W tym znajdujący się w Londynie, dużym królewskim parku, z racji iż jest to dość popularne miejsce, zwykle można spotkać wiele osób. Poza zadbanymi zielonymi terenami, znajduje się tu także niewielkie jezioro. W miejscu tym bogato rosną przeróżne gatunki drzew, czy roślin. Wszystko to jest jednak bardzo pielęgnowane. W wolnych chwilach dużo osób wybiera właśnie Hyde Park na spacer, czy odpoczęcie na jednej z ławek w tym malowniczym miejscu, bez względu na porę dnia.
Wzruszyłem lekko brwiami słuchając jej krótkiej, ale jak że zwięzłej odpowiedzi. Puknąłem się małym palcem w czoło i odparłem. - Pamięć to zadziwiający proces. Często zapominamy o rzeczach które planowaliśmy wczoraj czy tydzień temu. A ja cały czas pamiętam twoją twarz gdy podróżowałaś pod moją kurtką. Cały czas widzę twoje oczy gdy stanęłaś przed drzwiami do domu twojej ciotki. I cały czas słyszę jej krzyk gdy widziała moje oddalające się plecy. Twój krzyk również chyba był w tej kakofonii? Zapytałem, choć byłem wtedy pewien. Również byłem pewien tego że w końcu się spotkamy, przez przypadek, a może sam będę chciał skontrolować jak żyjesz. Nie zdziwiłem się widząc jej postać w pociągu do Hogwartu rok temu. Wtedy kiedy i ja podróżowałem do tego miejsca aby zacząć tam nauczać. Wtedy mnie nie dostrzegła, zresztą, potrafię zadbać o takie rzeczy by nie widziały mnie osoby kiedy tego nie chcę. Jednak teraz... No cóż. - Jak ci się żyje u ciotki? Zapytałem równie beztrosko jak przed chwilą odpowiedziałem na jej słowa. Nie mogłem zrozumieć skąd we mnie wzięły się nagle takie pokłady troski. Mój pokręcony umysł nie raz mnie zaskakiwał. Teraz przechodził samego siebie.
- To prawda. Niektóre wydarzenia chciałoby się zapomnieć. - czy miałam na myśli tamtą konkretną sytuację? Chyba nie do końca. Oczywiście byłam mu wdzięczna za ratunek, ale wolałabym żeby całość nigdy się nie zdarzyła. Wolałabym mieć sczęśliwą rodzinę, ale taki już jest los. Przewrotny. Zadziwiła mnie troska w jego głosie jaką traktował mnie od tych niespełna kilku minut. Krzyk. Pamiętałam to jakby to było zaledwie parę dni temu. Miał rację, ja też krzyczałam. Nie chciałam żeby odjeżdżał, żeby mnie zostawiał. Chciałam żeby był moim tatą. - Aktualnie nie mam kontaktu z ciotką - na moje usta wpełznął wymuszony uśmiech. Chciałam się usamodzielnić, odciążyć ciotkę. Jak widać, nie idzie mi najlepiej. - Ale przy ostatniej wizycie, sprawiała wrażenie zdrowej i silnej kobiety - powiedziałam tym razem bez namysłu. Ciężko konstruowało mi się zdania, nie wiedziałam o czym muszę a czego nie mogę mu powiedzieć. Ogarnęła mnie bezradność. Byłam bezsilna i zaczynało mnie to mocno irytować. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego.
Spojrzałem uważnie na twarz dziewczyny, na jej uśmiech, trochę wymuszony, jednak niemal identyczny jak tego dnia gdy pierwszy raz przybył do domu jej ojca i pokazywał jej sztuczki ze swoją magią. - Czyli nie mieszkasz już z ciotką. Więc gdzie, jeśli można się o to zapytać? Zdziwienie w moim głosie było wyczuwalne, jednak nie chciałem tego okazać. Nie mieszka już z ciotką, więc z kim. Zdziwienie i zmartwienie w jednym zmieszały się jak sok z wodą. Nadal traktował ją jak małą dziewczynkę która potrzebuje obrony i ramienia o które mogła by się oprzeć. Widział przed sobą kobietę, a traktował jak własne dziecko. To chyba nie tak powinno to działać, jednak nie miał siły by stłumić jakoś te dziwne, mieszane uczucia.
Ciekawe pytanie. Właściwie to nigdzie, nie liczą obrzydliwego pokoju hotelowego na Pokątnej. - Obecnie szukam jakiegoś kąta, a tymczasem zatrzymałam się w hotelu na Pokątnej - Zdałam sobie sprawę z tego, że przez chwilę pomyślałam o tym hotelu jak o własnym domu. Czy będzie mi dane mieszkać tam do końca życia? Oby nie. Prędzej zachoruję na tężec. - A Ty...hm Pan, co robi? - kolejny wyraz zakłopotania. Nie wiedziałam jak się do niego zwrócić. Kiedy byłam mała było to znacznie ułatwione. Zwracałam się do niego po imieniu, ale to zupełnie inna sprawa. Teraz oboje byliśmy dorośli, a on był dużo starszy ode mnie. Taka błahostka, a może poważnie zamierzać i zawarzyć na stosunkach. Nie wiem czemu, ale nie potrafiłam poczuć się przy nim swobodnie. Może dlatego, że minął spory kawał czasu? Starałam się wymyśleć sposób na rozładowanie tej gęstej atmosfery. Przecież musi być jakiś sposób! W głowie pustka, i jak na złość nie mogłam skupić wzroku na nikim innym. W tym momencie poszczególni ludzie tworzyli dla mnie zbiór rozmytych faktur.
