Zaraz po przekroczeniu progu wyczuwa się unoszący się w powietrzu, przyjemny aromat herbaty. Pomieszczenie jest niewielkie i bardzo przytulne, oraz ciepłe, stoliki w nim natomiast są okrągłe i małe. Herbaciarnia ta jest szczególnie ulubionym miejscem zakochanych. Pokój urządzony jest w łagodne, stonowane kolory z przewagą różu i beżu. Można tu spróbować wielu rodzaju herbat i kaw.
Marg wiedziała, że Jane ma rację. - Muszę wybrać dobry moment, nie? I chyba być też pewną co on czuje do mnie. - Zamyśliła się mocno. - Znasz jakiś eliksir na przeziębienie? - Z eliksirów była kiepska. - Niestety, ale później możemy pójść do biblioteki i czegoś poszukać. Ewentualnie u mojego wujka w gabinecie jest mnóstwo książek i tam też coś nam doradzi, hm?
W poradach sercowych Jane była niezła. Szkoda, że sobie tak dobrze poradzić nie mogła. - Jeśli będziesz czekać, aż on ci to powie, to możesz się nie doczekać. Nie znam go dobrze, ale z doświadczenia wiem, że faceci to ciężki orzech do zgryzienia. Haha, właśnie nie, nie kobiety a faceci! Uważają, że my czytamy w myślach i wiemy, czy gdy mówią „jesteś dla mnie ważna” myślą „kocham cie” czy „jesteś fajną przyjaciółką”. Jeśli chce się coś zdziałać trzeba być zdecydowanym. Kichnęła kolejny raz. Chyba jest największą szczęściarą na świecie. - Jestem za! Wujek czy nie wujek, jak muszę wyzdrowieć.
Margaret myślała uporczywie nad słowami przyjaciółki. - Poczekam jeszcze tylko troszkę i delikatnie dam mu do zrozumienia, że jest dla mnie ważny... Chociaż w sumie... - Przypomniała sobie początek balu. - On pierwszy pocałował mnie! - Rozjaśniała i wzięła łyk swojej herbaty. - Pij, chorusie. - Puściła do niej oko. - Do wujka zajrzymy jeszcze dzisiaj.
Kiedy usłyszał to, co powiedziała dziewczyna, podniósł na nią, nieco zdziwiony nawet, wzrok. - Już? - wykrztusił tylko. Nie był pewien, co kieruje Zoey, że chce już iść... Wystraszyła się go? ... A może raczej już się znudziła? W końcu była taka żywiołowa, a Igor nie czuł się na takie rzeczy zbyt dobrze. - Uhm... Może... zostaniesz jeszcze chwilę...? Albo chociaż... pozwolisz się odprowadzić?
Zoey czekając na jego odpowiedź, wsłuchała się w rozmowę uczennic siedzących niedaleko nich. Podniosła palec do ust, dając Igorowi znak, aby poczekał, bo rozmowa robiła się interesująca. Ale po chwili dziewczyny skończyły, a Krukonka wydała z siebie serie kichnięć. Ale zdecydowanie dobrze radziła przyjaciółce. Nigdy nie widomo, co facetowi chodzi po głowie, gdy patrzy na ciebie czule. Przeniosła wzrok na przyjaciela. - Odniosłam wrażenie... Nie masz mnie już dość? –spytała uśmiechając się. Siedzenie tu, z nim jak najbardziej jej odpowiadało. Lubiła jego towarzystwo. Czuła się w tedy tak swobodnie. Nie musiała na powrót zakładać zobojętniałej maski. Mogła pozostać sobą. Wrażliwą Zoey.
