Jest to stary, ponury i od dawna opuszczony dom, znajdujący się na wzgórzu. Okna w nim są zabite deskami, a zarośnięty ogród otacza drewniany płot. Uczniowie nie zapuszczają się w jego kierunku, każdy dobrze wie, że to najbardziej nawiedzony dom w całej Anglii, a historie na jego temat krążą po całym kraju. Przerażające odgłosy wydobywające się z chaty od dawna napawały strachem mieszkańców okolicy, zwiedzających, a nawet duchy zamieszkujące Hogwart omijają ten dom. Jeśli wierzyć plotkom, w czasie pełni noc spędzają tu wilkołaki, zamieszkujące pobliskie tereny.
TU MACIE PODGLĄD NA KOSTECZKI Z IMPREZKI
Imprezka!:
Impreza Urodzinowa Percy’ego!
będzie fajnie, zapraszam!
Tak, oto przyszedł ten dzień! Drobna i wysublimowana zabawa, kulturalne rozmowy przy herbacie, debaty wysoko wykształconych ludzi o obecnym stanie polityki w Ministerstwie. DOKŁADNIE TO TUTAJ BĘDZIE. Wstęp wolny dla niemal każdego (chyba, że twój wiek jest na tarczy zegara, to wtedy średnio – powiedzmy, że Percy będzie wyrzucać każdego co nie ma tych szesnastu lat). Cały dom jest wysprzątany, przygotowany do dzisiejszego wydarzenia, wszędzie można uświadczyć różne świecidełka i girlandy (motyw kolorystyczny balu z „Euforii”). Główny pokój jest dosłownie parkietem, z boku stoi EPICKI gramofon, z którego lecą same najlepsze hity, zarówno magiczne, jak i mugolskie. Naprzeciwko drzwi frontalnych, po drugiej stronie stoi barek z wszelkimi alkoholami, jakie uświadczysz w Oasis, bowiem to właśnie ten klub zaopatrzył dzisiejszą imprezę w procenty. Obok barku stał również stolik z przeróżnymi smakołykami, ciastkami, chipsami i tym podobnymi rzeczami, do wyboru do koloru! Zaraz obok było wyjście na mały tarasik, gdzie można było poświęcić się karmieniu raka lub spędzić chwilę na świeżym powietrzu. W rogu zaś postawiony został nieco wąski i długi stolik, na którym leżało dwanaście kubeczków – miejsce do Beer Ponga! Kto chce, może sobie zagrać, czemu nie! Zaś po drugiej stronie tego NAPRAWDĘ dużego pokoju znajdowało się miejsce dla tych, którzy chcieli spróbować swych sił w grze w butelkę! Czy na pewno jest cię na tyle, żeby zagrać z innymi na percivalowych zasadach?
Grę rozpoczyna dowolny gracz (na fabule się wybierze). Gra jest tylko na wyzwania (bez "prawdy"). Jeśli twoja postać została wylosowana, masz dwa dni na odpis. W innym przypadku robimy przerzuty! Tak, żeby gra nie stała w miejscu.
1. Rzucamy dwiema kośćmi, żeby wylosować wyzwanie dla drugiej osoby:
Wyzwania:
2 - Jeśli miałbyś/miałabyś przedłużyć gatunek z którymś z nauczycieli, który by to był? 3 - podaj jedną cechę (raczej wyglądu) wylosowanej przez ciebie osoby, którą uważasz w niej za pociągającą 4 - dostajesz tajemniczy eliksir i musisz go wypić - okazuje się, że to eliksir młodości! (Przez dwa posty piszesz swoją postacią odmłodzoną o dziesięć lat) 5 - zrób malinkę osobie, którą wylosowałeś 6 - zdejmij dowolną część ubrania z wybranej osoby 7 -pocałuj namiętnie w usta wylosowaną osobę 8 - siedź przytulony z wylosowaną osobą (przez minimum 2 posty) 9 - pocałuj lekko każdą osobę znajdującą się w tym pomieszczeniu 10 - tańcz na rurze przez przynajmniej 2 minuty 11 - wyznaj miłość wylosowanej osobie, tak realnie, jak tylko możesz 12 - powiedz, z którymi z obecnych tu osób najbardziej chciałbyś/chciałabyś zaliczyć "trójkącik"
Jeśli się powtórzy, to możecie robić przerzuty, ale nie trzeba - jak kto woli. Możecie założyć, że wasza postać sama dane zadanie wymyśliła, albo że wylosowała je z tej miseczki.
2. Rzucamy Kartą Tarota, żeby wylosować osobę, której przypada wyzwanie:
Jeśli się powtarzają, proponuję przerzucić (nie widzę sensu w tym, żeby jedna osoba grała ciągle, a inna właściwie w ogóle). Puste pola oczywiście przerzucamy.
Gra ta nie różni się za bardzo od mugolskiej wersji, z tym że korzystamy z magicznego zestawu, który zawiera kolorowe kubeczki oraz piłeczki przypominające te od ping ponga. Zasada jest taka, że po trafieniu piłeczką do pustego kubeczka, pojawia się w nim losowy napój z tych, które obecnie znajdują się w miejscu imprezy.
Zasady gry
Gra dla dwóch graczy. Rozgrywkę rozpoczyna dowolny gracz (ustalcie sobie, albo rzućcie k6, ten z wyższą wartością zaczyna).
- Rzucamy trzema kostkami: a) K6: określa, w który kubeczek leci piłeczka b) K100: określa czy ci się udało trafić czy nie: 1-60: nie udało ci się; 61-100: udało ci się. c) Jaki alkohol znalazł się w wylosowanym kubeczku: 1 - Piwo Dverga (1)* 2 - Jagodowy Jabol (1,5) 3 - Big Ben (2) 4 - Ognista Whisky (2,5) 5 - Absynt (3) 6 - Żeglarski Bimber (3,5) *Cyferki w nawiasie wytłumaczone nieco niżej.
- Każdy kubeczek ma 200ml;
- Jeśli uda ci się trafić do kubeczka, przeciwnik musi wypić wylosowany przez ciebie napój;
- Jeśli według kostki udało ci się trafić do kubeczka, ale wylosowałeś numerek, który został już przez ciebie „zbity”, to ty pijesz swój kubek z tym numerkiem (jeśli go nie ma, nikt nic nie pije, gra toczy się dalej);
- Jeśli nie trafisz, nic nie pijesz, przeciwnik również nic nie pije;
- Cyferki w nawiasach przy alkoholu oznacza jego Moc. Ilość wpojonego alkoholu do organizmu wpływa na to jak się postać zachowuję, niżej więc zamieszczam rozpiskę proponowanych reakcji:
Reakcje:
1-3 punktów - Szeroki uśmiech, chęć kontaktów towarzyskich 4-6 punktów - Wzmożona wesołość, gadatliwość 7-9 punktów - Ochota na taniec i śpiew 10-12 punktów - Lekko chwiejny krok, słowotok 13-14 punktów - Mocno chwiejny krok, bełkotanie 15 punktów - Wymioty 15+ punktów - Utrata przytomności
Oczywiście są to propozycje, twoja postać nie musi się dokładnie tak zachowywać, lecz proszę, by jednak alkohol miał jakiś wpływ na to jak reaguje wasza postać!
- Pod każdym postem piszcie, ile punktów uzbieraliście w magicznym beerpongu (czyli punktów z nawiasów) - określać to będzie stopień upicia waszych postaci;
- Podsyłam wam tutaj przykładową "mapkę" do Beer Ponga, żebyście sobie zaznaczali w każdym poście, których kubeczków już nie ma w grze!
Koniec gry
Wygrywa ten, kto zbije wszystkie kubeczki przeciwnika. Bawcie się dobrze!
GryffindorRavenclawHufflepuffSlytherin
Ostatnio zmieniony przez Rose Stuner dnia Wto 21 Wrz 2010 - 15:54, w całości zmieniany 1 raz
Chyba będzie musiał rozmówić się z SMS... Co ona opowiadała tym biednym dziewczynom? Okej. Jasne. Była o niego zazdrosna. FAJNIE. Podobało mu się to. Ale czy teraz zamierza być w związku Cedrikiem i jeszcze wszystko mu rozpieprzać? A może to ten świetny Obserwator, który chyba teraz wysyłał za Casprem prywatnego detektywa, bo był pewien, że zaraz o tym napiszę. No jasna cholera. Chciał się tylko spotkać i pogadać. A zaraz będą szły teksty, że przeleciał M... Chyba do jasnej cholery samolotem. Masakra... No ale nic... Nie umknęło mu, że trzęsła się z zimna, więc zdjął z siebie skórzaną kurtkę i okrył nią Mandy. - Nie jesteś. Myślę, że jesteś więcej warta niż tanie wykorzystanie z powodu zemsty na siostrze. Spokojnie. - Ujął jej twarz w obie dłonie, ale tylko po to, by skierować jej wzrok na swoją osobę. Za chwilę zabrał dłonie i znów byli na dystansie. Nie chciał łamać żadnych granic. - Może jest jeszcze coś, co powinniśmy wyjaśnić? Myślę, że to dobrze nam zrobi. - Spytał. I to wcale nie złośliwie, bo naprawdę go to interesowało i czekał, aż coś mu odpowie. Może teraz powinien ją zaprosić do kawiarni czy coś, żeby tam mógł się z nią zająć i zamówić im coś ciepłego do picia... Hm. Może zaraz jej to zaproponuje o ile wszystko sobie wyjaśnią, bo nie chciał żadnych scen. Dziś potrzebował spokoju i zwykłego ludzkiego towarzystwa. Nijak się to wiązało z seksem, więc spoks. Dziewictwo bezpieczne!
