Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Gdyby ktoś miał teraz powiedzieć Charlotte, że Charlene również była w tym wszystkim zagubiona, ba, nawet bardziej zagubiona niż sama Lotta, to dziewczyna tego kogoś by po prostu wyśmiała. Dopiero po dłuższym czasie zaczęłaby się nad tym bardziej zastanawiać, dochodząc wreszcie do wniosku, że ów ktoś ma rację. Na chwilę obecną dziewczyna uważała, że działania jej prawie-imienniczki były jakimś strasznie zawiłym planem, który miał jej przynieść jakieś zupełnie bezsensowne korzyści, który miał jej zostać jakoś niedługo wytłumaczony. W pewnej chwili pojawiła się nawet koncepcja, że Watsonówna wpakowała się w jakieś poważne kłopoty i po prostu nie chciała narażać swojej Lots, tym samym będąc zmuszoną do traktowania jej jak powietrze. Problem w tym, że teraz, aby ich relacja powróciła na tamten nienaruszony poziom, będzie trzeba sobie bardzo dużo powiedzieć. I ów problem nie tkwił tylko po stronie osiemnastolatki - wszak Windsorówna również zachowywała się teraz dosyć dziecinnie, nie mając zamiaru nic mówić. Ach, gdyby tylko wiedziała o wewnętrznej walce Charlie mającej teraz swoje apogeum! Wtedy na pewno można by się spodziewać mocnego przytulenia i próby zapewnienia, że wszystko jest i będzie w porządku. A tak? Dziewczyny stały tylko naprzeciw siebie, wpatrując się bez sensu jedna w drugą. Wyjątkiem był moment, kiedy właścicielka platynowej łepetyny skrzywiła się znacznie, widząc jak Lotta odrywa swoją dłoń od rany. Brunetka popatrzyła na nią nieco poirytowanym wzrokiem - przecież to tylko nieduże zadrapanie! W takim okresie, gdzie Lunarni panoszą się na całego, taki widok będzie właściwie szczęśliwy! Porównując to do obrazu z jednego przedziału, gdzie jakaś dziewczyna została rozszarpana na strzępy, można spokojnie powiedzieć, że Alice miała naprawdę dobrą podróż. No ale nic, rana została wyleczona, zostało tylko naprawić szatę w dormitorium i powinno być okej. Co tak naprawdę powinno zwrócić teraz uwagę i naszą, jako obserwatorów całej sytuacji i samej Lots, będącej jej bezpośrednią uczestniczką to ton, którym zaczęła do niej mówić Charlene. Brązowe oczy skierowały się na jej twarz, szukając swoich szaroniebieskich odpowiedników. Czemu te słowa brzmiały tak... odmiennie? - Zgubiłam taką jedną pierwszoroczną podczas ataku. Nawet nie wiem, czy żyje. - odparła z lekka wymijająco, spoglądając gdzieś w bok. Męczyło ją takie wałkowanie tematu Lunarnych, kiedy dziewczyny definitywnie miały bardziej osobiste tematy do omówienia. Że też Charlie nie przejdzie do tego, co tak naprawdę interesowało Charlotte! Że też nie zacznie mówić o czymś, o czym Windsorówna naprawdę mogłaby się porządnie rozgadać! Jak to jest między nimi? Czy nadal są przyjaciółkami? Czy może teraz ich znajomość będzie wyglądała tak, że będą się nawzajem omijać, że zapomną o tych wszystkich spędzonych razem chwilach? A może... wręcz przeciwnie? Może Marigold tak naprawdę próbuje nieśmiało zacząć coś poważniejszego? Nie, przecież to bez sensu!
Jakoś nie słuchał szumu wokół. Tradycyjnie miał lepsze zajęcia, niż podsłuchiwanie cudzych rozmów, czy choćby interesowanie się obecną sytuacją. Przyjdzie odpowiedni czas na dowiedzenie się na cholerę kazali mu się tu stawić. Albo i nie. Przecież jutro może zapomnieć o całej akcji, tym że w półśnie stał pod tą zimną ścianą próbując nie zasnąć na stojąco. Póki co całkiem nieźle mu to wychodziło. Zajmował sobie mózg jakimiś błahymi sprawami, byle tylko odpędzić pragnienie snu. Przerażenie, smutek, czy strach malujący się na twarzach kolegów nie intrygowały go tyle, co czubki wlasnych butów. Wpatrywał się w nie, bo już zaczynał mieć dosyć tego całego zbiegowiska. Najchętniej zmyłby się do swego łóżeczka, lecz obawiał się, iz to przysporzy mu kłopotów, których mu przecież nie brakowało. Od dziś będzie przykładnym studentem, oszczędzi nerwów nauczycielom i dyrekcji. Tak, Slone skończy z ucieczkami i wykłócaniem się na temat tego, iż wojna z Olbrzymami z 153 roku przed naszą erą była skutkiem wkroczenia czarodziei na terytorium ich zapadłej świątyni. Znajdzie nawet w kufrze gdzieś ten przeklęty krawat, którego noszenia unikał jak ognia. O ile nie zjadły go pole to powinien się krzątać gdzieś na dnie bagażu. Skąd w nim chęć zmian? W zasadzie znikąd. Nie zamierzał stawać się innym Danielem, zwyczajnie nie miał siły na bycie tym starym blondynem. Tamten był zakochany w Hepburn, moze inny bedzie obojętny na Clarę. Oparł głowę o mur, skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Zamknął oczy, otworzył je po dłuższej chwili. Zaczynał przegrywać ze zmęczeniem. Następne mrugnięcie trwało już nico dłużej. Myślał, że już usnął, gdy zobaczył przed sobą twarz Clary. Była czymś umazana, nie potrafił na pierwszy rzut oka stwierdzić co to. Zatrzepotał parę razy szybko oczętami i... niemożliwe, to on jeszcze kontaktuje, a przed nim faktycznie stoi JEGO blondynka? Serce skurczyło mu się, żołądek wywinął koziołka, a w bani zaszumiało jak po dobrym winie. Zdawała się być roztrzęsiona. Natychmiast chciał wiedzieć co jest przyczyną takiego stanu dziewczyny. Jak należy teraz zareagować? Najchętniej ująłby jej drobną buźką w swoje ręce, pogładził po włosach po czym przytulił do siebie, chcąc w ten sposób pokazać, że jest przy niej i choćby z nieba nagle zaczęłyby miotać się zaklęcia śmierci prosto od Bogów- ochroniłby ją własną piersią. Ale nie. Nie może, już mu nie wypada. Stracił prawa do bycia jej obrońcą jakiś czas temu. Ręce opuścił wzdłuż ciała, jakaś cząsta w nim pokierowala dłoń w stronę ręki Hepburn, jednak szybko schował ją do kieszeni. Slone, nie wolno Ci! -Witaj.- powiedział starając się brzmieć na pewnego siebie. - Wolno mi wiedzieć co jest powodem Twojego roztrzęsienia?- całkiem ładnie ujął ,,Twojego fatalnego stanu", zawsze był dobry w przemawianiu, nie ma co!
Co się działo do tej pory z Maxem? O, dużo by opowiadać. Romansował z Corin, spotkał się z Quinn z którą spotkanie było bardzo dziwne. Poszli do cukierni gdzie tam jakiś facet do nich podszedł. Kompletnie nie rozumiał tego dziwnego typa. Najwyraźniej to był szpieg, aby dowiedzieć się czy uczniowie są Lunarni czy nie. Pewnie chciał ich jakoś przekonać do siebie, zwerbować. Max na pewno by się nie dał. Nie, nie. On sam jeszcze nie był pewny do której grupy ma iść. Pewnie pójdzie tam gdzie jego przyjaciele, przeciez nie będzie walczył przeciwko nim, tak? Dlaczego dzisiejszego dnia poszedł do Weilkiej Sali? Był nieco głodny, a więc i posilić się musiał. Nikogo specjalnego się nie spodziewał, bo niby kto tutaj mógł przyjść? Owszem, wiele osób się tutaj pałęta, ale jego przyjaciele się gdzieś zmyli, kompletnie nie wiedział gdzie ich niesie. Czarka już bardzo długi czas nie widział, Is chociaż przemknęła mu dwa czy trzy raz przed oczami. Ale nawet ze sobą nie rozmawiali. No ale wracając do miejsca gdzie przyszedł. Siadł za pierwszym lepszym stołem i nałożył sobie parę pasztecików dyniowych. Zawsze wszyscy uważali go za żarłoka, ale ostatnimi czasy na prawdę bardzo mało jadał.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde ostatnich kilka dni spędziła na ćwiczeniach z zakresu zaklęć ofensywnych i defensywnych, czytaniu książek i przesiadywaniu z Marcelem w różnych zakątkach Hogwartu albo po prostu w jego bądź jej mieszkaniu. Od tamtej awantury, spowodowanej głupim nieporozumieniem i, jak twierdził Lyons, jej brakiem zaufania, Isolde stała się jeszcze czulsza i bardziej namiętna niż dotychczas. Z jednej strony uważała, że Marcel wystawił ją na próbę, przez którą nie mogła przejść zwycięsko i że było to bardzo niemądre z jego strony, choć oczywiście nie zrobił tego specjalnie, a z drugiej czuła się w jakiś sposób winna i chciała utwierdzić go w przekonaniu, że nadal go kocha i nic tego nie zmieni. O Czarku nie myślała w ogóle- jej miłość do niego ulotniła się całkowicie, on sam jej unikał, co było chyba najlepszym wyjściem, bo Marcel nadal był o niego zazdrosny i pewnie będzie, nieważne co się stanie. Is przestała nadążać- atak Lunarnych, zawirowania w życiu Juno oraz jej własnym, żałosne próby odnowienia przyjaźni z Grace, Marcel... Wstyd powiedzieć, ale dawno nie odzywała się do Maxa, może za bardzo był związany z tamtą sytuacją, z samym Czarkiem... a może po prostu było tyle innych spraw, że jakoś się nie składało. Między zajęciami miała akurat godzinę czasu- powrót do własnego mieszkania nie miał większego sensu, więc postanowiła zjeść coś szybko w Wielkiej Sali i pognać na wykład z teorii Magii Leczniczej, która może nie była jej największą pasją, ale była dosyć interesująca i przydatna. Na widok Maxa wpatrującego się w skupieniu w swój talerz, Isolde poczuła radość pomieszaną z wyrzutami sumienia. Podeszła do niego cicho i objęła od tyłu za szyję, przytulając swój policzek do jego. - Cześć, chłopczyku- powiedziała z uśmiechem, po czym usiadła obok, patrząc na niego roziskrzonymi oczami. Miała wyjątkowo dobry humor.- Co u ciebie? Jak przeżyłeś atak Lunarnych?- dla Is było jasne, że będzie walczyła z Lunarnymi, nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby postąpić inaczej.