- Serio? Raczej ja mógłbym stwierdzić, że zanudzam cię moimi dziwnymi historiami... - sam również lekko się uśmiechnął, po chwili nawet śmiejąc się pod nosem. Napił się nieco swojej doprawionej herbatki, czując od razu, że Eliksir zaczyna działać. Poczuł przyjemne gorąco w klatce piersiowej, i, jeśli tylko było to możliwe, jego uśmiech jeszcze się powiększył. Odłożył filiżankę, zgarniając szybkim, trochę chyba zbyt gwałtownym ruchem zgarniając grzywkę z czoła. Zaczął końcem języka bawić się końcówką kolczyka po wewnętrznej stronie ust, przez co kulka będąca na zewnątrz ruszała się zabawnie. - Przepraszam, jeśli czujesz się przez moje zachowanie niezbyt komfortowo... - powiedział szybko, zdając sobie sprawę, jak głupio musi teraz wyglądać.
Zoey zaśmiała się, odsłaniając tym samym rząd idealnie równych, białych zębów. - Ludzie zwykle mają mnie dość po kilku minutach. Wiesz, nie chciałam, żebyś się zmuszał do przebywania ze mną. Wzruszyła ramionami. Tak było. Przynajmniej dopóki Zoey nie „wydoroślała”. Czyli dość niedawno. - Wcale mnie nie zanudzasz. Jestem szczęśliwa, że do tego stopnia mi ufasz. Spojrzała, jak napił się doprawionej eliksirem herbaty. Poczuła nagły ucisk w żołądku. Czy to nadal będzie JEJ Igor? Na co tak naprawdę wpływa ten eliksir? Spojrzała jak chłopak bawi się swoim kolczykiem. Chcąc, nie chcąc roześmiała się. - Daj spokój. Znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że trzeba czegoś więcej, bym poczuła się nie komfortowo. Wzięła kolejne ciastko i zaczęła je obgryzać. Nagle jej się przypomniało, o co jeszcze miała zapytać chłopaka. Już wcześniej o tym myślała, ale jakoś jej umknęło. - Igorrkuu… -zaczęła słodko- Wiesz, że cała szkoła aż huczy od plotek na temat ciebie i tej Krukonki? Mogę prosić o jakieś newsy z wiarygodnego źródła? –uśmiechnęła się do niego uroczo, a na jej policzkach ukazały się dołeczki.
- Oh, Moja droga, Ciebie nigdy dość! - sam również sięgnął po ciastko. Sam w sumie nie był pewien, ile eliksir w nim zmienia, bo żył z nim już od kilku dobrych lat, więc jemu samemu ta granica już się zatarła. Kiedy usłyszał pytanie z ust przyjaciółki, o mało nie zakrztusił się ciastkiem. Nie był pewien, czy to, co teraz czuje, to zażenowanie, ale to było bardzo prawdopodobne. - My... przyjaźnimy się. - wydukał, od razu zdając sobie sprawę, jak mało wiarygodnie to zabrzmiało. - To znaczy... No, fajna jest, i w ogóle... Mamy podobne zainteresowania... I ona też mnie lubi chyba...
Zoiś spojrzała, jak Igor o mały włos nie zakrztusił się ciastkiem. Delikatnie poklepała go po plecach, śmiejąc się. - Moje pytania są niebezpieczne –powiedziała. Jednak słysząc jego odpowiedź, wywróciła oczami. Uśmiechnęła się do niego, kręcąc głową. - Z gazety dowiem się więcej niż od ciebie – pokazała mu język – A ty? Myślisz, że coś z tego będzie? W końcu przyjaźń to już połowa sukcesu, a gdzie się człowiek obejrzy widzi was razem. Podobno łaziliście po lochach, przytulając się... – ugryzła się w język aż poczuła krew.– Przepraszam. Jak już mówiłam, plotki. Słucham, ale nie powtarzam. Złapała niewidzialny kluczyk i zamknęła nim sobie usta, po czym się uśmiechnęła. - To jak? Zdradzisz mi jeszcze tą tajemnice? Spojrzała na niego błagalnie.