Najwyraźniej albo Mandy miała zły dzień i niedobra data na randewu z Kasperkiem została ustalona, bo zupełnie inaczej miało to wyglądać. Inaczej ułożyła to sobie w główce, scenariusz miał być inny. Nie jest to chyba ani jej wina, ani jego, po prostu ostatnie wydarzenia wiele zmieniły. Właściwie to Saunders też ma do pogadania z siostrą... Ale o czym zupełnie innym, w końcu to też nie może być wszystko jej wina. Najwyraźniej zebrało się Mendi na zgrywanie dobrego gliniarza. To wszystko ich wina, koniec. SMS nakłamała, Casper chciał się tylko ruchać; pasują do siebie dwie świnie zakłamane... Ostatecznie mogło być tak romantycznie, głowa MMS w rękach braciszka Kornelki... I co? Puścił. A myślała, że się pogodzą, czy coś. No, ale nie. Zero romantyzmu. Ale chyba ta rozmowa dużo im wyjaśni, oby tak było! - Chyba... - zawahała się. Powiedzieć to czy nie? Ona sama nie wiedziała już co czuje do tego knypka! Namieszał i jej, i Scarlett w głowie. Właściwie to ONI namieszali JEJ. - My jesteśmy kolegami? - jeśli tak... to po kiego tu stoją i marzną?! Kurtka by się jakaś przydała.
Być może to wszystko znudziło Villiers'a. To ciągłe zgadywanie i ruchanie... Bieganie za dziewczynami i wykorzystywanie ich. Pozbawianie pewnej niewinności, która powinna zostać ich kwiatem. Czymś reprezentacyjnym. Czy on był od tego, aby wszystko im odbierać? Sam nie był tego pewien, ale nigdy nie odmawiał. Może i miał silną wolę, ale nie w tej kwestii... Kobiety nęciły go i oddawały mu się, ale z Mandy było inaczej. Ona już zdawała sobie sprawę z tego, jak chamski i arogancki jest Casper, więc ustaliła mur obronny, który chronił ją mocniej niż innych w Hogwarcie czy poza nim... Dlatego jej nie pocałował... Bo jeśli ma do tego dojść to przecież dojdzie w odpowiednim czasie. W ciekawszej chwili. Nie chciał teraz nagle doprowadzać jej do szału swoim dotykiem czy psuć atmosfery, którą dopiero załagodził. - A chcesz, żebyśmy nimi byli? - Zapytał, bo nie dość, że sam nie znał odpowiedzi to jeszcze z żadną dziewczyną się nie kolegował. Tak jakby. Niby próbował z jedną. Przez dwa tygodnie chodzili na spacerki, ale i tak skończyło się w łóżku... Perwersyjnie pieprzenie, żeby się sobą nie znudzili i do domu. Potem ta zabawa dla Caspra stała się monotonna, więc zmienił obiekt i doszło do tego, że to wszystko zaprocentowało kolejnymi ludźmi w jego życiu... Chociażby Scarlett. Ale jeśli miałby kogoś porównywać do SMS to na pewno nie Mandy... No chyba, że w kryterium siostrzanym, ale przecież mówimy bardziej o wachlarzu zachowań. Co prawda SMS i MMS były świadome swojej seksowności i w ogóle, ale coś je poróżniało. Może faceci? Może pragnęły tego samego, a zawsze to któraś odnosiła zwycięstwo przerywając nić marzeń? Może i zapytałby oto, ale czy ta informacja była do czegokolwiek potrzebna? Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, żeby dodać jej trochę otuchy i przekonać, co do swojej osoby.
Cóż, nie dziwne, że ślizgona nudziły już takie podłe gierki... Właściwie, MMS może i uważa seks za zabawę, ale nie jest kimś, kto robi to z byle kim. Może i zabawa, ale też do czegoś zobowiązuje... Mówi jak swoja własna matka. Ale może to i dobrze? Nie wątpię, nie zaprzeczam. Wracając do tematu, Casper miał wiele powodów, żeby zrezygnować z takich nocy. Niedość, że po jakimś czasie musiało być to naprawdę nudne, to potem nikt go chcieć nie będzie. Ale co Mandy ma do tego? W końcu najwyraźniej jest maskotką za drugie miejsce, nie udało się z tamtą, to ma jeszcze ją? Nie? Niektóre dziewczyny, kobiety też mają w tym swoją winę... Ubierają się wieśniacko i skąpie, żeby pokazać swoje niektóre zakamary i oddać się facetom. No już, przecież wiemy, że Mends nie jest jakąś świętą przyzwoitką i też ma swoje za uszami... Ale ma też swój charakterek, który mówi, że nie będzie stukała się z piewrszym lepszym. Zna swoją cenę, baaardzo wysoką cenę. - Zależy - stanowczo odpowiedziała na pytanie, starając się nie zgrywać już takiej chłodnej i niedostępnej jak wcześniej. Nie można przesadzać z grą aktorską, c' nie? Właśnie, życie to nie film, chociaż z drugiej strony szkoda. Tak czy inaczej, Casperowi może trzeba było dać szansę, a MMS miała zamiar to zrobić. Co jej szkodzi... Jeden raz w te czy we wte? Ale będzie miała problemy z siostrunią. Chociaż... Niech ma za swoje, ile razy ona kradła jej miłość? Wiele, niezliczenie wiele... Może chłopcy, żeby się dowartościować biorą te gorsze bliźniaczki? - Zależy od tego przez co rozumiesz kolegów. - może i nie wiedziała, co roiło się w jego główce, ale jako koleżanka, siostra (i czasami psycholog) niektórych ludzi znała takie zachowania. "Kolega" mógł być kochankiem, przyjacielem, mężem, synem, żoną... No i zazwyczaj koledzy bywali razem w łóżku.
To można było nazwać największym kłopotem ludzkości... Brak dosłowności zastępuje wieloznaczność. Jedno zwykłe słowo może zmienić losy, bo dla jednych to coś zwykłego, ale dla drugich... To prawie, jak obietnica. Uśmiechnął się do niej i znów przypatrywał rysom twarzy, które tak dobrze znał. A skąd? To chyba wiadomo. Ale to nic. Nie dziś, nie o tym, chyba nie warto. Ona nie jest tego warta. Casper musi zapomnieć i iść dalej naprzeciw wszystkim ludziom, którzy twierdzą, że on sobie nie poradzi. A skoro rzucają mu wyzwanie... To czemu miałby nie podnieść rękawicy? - Hm. Może bądźmy bardzo dobrymi kolegami z zadatkiem na przyjaźń? - Zapytał cicho... Jakby wiedział, że teraz mówił słowa dwuznaczne, które mogą mieć znaczenie różne dla niej i dla niego. A może chodziło im oto samo? Może za wszelką cenę Mandy nie chciała ulec jego urokowi, ale coś ją do niego ciągnęło i odwrotnie? Może na siłę wprowadzana przyjaźń i tak skończy się w znajomy sposób? A może dla odmiany zaprocentuje związkiem, gdzie miłość przezwycięży... Bleh. Kto w ogóle zatrudnił tego narratora, że pieprzy takie głupoty? Zwolniony. Zapraszamy następnego.
Zatem wracając do naszej historii, to warto wspomnieć, że Casperek znalazł się teraz w dość skomplikowanej sytuacji, kiedy nie wiedział czy rzeczywiście jest tak, jak sobie w główce na początku uroił i czy nie popadł teraz w tzw. coś więcej... Może Maurine powinna mu przybiec z pomocą i pokazać gdzie leżą odpowiedzi? Albo przyniosła ściągę? Przydałoby się coś, co naświetliłoby całą sytuację.
Fakt. Może i nie była aż tak wredna, aż tak wybredna, aż tak "ładna" i Saundersowata jak Scarlett, ale nazwisko jednak miała to samo. Również prawdą było, że obie były bardzo do siebie podobne zarówno z wyglądu, jak i w jakimś stopniu z charakteru. Ale... Dlaczego zawsze to Mandy musiała być drugą zdobyczą? Dobrze, może nie poruszajmy już tego tematu, c' nie. Ona nie jest warta. Nie jest warta niczyjej uwagi. - Skoro t, zgoda - ona również nie jest głupia. Świtało jej, że może zgadzać się na niedokońcawiadomoco. Ale cóż, miała wszystko psuć? Nie miała talentu do utrzymywania "romantycznych sytuacji". Zwłaszcza z byłym chłopakiem swojej siostry bliźniaczki. Można powiedzieć, że byli razem, prawda? No, szczegółów się czepiacie.
