Szła przed siebie, zdecydowanie - wiadomość ze strony Sabryny była miłą odmianą wobec ciągłego zajmowania biblioteki swoimi próbami wpojenia perfekcjonizmu, na który ten starała się zapracować. Początki w zamku nie były dla Mirty zbyt łatwe i łaskawe, a prędzej stanowiły mieszankę najróżniejszych podejść. Z jednej strony cieszyła się możliwością zapoznania z inną kulturą, inną pogodą i innym powietrzem, które motywowało ją wraz z tą zmianą do działania, z drugiej strony żałowała, iż Tecquala uległa takiemu zniszczeniu. W końcu to był jej dom, może nie do końca nawet i taki prawdziwy, ale mimo wszystko dzierżyła w sercu właśnie to miejsce. Skąpane w promieniach słońca budynki dawnych kultur i genów powiązanych z nimi jednocześnie, jak i wspomnienia uczniów, z którymi nie będzie jej dane się spotkać, o ile ci nie trafili w dokładnie to samo miejsce, były w jej ramionach czymś szczególnym.
Bo, jakby nie było, to właśnie stało się najważniejszą wartością w jej życiu. O ile wcześniej oddawała się w pełni przestrzeganiu prawa i pełnienia obowiązków, o tyle teraz miała zdecydowanie więcej czasu zarówno dla siebie, jak i dla bliskich. Nie odcinała się od rodziny, wiedząc, iż nie ma już zagrożenia, które by na nią czekało; nie uciekała w wir obowiązków papierologicznych i raportowych; nie uciekała od spotkań ze znajomymi, a zamiast tego lgnęła do tego wszystkiego. I chociaż kosztowało ją to wiele wysiłku, ta sytuacja pokazała jej, jak tak naprawdę wyglądało jej życie przed kluczowymi zdarzeniami.
Oczywiście, zanim opuściła szkołę - jeszcze mieszkania nie znalazła, jak na złość ludzką - postanowiła zmienić swoje ubrania na bardziej wyjściowe. Te, co zazwyczaj nosiła, były dostosowane do uczniów i ogólnej otoczki placówki edukacyjnej. Nic dziwnego, że zarzuciła na siebie letnią sukienkę, luźną, ze wzorem w średnie kwiaty, opadającą swobodnie na ręce, gdzie ramiona posiadały odpowiednie wycięcie wraz z plecami. Za obcasami nie przepadała, w związku z czym wybrała - jak zawsze - płaski obcas, aby móc uraczyć się większą kontrolą nad własnymi krokami. Kreacja miała jasne, przyjemne dla oka kolory uderzające w beż; może i było deszczowo, ale sama Isa nie zamierzała rezygnować z tego, do czego przywykła w Meksyku.
Nawet jeżeli mżawka zawitała do Londynu i była gotowa wybić jej z głowy tego typu kreacje; nie minęło dużo czasu. Zawitawszy w progach specyficznej, różowej herbaciarni, poczuła zapach najróżniejszych mieszanek. Minusem było to, iż pomieszczenie było niewielkie, więc musiała się schylić, żeby wejść. Stoliki także, dlatego chodziła tak ostrożnie, aby niczego nie zepsuć. Ani nie trafić niepotrzebnie na jakieś dodatkowe problemy, dostrzegając też znajdującą się przy jednym ze stolików Sabrynę.
-
¡Hola! Ziemia do Sabryny, ziemia do Sabryny... - usiadła na tyle z rozwagą widoczną w kolejnych krokach, aby przypadkiem nie musieć naprawiać zaklęciami krzesła, uśmiechając się serdecznie w kierunku kumpeli. Zdjęła niewielką torebkę, położyła ją na swoich kolanach i podparła przedramieniem o stolik. -
Doprawdy, nic się nie dzieje. Zresztą, jesteśmy gośćmi en este país, nie oczekuję, że cokolwiek tutaj będzie specyficzne dla Meksyku. - odpowiedziawszy, następnie dodała. - I też, gdybyśmy miały pić to samo, co u nas, byłoby zwyczajnie aburrido. - miała w tym trochę racji. Mogli się zamykać w tym, żeby na każdym kroku mieć coś ze swojego kraju, ale prędzej tę zmianę otoczenia traktowała jako wycieczkę zapoznawczą. -
Hm? Dorzucają do nich jakiś ziółek? - żart poszedł w obieg, a ona chwyciła za kartę, byleby dowiedzieć się, co tutaj serwują. Widziała jednak pewne wątpliwości, jakoby coś skrytego, a raczej słyszała; słyszała coś skrytego za słowami kobiety. Na razie nie wiedziała, czy się do tego odwoływać, czy na razie przymknąć na to oko, ale postanowiła przeczekać, przynajmniej do czasu.
I przeglądała pobieżnie wszelkie możliwe propozycje, będąc w sumie chętną do zamówienia paru herbat i kaw. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu wolała tak bardzo nie eksperymentować, w związku z czym postawiła przede wszystkim na cytrynowy raj, przynajmniej na razie; dopóki nie usłyszała pytania ze strony Honeyghan.
-
Powiem tak: początkowo było ciężko, ale potem, z drobną pomocą eliksirów, udało mi się dostosować. Nadal jest tutaj dziwnie, nieco... más difícil, jakby coś w powietrzu było takiego nietypowego, no ale na to raczej już nic nie poradzę. - uśmiechnąwszy się, nie bez powodu, kiedy podeszła do nich miła pani, zdecydowała się wziąć cytrusowe ciasteczka i herbatę o równie podobnym akcencie. -
Co do bólu pleców, to zawsze mi towarzyszy i wraz ze zmianą klimatu trochę zyskał na sile - westchnąwszy, nie mogła na to nic zaradzić -
ale taka już moja natura. - nie miała na to wpływu. Raz, że dźwigała zdecydowanie za wiele, dwa: wypadek dawał o sobie znać. Ta niebezpieczna mieszanka przeszkadzała jej w codziennym funkcjonowaniu. Widziała jednocześnie narastający stres, bo wtedy, gdy podchodziła luźno, tak nauczycielka ONMS zdawała się dzierżyć na swoich barkach coś więcej. -
¿Está todo bien, Sabryna? Wyglądasz na zestresowaną. - postawiwszy sprawę jasno, zerknęła uważnie na jej twarz, chcąc wyłapać jakąś oznakę, która pozwoliłaby ją nakierować na odpowiedź. Może to wina tych zmian? Albo stało się coś więcej, o czym sama Mirta nie wiedziała?