, że gdy ktoś pisze Ci taki list, to od razu polecisz sprawdzić o co chodzi. Być może Chapman pakował się teraz w kolejne tarapaty, ale odkąd Lunarni zniknęli brakowało mu jakiejś rozrywki, odrobiny adrenaliny i tego uczucia, które można odczuć, gdy wybiera się między dobrem a złem. Przybiegł najszybciej jak się dało do wrzeszczącej chaty, którą tajemniczy nadawca wyznaczył sobie jako miejsce spotkania. Wszedł do niej szybkim krokiem, starając się bardzo, żeby żaden ze wścibskich mieszkańców wioski go nie zauważył. W pomieszczeniu znajdowały się już dwie osoby, które najwidoczniej też nie bardzo wiedziały, po co wszyscy się tu zebrali. Wzruszył ramionami, podchodząc do nich z lekkim, aczkolwiek bardzo chłodnym, uśmiechem na twarzy. - Witajcie. Któraś z Was wie, po co ktoś nas tu zaprosił? - spytał, opierając się o framugę drzwi i czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony dziewczyn. Coraz bardziej miał ochotę wrócić do zamku. Z pewnością to jakieś małe gryfoniątka postanowiły urządzić sobie swoje żarty i powysyłać kilka sów. Pewnie później przyślą tu jakiegoś nauczyciela i tak, koniec końców, każde z nich dostanie sporo ujemnych punktów. Miał nadzieję, że ktokolwiek napisał do niego ten list, szybko się pojawi, ponieważ kompletnie nie chciał spędzić tutaj ani chwili dłużej. Chyba, że coś go zainteresuje.
Nie mogła się już doczekać. Planowała to wydarzenie od naprawdę wielu tygodni, dlatego teraz, gdy już zaczarowała pióra, aby wysłały listy zupełnie innym charakterem pisma, była naprawdę podekscytowana. Dobrze było polować na jednorożce w samotności, ale grupa dawała o wiele większe możliwości. Obławę na cały las, odkrywanie jego tajemnic, a te dzieciaki na pewno wiedziały o Zakazanym Lesie więcej niż ona. Specjalnie na tę okazję przygotowała sobie wcielenie. Nie chciała zmieniać wzrostu, bo była przyzwyczajona do swojego, dlatego długo myślała nad resztą otoczki jaką może wokół siebie wytworzyć. Wtedy też, gdy siedziała rozluźniona w fotelu, dzierżąc w dłoniach niewielki notes, przypomniała sobie pewne słowa, które miała okazję przeczytać w pewnej, mugolskiej książce. „Zaprawdę powiadam wam, oto nadchodzi wiek miecza i topora, wiek wilczej zamieci. Nadchodzi Czas Białego Zimna i Białego światła, Czas Szaleństwa i Pogardy, Tedd Deireadh, Czas Końca. Świat umrze wśród mrozu, a odrodzi się wraz z nowym słońcem. Odrodzi się ze Starszej Krwi, z Hen Ichaer, zasianego ziarna. Ziarna, które nie wykiełkuje, lecz wybuchnie płomieniem. Esse'tuath esse! Tak będzie! Wypatrujcie znaków! Jakie to będą znaki, rzeknę wam – wprzód spłynie ziemia krwią Aen Seidhe, Krwią Elfów...” Uśmiechnęła się pod nosem w taki sposób, że co mniej odważnym ciarki przebiegłyby po plecach. Stąd też był jej pseudonim. Ithlinne była elfią wieszczką, która przepowiedziała zagładę świata, a Megan lubiła sobie pochlebiać i stawać w czyjejś sytuacji. Metamorfomag nie miał zazwyczaj z tym problemu, więc to był dodatkowy jej plus. Tonąc w słowach mugolskiego pisarza, zaczęła rysować drobną dziewczynę. Miałą ostre rysy twarzy, upodabniające ją do drapieżnego zwierzęcia, ale i jednocześnie była naprawdę piękna. Oczy, które jej narysowała były duże, o migdałowym kształcie, a chociaż na jej rysunku były intensywnie zielone, Elspeth wiedziała, że nie da rady mieć takich. Westchnęła tylko, poirytowana tym, że metamorfomagia ma ograniczenia. Mogłaby w sumie skorzystać ze szkieł kontaktowych, ale nie chciała wybierać się do ludzi. Nie teraz… nie przed pierwszym polowaniem. Narysowała więc włosy, długie, proste jak drut, ale nie kolorowała ich w żaden sposób, jakby nie mogła się zdecydować na konkretną barwę. Postukała kilkukrotnie różdżką w udo, w zamyśleniu przygryzając wargę, ale zaraz wstała, zrzucając z siebie ubrania. Musiała się przebrać, wszak Ithlinne była nieco od niej szczuplejsza. Zmieniła szybko formę. Odjęcie kilku kilogramów wysmukliło jej sylwetkę w taki sposób, że wydawała się wyższa niż w rzeczywistości. Długie, białe i proste włosy spływały jej aż do pasa, jednak spięła je gumką, tworząc wysoki kucyk. Miała niewielki, lekko zadarty nos i pełne wargi, które szpeciła krótka, ale podwójna blizna, przypominająca trochę ślad po szponach. Oczy o kolorze świeżej czekolady lśniły w półmroku, gdy ich spojrzeniem omiatała swoją szafę. Znalazła czarną szatę czarodziejów, którą nieco zwęziła zaklęciem i ubrała ją pospiesznie, malując się przy okazji mocno. Tak przygotowana, teleportowała się przed Wrzeszczącą Chatę i zarzucając kaptur na jasne jak śnieg włosy, przekroczyła jej próg. Jej kroki były na tyle ciche, aby nie można było jej usłyszeć aż do ostatniej chwili. Można było więc mieć wrażenie, że wręcz wyrosła za Tannerem, którego minęła bezpardonowo, przeciskając się między nim, a futryną i wchodząc do niewielkiego pomieszczenia, które było przygotowane na przyjęcie nowych członków. - Zbliżcie się - powiedziała cichym, dość wysokim głosem, który również przed wejściem zmanipulowała tak, aby nie przypominał jej naturalnego. Zrzuciła kaptur z włosów i omiotła spojrzeniem zebranych. - Nazywam się Ithlinne i to ja wysłałam do was listy. Widzę, że nie brakło wam odwagi, aby się tu zjawić, ale czy jesteście wystarczająco śmiali, aby przystąpić do mojego zgromadzenia? Będę od was oczekiwała wierności, dlatego zanim cokolwiek wam wyjaśnię, musicie się zadeklarować. Czy jesteście gotowi, aby podjąć takie ryzyko? To nie jest klub mięczaków, dlatego jeśli którekolwiek z was obawia się bólu, nie powinno było nigdy się tutaj znaleźć. Każdy mój rozkaz musicie traktować jako słowo absolutne, a także musicie zważać na swoje ruchy. Tutaj wszystko może się zdarzyć. Czy jesteście gotowi?
Svensson kręciła się wokół własnej osi, mierząc różdżką przed siebie. Była pewna, że chociaż taki widok wystraszy potencjalnego napastnika, co z tego, że na daną chwilę nie pamiętała kompletnie żadnego zaklęcia. Drętwota chciałaby się sunąć na jej usta, ale w głowie tkwiła pustka. Nie czekała długo aż ktoś się pojawi. Ukazała się jej blond dziewczyna, wydawało się jej, że jest starsza, ale nie była pewna. Mierząc w nią różdżką, chciała powiedzieć coś ambitnego, lecz wyszło jak wyszło. - Mam nadzieję, że to nie jest z Twojej strony głupi żart, bo nie lubię jak mi ktoś marnuje czas – warknęła, opuszczając nieznacznie różdżkę. Wciąż miała ją w pogotowiu, co jeśli Malika po prostu zaczęłaby z nią pojedynek? Nie wiedziały tak naprawdę, co tu robią i co je czeka. Musiała być przygotowana na wszystko. Widząc w gestach dziewczyny mało bojowy stosunek, opuściła całkowicie różdżkę, a następnie wyciągnęła do niej dłoń. Rozpoznała ją. Była na treningu związanym ze Sfinksem, ale nie należała do jej grupy, więc trudno było się jakoś bliżej poznać. - Gittan Svensson – odpowiedziała, ściskając dłoń. Zaraz w drzwiach pojawił się chłopak, którego również kojarzyła. Z boiska. Był w drużynie i według Gittan podobnie jak Rasheed zaniedbywał swoją miotłę. Nie potrafiła przypomnieć sobie napisu z nazwiskiem na strojach drużyny, więc tylko kiwnęła głową. - Upieczemy ciasto z Ithlinne – rzekła sarkastycznie. Każde z nich musiało się zgłosić na polowania jednorożców, więc mogło przypuszczać, że znaleźli się tu z określonego powodu. Gittan bała się, co może ja czekać. A co jeśli tak naprawdę nie była odważna? Nie była pewna, czy postać, która potrąciła chłopaka i weszła do środka, słyszała jej sarkastyczną uwagę. Stwierdziła jedno: była niewyobrażalnie piękna. Nie mogła oderwać od Ithlinne oczu. Chciała dotknąć jej włosów, sprawdzić, czy są miękkie, prawdziwe. Przeszkadzał Gittan głos kobiety. Był drażniący, piskliwy, przez co miała nieprzyjemne uczucie w żołądku. Podeszła kilka kroków. - Gotowi – odpowiedziała, chowając różdżkę do małej kieszonki w spódnicy.
Malika okropnie się przestraszyła gdy zauważyła dziewczynę która celowała w nią różdżką. Stała tu od samego początku? Była tu przede mną czy może przyszła niedawno? - Malika całkiem się zamyśliła...Czy aby na pewno wszystko z nią w porządku? Spróbowała nie dać po sobie poznać jak bardzo jest zdenerwowana i zdziwiona. Powoli uniosła rękę w pojednawczym geście ale nie zdążyła nic powiedzieć bo do pomieszczenia wpadł jakiś chłopak. Super, więc ile jeszcze ich będzie? Co to w ogóle ma być za zbiegowisko. Brunet powiedział kilka słów, ale dziewczyna nie odzywała się. Tworzyła w głowie ewentualny plan w razie gdyby ktoś postanowił pobawić się różdżką. Jej plan zaczął już nabierać kształtów gdy do chaty weszła kobieta. A raczej dziewczyna, wyjątkowo piękna dziewczyna. Włosy długie i proste jak druty a do tego przerażające białe. Jak śnieg. Tylko jej oczy nie pasowały do reszty ale tak czasem bywa. Nagle owa długowłosa odezwała się. Wypowiedziała kilka przydługich zdań a w żyłach Maliki zaczęła krążyć adrenalina. Już nie przejmowała się tym, że może mieć kłopoty. Od razu wszystko było dla niej jasne. - Gotów, rzecz jasna - rzekła po czym wyzywająco spojrzała prosto w czekoladowe oczy białowłosej.