Igor tylko śmiał się z tego, co mówiła Zoey. Cóż, to była poniekąd prawda, co mówiła... - No... ostatnie spędziłem trochę czasu z Elizabeth... Pomagała mi znaleźć składniki na mój eliksir... No i... no... - zaciął się, właściwie nie bardzo wiedząc, co ma jeszcze powiedzieć... Kompletnie zamotał się w zeznaniach! - No, lubię ją... Jest naprawdę śliczna i... i mądra... i zabawna... Może, jakby dobrze to rozegrać, to by coś więcej z tego wyszło... Ale sam nie wiem, czy chcę się... "wiązać" ... Jeszcze niedawno byłem tak strasznie zakochany, a teraz pojawiła się Eliz i... i Ty... i tak jakoś... sam nie wiem. - westchnął, chociaż na jego ustach cały czas był lekki uśmiech... Cóż, to można było uznać za efekt uboczny eliksiru...
Zoey zakrztusiła się ciastkiem, które akurat przeżuwała. Tak, tak. Dla odmiany teraz ona była klepana po plecach. Ale najdziwniejsze było to, co wywołało ten atak kaszlu. A było to, uwaga cytuję - „Eliz...i Ty...” - koniec cytatu. Co Zoiś miała wspólnego z tym, z kim on się wiązał? Przecież to nie jej sprawa. Spytała, bo jest ciekawskim stworzeniem. Nic więcej. Ale postanowiła zostawić to bez komentarza. A może jednak się przesłyszała? - Wiesz, nigdy nie byłam dobra w poradach sercowych –uśmiechnęła się przepraszająco – Ale na twoim miejscu, nie zdawałabym się na rozum w tej sprawie. Ja kiedyś posłuchałam rozumu i straciłam szansę na miłość. Bardzo tego żałuje, zwłaszcza teraz. Nie popełnij tego samego błędu. Odczekaj, aż będziesz pewien swoich uczuć do... Elizabeth, tak? Nie rób niczego pochopnie, jeśli czujesz, że to nie to. Lepiej... –załamał jej się głos. Machnęła lekceważąco ręką – Zresztą, co ja tam wiem? Wpatrywała się tępo w blat. No właśnie... Co ona tam wiedziała? Po co mu doradzała? Pewnie sam sobie poradzi. I będzie szczęśliwy. A Zoey zostanie sama... Ta wizja prześladowała ją każdej nocy. Ona samotna, siedząca w domu. Krzycząca jego imię, a odpowiadało jej echo. Nic dziwnego, że ostatnio tak źle sypiała.
- Ja... noo, byłem w paru związkach... ale szybko sie kończyły... Nie zawsze z mojej winy, chociaż to zawsze ja byłem tym, który kończył. - przyznał, drapiąc się po głowie - Nie uważam, żebym miał jakieś wielkie doświadczenie, czy coś... Czasami wydaje mi się, że to jest właśnie to, a po kilku dniach okazuje się, że jednak nie, że po raz kolejny się pomyliłem... I chyba... po prostu zostawię to na razie tak, jak jest... Wszystko wyjdzie z czasem. - dokończył po krótkiej przerwie. Nie chciał się z niczym spieszyć, to na pewno. Nie był właściwie sam do końca pewien, czy Elizabeth w jakikolwiek sposób odwzajemnia jego uczucia... czy w ogóle jakieś są... - Oh, nie oceniaj sie tak surowo, moja droga! - powiedział od razu, widząc jej smutną minę. Nie mógł tego znieść, i już szukał w głowie czegoś, co mogłoby ją podnieść na duchu - Jesteś śliczna, mądra, masz cudowną osobowość... Ja mógłbym się zakochać. - uśmiechnął się szczerze, wpatrując się rozczulonym wzrokiem w Zoey.
