Lekko zachwiał się, kiedy chłopak uderzył go w głowę. Już miał rzucić mu pewne zawiści spojrzenie, na szczęście wszystko pozostało w sferze żartów. Na początku nie rozumiał jego zachowania. On naprawdę się martwił. Ale po chwili, gdy Sammy zaczął mu wszystko tłumaczyć, przejaśniło się to niebo, ponad nimi. – Tak, masz racje.. Przepraszam.. – powiedział do niego. Jakby na to nie patrzeć, to nie przeżył tego, co większość uczniów i studentów, jadąca Expressem. Był tam, to prawda, ale w końcu stracił tą przytomność.. Hańba do końca życia. Poza tym mina Sama wskazywała na to, że musiał przeżyć jakąś traumę.. - Tak. Masz stuprocentową rację. Pójdę po koce, chyba, że masz swój, a Ty w tym czasie zajmij nam jakieś łóżka. Pod warunkiem, że nadal chcesz na mnie patrzeć – rzucił mu pełen serdeczności, ale w dalszym ciągu wstydu uśmiech. Może gdyby był do końca przytomny czułby to samo co chłopak? Zasadniczo, wiedział jakie to uczucie. Widział reakcje matki, na samo wspomnienie o Wilkołakach. Doskonale rozumiał. Ich oboje.. - Zaraz wra… - przerwał mu krzyk jakieś osoby, wzywającej pomocy. – Zaraz wracam! – rzucił do niego, po czym pobiegł w stronę drzwi, bo tam znajdowało się źródło hałasu. Ktoś wzywał pomocy! Kolejne Wilkołaki?! A może coś innego! Co by to nie było, na pewno tym razem nie pęknie i uda mu się zwalczyć zagrożenie! Może nawet ta Ślizgonka popatrzy na niego, bardziej przychylnie? Kto wie? - Co się stało? – zapytał, łapiąc oddech. Sam bieg nie był męczący, choć bieg z przeszkodami… Tak, Thomas nienawidził czegoś takiego. A tu przeszkód była masa, w postaci ciągle chodzących w te i we w te uczniów, łóżek, Skrzatów.. Mimo to jego czas nie był najgorszy.
Co ja tu cholera jasna robię? Tanner wyglądał dość komicznie. Nie było to co prawda jego winą, że nie wiedział jak ma się ubrać. Niby skąd miał to wiedzieć, skoro pierwszy raz szedł na jakiś bal przebierańców? Co prawda, nie z jakąś szczególną radością, ale to już jakiś pierwszy krok do zmiany swojego charakteru, prawda? Angven chyba dobrze na niego działała. Po jakimś czasie zmagania się ze swoim wyglądem, doszedł do wniosku, że najlepiej będzie założyć na siebie byle co. I właśnie tak oto powstała jego dzisiejsza kreacja. Miał nadzieję, że jego partnerka - ciekawe kto nią jest? - nie przestraszy się i nie ucieknie z krzykiem. Jako znak rozpoznawczy założył na szyję naszyjnik z wielkim śledziem.Na szczęście nie był żywy. Gdyby tak było, jego partnerka z pewnością szybko by uciekła. Rozglądał się za nią po Wielkiej Sali, błądząc oczami po tłumie dziewczyn, bezskutecznie czekających na swoich partnerów. Najwidoczniej się spóźniali?
Po jakimś czasie bezcelowego stania przed Wielką Salą, z ulgą poszedł do swojego dormitorium.
/zt
Ostatnio zmieniony przez Tanner Chapman dnia Sob Paź 26 2013, 07:37, w całości zmieniany 1 raz
Brown zamknął ramieniem drzwi szafy i założył okulary przeciwsłoneczne na nos. Tak, ludzie mogli pomyśleć, że wygląda komicznie (KLIK), szczególnie przez kapcie w kształcie sardynek, które założył na nogi. Okej, okej, efekt końcowy jest mniej więcej taki, jaki sobie wymarzył, toteż włożył różdżkę do wewnętrznej kieszeni kamizelki i zszedł schodami, wychodząc z wieży, w której znajdował się jego gabinet. Pochodnie na ścianach zapalały się i gasły same, kiedy przechodził obok, kierując się do Wielkiej Sali. Prawdę powiedziawszy, wkrótce dołączył do tłumu, zmierzającego w tym samym kierunku; po kilku był przy samych drzwiach sali. Wkroczył do środka, uśmiechając się, słysząc kuszące głosy syren. Nie, nie działa, chyba, że jest pośród nich jakiś przystojny syren, pomyślał i chwycił kieliszek z szampanem z pierwszego z brzegu stolika. Dyrektor chciał się dzisiaj zabawić w swatkę, a Brown, chcąc się trochę rozerwać, wziął udział w losowaniu partnerów. W sumie nie sądził, że los przyprowadzi do niego dorodnego i przystojnego chłopaka, ale liczył chociaż na miłe towarzystwo. Raz po raz uśmiechał się do swoich uczniów, próbując odgadnąć, który z nich może być homo - ba, nawet jakiś uroczy bi byłby w stanie uszczęśliwić go w tej chwili. Los się raczej nie uśmiechnie, on sobie usiądzie w kącie i zapozna się bliżej z winem jabłkowym.
Po ostatnich przejściach jakie zostały zafundowane Mini aż jestem pod wrażeniem, że w ogóle postanowiła pójść na ten bal, aczkolwiek z całą pewnością trzymała się lepiej niż ja teraz z moimi trzęsącymi łapkami i w ogóle. Jednakże planowała się bardzo dobrze bawić i wszelakie kace nie były jej straszne. Poza tym ona taka wytrenowana w podbojach imprez to da sobie świetnie radę. Jako, że znakiem rozpoznawczym miała być fantastyczna drewniana noga to stwierdziła, że przebierze się za piratkę, tak żeby tematycznie było. Co prawda nogi żadnej takiej nie miała, ale miała ogromną nadzieję, że Casper nie zorientuje się, że w stołku brakuje jednej nóżki. Siadania na nim obecnie nie polecam. Strój ogarnęła sobie taki, tak więc cycki pięknie umieściła w fajowym gorsecie, tak że teraz znajdowały się niemalże pod brodą. Nawet udało jej się ogarnąć skądś imitację takich o rewolwerów, z tym że nie chodziła z nimi w rączkach jak pani na obrazku, a wsadziła je sobie w pas który miała nałożony na biodra, z takimi ekstra przydatnymi wypustkami właśnie na takie wspaniałości. Kapeluszy miała w swojej szafie sporą kolekcję, więc doczepiła do jednego z nich tylko kilka gęsich piór, taka ta mała Villiersówna była pomysłowa! Z obcasów postanowiła zrezygnować, bo nie daj Boże jak się okaże że jej partner to konkretna klapa (pozdrawiam) to przynajmniej będzie jej się lepiej uciekało. Oczywiście w bieganiu na obcasach też miała skilla, ale to przecież nie to samo. Na balu pojawiła się wyjątkowo wcześnie. Zazwyczaj na takie okazje potrafiła przyjść z kilkugodzinnym opóźnieniem i głową pełną nie pomysłów, a procentów. Najbardziej to zajarała się tymi wszystkimi gadającymi papugami i syrenkami, do których postanowiła od razu podejść. Cóż, wypadałoby się najpierw rozejrzeć za potencjalnym partnerem, ale ten nie zając to przecież nie ucieknie nie? Potem jeszcze postanowiła sobie zrobić jakąś fajną fotkę, z nadzieją że kolejka do konika morskiego w cylindrze nie będzie na tyle długa żeby nie mogła do niego podejść. W każdym razie podeszła sobie do tych fajnych syrenek, bo może uda jej się dostać jakiś fajny prezencik. Zatkała jednak uszka, bo głupio tak jakby ją zahipnotyzowały tym śpiewem czy coś i wywinęły jakiś głupi żarcik. Okazało się to być zgubne, bo zaraz jakaś chwyciła ją za nóżkę i próbowała zaciągnąć do wody. Tyle przegrać.
(wylosowałam 2, więc teraz pora na mojego zajebistego partnera żeby mnie wyrwał ze szponów syrenki! xd)
Staranne swe przygotowania do balu Dex rozpoczął mniej więcej dwie godziny wcześniej, bo późno wstał, bo zajęty był paroma rozmowami, bo chciało mu się pić i bo musiał skołować alkohol. Szykowanie się zajęło mu aż jakieś sto dwadzieścia minut, gdyż przez ten czas musiał opróżnić z jednym ze swych kumpli butelkę alkoholu. Nie wypada przychodzić na bal zupełnie trzeźwym, przecież tam podają trunki, które, delikatnie mówiąc, ssą. Na szczęście nie wypił całej whiskey, więc jakąś jej jedną trzecią zabrał jako swój niezbędny asortyment do stroju. Prawdziwy pirat powinien mieć ze sobą przecież procenty. Drugim, najważniejszym elementem, który miał ze sobą, był metalowy hak na rękę, dokładnie taki jaki miał zły bohater Piotrusia Pana. Do czarnych spodni, założył niedbale zawiązaną (tak, bo to taka lniana była) brązową koszulę, a na to zarzucił czarną kamizelkę ze złotymi zdobieniami, odpowiednio już zszarpaną, tak, że obdartym stylem dobrze pasowała do pirackiego klimatu. Jednak opłaca się po pijaku łazić po jakichś krzakach. Jako dodatek wziął też trochę drewnianych koralików, a na szyi zawiesił sobie duży naszyjnik z fioletowych muszelek. Chociaż tego ostatniego nie zamierzał zatrzymać na stałe. Tak też fenomenalnie wystrojony Vanberg udał się w stronę wielkiej sali. Już w połowie drogi odkrył, jak bardzo nieporęczny jest metalowy hak na dłoni, który uniemożliwia mu chociażby szybkie odkręcenie płaskiej butelki, schowanej we wewnętrznej kieszeni marynarki. Oczywiście nie było to na tyle wielkie utrudnienie, by całkiem rezygnować z popijania, bez przesady. Pod Wielką Salę dotarł chyba w sam raz. W sam raz bo wszędzie kręciło się pełno ludzi, a Juno jeszcze nie było widać. Swoją drogą, po ostatnich przygodach z losowaniem, gdzie ostatecznie bal spędził z Merlem, bo jego laska zapadła się pod ziemię, ani nie chciało mu się ponownie próbować szczęścia z nieznajomymi. No, przynajmniej w kwestii losowania balowych partnerów. Ostatecznie spragniony chłopak usiadł sobie na schodach, by w tym oczekiwaniu na niewiastę, zająć się super dyskretnym popijaniem ognistej.