Tanner za bardzo nie wiedział, dlaczego się tu znajduje. Nie chciał myśleć o tym, co może go spotkać we Wrzeszczącej Chacie, więc po prostu wykonywał polecenia kobiety, zastanawiając się kim ona jest. Nie widział jej wcześniej, był tego pewien w stu procentach. Wiedział, że zgłaszał się do czegoś "fajnego" jak to było określone, ale nie miał pojęcia, że będzie polował na jednorożce. Przecież za to grozi niezła kara.. Jednak nie karą się Tanner przejmował. Zdecydowanie nie to było dla niego dzisiaj najważniejsze. Wiedział, że obiecał Angven, że nie wpakuje się więcej w żadne kłopoty. Zamierzał jednak dzisiaj złamać tą obietnicę i cholernie go to bolało. Jednak nie stał się tak dobrym człowiekiem, za którego ostatnio się uważał. Okłamanie ukochanej? Żaden problem. Robienie nielegalnych rzeczy? Przecież wiadomo, że tak. - Głupie pytanie - wywrócił Tanner oczami, obserwując kobietę i słuchając jej całego wywodu. - Oczywiście, że jestem gotowy - jak to typowy Ślizgon, Chapman miał kompletnie gdzieś fakt, że oprócz niego w pomieszczeniu znajdują się jeszcze dwie dziewczyny. To jego zabawa i przygoda były najważniejsze, to on jest panem całej tej sytuacji i to przede wszystkim dla niego zostało zwołane to spotkanie. Takie właśnie myśli krążyły po jego głowie i chociaż Tanner wiedział gdzieś w głębi duszy, że nie ma to nic wspólnego z prawdziwą wersją wydarzeń, to trzymał się jej kurczowo. Robił to, żeby zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia, które z każdą minutą stawały się coraz większe. Obiecał sobie w duchu, że może zaprosi kiedyś Angven do ich tajnego stowarzyszenia. Ciekawe czy byłaby chętna? Koniecznie musi zapytać!
Nie zastanawiała się zbyt długo, gdy kobiety wyraziły swoje potwierdzenie co do chęci brania udziału w następnych spotkaniach i już miała wyciągać różdżkę, gdy i chłopak przemówił. Wargi Ithlinne zacisnęły się w linię. Jedną i długą, ale niemożliwie cienką, jakby miała zamiar zaraz zrobić mu coś więcej niż krzywdę. Jej czekoladowe oczy ciskały groźne iskry. Mimo wszystko nie skomentowała tej nieoczekiwanej bezczelności, a jedynie wyciągnęła trzy kawałki pergaminu i kolejno „wylewitowała” je do zebranych, nie mając najmniejszej ochoty na to, aby się do niech zbliżać i wręczać je osobiście. - Przeczytajcie - poleciła im, gdy już kartki znalazły się w ich rękach, po czym obserwowała ich ze zniecierpliwieniem. Pergamin zawierał informacje dotyczące tego, że w dość niedługim czasie zajmą się polowaniem na zwierzęta w Zakazanym lesie. Nie wyjaśniał zbyt wielu szczegółów, ale dzięki niemu uczniowie zostali zapętani w sidła zaklęcia Fideliusa, a przecież o to chodziło od samego początku. Kiedy skończyli czytać, pergaminy spłonęły, zamieniając się w trzy kupki szarego i gorącego popiołu. - Widzimy się niedługo - odparła z lekkim, ale i do bólu cynicznym uśmiechem, po czym wyminęła wszystkich, opuszczając chatę. Już niedługo, och słodka krwi…
- Poznałem trochę ludzi, głównie mugoli, ale nikogo ciekawego - odpowiedział zgodnie z prawdą. Nowi znajomi poznani na imprezach nie mieli zbyt dużego wpływu na jego życie. Chłopcy lub dziewczyny, z którymi się całował lub upijał do nieprzytomności mogli zaliczać się do ciekawych nowopoznanych osób? Xavier zaśmiał się pod nosem na tę myśl, gdy nagle Clara złapała go za rękę i pociągnęła w stronę chaty. Kipiała entuzjazmem, to zawsze w niej lubił. Była świetnym kompanem tego typu wypadów, więc uznał, że i tym razem na pewno świetnie będą się bawić. Wyprzedził ją, tak by jako pierwszy mógł przekroczyć próg budynku. Był dżentelmenem, który zawsze przepuszcza kobiety w drzwiach, jednak gdy za rogiem mogło czaić się niebezpieczeństwo, nie mógł sobie na to pozwolić. Obejrzał się przez ramię, by sprawdzić czy Clara podąża za nim. Mrugnął do niej porozumiewawczo i posłał jej uśmiech, nim wkroczyli w ciemność Wrzeszczącej Chaty. Nie było tak ciemno, że nie można było nic dostrzec, jednak widoczność była nieco ograniczona. Rozświetlił pomieszczenie różdżką, nadal trzymając młodą Hepburn za rękę. Jeszcze potknie się o coś i przewróci? Xavier stawał się przy niej nadopiekuńczy. Była w końcu jedną z najbliższych mu osób, więc może to po prostu dlatego... Tak tłumaczył to sobie Sol. Gdy rozejrzeli się chwilę po wnętrzu domu i nie znaleźli nic niebezpiecznego, Xavier puścił rękę dziewczyny i położył ręce na biodrach. - Ciekawe co nas tu czeka czeka - powiedział złowrogim tonem i rozejrzał się po bałaganie, który zastali w środku. Zdawał sobie sprawę, że mogą trafić tu tylko kurz i stare przedmioty, jednak liczył na prawdziwą przygodę.
Kiwnęła głową, mając coś powiedzieć, ale zrezygnowała, zostając jedynie z głupim wyrazem twarzy. Chciała się pochwalić, że ona też poznała paru mugoli, ale byłoby to kłamstwo. W trakcie swej szaleńczej ucieczki raczej stroniła od ludzi, szczególnie od tych niemagicznych. Ale przecież poznała jednak Zuzę! - Poznałam jedną czarodziejkę, może będzie mieszkać ze mną w pokoju w mieszkaniu - pochwaliła się, przechodząc przez próg chaty i rozglądając się wokół. Chociaż było to raczej bez sensu, zważywszy na to, że przez dobrą chwilę, zanim jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a Xavier nie rozświetlił pomieszczenia różdżką, nic nie widziała. Mocniej ścisnęła rękę chłopaka, gdy jej stopa, zamiast na zakurzoną podłogę, natrafiła na coś miękkiego. Pierwszą myślą Clary było to, iż nastąpiła na jakieś martwe zwierzę, ale kiedy blask z różdżki przyjaciela gryfonki omiótł i to miejsce, spostrzegła, iż to jedynie stara, gruba zasłona zerwana z jednego z okien. Clara odetchnęła z ulgą, a kiedy Sol puścił jej rękę, zaświeciła swoją różdżkę, wpierw podnosząc ją do góry, aby zobaczyć w jakim stanie jest sufit, później natomiast oświetliła podłogę i przedmioty, które ją zagracały. - Co nas czeka, o ile nie utoniemy w tym bałaganie - zaznaczyła, pochylając się nad stertą jakichś rzeczy. Zauważywszy, że na szczycie kupki leży jakaś zakurzona, pozłacana szkatułka, Clara przyklękła, ruchem głowy sugerując, aby Xavier też się zbliżył. Takie przedmioty zawsze wydawały się Hepburn atrakcyjne i to nie tylko ze względu na ich estetykę, ale także historię. - Przecież to takie fascynujące, że... - nie zdążyła dokończyć swej na pewno bardzo interesującej przemowy na temat szkatułki i jej nieodkrytej historii, bo kiedy uchyliła wieczko, oprócz dość pokaleczonej melodii, ze środka wyleciała też ćma, którą musiał ktoś całkiem niedawno tam zamknąć. Szkatułka z brzękiem spadła na podłogę, jeden element ozdobnego zdobienia przedmiotu odpadł i gdzieś się potoczył, a Clara z krzykiem największego przerażenia odruchowo odskoczyła w kierunku Xaviera - i jeśli zdążył również już przyklęknąć, oboje znaleźli się na brudnej podłodze, prychając od wzbitego w powietrze kurzu, spowodowanego ich nagłym upadkiem. - Oh, Xavier, MERLINIE, czy ty widziałeś ogrom tej ćmy, była taka włochata, daję słowo, że w jej małych oczkach czaiło się prawdziwe zło, chęć odebrania nam życia! - zaczęła gorączkowo mówić, powoli wstając i otrzepując się kurzu. Próbowała sprawiać wrażenie, jakby to wcale nie zrobiło na niej wrażenia, przecież to normalne, że któreś z przyjaciół, hm, czasem rzuci się na to drugie, w poszukiwaniu ratunku, prawda? Swoją drogą to mogłaby być komiczna sytuacja, gdyby nie to, że o tej ćmie, Clara mówiła całkiem poważnie.
Wrzeszcząca Chata to najbardziej nawiedzony dom w Wielkiej Brytanii, a przynajmniej tak głoszą legendy. Nic dziwnego, że czarodzieje z Hogsmeade postanowili wykorzystać ją jako jedną z atrakcji z okazji Nocy Duchów. Miejsce nie przyciąga zbyt wielu osób, ale i tak zdarzają się tacy śmiałkowie, którzy pragną tam zajrzeć, by na własne oczy przekonać się, czy naprawdę zamieszkały tam najgorsze zjawy, o jakich słyszeli ludzie. Wiatr porusza deskami jak gdyby zaraz miały połamać się ze starości, ale mimo wszystko postanawiacie wejść do budynku. Wokół panuje przerażająca cisza, od której aż przechodzą was ciarki, ale idziecie dalej. Jedynie różdżki są w stanie rozświetlić stare pomieszczenia i już chcecie wychodzić, twierdząc, że wszystkie opowieści to jedynie bujdy, gdy coś za wami przebiega. Odwracacie się i widzicie, że mieszkańcy Hogsmeade jednak mieli rację: tutaj jest prawdziwy potwór.