Ech, Zoey już taka była. Samokrytyczna. Nie wierzyła, że kiedykolwiek będzie szczęśliwa. W sumie, nie pamięta, kiedy to się zaczęło. Po jej zerwaniu? A może po zerwaniu jej przyjaciół? Tak czy inaczej, mniej więcej w tedy. Straciła całą wiarę w siebie. No bo co ona ma? Jest niska i chuda (nie, nie szczupła, chuda!), ma króciutkie, białe włosy i zadarty nos. Jedyna rzecz, której by w sobie nie zmieniała, to oczy. Ale poza tym... tragedia. Znała z widzenia tą Elizabeth. Była jej kompletnym przeciwieństwem. Ładna, wysoka... Nic dziwnego, że Igorowi miękły kolana. - Ja mógłbym się zakochać –usłyszała. Taaa.. jasne. Tylko najpierw upiłbyś się eliksirem, a potem upadł na głowę –pomyślała z goryczą. Ale dość użalania się nad sobą. To miałby być miły wieczór! Stop, stop! Wieczór? Wyjrzała za okno. Nie przewidziało jej się, robiło się ciemno. Jak długo tu siedzą? Ale w tej chwili, miała to w nosie. Ostrożnie podniosła wzrok, ale zaraz wrócił na swoje miejsce. Nie mogła znieść, jak się wpatruje w nią rozczulony. Nie tyle ją to denerwowało, ile nie była przyzwyczajona. Uśmiechnęła się, ale był to dość wymuszony uśmiech i była wręcz pewna, że Igor to zauważy. - Kiepski z ciebie kłamca –powiedziała tylko, nadal wpatrując się w blat. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Podziękować? Za co? Niby próbował ją jakoś pocieszyć... Szkoda tylko, że bezskutecznie.
- Oh, jak możesz? Brzydzę sie kłamstwem. - jego głos był niesamowicie poważny, chociaż nadal się uśmiechał. Nie mógł zrozumieć, jak taka wspaniała dziewczyna jak Zoey może mieć tak niską samoocenę. - Naprawdę uważam, że jesteś wspaniałą osobą. I cieszę się, że poświęcasz mi czas, i jesteś tu teraz ze mną. I naprawdę mi się podobasz. - mówił, chociaż nie był pewien, czy nadal powinien... Słowa jednak same płynęły... - Nie wiem, kto sprawił, że jest Ci z tym źle, ale to musiał byś straszny idiota. I to jest bardzo delikatne określenie, po prostu nie chcę używać przy Damie brzydkich słów. Ale możesz mi zaufać... Jesteś jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna...
Skrzywiła się. Jak na kogoś kto brzydził się kłamaniem całkiem nieźle łgał. No... chyba, że mówił prawdę. Ale Zoey nie brała takiej opcji pod uwagę. I znów powiedział coś, co sprawiło, że serducho załomotało jej w piersi. Niby ONA podobała się MU? A może mugole zaczną czarować a świenie latać? Milczała, przygryzając wargę. W końcu podniosła wzrok i ku jej zdziwieniu twarz Igora była zaskakująco blisko. Odgarnęła włosy z czoła i spojrzała mu w oczy. I w tedy zrozumiała, że mówił prawdę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Panna Morris dostrzegła w jego szarych oczach powagę i szczerość. Mogła się założyć, że on zobaczył w niej niedowierzanie. Co się dziwić? Miała je teraz wypisane na twarzy. - Ja...- szepnęła tylko. Nie wiedziała co powiedzieć. Język jej się zaplątał i utknął gdzieś w gardle. Wzięła głęboki wdech, ale niewiele jej to pomogło. Uporczywie wpatrywała się w jego twarz, jakby liczyła, że zaraz się roześmieje i krzyknie: „Żartowałem!”. Ale nie krzyknął. Ani nie roześmiał się. Siedzieli tak, śmiertelnie poważni. Zoiś nie pamięta, kiedy ostatnio była tak poważna. Może faktycznie wydoroślała?
- Oh, Zoey... - westchnął cicho, ujmując przyjaciółkę za dłoń. Robiło mu się strasznie przykro, kiedy widział ją w takim stanie, to było oczywiste. Sam do końca nie był pewien, czy dobrze robi, mówiąc jej to wszystko... Mogła pomyśleć, że może faktycznie coś do niej już czuje, i teraz próbuje jej to pokazać... - Mówię prawdę. Nie potrafiłbym Cię okłamać. Czuł, że atmosfera zrobiła się strasznie gęsta. Nie chciał tego, chciał jakoś rozluźnić dziewczynę, pocieszyć ją, a zamiast tego ich oboje wpędził w zakłopotanie.