Nie wiedział, że czuła się gorsza. Pewnie gdyby miał chociaż cień takich podejrzeń wyszedłby stąd i nie wrócił. Nie dlatego, że coś by zawiodła, ale dlatego, że utrzymywanie jakichkolwiek stosunków z kimś, kto miał podobne kłopoty zamrażało go... Powodowało drżenie i niesamowitą falę samotności, która atakowała każdą komórkę jego ciała. Bo spójrzmy obiektywnie. On chojrak, przystojniak, alfons, człowiek, który zaliczył pół Hogwartu... Ciągle bez dziewczyny, bez przyjaciół. Teraz z opinią szmaty hogwarckiej. Bez jakiegokolwiek przygotowania do życia. Ciągle na krawędzi. Kim był? Rzucali w niego słowami, których nikt się nie odważył wypowiedzieć w jego towarzystwie... Nienawidził ich za to. Wszystkich. Jeśli ktoś go nie akceptował to czemu nie potrafił tego przyznać przy nim? I to on był tym złym, i to on bawił się ludźmi? A Ci wszyscy to co? Kim oni byli? Eee? Przyjaciółmi dobrego losu? Fałszywe, paskudne, brzydkie stwory! Bez przyszłości. Spojrzał na Mandy i uśmiechnął się blado, jakby zbierał w sobie informacje... Wyciągnął do niej dłoń, jakby miała ją ścisnąć, a on mógłby nie wiem... Albo ją przyciągnąć i przytulić, albo ścisnąć mocniej i wyprowadzić z chaty... Pytanie dokąd by poszli? - Daj rękę. - Poprosił choć nadal nie był pewien tego co zrobi.
Właściwie... Nie wiedziała co się dzieje tutaj. Co dzieje się w głowie Villiersa, co dzieje się w jej mózgu. Niczego nie była pewna. Nawet tego, że jest olśniewająca, jak zawsze! To był cios poniżej pasa, należy się pozbierać panno Saunders, powrócić do dawnej postawy i wziąć się w garść. Może być jeszcze tak pięknie, może jeszcze zostaniesz psychologiem bed bojów Hogwartu czy coś, może nakręcą o tobie serial? I całe osiem serii! Tak, czy inaczej, droga Mandy Maurine Saunders, nikogo twoje problemy nie obchodzą, od dzisiaj zostajesz psychologiem gwiazd. Bez żadnych przeciwwskazań, zwyczajnie i najnormalniej w świecie odpowiedziała na pytanie, chwytając zimną dłoń ślizgona. Gdzie pójdą? Co się stanie? Może Obserwator będzie miał o czym pisać? Nie dawajmy mu kolejnych powodów... Po poście o MMS i jej siostrze, przynajmniej jedna z nich miała tego gościa DOŚĆ. Oby to się tak nie skończyło, bo będzie źle.
Było późno. I ciemno. I jakoś tak ponuro... ale nic dziwnego, bo w końcu Dahlia zadręczała Elliotta listami w nocy! Kiedy było głucho i mrocznie. Poza tym, skierowała się w stronę Wrzeszczącej Chaty, która, no halo, ale była miejscem wysoce podejrzanym! Najgorszym jednakże było wymknięcie się z zamku o tak późnej porze. Jednak nasza sprytna Slater posiadała dar metamorfomagii, więc mogła bezszelestnie i nie wzbudzając niczyich podejrzeń przemknąć korytarzami Hogwartu i znaleźć się poza jego murami. Szła z różdżką w ręku, bo przecież nigdy nie wiadomo! I miała ze sobą plecak, w razie gdyby coś się stało... nie no, podróżnik zawsze powinien mieć ze sobą wszystkie niezbędne rzeczy, zawsze. W zasadzie nie wiadomo, czemu gryfonka nie umówiła się ze swoim najlepszym przyjacielem gdzieś pod szkołą, no ale... to jest ruda, tego nie ogarniesz. Droga wyjątkowo jej się dłużyła, bo chciała jak najszybciej dotrzeć na miejsce, a nie potrafiła się teleportować. Zresztą, może to i lepiej? Bo dzięki temu miała masę okazji to podziwiania wszystkiego wokół! Nagle każdy krzak zrobił się interesujący, każda dziwna ścieżka musiała być zwiedzona, chociażby przez krótki jej kawałek. Nikogo więc nie powinien dziwić fakt, iż dziewczynie udało się dojść trochę za późno niż planowała. Swoją drogą, ta dziewucha była niereformowalna - jeszcze nie tak dawno drapnął ją boleśnie hipogryf, a ta już szła, aby najprawdopodobniej znów wpakować się w niemałe kłopoty. Ona chyba nigdy nie nauczy się na własnych błędach! Stanęła przed drzwiami, obejmując się rękoma i wypatrując w tej ciemności Elliotta. Swoją drogą była pełnia, więc całkiem ładnie było widać obiekty znajdujące się w promieniu paru metrów od niej! No i wzrok nieco przyzwyczaił się do ciemności. Lumosa nie chciała używać, bo jeszcze ktoś mógłby ich namierzyć!
Spokojnie robił esej z historii magii, kiedy sówka zapukała w jego okno. No tak, dostał list od Dahlii! Chciała zrobić coś... ciekawego, to będzie najodpowiedniejsze określenie, bo przecież on nie był szalony ani nic w ten deseń. W każdym bądź razie wiele myśląc postanowił udać się do Wrzeszczącej Chaty, bo właśnie tam mieli się spotkać, bez oporów. Z pewnością będzie cudownie! No dobrze, tak naprawdę z dwadzieścia razy sprawdzał czy ma ze sobą różdżkę, bo w końcu była noc. No i ta Wrzeszcząca Chata! Miał nadzieję, że nic ich nie zaatakuje. Odczuwał nawet pewne wątpliwości, chciał właściwie zostać w dormitorium jednak perspektywa wyprawy, z której wrócą jako superbohaterzy, była silniejsza. Raz spanikował i o mało co nie zemdlał kiedy usłyszał czyjeś kroki na korytarzu, ale okazało się, że to tylko jakiś student z roku wyżej. Miał szczęście. Potem znów różdżka wyleciała mu z ręki, kiedy zdał sobie sprawę, że przecież uczniom nie wolno wychodzić z dormitoriów w nocy, a co gorsza - udawać się poza teren zamku! A potem te wszystkie mhroczne wizje przysłoniły różowe chmurki i rozmyślania, jak to kilkanaście lat później piszą o naszym kochanym, zdolnym Elliociku jako pogromcy wilkołaków albo czegoś takiego! Przyznajmy, trochę zapędził się w tych wizjach, ale to trzeba mu wybaczyć - gdyby nie one, nie wiadomo czy w ogóle ruszyłby tyłek z ciepłego, bezpiecznego (!) fotela. Wreszcie dotarł na miejsce, a warto wiedzieć, że trochę ślamazarnie szło mu dziś to chodzenie, bo nie pomyślał nawet aby oświetlić drogę różdżką i co rusz potykał się o jakiś kamień. Dobrze, że chociaż księżyc tak jasno świeci, bo już dawno zaliczyłby glebę! Najpierw ujrzał jakąś ciemną postać i już miał zamiar zwiewać, kiedy zdał sobie sprawę, że to Dahlia. - Heeej, Dahlia! - zawołał jeszcze z oddali, przyspieszając kroku i nie bacząc na to, że ktoś może ich usłyszeć. - Obyśmy tylko wrócili niepostrzeżenie do zamku, zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, że nas nie ma. Nie chcę mieć kłopotów w szkole, ale to raczej nam nie grozi. Prawda?
Cóż, kto wie, może jednak wydarzy się coś, co zapewni im wieczną sławę? Jako pogromców tego czegoś, oczywiście! Nie było wszak innej opcji. Taki duet nie da sobie w kaszę dmuchać, pójdą po chwałę i wygraną na koniec świata! No dobra, Dahlia też się trochę rozbujała w swoich marzeniach. Ale dopóki nikt ich nie słyszał, to czemu nie? Równie dobrze mogła fantazjować o Chrisie w czerwonych slipach wijącym się wokół rury... EKHM, dobra, może jednak skupmy się na przejmującej, mrożącej krew w żyłach sytuacji we Wszeszczącej Chacie! Stała tam tak kilka minut, bujając się jak ostatni ciołek, kiedy Elliott zaczął do niej krzyczeć! Uciszyła go momentalnie, rozglądając się wokół. Chyba nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa! Ale to nic, to nic, na pewno nie ma tu nikogo. - Hej - szepnęła, uśmiechając się lekko. Słuchając jednak jego obaw wywróciła oczami i poklepała pokrzepiająco po plecach. - Oczywiście, że nam grozi. Jesteśmy nocą w nawiedzonym miejscu - wyjaśniła, o dziwo zbyt radośnie. Czy mówiłam już, że ona jest niepoczytalna? Nie? To mówię, a raczej piszę teraz! - Chodź - dodała, wciąż cicho, łapiąc puchona za rękę i kierując się w stronę drzwi do budynku. Od progu uderzyło ich delikatne zimno oraz smród zbutwiałych nieco desek. Kto wie, może został już zaatakowany przez korniczaki? Nie wiadomo, ale zapach nie był do końca przyjemny, bo dodatkowo wymieszany z wilgocią! Slater skrzywiła się lekko z obrzydzenia, nie przeszkadzało jej to jednak przekroczyć progu i wejść głębiej w chatę, ciągnąc za sobą Bennetta. Nie, żeby się bała, skądże znowu! Chyba nie chciała, aby Elliott narobił dodatkowego rabanu. Wszak nie jest z Gryffindoru, na pewno bardzo się bał i w ogóle! A ona była odważna i mogła go poprowadzić. Tak, jasne. Jej samej serce kołatało, niemalże podskakując, kiedy usłyszała tylko jakiś podejrzany szmer. Towarzyszyły im skrzypnięcia starej podłogi, wiatr dostający się przez szpary w ścianach i ich własne oddechy. - Boisz się? - spytała najciszej jak potrafiła, ale jednak aby ją chłopak usłyszał. To było tylko formalnym pytaniem. A może chciała, aby zaprzeczył? I dodał jej otuchy? Niewiarygodne, że wychowanka Godryka miała trochę wątpliwości! Ale to nic, to nic. Brnęła z puchonem wciąż do przodu, w drugiej ręce dzierżąc przygotowaną na wszystko różdżkę. Tak, była zwarta i gotowa, aby coś odnaleźć!