Jedna z osób z pary rzuca dwiema kostkami, by dowiedzieć się, jaka atrakcja was czeka i czy udało się wam ją pokonać. Jeśli chcecie dalej zwiedzać Wrzeszczącą Chatę, druga osoba również może rzucić kostkami. W przypadku kostki nieparzystej u drugiej osoby, towarzysz z pary może spróbować rzucić zaklęcie na wylosowaną przez poprzednika zjawę.
Pierwsza kostka: 1, 5 – Nie wiadomo skąd pojawił się twój największy strach. Masz ochotę uciec z krzykiem, gdy nagle uświadamiasz sobie, że to tylko bogin. Rzuć Riddiculus, by się go pozbyć. (Jeśli pierwszej osobie nie uda się go pokonać, może podejść druga, a wtedy upiór zmienia wygląd na to, czego boi się druga osoba.) Za pokonanie bogina otrzymujesz 1pkt z opcm. 2, 4 – W waszą stronę maszeruje uroczy, pluszowy miś. Wydaje się całkowicie nieszkodliwy, ale gdy znajduje się zaledwie dwa metry od was, jego oczy przybierają szkarłatną barwę, z ust wysuwają się kły, a z łapek ostre paznokcie. To krwiożercza bestia, którą możesz pokonać tylko transmutując ją w coś nieruchomego. Za udane zaklęcie otrzymujesz 1pkt z transmutacji. 3, 6 – Musicie zatkać uszy, bo banshee krzyczy jak oszalała. Nie jest jednak prawdziwa, choć taką się wydaje. To autorzy atrakcji we Wrzeszczącej Chacie zaczarowali kukłę, by przybrała postać upiornej kobiety. Jedyne sposoby na pokonanie jej to unieruchomienie lub pozbawienie głosu. Za udane zaklęcie otrzymujesz 1pkt z zaklęć.
Druga kostka: parzysta – zaklęcie udane nieparzysta – zaklęcie nieudane
Kod:
<zg>Wrzeszczaca chata</zg> <zg>Wyrzucone kostki:</zg> wpisz <zg>Link do losowania:</zg> [url=wpisz tutaj]link[/url]
Wrzeszczaca chata Wyrzucone kostki: 2, 3 Link do losowania: link
Heh, jak widać nie tylko Dark Lady lubi podbierać komuś partnerów, ale i sam Jack wpadł na taki genialny pomysł. Gdy dziewczyna stała przed Miodowym Królestwem, paląc fajeczkę, trzęsła się troszkę z zimna. Wówczas podbiła do niej nieznajoma osoba, krzycząc coś o papierosach, a potem ciągnąć za rękę w stronę wrzeszczącej chaty. Dark Lady powinna zaczął się wyrywać, że to porwanie w biały dzień i co jeśli jest jakimś skończonym psychopatą?! - Chwileczkę, świetne masz te kosteczki, ale, mógłbyś się jakoś przedstawi, czekaj, czekaj - szarpnęła najmocniej jak mogła, aby zatrzymali się na chwilę. Ten zapach, znała go aż za dobrze. Na początku myślała, że niesie się od przechodnia, ale to było abstrakcyjne. Czy była wyczulona aż tak na te perfumy? Wpatrywała się w Jacka i wtedy wszystko się rozjaśniło. To nie był nieznajomy, psychopata ani porwanie w biały dzień. Chciała rzucić krótko: jesteś frajerem, użyłeś swoich perfum, ale uniosła wysoko brodę, wyrzuciła na bok wypaloną fajkę. - Ładne perfumy - powiedziała, zdradzając tym samym, iż zna tożsamość naszego kościotrupka i obyło się bez macania piersi Dark Lady. Ruszyła na przód prosto do Wrzeszczącej Chaty. Dopiero po chwili zauważyła czekoladowego ducha, tuptającego za nimi. - Nowy przyjaciel? - prychnęła, bo jak to jest, że jego akurat polubiły, a ją to chciały zatłuc tymi swoimi kakaowymi oczkami?! Chwyciła za kostkę Jacka, przekraczając próg Wrzeszczącej Chaty. Zaczął do nich zmierzać uroczy, pluszowy miś. Dark Lady chciała już podbiec i chwycić go w swoje ramiona, ale ten po chwili przestał być taki kochany. Oczy przybrały szkarłatny kolor, a z malutkich łapek wyrosły pazury. - Na merlina! - wrzasnęła, obmacując swoje tyły w poszukiwaniu różdżki. Nic więc dziwnego, że zaklęcie nie wyszło, bo ta chyba w ogóle zapomniała swojego magicznego patyka i była skazana na partnera.
Nie ma czemu się dziwić, zabawa nie jest tak fajna, jeśli nie ma z kim jej dzielić, a to, że Jack wpadł na Dark Lady tuż po wyjściu z Miodowego Królestwa, musiało być zrządzeniem losu, ot co. I poznał ją. Tak od razu. Może dlatego, że kiedy ostatnio się widzieli, też się trzęsła z zimna jak galareta, może dlatego, że paliła w charakterystyczny sposób, a może dlatego, że po prostu niektórych rzeczy nie jest w stanie ukryć nawet paskudna maska czy przebranie. Nie myślał ani chwili, po prostu ją porwał, nie przejmując się tym, że już ma jakieś towarzystwo na dzisiejszy wieczór. On przecież był najlepszą z możliwych opcji. Nie przejął się również jej początkowym protestem, który dość szybko ustał, tylko spojrzał na nią jakby z oburzeniem. Dlaczego się szarpie, jakby ktoś jej pod nos podstawił zgniłą dynię? - To nie perfumy, to moja nowa Schauma. - oznajmił z grobową powagą, jakby to faktycznie wyjaśniało cudowny zapach, jaki zawsze roztaczał się dookoła niego. Kiedy Dark Lady pogardliwie zapytała o nowego przyjaciela, aż odwrócił się przez ramię, by z zadowoleniem stwierdzić, że czekoladowy duszek dalej za nim drepcze. - Najprawdopodobniej mój nasłodszy fan. - stwierdził wesolutkim tonem. Jeszcze niedawno dziewczyna zarzekała się, że nie istnieje żaden jego fanklub, a tu proszę, jeden jego członek podąża za nim, nie odstępując go na krok! Chwilę później skończył się jednak nastrój do pogawędek, bo we Wrzeszczącej Chacie kryły się niespodzianki trochę mniej przyjazne od duszków z Miodowego Królestwa. Pluszowy miś maszerujący w stronę dwójki szybko okazał się być niezłą bestią z kłami, ale ale, od czego są tacy menscy menszczyśni jak Jack Skellington? - Melofors! Pokłoń się dyniowemu królowi, bezczelny prostaku! - rach ciach, różdżka poszła w ruch, a pluszowy miś-wampir w kilka chwil zmienił się w śliczną, dorodną dynię. Tak tematycznie, a co! Jack jednak zbyt pochopnie założył, że miś to jedyny czyhający na nich mieszkaniec opuszczonej chaty, więc gdy chwilę później wyskoczyła na nich banshee, zamiast sięgnąć po dopiero co schowaną różdżkę, w najgłupszym odruchu świata zakrył kościstymi dłońmi uszy. Bo niestety, pomimo swojego osobliwego wyglądu, miał uszy.
Wrzeszczaca chata Wyrzucone kostki: 2 Link do losowania: link
Wrzeszczaca chata Wyrzucone kostki: 6, 6 (transmutacja) 5, 2 Link do losowania: link i *klik*
Dlatego osoby, które nie przyszły na event, pozbawiając tym samym pary przykładne osoby, powinny się bardzo wstydzić! Mikołaj przyniesie wam rózgę z lukrecji. Może poboczni świadkowie będą sądzić, że ta dwójka działa na siebie jak magnes, ale to wcale nie jest tak. Gdy świeże są wspomnienia, to i rzeczy codziennie jak zapach, kształt nosa czy ramion, nie chce odejść w niepamięć. - To naprawdę niesamowite, że kościotrup bez włosów wciąż używa szamponu - zaśmiała się, przejeżdżając dłonią po wspomnianej czaszce Jacka. Bardzo jej brakowało tej czupryny, za którą mogłaby pociągnąć. Parsknęła śmiechem. Zdecydowanie najbardziej słodki i na pewno jedyny ten fan. Wszyscy wiedzą, że jego drużyna przegra w pierwszych eliminacjach, przynajmniej tak sądziła Darl Lady, bo gdyby przyszło grać im ze sobą, miałaby problem z koncentracją. W szczególności wtedy, jeśli założy prezent od niej. - Cóż, to może on stoi za twoim fanclubem? - spytała błyskotliwie, bo Dark Lady nie chciała się przyznawać do tego, że chodziła i będzie chodzić na treningi owego domu, aby popatrzeć sobie co nieco na taktykę, technikę i... zawodników. - Zrzesza wszystkie kobiety, kochające czekoladę, musisz koniecznie się z nimi spotkać i rozdać autografy. Może pozwolą ci się podpisać nawet na ich piersiach? - dodała z niemałym uśmiechem. Czekolada nieodłącznie kojarzyła się z tuszą, a te miały na pewno biust, którym mogły się pochwalić. To chyba nie był naprawdę dzień Dark Lady, bo gdziekolwiek nie weszła wszystko było przeciwko niej. Na szczęście Jack zachował się jak na menskiego menszczyznę przystało. Ta ciągle szukała różdżki, ale gdy zobaczyła, że przed nimi zamiast misia pojawiła się dynia, podbiegła do niej i chwyciła pod pachę. - Mamy pierwszego niewolnika! - stwierdziła z wielkim zadowoleniem, kierując się w głąb Wrzeszczącej Chaty. Nagle wyskoczyła banshee i ta dopiero, co była okropna! Dark Lady jednak miała różdżkę przy sobie, poczuła ją właśnie na swoim udzie, więc prędko po nią sięgnęła, bo nie słyszała nawet własnych myśli. Chciała rzucić w nią dynią, ale nie mogła się tak szybko pozbyć ich niewolnika. - Jęzlep, zgniła poczwaro! - krzyknęła, a język banshee przykleił się do podniebienia i nie mogła już dłużej tak krzyczeć. Aby tego było mało, chciała kolejnego niewolnika! - Scribblifors - dodała, a kukła zamieniła się w pióra, których część mogła oddać Jackowi, aby dopełnił swój świetny kostium, zaś pozostałość wplotła we własne włosy. Ci to dopiero idą na podbój świata. Kto by pomyślał, że Dark Lady zna się na transmutacji! Pociągnęła Jacka za tę kościstą łapkę w prawo. - Tam chyba jest wyjście - mruknęła, ale jak na każdą kobietę przystało niekoniecznie znała się na kierunkach i weszli jeszcze bardziej wgłąb Wrzeszczącej Chaty. Przed nimi pojawiły się schody, a dziewczyna nawet nie wpadła na to, że ściągną na siebie wielkie kłopoty. - Jakoś się tu gorąco zrobiło... - dodała, a po chwili snop ognia pojawił się tuż obok nich. Zdążyli odskoczyć na bok, co by nie zostać poparzonym, ale okazało się, że Dark Lady i Jack mają do czynienia z dwoma boginami. Ten dziewczyny przyjął postać smoka ziejącego ogniem, zaś chłopak dopiero wszedł do pomieszczenia, więc sama napiszesz, co tam sobie widzi! Dark Lady po prostu zamarła. Smok, tutaj?! Taki wielki?! Wszystko sprowadzało się do jednego: to bogin. To musi być bogin, nie zrobi jej krzywdy! - Riddiculus! - wrzasnęła, drżącą dłonią, zamieniając ognistego smoka w zmokłą kurę.