Dlaczego zaprosił Lailę? Nie miał jakichś szczególnych zamiarów wobec niej ani pomysłu żeby iść z kim innym. W sumie był niemalże pewien, że mu nie odmówi. On i jego pyszałkowatość, która gdzieś tam w nim siedziała i dawała znać o sobie od czasu do czasu. Nie tryskała jak szampan po wstrząśnięciu butelki, tylko kipiała jak wrzące mleko. Powoli i mozolnie sączyła się z niego, nie odpychając innych swoim ogromem, tylko przyciągając swoim wyważeniem. W ogóle dlaczego on poszedł na ten bal? To jest dobre pytanie, które ciśnie się na usta, gdy widzi się go kroczącego w jakimś żenującym stroju, a tłum rozstępuje mu się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Lubią go, imponuje im, drażni i wkurwia też. Podszeptują zawsze za plecami, pochlebstwa tudzież obelgi. Sączą jad, ociekający kłamstwami. Prawią komplementy, zabawiają, szczerzą ząbki, plują pod nogi gdy nikt nie widzi. Cóż więc on tu robi? Wychodzi do ludzi aby się poprzyglądać, poobserwować, wydrwić.. Choć czasem robi to też z czystej nieprzymuszonej sympatii do danego osobnika tej samej płci, czy tak przeciwnej. Wydaje się miły, on jest miły. Nie udaje, nie pozerzy, jest sobą. Nie spodobasz się, nie skomentuje, zapomni, odejdzie, delikatnie dobitnie wyszydzi, nigdy nie obrzuci obelgą. Popijając coś na charakter ponczu lub podobnych siusków, Theodore przygladał się ogółowi z miną względnie obojętną. Wypatrywał Laili, mimo wszystko lubił tego małolata. Była szczera i prawdziwa. Nie udawała, przynajmniej nie zdążył tego zaobserwować. Cóż on tam jednak wiedział. Tak rzadko ją widywał, nie miał z nią do czynienia gdy była wśród swoich. Przeważnie na jego terenie, wśód maszynek i szkiców przeróżnych dziar.
Ganoy po rozmowie z Elliottem szybko zaczął przygotowywać strój. Starał się, aby każdy element oraz szczegół był perfekcyjnie zrobiony. Chciał się pokazać z jak najlepszej strony i udowodnić, że zasługuje na jakieś wyróżnienie. Zrobienie całego stroju zajęło mu około trzech godzin. Ganoy był kreatywnym projektantem. Strój rzeczywiście komponował się nieźle. Na nogach miał założone długie, skórzane buty, które zakrywały nawet kolana. Miał na sobie białe, w ciemne paski spodnie, które był przypięte czarnym paskiem. Na tułowiu nosił skórzaną kamizelkę, a pod nią białą w czarne paseczki koszulę. Ma głowie miał jeszcze skórzany, podłużny kapelusz. Wszystkie rzeczy skórzane były w kolorze brązu. Chłopak zdecydował się na wypchaną papugę, którą umiejscowił na ramieniu. Ganoy wkroczył do Wielkiej Sali, by znaleźć swoją drugą połówkę, z którą był umówiony w ciemno. Na sali panował półmrok, który nie sprzyjał poszukiwaniom. Chłopak usiadł przy stole, gdzie był jakiś zielony trunek. Mógł być to alkohol lub jakiś eliksir. Nie zważając na ryzyko, nalał sobie szklankę i szukał kobiety dalej.
A czemu Lai się zgodziła? Wszak miała chłopaka. A sytuacja z Theo była jaka była. Uwielbiała go za styl bycia. Za to, że jest taki otwarty, zdecydowany i wie co chce ze sobą zrobić. Tak. Zdecydowanie oto chodziło. Charlesa tu nie było i to wcale nie równało się z tym, że poleciała w ramiona innego. Po prostu otrzymując to zaproszenie miała wrażenie, że jeśli ma okazje tam iść to rzeczywiście powinna. Zważywszy na to, że ostatni bal nie był za bardzo udany ze względu na całe ewakuowania i tak dalej. Tym razem Lai była nieco praktyczniejsza. Wybrała strój jakiejś nimfy wodnej, lecz sukienka była delikatnie za kolano. W sam raz, aby w razie czego wygodnie było biec, uciekać. Oczywiście tym razem wszystko przeszłoby sprawniej! Lai jeszcze osiem razy sprawdziła czy wianek z kwiatków trzyma się na głowie pełnej blond włosów, które dziś ułożone były idealnie (jak na avku obok, awww). I oto stawiła się przy drzwiach zastanawiając się czy rzeczywiście za chwilę nie zostanie za wszystko zbluzgana. Charles przecież szukał ojca, prawda? Lai pewnie by wyszła z zamku, gdyby dowiedziała, że się czeka tam na nią z informacjami... Nie chciała zrobić nic złego. Po prostu dziś... Tak jakby chciała odrobinę wyluzować. Odrobinę. Oby nie było tu tej głupiej Kanady, z której większość ludzi ma mózg wielkości orzeszka laskowego... Ciekawe co tam się mieści? Technika grania w quidditcha i nic więcej. W sumie to współczuła... Otwarcie. Życie cudzym życiem i kaflem, musiało uwierać i nudzić. Wreszcie zobaczyła Theo. Podbiegła do niego tak szybko na ile pozwoliły jej koturny i zarzuciła mu z miejsca ręce na szyję jednocześnie zaznaczając swoją obecność. - NO HEJ. - Oczywiście przywitanko też musiało być. - Prowadź gdziekolwiek. Możemy iść zrobić sobie zdjęcia, a potem do zoo, albo coś. No chodź, chodź chodź. - Zaczęła go zachęcać uśmiechając się wesoło.
Bonnie wkroczyła do Wielkiej Sali wolny krokiem. Nie spieszyło się jej zbytnio. Wolała poprzyglądać się wpierw atrakcjom dzisijeszego balu. Wszak po to tu przybyła, by się bawić. Puchonka musiała zapomnieć o tym co działo się w ostatnich miesiącach. Śmierć jej babci, odnalezienie jakieś niesamowicie magicznej księgi i jeszcze te plany... ale nie, na to jeszcze za wcześnie. Dziewczyna nie znała się za bardzo na przebierankach, kostiumikach i tego typu sprawach, więc włożyła poprostu coś w kolorach morza, no i oczywiście słodką, małą wypchaną papużkę na ramieniu, po której miał ją rozpozanć jej losowany partner na balu. W końcu wśród tłumów uczniaków, dostrzegła swojego losowanego partnera, piracika. Podeszła do niego wolnym krokiem i przywitała się. "Ciekawe czy nasz korsarzyna znajdzie odnajdzie swoją syrenkę?" - Witaj, jestem Bonnie.