Pranie trzeba zrobić, dywany wszystkie wytrzepać, stos pączków w oleju ugotować. Bo przecież za chwilę goście się zjechać mają! Ma być wielka uroczystość, solą i chlebem ich widać chciał, a oni nigdy się nie pojawili. Gruby baron do późnej nocy czekał na swoich przyjaciół, na nieprzyjaciół i zupełnie nieznajomych. Na wszystkich się jednak w wieczór zimowy, wyjątkowo chłodny, zawiódł. Biedny baron niemiecki, nie zdawał sobie sprawy, że chęci były wielkie, ale on im to wszystko uniemożliwił. Zamarzł gdzieś na schodach, w szkarłatnym szlafroku i kapciach za dużych. Cała jego osoba prezentowała się cudacznie i chociaż nikt na poważnie go nie brał, to wszyscy kochali. I to by było na tyle, jeśli o historię zacnego mieszkańca ścian tej chaty chodzi. Nieświadomy swej martwości, przechadzał się korytarzami, aż w końcu dźwieki jakieś podejrzane usłyszał. Jeszcze tego mu brakowało! Jakieś nędze, uczniowskie dusze, chciały wieczór jego życia zniszczyć! Pokrzyżować mu plany, urządzić sobie kolejny, rycerski pojedynek, z mieczem! Najprawdziwszym mieczem! A tak być nie mogło! Z szuflady pouciekały mu noże i już pędem w stronę puchona leciały. Dookoła zrobiło się zimno. Już dawno wypalone świeczki, zapłonęły jaskrawym światłem, tylko po to, natychmiast zgasnąć. Płomyki migały tak co jakiś czas. Głowa Elliota stała się głównym celem. Obok przeleciały dwa ostrza, by wbić się w ścianę i niespodziewanie opaść z łoskotem. To nie koniec, to dopiero początek, kolejne noże szykowały się do ataku.
Ups, faktycznie nie powinien był tak głośno mówić. W każdym bądź razie wszystko wokół wydawało się być takie dziwnie ciche, ciemne, przerażające, jakby większe niż za dnia. Elliott bał się, że zaraz zza któregoś drzewa zaatakuje ich dementor lub wyskoczy dyrektor Hogwartu i ukaże ich najdłuższym szlabanem, jaki kiedykolwiek miał miejsce w całej historii szkoły. Nic takiego jednak się nie stało, zatem stawiał ostrożnie kroki, prawie bezszelestnie, a serce biło mu jak oszalałe. Chyba zwariował! Dlaczego nie mogli polować na potwory za dnia?! - Dzięki, Dahlia. To bardzo pocieszające słowa - odparł z nutką ironii, ale nie potrafił zdobyć się na więcej, zaś kiedy weszli do Wrzeszczącej Chaty, był już przerażony. Trzymał uniesioną rękę, a w niej różdżkę, aby w razie czego móc się obronić przed niespodziewanym atakiem. - A ty się nie boisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Jasne, że się bał, w końcu nie codziennie dobrowolnie wybierał się na niebezpieczne wycieczki, tym bardziej kiedy groziło mu tyle konsekwencji! Nie chodzi tutaj bynajmniej tylko o jego życie lecz także o szkołę. Co jeśli nie wyśpi się i zasłabnie na śniadaniu, wyląduje w skrzydle szpitalnym, a jego stan będzie tak krytyczny, że będą musieli wywieźć go do świętego Munga? Głupi jesteś, Elliott, głupi. Wyrzuciwszy z siebie te czarne myśli powoli stawiał kroki, jak najcichsze. Zaraz jednak przekonał się, że jego obawy nie były takie bezpodstawne - zobaczył jakąś poświatę, a zaraz potem zakrył rękoma głowę i zacisnął oczy, aby nie widzieć tego, co działo się wokół niego. Dookoła latały noże, co prawda tylko - albo aż - dwa, ale cel rzucającego był jasny. Chciał trafić w niego! Był teraz tak roztrzęsiony, że jego serce mogłoby wyskoczyć teraz z piersi. Przed oczami przemknęły mu obrazy chyba z całego życia, chwile spędzone z braćmi, jego jedyna dziewczyna albo to, jak w trzeciej klasie uciekał przed profesorem mugoloznastwa, bo wparował na jego lekcję w połowie, a ten posądził go o umyśle zakłócanie porządku w klasie. Tuż obok jego głowy znalazły się dwa srebrne noże, w których mógł niemal widzieć swoje odbicie, choć przecież po tylu latach nie były najczystsze i już sam nie wiedział, czy to wszystko to tylko kolejny jego wymysł, czy to się dzieje naprawdę. Nie może umrzeć! - Dahlia! - zawołał zrozpaczony będąc święcie przekonanym, że leży u kresu życia. Upuścił gdzieś swoją różdżkę, zaraz też schylił się po nią, ale z tego wszystkiego zaparowały mu okulary i niewiele w nich widział, musiał szukać drewienka po omacku. Co za niezdara!
Hej, to też byłaby fantastyczna przygoda! Pomiając, że Dahlia nie umiała wyczarować patronusa i zginęłaby więc na miejscu, ale who cares. A szlaban? Cóż, te bywały nudne, ale miałaby się za to czym chwalić. Najdłuższy w historii Hogwartu, TO BYŁOBY COŚ. Niestety, prawdopodobieństwo, że się to zdarzy było znikome. Bardziej prawdopodonym było, że spadnie na nich meteoryt, albo zje ich mantykora. Tego juz jednak Slater by nie chciała, zdecydowanie. Wystarczał jej nawiedzony dom, do którego właśnie wchodzili, chcąc zbadać, o co tyle krzyków! Na pewno to jakieś bujdy, pewnie tylko szczury gryzą ściany i ludzie mają schizy. Co się dziwić, jak przychodzą tu pijani aby uprawiać dziki seks na brudnych meblach? Mają za swoje! A teraz oni przyszli udowodnić, że to miejsce jest bardzo spokojne. Taaaaak, good luck! Uśmiechnęła się jedynie na jego wzmiankę o tym, iż gryfonka wygłosiła pokrzepiające słowa. Ależ oczywiście, zawsze do usług. Szukasz pocieszenia? Pisz do tego rudego dziwaka, a zapewniony spokój duszy gwarantowany! Och, kogo ja oszukuję. Nikt o zdrowych zmysłach nie zwróciłby się do niej z prośbą o jakiekolwiek wsparcie. Przynajmniej te psychiczne, mentalne. Bo przynieść choremu ciepłą zupkę z kuchni to mogłaby... - Pewnie, że nie - szepnęła mu, wciąż trzymając go za rękę i posuwając się powoli do przodu, z uniesioną na wprost różdżką. No dobra, bała się, wiadomo. Ale przecież jest z Gryffindoru, nie przyzna się do tego na głos! Never-ever. Prędzej zginie tutaj, we Wrzeszczącej Chacie, nie pożegnawszy się nawet z najbliższymi. W sumie, byłaby to smutna śmierć. Dobrze, że miała obok siebie Elliotta! Nie, żeby chciała, aby umarł, żeby nie było... raczej mógłby dotrzymać jej towarzystwa, kiedy wydawałaby ostatnie tchnienie... och, Dahlia, weź się ogarnij i skup myśli na czymś innym, niż wyobrażanie sobie czarnych, pojebanych scenariuszy! Na przykład na tym, że widzisz jakiegoś mało przyjaznego duszka, który rzuca w twojego najlepsiejszego kumpla nożami, a ten zaś krzyczy, gubi różdżkę i jeszcze parują mu okulary. Superek, akcja pierwsza klasa! Nic dziwnego, że przez moment stała jak sparaliżowana, nie wiedząc, czy ma podawać Bennettowi jego magiczny patyk, czy może jednak przejść do kontrataku, aby ten dziwaczny, przezroczysty koleś nie powybijał ich za moment ostrzami. W końcu zdecydowała się na to drugie. - Somnium - rzuciła, pierwsze lepsze, co jej przyszło do głowy i co teoretycznie mogłoby podziałać na kogoś, kto już nie jest człowiekiem. Z krwi i kości. Czy jednak zaklęcie usypiające działa na mary, to nie miała zielonego, ani jakiegokolwiek pojęcia. No cóż, dopóki nie sprawdzi, to się nie przekona! Oby tylko do kolejnego ataku puchon zdążył odnaleźć swoją zgubę i może wytworzyć wokół nich jakąś tarczę ochronną. Miło by było!