Hotel na pokątnej... Ponure i dość podejrzane miejsce. Wiedziałem o tym bo kiedyś sam musiałem mieszkać tam, i to dobre kilka tygodni. Po drugie, cienko tam było z wodą, bieżącą, chociaż ta na herbatę z kranu sama niekiedy miewała kolor herbaty. Teraz podobno się trochę poprawiło, jednak kto to wie. Jakoś nie wyobrażałem sobie tej dziewczyny w obskurnej hotelowej ruderze, tak, inaczej tego nazwać się raczej nie dało. W mej głowie natychmiast zaświeciła się lampka od nowego pomysłu, dość karkołomnego i ryzykownego... Nie wiedziałem jak może zareagować na coś takiego. - Jestem coś winien twoim rodzicom, gdziekolwiek są. Jednak w tym momencie tego długu spłacić nie mogę, z wiadomych przyczyn. Może więc ty jesteś furtką by wyrównać rachunki. Jeśli byś chciała, możesz wprowadzić się do mnie. Mieszkam w Hogsmade, miała byś blisko do szkoły. A mnie i tak więcej czasu nie ma niż jestem w tym mieszkaniu. Po drugie, i ważniejsze, nie jestem żaden "Pan". Przynajmniej teraz. Jak się zacznie rok szkolny to wtedy się nim stanę, teraz jestem dla Ciebie po prostu Paul, ok? Uśmiech, dość swobodny a jednak sztuczny, zawitał na mej twarzy. Zakłopotanie sięgnęło szczytu i nie wiedziałem co się stanie za chwilkę. Czy zostanę wyśmiany, a może zrugany za to że przypominam jej o rodzicach. Musiała mieć sporo problemów na głowie, może w ten sposób mógłbym chociaż trochę jej pomóc.
Zamieszkać z Paulem? Wprawdzie nie jest to zły posysł, ale.... Z każdą minutą i z każdym kolejnym słowem nabierała pewności, że jest to pomysł najlepszy ze wszytskich. No chyba że na prawdę, chciałam mieszkać w tym obrzydliwym hotelu, za sądiada mając jakiegoś starego pijaka. Przecież dobrze wiedziałam że z Paulem nic mi nie grozi. Już raz się o tym przekonałam. - Tak, to znaczy, myślę że to dobry pomysł - odrzekłam siląc się na nieśmiałość. Prawda jest taka, że im więcej czasu z nim spędzałam, tym lepiej czułam się w jego towarzystwie. Początkowa atmosfera niezręczności, powoli zaczęła znikać, a pojawiło się ciepło i zrozumienie. Zupełnie nie byłam przyzwyczajona do takich wysokich emocji. - Czyli, z tego co wywnioskowałam, jesteś nauczycielem w Hogwarcie? - to niebywale dziwne, że nigdy go tam nie widziałam. A może widziałam, tylko nie zdawałam sobie sprawy że to on. Ale skoro poznałam go teraz, to czemu nie miałabym poznać go wcześniej? Zaprawdę dziwne.
Kiwnąłem głową jak by pieczętując układ pomiędzy nami. Zaledwie kilka minut rozmowy wystarczyło aby wszystko to co kiedyś było, powróciło. Znowu byłem opiekunem tej dziewczyny. Tak jak kiedyś, gdy pilnowałem jej podczas zabawy, jak wtedy gdy zabrałem ją z domu w Rosji. A teraz będzie mieszkała w mieszkaniu które jest jego własnością. Uważał to za pomysł dobry. Tym bardziej że Hogsmade jest bezpieczne pod każdym względem, nie to co Londyńskie hoteliki, nawet na Pokątnej. Wstałem na równe nogi i spojrzałem na twarz dziewczyny. Była wyższa niż wtedy, to jasne, ale jednak zostawało jakieś 10 cm pomiędzy ich wysokością. - Tak, uczę w szkole już drugi rok. Wcześniej bawiłem w Rosji, w Petersburgu, Moskwie, Irkucku. Teraz zaś sprowadziłem się tutaj. Powiedziałem to przyglądając się ludziom którzy nieustannie maszerowali za naszymi plecami. Miałem już powoli dość tego miejsca. - Gdzie masz swoje rzeczy? Zapytałem od razu patrząc na twarz dziewczyny.