- Wciąż się łudzę, że od tego wyrośnie mi lwia grzywa, sama rozumiesz. – może ona się śmiała z jego pedantycznie białej, lśniącej i gładkiej czachy, ale Jack był jak najbardziej poważny. W poprzednim życiu miał włosy, na pewno je miał i wiatr nie zawiewał mu w uszy. Chociaż teraz mógł zdjąć swoją głowę z karku, nie powiem, to miało swoje plusy. A jego słodki fan z pewnością doceniał oryginalność swojego idola i jego niepowtarzalność! - Och już nie udawaj, wiem, że to wszystko twoja sprawka, a George tylko dołączył. George to ładne imię, nie sądzisz? George’owi chyba się spodobało, trochę anemicznie kiwał głową po wyjściu z Miodowego, ale uznałem to za aprobatę, skoro porzucił swoje drapieżne zamiary. – Dark Lady mogła już się bez wstydu i ściemy przyznać do tego, że rozkręciła całą działalność zrzeszenia fanek Jacka, które pewnie prezentowały cały przekrój rozmiarów biustów i stopnia miłości do słodkości, jednak teraz nie to było głównym punktem rozmyślań Skellingtona, który upewniał się raz jeszcze czy imię, które nadał swojemu czekoladowemu towarzyszowi, na pewno przypadło mu do gustu. W końcu chciał mieć dobre relacje z Georgem. Całe szczęście Dark Lady zalepiła mordę banshee zanim ta przeraziła na śmierć biednego duszka. Jakby mogła go w ogóle przerazić na śmierć, hehs. Nie wdawajmy się jednak w szczegóły, bo oto przed dwójką dosłownie znikąd wyrósł ogromny smok, budzący konsternację Jacka, objawiającą się grymasem kościstej twarzy, które zapewne byłoby ściągnięciem brwi, gdyby takowe jeszcze posiadał, jednak zanim krążące w jego głowie „WTF” znalazło odzwierciedlenie w rzeczywistości, towarzyszka Jacka rozprawiła się ze smokiem, który był boginem i niby wszystko byłoby pięknie… gdyby nie Marceline, która wyszła zza smoka niemalże tanecznym krokiem, wprawiając biednego Jacka w jeszcze większe osłupienie. Była jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętał, a trzeba brać pod uwagę fakt, że jego pamięć mocno idealizowała obraz Kanadyjki, z którą relacje tak koncertowo mu się rozjechały. Nie mogła być boginem, skoro te miały być okropnymi zjawami, prezentującymi największe lęki. Nie mogła być następnym straszydłem z kolekcji Wrzeszczącej Chaty. A teraz szła w jego kierunku, patrząc tylko na niego i uśmiechając się w ten swój charakterystyczny sposób, od którego ludziom zasychało z wrażenia w gardle. Ludziom jak ludziom, jemu na pewno, dlatego też był w stanie tylko otworzyć i zamknąć kościste usta jak ryba wyjęta z wody, kiedy stanęła tuż naprzeciwko niego i wspięła się na palce, by powiedzieć najprawdopodobniej najgorsze słowa, jakie mógł usłyszeć. Nie kocham cię, nigdy nie pokocham. Próbowałeś wbić się klinem pomiędzy mnie i Jovena, ale ci się nie udało. Jesteśmy szczęśliwi, tam w Kandzie. Planujemy wspólną przyszłość, dzieci. To dobry moment, nie sądzisz? Jov będzie dobrym ojcem, takim, jakim ty nigdy nie będziesz. Prawdziwa litania nienawiści przepełniona słodyczą głosu Marceline wgryzała się w mózg Jacka, który najchętniej w tym momencie wykorzystałby potencjał swojego nowego ciała, zdjął swoją głowę i wyrzucił ją przez okno, byleby tylko nie widzieć i nie słyszeć blondynki. Ale nie mógł tego zrobić, nie, kiedy jego towarzyszka halloweenowej nocy stała tuż obok, nie kiedy widma przeszłości próbowały go złamać. Dopiero teraz wszystko zaczynało nabierać sensu, dopiero teraz docierało do niego, choć dalej niezbyt wyraźnie, że Marceline przed nim, to tak naprawdę wcale nie Delacroix. Mimo to, ciężko było mu wyciągnąć różdżkę przed siebie. - Riddiculus! - jedno krótkie słowo, tym razem już bez dodatków w stylu kreaturo, troglodyto, poczwaro czy cokolwiek innego. Jedno słowo i Marceline zamieniła się w stepującego w specjalnym obuwiu hipogryfa, który dosłownie kilka chwil później wrócił do jakiegoś ciemnego zakątka, w którym lubiły przebywać boginy. Szkoda tylko, że humor Jacka, pomimo szczerych prób wymuszenia uśmiechu, nie mógł powrócić na swoje miejsce równie szybko, co mieszkaniec Wrzeszczącej Chaty.
Wrzeszczaca chata Wyrzucone kostki: 1, 6 Link do losowania: link
Dark Lady wybuchła śmiechem. Aż za dobrze potrafiła sobie wyobrazić Jacka Skellintona, któremu urośnie upragniona lwa grzywa. Wtedy będzie raz dwa mógł zdjąć sobie głowę i potraktować ją jako mopa. Zaczęła się tak śmiać, że aż ją brzuszek rozbolał. Musiała się za niego chwycić, powtarzając sobie ciągle: Erskine, opanuj się, opanuj się. Przy nim chyba już nie musiała na siebie mówić per Dark Lady, więc nie przejmowała się zdradzeniem swojej tożsamości. - Ojej, czy mam pocałować na szczęście? - spytała, kiedy się zdążyła uspokoić. Teraz chociaż mogła z siebie wydusić kilka zdań! Pokręciła głową. Dlaczego ciągle sądził, że fanki to jej sprawka? Jack był w Hogwarcie o wiele dłużej od Dark Lady i byłoby przykro, gdyby dopiero od września powstał jego prawdziwy klub fanów. Czy osoba, która sama tak desperacko potrzebowała uwielbienia, działałaby społecznie? Chyba, że za samo bycie fanką gracza Quidditcha dostawałaby frytki i czekoladę. A to już zupełnie inna rozmowa. Podrapała się po nosie, przez przypadek rozmazując farbę. Jej przebranie chyba nie było za bardzo trwałe. - Czy George ma kolegów, których mogę zjeść? - spytała, odkrywając przed kolegą swoją słabość do kakaowca. Takie zachowanie bardziej pasowało do jej stroju. Powinna być przerażająca, krwiożerca, szukać nowych ofiar. Pewnie dla tego za pomocą transmutacji pozostałe stwory zachowała jako swoje cenne nagrody. Jackowi bardziej pasowałaby piórka do tej lwiej grzywy, ale musimy na to troszkę poczekać. A potem zaczęło się prawdziwe piekło. Chociaż zarówno Jack jak i Dark Lady nie chcieli specjalnie ujawniać swoich słabości przed tą drugą osobą, tak teraz na pewno stali przerażeni w jednym z pomieszczeń Wrzeszczącej Chaty. Pewnie takie straszydła nie powinny czuć swojego przyspieszonego bicia serca, ale Ava uniosła kościstą dłoń do klatki piersiowej, mając wrażenie, że te zaraz wyskoczy z piersi. Łzy, bo je poczuła w ciemnych oczach, które w tym stroju bardziej przypominały oczodoły bez dna niźli piękne, niebieskie tęczówki, wzbierały się w kącikach. Prędko je wytarła, a następnie przygryzła wargi. - Idźmy stąd już, nie chcę już tu być - powiedziała niemrawo, ciągnąć Jack za kostkę prosto do wyjścia. Nie patrzyła już, czy cokolwiek na nich wyskakuje czy może zaczynają walić się ściany. Musiała stąd wyjść, a potem zapalić. Dokładnie w takiej kolejności. [ztx2]
. Po kilku drinkach wyszła z pubu i skierowała się w jakieś bardziej zamroczone miejsce, z dala od ciekawskich spojrzeń nieco bardziej upitych osobników grasujących po Hogsmeade. Liv nie lubiła spędzać zbyt dużo czasu z innymi ludźmi, nawet jeśli osoby te znaczyły dla niej coś więcej niż zwykłe "jest mi do czegoś potrzebny". Po prostu, wolała swoje własne towarzystwo, swój własny świat, ceniła możliwość skupienia myśli i uporządkowania informacji, które zyskała po całym dniu. Dlatego też lubiła noc, delektowała się jej zapachem, klimatem i odgłosami, a co uzyskiwała wtedy, gdy decydowała się na samotne wędrówki nocnym, podniebnym szlakiem. W nocy nie czyhały też na nią takie zagrożenia jak stada kruków, orły lub jastrzębie, dla których nawet tak wyrośnięta płomykówka nie była zbyt dużym wyzwaniem. Nie myśląc zbyt dużo - i ciesząc się wewnątrz, że animagia nie podlega żadnym kontrolom pomiaru stężenia, w tym wypadku akurat, krwi w alkoholu - przemieniła się w sowę, odbiła od ośnieżonego podłoża i po kilkunastu mocnych machnięciach skrzydłami zasiadła na szczycie jakiegoś dachu, wyszukując miejsca, w które mogłaby się udać. W oddali zobaczyła jedynie dość wyraźny i znajomy obraz Wrzeszczącej Chaty, z której nie wydobywały się żadne dźwięki schlanych studentów - co bardzo Liv ucieszyło, przynajmniej raz miałaby z głowy straszenie tych wszystkich idiotów przeraźliwymi piskami. Z zadowoleniem obrała swój nowy cel, odbijając się od jednej z dachówek i wsłuchując w odgłosy różnorakiego pochodzenia. Najwięcej pochodziło z Hogsmeade, jednak to te z niedalekiego lasu budziły w niej nutkę grozy. Od kiedy odkryła przeraźliwe prawa natury, co dzień cieszyła się z tego, że los postanowił dać jej przy narodzinach ludzką formę. W każdym razie, jej podejście do świata było dziwne, co większość osób z jej otoczenia już dawno zauważyło. Z elegancją najprawdziwszej płomykówki, zasiadła na jednym z tylnych okien Wrzeszczącej Chaty i przekrzywiła głowę, nasłuchując. Coś słyszała, jednak nie potrafiła ocenić co było dokładnie przyczyną dziwnego, nierównomiernego odgłosu, podobnego do oddechu. Ktoś zapuścił się tutaj w pojedynkę? O tej godzinie?, mruknęła w myślach, może nie tyle co z niedowierzaniem, a z niezadowolenie. Nie chciało jej się użerać z upierdliwcami. Chciała świętego spokoju i tylko tyle brakowało jej do szczęścia - a ten pokój na parterze należał do jej ulubionych zakamarków tego dziwnego domu i nie miała zamiaru łatwo z niego zrezygnować. Nie czując się zbyt pewnie w maleńkiej postaci, zeskoczyła z parapetu i przybrała swoją ludzką formę, po czym rozejrzała się po pokoju. Przechadzając się po nim najciszej jak potrafiła, natrafiła tylko na kilka butelek i petów, zapewne po jakiś studentach, którzy postanowili zrobić tę jakże szaloną rzecz i upić się w tak szalonym miejscu. W Los Angeles znalazłabym dla nich ciekawsze rozrywki..., stwierdziła niezadowolona, dalej przeszukując parter w poszukiwaniu już irytującego ją nieproszonego gościa. Przynajmniej tak, jakby posiadała wyłączność na to miejsce - ale kto wytłumaczyłby Liv, że ostatecznie jest tutaj równie nieproszona, co reszta? Z westchnięciem oparła się o ścianę jednego z pokojów i spojrzała przez okno na gwieździste niebo. Noc jest cholernie piękna.