- W MOIM DOMU! W MOIM WŁASNYM DOMU! - Wrzasnął jeszcze bardziej rozzłoszczony baron i z prędkością światła przeleciał nad głowami Dhalii oraz Elliota. - Ja wam dam! Hultaje wy! WY przebrzydłe bachory, żerujące na nieszczęściu innych! Wy podłe sępy wy! - Szuflady z hukiem zamykały się i otwierały ponownie, jakieś porozrzucane na ziemi papiery, teraz wirowały w powietrzu. Waleczna gryfonka za swą odwagę oberwała stadem złośliwych łyżek stołowych. - I masz jeszcze czelność, młoda damo, rzucać ze mnie zaklęciami?! Nie o takie pokolenia walczyliśmy! Nie o takie! - Zasmucony tą wielką porażką rodziców uspokoił się nieco. Teraz parka mogła nawet zobaczyć, jak sunął kilka centymetrów nad ziemią. Na brzuchu jedną dłoń położył, drugą brodę podpierał i minę miał bardzo zamyśloną. - I panienka sądzi, że zadziała to na mnie? Nie takie rzeczy już widziałem, słyszałem, BA! robiłem nawet. - I nagle uświadomił sobie, że już groźnie nie brzmi. Ten chłystek w okularach już prawie bać się go przestał! Jego różdżka gdzieś poleciała, ale wpadła między deski i w chwili obecnej nie mógł jej znaleźć. Baron choć wahał się dłuższą chwilę, postanowił dać mu jednak spokój. Przecież to było widać na sto kilometrów! Chłopak musiał być puchonem! - A ty?! Zamiast bronić damy, to tarzasz się po podłodze, jak jakaś parszywa mysz! Więc sio do kąta! Sio, sio, sio! - Z każdym kolejnym słowem zbliżał się do Elliota, aż w końcu stykał swój martwy nos, z jego całkiem żywym i czerwonym noskiem. Chłopak wyglądał naprawdę zabawnie! To przerażenie w jego rozbieganych oczach napawało Barona niezwykłą radością i satysfakcją. - Ale nie martw się! Ja dam ci szansę! Będziesz mógł stać się rycerzem! - Uśmiech szaleńca pojawił się na jego twarzy, Elliot nie mógł nic zrobić, Dahlia otoczona została wysokimi świecznikami, które nagle stały się niezwykle giętkie, coś jak sprzęty w zamku Bestii. Pogrzebacz do kominka krążył w okolicach głowy Bennetta, zatrzymując się nagle i bardzo blisko jego oczu. Już prawie sunął po jego skórze, kiedy gryfonka po prostu zapadła się pod ziemię. Zniknęła z pola jego widzenia. Teraz znajdowała się w miejscu najstraszliwszym! Była w piwnicy, w której zobaczyć mogła wszystko, ale nic nie było prawdziwe.
I kosteczki dla Elliota, dwoma rzuca!
dwie takie same kosteczki - ratuje Dhalię, ona cała i zdrowa jest, trochę w szoku SUMA: nieparzysta - poobijana, pokiereszowana, z połamaną ręką, kuśtykając, sama wydostaje się z chaty, a na Elliocie spoczywa hańba ogromna, na policzku wydrapaną magicznie ma literkę T. parzysta - dzielny Bennet rusza na ratunek, odnajduje nieprzytomną (i poobijaną) gryfonkę i choć połamane ma okulary, sam trzęsie się ze strachu, to staje się bohaterem tygodnia!
Biedny Elliott wymyślał tyle różnych opcji, jednak takiego obrotu akcji raczej się nie spodziewał. Czarne scenariusze z jego głowy nie mogły w żadnym stopniu równać się z tym, co właśnie się działo. Nie miał pojęcia, gdzie jego cholerna różdżka - co jeśli się złamała albo wpadła między deski? Dobrze, że chociaż Dahlia zachowała zimną krew i rzuciła zaklęcie na tego przebrzydłego ducha, który chyba nawet nie zdaje sobie sprawy, że mamy dwudziesty pierwszy wiek. Wydawał się być taki zacofany... Co prawda, zaklęcie wcale nie podziałało, a z każdym kolejnym słowem w Elliocie rosło uczucie zdenerwowania. Choć serce biło mu jak oszalałe, przetarł swoje okulary, wstał z podłogi pogodziwszy się z faktem, że jego różdżka spoczywa gdzieś na dnie tej brudnej chaty i otrzepał się z kurzu. Pomyślał sobie, że jest okropnym fajtłapą, ciamajdą i tak dalej, a chwilę później zorientował się, że jego przyjaciółka gdzieś zniknęła. Zupełnie, jakby zapadła się pod ziemię! Wszystko działo się tak szybko i z sekundy na sekundę wydawało mu się coraz bardziej niedorzeczne. Może to sen? Może zaraz obudzi się w cieplutkim łóżku w dormitorium Hufflepuffu? Kiedy jednak uszczypnął się w rękę, nic takiego się nie wydarzyło, wciąż stał w tym samym miejscu, patrząc na okropną twarz zjawy i słuchjąc jego słów. Słowa te były tak denerwujące! Baron wzbudził w nim odwagę, uruchomił w głowie puchona jakieś dziwne trybiki odpowiedzialne za porywczość, co było chyba dziedziczne w rodzinie Bennettów. Nie wiedząc więc, gdzie Dahlia się podziała, spojrzał na barona jak na wariata i puścił się biegiem do ucieczki, po drodze wyłamując jedną z desek, pod którą zauważył pewne drewienko wyglądające zupełnie, jak jego różdżka! Wyciągnął je, schował do kieszeni i czym prędzej przebierał nogami, coby móc uciec jak najdalej i odnaleźć gryfonkę. Miał nadzieję, że to naprawdę jego różdżka - przecież mogło się zdarzyć, że zabrał ze sobą jakiś zwykły patyk, wcale nie magiczny, a jedynie różdżkę przypominający, bowiem w chacie było dość ciemno i nie widział dokładnie. W tym swoim biegu otwierał na oścież pokoje, mając nadzieję, że może w którymś z nich spoczywa Dahlia, cała i zdrowa. Dotarł wreszcie do piwnicy, gdzie po dłuższych oględzinach dostrzegł przyjaciółkę, która była cała i zdrowa, może w lekkim szoku! Chwycił ją za rękę i pociągnął gwałtownie do dalszej ucieczki, bo wciąż się bał, że nagle wyrosną przed nimi metalowe pręty i zagrodzą drogę. Bieg wydawał się być bardzo długi, jednak po jakimś czasie, który wydawał się być wiecznością wydostali się z chaty. Blask księżyca, szum wiatru i zimne powietrze... To wszystko wydawało się być takie niepozorne w porównaniu z tym, co przed chwilą działo się w środku! - O Merlinie - dyszał ciężko, gdyż był niezmiernie zmęczony - O Merlinie! Co to za świr... tam w środku mieszka! Naprawdę? Już wszystko za nimi? Choć Bennett był ledwo żywy, tak bardzo nie czuł swoich nóg, to był również z siebie dumny! Uratował Dahlię, prawda? Nie spanikował i uciekł, cóż za wyczyn!