Uśmiechnęłam się lekko. Tym razem uśmiech mi wyszedł. Nic dziwnego, skoro był sczery. - W hotelu. Nie mam ich zbyt wiele. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Rosja - chciała tam wrócić, ale wiedziała że na razie nie może. To zbyt ryzykowne, zwłaszcza, że nie wiedziała co sie dzieje z jej rodzicami i babcią. Nagły ruch Paula wyrwał mnie ze swoich przemyśleń. Spojrzałam na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Roztaczał niesamowicie przyjemną aurę. Można było przez nią wyczuć troskę i ciepło. Znowu pomyślałam, że to niemal niemożliwe. Fakt że pracował w Hogwarcie dwa lata, a ja go nie poznałam. Może nie było nam to przeznaczone. Teraz najwyraźniej tak. Bo kto zjawia się, kiedy jest najbardziej potrzebny?
Kiwnąłem porozumiewawczo głową. - Zróbmy tak. Po rzeczy pójdziemy zaraz, o ile masz tego mało będę potrafił przenieść je w całości do mojego mieszkania. Sami natomiast... Są dwie drogi do Hogsmade. Pociąg albo w jakiś sposób znowu cię przemycę. Zaśmiałem się radośnie na samą myśl o tym że znowu mogę nagiąć przepisy. Taki już był ten mój chory charakterek. Zamiast trzymać się reguł życia uwielbiałem je naginać a czasami wręcz kruszyć. Uwielbiałem takie sytuacje. A teraz znowu nadarzała się okazja by to przećwiczyć. Spojrzałem na dziewczynę która chyba zastanawiała się nad drogą do Hogsmade. A może zastanawiała się nad czymś jeszcze, jednak nie miałem pojęcia o czym mogła ona myśleć. Podniosłem z ziemi plecak po czym zarzuciłem sobie go na plecy. Ciężka książka od razu dała o sobie znać gdyż z niemałym uśmiechem na twarzy, przechyliła mnie trochę do tyłu. Ważyła swoje, a i jej wartość była ponad przeciętna.
Niesamowite jak ten człowiek potrafił dodać mi otuchy i siły do działania. Od razu poczułam się lepiej. - W porządku. Niech się stanie - uśmiechnęłam się delikatnie. Udzieliła mi się ta przyjazna atmosfera, było już mniej dziwnie niż na początku. Nawet, jak na zawołanie zza chmur wyłoniło się słońce. - Chyba bezpieczniejszy będzie pociąg - byłam przekonana, że tym zdaniem sprawiłam mu mały zawód. Pewnie łamiąc wszelkie obowiązujące reguły był w raju. - Chyba tym razem, jestem troszkę za duża na przemycanie w kurtce - dodałam po krótkiej chwili. Cieszyła się, że znalazła swój kąt w tak oryginalny sposób.
Kiwnąłem głową akceptując jej plan. W zasadzie mój plan, a nawet dwa, ona miała tylko wariant wybrać. Jednak z uśmiechem przyjąłem do wiadomości jej wybór, mądry i zdecydowanie bardziej bezpieczny. Zaśmiałem się gdy tylko wspomniała o podróży w kurtce. Fakt, teraz sama by się w nią ubrała, a nie tylko schowała się pod połami kurtki. - W takim razie zróbmy tak. Pójdziesz po bagaż, skoczysz na pociąg, odjeżdża za dwie godziny... Zerknąłem na zegarek chcąc się upewnić kiedy faktycznie odjeżdża ekspres do Hogwartu. Zawsze mnie bawiło że ekspres relacji Londyn - Hogwart, wcale nie dojeżdża do szkoły tylko zatrzymuje się w Hogsmade. -... pojedziesz do Hogsmade, tam cię odnajdę. Jeśli nie to zapytaj kogoś o aleję amortencji, każdy ci wskaże to miejsce. Kamienica nr 17, mieszkanie 11. Tutaj masz kluczyk. Wręczyłem dziewczynie klucz wykonany z żelaza, trochę za duży jak na współczesne realia.
Odebrałam kluczyk do mieszkania Paula. Prawie mojego mieszkania. Nie za bardzo wiedząc co mam zrobić, przez chwilę obracałam kluczyk w palcach. To ciekawe, jak życie może zaskoczyć. - Tak jest - powiedziałam z nieschodzącym z ust uśmiechem. Schowałam kluczyk do kieszeni. Kiwnęłam głową na znak pożegnania i odwróciłam się od mojego wybawiciela. Byłam teraz w znacznie lepszym humorze. Nawet tłum uparcie prący przed siebie nie działał mi na nerwy. Nieco już zmęczona udałam się przed siebie. Na Pokątną miałam niezły kawałek, więc musiałam trochę się pośpieszyć coby zdążyć na mój pociąg do szczęścia.
Obserwowałem plecy dziewczyny gdy odchodziła. Wiedziałem zresztą gdzie, więc gdybym chciał mógłbym iść za nią, jednak trochę pracy przede mną czekało, do tego trzeba było zwrócić tę piekielną książkę, a nie miałem ochoty iść do biblioteki. Jednak trzeba. Zapakowałem wszystko jak trzeba, zapiałem kurtkę pod szyją i ruszyłem przed siebie, ostatni raz tylko zerkając w stronę odchodzącej dziewczyny. Praktycznie nie było jej już widać. Wszedłem w jedną z mniej uczęszczanych uliczek w parku a następnie w jakieś krzaki. Tam wszystko poszło gładko. Po chwili, z drugiej strony zarośli, wyskoczył czarny lis i zwinnie przebiegł po terenie parku, w cieniu drzew, na drugi jego koniec. Wydawało sie że się śpieszy, tak też było.