Od kiedy siedział w Wrzeszczącej? Nie zdawał sobie sprawy, ale już spory kawał czasu. I wcale nie dlatego, że nie miał co robić. Brak pracy? Chęć wytrzeźwienia po libacji alkoholowej, która miała miejsce w wiosce? Nie... Nigdy nie zgadniesz, co taki typ robi w takim miejscu. Choć w sumie, pasował tutaj. Powiedziałby, że czuł się tutaj lepiej niż w mieszkaniu, które zajmowali wraz z matką w Chicago. Mimo, że mieszkał tutaj przeszło kilkanaście lat... Nigdy nie zapomni tego okropnego zapachu unoszącego się w powietrzu. Zgniłe ciało? Nie zdziwiłby się gdyby właśnie to znalazło się pod łóżkiem ich sąsiadki z piętra. Znana była z licznych zdrad męża, którego i tak nigdy nie było w domu... A słynął z wybuchowego temperamentu, lub po prostu z tego, że lubował się w przywaleniu słabszym... Najlepiej kobiecie... Czasem żałuje, że dorósł zdecydowanie za szybko. Choć czy przez to co widział i czego był świadkiem, stałby teraz tutaj? Taki jest teraz. Może gdyby wychował się w pełnej rodzinie, przyzwoitym domu, a nigdy niczego by mu nie brakowało... Jakim byłby człowiekiem? Klemens w innym wydaniu? Niee, to zdecydowanie byłby zły pomysł... A wracając do jego powodu bycia tutaj. Cóż, to tak naprawdę nie wasz interes. Bo to co ten człowiek robi w takim miejscu? Albo ukrywa trupa albo po prostu lubi takie miejsca. Obie opcje są całkiem możliwe i jak najbardziej do spełnienia. Butelki i pety były jego... Kiedy pracował potrzebował wspomagacza, bo wtedy zawsze myślał "trzeźwiej" a przynajmniej jego umysł stawał się bardziej otwarty. Na co? Na wszystko. Jakby jego świadomość nie zanikała wraz z procentami. Dziwne... Powinno być inaczej. Siedział w ciemnym koncie, oparty o ścianę. Jego głowa odchylona do tyłu i mętne spojrzenie. Mógł uchodzić za ćpuna, który w tym momencie dotarł do swojego kresu... Nic z tych rzeczy. Czekał. A może po prostu się zdrzemnął... Odgłosy domu nigdy mu nie przeszkadzały. A wręcz układały go do snu... Gdyby mógł, kupiłby to miejsce i tu zamieszkał. Bo czemu nie? Bywało gorzej. Jednak kiedy usłyszał szelest, który w żaden sposób nie pochodził z środka? A przynajmniej nie wydały go deski czy sypiące się ściany. Postać. Na parapecie... Wytężył nieco otępiały wzrok i dostrzegł postać. Sowa? Kurwa, albo on serio coś wziął albo zwariował? Gdzieś już widział tę postać, jednak w tym momencie nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Potem zwierzę się przemieniło. Kobieta... Przestań parzyć te ziółka Klemens bo wariujesz... Wciąż nie ruszał się ze swojego miejsca, a ona podchodziła do niego bliżej, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Nie zbliżyła się jednak do pola, które zostało wyłączone z wszelkie widoczności... Dobrze. Czyli nie sposób jej byłoby go dostrzec... Zmarszczył lekko brwi... Była tak blisko niego, że gdyby wyciągnął rękę... To... Był tu pierwszy... Dopilnował, aby nikt nie wszedł tutaj normalną drogą, jako człowiek... Nie pomyślał o zwierzętach ani o animagach. Fuck. Różdżka w jego dłoni drgnęła, a po chwili wszystkie drzwi i okna w tym pomieszczeniu zamknęły się z hukiem powodując, że tuman kurzu uniósł się do góry. Zostanie z nim zamknięta... Cóż, teraz nie miała innego wyjścia. Nie mógł od tak jej puścić... Bo wydawało mu się to nader zabawne. Powoli wstał, a jedyne co wydostało się z cienia to jego głowa. Spojrzał na nią, jednak jej twarz wciąż była dla niego jednym wielkim znakiem zapytania. I nie, to nie alkohol krążył w jego żyłach.
Wrzeszcząca chata nie od dzisiaj budziła pewien respekt wśród studentów i uczniów Hogwartu. Elizabeth nie była kobietą, która w związku z powyższym spodziewałaby się dzisiaj natrafić na dorosłego, oj nie. Miała świadomość, że młodsi ludzie są o wiele bardziej zapalczywi i prawdopodobieństwo natrafienia na nich podczas poszukiwań jest wysokie, ale mimo wszystko miała nadzieję, że i starsi mieszkańcy bawią się dzisiaj w poszukiwania kart. Sama była już przecież w dość podeszłym wieku, a mimo to nad jej głową połyskiwała postać Gasparda Shingletona, a na opodal bulgotał leniwie kociołek. Uwielbiała ten miarowy odgłos wrzącej mikstury, dlatego pozwoliła sobie na chwilę rozluźnienia i zasiadła na pękatym fotelu naprzeciw drzwi wejściowych, wygładzając jednocześnie materiał swojej bluzki upstrzonej barwnymi kwiatami w odcieniach fioletu. Czekała.
Niby Weatherly nie był zbyt wielkim fanem eventów organizowanych w okolicy Hogwartu, bo los już niejednokrotnie pokazał, że te rzadko kiedy kończą się zgodnie z planem. Jak nie wszędzie śmigające zaklęcia, to zmienianie ludzi w kamienie, jak nie ataki wilkołaków, to wybuchające gnijące dynie, jak nie okropne widma, to smoki sypiące zagadkami jak z rękawa, niespodziankom nie było końca. Może trochę dopadła go świadomość tego, że wkrótce skończy studia i będzie się zajmował innymi rzeczami, niż branie udziału w jakiś zabawach, ale jakoś tak wyszło, że wybrał się na poszukiwanie czarodziejskich kart i zaczął krążyć od niechcenia po różnych miejscach w Hogsmeade, aż w końcu dotarł do Wrzeszczącej Chaty, która chyba powinna być najbardziej oczywistym punktem na trasie. Kanadyjczyk pchnął lekko skrzypiące pokutnie drzwi, by momentalnie ujrzeć siedzącą naprzeciwko wejścia kobietę. - Dzień dobry. - przywitał się, obrzucając wnętrze pomieszczenia, czarownicę i bulgoczący kociołek czujnym spojrzeniem i utwierdzając się tym samym w przekonaniu, że trafił w dobre miejsce, a kobieta musi być opiekunem karty. Bo przecież poszukiwania byłyby nudne bez jakiś zadań i wyzwań. Może powinien powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie postanowił poczekać na reakcję starszej pani.
Elizabeth nie była zniecierpliwiona czekaniem. Długie życie nauczyło jej cierpliwości, odpowiedniej dla osoby, która większość swojego życia poświęciła mieszaniu w kociołku i pieczętowaniu buteleczek z wywarami, dlatego kilka godzin drzemania w fotelu nie było niczym niezwykłym. Emerytowana twórczyni eliksirów lekko się wzdrygnęła, gdy dotarł do niej męski głos. Poruszyła się niespokojnie, ale zaraz uśmiechnęła się lekko do młodego człowieka, który wkroczył do Wrzeszczącej chaty, najwyraźniej przybywszy po jej kartę. - Witaj. Powiedz mi, młody człowieku, jak masz na imię. - poprosiła go staruszka, jednocześnie dźwigając się z fotela z jakąś niespodziewaną dotąd werwą. Możliwość ponownego uwarzenia eliksiru najwyraźniej działała na nią jakoś ożywczo, a chętny do tego chłopak miał dowiedzieć się jak bardzo w ciągu najbliższych kilku godzin. Elizabeth omiotła ruchem pomarszczonej, opierścienionej dłoni pomieszczenie, aby na końcu wskazać nią kociołek. - Przybyłeś tutaj dziś, aby zdobyć kartę Gasparda Shingletona. Mam nadzieję, że pamiętasz z historii magii kim był ten wspaniały wynalazca, bo ta wiedza przyda Ci się dzisiaj w odkryciu jak działa stworzony przez niego kociołek. Będziemy razem warzyć eliksir fiskacji, ale nie martw się, jeśli nigdy wcześniej tego nie robiłeś. Jestem tutaj po to, aby Cię tego nauczyć. Zbieranie kart w gruncie rzeczy jest tylko wyzwaniem z nazwy, bo wystarczy być szybkim i uważnym, a jeśli już znajdziesz jedną z nich to pozostaje ta zabawna część. Chodź, ustawisz mi kociołek, ja już jestem na to trochę za stara. - monologowała starsza pani, aż wreszcie zachęciła Cezara ruchem dłoni, aby podszedł bliżej i przestawił kociołek bardziej na środek pomieszczenia, a gdy już to uczynił, poprosiła go aby przykucnął obok niej i wpatrzył się w rząd łyżek i korbę znajdującą się powyżej nich. - Samomieszalny kociołek jest dość prosty w obsłudze. Zanurzasz łyżki w wywarze i czarujesz rączkę, o tak - zademonstrowała młodzieńcowi jak powinien stuknąć różdżką, aby wszystko zaczęło się poruszać. - Musisz to jednak zrobić ostrożnie, bo zbyt wysokie obroty mogą zadziałać na niekorzyść eliksiru. Pouczyła go Elizabeth, po czym nie wstając z klęczek, wskazała ruchem dłoni szafę stojącą przy ścianie, przy którym wcześniej znajdował się kociołek. - Mój drogi, bądź tak miły i przynieś składniki do eliksiru z tej szafy. Mam nadzieję, że wiesz co powinno nam się przydać, ale jeśli nie to bez strachu, wszystko odnajdziemy razem. Jak już przyniesiesz co potrzeba, ustaw kociołek jak należy.