Dahlia zaś czekała na efekt swojego zaklęcia, jednak szybko pojęła, iż sęk właśnie w tym, że żadnego efektu ono nie dało. Duch, który okazał się baronem, nie usnął, a wręcz się rozgadał! Ze stoickim spokojem gryfonka słuchała tych jego wynurzeń, które były stekiem soczystych bzdur, ale tego już na głos nie powiedziała. No dobrze, może wparowali DO JEGO DOMU, ale hej, nie byli ani pierwszymi, ani zapewne ostatnimi! - Wpadliśmy na herbatkę, a pan nas tak traktuje! - odpyskowała zatem, wciąż machając różdżką wyciągniętą w jego stronę. Tak jakby to coś miało dać, ehe, akurat. - Szczerze mówiąc, to bym się nie obraziła - odparła już spokojniej, na wzmiankę o działaniu zaklęcia. Mógłby sobie spokojnie zasnąć i byłby problem z głowy. Ach, mogła przecież rzucić petrificus totalus! To chyba działało nawet na straszydła. Cholera, genialne pomysły jak zwykle przychodzą po czasie. Ogółem nie obserwowała, co się dzieje z tyłu, mając nadzieję, że Elliott w końcu się ogarnął i zaraz ją wspomoże jakimś zaklęciem. Jednak nic takiego się nie stało. Mieszkaniec tego przybytku szydził jedynie z jej przyjaciela, by wymierzyć w niego pogrzebaczem. Zanim zareagowała, by go powstrzymać, nagle jakaś zapadka pod nią się otworzyła, a ona wleciała z hukiem do... jakiejś piwnicy? Ciężko było stwierdzić, bo było przeraźliwie ciemno, a ona leżała na twardej ziemi. Czuła się poobijana, zapewne miała trochę zadrapań do kolekcji, ale to nic. Zamrugała gwałtownie, uznając, że chyba zgubiła różdżkę! W panice zaczęła obmacywać podłoże, na którym leżała. Szczęśliwie po jakimś czasie ją odnalzała, a wtedy stanęła na równe nogi i rzuciła zaklęciem lumos, aby oświetlić sobie to zapewne cudowne pomieszczenie, w jakim się odnalazła. Na brodę Merlina, ale gdzie był Bennett?! Rozejrzała się uważnie dookoła, by stwierdzić, że to rzeczywiście piwnica. Z początku zdawała się być zwykła, z jakimiś szafkami, słoikami i innymi tego typu rzeczami. Jednakże nagle przed nią pojawił się OGROMNY SZCZUR. Slater pisnęła, aż podskakując w miejscu. Próbowała rzucić w niego zaklęciem. Jednym, drugim, trzecim, ale on wciąż biegł w jej kierunku, by się na nią rzucić. Krzyknęła przeraźliwie, a potwór rozpłynął się w powietrzu. CO DO... Już miała zacząć przeklinać, kiedy do pomieszczenia wpadł jej kumpel, który pociągnął ją szybko do wyjścia. Gryfonka nie ogarniała, ale biegła posłusznie za nim, aż wylądowali daleko, daleko za Chatą. Tam przystanęli na chwilę, dysząc ciężko. - Ale zabawa! - krzyknęła uradowana Dahlia, z pewnością wzbudzając niesmak w puchonie. - Może i szaleniec, ale musimy go kiedyś znów odwiedzić! - dodała, zapewne ku przerażeniu Elliotta, ale to nic. - Dziękuję za uratowanie mnie, bohaterze - rzuciła na zakończenie. Wzięła go ponownie za rękę i uznając, że dziś już mają dosyć wrażeń, skierowali się cichutku i po tajniacku w kierunku zamku.
Najwyraźniej wszyscy jej znajomi na przestrzeni ostatnich miesięcy zmienili się niczym budynki w "Dom nie do poznania". Ich charaktery jakby ktoś wyburzył i postawił na nowo. Charles stał się jakiś zbyt miły, Casper zakładał jakąś pieprzoną rodzinę, Jeanette staje się ninją, bo pojawia się i znika... A Ari patrzy na to wszystko. Na prawdę dziwne, że tyle czasy żadnego z nich nie opierdzieliła za niszczenie sobie życia. W sumie gdyby częściej myślała o innych to pewnie odłożyła by na bok kompletowanie zespołu i skupiała się na innych. Tak niestety nie jest. Jednak spokojnie Levittoux nie z takimi problemami sobie radziła! Zobaczycie jeszcze wszystko wróci do normy. Na jesień jak zorganizuje imprezę urodzinową to jej ziomalowie jak co roku przyjdą to oblewać, a nie będą ślęczeć przy jakiś kołyskach czy kto ich tam wie... Zdajecie sobie sprawę, że Levittoux nie za dobrze idzie wychodzenie z domu na spotkania. Wiadomo w końcu trzeba się odpowiednio ubrać. Normalnie życie zmienia ludzi, ale w tym przypadku zawsze było tak samo. Po przymierzeniu miliarda ubrań w końcu zdecydowała się na czarną spódnicę, koszulkę tego samego koloru na ramiączka, moro koszulę, którą doradził jej kot oraz czarną czapkę, która wygląda jakby kondona założyła sobie na głowę.(KLIK) Zdarzało jej się wyglądać gorzej, ale dopóki jej wypaczony styl podpowiada, że jest nieźle... To nawet siłą z niej tego nikt nie ściągnie. W każdym razie po tak długich przygotowaniach kupiła jeszcze parę butelek alkoholu i już była gotowa na spotkanie. Oczywiście zanim doszła do wrzeszczącej chaty, to już była spóźniona. Nie sądziła jednak by Villiers'owi to przeszkadzało, w końcu ona tak zawsze. Nic tylko kupić jej zegarek na urodziny albo w końcu ją zmusić do nauczenia się teleportacji. W końcu wiadomo jakie z tą umiejętnością życie jest prostsze. Weszła do budynku, który odwiedzała częściej niż swój dom. Usiadła na schodach, które czystością nie zaskakiwały. Nie wiedziała czy Casper już przyszedł, jednak nie chciało jej się go szukać. Cóż za ironia namówić kogoś na spotkanie, a potem nie chcieć sprawdzić czy jest na miejscu spotkania. Levittoux i jej logika pozdrawia.
Do góry ręce ludzie! Do góry koszulki! Kacper chce zobaczyć cycki! Do góry wszystko, co macie ze sobą. Kasa, alkohol, dragi? Rzucajcie to pod jego stopy. On pragnie bogactwa, twojej aprobaty, uśmiechu, rozgrzanego ciała... Ale tylko wtedy jeśli jesteś kobietą i masz coś do zaoferowania... W sumie epizody w życiu Kacpra składające się z dziwnych interakcji z facetami... Tak. Były obecne, ale on nadal czuł się kobieciarzem. Ale wolniej fanki. Zanim zrzucicie swoje szaty... Musicie wiedzieć, że on niczego nie obiecuje, a polegać na nim? Możecie, ale zważajcie na siebie. Możecie się obudzić na ulicy. Brudne i zawiedzione. Zostanie tylko wspomnienie. Panie i panowie... Poznajcie Caspra Villiers'a. Oto on. W całej swojej okazałości, pragnie zapomnieć o dziwnych ludziach. Nie będziecie się przecież zajmował takimi błahostkami. Nigdy przenigdy. Hehs. Taki z niego szaleniec. Oprócz tego, że ma żonę i syna... Aw nie zważajcie na jego odpowiedzialność, bo takowej brak. Szedł właśnie przez Hogsmeade, a w tle właśnie taka prezentacja powinna mieć miejsce. Niestety nie było super czarodziejskich głośników, ale w oczach wszystkich widać było dokładnie tą reakcję: "Boże, on spłodził dzieciaka, Boże on żyje, Matko Boska to Casper! WEŹ MNIE". No już poleciał... Po magiczne prezerwatywy do sklepu obok. Hehs. Gdyby tylko żoneczka go zobaczyła... Casper był jak kot. Koty mają to do siebie, że chodzą własnym drogami. Jeśli chciała go poskromić... To powodzenia. Niestety, ale nie tędy droga. Zmęczenie wylewało się z każdej części jego ciała. Ale nie dawał tego po sobie poznać. Bawił się. Chciał się bawić. Chciał czuć hektolitry alkoholu, które będą wesoło wirować w jego krwi, żeby zrobić mały myk i wypruć wspomnienia z dnia poprzedniego. Marzenia? Dorosłość? Dziecko? Zwracało go to ku ziemi. Nie miał szans. Ale walka z wiatrakami to jego specjalność, czemu miałby znowu nie spróbować? Wolniej kurwa, szybciej! Prawo, lewo i na drzewo! Istnieje jedna droga do papierosów... ALKOHOLU i chwili bycia Villiers'em. No cholera. Czas wrócić na stare śmieci. Casper zlał wszystkich, którzy coś do niego mówili. Szedł do Wrzeszczącej Chaty. Miał szczerą nadzieję, że Ari załatwiła już trochę procentów, co by mogli urżnąć się jak dwa centaury, a potem razem przewidywać przyszłość. Cholera. To była wizja mistrzów. Znalazł się we Wrzeszczącej szybciej od niej. Wbiegł na górę i potem zaczął się rozglądać dookoła zastanawiając się czy mógłby tu zamieszkać. "Japierdolejestemkioskiem". Po drodze zebrał jakieś rozrzucone kwiatki w którejś z sypialni. Chyba ktoś chciał być romantyczny, ale nie wyszło. I ogarnął, że Ari siedzi już na dole. No fajnie, że go znalazła czy coś! Zbiegł ze schodów lądując przed nią na kolanach i o mało co nie wybuchając szatańskim śmiechem: - Oto kwiaty, które nie dorównują pięknie Twoich oczu. - I parsknął, a potem to już poszło. Chyba nie potrzebował alkoholu, żeby zachowywać się jak idiota. Pełen czill.