A w życiu! Ostania rzeczą o której Zoey by teraz pomyślała to o tym, że Igor coś do niej czuje. Za to obdarował ją nowymi tematami nocnych rozmyślań. Żegnajcie, przespane noce! Zoiś też czuła tą atmosferę. Widziała zakłopotanie na jego twarzy. Nie chciała, by tak to się potoczyło. Chciała znów zobaczyć jego promienny uśmiech. Chciała by znów zrobiło jej się ciepło na sercu. - Wesz co... Zapomnijmy, że ja w ogóle spytałam o Eliz, okej? Na pewno wszystko wam się ułoży. Jestem tego pewna. W końcu to Krukonka. Jest mądra. Na pewno odwzajemni to, czego ty jeszcze do końca nie czujesz –zaplątała się we własnych myślach, ale kontynuowała – A ja.... A ja sobie poradzę. W końcu samotne życie nie jest takie złe. Uśmiechnęła się do niego, a włożyła w ten uśmiech tyle siły, że musiał wyjść przekonująco, nie ma bata. Oblizała palce, które miała z czekolady z ciastek nie spuszczając z niego wzroku. W zasadzie chciała, żeby Igor się tym interesował. Aby interesował się nią. Ale rozmowa o tym widocznie go krępowała, a jak już Zoey powiedziała, nie będzie go do niczego zmuszać! Ot, co!
- Cóż, jeśli tego właśnie chcesz... - powiedział tylko, nadal z lekkim uśmiechem na ustach - Ale nie jesteś sama. Masz mnie. Ja Ci zawsze pomogę... Pamiętaj, zawsze możesz do mnie przyjść, z nawet najbardziej błahą rzeczą, ja zawsze Cię wysłucham. Albo wyślij do mnie list, a ja jak najszybciej zjawie się przy Tobie, obiecuje. - zapewnił, posyłając przyjaciółce szczery uśmiech. Może nie był w stanie zapewnić jej takich uczuć, jakich prawdopodobnie potrzebowała... ale chciał byś przy niej przynajmniej jako przyjaciel.
Weszła do Herbaciarni razem z podskakującą wesoło towarzyszką. - Ile ty masz lat? - Spytała ironicznie widząc już po raz drugi jak w Gryffonce, chyba nawet blisko jej wieku, odzywa się małe dziecko. Con też czasem tak miała. Tylko ona w takiej sytuacji kąpała się w jeziorze o mało nie zostając poturbowaną przez wielką kałamarnicę, albo jak to ostatnio tańczyła na boso, w białym płaszczyku między drzewami lasu w Hogsmeade i udawała ducha. Trzeba przyznać, widziała kilka osób, które kiedy tylko ją ujrzały natychmiast czmychły z powrotem do wioski. Weszły więc do Herbaciarni. Connie rozejrzała się, a na jej twarzy wykwitł lekki grymas. Kto by przypuszczał, że miejsce z tak dobrą herbatką jest takie ohydne? - Ten kolor wnętrz mnie parzy w oczy - Powiedziała oczekując ponownego poparcia od Elliott. Ale muszą być silne! Przezwyciężyć zły róż i w spokoju wypić herbatkę owocową z dziką różą i maliną, oraz jedną i pół łyżeczki cukru... Cóż, jest wymagająca. Kiedyś, jak była jeszcze mocno rozpieszczona kazała liczyć służbie każde ziarnko cukru. A potem i tak się na nich darła, że jest jedno za mało lub jedno za dużo. Przewspaniałe czasy. W oddali zobaczyła Zoey z jakimś chłopakiem. Poznały się ostatnim razem, kiedy to obie zostały opuszczone i dopisywała im samotność. Uniosła rękę w geście luźnego powitania, ale nic więcej. Widać prowadziła poważną rozmowę.