Powód roztrzęsienia. Naprawdę pytał o powód roztrzęsienia? W zasadzie było to dość zabawne, groteskowe, zważywszy na faktyczny stan Clary. Jednakże nie martwcie się czarodzieje, dzisiaj chyba nic już nie było jej w stanie zdziwić, ślizgońska szesnastka ze skalpelem skutecznie wykorzystała clarciowy limit szoku. Teraz pozostało jej jedynie czekać na niebieskie ludki z lodami biało czekoladowymi, które zaproponują Clarci wspólny lot balonem i degustację kolorowych posypek. Wyprostowała się nieco, aby chociaż ocalić ociupinkę z swojej godności, deptanej ostatnio z taką namiętnością głównie przez samą siebie. Do oczu jednak wciąż cisnęły się jej łzy, dlatego zamrugała energicznie, próbując wziąć się w garść i wreszcie udzielić Danielowi jakiejś odpowiedzi. - Ależ oczywiście, że możesz kochanie!! - zaczęła bardzo protekcjonalnie, hoho trochę skraj histerii, ale yolo. - Do pociągu wpadły jakieś wilkołaki, które rozszarpały pielęgniarkę, rozrzucając flaki jak, kurwa, konfetti, po czym musiałam się w tych flakach babrać, żeby ocucić nauczyciela, który powiedział yolo Clarciu, nie wahaj się zabijać. Później wpadłam do przedziału, gdzie jakaś szajbuska operowała skalpelem swoją koleżankę, pewnie znowu rozrzucając jej wnętrzności na prawo i lewo, TO JEST POWODEM MOJEGO ROZTRZĘSIENIA. - wytłumaczyła mu, baaaardzo grzecznie, cedząc słowa, pod koniec podnosząc głos. Później tylko ruchem głowy spróbowała trochę przybrudzone krwią włosy zarzucić na ramię, żeby wiecie, wyszło tak niesamowicie dramatycznie i malowniczo, ale niestety, włosy się nie posłuchały i jeszcze bardziej zakryły clarciową twarz, zmuszając swoją właścicielkę do głośnego westchnięcia. SNIFF.
Mimo całego syfu jaki miała na sobie i tych dziwnych mazi, którymi była oblepiona- dalej go rozczulała. Przez cały ten czas, gdy jej nie widzial, starał się odtwarzać jej postac w główce, jadnak było to niczym w porównaniu z prawdziwą Clarą. Z tego całego zachwytu, ochów i achów nad jej osobą, ciężko bylo mu sike skupić nad sensem jej słów. Z tego co zdołało mu się wywnioskować jego zaspanym i przemęczonym do cna rozumkiem wywnioskował, iż nie dzieje się dobrze. Pociąg, duże pieski, śmierć, flaki, skalpel, gówniara... flaki. No nie brzmiało to milutko. Po chwili się otrząsnął. CO?! To wszystko dzialo się w POCIĄGU, którym on podróżował?! Jak bardzo musiał być padnięty, że nic a nic go nie obudziło?! Lepszym pytaniem jest raczej dlaczego nikt nike przerwał mu snu. No przecież Slone to Slone, zawsze można było wystawić go do głupiego i niebezpiecznego zadania, a postara się mu sprostać jak najlepiej potrafi, bo takie misje zwyczajnie go kręciły. W tym momencie jednak najistotniejszy był stan panny Hepburn. Chyba wolno mu się nieco zbliżyć, nie powinna nim gardzić do tego stopnia, by uciec jak poparzona. Ręką zagarnął jej włosy na plecy, te, które mimo to opadały na jej twarz zasunął za uszko. Rękawem przetarł plamy z jej buzi, po czym położył ręce na jej ramionach. -Claro, spokojnie. Mimo tego całego zamieszania musisz zachować zimną krew. Twoja panika tylko spotęguje ten chaos i uniemożliwi Ci racjonalne myślenie.- patrzył jej prosto w oczęta, chciał jakoś ją opanować, cokolwiek!- Nie zmienisz tego, co się stało, olać to. Skup się na przyszłości, jak zabezpieczyć siebie i innych przed najbliższymi atakami tych zwierzy, jeśli istnieje taka możliwość.- on był tyle w temacie, ile usłyszał od dziewczyny, więc wiele wypowiedzieć się nie mógł. Już sobie obiecał, że powęszy po całej szkole w tej sprawie, gdy tylko się wyśpi.
Hehehheh, CIEKAWE CZEMU BYŁ TAKI PADNIĘTY, Clara by pewnie wolała nie wiedzieć, czasem lepiej żyć słodką nieświadomością! Bo przecież mógł robić co chciał, Hepburn nie miała już najmniejszego prawa, aby wtrącać się w jego życie, co zresztą uświadomiła sobie zaraz. Zatem nawet nie zapytała i po prostu miała w planach odejść i odszukać Mijkę, zachowując przy tym resztę swojej godności, ale nieee, on musiał ją zatrzymać, położyć ręce na ramionach, odgarnąć włosy. Zupełnie tak jak dawniej - clarciowe serduszko zaczęło się roztapiać, panika zaczęła ustępować pod kojącym dotykiem Daniela. No cóż, nie było jednak tak jak dawniej w żadnym tego słowa znaczeniu, zatem HEPBURN OGARNIJ SIĘ. I wiedziała, że Daniel ma całkowitą rację. Mimo to, jego słowa wydały się dziwnie odległe, jakby dotyczące innej sprawy, innych ataków i innej Clary. Zaledwie wczoraj rozkoszowała się spokojnym życiem w Japonii, wyciągając Griga na spacer po placu i bawiąc się na zakończeniu, a teraz jakby znowu się cofnęła, konfrontując się z rzeczywistością. No tak, ilekroć tylko przestępowała próg tego zamku, życie od razu się komplikowało. Dziwna zależność. - Zimną krew? - jęknęła, odwracając wzrok. - Nie da się, no nie da, ktoś został porwany, pewnie już nie wyjdzie z jakichś lochów, gdzie zmieni się w wilkołaka i ponieważ nie będzie chciał zmierzyć się z przemianą i mroczną naturą, popełni samobójstwo i o Merlinie, a może wręcz przeciwnie, może jakoś uzna, że Hogwart jest wrogiem, tak mu powie ten oprawca i razem ruszą do walki, zacznie gryźć albo zabijać swoich przyjaciół i.... - tak, w tym momencie Clara uświadomiła sobie, że to już paranoja i histeria zaczynają się zgrabnie ze sobą mieszać. Było widać też wyraźny wpływ horrorów, tak namiętnie czytanych przez Clarę. - Chyba powinnam się przespać. - stwierdziła, przecierając zmęczone oczy. Ech!
No wlaśnie, najbardziej go ciekawiło czy Is jest już z Czarkiem czy też nie. Szczerze powiedziawszy to nie chcialby tego. Byli zgraną paczką i lepiej, żeby tak właśnie zostało, chociaż czy ta zgrana paczka nadal jeszcze istnieje? Z Is ok, dogadywali się, spotykali się. Teraz na pewno będą spotykać się nieco częściej, przecież musieli jakoś utrzymywać kontakty, chyba nie chciałaby stracić przyjaciela tak? Nawet nie wiedział co się ostatnimi czasy u niej dzialo, a szkoda. Zawsze, no może nie zawsze ale zazwyczaj mówili sobie prawdę i nie skrywali swoich tajemnic, a życie gryfonki całkiem mu uszło z rąk, kompletnie nie wiedział co u niej było słychać. Tak, zostawmy tę kwestię, że mieli zbyt dużo spraw na głowie, żeby ze sobą się nie spotykać. Co do Maxa to trochę tego było. Zerwał z Gwen, a Is o tym wiedziała? Sam nie miał pojęcia. Od niego samego się nie dowiedziala, ale jak to plotki w szkole bardzo szybko się rozchodzą, więc z pewnością obiło jej się to o uszy. No wyrzuty sumienia to dziewczyna powinna mieć i to spore, ale jak to Max bardzo szybko wybacza, a zwłaszcza swoim przyjaciołom. Oni się dla niego na prawdę bardzo liczyli i był w stanie zrobić dla nich wszystko. No może nie wszystko, a zresztą pomińmy tę kwestię. Szczerze powiedziawszy chłopak nie miał kompletnie pojęcia kto przytula się do niego od tyłu. Kto mógłby mu pierwszy przyjść do głowy? Chyba Corin. Z nią najczęściej się spotykał, a to było jednak przyjacielskie powitanie. Ale w życiu nie spodziewałby się tutaj Is. Dopiero po głosie rozpoznał tożsamość dziewczyny, jednak nawet się nie uśmiechnął. Był na nią nieco zły przynajmniej teraz. - Is, ja Cię normalnie zamorduję? Co Ci sowę ukradli czy ręcę ucieli, że nie mogłaś się do mnie ani razu odezwać? - spojrzał na nią obrażony. Był na prawdę obrażony. Owszem, przez wakacje wysłała parę sów, ale to jednak nie to samo jak poproszenie o jakiekolwiek spotkanie. - Nie przeżyłem ataku Lunarnych, nie jechałem pociągiem do szkoły. - oznajmił.
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
No cóż, po ich zgranej paczce pozostanie już chyba tylko wspomnienie. Tamta sytuacja z Czarkiem chyba już na zawsze będzie tkwiła między nimi, a przynajmniej przez dłuższy czas. Isolde zwyczajnie się wstydziła, a Czarek pewnie czuł zażenowanie, więc trudno oczekiwać, by wszystko wróciło do normy. Zapewne już nie wróci. Zapewne nigdy. Tak, wiedziała, że zerwał z Gwen i było jej z tego powodu naprawdę przykro. Może nie znała jej zbyt dobrze, ale lubiła i uważała, że Max był z nią szczęśliwy. Kochał ją i jej imię ciągle wypływało w rozmowach. A teraz wszystko się poplątało. Nie orientowała się w szczegółach, nigdy nie była dobra w zapamiętywaniu plotek, nawet jeśli dotyczyły jej bliskich znajomych, ale chodziło o coś bardzo nieładnego, zamieszane były w to jeszcze jakieś dziewczyny i chociaż Is nigdy nie sądziła, że Max mógłby zdradzić Gwen, była już na tyle dorosła, że wiedziała, że ludzie są zupełnie nieobliczalni. Nawet najbliżsi przyjaciele. Aż dziwne, że Max nie wiedział o jej związku z Marcelem, bądź co bądź, dosyć burzliwym. Is nareszcie była szczęśliwa, mimo drobnych zawirowań i nieporozumień. Naprawdę nie mógł się jej trafić nikt lepszy, bardziej oddany, czuły, kochający... Czuła, że dosłownie rozkwita i jej odbicie w lustrze każdego dnia mówiło jej to samo. Jednak najlepszym kosmetykiem dla kobiety jest miłość. - Przepraszam, ciągle tyle się dzieje... zresztą, sam mogłeś się odezwać!- odbiła piłeczkę, unosząc lekko brwi i pieszczotliwie mierzwiąc mu włosy.- Oj, nie dąsaj się, proszę. Nie do twarzy ci z tym- uśmiechnęła się, patrząc na niego serdecznie. - Ach... to całe szczęście, nawet sobie nie wyobrażasz...- urwała, po czym potrząsnęła głową. Zmiana tematu była zdecydowanie wskazana.- Ale lepiej powiedz, co u ciebie? Słyszałam to i owo, ale wolałabym się dowiedzieć prawdy prosto ze źródła- dodała, patrząc na niego z troską.