Chmury zebrały się na niebie, zupełnie jakby czekały na osobnika który pojawił się na ulicach alejki. Słońce tak potężne dla niektórych schowało się za chmurami, zupełnie jakby bało się puszczać swoje promienie, na Lucasa. Mężczyzna przemierzał alejkę wolnym krokiem. Nie śpieszyło mu się nigdzie i tak był przed czasem. Nigdy nie spóźnił się na umówione miejsce spotkania, czasem czaił się w jakimś zaułku, by w ostatniej chwili wyjść z mroku. Dziś jednak był to park. Tyle ludzi...mugoli. Obrzydzenie pojawiło się na jego twarzy. Zabawne że w szeregach lunarnych było kilku brudasów. Tak, takim mianem ochrzcił szlamy. Zastanawiało go, dlaczego Farid pragnący oczyszczenia Hogwartu ze szlam, przyjmował takowych w ich szeregi. Tak, przestudiował historię Beau'a. szlama, nawet nie był dzieckiem pół krwi. To było takie chore, właśnie dlatego Lucas chciał obalić swojego mistrza i wprowadzić nowe zasady. Świat magiczny należał do osób czystej krwi, mugole nie powinni do niego ingerować. A niestety tak było, mówili świat się zmienia, musimy z nimi obcować, zrozumieć ich. Lecz oni kiedyś nigdy nie rozumieli czarowników. Wszyscy posiadający zdolności magiczne byli paleni na stosie, pod zarzutem pałania się czarną magią! Czy wtedy ktoś powiedział że musimy się zrozumieć? Bestialsko zabijali kobiety i dzieci...Staroświeckie rozumowanie musiało powrócić, tyle że to oni będą oprawcami. Psychiczny światopogląd nie zostanie od tak wyplewiony z umysłu Lucasa. On wszedł na ścieżkę zupełnie inną niż dwie odbiegające od drogowskazu "dobro i zło". Siadł sobie na ławce i spoglądał na wszystkich śpieszących się do pracy. Czy oni byli coś winni? Prawdopodobnie nie, lecz za jakiś czas ich dzieci, lub dzieci ich dzieci mogą dostać list z Hogwartu, jeżeli się nie powstrzyma tego wszystkiego. Uśmiechnął się do przechodzącej kobiety, która o mały włos potykając się nie upadła. Tacy słabi...już same kobiety mógł wyeliminować poprzez zauroczenie. A jaka to będzie zabawa, kiedy uwiedzie jakieś mężatki. Podwójny ból, dla mężów którzy dowiedzą się że ich druga połówka zdradziła ich, a potem znaleziono jej ciało martwe przed ich rodzinnym domem. Czy byłby do tego zdolny? Naturalnie! On nie ma zasad, nie obchodzi go świat mugolski. Nie zrobiłby tego swoim poplecznikom. A może zrobiłby, lecz z ciężkim sercem. Bo bądź co bądź ma uczucia. Nie okazując tego, czuł że ma słabość do Lorrain. Nie była to miłość, możliwe że to zauroczenie, możliwe że to ze względu na to że jest willą, nie wiedział. Jedyne co wiedział, to to, że była to słabość, którą przeciwnik mógł wykorzystać. Dlatego musiał się wyzbyć, dodatkowo tak nie przystoi mężczyźnie z trzydziestką na karku, a ona? Była uczennicą, która miała przed sobą tak wiele. Patrzył spokojnie przed siebie, izolując swój umysł od świata.