Tak, tak, tak... Tu koszulki do góry, cycki, seksy i te sprawy, a w domu Cassusia z obiadkiem i dzieckiem, które ciągle je i śpi. Jeszcze te dwieście postów temu można by było się spodziewać po Casperku, że wyrwie wszystkie dziunie w okolicy, po czym przeleci i zostawi samotne na Nokturnie. A teraz co? No właśnie nikt nie ogarnia... Na stypendium nie chce pojechać, rodzina jest nie w jego stylu, szkoła to przeżytek dla frajerów. Co dalej? No na prawdę brudne i zawiedzione to mogą być tylko jego myśli, gdy patrzy na kolejną, która na pewno byłaby fajniejsza od czyszczenia dupska jakiemuś bobasowi. Levittoux dalej na czasie, dalej buntownicza, bez miliarda problemów czyli mężczyzna na głowie, z dziwacznie skompletowanym zespołem, kroczy twardo przez życie. Wiadomo, w końcu punk'owy styl życia zawsze w cenie, ma się dom 20m od miejsca w którym się stoi, pasje muzyczną, która w sumie nie musi być doceniana, ważne, że wkurwia się nią ludzi... Takie życie na Woodstoku codziennie przez cały rok! No po prostu żyć nie umierać! Tylko trzeba trochę zbierać czy żalić o alkohol, ale na szczęście tego problemu jeszcze Ari nie ma... I oby nigdy nie miała, bo to by była trauma jej życia! No, w każdym razie dziewczyna mogła się bawić i robiła to ciągle. To przefarbowała pielęgniarkę, to chciała konstruować wielki wibrator na festynie w Japonii, to teraz idzie spotkać się ze swoim ziomem i się nachlać! Tak więc z czystym sumieniem gryffonka może sobie powiedzieć, że wakacje uważa za udane. A co w czasie roku? Nauka? NO CHYBA SKECZ! Kwiatki z Wrzeszczącej Chaty zawsze w cenie, ale na pewno nie w wyglądzie. To prawie tak jak współczesna sztuka! Weźmiesz sobie byle śmieć, ładnie o nim opowiesz, a potem sprzedasz za grubą kasę, bo przecież to jest takie 'głębokie'. Trzeba mieć tylko dobrą gadane i trochę fartu, by jakiś frajer to chwycił. Ewentualnie można takiemu bogaczowi inaczej dość do rozumu, ale też za pomocą języka... W końcu nie tylko przez żołądek do serca! Wspominając o dwuch narąbanych centaurach... To chyba pójdę się napić kompotu z moją rybą, bo to zajebisty pomysł. Jednak wiadomo, skoro to Villiers'a i Levittoux to innego stworzyć nie mogli! Taki czill i szpan na dzielni gwarantowany, po prostu gangsta najwyższych lotów. - Oto wódka, której nic nie może dorównać - Odparła mu 'trochę' mało romantycznie gryffonka, wyciągając przy okazji ognistą i robiąc głupią minę. Zabawne, że choć tyle czasu go nie widziała, to czuła się bardzo swobodnie. Otworzyła ją zębami, po czym podała Casprowi. Pij do dna! Po chwili jednak przeszło jej przez myśl, że chyba powinna zająć się sednem sprawy. W końcu jak się uwalą jak century, to w rezultacie nie będzie nic wiedziała. W plotki nie za bardzo wierzyła, więc sorry, ale Casper to co ciekawsze będzie musiał jej powiedzieć. Ewentualnie znajdzie bardziej interesujący temat... Albo czynność, no co kto lubi, heheszki. - No to co tam się u ciebie działo, Skarbie - Tak, lubiła czasem dodawać jakieś 'urocze' słówka do wypowiedzi, przez co robiła się ona bardziej protekcjonalna. Niby to trochę lipa, ale w sumie w ten sposób wyraża bardziej, że liczy się to co jest teraz, a resztę można olać.
Nie. To nie tak. To wszystko kurwa nie tak. To niesprawiedliwe, że człowiek się męczył. Włosy sobie z głowy wyrywał, a co na koniec dostawał? Piękne gówno podane z flagą w środku. No kurwa ten przyjemny zapach porażki potrafił roznosić się po całym pokoju. Serio myślała, że nie chciał wyjechać na stypendium? Chciał. Jedyna okazja, jedyna szansa, gdzie mógłby być tym jedynym dzieciakiem, który zostałby zawodnikiem, a nie bachorem dla którego quidditch stanie się wspomnieniem. Czy on to planował? "O, zrobię sobie dzisiaj dziecko". Nie. Dla niego to był po prostu seks. Zabawa ciał. Zbliżenia i do widzenia. A że wyszło jak wyszło, i okazało się że Cass zaszła w ciążę to już druga strona medalu. U niego uczucia były dość ciężkie do odnalezienia, ale zaproponował małżeństwo, bo go potrzebowała. Ale też nie był to ruch z litości. Najzwyczajniej w świecie miał przeczucie, że tak będzie dla nich lepiej. Może się mylił, bo Cass była gwałtowna i już w niego rzucała papierami rozwodowymi, które swoją drogą nadal zalegały na szafce w pokoju czy tam kuchni, a on nawet nie miał tyle odwagi by zapytać o ich dalsze znaczenie. Poza tym w tej chwili mieli syna. To jak się wyrywał Casper z mieszkania, to była zagadka. Mały ciągle płakał i w ogóle było mu nie dobrze. Może to na widok ojca? No ale nie popadajmy w samokrytykę. Zdarza się, jak milion kolejnych rzeczy. Świat lubił robić niespodzianki, a że akurat wypadło na Villiers'a to cóż. Hehs. Przypadek? Nie sądzę. A teraz stał tutaj z Ari i po prostu wziął od niej butelkę i przechylił ją do ust, co by upić kilka łyków i stwierdzić, że jest gorzka. Ale taka jest wódka. Taka wódka, co by się tzw. najebać. Pozdrawiamy z realnego świata, gdzie liczą się procenty w umyśle, żeby się oderwać. Po chwili gdy już oddał jej butelkę zaczął skakać w miejscu i nawet kopnął ścianę uśmiechając się jak idiota. Rozpierała go energię. Marzył o wyjściu na boisku, o wyjściu na imprezę, o całonocnym tańcu bez przejmowania się tym, że za kilka godzin zwiną cyrk, a kolejna impreza będzie już w innym miejscu. No cóż. Nie mógł się tego chyba doczekać. Może Ślizgoni rozpoczną rok szkolny jakąś wielką bibą, a on się wprosi? W końcu młody ojciec to dobra partia na imprezy. - TO CO TAM ARI W WIELKIM ŚWIECIE WOLNYM OD PIELUCH? - Huehue, niech wie, że on teraz odpowiedzialne życie prowadzi.
To skoro chciał na nie pojechać, to czemu tego nie zrobił? Przecież o to chodzi w życiu, by chwytać marzenia garściami, by spełniać je, a nie obciążać się błędami życia. W końcu skoro już Cass rzuca papierami rozwodowymi, mając gdzieś jego pomoc, to po co on się w to miesza? Na prawdę nie jest mu potrzebne ślęczenie nad pieluchami, zarywanie nocy, gotowanie obiadków i malowanie ścian w miejscach, gdzie dzieciak je uświnił łapami stawiając pierwsze kroki. Ślizgon powinien się obudzić z tego koszmaru, przypomnieć smaki życia! Może go nie planował, ale alimenty to lepsza sprawa niż męczenie się z tym wszystkim. Z resztą... Skoro była to dla niego jednorazowa zabawa ciał, to skad jest pewny, czy to na pewno jego dziecko. Może jest to bachor tego całego, cudownego 'kapitana', który tak namiętnie obrażał parę na balu? No kto to wie... Podpowiem ci jak sie wyrwał z mieszkania... PO PROSTU WYSZEDŁ. Zrobił to tak samo jakby szedł na zakupy czy na zajęcia do szkoły. To tylko opuszczenie klamki, przekroczenie progu i zamknięcie za sobą. A potem to już prostu, przed siebie, by trafić tu do wrzeszczącej chaty, spotkać się z gryffonką, która dalej nie popierała męczarni Caspra. Widziała, że jest stworzony do czegoś więcej niż tylko praca, dom, bachor, żona... Czyli do tego, czym osadnicze życie uraczyło nas już tysiące lat temu. W tak młodym wieku, z takimi problemami to się chyba tylko kurwa powiesić. Ewentualnie znaleźć ukojenie smutków w innych rzeczach... Alkohol, fajki, seks, tu cały wachlarz przeżyć do wyboru. Nic, tylko brać i zapominać o teraźniejszości. Tak, ona też musiała się napić. Jak zawsze z gwinta, na schodach, z poczuciem błogiej wolności. Alkohol smakował jak zawsze tak gównianie, że mógłby przypominać sedes, jednak gryffonka gdzieś tam wewnątrz lubiła ten smak. Taka odskocznia od bezsensownych myśli, jakiś popieprzonych ludzi i problemów, których na szczęście za wiele nie miała. Choć... Na pewno gdybyście zapytali co jest jej największym problemem, to by wam odpowiedziała, że nie ma się w co ubrać. Choroba pozdrawia, hogwart tego nie wyleczy. Najlepiej to niech rozkręci imprezę, nie może liczyć na to, że ktoś, coś zrobi, bo wiadomo, że życie jest pełne kłamliwych frajerów i wiesz, wszyscy będą ci mówić jak będzie super, a potem cię wystawia. No chyba kurwa nie... Nie byłaby to pierwsza i nie ostatnia impreza, którą Villiers by rozkręcał. Może nie byłoby miliarda ludzi, bo wiadomo, że frajerzy, którzy z takim zapałem tworzą plotki pewnie by stali przy oknach, ale lepsza taka niż zdawać się na kogoś. - Chujowi ludzie, szalone życie i to co zawsze towarzyszyło wolności...- Chyba nie musiała mówić, że chodziło jej o wszelkiego rodzaju używki. Dość dziwny uśmiech sam na to wskazywał, jeśli by Caperek z za chodzika nie mógł tego zauważyć - A ty powiesz mi coś ciekawszego? Pewnie wśród pieluszek są jakieś hity, których jeszcze nie znam- Znowu podała mu butelkę, w końcu trzeba narzucić tempo, bo tak sami z siebie centaurami nie zostaną!