Rocznica założenia Hogwartu zawsze była idealnym powodem do organizacji jednego z największych balów w ciągu roku. Tym razem dyrekcja podeszła do tego planu nadzwyczajnie ambitnie. Prawdopodobnie wydarzenie to miało zrekompensować uczniom ostatnie stresy, choć odrobinę odciągnąć ich od nieprzyjemnego świata wilkołaków, od nieudanych imprez, od strachu w pociągu. Dziś zabezpieczenia zamku były już znacznie podniesione. O balu mówiono już od dawna, a wielka sala była zamknięta przez parę dni, ze względu na odbywające się w niej prace nad dekoracjami… tym razem sala była naprawdę powalająca. Drzwi pilnowało dwóch piratów z nieustannie gadającymi papugami, tymi samymi, które na godzinę przed rozpoczęciem balu dostarczyły do samotnych znaki, po których mieli poznać swych partnerów na imprezie. Już po przekroczeniu wielkich drzwi, uczniowie znajdowali się w niezwykle zaczarowanym pomieszczeniu. Panował tam lekki półmrok, ciemność rozświetlało głównie zaczarowane niebo, bardzo mocno upstrzone gwiazdami.
ATRAKCJA 1 Lewa ściana sali została zaczarowana w taki sposób, iż zdawała się nie mieć końca, a jedynie rozciąga się tam piękny ocean skąpany w księżycowym świetle. I chociaż tak naprawdę woda kończyła się już po paru metrach, to idealnie zmieścił się tam średniej wielkości wrak rozbitego statku, który w połowie stał na piasku, a w połowie na wodzie. Tuż przy nim nieustannie kręcił się kulawy pirat bardzo ochoczo zapraszający uczniów, by wdrapali się do wnętrza statku i sprawdzili co kryją kajuty pod pokładem.
1 – Gdy biegacie po statku jedna ze starych desek nie wytrzymuje i głośno się załamuje. Niestety nie zdążyliście odskoczyć i wpadacie do dziury, raniąc sobie przy tym nogi. Wchodzenie na wrak chyba jednak nie było najlepszym pomysłem. Lepiej sprawdźcie, czy nie potargały się wasze ubrania! 2 – Zajrzeliście do kajuty, w której znajduje się mnóstwo tajemniczych fiolek z eliksirami. Postanawiacie skorzystać i zabrać sobie dwie mikstury (Dodatkowo losujecie jakie eliksiry zabieracie. Możecie je wypić od razu, lub zostawić na inny wątek). 3 – Trafiacie do teoretycznie pustej kajuty. Jedno z was jednak z ciekawości nieco bardziej rozgląda się po pomieszczeniu, a tam pod łóżkiem dostrzega niewielki kuferek, który od razu próbujecie otworzyć. (Musicie dodatkowo rzucić kostkami, macie po jednej szansie na osobę, jeśli któremuś z was uda się wyrzucić parzystą liczbę oczek – udaje się wam otworzyć skrzynkę). Gdy udaje się wam ją otworzyć znajdujecie wewnątrz dwie malutkie lunety, jak się okazuje są to teleskopy nadnaturalnych. Unikatowy przedmiot, przez który, gdy spogląda się na ludzi, a szkło natrafi na kogoś o nieludzkiej genetyce, przybiera ono niebieskawy kolor. W przeciwnym razie, gdy próbujecie rozbroić skrzynkę (a wyrzuciliście nieparzystą liczbę oczek) spod łóżka wychodzą włochate pająki próbujące was przegonić, abyście czym prędzej opuścili, najwyraźniej, ich kajutę. 4 – Na najniższym piętrze statku trafiacie do bardzo niezwykłego pomieszczenia… po brzegi wypchanego beczkami z najprawdziwszym, pirackim rumem. Najwyraźniej dyrektor nie zdawał sobie sprawy z istnienia tej małej, niepozornej kajuty. 5 – Kiedy spokojnie sobie przechodzicie, nagle wystrzeliwuje wprost w was armata! Na całe szczęście nie byłą załadowana prawdziwą kulą. Trafia w was natomiast cienka bańka, która momentalnie was wsysa. Po chwili orientujecie się, że bańka ta zapewnia niewidzialność. Dokładnie przez niecałą godzinę nikt spoza niej nie jest w stanie was dostrzec. 6 – Zaczepia was stary pirat, nalegając, że musicie z nim zaśpiewać szanty, w innym wypadku zmuszony będzie was zaatakować swoją ostrą szablą. Chociaż wasze śpiewy pozostawiają wiele do życzenia, to niezbyt trzeźwy pirat jest tak wzruszony, że w podzięce daje wam jedną ze swoich młodziutkich papug, która potrafi mówić. No, to które z was ją teraz zatrzyma?
ATRAKCJA 2
Natomiast już po przekroczeniu progu Wielkiej Sali, nie mogłeś przegapić wzrokiem przedziwnego stoiska! Był to całkiem spory, prowizoryczny namiocik, do którego bynajmniej nie wchodziło się po to, żeby usłyszeć wróżbę na kolejny dzień! Otóż tutaj kochani można było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z partnerem, albo z najlepszym przyjacielem! Bo niby czemu, nie? Co lepsze, warto wiedzieć, że magiczne zdjęcia są odrobinę szalone, gdyż całkowicie zmieniają Twój strój, gdy wkładasz głowę do której z tekturek... A potem to już zobaczysz efekty cudownie wywołanego zdjęcia pamiątkowego!
Kostki: Twoja postać wkłada głowę do tekturki, która jest... 1 - syrenką z prześlicznym różowym ogonem 2 - rafą koralową (na każdym elemencie jest odbita twoja twarz) 3 - rozgwiazdą 4 - konikiem wodnym z cylindrem 5 - żółwiem wodnym 6 - śledziem
ATRAKCJA 3 Kto nie uwielbia podwodnych zwierzątek? Wszystkie są przecież tak niesamowicie słodkie do pogłaskania. Nie chcesz mieć chociaż jednego? Tutaj może uda ci się coś zdobyć! Wejdź do magicznego zoo, rzuć kostką i zobacz, czy zostaniesz szczęśliwym posiadaczem jednego z nich! Do środka prowadzi wielka muszla, nad którą wisi napis: Wchodzisz na własne ryzyko. Tylko dla pełnoletnich. Pamiętaj o tym, zanim tam się znajdziesz. Jest to oddzielny budynek w rogu sali, gdzie przechadzasz się korytarzami i oglądasz niesamowite stworzenia wodne. Więc co może się takiego stać, chyba się nie boisz? Wybierzcie kto z was rzuci kostką i sprawdźcie jakie przygody was tu czekają.
1- Zobacz jaki słodki szczuroszczet biega sobie wesoło pod twoimi nogami! Całe szczęście, że są wytresowane. No chyba, że na niego staniesz, kopniesz, czy w ogóle dotkniesz. A ty najwyraźniej to zrobiłeś, bo i ciebie i twojego partnera zaatakowała armia szczuroszczetów. Lepiej uciekajcie stamtąd. Prawdopodobnie wasze buty są w fatalnym stanie, stopy wam całe krwawią… ale co tam, na pewno udało wam się wynieść któreś stworzonko stamtąd! Możecie je udomowić! (Zdobywasz szczuroszczeta!) 2- Ta sadzawka tak niewinnie wyglądała. Po co tutaj jest, skoro nic w niej nie widać? Niestety chyba podeszliście odrobinę za blisko, bo jedno z was (ten, kto nie losował), został złapany przez Wodnika Kappa! Pamiętasz z ONMS, że on żywi się wyłącznie ludzką krwią? Rzucaj jeszcze raz dodatkowo kostką. Jeśli masz parzystą, brawo, nie tylko twój kompan wyszedł z opresji tylko po jednym czy dwój ugryzieniach, to jeszcze zdobyliście teleskop nadnaturalnych*, który najwyraźniej komuś wcześniej skradł wodnik. Nic tylko poprzeglądać teraz ludzi na balu! Nieparzysta- niestety, i ty i twój partner jesteście cali we krwi, z postrzępionymi ubraniami, po walce z wodnikiem i istnym cudem udało wam się wyjść z tego uroczego zoo. 3- Natrafiliście na ogromne akwarium, gdzie wesoło pływają piękne, srebrne rybki! Na dodatek macie szczęście, okazuje się, że każdy z was może sobie jedną wziąć i w prezencie dostajecie dowolny eliksir! Czyż to nie cudowne miejsce? (Każdy z was losuje eliksir, który dostaje.) 4- Ta wycieczka to prawdziwa lekcja ONMS! Na mini plaży, która nagle przerwała muszlowy korytarz widzisz Langustniki Ladaco chodzące po piasku! Wyglądają prawie zupełnie jak homary, prawda? Pamiętasz, że po ich ugryzieniu dana osoba ma wyjątkowego pecha przez jakiś czas? Wszystko wypada z rąk, potyka się o własne nogi… To chyba nie jest zbyt dobry pomysł na resztę balu? Ale po drugiej stronie tej plaży jest maszyna z zabawkami! Nie chcesz sprawić osobie z którą jesteś prezentu? (Ten kto losował teraz, ponownie rzucał kostkami. Parzysta- udało ci się dojść do maszyny i możesz wylosować dowolną maskotkę: kwintopeda, akromantulę, dementora, śmierciotulę, lunaballę, matykorę, ich opisz masz tutaj. Nieparzysta- niestety zostałeś ugryziony przez Langustnika, nie dość, że ma pecha całą noc, to jeszcze nie posiadasz żadnej zabawki!) 5- Spójrz jaki piękny koń z sitowiem zamiast grzywy! Czy pamiętasz, że są to kelpie, niebezpieczne demony wodne, które porywają ludzi do jeziora, by zaciągnąć ich na dno i zjeść? Chyba niespecjalnie, bo oto twój partner już podchodzi w okolice zwierzęcia widząc nietypowe pióro (osoba, która nie rzucała)! Demon wodny od razu porywa go na grzbiet i wbiegł do wody, chcąc pożreć swoją ofiarę. Rzuć jeszcze raz kostką, parzysta oznacza, że w porę się ocknąłeś co to za zwierzę, szybko ściągnąłeś znajomego na ziemię, na dodatek znajdujecie pióro tajemnic**, wiecie cóż to jest? Nieparzysta – co prawda rzuciłeś się na pomoc swojemu partnerowi, ale jesteś cały mokry, a uratowała was wielka kałamarnica, która najwyraźniej wyrzucała na brzeg takich nieuków jak wy. Za to porwana osoba została już widocznie bardzo poharatana, czy przypadkiem kelpia nie zdążyła już odgryźć kawałek mięsa w paru miejscach? Okropne i pewnie bardzo bolesne. A po piórze nie ma ani śladu. 6- Czy trytony na pewno powinny być w tym zoo? Zobacz, jeden z nich strasznie się wami zainteresował. Mówi coś do ciebie w ich skrzekliwym na powierzchni wody języku. O co może chodzić? Podchodzisz i próbujesz się dowiedzieć, ale ten zirytowany twoją nieznajomością języka trytonów nagle porywa cię do wody, przywiązuje do pnia i najwyraźniej postanawia cię udusić. Twój partner musi cię koniecznie ratować! I rzuca kostką, parzysta – brawo wpadł do wody dziko rzucając zaklęciami na obłapujące cię druzgotki. Szast, prast, wszystkie węże wodne, kelpie i inne stwory, które już płynęła w twoją stronę zostały odgonione. We dwójkę wypływacie zmęczeni, tryton wyraźnie pełen szacunku do twojego wybawiciela przekazuje wam oblepione wodorostami pudełko, w którym znajdziecie niesamowitą księgę strachu ***. Nieparzysta – niestety, twój beznadziejny ratownik sam został złapany, ledwo wszedł do wody. Po paru minutach, po których zdążyliście już pewnie zemdleć przez brak powietrza, zostaliście uratowani przez czujną hogwardzką kałamarnicę, która czuwa w tym zoo. Wodne potwory nieźle was nadgryzły, jesteście cali pokrwawieni, stroje są zupełnie do niczego. Cóż, ale mogło być gorzej! Wyplujcie wodę i lećcie tańczyć!