Pandora jak nikt inny uwielbiała bale. Był to chyba jeden z niewielu elementów życia arystokracji, który tak naprawdę podchodził jej do gustu. Chodzenie na jakieś sztywne obiadki, poznawanie kolejnych kandydatów na narzeczonego, nie, to wszystko było jedną wielką mordęgą - bale jednak, one zdawały się być przerwą od tego całego beznadziejnego stylu życia, nawet jeśli przepełnione były drogimi dekoracjami, jeszcze droższymi daniami, oraz najdroższymi z tego wszystkiego dziwkami, przebranymi za obrzydliwie bogate panny. (Lalka się kłania) Mimo, że dziewczyna z reguły preferowała bardziej "żywą" muzykę, to melodia poloneza czy mazura - bowiem Panda była skrycie wielką fanką polskich tańców, mimo że nie chciała się do tego przyznać - wywoływała w niej wielką, niebywale ciężką do ukrycia radość. Usłyszawszy jedną z nich po raz pierwszy, momentalnie kazała rodzicom nauczyć ją wszystkich figur oraz możliwych do wykorzystania z danymi dźwiękami układów. A potem ćwiczyła je sobie w tajemnicy, zamykając się w pokoju. Dobrze, że trzyma to w sekrecie, bo przecież takie zamiłowanie do czegoś, co ma silny związek z arystokracją mogłoby z deka popsuć jej buntowniczą opinię, a wszyscy wiemy że Pandora Ariadna Belrain niczego nie ceni tak bardzo, jak właśnie swojej opinii. Oczywiście ten bal nie miał nic wspólnego z tymi, które ona miała szansę przeżyć. A wspaniałych dźwięków mazura lub poloneza nikt nie miał zamiaru tu wpuszczać. Tak czy inaczej, usłyszawszy o nadchodzącym wydarzeniu, dziewczyna momentalnie rzuciła wszystkie swoje plany i zaczęła sumiennie szykować się do imprezy, która miała jakąś tam okazję, ale ona jej oczywiście nie wyłapała z plotek przepełnionych niesłychanym hype'm. Słyszała jednak, że ogólny klimat ma być utrzymany w realiach pirackich, z tymi wszystkimi syrenami, morzem, skarbami i tak dalej. Nie można powiedzieć, żeby pasowało jej to jakoś nadzwyczajnie, ale cóż. Jak się bawić, to z kimś, a gdyby Pandzia miała się tu buntować przeciwko nałożonemu dresscode'owi, przyszłoby jej bawić się zupełnie samej. Przez chwilę była nawet taka możliwość, bo dostała setki zaproszeń od jakichś tępych adoratorów, nie mających w sobie zupełnie nic ciekawego, a wszyscy interesujący faceci (i dziewczyny!) byli już pozajmowani. Nie chciała zapraszać Sereny, uważając, że może to być jeszcze ciut za wcześnie, a nie chciała przecież dostać kosza od osoby jej pokroju. W sumie dostać kosza od kogokolwiek to już wystarczająca obraza majestatu, ale to jedynie szczegół. Brytyjka postanowiła więc zgłosić się do losowania. Może akurat trafi na kogoś, kogo nie znała wcześniej, a ów ktoś okaże się w miarę interesujący? Byleby tylko nie dostała żadnego Puchona! Przegrzebywanie swojej ogromnej szafy zajęło jej dobrych kilkanaście godzin, a i tak jedynym pasującym do klimatu elementem była bufiasta koszula, której pochodzenie było dla panny Belrain kompletnie nieznane. Przymierzyła ją, a skoro okazała się być w idealnym rozmiarze, to nie dało się dojrzeć jakiegokolwiek powodu do niezałożenia jej. Niestety, w poszukiwaniu całej reszty musiała przeszukać Hogsmeade. Kiedy już wydała całkiem sporą sumę galeonów na poszczególne elementy, przyszedł czas na przymierzanie wszystkiego razem. Dziwnie się czuła w gorsecie, który niemiłosiernie ją cisnął, ale uznała, że gra jest warta świeczki, skoro jej biust zostawał dzięki temu konkretnie uwydatniony. Cała reszta wydawała się być w porządku, nic więc dziwnego, że stojąc w pełnym rynsztunku przed lustrem, dziewiętnastolatka uśmiechnęła się tryumfalnie i zaczęła robić przeróżne miny, aby ocenić, w której będzie jej najlepiej. Oprócz tego musiała także sprawdzić, jaką sprawić sobie fryzurę i tak, po próbach z warkoczami, kokami, kucykami, postanowiła zostawić je rozpuszczone, zakładając na nie jedynie kilka koralików. Potem makijaż, a potem... czekanie na bal. Ariadna była tak niecierpliwa, że wszystko przygotowała sobie na dwa dni przed właściwą datą, dlatego też skazała się na niemiłosierne czekanie. Żeby przyspieszyć sobie upływ czasu, zaczęła nawet chodzić na jakieś pojedyncze lekcje, zaskakując tym profesorów i otrzymując beznadziejnie głupie pochwały. Myśleli, że zaczęła się poprawiać, dobre sobie! Rozbawiło to Ślizgonkę na tyle, że w dniu balu prawie o nim zapomniała. Gdyby ktokolwiek miał obserwować ją podczas szykowania się na jakieś czterdzieści minut przed początkiem imprezy, to bezsprzecznie stwierdziłby, że poznała jakieś dziwne czary, dzięki którym poruszała się z miliard razy szybciej niż normalny człowiek. Najdziwniejsze było oczywiście to, że biegając z pełną prędkością w jedną i drugą stronę nie kapnęła z niej nawet kropelka potu. Można rzec, że była przyzwyczajona do takich okoliczności, ale jest to zupełną nieprawdą. Po prostu, jakoś tak wyszło. Mając już wychodzić z domu, przypomniała sobie o przysłanym jej znaku rozpoznawczym, dzięki któremu powinna znaleźć swoją osobę towarzyszącą. Przyczepiła więc płetwiastą nogę wodnika kappa do swojego skórzanego pasa i dziarskim krokiem skierowała się do zamku. Po drodze widziała wiele osób zmierzających w tę samą stronę, ale niewiele z nich zwracało na nią uwagę. Oczywiście zdenerwowała się tym faktem, więc poprawiwszy kapelusz, pogładziwszy wystające z niego pióro, wyprostowała się jeszcze bardziej i przyspieszyła kroku, przepychając losowych przechodniów na bok, aby każdy wiedział, że to ona jest tu najważniejsza i to na nią trzeba patrzeć. Noga wodnika dyndała jej przy tym komicznie, bowiem kołysanie się bioder dziewczyny wprawiało ją w szybki ruch, ale ludzie, których nasza bohaterka rozpychała nie mieli chyba zamiaru się z tego śmiać. Wchodząc do Wielkiej Sali, Pandora spodziewała się o wiele bardziej skromnych dekoracji. Nic więc dziwnego, że usta otworzyły jej się mimowolnie, a oczy powiększyły z mieszanki zdziwienia z zachwytem, kiedy to machinalnie idąc przed siebie zjadała wzrokiem wszystko, co tylko napotkała. Jej błękitne patrzałki najdłużej spoczęły na syrenach, które od razu chciała odwiedzić, ale bujająca się przy jej boku płetwiasta noga przypomniała o tym, że trzeba znaleźć swojego partnera. Cóż, gdzie więc jest pechowiec, który będzie musiał dzisiejszej nocy znosić to, że jego partnerka będzie się bardziej kleiła do syren, niż do niego samego?
Percival czuł się królem życia. Oto szedł ze swoją ukochaną kobietą na bal i był święcie przekonany, że żadna dziewczyna nie będzie wyglądała piękniej niż ona. A nawet gdyby wyglądała, Percy i tak by tego nie zauważył, zapatrzony w Zoe, która chyba przestała mieć mu za złe jego wyznanie i zdawała się całkiem zadowolona. Tak jak mówił, zdecydował się przebrać za trytona- skoro Zoe chciała być czymś, co najprawdopodobniej było syreną, Percy zamieni się w męski odpowiednik takowej. Jakoś nie miał ochoty przebierać się za rybkę albo kraba, jego męska godność na to nie pozwalała. Poza tym, jeśli Zoe naprawdę ma zamiar paradować z dwiema muszelkami zamiast stanika, to on nie będzie gorszy i zaprezentuje światu swoją super męską klatę, na której wymaluje sobie jakieś tymczasowe tatuaże. Jak pomyślał, tak zrobił, nawet wprzągł do pracy swojego nieznośnego brata- niech chociaż raz jego artystyczna smykałka się do czegoś przyda. Wodorosty wyszły naprawdę świetnie, Percy nie omieszkał tego powiedzieć Arthurowi, więc atmosfera w mieszkaniu była całkiem niezła. Prostym zaklęciem przedłużył sobie włosy, które długimi, ciemnymi splotami opadały mu na pierś, jakoś skombinował coś, co przypominało bardziej trójząb niż widły (tryton z widłami, to byłaby porażka!). Najtrudniej było z ogonem. Po długich walkach z różdżką, udało mu się zaczarować swoje spodnie tak, że przypominały fakturą rybią łuskę, a na stopy rzucił jakieś zaklęcie, które sprawiało, że powietrze wokół nich falowało dziwnie, tak że nie można było dostrzec, czy to stopy, czy może jednak płetwy. Teraz rozglądał się po sali, czekając na swoją słodką syrenkę i mając przeczucie, że to będzie udany wieczór. Bardzo udany.