Spojrzała na nią swoimi wielkimi, błękitnymi oczyskami i uśmiechnęła się delikatnie. - Zależy o jaki wiek ci chodzi. Na papierku mam lat 16. Ale chyba nie jestem aż tak dojrzała emocjonalnie. Przypuszczam, że zatrzymałam się gdzieś między 12 a 13 rokiem życia. Czasami tak bywa. - Wzruszyła ramionami. Nie przeszkadzało jej to, że inni biorą ją za dziecinną, bo dobrze wiedziała, że kiedy trzeba umie zachować się dojrzale. Ale po co tracić tego rozkosznego dzieciaka, który jest w każdym człowieku, w pogoni za dorosłym życiem, na które przyjdzie jeszcze pora? No po nic. Powiedzmy to sobie szczerze. Weszła do Herbaciarni i pierwszą rzeczą, którą poczuła, było wszechogarniające ciepło, które skomentowała błogim uśmiechem. Potem jednak znowu otworzyła oczy i ujrzała róż, który opanował caluśkie pomieszczenie. No nie... miała nadzieję, że nie będą tu wielce długo, bo później nie będzie w stanie pokonać odruchów wymiotnych. I mówi to zupełnie szczerze. - Mnie przyprawia o chęć autodestrukcji. - Powiedziała, zdejmując w tym samym czasie szal i płaszcz. - Ale przynajmniej napijemy się pysznej herbaty. Usiadła przy jednym z różowych stolików, z różowymi serwetkami i obrusem. Brr... okropieństwo. Kiedy podeszła do nich kelnerka, zamówiła sobie herbatę z rumem. Nikt na szczęście nie spytał jej o wiek. Pewnie wyglądała na więcej. Hehe.
- Ciekawie będziesz wyglądała jako osiemdziesięcio letnia staruszka, która buja się na nogach i podskakuje z bananem na twarzy przy każdej możliwej okazji - Wizualnie taki właśnie obraz pokazał się jej w myślach. Wydała z siebie coś w rodzaju "Phy", ale śmiech powstrzymała. Bez przesady, w końcu nie są same. Zła niedobra Connie się nie śmieje! - Jeśli spędzimy tu nie więcej niż godzinę, to nie umrzemy. Przynajmniej tak mi się wydaje. W końcu nie puszczają tu mugolskiego Justina Biebera. Słyszałaś o nim? Tragiedia... - Ta osoba była jedną z tych, które pozwalały jej utwierdzać siebie w przekonaniu, ze istoty niemagiczne są głupie i prymitywne i nieciekawe i... Dużo jeszcze można by wymieniać tych epitetów. Connie zamówiła sobie właśnie to, o czym jeszcze chwilę temu myślała oraz ciastko z czekoladą. Jak już się pije, to trzeba coś przekąsić prawda? - Założę klub anonimowych czekoladocholików. Włączasz się? - Spytała żartobliwym tonem. No nie, znowu ma odchyły w stronę zwykłej wesołej nastolatki, która czasem chodzi w kucykach i ma śliczną kolekcję laleczek z dzieciństwa. Musi zwalczyć to w sobie. Elliott źle na nią działała. A może dobrze? Nie nie nie! Źle! Zdjęła z siebie bluzę pod którą była czarna bluzka z rękawem trzy czwarte i godłem Slytherinu. Powiesiła odzienie na wieszaku i klapnęła na jednym z różowych miejsc.