* Teleskop nadnaturalnych - Teoretycznie wygląda na zwykły teleskop, jakich wiele na wieży astronomicznej. Różni się nieco rozmiarem, gdyż jest mniejszy i bardziej poręczny. Pozwala na dokładne obserwowanie okolicy i wykrycie ludzi znajdujących się w pobliżu. Jego niezwykłą opcją jest to, że jeżeli osoba spogląda przez niego na kogoś o nieludzkiej genetyce, szkło przybiera niebieskawy kolor. Pomaga to nie tylko rozpoznawać zagrożenie, ale i wynajdywać niezwykłe jednostki, mające małe sekrety. ** Pióro tajemnic - Wygląda z pozoru na zwykłe pióro, jednak jest ono bardzo ważne. I cenne. Gdy osoba weźmie je w rękę, ono zmusza ją, żeby wyjęła pergamin. Dużo pergaminu. Za jego pomocą spisuje się na papier ostatnie, największe tajemnice. Jeżeli da się je komuś do ręki, nic co stara się ukryć nie będzie bezpieczne. Z tym piórem jednak trzeba się mieć na baczności - atramentem jest własna krew. *** Księga strachu - Pozwala odkryć wszystko, co w człowieku najmroczniejsze. Jeżeli raz wpadnie w czyjeś ręce, na wolnej stronnicy, już na zawsze zostają wyryte jego obawy. Daje informacje o najgorszych momentach w życiu osób które jej dotykały, oraz dokładnie opisuje jego bogina. Odpowiednio użyta, może pomóc w zniszczeniu psychicznym ofiary, jednak w zamian i twoje obawy pojawią się na starych stronach.
ATRAKCJA 4
Chyba wszyscy znamy historię Małej Syrenki, prawda? Muszę Was jednak drodzy czarodzieje rozczarować, prawdziwe syreny to nie mili, rudzi i goniący za przygodami ludzie z ogonami zamiast nóg, o nienienie! Czyżbyście kojarzyli opowieści o marynarzach, których syreni śpiew zwiódł w najczarniejsze głębiny oceanu? Dobra, bez przesady. Parę z nich naprawdę to uprzejme stworzenia, które zgodziły się wziąć udział w balu w celu zapewnienia rozrywki oraz wypełnienia luk w wiedzy o morskich stworzeniach uczniów Hogwartu. Chodzą plotki, że w ten sposób uda im się spłacić dług zaciągnięty u dyrektora Hogwartu, Hampsona... ale ciii! Dzisiaj nie pora na intrygi. No, przynajmniej nie jeśli chodzi o starego Garetha. W jednym kącie Wielkiej Sali, wyczarowane zostało niewielkie jeziorko. Dna jednak nie widać! Na kamieniach ustawionych wokół, wylegują się syreny. Czeszą długie włosy i nucą pod nosem rzewne, marynarskie pieśni, które nawet śpiewane tak cicho, potrafią dotrzeć do uszu najbardziej wiernych i oddanych partnerów. O dziwo, na dziewczęta, syreni urok nie działa aż tak bardzo! Nie boisz się podejść i skonfrontować z tymi mistycznymi stworzeniami? Bez obaw, syreny zapewniły Hampsona, że będą brać udział w balu w roli bardziej biernych... dekoracji. Jednakże, czy syrenom można ufać?
Rzuty kostką: 1 - Kiedy podchodzisz do jeziorka, słyszysz cichy syreni śpiew. Jeszcze nigdy, nigdy nie słyszałeś czegoś tak pięknego! Ciągniesz swojego partnera w kierunku blond syreny, która tak intryguje cię swoim głosem, chcesz podzielić się tą melodią z wszystkimi, tak, niech świat usłyszy! Niestety jesteś tak zahipnotyzowany, że się potykasz i wpadasz prosto do głębokiego jeziorka, z którego wyławia cię nikt inny, jak wyżej wymieniona blond syrena, której śpiew tak cię urzekł, jednakże kiedy już nie słyszysz jej głosu, czar pryska. Niestety jesteś cały mokry! A twój partner zapewne zły... 2 - Kiedy przechodzisz obok jeziorka, zatykasz uszy, w końcu pamiętasz z lekcji co nieco o syrenach i nie chcesz ulec ich fałszywemu urokowi. Jedna z syren to zauważa i jest bardzo tym faktem zirytowana! Sprawnym ruchem chwyta cię za nogę i w gniewie próbuje wciągnąć do jeziorka, jednak twój balowy partner w porę reaguje i udaje mu się cię uratować przed niechybną zgubą! 3 - Przechodzisz obok jeziorka, a jedna z syren, tak jest tobą zauroczona, że przestaje nucić smutną melodyjkę, podpływa bliżej i każe ci się do siebie zbliżyć. Dość nieopacznie to robisz, ale na szczęście zamiast zniknąć w głębokim jeziorku, zostajesz przez syrenkę obdarowany grzebieniem syren, który działa niemalże jak suszarka! Wystarczy przejechać nim raz po włosach, aby wyschły i nabrały pięknego, perłowego połysku. 4 - Słyszysz syreni śpiew i podchodzisz do jeziorka, ale zamiast wpatrywać się maślanymi oczkami w siedzące na kamieniach istoty, ty rzucasz im wyzwanie! Chcesz sprawdzić, kto potrafi wyżej zaśpiewać, a ponieważ syreny ktoś rzadko, a nawet w ogóle, ośmiela się wyzwać na pojedynek, postanawiają się z tobą zmierzyć. Jaki jest rezultat? Przegrywasz, uszy masz zatkane, w głowie rozbrzmiewa ci triumfalny syreni śmiech! Może następnym razem ci się uda? 5 - Słyszysz śpiew i podchodzisz do jeziorka. Jesteś tak zahipnotyzowany, że zapominasz nawet o miejscu, w którym się znajdujesz, a co dopiero o swoim partnerze na bal! Chcesz podejść bliżej i dotknąć złocistych syrenich włosów, poprosić o solowy koncert jednej z tych niebiańskich istot... i bam, zanim się zorientowałeś, już siedzisz na kamieniu obok jednej z syren, która po dłuższym namyśle, w akcie łaski, przestaje śpiewać, wywraca oczami i pomaga ci wrócić na brzeg, oddając balowemu partnerowi. Na pożegnanie jeszcze cmoka cię w policzek, a pod tobą uginają się nogi, jest ci tak dobrze! Jeśli twój partner cię nie złapie, osuniesz się na podłogę jak worek wypełniony mąką. 6 - Już co nieco słyszałeś o tych irytujących syrenach, dlatego kiedy podchodzisz do jeziorka, przykładasz dłonie do uszu i robisz głupie miny w kierunku syren, które teraz mogą ci jedynie podskoczyć, ha! Jedna z nich zdaje się być bardziej zniesmaczona niż inne i dlatego ciska w ciebie jedną ze swoich syrenich spinek. Którą ty zaraz podnosisz i oddalasz się od jeziorka, aby w spokoju i bez śpiewów rozbrzmiewających w twojej głowie, wybadać przedmiot, którym dostałeś w głowę. Okazuje się, że ta spinka działa jak czepek! Przypięta do głowy w czasie pływania sprawia, że wychodząc, twoje włosy są suche jak nitka.
Podkreślone przedmioty, które nasza postać zdobywa wyrzucając daną liczbę, zostają przydzielone do "zdobytych przedmiotów" danej postaci.
Po prawej stronie Wielkiej Sali, umiejscowiona została, tym razem, znacznie mniejsza, drewniana scena, gdzie grało Mimbulus Mimbletonia. Nieopodal znajdowały się też stoliki, a chociaż ich blaty zdawały się być stare i wyniszczone, to unosiły się one półtora metra nad ziemią, a do każdego z nich dopasowane były cztery drewniane ławeczki, a właściwie to huśtawki, na grubych linach, co dawało charakterystyczny marynarski klimat. Jeśli chodzi o przekąski tym razem postawiono na owoce morza, oraz półmiski pełne wszelakich owoców, oraz delikatne kolorowe drinki dla pełnoletnich te z alkoholem, dla młodszych ich bezprocentowe odpowiedniki.
Wreszcie nadszedł długo wyczekiwany dzień. Długo wyczekiwany bynajmniej nie ze względu na bal, choć to oczywiście również jeden z czynników, chodziło jednak głównie o Kayle. Kayle ostatnio pocałowała Elliotta, cmoknęła go prosto w usta, a on od tamtego czasu chodził rozanielony, mając głowę w chmurach jeszcze bardziej niż zwykle. Zawalił kilka esejów i wypracowań, wszak czymże jest szkoła w obliczu miłości? No, nie do końca jeszcze wiedział, czy to miłość, w każdym razie nauka zeszła na drugi plan. Chodził spać późnym wieczorem i budził się rano, a sny miał kolorowe i piękne. Krótko mówiąc: istna sielanka. Dopiero po kilku dniach zaczął się niecierpliwić, dnie stawały się długie i nie do zniesienia, zdawało mu się, że Kayle go unika. Nie wiedział już, czy idą wspólnie na bal, a stopniowo zaczął także schodzić na ziemię i widzieć wszystko w coraz ciemniejszych barwach. A co, jeśli Kayle zrobiła to przypadkiem albo w ramach podziękowania, a on wyobrażał sobie wielkie rzeczy? Jeśli to tak naprawdę nic nie znaczyło albo był to jedynie przyjacielski gest? A może Kayle już go nie lubi... Kayle, Kayle, Kayle. Odezwij się wreszcie! Dzisiejszy dzień rozpoczął tak, jak kilka poprzednich - niewyspany, z naburmuszoną miną, zmartwiony ubrał się i zwlókł na śniadanie, a po drodze powarczał nawet na kilku pierwszaków. Dopiero dzięki szeptom innych uczniów na korytarzu przypomniał sobie, że dziś jest bal, co od razu poprawiło mu nastrój! Teraz Kayle mu nie ucieknie, porozmawiają, tak jest. Tak naprawdę to jedynie zgrywał takiego chojraka, w środku stresował się niemiłosiernie przed kolejnym spotkaniem z nią! I tak oto stał przed drzwiami Wielkiej Sali, przebrany za pirata z krwi i kości. Na oku miał opaskę, która mu przeszkadzała, ale bał się, że jeśli ją zdejmie, zepsuje cały wizerunek. Spodnie miał postrzępione, buty ubłocone (na szczęście było to błoto zaschnięte, zapomniał wyczyścić je po którejś z wakacyjnych wycieczek), a brązową kamizelkę, narzuconą na białą koszulę, przewiązał czerwonym materiałem. Chciał jeszcze wyczarować hak zamiast ręki, ale bał się, że wtedy nie będzie mógł trzymać Kayle za rękę (w razie gdyby mieli na przykład zatańczyć, nie żeby coś). Tak oto stał przed Wielką Salą, a w środku korciło go, aby już wejść, nie czekać na Kanadyjkę. Po kilku minutach, które w jego wyobraźni były godzinami, przekroczył próg, a to co zobaczył, wywołało w nim niemały zachwyt. Wszystko wyglądało przepięknie, w kolorze morskim, wszędzie królowały dekoracje odpowiadające tematowi i różnorakie stoiska. Z zachwytu rozdziawił buzię i trwał tak przez chwilę, wyglądając zapewne na niedorozwiniętego, ale co tam! Przynajmniej na chwilę zapominał o ostatnich wydarzeniach i przestał się martwić.