Zapewne nie będzie żadną niespodzianką to, że Kanadyjka nie była w zbyt balowym nastroju. Zasadniczo nie była w nastroju do czegokolwiek, a wszelkie zbliżające się wielkimi krokami wydarzenia umknęły jej najzwyczajniej na świecie w obliczu jej prywatnej tragedii, jednak na kilka dni przed uroczystym wieczorem nie dało się już dłużej ignorować tego faktu, ponieważ cały zamek ogarnął szał przygotowań. Wielka Sala została zamknięta, uczniowie biegali po sklepach w poszukiwaniu odpowiednich strojów, wciąż trwały wielkie podchody kto kogo zaprasza i chyba tylko Richelieu nie potrafiła odnaleźć się w tym wszystkim. Bo po co, skoro i tak nie ma z kim iść? Oczywiście pomysł dogadania się z Riverem całkowitego lub chociażby częściowego, żeby jeśli nie da się inaczej, poszli na bal jak zwykli znajomi w imię starych dobrych czasów, przebiegał przez jej myśli jakieś milion razy na minutę, ale najpóźniej w momencie, w którym trzymała już dłoń na klamce drzwi wyjściowych ze swojego mieszkania, odzywały się znowu jej wszystkie wątpliwości i duma, która nie pozwalała na jakiekolwiek przeprosiny. Przecież nie miała za co przepraszać, a i Quayle gdyby chciał, wykorzystałby jakąś okazję, by z nią porozmawiać. Nie zrobił tego jednak, zachowując się przy obu ich ostatnich spotkaniach jakby nic się nie stało i utwierdzając ją tym samym w przekonaniu, że to definitywny koniec. Nie wyglądał on ani trochę tak, jak powinien według Madison, ale po tych wszystkich nierozważnych słowach, jakie wypowiedziała, nie pozostawało jej nic innego, jak pogodzić się z takim stanem rzeczy i również zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Nie pamiętała nawet momentu, w którym zgłosiła się do losowania partnera na bal, jednak to nie miało teraz żadnego znaczenia. W przeciwieństwie do balu na zakończenie roku szkolnego, tym razem przygotowania rozpoczęła dużo wcześniej, gdy tylko urocza papuga przyniosła jej znak, po którym miała rozpoznać swojego partnera. Z początku miała zamiar założyć długą suknię, jednak otrzymany czepek na głowę w kształcie muszli nijak nie pasowałby do tego stroju. Chociaż czy tak dziwne nakrycie głowy pasowałby do czegokolwiek? Niemniej jednak zmieniła koncepcję i postanowiła wyglądać jak syrena, wychodząc z założenia, że pewnie i tak większość dziewczyn ubierze się w pirackie stroje, więc będzie się ładnie wyróżniać. Nie chciała wyglądać po prostu dobrze, musiała wyglądać olśniewająco. Chodzi przecież o pokazanie całemu światu, że znosi wszystko z kompletnym spokojem i nic jej nie rusza, nawet kolejne bzdurne plotki w Obserwatorze. Wyciągnęła z kufra gorsetową suknię w morskim kolorze i zaklęciami przerobiła ją tak, że materiał stał się lejący i mienił się niczym piaszczyste dno morza w słoneczny dzień. Jeśli chodzi o ubranie, to był szczyt jej możliwości, bo przecież nie dorobi sobie syreniego ogona, żeby potem czołgać się po podłodze Wielkiej Sali, jakkolwiek zabawnie by to nie wyglądało. Ale przecież miała jeszcze asa w rękawie w postaci cudownej genetyki, którą teraz postanowiła trochę wykorzystać. Wydłużyła sobie i rozjaśniła trochę włosy, które teraz były prawie że srebrzyste, lekko pofalowane jak od wody morskiej, ale jednocześnie porażająco gładkie (bo halo, syrenom na pewno nie niszczą się włosy od soli) i opadały swobodnie, sięgając dołu pleców dziewczyny. Następnie wysiliła się trochę i zmieniła wygląd swojej skóry, na której teraz nie pozostały żadne ślady po lecie, jak opalenizna czy piegi od słońca, a stała się jasna i promieniejąca dziwnym blaskiem, w dodatku na ciele dziewczyny pojawił się wijący lekko wzór wyglądający jak z syreniego ogona, tak więc urocze perłowo-tęczowe łuski, przyjemniejsze w dotyku niż naturalne, przebiegały przez jej lewą rękę aż do palców dłoni, przez łopatki, prawy obojczyk i niknęły pod materiałem sukienki. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie owy nieszczęsny czepek, który tak bardzo psuł jej całą wizję outfitu, że jego również potraktowała super zaklęciem, ale o tym chwilę później. Gdy weszła do Wielkiej Sali, siląc się na lekki uśmiech, nie potrafiła się nią zachwycić, tak jak poprzednio, gdy podziwiała wenecki wystrój, a raczej przebiegła po niej niecierpliwym spojrzeniem, w poszukiwaniu kogoś o równie uroczym atrybucie jak ten, który teraz dzierżyła w dłoni. I znalazła. Ruszyła w miejsce, gdzie stał pirat z muszlą, dopiero gdy się odwrócił, uświadamiając sobie, kto to jest. Ale nie zwolniła wcale kroku, nie mogła, nie dzisiaj, kiedy miała się zachowywać swobodnie. - Byłam pewna, że to jakiś żart, kiedy przeczytałam „jesteście sobie przeznaczeni” w liście przyniesionym razem z tą muszlą, ale nie sądziłam, że aż tak złośliwy. Mój uroczy partnerze, chyba jesteśmy na siebie skazani. – rzuciła na powitanie, pokazując cudny czepek, po czym uderzając w niego lekko różdżką, by tak jak wcześniej to sobie zaplanowała, zmienił się w wyglądającą jak płaska muszla spinkę, którą wpięła sobie włosy, czekając na reakcję Rivera. Tyle, jeśli chodzi o olśniewanie wszystkich.
sorka, że taki elaborat, ale nie miałam żadnej satysfakcjonującej fociaszki, więc musiałam opisać wygląd xd
Ganoy szukał swojej nieznajomej partnerki. Nie wiedział, kogo wybrali dla niego pracownicy szkoły. Miał nadzieje, że się nie pomylili się i nie umówili go z jakimś facetem. Tego chłopak nie chciał najbardziej. Wśród licznego tłumu dzielnie szukał swojej partnerki. Niestety, po paru minutach znudziło mu się szukanie. Przygnębiony pirat usiadł przy stole i zaczął jeść różnego typu potrawy. Było ich na prawdę wiele, że nie dałby rady spróbować wszystkich. Przypadkowo popatrzył na wejście do Wielkiej Sali. Wtedy ujrzał dziewczynę, która także miała przyczepioną papugę do ramienia. Jego nastrój oraz humor od razu się poprawił. Partnerka już podążała w jego kierunku. Wstał szybko z ławki, otarł usta z okruchów ciasta i udał się na spotkanie. - Witaj! Miło cię poznać Bonnie. Ja nazywam się Ganoy, Ganoy Nelson. Widzę, że razem nas przydzielili. Ty jesteś z Hufflepuff? Kojarzę się właśnie z Domitorum. - powiedział i uśmiechnął się do dziewczyny. Partnerka była ubrana w błękitną sukienkę. Jej karnacja była trochę ciemniejsza niż chłopaka, ale to w niczym nie przeszkadzało. Przede wszystkim liczyła się dobra zabawa.
Oh, Binnie. Naprawdę świetnie razem wyglądali. Liam był z siebie dumny że wybrał właśnie Venturę jako partnerkę na bal. Gdy weszli do sali, zabawa już powoli się rozkręcała. Hawajczyk był bardzo dumny z swojego stroju, a co. Trochę pychy nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Swoją drogą dziewczyna też wyglądała zjawiskowo. Liam nie traktował jej raczej jak obiektu pożądania, mimo to jego uwadze nie uszedł fakt że jej piersi są dużo bardziej wyeksponowane niż zwykle. To tylko facet, co poradzisz. Dał Binnie pełną swobodę jeśli chodzi o to co mieli dziś robić. Sam nie mógłby sie chyba zdecydować. Gdy pociągnęła go za sobą, Kain zaklął po raz setny. Kohoku nie sądził że papuga może znać tyle przekleństw! Ale idealnie współgrał z jego wyglądem pirata- barbarzyńcy. Agr! Prawdziwy statek! Nasz Hawajczyk czuł się jak Piotruś Pan który napadł na statek Kapitana Haka. No naprawdę. Nawet nie wiedział kiedy znaleźli się razem w tej kajucie pełnej eliksirów. Lubił eliksiry. Na pewno bardziej niż OPCM! No ale nie ważne. Popatrzył na Binnie nie mogąc powstrzymać uśmiechem.: -Jesteśmy piratami- puścił jej oczko, i wziął eliksir. Dopiero potem przeczytał że to Veritaserum. Uhuhu ale mu się trafiło. Gdy jego blond towarzyszka wzięła swój eliksir i schowała między cycki. Spojrzał na nią swoimi umalowanymi oczyma: -Chodźmy stąd, wtedy na pewno nikt się nie zorientuje- pociągnął ja za sobą w stronę drzwi.
Najlepszy bal podczas całego roku miał się odbyć właśnie dziś. Uczniowie już od kilku dni o tym mówili, więc nie sposób było przegapić to wydarzenie. Na tę okazję Violet szukała wyjątkowego stroju, który wyróżniałby ją jakoś spośród innych, a to było trudnym wyzwaniem. Nie może przecież wtopić się w tłum, a tam będzie masa ludzi! Wahała się aż do ostatniej chwili, dlatego nie odpisała Klemensowi na list. Pewnie ich stroje kompletnie nie będą do siebie pasować, ale to chyba akurat nie jest taki wielki problem. Ważne, żeby w ogóle miała się w co ubrać, bo tragedią byłoby, gdyby musiała ubrać którąś z sukienek, w której już ją widziano. Wpierw chciała przywdziać strój piratki, ale później do głowy przyszło jej, że pewnie co druga osoba ubierze się właśnie tak. Następnie zaczęła rozmyślać nad syreną, ale i z tego pomysłu szybko zrezygnowała. Zresztą, na pewno brakowałoby jej tych lekko srebrzystych włosów i połyskującej skóry, więc nie wyglądałaby tak widowiskowo jak Madison! Strój rybaka również odpadł, ponieważ nie uśmiechało jej się tańczenie w podartych ciuchach, wyglądając jak przybłęda. Ostatecznie znalazła odpowiednią sukienkę i to ją postanowiła wykorzystać. Podkręciła zatem delikatnie włosy zaklęciem, powodując, że zrobiły się z nich lekkie fale. Na siebie narzuciła sukienkę w niebiesko-białe paski, od pasa w dół rozkloszowaną. Włożyła jeszcze kołnierzyk, niebieski oczywiście z białymi elementami, do którego przypięła czerwoną kokardkę. Początkowo starannie upięte włosy rozpuściła, pozwalając niesfornym kosmykom opaść na ramiona. Niemal zapomniałaby o najważniejszym elemencie, czyli marynarskiej czapce z symbolem kotwicy! Całość nie wyglądała już tak zwyczajnie, jak na początku, a Violet przypominała prawdziwego marynarza. Stukot jej obcasów został zagłuszony zgiełkiem panującym w wielkiej sali i przed nią, tak więc nie mogła oznajmić swojego przyjścia już z daleka, a dopiero kiedy przecisnęła się przez tłum uczniów i wyłapała wzrokiem swojego partnera. Początkowo go nie poznała, ubranego inaczej niż na codzień i z zarostem na twarzy (bo oczywiście kojarzyła go jako tako z korytarzy), ale trzeba przyznać, że świetnie się prezentował. Wprawdzie nie znała Klemensa, ale zrobiła YOLO i zgodziła się pójść z nim na bal - zresztą byłaby bez serca, gdyby odmówiła tak miłemu młodzieńcowi. - A więc, panie korsarzu, czas rozpocząć bal - uśmiechnęła się uroczo zamiast przywitania. W ogóle cała urocza była w tym swoim marynarskim ubranku, które przy pirackim wdzianku Klemensa prezentowało się równie świetnie, co jego. I wcale nie wyglądali razem tak od czapy, pomyślała sobie Violet, ich stroje ładnie się komponowały mimo tego, że były całkiem inne. Zaraz też dostrzegła bukiecik czarnych orchidei, ale postanowiła udawać, że go nie zauważyła. W końcu o wiele lepiej zabrzmi, kiedy Klemens sam go jej wręczy, niż jeśli sama powie coś w stylu "to dla mnie? ojej, nie spodziewałam się, dziękuję!", takie z niej sprytne dziecię, hehs. Poza tym, zwyczaj może przeszedł do lamusa, ale jej się takie gesty podobają, bo lubi czuć się ważna, o.