Sophie była wybrana. Była wilą. Każdy jej potrzebował, jeśli mu na to pozwoliła. Rysowała okrąg, po którym stąpały stopy zagubionych ludzi. I to było ich przekleństwo. Trafiali do niej i grali w tą niebezpieczną grę. Nikt nigdy jej nie pytał czy jest na to gotowa, po prostu robiła to. Wbrew myślom Steven'a Berg'a nie musiała sypiać z każdym, żeby coś osiągnąć. Im wystarczył jej chwilowy dotyk, hipnotyzujące spojrzenie. Toksyczna Sophie potrafiła doprowadzić kogoś do wrzenia zmysłów jednym uśmiechem. Do tego była wilą. Piękną dziewczyną, która na plecy opuszczała kolejne kaskady włosów i wyglądała jak anioł. Przy jej ciele nie było pomyłki. Idealnie zarysowane kości wpasowywały się w to piękno. Potrzebowałeś tego obrazu. Może jej list do Lucas'a był prowokujący, ale rzuciła sobie wyzywanie. Musiała go poznać. Dotrzeć do huśtawki jego wariactwa. Usiąść na niej i poczuć wiatr we włosach. Usłyszeć zwariowane szepty namawiające do zbrodni, chciała zanurzyć się w jego świecie. Iść przez chwilę tą ścieżką, by poznać prawdziwy motyw. Jasne, że mogła od dawna podejrzewać go oto, że chce zająć miejsce Farida... Ale do tego... Potrzebował jej. Swoistego hamulca w postaci kobiety, w postaci Sophie, która uwiedzie jego zmysły trzymając je na pewnej granicy. Ot cała Lorrain, która potrafi bawić się każdym. Gdyby jej dotyk zabijał... Ludzie mogliby ją ochrzcić tą, która sprawia, że śmierć jest piękna. Że jest oczekiwana. Ale nie chciała nieść za sobą tego żniwa. Wystarczyło, że targała ogromną suknię, której ciężki materiał budował strach. Czyjś krzyk. Nie rzadko ciemne emocje, które powodują drżenie warg o trzeciej w nocy. Sophie już dawno się nie bała. Ciemności, ludzi pragnących śmierci, krwi, brudnego seksu byle gdzie i z byle kim. Sophie wierzyła w ideały, ale pragnęła sobie dopomóc. Nie jako właśnie po to napisała do Godfrey'a. Kusiła ją ta huśtawka... Pozwoli jej. Musi pozwolić. Pojawiła się punktualnie. Dziś wyjątkowo jej włosy splecione były w luźny warkocz, który i tak sięgał do pasa, acz znajdował się teraz na prawym ramieniu, gdzie ona mogła bawić się końcówkami włosów. Ot dziewczęce emocje. Rozpoznała go. Sam wybrał to miejsce. To dobrze. Jej byłoby trudniej. Zdecydowanie. Wszakże nie wiedziała, co Lucas uwielbia, acz wystarczyła jej teraz myśl, że oto wybrał grunt prawie że neutralny... Gdzie było mnóstwo mugoli i musieli wyzbyć się magii. Wcisnęła dłonie do kieszeni krótkich spodenek. Odsłaniała swoje szczupłe nogi i ramiona... Krótka koszula idealnie pasowała do oczu. Wyglądała jakby anielica, z tym że diabeł gościł w oczach. - Witam profesorze. - Mrugnęła do niego czując, że przekracza pewną granicę, że to wszystko nic. Że ta gra... Może ją wciągnąć na dłużej i zostawić na tej huśtawce... Na wieczność.
Wyjął z kieszeni zapalniczkę, nie palił jednak...ogień który uwalniał się z tego przyziemnego mugolskiego urządzenia miał w sobie swego rodzaju magię. Podobało mu się jak po uderzeniu palcem w kółko trące wyłania się z metalowego kwadratowego pojemnika, ogień. Piroman, on kocha takie obrazki, podniecenie przechodzi przez jego ciało, zupełnie jakby zobaczyć piękną kobietę w kusym ubraniu. Czym był ogień dla Lucasa? Widokiem swojej własnej rodziny która spłonęła, jaka ironia losu...Ogień powinien wywoływać lęk u Lucasa, lecz ten sprawił, że widział jedynie płonące domy swoich ofiar. Jednak Lucas nie był przeszyty złem do szpiku kości, właśnie dzisiejszego dnia daje to do zrozumienia. Dziewczyna, z którą spotyka się poza szkołą i to nie dla "interesów", a po to by spędzić w towarzystwie przyjemne chwile? Tak to się mówi? Gdyby jej dotyk zabijał, mogłaby nosić bez żadnego wstydu miano czarnej wdowy, oczywiście nie traktowałoby się jej jako małżonkę, która zabijała swoich mężów, lecz doskonałą maszynę do zabijania. Był pewny, że większość czarowników by się o nią zabijała, lub to ona rozkazałaby im by się zabili. Broń doskonała, lecz Lucas nie traktował jej przedmiotowo. Oczywiste było to, że dziewczyna mogłaby mu pomóc w zabiciu Farid'a. Tyle razy o tym myślał, lecz czy to nie będzie zdrada? W stosunku do dziewczyny? Czy nie powie mu po wszystkim że bawił się tylko nią? I przyszła, pojawiła się na alejce, w ubraniu które kusiło niejednego mężczyznę, który oglądał się za nią na alejkach gdy tylko go mijała. Lucas zrobiłby zapewne to samo, gdyby nie znał jej możliwości. Już teraz kusiła go tak strasznie że z trudem oderwał wzrok zapalając po raz kolejny zapalniczkę. Gdyby nie świadomość jej natury, zapewne zastanawiałby się czy nie dopadł go kryzys wieku średniego. -Witaj Sophie. Przywitał się skinieniem głowy, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Mógł być powiązany również z zadowoleniem ze spotkania, lecz bardziej chodziło o te całe wyniosłości per pan. Spojrzał na nią gdy, analizując jej ubranie, fakt diabeł miał wiele twarzy. -Widziałaś te wszystkie mrówki pracujące dla królowej? Farid powiedział mi że jest królem wśród owadów...Zastanawia mnie, czy to właśnie dlatego wybiera tak niechlujnie członków naszego stowarzyszenia... Zaczął spokojnie, obserwując od czasu do czasu przechodzących obok nich ludzi, analizował ich twarze, ruchy, szukając czegoś podejrzanego. Za dużo jednak rozmów o ich "pracy", zastanawiające było jednak to, dlaczego Sophie chciała się z nim spotkać, w czym mógł jej potrzebować. Czyżby była na tyle przebiegła i przejrzała jego ruchy? -Dlaczego chciałaś się ze mną widzieć? Tak bardzo się stęskniłaś? Zapytał z zainteresowaniem.