Kostka - odnalezienie składników: 1 i 2 - Żółć pancernika, liście mandragory i księżycowa rosa nie nastręczają Ci większego kłopotu. Znasz te składniki doskonale z licznych lekcji eliksirów, w których brałeś udział w swojej szkole magii, ale zdaje się, że nieopisane etykiety potrafią zmylić nawet znającego się na swoim eliksirowara. Zamiast krwi salamandry chwyciłeś smoczą, a Szczwoł Plamisty już w ogóle stanowił dla Ciebie zagadkę. Potrzebowałeś pomocy staruszki, ale w gruncie rzeczy poszło Ci całkiem nieźle. 3 i 4 - Kompletne szaleństwo - tak z całą pewnością można określić Twoje próby odnalezienia ingrediencji w szafie. W środku panuje bałagan, a wszystkie fiolki są zakurzone, co znacząco utrudnia Ci rozpoznawanie niepodpisanych składników, ale wcale nie wyjaśnia tego, że nie możesz odszukać nawet jednego. Nie jesteś nawet pewien czy szukasz poprawnych z nich, więc wreszcie prosisz Elizabeth o pomoc. Wspólnie udaje wam się wszystko skompletować, ale pewnie jesteś trochę zawstydzony tym, że w gruncie rzeczy sobie nie poradziłeś. 5 i 6 - Brawo! Zdajesz się być prawdziwym mistrzem w rozpoznawaniu każdego z ziół, które przyszło Ci odnaleźć w starej szafie. Krew salamandry? Pikuś! Nawet szczwoł plamisty zdaje się być dziecinną igraszką, bo wszystko doskonale pamiętasz z zajęć w szkole, a może po prostu z podręcznika? Nie jest to ważne, bo starsza pani rozpływa się przez chwilę nad Twoimi zdolnościami, nim wreszcie przechodzi do następnej części zadania.
Kostka - ustawianie kociołka: Banalnie proste zasady: Parzysta - Poprawne ustawienie samomieszalnego kociołka nie nastręcza Ci żadnych trudności. Uważnie wsłuchiwałeś się w instrukcje Elizabeth, dlatego już po minucie wszystko ładnie działa i błotnista substancja wewnątrz, określona przez staruszkę jako baza, jest gotowa na przyjęcie składników. Nieparzysta - Masz problem z przygotowaniem łyżek i wprawieniem ich w ruch. Właściwie to nie ty ustawiłeś kocioł, a zrobiła to za Ciebie starsza pani, która nieco zmartwiona Twoim niepowodzeniem zlitowała się wreszcie. Zdaje się, że to dość kiepski początek przygotowywania eliksiru.
- Césaire Weatherly. - przedstawił się Kanadyjczyk, uśmiechając się przy tym krótko do staruszki, która podniosła się z fotela i podążył za nią w stronę kociołka. Kiwnął głową na potwierdzenie, że faktycznie to karta go tu ściągnęła, że chętnie zajmie się eliksirem i w dodatku pamięta wspomnianego wynalazcę. Całkiem szczęśliwie trafił na dziedzinę, w końcu magiczne mikstury interesowały go o wiele bardziej niż na przykład wróżbiarstwo. Zgodnie z prośbą Elizabeth, przestawił kociołek we wskazane miejsce i pochylił się nad nim, słuchając dalszych instrukcji. Ruszył do szafki i pewnie przy tym miło zagadywał starszą panią, żeby nie wyjść na gbura, co to tylko przyszedł z pobudek czysto egoistycznych i nie ma zamiaru zamienić z nią ani słowa. Dokładnie oglądając każdy składnik, zaczął wyciągać te przydatne, próbując w głowie odgrzebać listę ingrediencji. Żółć pancernika, księżycową rosę i liście mandragory zlokalizował i przygotował bez najmniejszych problemów, dalej jednak nastąpiły pewne komplikacje, bo oto następne składniki były nieopisane. W ciemnościach panujących we wnętrzu Cezar nie mógł dojrzeć barwy zawartości fiolki, więc gdyby nie ingerencja kobiety, chwyciłby krew smoczą, zamiast krwi salamandry. Może też potrafiłby lepiej rozróżnić te składniki, gdyby na zajęciach onms z salamandrami bardziej się skupił na zwierzęciu i jego krwi, niż na pięknych oczach Zilyi, z którą miał torturować jaszczurkę, ech. Tak samo szczawoł, który już kompletnie był zagadką dla Kanadyjczyka! Całość jednak poszła całkiem sprawnie, a nastawienie kociołka, dzięki jasnym instrukcjom Elizabeth, poszło jak z płatka i już po kilku chwilach wszystko działało, jak powinno, a maź, nazwana przez staruszkę bazą, ładnie współpracowała z obracającymi się samoistnie łyżkami.
Elizabeth bardzo się cieszyła z faktu, że ma możliwość nauczenia młodego człowieka czegoś ciekawego. Eliksir fiksacji był może odrobinę niebezpiecznym w niewłaściwych rękach, ale ufała, że Cezar jest odpowiednią osobą na właściwym miejscu i wiedza, którą dzisiaj zamierzała mu przekazać stanie się bardziej teoretyczna niżeli praktyczna. No, a przynajmniej, że nie posłuży w złych celach. Staruszka pokierowała młodym uczniem z prawdziwą przyjemnością. Brakowało jej towarzystwa od naprawdę wielu dni, a teraz miała okazję do tego, aby wreszcie zamienić z kimś słowo, w dodatku nad bulgocącym kociołkiem. Wraz z Weatherlym odnalazła odpowiednie składniki, wskazując mu którą krew powinien wykorzystać, a potem zatargali to wszystko do kociołka, ustawiając fiolki i ingrediencje stałe na malutkiej szafce nocnej. Kobieta obserwowała uważnie jak chłopak ustawia samomieszający kociołek i z aprobatą pokiwała głową gdy skończył. Tak było dobrze, więc mogli przejść do dalszego etapu warzenia. - Wiem, że warunki mamy trochę spartańskie, ale potrzebujemy, abyś wycisnął sok z łodygi szczwołu i porwał liście mandragory na mniej więcej równe kawałki. Nie jest to trudne, ale uważaj, są bardzo mocne i odrobinę ostre na bokach, łatwo jest się zaciąć. Spróbuj nie zrobić sobie przy tym krzywdy. - poinformowała Cezara Elizabeth, po czym sama wzięła jedną z łodyżek i pokazała mu jak powinien zmusić roślinę do oddania soku. Tak samo uczyniła z liśćmi i oddała mu pałeczkę, napominając jeszcze w jakiej kolejności powinien składniki umieszczać w bazie.
Kostka - przygotowywanie składników: 1 i 2 - Wyciskanie soku ze szczwiółu okazało się być zaskakująco trudne. Nie spodziewałeś się, że zwykłe rozcinanie łodyg i zbieranie trującego soku do zlewki sprawi, że będziesz bał się poparzenia dłoni. Malutka kropla skapnęła Ci na mały palec, wywołując piekący ból, ale poza tym obeszło się bez większych trudności, zwłaszcza, że przy rwaniu liści wykazałeś się większą precyzją. 3 i 4 - Dekoncentracja to Twoje drugie imię. Najwyraźniej albo niezbyt uważnie słuchałeś, że liście są ostre, albo zwyczajnie jesteś niezdarą. Paskudnie rozciąłeś sobie palec podczas rwania ich na kawałki. Elizabeth obwiązała Ci palec świeżym bandażem, ale i tak niemalże natychmiast krew zaczęła przez niego przesiąkać. Niestety nie umiała Ci inaczej pomóc, a rwący ból w palcu wyraźnie wskazywał na to, że przydałaby Ci się wizyta w skrzydle szpitalnym. 5 i 6 - Wszystko poszło jak z płatka. Czy ktoś mówił, że zbieranie soku i rwanie liści może być trudne? Na pewno nie Ty, bo nie dość, że wszystko załatwiłeś w try miga to w dodatku obyło się bez najmniejszych komplikacji. Nie uroniłeś ani kropli soku, a liście zostały idealnie równo porwane. Pogratulować precyzji.
Kostka - dodawanie ingrediencji: 1 i 2 - Nie było źle. Popełniłeś parę błędów w odmierzaniu ilości, niepoprawnie odczytując staromodne rady staruszki, ale ostatecznie wszystko udało zrównoważyć się odpowiednim dodaniem wody oraz innych składników. 3 i 4 - Za szybko, zbyt pochopnie, zbyt zapalczywie. Tak bardzo chciałeś już skończyć eliksir, że o mały włos, a zupełnie byś go zniszczył. Zdecydowanie za dużo krwi salamandry, za mało żółci pancernika, a księżycowa rosa to już w ogóle przestała istnieć pod Twoją komendą. Dobrze, że Elizabeth patrzyła Ci na ręce i ostatecznie udało jej się to wszystko naprawić, inaczej eliksir za żadne skarby nie mógłby się udać. 5 i 6 - Masz złote ręce do eliksirów lub wyjątkowo dobrą pamięć i stałość dłoni. Wszystko dodałeś w odpowiednich proporcjach oraz należytej kolejności, a Elizabeth wręcz zaczęła rozpływać się nad Twoim talentem (nie mogła uwierzyć, że to Twój pierwszy raz przy tym wywarze), bo eliksir fiksacji wyglądał naprawdę poprawnie.