Niewiele znajomości Lunarie rozpoczynało się od nieprzyjemnych sytuacji bądź negatywnych uczuć. No, może w kilku małych wyjątkach, jak przykładowo jej fantastyczna relacja z Dexterem Vanbergiem, którego, na szczęście, nie zauważyła jeszcze w Wielkiej Sali. To dobrze, bo zdenerwowałaby się, że również przyszedł w haku na dłoni (jakby to było jakieś szczególnie wyjątkowe dzisiejszego wieczoru, ale shh). Przysłuchiwała się Olivierowi, który opowiadał jej o swej sławie i uznaniu i sama pochwaliła mu się, że gazetka nieraz pisała o jej wyczynach z Lożą (właśnie, rozglądała się i rozglądała i nigdzie nie mignęła jej ani Charlotte ani Naleigh, a szkoda - nareszcie pasowałyby do siebie kolorem łebków i cała Loża byłaby blond!) albo o jej śmierci klinicznej w Nowej Zelandii i ratunku otrzymanym od miejscowego szamana. Postrzeganie świata faktycznie mocno się wypaczyło kilka chwil po wypiciu drinka. Piracka przepaska na oko zdecydowanie nie ułatwiała zadania i nieomal wpadła na jakiś stolik. Odciągnęła ją zatem z oka, mrużąc przez chwilę to jedno, to drugie oko, by przyzwyczaić się do różnobarwnych świateł. - CIEKAWOSTKA - zagrzmiała, gdy szli tak sobie wesoło przez salę. - Wiesz, dlaczego piraci nosili opaski? Przy abordażu schodzili później w głąb statku, zdejmowali opaskę i wszystko widzieli, bo oko było przyzwyczajone do widzenia w ciemności. To pozwalało im znacznie bardziej efektywnie kraść wszelkie skarby spod pokładu! LSD, skarbnica wiedzy! No, może nie do końca, bo też nie miała pojęcia czym są te zabawne skorupiaki, czy do jakiego tam rzędu zaliczały się te Langustki. - WSZYSTKIE - odparła, podskakując dwukrotnie i zaślepiając się z zafascynowaniem w stworzenia, które dzięki drinkowi Olivera i specyfikom zażytym wcześniej wydawały się wielkości koni. - Albo nie, nie zmieszczą się. Myślisz, że to zabronione, żeby je ujeżdżać? - Automat? - natychmiast zmieniła obiekt zainteresowania, podążając wzrokiem za Oliverem, który ochoczo opuścił ją na kilka chwil, by zaraz wrócić do niej z drugą najlepszą rzeczą w kosmosie. Miniaturowym kwintopedem. - Czytałam o nich jak byłam dzieciakiem - rozczuliła się, chwytając w chude łapy swojego nowego najlepszego przyjaciela, który zostanie przy niej po kres jej dni. - One są najsłodsze, żywią się ludzkim mięsem! - ekscytowała się, obserwując jak maleńki kwintoped atakuje zażarcie jej palce, próbując je oderwać, ale kończyło się to tylko przeprzyjemnym łaskotaniem. Nagrodziła bohaterskiego Olivera całusem w szyję, dzięki czemu zebrała nieco złotego brokatu na ustach. Kwintoped porzucił nadzieję na wyżerkę złożoną z jej dłoni, a pięć jego obrzydliwie słodkich, owłosionych nóg zaprowadziło go na ramię Lunarie i stał się najbrzydszą piracką papugą wszechczasów. Obróciła głową w stronę intrygujących dźwięków dochodzących z dziwacznego jeziorka powstałego w innej części Wielkiej Sali. Tym razem to ona ujęła rękę Olivera i pociągnęła go w stronę kolejnej atrakcji. - Myślisz, że jak syreny reagują na alkohol? Chcę jedną spić i zobaczyć, czy dalej będzie tak ładnie jęczeć - powiedziała, drapiąc się drugą ręką, czyli hakiem, po policzku. Kiedy znaleźli się przy jeziorku, naprawdę bardzo chciała wprowadzić swój plan w życie, ale stało się coś bardzo dziwnego i Lunarie chwilowo zakochała się w jednej ze śpiewających istot. - Jaka śliczna - westchnęła ze smutkiem, wpatrując się w nią jak zaczarowana. Ścisnęła mocniej rękę Olivera i na chwilę oderwała wzrok od syreny, patrząc na niego błyszczącymi oczętami. - Jak syreny się pieprzą? Trzeba dokonać niemożliwego i namówić jedną na trójkącik. Uścisk dłoni zelżał, kiedy Lunarie wlazła do jeziorka po kolana, mocząc swe śliczne buty z szerokimi cholewami i zaraz znalazła się na kamieniu obok swej wybranki. Chciała już proponować jej trójkącik, ale zapomniała o bożym świecie i ani się obejrzała, syrena odstawiła ją z powrotem na brzeg, dała jej całusa w policzek i odpłynęła z powrotem. Mieszanka tej obezwładniającej miłości, alkoholu i narkotyków niemal zwaliła Gryfonkę z nóg. - Myślę, że się zgodziła - uznała, przymykając powieki w uczuciu błogości i osuwając się w miękkie uniwersum kończące się niezbyt miękką podłogą.
5 - Słyszysz śpiew i podchodzisz do jeziorka. Jesteś tak zahipnotyzowany, że zapominasz nawet o miejscu, w którym się znajdujesz, a co dopiero o swoim partnerze na bal! Chcesz podejść bliżej i dotknąć złocistych syrenich włosów, poprosić o solowy koncert jednej z tych niebiańskich istot... i bam, zanim się zorientowałeś, już siedzisz na kamieniu obok jednej z syren, która po dłuższym namyśle, w akcie łaski, przestaje śpiewać, wywraca oczami i pomaga ci wrócić na brzeg, oddając balowemu partnerowi. Na pożegnanie jeszcze cmoka cię w policzek, a pod tobą uginają się nogi, jest ci tak dobrze! Jeśli twój partner cię nie złapie, osuniesz się na podłogę jak worek wypełniony mąką.
- Ari Levittouv? Co to za idiotyczne nazwisko? - zapytał zdegustowany, gdy jakieś dziewczę przypałętało się i oznajmiło, że to wielkie coś, co miał w łapach to nie był talerz, tylko muszla. To tłumaczyło dziwaczną fakturę tego głębokiego talerza, zastanawiał się nad tym więcej niż kilka chwil, więc przynajmniej wyniesie z tego balu tyle, co rozwiązanie tej zagadki. Ari Levittouv wydawała się sceptyczna i niekoniecznie zachwycona tym, że tu jest, co nie spodobało mu się jeszcze bardziej niż gdyby była słodką, rozentuzjazmowaną idiotką. W jaki sposób zniweczy teraz jej nadzieje na to, że będzie miała wspaniały bal ze wspaniałym partnerem, sprawi że się popłacze i spędzi najsmutniejszy wieczór swojego życia samotnie, w kącie, rozpamiętując wszystkie obelgi, którymi obrzuciłby ją na wstępie? - Jaki statek? - obruszył się, gdy zaczęto go ciągnąć jak jakiś wór ziemniaków w dożynki. - Może nie jesteś najbardziej spostrzegawczą osobą tutaj, ale chciałby zwrócić uwagę, że nie zauważyłem tu żadnego statku. Ale ciekawość wzięła górę. Był już przecież na niejednym balu w Hogwarcie, ale nigdy nie słyszał o statku znajdującym się w Wielkiej Sali. Mamrocząc jakieś nieprzyjemne rzeczy pod nosem pozwolił, by dociągnęła go na miejsce, po czym dopiero wówczas zamaszyście wyrwał dłoń i oburzył się, że pozwoliła sobie na naruszenie jego przestrzeni osobistej. Ostentacyjnie wytarł rękę w spodnie i pociągnął nosem, gdy weszli na pokład. Spróchniałe drewno pachniało intensywnie, skrzypiło pod jego stopami. Nie odzywał się wcale, ale otrzymał od swojej partnerki informację, że znaleźli się w kajucie pełnej eliksirów. Nie wiedział, czy również wpadła na ten pomysł, ale sam zwinął buteleczkę jakiegoś eliksiru w cienkiej fiolce. Czas na retrospekcję. Samael stracił wzrok i brata właśnie podczas tworzenia mikstur, bowiem fascynował się tym niezmiernie. Tragiczny wypadek nie pozbawił go jednak zainteresowania i niezwykłych zdolności w tej dziedzinie. Odkorkował fiolkę i powąchał ją, natychmiast rozpoznając, że udało mu się, jakimś cudem, trafić na zakurzoną (zapewne dlatego dalej tu stała, złoty kolor zniknął pod warstwą szarego kurzu) Felix Felicis. Nie myśląc wiele, wypił jej zawartość. I nagle Arianne miała zaszczyt być świadkiem czegoś, czego jeszcze nikt w Hogwarcie nie widział. Nigdy. Samael odwrócił się w jej stronę z szerokim uśmiechem. - Hej, Ari! - zawołał wesoło. - Zostało jeszcze z pół. Łyknij sobie i chodźmy dalej! Czuję, że to będzie najlepszy bal życia!