- Zapewne bardzo ciekawie - uśmiechnęła się, a kiedy przed jej oczami pojawił się owy obraz, zaśmiała się cichutko. Jednak szybko się ogarnęła. Powinna chociaż zgrywać na w miarę stabilną emocjonalnie i dojrzałą. Hehe... nawet jej się udało. Oto kolejny powód do dumy. Byle tylko jej samoocena nie wzrosła jakoś radykalnie. Oj, byłoby źle. Nawet bardzo. I tak jest wysoka. - No ja mam nadzieję. Jestem za młoda, żeby wąchać kwiatki od spodu, noo... - Wygięła usta w podkówkę, która jednak wróciła do poprzedniego stanu, czyli lekkiego uśmiechu. - Justin Bieber powiadasz... nie słyszałam żadnej jego piosenki, ale obiło mi się o uszy, że są pewne dyskusje, co do jego/jej płci. - Nie wszyscy mugole byli tak żenujący, no... Przecież tacy bracia Youngowie na przykład. Toż to są jej idole. Kit z tym, że mają pod sześćdziesiątkę. Grają naprawdę świetnie i to się liczy. Było też oczywiście wielu innych, którzy przewyższali umiejętnościami czarodziejów. - A bardzo chętnie. Życie bez czekolady byłoby co najmniej katuszą - pokiwała z powagą głową. Powagą udawaną i chwilową, oczywiście. Już po paru sekundach jej usta wygięły się w lekkiego banana. O, widzicie jak ona się poświęca? Podciągnęła na brodę fioletowy golfik i rozejrzała się po sali. Dopiero teraz dojrzała Zoey, która siedziała całkiem niedaleko z jakimś chłopakiem. Pomachała jej, po czym przeniosła wzrok na kelnerkę, która właśnie przyniosła herbaty i ciastko. Smakowicie wyglądało... mmm... Nie! Stop! Ty go wcale nie chcesz Elliott. Skupiła się na swoim napoju w nadziei, że przejdzie jej ta nagła chęć na porwanie kawałka torciku od Connie. Aha, i Elliott kucyków już nie nosi! A lalkę ma tylko jedną, taką szmaciankę. Ale to w domu, gdzieś głęboko, głęboko w szafie. W dodatku chyba nawet o niej nie pamięta.
- Kwiatki to rzeczywiście lepiej wąchać od góry. Skoro już o tym mówimy jakie najbardziej lubisz? Będę widziała co powiedzieć, jak będzie mnie ścigać twoje grono wielbicieli, żebym o to wypytała - Powiedziała dosyć szybko, trochę jak karabin maszynowy. Ale dało się zrozumieć owe słowa. - No z tego co wiem to jest chłopak. Kiedyś się załatwi magiczne radio to pokażę ci którąś z mało atrakcyjnych piosenek - Zastanawiała się skąd takie wziąć. Nie miała pieniędzy żeby je kupić, bo zapewne jest drogie. Szkoda, że w Hogwarcie nie działają niektóre mugolskie wynalazki. Przydają się... Ale mugole i tak są żałośni! - Życie bez czekolady przecież nie istnieje prawda? Szkoda, że nie można jej wyczarować z niczego. Głupie prawa... Czegoś... - Nigdy nie była najlepsza z transmutacji. Pamiętała prawie wszystkie prawa, ale nie miała pojęcia kto je wymyślił i właściwie po co istnieją. - Możesz się uśmiechać szeroko jak tak ciężko ci jest bez tego żyć - Mruknęła widząc jak gryffonka się męczy. No trudno, jakoś przeżyje widząc jej ciągłą minę w stylu emotikony "xD" Wzięła herbatkę i swoje ciasto. Jejku jak wspaniale wygląda. Prawie jej ślinka pociekła. Ale w końcu psem nie jest. Wzięła trochę ciasta i poczęła je zjadać z lekkim uśmiechem. To jest właśnie to, co ona kocha robić.