Czy Sophie planowała, żeby właśnie teraz wyglądać nieco bardziej pociągająco i kusić go własnym wyglądem?Nie. Włożyła to, co wydawało się jej najwygodniejsze. Zazwyczaj chodziła w sukienkach, lecz głównie dlatego, że lubiła jak ich cienkim, zwiewnym materiałem bawił się wiatr. To było takie miłe... Miłe, że ktoś nie boi się jej dotknąć, a czasem robi to z taką premedytacją. Bez pytania. Co innego jeśli chodziło o ludzi. Musiała pozwolić na ten dotyk, nie rzadko doprowadzić do sytuacji, w której dotknięcie jej było jedynym wyjściem sytuacji. Lucas wiedziała, że właśnie po to była im potrzebna. Pojawiała się w miejscach, które bywały dziwne, dla nich nieosiągalne. Byli zbyt brutalni. Jej drobna dłoń gładko przejeżdżała przez chropowate tereny i docierała do tego, co chcieli zdobyć. Bezcenny informacji. Nie wywyższała się. Każdy z Lunarnych posiadał jakiś talent, którym szarżował, ale jednocześnie potrzebował drugiego, żeby przetrwać. Taki Lucas. Taka żądza krwi. Potrzeba panowania nad innymi, gdyby Sophie dała mu imitacja panowania nad sobą? Może zwariowałby niepewny tego jakie polecenie powinien najpierw jej wydać. "Rzuć się w ogień"? Nie zrobiłaby tego. Wepchnęłaby tam kogoś innego. Nie bałaby się konsekwencji. Teraz stała przed nim jakby pewna siebie i każdego swojego ruchu. Ludzie na nią patrzyli. Nic dziwnego. Gen wili zmuszał do oddawania jej czci, pokłonów, ukradkowych spojrzeń napełnionych zdziwieniem, miłością, przypadkowym oddaniem. Ale oczy Lucasa... Oczy Lucasa się przed tym broniły. Był zgorzkniały, szalony, uciekało z niego człowieczeństwo. Sophie nie była kimś, kto przywróci go do świata dobrych ludzi. Na to było już za późno. Mogła mu tylko pomóc trzymać się granicy, nie eksplodować nagle bez niczyjego pozwolenia, lecz w odpowiednim momencie. Widziała w nim potencjał, chciała go chwycić za rękę. Zbadać czy jego dotyk jest tak samo pewny ja spojrzenie, którym omiótł park... Lecz żadnej z tych potrzeb nie zdradziła. Jedynie przysiadła na ławce zakładając nogę na nogę. Obserwowała jego minę i złość ze względu na to wszystko, co działo się wokół. Na prośby Farida... Plany Mistrza... Rozumiała je. Ale nikomu nie zdradzała chorych teorii. Pojmowała więcej. Za jej piękną twarzą kryło się coś znacznie gorszego. - Wydaje mi się, że Farid... Farid potrzebuje nas. Podobnie jak Ty potrzebujesz mnie. Lecz... Lecz problem w tym, że zaatakowanie najsłabszego ogniwa... Tego Puchona. Może zwrócić uwagę, że wybijemy słabszych. Może to znak, że zaczyna się selekcja. Potrzebujemy sługusa. Dając mu imitację tego, że jest ważny. - Dopiero teraz podniosła się z ławki i stanęła kilka centymetrów od niego wspinając się na palce, aby dosięgnąć jego ucha. Drobne dłonie oplotły szyję Lucasa. - Wiesz... Tęskniłam, a może umierałam z pragnienia. - Lecz nie powiedziała jakiego pragnienia... Milion pragnień zmieszanych w jedną postać? To możliwe. To była Lorrain, która teraz spojrzała w oczy Godfrey'owi bawiąc się jedną z jego emocji.