Quayle bardzo lubił wszelakie przebieranki, buszowanie w teatralnych garderobach, zbieranie nietypowych nakryć głowy, czy kolekcjonowanie śmiesznych atrybutów, jak chociażby jego dzisiejsza szabla, która idealnie posłużyła mu do wybijania rytmu o posadzkę. A jednak, nie bawił się z tymi strojami tak, by dodatkowo przerabiać je zaklęciami. Nie był aż takim pasjonatem ciuszków, nie zależało mu aż tak na wywieraniu wrażenia, raczej chodziło o zabawę z tym, czego nikt inny normalnie by nie ubrał. Widok Madison musiał wywrzeć na nim spore wrażenie. Wyglądało jakby dziewczyna bardzo długo starała się, by wyglądać naprawdę spektakularnie. Nie chodziło tylko o sukienkę, ale i chociażby jej włosy, nagle tak długie i znacznie jaśniejsze, czy niezwykły wzór przechodzący przez jej rękę i chowający aż pod ubraniem. Och, to też było piękne dzięki zupełnie magicznemu mienieniu się. Madison wyglądała naprawdę czarująco i w pewien sposób nieco nieziemsko. W pierwszej chwili jej nie rozpoznał, w kolejnej patrzył na nią jak cielę w malowane wrota. Później, już usłyszawszy jej słowa, na jego udręczoną głowę zwaliły się liczne wątpliwości. Najzwyklej w świecie poczuł się, jakby miał jej psuć wieczór, kiedy ona najwyraźniej chciała go spędzić dobrze się bawiąc. Później dotarło do niego, że jemu samemu przecież o to samo chodziło, a Mads na pewno wystroiła się tak, by nauczyciele, których najwyraźniej wolała od uczniów, zwracali na nią uwagę. - Ładnie wyglądasz - przez miliony myśli, które przebiegały przez jego głowę, łącznie z ostatnim zdjęciem w obserwatorze, słowa te zabrzmiały jak nudny, grzecznościowy zwrot. Jakby pytał jakąś nieznajomą czy na zewnątrz pada deszcz, albo jakby na pierwszej lekcji z samego rana, mówił do profesora niemrawe dzień dobry. A jednak, przecież naprawdę uważał, że wyglądała bardzo ładnie. Sam nie wiedział, czemu więc w jego ustach zabrzmiało to, tak sucho. - No tak, tu w zamku lubią robić wiele, bardzo zabawnych żartów - samo mu się wymknęło, to nieco zakamuflowane stwierdzenie, że jej romans który był na łamach gazety, też był bardzo zabawnym żartem, tym razem ze strony osoby piszącej artykuły. Kto wie, może to była ta sama złośliwa istota? Identyczny czepek, nie pozostawiał wątpliwości i oboje najwyraźniej mieli ten bal spędzić razem. Spoko, nie ma co robić dramatów, przecież nim byli parą wiele razy spędzali w swoim towarzystwie czas. I przecież było dobrze i przecież na pewno da się do tego wrócić. Jak tylko minie to zakłopotanie, przemieszane z rozczarowaniem, złością i niepewnością. - To chodźmy na ten statek, tam może jest coś ciekawego. No chyba, że chcesz iść do kogoś innego to spoko - do kogoś, może do nauczyciela? Spojrzał pierw na statek, a później obrócił się w stronę Mads, ponownie zastanawiając, jak to możliwe, że wygląda tak bardzo inaczej i jak tego wszystkiego dokonała. No, ale ostatecznie to nie była jego sprawa, więc skrzyżował buntowniczo ręce na klatce piersiowej, oczekując jakiejś decyzji ze strony blondynki. Bo jak chce iść z kimś innym sobie, to on jej zatrzymywać nie będzie, ot co!
- Tak, jestem z Hufflepuff'u. I ja ciebie też kojarzę - odpowiedziała z uśmiechem. Cieszyła się, że przydzielono jej kogoś z jej domu i jednocześnie kogoś tak bardzo... pomińmy to. Wieczór zapowiadał się niesamowicie. Bonnie rozejrzała się po sali. - To co... - zaczęła i wtedy zobaczyła w rogu Sali syrenie jeziorko - ... chodźmy przyjżeć się syrenom - odparła, chwyciła Ganoy'a za rękę i pociągnęła za sobą. Gdy para doszła już do jeziorka, Puchonka zastanowiła się przez chwilę i zagadnęła chłopaka: - Hej, co myślisz o tym, żebym wyzwała je na pojedynek? - zapytała, ale nim Ganoy zdążył odpowiedzieć Bonnie stała już na krawędzi jeziorka. - Hej, założę się, że umiem śpiewać wyżej od ciebie, syrenko - zwróciła się do pewnej rudowłosej przedstawicieli tegoż gatunku. Syrena wydała z siebie krótki dźwięk, który zapewne oznaczał w ich języku "tak", bo już chwilę potem jej głos rozbrzmiał w całej Wielkiej Sali. Ta jędza nie dała nawet Puchonce spróbować, a jej głos powalił dziewczynę na posadzkę i ogłuszył.
Blondynka nie przepadała za balami i ileż mogła to tłuc do głowy Sophie, ta chyba nigdy po prostu tego nie zrozumie, dlatego… Kiedy dziwnym trafem na bal zaprosił ją właśnie jej brat Philippe. Krukon, co już było przerażające – wiedziała, że dziewczyna maczała w tym palce. A kiedy dorwie ją tylko w swoje łapy to z pewnością ją rozszarpie. No, ale na balu oczywiście się zjawiła, nie ładnie byłoby wystawiać chłopaka, któremu mówiło się, że jak najbardziej mu potowarzyszy. Tylko właśnie, jej strój pozostawał totalną zagadką, zresztą też nie chciała się zbytnio stroić. A tak akurat się złożyło, że w swojej szafie miała tylko i wyłącznie jasno-różową sukienkę, do kolan. Na górze przypominała gorset, oczywiście bez ramiączek. Materiał nie był niczym zdobiony oprócz paska z małych diamencików. Oddzielał on obciskający materiał, od tiulu, który był bardzo rozkloszowany. Szyta była na styl princeski, więc blond główka musiała zostać też ozdobiona, poprzez tiarę. Loki luźno opadały na jej ramiona, czyniąc z niej słodką i uroczą dziewczynkę. Czasem ten wygląd się przydawał, zwłaszcza gdy miało się niecne zamiary. Dopiero gdy zauważyła Loraina oprzytomniała i wywróciła oczami. Nie szczególnie była uradowana z powodu swatania go z bratem przyjaciółki, ale inaczej nie umiała usprawiedliwić tego, że Sophie pewnie zmusiła go zaproszenia Tatki na bal. Wkroczyli więc do Sali, oczywiście była ciekawa bardzo czy Philippe w ogóle wiedział jak Tatka się nazywa, ale nie chciała mu komplikować życia. Pewnie i tak był zestresowany tym, że siostra wywarła na nim taką presje. A to było nawet zabawne. -Na rozluźnienie? A masz jakieś niecne plany wobec mnie? – Zmarszczyła brwi, oczywiście było to wypowiedziane z lekką nutą żartu i może nawet cynizmu, ale tego prawdopodobnie Beka nigdy się nie wyzbędzie. Ale dobrze, skoro mężczyzna proponuje picie, to tego się nie odmawia, zwłaszcza na takich przyjęciach. Choć oczywiście zaschło jej w gardle, i sama chciała iść się napić, jednak wolała nie utrudniać już i tak samej w sobie trudnej sytuacji.