Czasem czynniki z zewnątrz ograniczały człowieka i sam on choćby chciał to nie miał najmniejszego prawa do zmiany tego. To potrafiło być trudne, niezrozumiale ciężkie do zaakceptowania i nikt i nic nie mógł tego zmienić. Cóż, życie bywało zawiłe i skomplikowane. Szczególnie jeśli chodzi o Kacperka, bo jemu szczególnie nie sposób odmówić tego, że w jego życiu panuję huśtawka dram, które zwykle nie potrafią się same rozwiązać, a on jest zbyt mało ogarnięty, żeby dać upust zdrowemu rozsądkowi, który nieco by pomógł. Podobnie z Cass - uwikłany w rozpaczy przepełnionej bezsilnością nie potrafił z tym dyskutować. Czy Ari znała to uczucie? Takie uczucie, w którym nikt nie potrafi nic poradzić na bieg wydarzeń, gdzie siedzisz związany w fotelu i wszystko oglądasz oczami widza. Bo jednak wolność to pojęcie względne. Można się bawić, ale konsekwencje i ogólnie przyjęte normy po prostu są strażnikami tego 'mam wyjebane na wszystko'. Nikt nie powiedział, że Kacper odmówi sobie stypendium... To była jego szansa. Musi umieć z czegoś rezygnować. On się zmieniał. Nagle dorastał i miał nieodparte wrażenie, że po prostu nie dosięga. Wiele chciał, a niewiele spełniał. I choć chciał się bawić, to ciągle coś przeszkadzało w urządzeniu imprezy stulecia... Ciągłe wyrzuty sumienia, że coś źle powiedział i zrobił. To nie był Villiers... Jako Villiers nie znosił odpowiedzialności i tego, że ktoś może czegoś od niego wymagać. Ot zwykły facet. Pierdoła, której nikt nie chce widzieć w innym miejscu niż łóżku... A to mu nie przeszkadzało, bo to on grał zwycięzcę w tym miejscu. Po nim nie było widać żadnych emocji, zachowywał się normalnie... Lecz właśnie stoczył walkę stulecia, kiedy powiedział Cassandrze wszystko co o niej myśli. Jeśli nie przyjęła jego słów na poważnie, to najwidoczniej ona nie jest dorosła, tylko się w taką bawi. A jemu przestało zależeć na tłumaczeniu czegokolwiek i komukolwiek. Despota? Idiota? Egoista? On to pieprzył. Najzwyczajniej w świecie. A czy według niej pieluchy były mało interesujące? Przecież są wspaniałe. Zakładając je dziecku zawsze jest ta nutka niepewności z jakiego powodu się je ściągnie. Czy to sprawa grubsza czy przelotna w stanie ciekłym, wsiąknięta. Uśmiechnął się do niej na chwilę zamyślony. Znów wziął kilka łyków z butelki i tym razem jej nie zwrócił naczynia. Po prostu uznał, że to jego. Hehs. - Pieluchy dobrze wsiąkają, więc jak chce Ci się siku na imprezie, ale kibel zajęty przez szkolne seksy to wiesz co robić. W pieluchę. - Lecz zabawne, że w jego głosie nie można było rozpoznać śmiechu, ani niczego innego. Powiedział to tonem chłodnym, jakby co najmniej jej oznajmiał, że teraz będzie żałoba narodowa, bo coś tam coś tam.
Tak, tak, jak każdy będzie się ukrywał za tekścikami z serii "życie bywało zawiłe i skomplikowane", to w rezultacie wszyscy zaczniemy się cofać, bo nie będziemy mieli odwagi spełniać swoich marzeń. Nie ma czegoś takiego jak stanie w miejscu, nie ma czegoś takiego jak los, który jest nam przypisany od urodzenia. Tylko od nas zależy jak potoczy się nasze życie. Niestety, w życiu trzeba mieć jaja i potrafić podejmować męskie, stanowcze decyzje. Tylko takie prowadzą do czegoś więcej, niż siedzenie na rogu z kolejną butelka w łapie, na którą zarobiliśmy gdzieś żebrząc. Nikt nie powiedział, że będzie lekko, Levittoux w końcu nigdy nie powiedziała, że taka jej kariera to potoczy się lekko, z górki, czy coś. Jednak warto próbować, to właśnie cele tworzą nasze życie. Bez celu człowiek zaczyna egzystować, nie może żyć pełnią, że potrafi zaznać szczęścia. W końcu najbardziej cieszą te rzeczy wyczekiwane, na które sami zapracujemy... Choć to oznacza, że za wielu powodów do szczęścia to Ari nie ma, fuck jeeeeaaa. Uczucie, kiedy nie można nic zrobić, wszystko idzie swoim tempem? Trochę je znała,w końcu dalej nie wiedziała co robi w tej cholernej szkole dla czarodziei, gdy powinna robić karierę, uczyć się śpiewać, może nawet grać na jakimś instrumencie. Powiedzmy sobie w końcu w prost, magia 'nie jest jej najmocniejszą stroną'. Wszyscy wiedzą, że gdyby nie Żanetka pewnie nie zdałaby już na pierwszym roku. Różdżka najwyżej wygląda dobrze jako dodatek do jej powalonych ubrań, nic więcej. Nawet włosy farbuje za pomocą mugolskich farb, zamiast rzucić jedno małe zaklęcie i mieć to z głowy.... No znaczy na głowie, hehs Villiers może i się zmienił, ale szczerze mówiąc wątpię w to. Wydoroślał, jedna dalej nosił w sobie buntownika, który miał wyjebane na wszystko i wszystkich. Dalej chciał wolności, zabawy ciał i błogie świadomości, że jest panem samego siebie. Cass... O niej chyba nie mogę za wiele powiedzieć, Ari ją tylko kojarzy, przelotnie bo coś, bo gdzieś tam, z plotek, obserwatora, rozmów na korytarzu... Nic wielkiego. Niestety będzie musiała ją znosić, w końcu została nauczycielem. Od samej wzmianki o tym zaczyna się robić niedobrze. Nie, dla Ari dzieci to były małe bękarty, które ciągle hałasowały, wszystko niszczyły, trzeba było ciągle się nimi opiekować, uważać, zajmować i na pewno wiele, wiele innych. Gdzieś tam na dnie serca pewnego dnia chciała się dowiedzieć, że jest bezpłodna czy coś. Wiadomo jednak, że prawdopodobieństwo danego zdarzenia jest proporcjonalnie odwrotne do stopnia, w jakim jest ono pożądane. Więc... Może jeszcze się jej kiedyś odwidzi i kiedyś Villiers ją odwiedzi, a ona będzie otoczona gromadką małych twarzyczek? Wszystko możliwe, życie zmienia ludzi... - Inaczej, wiesz co robić. Wywalasz bzykającą się parkę i idziesz do kibla. - Uznała to wszystko za najlepszy moment na otworzenie drugiej butelki, z której myślała, że wypiła tylko łyka, a tak na prawdę... Powiedzmy, że wypiła zdecydowanie za dużo. Przytuliła się mocno do ramienia Villiersa, w końcu wiadomo, ona po alkoholu robi się bardziej kochaśna. Może chcesz ją do łóżka, hehs?
Można było się zmienić. Można przystosować się do nowych warunków. Casper był tego idealnym przykładem, po prostu zebrało się na niego zbyt wiele rzeczy i teraz nie potrafił tego ogarnąć, tak jak powinien. Może wciąż był za młody, ale nabrał odwagi, a żeby zebrać się do świata i wystąpić na tej scenie. Może nie podołał, a może taka była jego rola. Kto wie. Mógł lecieć. Mógł rozerwać niebo, mógł potem zalać jej wódką. Obserwować jak toną chmury i śmieje się Bóg. Śmieje się z jego odwagi, kiedy ześle go do piekła. Wszak był belzebubem w najczystszej postaci. Był czarodziejem, miał moc. Wierni mieli cechować się tym, że mieli być bezradni i być zdanymi na Boga. Casper był zdany na siebie. Nie istniała żadna droga dla niego. Ale to wszystko nic. Słuchał Ari, lecz myślami błądził już gdzieś indziej. Właściwie już liczył ile pieniędzy potrzebuje na pewne produkty w postaci ognistej, które mógłby zmagazynować w swoim mieszkaniu. Zatem posiedzieli tu jeszcze około dwudziestu minut rozmawiając o życiu, a potem zwinęli się oboje.