Nie musiała planować swojego ubioru, żeby mężczyźni zaczęli szaleć z podniecenia, by w ich głowie pojawiło się pragnienie dotknięcia jej ciała. Jednym z tych chętnych był Lucas, nie był świadom czy to jest uczucie, nie chciał tego bo to słabość, tak jak już to było napomniane wyżej. Po co się przywiązywać do kogoś, by później nie znieść bólu rozstania? Czy by ją poświęcił gdyby jej życie stało na szali zagrożenia? Najprawdopodobniej, choć ciężko jest o tym mówić, gdy nie wie się "co by było gdyby". Jednak jedno poświęcenie dla mas, to mógłby zrobić, jego idea, fanatyzm, był na takim poziomie, że nie będzie nigdy w stanie stworzyć idealnego związku. Związku który dla innych jest podstawą przeżycia, który inne jednostki traktują jako SIŁE. Co za puste gadanie, szczęście równa się cierpienie po stracie, cierpienie wiąże się z chęcią zemsty, a zemsta prowadzi do pustego myślenia, wystawiając pretendenta na szybką śmierć. Więc jak on by zareagował, widząc Sophie w objęciach innego? Zazdrość? Zapewne...chcąc lecz nie mogąc mieć. Taka myśl jedynie by krążyła po jego umyśle, lecz jeżeli on nie może mieć, to nikt inny również nie może. I tu właśnie zaczęłoby się eliminowanie tych zachłannych ludzi. Lucas pozabijałby ich co do joty, nie zważając również na szczęście Sophie. Dobrze jest mieć kogoś kto powstrzyma cię przed wpadnięciem w obłęd, nawet jeżeli mogła go wykorzystać do swoich celów. To właśnie dlatego Lucas pozwalał jej się zbliżyć do takiego stopnia do którego uważał, że będzie w stanie go wyciągnąć z przepaści, a nie wykorzysta do własnych celów, by następnego dnia jednak skoczył w otchłań. Świat dobra, porządności i różnych moralnych rzeczy był już dawno za nim, ta ścieżka nie prowadzi do nieba, do piekła również nie. On kroczy ścieżką do lepszego świata, który sam wykreuje. A kto stanie w tym świecie u jego boku, to czas pokaże. Sophie ma jednak największe szanse. Lecz to się wiąże z konsekwencjami, otóż lepszy świat ma poprowadzić jego potomek. Geny równie idealne co jego. Czy dziewczyna będzie w stanie podjąć się tak banalnej rzeczy jaką jest zapłodnienie i donoszenie ciąży? No chyba że do tego czasu powstanie eliksir do produkcji dzieci z probówek, wtedy Lucas stworzy jeszcze lepszą kopię samego siebie, póki co nie wynalazł czegoś takiego i nie było oznak by taki eliksir gdziekolwiek powstał. -Farid potrzebuje nic nie znaczących pionków w tej grze...pionków które będą mięsem armatnim. Zaczął spokojnie analizując swoje myśli, spojrzał na nią, nie wiadomo dlaczego ufał jej, lecz to zaufanie mogło go zgubić. Ona nie była posłuszna jemu, Farid sprawował nad nią władzę, a co jeśli kazał jej, wyciągnąć od Lucasa informacje, jego plany? -Lecz nawet najsłabsze ogniwo jest w stanie przetrwać. Ideą Farida było stworzenie czystego świata magicznego...tymczasem sam rekrutuje w nasze szeregi brudną krew. Zakończył, bo tak nie powinno być, sługusem może być każdy. Ba! Oni wszyscy byli sługusami na rozkazy Farida. Dlaczego więc ten puchon ma być traktowany inaczej. W ich szeregach jest dużo brudnych, którzy nie są traktowani jako słudzy, lecz na równi z innymi. Rzygać mu się chciało, kiedy brali udział w obradach. Gdy przed nim stanęła obserwował ją, co też chce uczynić. Zamarł kiedy się nad nim nachyliła, a jej delikatna dłoń dotknęła jego karku. Dreszcz, którego nie czuł od tak dawna przebiegł po jego plecach. Szepcząc mu do ucha delikatnie się uśmiechnął, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Czyżby tak działały wile? Hipnotyzowały poprzez swój głos? Odciął na chwilę wszelakie myśli, walcząc ze swoimi uczuciami. Za dużo powiedziane! Walcząc z samym sobą, by nie popełnić złego kroku. Analizował wszystko, toteż to przyjemne spotkanie też poddał analizie. Słabł z każdą chwilą. -Pragnienia? Postanowił zagrać w jej grę, przybliżając usta do jej ucha i szepcząc do niego. Jednak patrzył przed siebie, spoglądając na krajobraz rozpowszechniający się przed nim. Zapach jej perfum zniewalał, aż musiał się nim zaciągnąć. Przepiękna mieszanka dostała się do jego zmysłów i pozostanie tam na bardzo długo. -Jeżeli to zagrywka Farida, to musi wykorzystać cię w inny sposób. Mruknął po raz ostatni i spojrzał na nią kątem oka.