W oczach Cezara Elizabeth była znacznie lepszą nauczycielką niż profesorowie wykładający eliksiry w Hogwarcie, a jednymi z czynników, które za nią przemawiały, były całe dekady doświadczenia i stoicki spokój. Choć to drugie pewnie było powiązane i z doświadczeniem. Może Kandadyjczyk nie miał w najbliższym czasie planów na stosowanie eliksiru fiksacji, jednak był przekonany, że cenne rady, których udzielała mu kobieta, jeszcze wiele razy mu się przysłużą. Niestety wychodzi na to, że dobra passa Weatherlyego skończyła się w momencie ustawiania kociołka zakończonego sukcesem. Pewnie to jakiś żart na prima aprilis, bo oto złośliwe kosteczki zadecydowały, że dalej czeka chłopaka pokaz skrajnego nierozgarnięcia i nieogłady, ale co tam. Kanadyjczyk obserwował uważnie działania Elizabeth, która prezentowała mu odpowiedni sposób pozyskania soku, a on przez chwilę postępował zgodnie jej z instrukcjami, by już w następnej okropnie rozciąć sobie palec o ostrą krawędź liścia. Z rozciętej dotkliwie skóry momentalnie zaczęły wypływać duże krople krwi, a bandaż, którym próbowała poratować chłopaka Elizabeth, zaledwie w kilka sekund po obwiązaniu palca zabarwił się dramatycznie szkarłatem. - Nic się nie stało, później wpadnę do skrzydła szpitalnego. - oznajmił szybko Cesaire, lekceważąc zupełnie nasilający się, rwący ból, bo przecież nie chciał, żeby zaalarmowana jego stanem staruszka odesłała go do jakiegoś magomedyka i przerwała ich przygotowywanie eliksiru, które było chyba pierwszym zajęciem od naprawdę dawna, które go pochłonęło do reszty. I tu nastąpił kolejny błąd ze strony Kanadyjczyka, który najwyraźniej był święcie przekonany, że kobieta lada chwila zakończy jego nauki, zamiast uważnie postępować i robić wszystko dokładnie, zgodnie z instrukcjami, dodawał coraz to kolejne składniki w zdecydowanie za szybkim tempie i bez precyzyjnego odmierzania. Ech, a przecież na tym etapie edukacji powinien już być mądrzejszy i doskonale wiedzieć, jak takie akcje się kończą w przypadku eliksirów! Całe szczęście Elizabeth, zamiast momentalnie przerwać jego samowolkę, która nie wiadomo skąd się wzięła, bo to przecież zawsze taki opanowany chłopak, dzielnie ratowała sytuację, podpowiadając czego jest za mało, z czym należy przystopować, a ostatecznie dokonała cudu i uratowała zawartość kociołka, która jeszcze trochę i do niczego by się nie nadawała. Gdzieś tam na języku cisnęło się Cezarowi powiedzenie "przepraszam, to przez ten palec", ale to by było jawne przyznanie się do słabości, a to mieć miejsca nie mogło.
Anielska cierpliwość Elizabeth była chyba jej największą zaletą. Absolutnie nie zrażała się niepowodzeniami Cezara, a wręcz traktowała je jak zwyczajny wypadek przy pracy, który mógł zdarzyć się absolutnie każdemu. Naprawienie eliksiru nie było dla niej niczym trudnym, wszak nie była eliksirowarem od kilku minut, a wręcz od kilku dziesiątek lat, a jeśli przy okazji chłopak nauczyłby się pewnej powściągliwości w ruchach, to kobieta była zdolna do uratowania wywaru znajdującego się w dużo gorszej kondycji, niż ich biedny eliksir fiksacji. Zawartość kociołka w żadnej mierze nie przypominała już błotnistej mazi, która wcześniej stanowiła bazę i zdaje się, że o to chodziło. Teraz wywar zrobił się zadziwiająco wodnisty i bulgotał wściekle w kotle jeszcze przez piętnaście minut, które ta dwójka spędziła zapewne na wspólnym gawędzeniu. Niestety trzeba było w tym czasie kilka razy zmienić Cezarowi opatrunek, ale staruszka robiła to z prawdziwym oddaniem, godnym wyższej misji. Kiedy wreszcie proces warzenia ostatecznie dobiegł końca, Elizabeth pofatygowała się po pustą fiolkę i przelała trochę wywaru do buteleczki. Resztę, która wciąż pozostała w kotle, zaczarowała i magicznie wysłała do odpowiednich ludzi, który czekali na fiksacje już od kilku długich godzin. Zaczarowała kartę i zamieniła ją z powrotem w małą, mobilną wersję, aby wręczyć Cezarowi. Wyjaśniła mu pokrótce, że jeśli odniesie ją do organizatorów to otrzyma swoją nagrodę i z jej strony to już wszystko. Kiedy Weatherly wyszedł, kobieta posprzątała po ich wspólnej pracy, po czym opuściła Wrzeszczącą Chatę.
Chociaż Ethna nie mogła tego wiedzieć w związku z tym, że pojawiła się na miejscu dopiero półtorej godziny później, gdy Rains za pierwszym razem wchodziła do budynku, taszczyła ze sobą wielki kosz. Chociaż mogła spokojnie upchnąć go w swojej torbie bez dna albo lewitować za sobą, obawiała się, że to, co znajdowało się w środku, rozwali się na drobne kawałki, jeśli będzie zbyt nieostrożna. A wystarczyła chwila rozkojarzenia, by upuścić lewitowany przedmiot, prawda? A Nashword była niesamowicie rozkojarzona odkąd tylko wstała z łóżka. I całą winą za jej stan należało obarczyć pewną różowowłosą Gryfonkę. Tak czy inaczej, gdy dowlekła się wreszcie na samą górę po stromych i skrzypiących schodach, a ostatecznie odnalazła dość przestronny i - o ile to możliwe - najczystszy pokój, odetchnęła z ulgą. Uniosła różdżkę, by rzucić szybkie Chłoszczyć co najmniej na podłogę, ale Wrzeszcząca Chata zdawała się mieć gdzieś jej starania. Trudno było stwierdzić czy zaklęcie w ogóle nie działa, bo budynkowi nie podoba się magia, czy zwyczajnie kurz pojawia się tutaj tak błyskawicznie, że nawet nie widać efektów. Zrezygnowana, Rains wyciągnęła koc, który ze sobą zabrała, w razie gdyby zrobiło się zimno i rozciągnęła go na starym, zakurzonym łóżku, kryjąc cały ten syf. Być może budynek nie lubił być sprzątany, ale dzięki prostemu zaklęciu Nashword udało się zapalić kilka świec porzuconych w tym miejscu w ozdobnych świecznikach. Miała też kilka własnych, które porozstawiała w wolnych miejscach. Zwieńczeniem jej starań było Kadzidło Cassandry rozpalone w ozdobnej podstawce, jaką Rains kupiła kiedyś na wyprzedaży. Nie była pewna czy którakolwiek z nich będzie miała dzięki temu jakąś proroczą wizję, ale kadzidełko miało wyjątkowo przyjemny zapach. W otwartym koszu na łóżku Nashword zostawiła pojemnik ze smażonymi plumpkami - podobno sprawdzony afrodyzjak - drugi z sałatką Rozhasany Hipogryf, butelkę Absyntu oraz soku dyniowego, gdyby Ethna w razie nie miała ochoty pić procentów. Całość dopełniało kilka pudełek czekoladowych żab. Rains była z siebie dumna i chociaż zdobycie tego wszystkiego wymagało odrobiny hipnozy i wykorzystania kilku skrzatów, było warto. Miała nadzieję, że kiedy zejdzie po Ethnę, jakaś magiczna siły nie puści wszystkiego z dymem. Teraz jednak, gdy wchodziła z różowowłosą na górę, była niemalże całkowicie spokojna. Wszystko szło po jej myśli i plan musiał się udać. Nie przyjmowała do wiadomości nawet najdrobniejszej możliwości istnienia innej opcji. - Nie miałaś problemów po drodze? - zapytała nagle Ethnę, idąc po schodach i odwracając się nieostrożnie przez ramię, żeby uśmiechnąć się do swojej randki. - Zaplanowałam trochę rzeczy na dzisiaj, ale jeśli miałabyś ochotę na coś innego, po prostu powiedz. Ogólnie... wiesz, chciałabym trochę pogadać. Poznać cię. - Kiedy o tym myślała, w poznawaniu ludzi była jedna okropna rzecz. Traciłeś kupę czasu na poznanie charakteru tej drugiej osoby i chociaż w części przypadków wcale tego nie żałowałeś, jedna na kilka osób sprawiała, że uznawałeś cały ten czas za stracony. Działo się tak tym bardziej, im bardziej zależało ci na poznaniu kogoś. A w przypadku randek było to niemal nagminne. Rains miała więc nadzieję, że Ethna dołączy raczej do tych, których warto było znać. Zamyślona nawet nie zauważyła, że jeden stopień jest uszkodzony i chociaż sama zasuwała zwinnie po dwa stopnie na raz, nijak nie mogła ostrzec Caulfield.
Kosteczki special for Ethna napisał:6 - Dostrzegasz uszkodzony stopień na czas i zwinnie go omijasz, bez przeszkód podążając dalej za Rains. 1,3,5 - Dostrzegasz stopień trochę zbyt późno i wiesz, że nie zdążysz go już wyminąć, ale na szczęście stawiasz stopę na mniej rozwalonym fragmencie. Na szczęście dla ciebie, bowiem nieco tracisz równowagę po tym szybkim zwrocie i, nie chcąc spaść z łoskotem, chwytasz się tylnej kieszeni spodni Rains. Wprawdzie utrzymujesz równowagę, ale jednocześnie odkrywasz, że Nashword założyła na dzisiaj koronkowe, zielone figi. Właścicielka spodni chyba nie chciała ci tego pokazywać. Teraz jest już jednak po fakcie, więc Rains pomaga ci staną stabilnie i podciąga spodnie z ud z powrotem na miejsce, nieco się rumieniąc. W końcu miało być przyzwoicie. 2,4 - Nie tylko nie dostrzegasz rozwalonego stopnia, ale i włazisz w niego z całym impetem. Twoja noga wpada w niego po samo kolano, a ty upadasz na drugie. Czujesz, że masz dziurę w spodniach, a skóra na piszczeli jest solidnie zdarta. Nie masz jednak jak się ruszyć, więc czekasz tylko na to, co zrobi Rains, zaciskając zęby z bólu.
Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Była zdezorientowana, kiedy raz po raz spoglądała na dziewczynę począwszy od ubioru, po samą niewypacykowaną, a piękną twarz. Nie miała porównania do innych randek, nie wiedziała co ma robić. Przejść do kolejnej bazy, a może skupić się raczej na poznaniu Nashword? Wypadałoby, w końcu nie wiedziały o sobie wiele prócz imion i domów w Hogwarcie. Dziwna, nieokreślona chęć nakazała Ethnie wylać wszystko, co w sobie miała, właśnie przed nią. Trochę dziwnie, zwłaszcza, że wcześniej prawie nikomu nie opowiadała o swoim dzieciństwie, o dziwnej babce i jeszcze dziwniejszej matce. A może ona będzie jeszcze bardziej nienormalna niż one? Może to było dziedziczne? Miejmy nadzieję, że nie, inaczej mogłoby się to niefortunnie skończyć zarówno dla niej, jak i brunetki. Nie wiedziała, czy to w porządku. Jeszcze nie tak dawno nie była przekonana co do swojej orientacji... Niemal wstydziła się tego, że oprócz chłopców podobają jej się dziewczyny. Jednak najwyraźniej przebywanie w babskim gronie wywarło na niej właśnie takie piętno. Nigdy specjalnie nie uganiała się za facetami - może raz czy dwa puściła do jednego oczko, jednak było to na tyle dawno, że sama o tym zapomniała. I co? Miewała takie chwile, kiedy wypierała się wszystkich uczuć, jakie być może żywiła do Rains. Musiała się przekonać, nie było mowy o tym, żeby to spotkanie pozostawiło tak sprawy... Bez odpowiedzi. Wybuchowy charakter Caulfield wręcz rozsadzał ją, kiedy nie wiedziała, co ma ze sobą robić. Już wcześniej miała zamiar napisać do Nashword, przeprosić za to całe swoje zachowanie, za swoją śmiałość (nie tylko przy ich pierwszym spotkaniu, ale przy huśtawce również). Było jej też niewyobrażalnie głupio, że to ją rozpieszczano w tej relacji. Chciała się odwzajemnić brunetce, jednak nie miała na to żadnego pomysłu. Postanowiła więc w jakiś sposób ogarnąć tę relację i po prostu porozmawiać ze Ślizgonką. Tak jak wspomniała. Poznać się, być randką. Nie pędzić od razu do łóżka - to zepsułoby cały czar. Posłusznie podążyła za nią do środka. Dalej nie mogła uwierzyć, że tu jest - nigdy nie zapuszczała się w takie miejsca. Nie była nowa, a czuła się, jakby właśnie przeżywała jakąś przygodę, która się nigdy nie powtórzy. Trochę oszołomiona wdziękiem Rains, a trochę zmulona przez stęchły zapach Wrzeszczącej Chaty, kroczyła schodami. Nie miała tego za złe Nashword, aura tego miejsca była na tyle magiczna, że nawet smród i kurz lepiący się do ubrań nie mogły popsuć ich randki. Kiedy Ethna szła za Rumunką, nie mogła przestać patrzeć na jej pośladki. Potrząsnęła jednak głową, gdy zorientowała się jak bardzo jest to ordynarne i seksistowskie, a później odwróciła wzrok, wlepiając go w falujące włosy dziewczyny. Całe szczęście przestała gapić się na jej tyłek, bo chwilę później ta odwróciła się i zagaiła. - Dlaczego miałabym mieć problemy? - spytała, naraz pozbywając się całego stresu związanego z tą całą sytuacją. Przygładziła włosy dłonią, a drugą dotknęła ściany, co nie było do końca przemyślane, bo kiedy ją oderwała, ta była cała w kurzu i pyle. Właśnie trzepała ręką w spodnie, kiedy dostrzegła uszkodzony stopień. Przeklinając w myślach, cudem uniknęła skręcenia kostki czy czegoś podobnego, jednak z dezorientacji i chęcią utrzymania się na nogach, złapała Rains za wcześniej wspomniany tyłek. Znaczy, nie tyle o samą część ciała, a kieszeń spodni, która pociągnięta sprawiła, że teraz dziewczyna świeciła asdfghjkl pupą. A raczej zielonymi, koronkowymi majtkami... Tego się Ethna nie spodziewała. Już stała na nogach - a wszystko dzięki poszkodowanej pani prefekt. Gdy doszło do niej to, co właśnie się stało, uśmiechnęła się - No ładnie. Pod kolor domu? - spytała żartobliwie, wspinając się po schodach na piętro. Stanęła za plecami Ślizgonki i zajrzała do pomieszczenia... Wow - to tak wyglądają randki. Przygotowane przez Rains dekoracje były idealne. Takie romantyczne, a jednocześnie inne. To z całą pewnością podobało się Caulfield, która nawet nie próbowała ukryć swojego zdumienia. Nikt jej tak nigdy nie traktował, nikt nie robił dla niej takich rzeczy, nikt się nie starał. Nadal jednak nie była przekonana do tego, co powinna zrobić. To, co chciała? To byłoby zbyt dziwne. W jej myśli pojawiała się tylko jedna osoba, istniała tylko ona. Chciała złożyć na jej ustach pocałunek, podziękować za to wszystko... Ale nie odważyła się. To z nią, to było coś innego. Mimo, że niezmiernie pożądała Rains - o ile to możliwe nawet bardziej, niż wtedy w szopie - chciała ją również poznać. Dowiedzieć się czegoś o jej przeszłości, być wsparciem w trudnych chwilach. Jeśli takie miała. Na pierwszy rzut oka nie okazywała swoich uczuć, przynajmniej takie wrażenie sprawiała - Więc chciałaś mnie poznać... Nie ukrywam, że ja ciebie też - stwierdziła, szepcząc do jej ucha przez ramię.
Wypadek, który przytrafił się Ethnie, był raczej niespodziewany. Zwłaszcza, że Rains ani przez chwilę nie pomyślała, że może się przytrafić. Sama biegała po tych schodach kilka razy i ani razu nie trafiła na nic, co mogłoby przyczynić się do czegoś tak kuriozalnego. Na chwilę przed tym, zanim się wydarzył, Rains po raz setny rozważała genialność swojego pomysłu. Caulfield co chwilę dotykała czegoś brudnego, a potem otrzepywała ręce tylko po to, by znowu się ubrudzić. Ślizgonka miała nadzieję, że to w żaden sposób nie sprawia rożowowłosej przykrości i nie zniechęca jej do całego tego spotkania, a już tym bardziej do jego organizatorki. Stęknęła tylko coś niewyraźnego na pytanie o problemy, starając się zatuszować fakt, że zwyczajnie się martwiła. Merlinie, to było takie dziwne. Rzadko martwiła się o kogokolwiek poza Cordelią. Właściwie... prawie nigdy tego nie robiła. Raz martwiła się o swojego szczura, kiedy przez przypadek zamieniła go w talerz do rzucania, a potem jakoś tak... zapomniała o całym tym incydencie i poszła porzucać nim na błonia. Dopiero nie do końca przetransmutowane ucho uświadomiło jej, co wyczyniała przez ostatnią godzinę. Właściwie nic szczególnego zwierzęciu się nie stało, ale zdawało się być nieco... skonfundowane. Zdarzało jej się też martwić o Keegan, ale o niej nie chciała teraz myśleć. Właściwie nie chciała o niej myśleć już nigdy. Martwienie się o Caulfield było jednak czymś innym i nowym, co wciąż zdawało się zbyt obce, by mogła to ująć w słowa. Nie, żeby zamierzała komukolwiek o tym mówić. I nie, żeby miała okazję, gdy wszystko potoczyło się lotem błyskawicy. Spodnie zsunęły się z jej biodra tak niezwykle łatwo, że przez jeden głupi moment zastanawiała się, co jest, do cholery, z jej paskiem. Zielone figi, które właściwie miały pokrętnie dodawać jej pewności siebie i nigdy się nie ujawnić, teraz były już faktem. - Ha. Ha - rzuciła ironicznie, powstrzymując rumieniec i uśmiechając się zadziornie w próbie wyjścia z sytuacji obronną ręką. - Ty pewnie masz czerwone, gorąca Caulfield, co? - odbiła piłeczkę czując, że była to raczej żałosna dogryzka. Kilka sekund później już były na miejscu, a oddech owiewający jej ucho w towarzystwie szeptu sprawił, że z miejsca zapomniała o wszelkich majtkach tego świata. Jasne, że była niewzruszona. Na zewnątrz. Bezceremonialnie chwyciła rękę Ethny i pociągnęła ją w kierunku łóżka i choć gest ten w podobnych okolicznościach zwykle zarezerwowany był dla kochanków, intencje Rains były czyste. - Pomyślałam, że może chciałabyś... ja wiem... dowiedzieć się czegoś o przyszłości? - rzuciła pół żartem, pół serio, wygrzebując nagle nie wiadomo skąd talię swoich ręcznie zdobionych kart tarota. Były piękne i spędziła nad nimi masę czasu, chociaż szlaban za kupioną do ich zdobienia farbę z domieszką złota był... długi to mało powiedziane. Kiedy jednak miało się skilla w łapie, należało z niego korzystać, czyż nie? A Rains naprawdę lubiła rysować. - Ale chciałabym też, żebyś coś mi opowiedziała. Gdzie się urodziłaś albo... Może o rodzicach. Wtedy, w szopie mówiłaś też coś o bracie z Hogwartu. Trochę... - Speszyła się nieco, jakby poruszała temat tabu, choć nie chciała robić z tego wielkiej sprawy. - Trochę wtedy nie miałyśmy okazji do rozmowy. Możemy to nadrobić, wiesz, zdradź mi swoje sekrety czy coś - rzuciła, uśmiechając się lekko, by po chwili zdać sobie sprawę, że nie zabrzmiało to najlepiej. - Tylko bez presji - dodała pospiesznie. Palce zręcznie układały karty do tarota na kocu pokrywającym łóżko. Co było gorsze? To, co wydarzyło się kiedyś i nie mogło już zostać zmienione czy to, co dopiero miało się zdarzyć bez względu na to, jak bardzo chcielibyśmy temu zapobiec? Na to pytanie Rains nie znała jeszcze odpowiedzi, choć chyba obie miały w przyszłości często się nad tym zastanawiać.