Chłopak był dziwny, zdecydowanie jakiś niedostosowany. Nie ważne, ze był niewidomy, ona nie zamierzała tego brać pod uwagę. Powinien się cieszyć, że nie traktuje go jak jakiegoś kalekę. Ale nie... Jak każdy facet unosił się dumą wziętą nie wiadomo skąd. Ari nie zamierzała jednak wchodzić w te jego gierki, wiedziała, że to do niczego dobrego nie prowadzi, a chciała dobrze spędzić ten bal. Dobrze, znaczy bawiąc się, a nie kłócąc z jakimś przypadkowym koleżką. - Lepsze pewnie niż twoje. No nie pochwalisz się chłopaczku? - No na prawdę nie wiem jak można być tak gburowatym, by się nie przedstawić. Jak dla niej mógłby się nazywać nazywać Szybkonogi Gumochłon. Fajnie by jednak było, gdyby to wiedziała. Przynajmniej nie musiałaby się zwracać do niego protekcjonalnie. Ten typ odzywek najczęściej rezerwowała tylko da jednostek Jednak nie było z nim aż tak źle, bo choć trochę marudził to jednak dał się zaciągnąć na ten statek, który może nie powalał wyglądem, zapachem, a nawet można by powiedzieć dla dziewczyny przypominał wrak, ale to się wytnie. Miliard kurzu i brudu sprawiały, ze ciągle kichała, ale przynajmniej przez to wiedziała, że partner jej się nie zgubi. Znajdzie ją po dźwiękach, hehs. Pobłądzili trochę po, popatrzyli i chyba fart tak chciał, że znaleźli fiolki z eliksirami. Ona swoją dobrze znała, nie dała się po raz trzeci skusić na eliksir rogu. Aż tak głupia nie była, by go nie rozpoznać. Doleje go przy okazji jakiejś paniusi kiedyś do żarcia to tamta popamięta ją do końca życia. - Eliksir rogu, really? - Powiedziała lekko nie zadowolona ze swojego znaleziska. W sumie MG to na tych kostkach daje jej bardzo jasno do zrozumienia, że powinna ten róg sobie na stałe zamontować. Z jej odbiciami odnośnie stylu pewnie by to rzeszło na jakieś pare dni... A potem zrobiłaby sobie krzywdę wyrywając go w amoku choroby, smuteczek. Spojrzała na partnera, który najwyraźniej trafił jakiś alkohol w tej swojej fiolce (bo przecież Ari jako ignorantka nie kojarzyła czegoś takiego jak Felix Felicis), zatem gdy on jej zaproponował wypicie reszty, to oczywiście się zgodziła. Najwyżej wyląduje w skrzydle szpitalnym czy innej cholerze... Jednak nic złego się nie stało, nie została jednorożcem, nie wypadły jej wszystkie włosy, nie oślepła (w końcu jej partner by nie zauważył gdyby to był eliksir utraty wzroku), więc mogła bawić się dalej. Wyszli więc w zacnych nastrojach z tego dziwacznego statku. I w sumie nie wiedziała co dalej. Bardzo chciała gdzieś pójść, coś zrobić, a z drugiej strony wiedziała, że raczej nie otrzyma jakieś sensownej propozycji od chłopaka. I w ten sposób narodził się kolejny głupi pomysł - Mam plan! Dolewamy komuś ten cudowny eliksir do drina i patrzymy jak robi z siebie debila. Co Ty na to? - Powiedziała ciszej, ale weselej niż ostatnio. Nie byłoby sensu pruć się z taką propozycją. Jeszcze ich ofiara by usłyszała i tyle by z zabawy było.
Dobrze tak sobie trochę pogawędzić, bo dzięki temu Oliver dowiedział się np. że Lunarie należała do tajemniczej loży, do której on sam też chętnie by się zapisał. Oczywiście od razu pewnie by go mianowano przywódcą, wszak byłby jedynym samcem! Tak. Przecież wszyscy ubóstwiają męstwo Olivera. W pewnym momencie opuścili magiczne zoo i poszli w zupełnie inną stronę. Do syrenek. Oliver był zdezorientowany tym co się dzieje. W pewnym momencie jego partnerka mówiła mu o tym by spić syrenkę, a potem już proponowała trójkącik. W sumie to nie odmówiłby. Nie można powiedzieć, aby uroda Lunarie nie zrobiła na nim wrażenia, a seks z syreną to już w ogóle wyższa jazda. Poza tym to no wiecie, dziś był cały ze złota, więc królował nad nimi. Powinni sobie strzelić foteczkę z syreną po wszystkim i chwalić się dla całego Hogwartu. Nie ma co takich rzeczy zatrzymywać dla siebie. Jego też interesowało jak syreny mogą uprawiać seks i czy w ogóle mogą. Ciekawe czy ogon działa jak żelazne majtki i odpada na czas stosunku czy może... No kurczę. Tyle opcji, a i chyba nie dane mu będzie wszystkiego przeanalizować. Bo kiedy wesoło rozmyślał o seksie z dwiema pięknościami, to Lunarie ulotniła się! Chciała sama wyrywać syrenę? No niedoczekanie! Śpiew, który był dosłyszalny również go trochę mamił, ale on tutaj czekał na przeprosiny, albo na to, że podjadą pod niego! I rzeczywiście tak się stało, bo po kilku minutach syrenka postanowiła odstawić mu Lunarie i zabrała się z powrotem. Kiedy jego partnerka wesoło opadała na ziemię to on skierował swoje kroki do innej syreny, lecz jednak nie był taki chamski i postanowił wziąć ze sobą Lun. Jeszcze pomyśli, że na serio ją porzuca i przyjdzie jej do głowy seks z syreną sam na sam. Skoro jej się jednak nie udało tego załatwić to on będzie męski i spróbuje!!! O tak. Z pewnością trzeba dać mu szansę. I oto już był pewien, że mu się uda, bo wiadomo że jak śpiewała to pewnie zalotnie i sama marzyła o zrzuceniu ogonka, ale wtem Oliver zahaczył swoją stopą o niezidentyfikowane przez homo sapiens coś i oto wpadł do jeziorka. - MATKO BOSKO MUGOLSKO. - No i do tego doszła inne wiązanka. Do tego o mało co nie wrzucił za sobą Lun, ale ta się jakoś schroniła. A jego? Jego uratowała syrenka. - Może byśmy uprawiali no wiesz... seks? Ja, Ty i moja partnerka? - Wymamrotał do syrenki, ale ta w odpowiedzi łypnęła na niego wzrokiem pełnym pogardy, machnęła ogonem i opluskała go wodą jeszcze raz. Chyba nie rozpatrzyła jego propozycji pozytywnie, choć wolał wierzyć w wersję, że popłynęła po koleżanki i nie zatrzymają się na trójkącie! A dopiero potem odniósł wrażenie, że cały brokat z niego spływa. No smutek i żal. - LUN, MÓJ KOSTIUM SIĘ ZJEBAŁ. - Ogłosił zakładając ręce na piersiach wciąż czekając na syrenie koleżanki.
Jak to zwykle bywa, problemy występują po dzieleniu posta na dwie osie czasowe, w których prowadzi się dwie rozmowy. Na nazwanie go chłopaczkiem, Samael prychnął tylko coś cicho i kontynuował stos obelg, które mamrotał w drodze na statek, ale skoro po wypiciu Felixa wszystko było znacznie weselsze, a on czuł się jak nigdy dotąd, jej słowa wróciły do niego i przypomniał sobie o swej nieuprzejmej odpowiedzi. - Gdzie moje maniery, nazywam się Samael, Samael Yehl - przedstawił się, podchodząc do niej bliżej przy akompaniamencie laski, nie wpadł na nią nawet, odnalazł jej dłoń, wcześniej przypadkowo pomacawszy jej biodro (serio przypadkiem, opuszczone dłonie przecież znajdują się mniej więcej na tym poziomie!) i uścisnął mocno jej rękę. Krukon o rekordowo słabej głowie najwyraźniej nie tylko na alkohol reagował ze zdwojoną siłą. Felix wzbudził w nim zakurzone, nieużywane od lat pokłady uprzejmości i optymizmu. Zapewne jutro będzie uderzał głową w ścianę, nie mogąc pogodzić się z tym, że jego zimna postawa szponiastej chimery została zaburzona przez jakieś mącące w głowie substancje, ale póki co czuł, że czeka go miły wieczór. Poprawił szalik, który wiecznie owijał jego szyję pełną paskudnych blizn po oparzeniach i wysłuchał propozycji dziewczyny. - Eliksir rogu? - powtórzył, wbijając ślepe spojrzenie gdzieś na prawo od źródła głosu. - Obawiam się, że nie popatrzę na to widowisko, ale chętnie wysłucham relacji na żywo, jeśli zechcesz mi ją zdać - rzekł dziarsko, skierowawszy się w stronę, z której dobiegał lekki wiatr ożywiający duszną kajutę, do wyjścia. - Mamy jakiś cel? Jak dla mnie to może być ktokolwiek, bo wszyscy nie lubią mnie, a ja nie lubię też wszystkich! - Świat zdecydowanie działał na jego korzyść! Potrzebujesz celu do żartu i nagle okazuje się, że cała sala jest do dyspozycji, nie ma to jak mieć wielu wrogów!