- Od góry wyglądają i pachną o wiele przyjemniej, ot co. Cóż... kocham wrzosy i konwalie. - Uśmiechnęła się na samo wspomnienie wijących się wzdłuż chodnika przed jej domem fioletowych, słodko pachnących kwiatów. I białych dzwoneczków stojących przy jej łóżku. Zawsze świeżych i wabiących swoim zapachem. Jak ona dawno nie widziała i nie czuła takich aromatów... Co prawda trzymała pod poduszką i w szafie kuleczki zapachowe ale przecież to nie to samo, noo... Słysząc kolejne słowa dziewczyny, roześmiała się. - Wiesz, nie znajdziesz tutaj takowych. Raczej ty mi powiedz, jakie lubisz. Mi ta wiedza będzie bardziej potrzebna. Uniosła dwa razy brwi. - W porządku. Mam nadzieję, że nie zniszczy to mojej wiary w mugolską muzykę. Skoro jest taki zły, za jakiego go uważają, to ciekawe dlaczego nadal jest gwiazdą. - Podrapała się w brodę. No, przecież to dość irracjonalne, prawda? Chociaż... to coś podobnego do disco polo. Nikt niby nie słucha, ale każdy wie co i jak. - Nie istnieje. To pewne. Taak, wielka szkoda. Fajnie by było od tak - pstryknęła palcami - mieć czekoladę. Żeby pojawiała się znikąd, kiedykolwiek i gdziekolwiek jestem. Teraz to już się trochę rozmarzyła. Brakowało jej czekolady, zdecydowanie. A żeby nie podjadać torcika Connie, to wyjęła z torby jakiegoś zapomnianego batonika. Mmm... pycha. - Uff... dzięki - uśmiechnęła się. Trochę szerzej, jednak nie najszerzej jak potrafiła. Nie będzie przecież aż tak bardzo zamęczać Ślizgonki.
- Wrzosy i konwalie? Muszę przyznać, bardzo oryginalnie. Myślałam raczej, że rzucisz, że kochasz róże, jak większość - Powiedziała. Zaraz zaraz, jak wyglądały wrzosy? Po chwili zobaczyła w pamięci te śliczne kwiatki. Nie miała jakiś dobrych skojarzeń z nimi, ale i tak były interesujące. - Pewnie, w końcu tyle osób się za mną ugania - Mruknęła wyolbrzymiając przesadnie i przeciągając jedno czy dwa słowa. No a jak można się nie kochać w pięknej, miłej i pomocnej ślizgonce imieniem Koni? Tak, na to pytanie lepiej nie odpowiadać. - Ja osobiście kocham wygląd i zapach białych róż. Chociaż podobają mi się też mutacje tych kwiatów z białymi i czerwonymi płatkami - Raz dostała właśnie taki rodzaj róż. Zdecydowanie bardzo je lubiła dzięki tej osobie, która jej go podarowała. - Pewnie dla tego, że ludzie wciąż go krytykują i nawet jak się opowiada jaki on jest zły to i tak się staje sławniejszy. Było takie przysłowie... Nieważne co mówią, ważne żeby mówili - Westchnęła głęboko. Akurat ona osobiście lubiła disco polo. Najlepiej się takie piosenki śpiewało i tańczyło do nich.
- No wiem. Lubię oryginalne persony, więc sama staram się taka być. - Ot, choćby nosiła skarpetki w surykatki. Dość... nietypowy przykład. Trzeba przyznać. Ale czy ktoś inny nosi w Hogwarcie skarpetki z surykatkami? Swoją drogą... zabawne z nich zwierzątka. - Róże też lubię, ale nie pociągają mnie tak bardzo jak wrzosy i konwalie. Uśmiechnęła się szeroko, po czym popiła rozgrzewającego napoju, jakim była herbata. - Ależ oczywiście, rozejrzyj się dookoła. Wszyscy faceci na ciebie patrzą. A jeszcze jak zarzucisz włosami. - Uniosła dwa razy brwi i zaśmiała się cicho. - Białe róże, powiadasz? Ciekawy wybór. - Nie powie, że nie była ciekawa, dlaczego jej wybór padł akurat na te kwiaty. Ale przez ten krótki czas spędzony z Connie nauczyła się, że nie wszystko musi o niej wiedzieć i raczej nie warto jej przyciskać. - A tak... słyszałam już kiedyś te słowa. Bardzo możliwe, że tak jest naprawdę. Jak ciastko?