Bale niezaprzeczalnie były niesamowitymi, niezapomnianymi wydarzeniami, na myśl o których Klemens aż rączki z radości zacierał! Bo cóż mogłoby być piękniejszego niż dokładne planowanie wymaganego kostiumu, proszenie pięknej damy o zostanie partnerką, oczekiwanie w niecierpliwości na rozbrzmienie pierwszych taktów i w końcu otwarcie wrót wielkiej sali, i pierwszy zachwyt dekoracjami wielkiej sali, które niezależnie od okazji, z jakiej wydawany był bal, zawsze były imponujące. Boże tak strasznie nie idzie mi pisanie, że z góry Cię za siebie przepraszam! Ale jedyne o czym marzę to żeby jak najszybciej skończyć tego posta, zanim po raz drugi mi się usunie w połowie pisania, więc tylko opiszę cudny strój pirata Klemensa i na tym skończą się moje ambicje. Zatem Klemens czekał na swoją piękną partnerkę tuż przy wejściu do wielkiej sali, z podziwem wymalowanym na twarzy oglądając magiczny wystrój na tę noc. Trzeba było przyznać, że grono pedagogiczne naprawdę się tym razem postarało! Nigdy nie rozpoznałby tego pomieszczenia, gdyby nie był świadomy, że nim wcześniej było. No nic, w każdym razie czekał, owijając machinalnie wokół palca czarną wstążkę, przytwierdzoną do malutkiego bukiecika czarnych orchidei - drobnego prezentu, który miał zamiar wręczyć Violet gdy tylko ta pojawi się w drzwiach. I naprawdę nie interesowało go, że taka ozdoba może nie pasować do jej przebrania, a przy okazji ofiarowywanie bukiecików swoim partnerkom na balach jest już dawno przereklamowane i przeszło do lamusa! Klemens uważał ten zwyczaj za szalenie uroczy i wprost nie mógł się opanować, by takowego bukieciku nie stworzyć dla dziewczyny. No właśnie, bo to on sam pięknie stworzył tę wiązankę! Z tym małym podarunkiem i swoim szalenie starannie przygotowanym kostiumem był niemalże pewien, że dziewczę będzie zachwycone, że zgodziło się być właśnie jego partnerką! W końcu któż nie chciałby towarzyszyć tak zacnemu korsarzowi? Strój jak na Klemensa był szalenie skromny, bowiem składał się z obcisłych spodni ze smoczej skóry w barwie ciemnego burgunda oraz luźnej lnianej bez guzikowej koszuli z rozchełstanym dekoltem w kształcie trójkąta i podwiniętymi do łokci rękawami. Koszula była niedbale wkasana, gdzieniegdzie wystając i luźno opadając na spodnie. Przepasany był czarnym zamszowym pasem, do którego przytroczona była atrapa staromodnego rewolweru z długą lśniącą lufą, oraz delikatnie wygięta szabla. Za cholewę zamszowego buta do połowy łydki zatknięty miał sztylet, tym razem wyjątkowo prawdziwy, przeciwieństwie do reszty broni. Klemens poprawił osuwający się na czoło kapelusz z brązowej skóry o szerokim, wygiętym ku górze, trójkątnym rondzie (o lol, trójkątne rondo?) i przesunął wolną dłonią po szczęce, po raz kolejny dziwiąc się, jak to jest mieć zarost dłuższy niż milimetr. Tak, tak, bowiem Vestergaard tak wczuł się w swoje przebranie, że już dwa tygodnie przed balem przestał się golić, coby wyglądać groźniej i bardziej piracko!
Oh Kohoku co ci strzeliło do głowy z tym balem? I z zapraszaniem Binnie? Znaczy Binnie była najmniejszym problemem. W sumie to nawet dobrze że idzie z nią. A nie na przykład z Juno. Przynajmniej mógł się czuć swobodnie bez obawy że zrobi z siebie idiotę. Nie bał sie swojego obycia z muzyką, czy z tańcem. O nie w tym był dobry. Chodziło bardziej o jego strój. Nienawidził zakupów. Zawsze trudno było coś kupić w jego rozmiarze. Binnie bardzo się starało, lecz i tym razem nie udało się znaleźć koszuli w której wyglądałby odpowiednio. Mimo to jego australijska przyjaciółka znalazła i na to sposób. Uznała że będą musieli sobie poradzić z jednymi spodniami jakie znaleźli które nie pękały na nim w szwach. Zadbali o to żeby jego ciemne włosy w krótkim czasie urosły. Ventura uznała że najlepiej będzie jak pokaże swoją klatę, jak na prawdziwego pirata przystało. Przebieranie go, wymyślanie stroju wyglądało dość komicznie. On prawie dwa na dwa stał, a wokół niego uwijała się Binnie zadowolona jak w gwizdkę. Jedno musiał jej przyznać mimo swej początkowej niechęci. Efekt końcowy był bezbłędny. Nie był pewien czy samemu uda mu się tak ubrać, w dzień balu. Jednak i na to nasza blondyneczka znalazła sposób. Pokazała mu zaklęcia za pomocą których nasz modowy niedorajda sam mógł się tak wyszykować. Nadszedł dzień balu. Kohoku nie chciał się przyznać, ale trochę nie mógł się doczekać. Ciekaw był co dyrektor wymyślił tym razem. Gdy już udało mu się uporać z jego wymyślnym przebraniem, uzbrojony w papugę Binnie na ramieniu,wyszedł z piwnic gdzie obecnie mieszkał. Wkurzał go trochę ten tłok, i że dostawili kolejne trzy łóżka. Ale co poradzisz? Czekał sobie grzecznie pod schodami czekając na Binnie. Jak to kobieta, spóźniła. Ale wyglądała oczywiście oszałamiająco. Lecz wbrew obawom Liama, nie czuł się źle w swoim doskonałym przebraniu. Idealnie do siebie pasowali. Naprawdę. Gdy już przeszli przez te wszystkie etapy zachwytu, udali się do wielkiej sali. O mamo. Zapowiadało sie naprawdę świetnie. Może faktycznie warto było się przebrać?
Oliver długo się zastanawiał czy chce iść na bal. Naprawdę. Niedokładnie wiedział, co powinien ze sobą zrobić, ale w związku z tym, że nie chciał wracać do mieszkania musiał zostać w zamku. A skoro był w zamku to musiał wysłuchiwać gadaniny kumpli o tym jak zajebiście będzie, bo wymyślili jakieś dziwne dekoracje, więc chlańsko i ćpańsko będzie szło aż miło. Watson na tą okazję przygotował około dwudziestu woreczków z różnymi środeczkami odurzającymi lub takimi, które wprowadzą Cię w nieświadomy błogostan... Zamierzał to wszystko dzisiaj sprzedać. Z trudem powstrzymywał się, aby nie spróbować. Ale włożył do ust specjalną kulkę, która uniemożliwiła spożywanie czegokolwiek, więc udało mu się wytrwać. Ten pierwszy raz... Nie sprawdził jakości tego, co będzie sprzedawał. Nie miał też partnerki. Jak się dowiedział Juno szła z jakimś ziomeczkiem z Gryffu. Nie zaprosił jej. Nawet nie próbował. Ona zapomni o nim, a on ułoży sobie wszystko na nowo. Pewnie dlatego wrzucił swoje nazwisko do urny, żeby wylosowali mu partnera. Spodziewał się jakiejś kujonki lub czegoś w innym stylu. Postanowił jednak w razie czego się upić i zasnąć pod drzwiami sali. Zresztą ONA pewnie też zacznie krzyczeć ze strachu, gdy zobaczy kto jej dzisiaj towarzyszy. Ale Oliver był bardzo kulturalny. Pojawił się nawet w przebraniu. Tak. Dobrze widzicie. Jego całe ciało pokryte było złotem... Jakby był ozłoconym syrenem? Niemożliwe. Bo przecież miał stopy pozostawione luźno... Bez tej dziwnej, ścisłej skóry... Lecz pomiędzy jego palcami znajdowały się błony... A męską część ciała miał ukrytą pod materiałem, który zahaczał o prawe ramię. Och nikt nie zepsuje tej konstrukcji, bo w przebierankach Oliver był najlepszy. Zerknął na swój znak rozpoznawczy... A mianowicie na rękawicę w kształcie szczypców kraba. Wzruszył ramionami. Praktyczniej by było, gdyby było to z czekolady. Przynajmniej by zjadł.
No co tu dużo mówić? Bal jak bal, jak co roku, znowu wszyscy poprzebierają się niczym jakieś małpy, będą robić z siebie pajace, a ogólnie to będzie cyrk. Można więc zaproponować, by kolejnym razem taki temat przewodni dali, na pewno wtedy każdy będzie świadomy na co się pisze, a nie tu o cudownym i w ogóle wspaniałym balu piszemy. Buzik prawda, ze wspaniały. Znowu to zaplute grono pedagogiczne będzie udawać, że oczywiście nie widzą, jak ich kochani uczniowie leżą schlani w trzy dupy pod stołami, a może znajdą się i tacy, którzy uznają, ze to wspaniały pomysł na wyrwanie jakiejś siódmoklasistki na jeden wieczór. Uczniowie za to w większości będą się do siebie szczerzyć do puki będą w stanie... Bo to za długo nie potrwa. Później nastanie ta wymowna cisza, która będzie znakiem, ze najlepiej ten cały cyrk zakończyć, zanim znowu jakiś pojeb nie postanowi kogoś zabić. Świetna zabawa, Hogwart poleca! Czemu więc wybrała się na ten zapluty bal? Nie dość, że O MÓJ BOŻE nie miała się w co ubrać, co w jej przypadku oznaczało zdemolowanie całego dormitorium i robienie z tego globalnej tragedii. w końcu przebierała się z taką częstotliwością, że w niektórych miejscach porobiła sobie rany od ciągłego przycinania się suwakiem czy wbijającymi się ćwiekami z koszul... W rezultacie zabrała jakieś dziewczynie strój, NO BO HALO ONA MUSI MIEĆ CO ZAŁOŻYĆ. Oczywiście prezentował się on tak na tamtej, na Ari zaś sto razy lepiej. Wiadomo w końcu założyła do tego miliard dodatków, pewnie całkowicie nie pasujących do stroju i uznała, że jest znośnie (przynajmniej na najbliższe pięć minut). Jak niem to weźmie jakąś paniusie upatrzy i zrobi tak, by tamta chciała zdjąć z siebie ubrania. A wtedy po kłopocie! Gdy weszła na sale doczepiła do stroju wyglądającą okropnie muszlę wielkości talerza, na wypadek, gdyby jej partner na jedną noc nie wiedział, że to właśnie na taką 'gwiazdeczkę' trafił. Oczywko nie mogła zrozumieć po jaką cholerę musiała mieć to ogromne szmelctwo przy stroju. Jak tylko będzie okazja wywali to do ponczu czy czegoś innego, by nikt się nie domyślił, że tak miało nie być. W końcu wielka muszla w alkoholu będzie tylko innym pomagać w pochłanianiu jej hetolitrami. W tak zwanym międzyczasie obczaiła miejscówkę na bal, bo w końcu nie będzie przez całą noc zasuwać po parkiecie (jeśli ktokolwiek będzie hehs) i jakieś tam inne pierdoły, które sprawiają, że wieczór można uznać za udany. Brakowało jej tylko frajera do pary... Hop, hop! Gdzie jesteś? Levittoux chce cię... Albo i nie.