Do Loży nie dało się zapisać, nie ma tak łatwo! Ze swoimi narkomańskimi przyjaciółkami odnalazły wspólny język od razu, gdy Lunarie przybyła do Hogwartu dwa lata temu podczas Turnieju Czwórmagicznego, w którym walczył jej ukochany kuzyn z Salem. Nie miała teraz pojęcia, co dzieje się z Szarlotką i NNN. Zaniedbała też kontakt ze swojej strony, nie śląc do nich żadnych listów, kiedy sama była dość trudna do osiągnięcia, zmieniając diametralnie położenie przynajmniej raz na miesiąc w ciągu ostatniego roku. Ech, ech. Dalej kątem oka wypatrywała swych chudych bratnich dusz, ale ani śladu po żadnej z nich. Interakcje z syrenami były wyjątkowo ciekawe! LSD nie miała wcześniej do czynienia z tymi istotami, bo też nie była najpilniejszym studentem. Co prawda uwielbiała Dzikie Zwierzęta na studiach, gdy była na Wydziale Naturalnym, ale nie można jej winić za zniechęcenie się do przedmiotu po tym, jak mantykora oderwała jej rękę i spędziła później masę czasu w Skrzydle Szpitalnym, gdzie wcale nie dawano jej fajnych narkotyków na znieczulenie. Kiedy opadała na podłogę, Oliver postanowił zaciągnąć ją z powrotem do jeziora. Pomysł na trójkącik chyba bardzo mu się spodobał i Luna bardzo ceniła jego oddanie i zaangażowanie w sprawę. Jej przystojny i bohaterski (już drugi raz tego wieczoru!) partner nagle zniknął, co kwintoped na jej ramieniu skwitował dzikim piskiem. Ale mogło też chodzić o wodę, która ochlapała dziewczynę w tym samym momencie, gdy Gryfon zniknął. W głębi jeziorka. Zaraz jednak powstał i kontynuował próby zdobycia syreny. Lunarie również poświęcała wiele myśli na temat sposobów spółkowania z istotą jedynie w połowie humanoidalną, ale zanim znalazła na to odpowiedź, syrena odmówiła udziału w zabawie w sposób bardzo spektakularny. I mokry. - O NIEEE - zawołała, widząc jak złoty brokat spływa strugami z ciała chłopaka. Wydęła usta w podkówkę, by zaprezentować, że cierpi z tego powodu równie mocno, jak i on. By go pocieszyć, przytuliła go mocno, nie bacząc że dalej stoją po pas w wodzie. Poklepała go jeszcze po ramieniu, co jest najwyższym gestem pociechy. - Nie martw się. Coś na to zaradzimy. Wyleźli z wody, wyglądając jak dwa nieszczęścia. Oliver cały spływał brokatem, Lunarie od uścisku ociekała złotem tylko z przodu sukienki. Może trzeba było wysuszyć się zaklęciem, ale przy ich użykowych szaleństwach zapewne skończyłoby się to przypadkowym wywołaniem Szatańskiej Pożogi, podpaleniem samych siebie, ludzi wokół jak również reszty sali. A nawet jeziorka. A skoro o używkach mowa... - Zaradzimy na to - powtórzyła z całkowitą pewnością, wyjmując z szalonej skrytki gdzieś w jej sukience (shh, MAGIA) termos z herbatą. Z grzybków halucynogennych. Albo jakiegokolwiek tam eliksiru, który odpowiada tymże. Mokra para przebrnęła przez stos suchych ludzi do jakiegoś stolika, Lunarie usadziła Olivera na krześle, sama zasiadła obok, założyła nogę na nogę, skombinowała dwie najładniejsze filiżanki w mieście, napełniła je najlepszą herbatą w kraju i odchyliła mały paluszek do tyłu, bo dzisiaj byli arystokracją. - Teraz nie tylko ty będziesz cały świecił się kolorami i światłem - powiedziała, zataczając dłonią półkole i wskazując całą salę. - Takie będzie wszystko.
Nadish Narayanan
Wiek : 30
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż na ramieniu lewej łopatce i szyi.Na lewej piersi ma 5 centymetrową bliznę po odłamku szkła
Nadish zdecydował się jednak wybrać się na bal, mimo że należał do tej nielicznej grupy, którzy nie mają partnerki No trudno, to nie jest przecież powód, aby od razu rezygnować z zabawy. Powolnym krokiem wlazł do Wielkiej Sali. Miał na sobie dość oryginalne spodnie która idealnie podkreśla sylwetkę. Do tego, w dłoniach dzierżył czarną przepaskę na, którą co jakiś czas zasłaniała oko. Sala nie była przepełniona, więc mógł wybrać sobie idealne miejsce do siedzenia. Przezornie spoczął bliżej parkietu, choć nie zapowiadało się, by miał dziś przetańczyć całą noc. Rozejrzał się dookoła. Jak zwykle, dekoracje były przepiękne. Aż trudno było mu uwierzyć, ile jest w stanie zdziałać magia. Uśmiechnął się leciutko po czym przeniosła wzrok w stronę drzwi. Z niecierpliwością wyczekiwał kolejnych osób. Atrakcyjny pan Narayanan,odrobinę zagubiony, prezentował się zabójczo. Sam nie wiedział, dla kogo starał się wyglądać naprawdę atrakcyjnie, ale kto wie, może wkrótce się przekona? Czas pokaże. -EJ Słyszałem o tych syrenach-mruknął -Podchodząc do jeziorka, przyłożył dłonie do uszu i zaczął stroić głupie miny do syren, teraz mogą podskoczyć, ha ha! Oj Jedna z nich chyba jest bardziej zniesmaczona niż resztę i dlatego chyba musiała wcisnąć w ciebie jedną ze swoich syrenich spinek. Od razu podniósł i oddalił się od jeziorka dość szybko, aby w spokoju i bez śpiewów,wybadać przedmiot, którym dostał w głowę. była 6
Urszulka była bardzo podekscytowana dzisiejszym balem. Świat morski i podwodny był jedną z wielu części wszechświata, które ekscytowały blondyneczkę. Z tego też tytułu długo kompletowała strój, by wszystko było idealnie, co do ostatniego srebrnego guziczka. Przez dłuższy czas zastanawiała się nad zabraniem ze sobą Hrabiego Żaby, która w końcu w pewnym stopniu wpasowuje się w wodny klimat, ale kiedy już wczołgała się pod łóżku (łomocząc kilka razy głową o jakieś belki, czy inne złe paskudztwa), okazało się, że żabka słodko śpi w swoim kartonowym domku, a Puchoneczka nie miała serca, żeby wyciągać go ze snu. Postanowiła spędzić wieczór wyłącznie w towarzystwie swojego dzisiejszego losowanego partnera. Tuż przed balem poprawiła wszystkie warstwy krótkiej, pirackiej sukieneczki, która miała w sobie falbanki, koroneczki i wszystko na widok czego Urszulka zwykła wydawać z siebie szaleńczy pisk, oraz uroczego czerwonego kubraczka. Blond loczki również musiały być idealnie ułożone, żeby ładnie się na nich prezentował nieduży, czarny kapelusik z kokardkami i koronkami. Wyglądała mniej więcej tak. W końcu nadszedł bal. Oczywiście musiałby być to koniec świata, gdyby panienka Litwin wstawiła się w miarę na czas. Ona jak zawsze wchodziła w skład tych artystycznie niezorganizowanych niedobitek, przybiegają gdy zabawa się już zacznie. Cóż, taki charakter. Kiedy mijała innych morsko poprzebieranych uczniów, spora część z nich największą uwagę zwracała na kapcie w kształcie sardynek, które do takiego stroju mógłby dobrać tylko ktoś taki jak ona. Ale Ulka wcale nie przejmowała się, że coś nie pasuje. Dla niej nie było takiego zwrotu. Wszystko pasuje do wszystkiego, wszystko jest piękne i wspaniałe, a do tego tańczy i śpiewa! Kroczyła więc dumnie w sardynkowych kapciach, kiedy dostrzegła podobne w kącie Wielkiej Sali. Już po chwili, podążając wzrokiem od stóp do głów, rozpoznała głowę jej dzisiejszego partnera. - Pan proofesoor! – ucieszyła się, podbiegając do opiekuna Slytherinu. – Ma pan bardzo twarzowe spodenki i kapcie! – pochwaliła uśmiechając się szeroko.
Ależ do loży dałoby radę się wkupić, wszak Oliver również pochodzi z ćpuńskiego towarzystwa, więc dziewczęta przyjęłyby go z otwartymi ramionami i pewnie dbały o niego jak o własne dziecko i seks w jednym. Tak. Z pewnością by tak było, bo przecież to oczywiste, że każda dziewczynka w zamku jest nim zauroczona, co dopiero loża. Loża pewnie umierałyby z miłości błagając chociażby o jedno spojrzenie chłopaka. A on byłby tak łaskawy, że coś by wykombinował... Np. by siebie sklonował, aby każda z trzech dziewcząt mogła go mieć dla siebie. No chyba, że zaczęłyby się kłócić oto, który klon jest bardziej fajny... Taktak. Interakcje z syrenami były bardzo ciekawe, ale przecież okazały się wrednymi... Ekhem, które nie chciały trójkącika z Lunarie i Oliverem. Niedobre. Pewnie znalazły sobie kogoś innego do tej zabawy. Oliver teraz naprawdę zastanawiał się nad tym, jak takie półryby się rozmnażają i obiecał sobie zapytać oto kiedyś profesora z ONMS. Czyli to ta Wright? Nie wiadomo dokładnie co się dzieje w tym zamku, ale poświęci się i znajdzie tu odpowiedniego pedagoga, który wszystko mu klarownie wyjaśni! Oliver taki pilny uczeń, no wow. Tego jeszcze nie było. Uniósł głowę ku górze nieco zdenerwowany faktem, że dwie godziny smarowania się brokatem poszły w kijek... Ale na szczęście LSD wybaczyła mu to, że popryskał ją wodą i oto nawet zaproponowała, aby napili się herbatki. Kiedy wyciągnął do niej dłoń okazało się, że jest ona wielkości kilkunastu cegieł porozkładanych obok siebie, kiedy reszta ręki wydawała się być drobna jak zapałka. - Wow. - Zdołał wydukać obserwując te dziwy na swoim ciele. Chciał zapytać Lunarie czy też odbiera takie sygnały, ale przecież ona nic nie mówiła na temat wielkości jego rączek, więc... Najwyżej będzie bez problemu zimą odgarniał śnieg. Trzeba umieć przystosować się do nowych warunków! Pacnął obok dziewczyny na krześle i przyjął ten dziwny specyfik, którego od razu spróbował. - Ale kiedy ja nie chcę, żeby inni lśnili! Od lśnienia jestem ja i ty. Ja bo jestem złoty, a Ty bo jesteś ze mną. Reszta ma podziwiać nasz blask dzisiaj. - Zachowywał się jak rozzłoszczone dziecko, któremu odebrano zabawkę, ale to chyba również były efekty uboczne zażytych wcześniej substancji. Strach myśleć co będzie po tych. Ale się nie wycofał. Spróbował odrobinę napoju bogów, a kolejne łyki szły do jego gardła już bez zastanowienia. - Zaiste powinniśmy zrobić sobie pamiątkowe foteczki! - Zaproponował czując, że sesja pamiątkowa byłaby najlepszym świadectwem tego, co dzisiaj jeszcze zrobią... I komu. Bo powinni komuś coś zrobić, żeby ten ktoś zapamiętał całą imprezkę jako tą bardzo wyjątkową!