Nie było jej rok. Zniknęła na siódme urodziny swojego syna. Rok temu pierwszy raz widziała jego twarz. To wystarczyło, żeby nie wracać.
Jutro świętuje kolejne, ósme. Tym razem Lunarie wolała nie obchodzić ich tak hucznie jak zeszłych. Nie pamiętała większości ostatniego roku. jesteśmy niżej niż nisko
Ale to nic! Jej ciało i mózg bardzo jej nienawidziło za uporczywe próby doszczętnego zniszczenia wszystkich organów i każdej szarej komórki. LSD zapomniała nawet o tym, że była w Hogwarcie, ćpając, pieprząc się i żyjąc z bandą mugoli. Ale kiedyś dostała list (jej towarzysze byli zachwyceni sową; nikt, rzecz jasna, nie wziął jej za coś więcej niż halucynację) o wydaleniu ze szkoły. W pierwszej chwili zastanawiała się, dlaczego ktoś pisze jej o swoich potrzebach fizjologicznych, ale szybko zorientowała się o co chodzi. Trochę wolniej zareagowała.
Wuj, dyrektor Salem jakimś cudem załatwił jej kolejny rok na czysto w Hogwarcie. Złożyła pięćdziesiątą fałszywą obietnicę poprawy i pojawiła się na nowo w murach, które za każdym razem zapamiętywała inaczej, bo w żyłach krążyła jej inna substancja niż poprzednio.
I nagle znów był bal. Rozejrzała się pobieżnie po sali. Ręce lekko jej drżały, bynajmniej nie ze zdenerwowania. Kto wie, jaki eliksir bądź narkotyk dzisiaj poprawiał jej humor. Wydawała się jeszcze chudsza niż kiedyś, rysy twarzy miała jakby ostrzejsze - ale może to tylko wrażenie spowodowane diametralną zmianą koloru na głowie. Ciemnowłosa już od kilku miesięcy niszczyła również i tę część siebie, wybielając ją na nieludzką biel. Okazało się, że strój na imprezę z zeszłego roku był jak najbardziej odpowiedni. Zachowała nawet opaskę i hak na dłoń, które służyły jej wówczas za rozpoznanie partnera. Na drugą rękę założyła rękawicę w kształcie szczypców kraba, chociaż nie pasowała jej do stroju. Swojego partnera znalazła na szczęście tak szybko, że natychmiast pozbyła się zbędnej ozdoby. - Cześć - powiedziała z nieobecnym uśmiechem do syreno-kraba o złotej skórze. Zdjęła swoją krabową rękawicę i cisnęła nią o podłogę bardzo energetycznie. - Luna, Lunarie. - Skłoniła się ślicznie. - Chcę tam - dodała od razu, wskazując na wrak statku. - Albo tam. - Wycelowała palcem w magiczne zoo. - O! Tam też chcę. - A lazurowe oczy błysnęły wesoło na widok jeziorka w Wielkiej Sali. - Napijmy się i zróbmy wszystko. Napijmy się, tak. Trzeba opić zdrowie synka.
Tiffany nie była pewna co jej do głowy strzeliło z tym balem. Co ona ma ze sobą zrobić? Nie miała przebrania i do tego jeszcze partnera. Oj, Tiffy. Nikt jej nie zaprosił. Absolutnie nikt. Chyba desperacja zmusiła ją o wrzucenia nazwiska do urny. Miała nadzieję ,że tym razem nie będzie to jakiś kujon lub dupek. Chociaż, znając i Hogwart i życie dadzą jej jakieś popaprańca. Jak będziesz się tak wyrażać w stosunku do ludzi to na pewno bal nie będzie udany. Szatynka przyjęła sztuczny uśmiech na twarz i krocząc dumnie wtopiła się w tłum, który panował w Wielkiej Sali. Spojrzała na swój znak rozpoznawczy, długiego, pluszowego węża morskiego. Znając ją, zabierze go po balu i już nie odda. Ale w towarzystwie ludzi, dziewczyna niechętnie zabrała pluszaka ze sobą. Niezbyt wiedziała co ze sobą zrobić, więc stanęła pod ścianą obserwując. Wyglądała trochę idiotycznie z ciężkimi, czarnymi koturnami po kostki z wściekle różowymi sznurówkami, długimi czarnymi pończochami z wyszytymi kwiatami, koszuli z nadrukiem Jacka Danielsa , skórzanej kurtce z złotymi ćwiekami, zwiewnej spódnicy w szkocką kratę i niebieskim pluszowym wężem na ramieniu. Planowała w najbliższej okazji złapać za jakiś alkohol i upić się do upadłego, by potem nic nie pamiętam. Tak, alkohol. Uśmiechnęła się. Lubiła chodzić na takie bale, by ubrać się w co zechce. Nie lubiła się przebierać. Po za tym nie dostała wiadomości ,że przebranie ma być konieczne. Jednak na wszelki wypadek wzięła ze sobą długi, piracki kapelusz ojca. Nosiła go w dłoniach, bo nie komponował się z jej długimi, brązowymi włosami z fioletowo-różowymi końcówkami. Ale zawsze było to coś. Zawsze może go przecież na chwilę założyć. Dla dobra wizerunku założyła ciemne okulary przeciwsłoneczne z metalowymi, złotymi oprawami.
To był chyba jakiś żart. Naprawdę kiepski, niesmaczny żart. Wszelkie normy prawne powinny zabraniać wymogu ukończenia edukacji. Samael, zadając kłam wszelkim krukońskim wartościom i ideałom już jakiś czas temu postanowił, że nie życzy sobie dłużej przebywać w tym miejscu. On czuł się obrażany poziomem nauczania prezentowanym w tej żałosnej placówce, która zmarnowała najlepsze lata jego najgorszego życia. Osobistą porażką był fakt, że egzaminy miał zdawać na oddzielnych zasadach, ponieważ miał trudności z pisaniem egzaminu. Swój bunt wyraził zatem na OWUTEM-ach w sposób dość dobitny. Zamiast udzielania poprawnych odpowiedzi (a wszystkie, rzecz jasna, znał) postawił sobie jako cel obrażanie komisji. Zamiast prezentowania wymaganych od niego zaklęć rzucał znacznie bardziej złożone i znacznie bardziej niemiłe. Również w stronę komisji. Jak łatwo się domyślić, oceny nie były najłaskawsze. I musiał powtarzać dwa semestry, paranoja. Oburzające. A to wszystko wina jego rodziców, którzy postanowili odciąć mu dopływ do galeonów, jeśli nie zaliczy roku. SKANDAL. W związku z tym nieprzyjemnym przebiegiem wydarzeń, Samael postanowił wyżywać się hogwarckiej braci za swoje niepowodzenia życiowe. Nie było to, naturalnie, zaskoczeniem dla nikogo, bo praktykował to od lat, ale teraz - chociaż nikt nie sądził, że to w ogóle możliwe - zrobił się jeszcze gorszy. W ramach zemsty ktoś postanowił wrzucić jego imię do urny, by wziął udział w losowaniu na bal. Co-za-zniewaga. Ale pojawił się w Wielkiej Sali, pojawił się, dzierżąc muszlę wielkości talerza i wymachując nią już od progu drzwi. W drugiej dłoni trzymał białą laskę i każdy, kto znajdował się w pobliżu, cofnął się o krok albo dwa, bowiem Krukon znany był z miłości do zahaczania nią o głowy innych ludzi. - BĘCWAŁY - rzekł słowo, które najlepiej wyrażało jego uczucia względem znajdujących się tu osób. Ale to żart, tak naprawdę nie powiedział "bęcwały". Krzyknął "skurwiele", ale tak nieładnie pisać brzydkie słowa capslockiem.
Och och przygotowania do balu były takie szalenie absorbujące, ze Binnie aż postanowiła odpuścić sobie pójście na lekcje, wymigując się bólami menstruacyjnymi, żeby mieć wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się. A trzeba wiedzieć, że zajmowało to o wiele dłużej niż przygotowanie Liama! Jakoś specjalnie nie zaszalała, decydując się na stosunkowo dopasowane przebranie, do przebrania swojego partnera. Tylko że w przeciwieństwie do niego Bins miała na sobie koszulę i nie świeciła cyckami. Zresztą w sumie przy nim nie byłoby czym świecić, bo z tego co zauważyła to Kohoku miał większe piersi od niej, smuteczek. Ani jej się widziało przebieranie się za piękne syrenki, toteż poleciała w tango z pirackim motywem, ochoczo przywdziewając swoje czarne spodnie z miękkiej wołowej skórki, nogawki chowając w długich aż ponad kolano butach na masywnym słupku. W końcu raz na jakiś czas mogła zaszaleć z obcasami. Zwłaszcza że jej partner miał dwa metry. Bufiastej, białej koszuli rozwiązała troczki, ukazując rąbek dekoltu, pod który nałożyła najprawdziwszy gorset z metalowymi fiszbinami, sztywno podtrzymujący prostą sylwetkę i idealnie płaski brzuch. Kiedy Sherisse pomogła jej się w nim zawiązać (nie ukrywam, że to musiało wyglądać dosyć zabawnie, kiedy dociskała ją kolanem, szarpiąc jak szalona za znajdujące się na plecach sznurówki), Binnie z zaskoczeniem stwierdziła, że ma cycki! Nie były to może idealnie wielkie piersi karczmarki, ale dzięki gorsetowi zdecydowanie poszły w górę i wydawały się większe. Włosy dziewczę puściło luzem, gdzieniegdzie zaplatając warkoczyk albo wplatając między pukle drobne ozdoby. Ponieważ nie miała biedna tak szalonego kapelusza jaki nosili piraci, zawiązała jedynie na głowie swoją chustę w czarne czaszki, pozwalając długim końcom opaść swobodnie wraz z włosami. I taka szalona pojawiła się na sali, od razu w tłumie wypatrując Liama. Wcale nie była tak strasznie spóźniona, gdzież tam! - Hej, świetnie wyglądasz! Widzę, że dałeś jednak radę beze mnie.[/b] - rzuciła na dzień dobry, uśmiechając się szeroko. A potem od razu pociągnęła chłopaka w stronę zachwycającego statku, bo aż nie mogła się oprzeć żeby go nie zwiedzić! Uśmiechnęła się szeroko do kulawego pirata, po chwili zerkając przy okazji na swojego papuga. Kain bardzo dobrze prezentował się na wielkim barku Liama! W dodatku najwyraźniej był w swoim żywiole, bo nieustannie klął albo nucił jakąś podłapaną melodię. Wdrapali się na statek i już w pierwszej kajucie trafili na fiolki z eliksirami. Och, aż szkoda było nie skorzystać, skoro ktoś je tu wystawił! - Jak myślisz, zorientują się, że buchnęliśmy coś stąd? - spytała konspiracyjnym szeptem, zerkając przez ramię na drzwi, które zostawili otwarte.
Odrobinę nieswojo czuł się z myślą, że zamiast Kanadyjki tym razem na balu zapewne będzie mu towarzyszyć jedna z flegmatycznych Angielek, wszakże tych było tu najwięcej. Oczywiście nie, żeby miał coś przeciwko poznawaniu nowych ludzi i poszerzaniu swojego grona ziomków, chodziło tak naprawdę raczej o porównanie do poprzedniej tego typu imprezy, którą spędził jeszcze w towarzystwie swojej byłej dziewczyny. Tak, już ewidentnie powinien ją określać takim mianem, skoro mimo już dwóch spotkań, ani razu ze sobą nie rozmawiali w pełni i o tym, o czym powinni. Nikt też nie kwapił się do przeproszeń. Och, jednego dnia Indianin miał ochotę polecieć do sąsiedniej kamienicy na Amortencjowej i przepraszać Mads, drugiego zaś mówił, że to on od niej przeprosin nie przyjmie, nawet jeśli ta zaraz zawita do jego drzwi. Oczywiście nigdy nie zawitała. Ten bunt szczególnie nasilił się, gdy Quayle zobaczył kolejny artykuł w gazetce, sugerujący o romansach Mads z nauczycielami. Nasiliło się też zwątpienie w autentyczność któregokolwiek z tych tekstów. Nic już nie wiedział. Dosłownie. Nie wiedział też co się dzieje z jego znajomymi. Ostatnio Kanadyjczyk był piekielnie skupiony na sobie i na swoich dramatach z Richelieu. Bal także traktował jako idealną szansę, by o blondwłosej zupełnie zapomnieć (zaraz po tym jak przestał się bić z myślą, by ją odnaleźć i błagać, by do niego wróciła) i nigdy w życiu już nie wspominać. Dziś się będzie wspaniale bawić, tak jak na imprezie w mieszkaniu. Stwierdził więc, że najfajniej będzie zapisać się na tajemnicze losowanie, by przydzielono mu zupełnie nieznajomą partnerkę, którą to planował zarzucić swoimi licznymi opowieściami o Indianach, ziółkach, a nawet i o piratach. Właśnie. River bardzo lubił groźnych piratów, swego czasu nawet chciał zostać jednym z nich. Jego strój z ostatniego balu okazał się idealnie pasować i na tą okazję. Dodatkowo jednak załatwił sobie do niego granatowy, piracki kapelusz i czarną opaskę na jedno oko. Potargane i nieczesane włosy, fantastycznie uzupełniały szykowny wygląd zdziadziałego pirata. Kiedy chłopak otrzymał swój znak rozpoznawczy poczuł okropne rozczarowanie, bo przecież jedno nakrycie głowy już posiadał. Postanowił więc swój czepek na głowę w kształcie muszli założyć na kapelusz, tak tworząc bardzo dziwaczne i niepowtarzalne nakrycie głowy. Tym razem Wielka Sala naprawdę zrobiła na nim wrażenie, posiadała cudowny klimat i tak dużo atrakcji, że aż zaczął dreptać w miejscu, nie mogąc się zdecydować gdzie pójdzie w pierwszym momencie. Niecierpliwie uderzał plastikową szablą (owszem, w nią także się zaopatrzył), o podłogę, czekając, aż pojawi się jego partnerka i zastanawiając się, czy w sumie stałoby się coś złego, gdyby ją olał i sam pobiegł zwiedzać wrak. Szukał nawet wzrokiem Teda, mając nadzieję, że może ona z nim tam pobiegnie, ale ta też zdawała się zapaść pod ziemię. Właśnie, nawet nie wiedział kto dziś będzie jej partnerem, sam w sumie nie rozumiejąc czemu. A mogła przyjść z nim, o.
Napijmy się i zróbmy wszystko! - tak. To były słowa, z których usłyszenia Oliver się ucieszył. Rzeczywiście. Postanowił być na tyle dobrym partnerem, aby rzeczywiście zabrać ją w każde miejsce, które będzie chciała odwiedzić. Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny, która do niego podeszła. W pewnym momencie również odrzucił zbędną ozdóbkę do boku mając wrażenie, że oboje się lepiej czują bez tego dziwnego czegoś. Wszak już znaleźli się, a zatem część zadań z dzisiejszego wieczoru została wykonana. - Jestem Oliver. Twoje przeznaczenie na dzisiejszą noc. - Uwodzicielskie spojrzenie i rzeczywiście wziął ją za rękę ciągnąc w stronę alkoholi. Oboje dorośli, a wydawało mu się, że stracą dziś kontrolę dosłownie nad wszystkim. Gdyby wiedziała co ze sobą przyniósł, a co to da w połączeniu z tym, co już krążyło w jej żyłach.. Może by uciekła? Albo tym bardziej lgnęła do niego. Kto wie, co przed sobą kryją. Wszak się nie znają... A zatem magiczne zoo, stateczek i jeziorko... A oprócz tego milion rzeczy, które rzeczywiście będzie trzeba zrobić, aby poprzeszkadzać innym! Oliver stanął przy stole z alkoholami i uniósł brwi do góry zastanawiając się co dziś będą pić. Właściwie na taką okazję wypadałoby wypić coś bardzo mocnego. - Ej. Nie pijmy tego pojedynczo. Pomieszajmy to... Ognista, wódkę... I jeszcze chyba musimy dodać cytryny, żeby smaki się zmieszały. Z eliksirów nie jestem najlepszy, ale zróbmy to. - Zaproponował jej mając nadzieję, że nie odrzuci jego propozycji, a wręcz podejmie wyzwanie stworzenia nowego alkoholu, który wspólnie opatentują po balu i pozostaną szczęśliwymi właścicielami miliona galeonów na swoich kontach. Och Oliverowi chyba dzisiaj towarzyszył nadmierny optymizm. Przechylił się nawet przez stół, aby sięgnąć po wysokie szklanki i lód. Wszak ciepły alkohol nie miał co się równać z tym zimnym, który zamrażał na moment krew w żyłach, aby potem zrobić z mózgu maleńką sieczkę, której gorzki smak poczujesz na drugi dzień. Zatem napełnił trzy czwarte obu naczyń zwykłą wódką, która dziś nosiła na sobie plakietkę: "napój syren", nie omieszkał wrzucić do tego kilka kostek lodu, odrobinę soku porzeczkowego, który zabarwił specyfik na ukochany, fioletowy kolor... To już do niego mówiło. Wyciągnął z kieszonki dwie maleńkie tableteczki na poprawę nastroju, które skruszył... Ojej... O ile dobrze pamiętał to tabletki miały efekty uboczne w stylu: albo widzimy wszystko podwójnie, albo dwa razy większe, albo kto wie... Jak to może oddziaływać na umysły ludzkie. - To jak? Pijesz? Czy tworzysz nowy smak za nim pójdziemy do zoo znaleźć sobie zwierzątka?
Najlepiej. Lunarie wyjątkowo ucieszyła się, że jej partner wydaje się entuzjastycznie podchodzić do jej starannie opracowanego planu na dzisiejszy wieczór. Natychmiast polubiła Olivera, z którym to wdzięcznie pogalopowała w stronę alkoholi. Gdy Gryfon, którego nie znała (ale przecież to nie dziwne, wszak Hogwart jest wielki a ona bywa tu okazjonalnie), ale już poznała przypatrywał się krytycznie dostępnym substancjom i wymyślał nową, zwalającą (oby dosłownie) z nóg formułę, LSD kołysała się na piętach w swych butach o szerokich cholewach i rozglądała się dookoła z zainteresowaniem typowym dla dzieci albo ćpunów. Była tak zaaferowana mnogością kolorów i zjawisk w sali, że jej usta mimowolnie rozchyliły się lekko i westchnęła cicho: "łaaał". - Coo? - zapytała, wyrwana z zamyślenia, gdy usłyszała słowo "wódka". Automat. Przetworzyła w głowie raz jeszcze jego słowa, by tym razem wydobyć z nich sens i pokiwała głową. - Genialne - skwitowała krótko, z aprobatą uznając przepis za godny wypróbowania. Obserwowała z zainteresowaniem jego wyczyny w przygotowywaniu drinka i aż przyklasnęła w dłonie z radości, widząc jak dodaje do niego finiszujący skarb w postaci tabletek. - Najpierw twój drink, potem zwierzątko, potem mój drink, potem trzeba będzie sprawdzić puls - powiedziała wesoło, przyjmując szklankę od Gryfona. Upiła łyk, zachowując pozory damy, co nie wychleje każdego alkoholu jednym haustem. Ale co to za maniery, gdy zaraz potem mlasnęła głośno z zadowoleniem. - O, stary. Jeśli nie masz zamiaru zostać miksologiem to musisz poważnie przemyśleć swoje życiowe wybory.
Szedł na bal, tak niespodziewanie. Choć wysłał wcześniej zaproszenie, nie liczył na odpowiedź, tak więc nie szykował się. No w sumie nic nie robił jak zawsze. Ostatnio tylko dużo pali, znowu nie wie co zrobić z czasem. Mógłby poleżeć na podłodze, ale jesień i zima w tych murach temu nie sprzyjają. Podłoga zawsze jest chłodna i nieprzyjemna. Na łóżku za to byłoby zbyt zwyczajnie, tak... Nie w jego stylu. On na nim tylko spał, ewentualnie trzymał nieposegregowane ubrania. Nic więcej. Chyba nie miał siły tego zmieniać... Bo i po co skoro za pół roku i tak wróciłby do starego, kochanego nawyku? Teraz jednak czas wstać, zebrać ubrania na bal i pójść. Kiedyś trzeba wyjść do ludzi. Życie zadecydowano... To właśnie ten moment. W te sposób znalazł się ubrany w jeansy, koszulkę w paski (hehe to takie żeglarskie) i jakieś śmieszne dodatki, że niby wygląda jak pirat. Wiecie... Korzystał z tego co miał pod ręką, a raczej większość ludzi nie trzyma stroju pirata tak na wszelki wypadek. Gdyby miał więcej czasu... To pewnie też by się nie przygotował. Nie lubił myśleć nad strojem. Zawsze jednak taki lepszy niż te wybrakowane szaty. Miał ich po tylu latach serdecznie dość, więc każda okazja by zostawić je głęboko na dnie szafy trzeba było wykorzystać. Nie oznacza to jednak, że po to przyszedł na bal... W końcu jaki by to miało sens? Poczekał przed salą na swoją partnerkę, po czym przywitał się z nią i weszli do sali... Tak po prostu. Bo niby miał zacząć "Cześć, średnio pamiętam twoje imię, ale wiem, że jesteś koleżanką Sophie. Tak więc będę mówił na ciebie blondi, a ty będziesz udawać, że cię to nie irytuje". No chyba nie. Skoro ją zaprosił to nie będzie się teraz tak zachowywał. Imię jej za to zapisał sobie na kartce na wszelki wypadek, gdyby mu się zapomniało. Zdecydowanie blondynek w slytherinie było za wiele, gubił się w nich. Tiffani, Taitiane, Trolololo... No nie wiadomo co. Żeby jeszcze imiona miały jakieś takie 'nietypowe'. W końcu takiego Liama gbura to łatwo zapamiętać. Rozejrzał się po sali... Cała zastawiona atrakcjami. Szkoła nie próżnowała przez te parę dni, w których nie można było wejść nawet na obiad. Wybaczam im... Na razie - To gdzie idziemy? Może wpierw się napijamy tak na rozluźnienie? - Zaproponował, wiedząc, że to świetny plan, by miał wymówkę na niepamiętanie imion... W sumie to wszystkich.
Ten dzień nie był dla Amelii w żaden sposób wyjątkowy. Rano wstała, wzięła jak zawsze krótki, zimny prysznic, żeby pobudzić swoje szare komórki do pracy i udała się na śniadanie. Po zjedzeniu powędrowała prosto na lekcję, nie zastanawiając się za bardzo jaki jest dzień tygodnia ani co będzie robić wieczorem. Toteż, gdy o godzinie 16 przypomniało jej się o balu tylko przez to, że podsłuchała rozmowę dwóch Krukonek w Pokoju Wspólnym, nie miała za bardzo czasu na przygotowanie się. Mimo wszystko jakoś się jej udało i na czas trafiła do Wielkiej Sali na "wspaniały" bal, jakim miała być dzisiejsza impreza. Ubrana była w taki oto strój. To niestety jedyna rzecz, jaką udało jej się wykombinować w tak krótkim czasie. Mimo wszystko wyglądała dobrze. Przynajmniej tak twierdziła. Jednak i tak idioctwem pozostawało dla niej robienie bali, które miały jakiś motyw przewodni. Nienawidziła przebierać się jak jakieś dziecko w wieku przedszkolnym. Więc dalej istnieje pytanie: po co poszła na ten bal? Miała nadzieję, że jej partner okaże się chociaż dość rozrywkowy i będzie mogła upić się z nim do nieprzytomności. Najdziwniejszy był jej znak rozpoznawczy, który podobno miał mieć także jej partner. Magiczna rozgwiazda przyczepiająca się do twarzy. Było to dość kłopotliwe, czuła się mało swobodnie. Co jej strzeliło do głowy, żeby wrzucić swoje nazwisko do urny? Przecież mogła pójść sama. Mogła zabrać ze sobą Alberta, prawda? Jednak jej honor był większy od chęci pójścia na bal z chłopakiem. On jej nie zaprosił, więc dlaczego ona miała zrobić to pierwsza? Miała nadzieję, że będzie się dobrze bawił. Prawda jednak była taka, że chłopak z pewnością nie przywiązywał do tego zbyt wielkiej wagi, więc powinna dać sobie spokój z jej głupimi podejrzeniami. Stała tak przy wejściu do Wielkiej Sali, rozglądając się na wszystkie strony, lekko zdezorientowana. Jeśli jej partner nie zjawi się w ciągu piętnastu minut, pójdzie do dormitorium i położy się wcześniej spać. Przynajmniej jutro nie będzie umierać na ból głowy, spowodowany przepiciem. Byłoby to całkiem miłe, patrzeć tak na resztę uczniów, którzy będą marzyli tylko o tym, żeby przespać najgorszy moment kaca. Westchnęła cicho, dalej patrząc raz w prawo, raz w lewo.
Ostatnio zmieniony przez Amelia Wotery dnia Pią Paź 11 2013, 23:15, w całości zmieniany 1 raz
Ależ bardzo dobrze, że go polubiła. Przynajmniej nie będą patrzyli na siebie jak na kogoś, kogo trzeba zabić, wypatroszyć i szczątki rozwiesić po sali jakby to były ozdoby choinkowe... Cóż. Przecież każdy ma swoją ulubioną bombkę... Wątroba wygląda całkiem spoko. Ale dobrze. Do świąt przecież jeszcze tyle czasu, a on tu takie rzeczy wyjmuje z kieszeni, że aż nóż się pewnie ateistom w kieszeni otwiera! A chciałam zaznaczyć, że Oli pochodzi z bardzo pobożnej rodziny, która gdy się dowiedziała, że jest czarodziejem, to wezwała egzorcystę i o mało co nie utopiła go w wodzie święconej. Pozdrawiamy Watson'ów. Ale dobra. Wracamy do teraźniejszości. Wszak warto zauważyć, że sala rzeczywiście była przepięknie zdobiona. Złote ciało Olivera wydawało się tu być jakby rozgwiazdą pośród miliona syrenek, piratów i wszystkiego innego co wodne. Watson miał kiedyś takie marzenie, aby żyć pod wodą, bo marzył zamieszkać gdzieś tam w rafie koralowej. Nie pytajcie skąd on takie rzeczy zna... Chyba po prostu kolorowe obrazki i ich nazwy chłonie jak gąbka. Chociaż tyle. A zaraz po wypiciu specyfiku już czuł jak pulsuje to wszystko w jego ciele, a po chwili muzyka jakby głośniej zaczęła grać. Watson nerwowo obejrzał się do tyłu czy jest tu oby miejsce do tańczenia, bo chciał zaznaczyć, że dziś jego nogi rwały się do tańca i jego partnerka będzie zmuszona kuśtykać obok niego w ramach ćpuńskiej integracji! A skoro już się napili to mogli przecież iść dalej! Z pewnością jeszcze wrócą do tego wspaniałego stolika, bo przecież nie ma co tutaj zajmować miejsca, skoro można się bawić, a potem skołować kolejne imprezowe drinki. - Yoł. Muszę to przemyśleć. Choć nie wiem czy chcę się z kimś dzielić moimi recepturami. - Tu zrobił smutną minkę, a potem nie dał czasu na odpowiedź dziewczynie, bo pociągnął ją do magicznego zoo, które koniecznie sam chciał odwiedzić. W miarę gdy szli obraz przed jego oczami kolejno zwalniał, to przyspieszał, aż wreszcie niektóre osoby widział podwójnie... Lub widział je jako grubsze niż byłyby normalnie. Niektórym pomachał, innym radził przejście na dietę. A po drodze zdradził Lunarie, że wszyscy go kochają i noszą na rękach i jeszcze chwila i na pewno przyjdzie jakiś paparazzi zrobić im foteczki na wizbooka. - Panie przodem! - Zakrzyknął wchodząc do zoo. Na moment się zatrzymał. Wszak niedokładnie wiedział co teraz widzi i należało to zbadać! - Jak zaje ee bi iście iście... w tej muszli uszli... - Zaczął mówić do swej przeuroczej partnerki nie łapiąc się na tym, że dziwnie dzieli wyraz na sylaby. A potem jednak nie mógł się tu zatrzymać, bo inni też włazili do środka, więc nadszedł czas na szukanie zwierzaka! Muszelkowy korytarz przerwała super plaża i Oliverek miał już ochotę się położyć, ale po chwili stwierdził, że nie ma tu słońca, a jego złote ciało i tak lśni, więc leżakowanie sobie odpuści. Ujął dłoń swojej partnereczki i wesoło poszli w głąb, lecz.. Langustki Ladaco (wtf) maszerują sobie wesoło przez piaseczek. Oli zatrzymał się od razu, choć miał ochotę je wszystkie złapać w koszyk i dziś traktować jako swoje dzieci. - Chcesz jednego? - Spytał Oliver Lunarie, gdyż nie wiedział, że przynoszą one pecha, wszak na lekcjach ONMS zazwyczaj siedział i przeglądał się wszystkiemu tylko nie zwierzakom. - Eee. to co teraz? AAA, patrz automat? Będę bohaterem i przyniosę Ci super hiper fajną zabawkę! - Wykrzyczał Watson nie pomijając faktu, że już wszystko widział dwa razy większe, a świat delikatnie falował. Ale on będzie bohaterem, on przyniesie tą zabawkę. I oto przyniósł zabawowego kwintopeda dla Lunarie - Trzymaj. Jest super. Uważaj, bo podobno gryzie, szczypie i sapie. Kompletnie nie wiem o co mu chodzi, ale dziwny jest. Trzymaj. - Powtórzył wyciągając ją z zoo, które swoją drogą nie chciało ich chyba zatrzymać na dłużej. Może jeszcze tu wrócą?
Nie musiała czekać długo, by ujrzeć swojego 'partnera', który był... Niewidomy? No organizatorzy zadbali o nią, takiego jeszcze nie miała w kolekcji swoich przygód na jeden wieczór. Oczywiście nie myślała tak o nim, no ale nie oszukujmy się... Ari po alkoholu lubi nagle mężczyzn, zwłaszcza nagich w jej dormitorium, toalecie, spirzarni... No gdziekolwiek, byleby jakiś pierwszak im nie przerywał, bo to taka trochę lipa gdy gówniarze wtykają nosa w nieswoje sprawy. Przez to też nienawidziła fakt, że nie ma w szkole osobnych pokoi. Jak to dyrekcja nie przewidziała takich potrzeb uczniów, gdy połowa z nich sypiała z jakimś studentem czy siódmoklasistom? NO SKANDAL! Zawsze na myśl o tym bluźniła szpetnie na wszystko, wszystkich, a najbardziej na nich. W końcu miała powód, a to że sposób w jaki go okazywała nie był najlepszy to trudno. To jej sposób, wiec będzie go kontynuowała. W końcu on się liczy, a nie cel, bo to on najlepiej wyraża ją. Cel w większość wszyscy mają ten sam. Podeszła do niego, zastanawiając się, czy tak jak plotka głosi będzie wymachiwał tą laską niczym barbarzyńcy dzidą w zwierzynę. NO HALO ON JUŻ MIAŁ LASKĘ NA BAL! Nie mniej jednak postanowiła być miła, w końcu jego podejście jak usłyszała wydawało się całkiem podobne do jej. No choć... Nie do końca, bo ona niektórych w tym gronie lubiła. Taki Olivier, ziomek do dragów, mogłaby się z nim nawet przywitać, ale jednak nie. Nie chce jej się (ale i tak pozdrawiam). - Skoro masz taką idiotyczną muszle jak ja, to pewnie jesteś moim partnerem na ten cyrk - Powiedziała, obczajając człowieka. Zawsze lepiej wiedzieć jak wygląda, bo on to jej raczej w tłumie nie odnajdzie hehs. - Ari Levittoux, ale nie zapamiętuj. Pewnie i tak już nigdy się nie spotkamy Stwierdziła, że skoro nie przygotował się na bal, to pewnie ma równie wyjebane jak większość ludzi na tej sali. Ona jednak miała zamiar się pobawić, skoro mogła korzystać to zawsze to robiła. Z góry ostrzegam ona raczej nie będzie zwracać uwagi, jeśli tamten będzie robił jakieś fochy. PO prostu pójdzie, zrobi co swoje, a później jak jej się zachce to do niego wróci. Tak więc ma wybór albo zajebiście się z nią bawić, albo dołączyć do reszty tego jebanego towarzycha. Jego wybór - No to skoro już się znamy, to chodźmy na ten porąbany statek! - Tak wiec no... Zaczęła go w sumie za sobą ciągnąć, gdyż wiedziała, że pewnie koleżka nie wie o co chodzi. Dowie się, musi! A jak nie to nara! Tłumy ludzi były tak uporczywe, że w sumie pewnie z nie raz ktoś zarobił od niej łokcia czy podstawiła komuś nogę, ale to mniejszy szczegół. Najważniejsze, że doszła tam mniej więcej w jednym kawałku i teraz zadowolona patrzyła na ten szmelc zwany statkiem. Idziemy! Jak idziesz ze mną to rzuć kostką w poście na to, co się stało na statku. Mnie kostki nie lubią, więc pewnie wpakowałabym nas w jakąś dramcie < / 3
Ostatnio zmieniony przez Arienne Levittoux dnia Sob Paź 12 2013, 16:33, w całości zmieniany 1 raz