Zadania Sophie, które zlecał jej Farid ograniczały się głównie do poznania. Do znalezienia informacji i cichych zaklęć, które nie sprawiały bólu. Nie pozwolił jej nawet zabić. Chciał, żeby była czysta. Czyste dłonie, nie splamione czarnomagicznym zaklęciem... Jak długo miał zamiar ją powstrzymywać? Na to spotkanie przyszła z własnej woli. Potrzebowała zobaczyć kogoś wiernego aż za bardzo swoim ideałom. Chciała się upewnić, że wszystko co zrobiła było dotychczas potrzebne i pasowało do niej. Jej serce biło wolniej od innych, nigdzie się nie spieszyło, jakby też miało do przemyślenia parę spraw. Toksyczna Sophie wydawała się tak blisko poznania. Wszyscy przy niej uważali. Uważali, bo mieli się kogo bać. Ale czy Lucas? Może w przypadku Lucasa należało po prostu złapać ją za dłoń i wprowadzić do tej huśtawki. Tylko tyle... I aż tyle. Jednocześnie. Czy byłaby gotowa do poświęceń? Taka nimfa jak ona byłaby mu gotowa urodzić dziecko? Możliwe... Może wzięłaby to jako kolejne zadanie do poznania. Nie wiedziała jak zareagowałaby na macierzyństwo. Wszakże nie do tego była stworzona. Jej umysł nie mieścił w sobie kołysek i pieluch. Ale mieścił pojęcia takie jak: poświęcenie... Może byłaby gotowa na to, aby urodzić dziecko. Dziecko, które ciągle by płakało i domagało się jedzenia. Wtedy rzeczywiście byłaby gruba, nieokiełznana, zamyślona. Jej matka mogłaby ją tępić. Ale czy oby Sophie nie była owocem jej przemyślanego planu? Może doceniłaby to, że Beatrice po prostu zaczęła pleść swój własny los? Lecz raczej ten temat to coś odległego. Jej ciało krzyczało teraz "dotknij mnie" nieznacznie, ale dotknij. Muśnij ją palcami. Przejedź dłonią po ramieniu. Chciała poznać jego dotyk, który skonfrontowałby się z jej drobnym ciałem. Racja, że nie stroiła się za bardzo, a i tak wiedziała od której strony rozpocząć grę. Słabł? Widziała to? A może zamykała oczy i szła dalej w ten las nie chcąc widzieć postępów? Może gdyby już teraz zobaczyłaby, że nie jest odporny na jej czar wykorzystałaby to jakoś, ale ona brnęła w grę słów. Delikatnego dotyku. Ktoś ich minął i obejrzał się na oboje. On był zbudowany, wysportowany, starszy, a ona była kimś ulotnym, delikatnym, przyczepionym do niego tylko za pomocą drobnych dłoni, które wydawały się być czymś co serwowało najsilniejszy uścisk. - Jeśli to zagrywka Farida to oboje jesteśmy w niebezpieczeństwa. Nie oszczędza nikogo. - Odpowiedziała szepcząc do jego ucha. Dłoń z szyi poprowadziła na jego ramię i znów w górę. Jakby rozrysowywała swoją własną ścieżkę według, której podąży nie raz. - Potrzebujesz mnie. Jestem wszystkim, co chciałbyś mieć. Widzisz to. Wiesz o tym. - Szeptała powoli, jakby ważyła czy kolejne słowa są silniejsze od pozostałych. Jej serce powoli przestawiało się na nowy rytm. Przejechała koniuszkiem języka po suchych usta. Przeszedł ją nieznaczący dreszcz. Tak jakby wytworzyła się przy nich inna grawitacja.
Poznanie kogoś, to bardzo rozległa teza. Czy byłaby dogłębnie poznać Lucasa? Jeżeli bardzo by się postarała, on nie dopuszcza byle kogo do siebie, jest za bardzo ostrożny. Więc nawet wprowadzenie na tą huśtawkę będzie niebywale trudne, to był jego świat, ogrodzony wysokim murem. Żeby stworzyć taki świat, trzeba wiele lat go budować, czuć to co on czuł, ale ona...Sophie potrafiła zburzyć ten mur, wejść i zagościć w tym świecie na dłużej. Oczywiście dla niej to jest taki odległy temat, zostać matką...zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna, a już miałaby rodzić? Nie tego nie mógłby jej zrobić, lecz jest na liście kandydatek. Jednak ta lista nie jest długa, Lucas nie może i zarazem nie weźmie pierwszej lepszej dziewczyny na matkę swojego dziecka. Musi mieć to coś, musi być idealną kandydatką. Co Sophie w sobie ma? Można powiedzieć wszystko. Od inteligencji, po swoją genetykę. Mieszanka ich genów przyniosłaby na świat idealnego czarodzieja. Tylko jej krew. To stanowiło przeszkodę dla Lucasa, była bliższa czystości, jednak i tak zbrukana gdzieś w rodzinie szlamą. To go bolało. Jednak nie sprawiało przeszkód by się spotykać i zostać zauroczonym przez dziewczynę. Jej głos, rozchodził się w jego uszach niczym melodia, od tak niby przez przypadek spełnił jej pragnienie, dotykając jej nogi. Nie zwracał uwagi na przechodniów oni i tak nie pojmą tego wszystkiego. Bo pomimo młodego wieku, za tą relacją kryje się coś więcej niż tylko pedofilia. Chociaż już nie jest to uznawane za molestowanie, gdy dziewczyna tego sama chce, a co najważniejsze ma już osiągnięte szesnaście lat. Ale świat kręci się dookoła stereotypów i w tym momencie są postrzegani jako najgorsi z najgorszych, a bynajmniej on w ich oczach jest szatanem który zawirował jej w głowie. Gdyby mogli, nasłaliby na nią egzorcystę, który zacząłby przepędzać zło które krąży dookoła niej. Lucas nie bał się święconej wody, wielu którzy zginęli z jego ręki próbowało się w ten sposób bronić, oczywiście byli to mugole. Lucas obrał pewną zabawę, gdy dostawał wodą w twarz zaczął się za nią łapać i wić w agonii, by po chwili się wyprostować i stwierdzić "Żartowałem". -Wiesz, że nie dam cię skrzywdzić? No i proszę, powiedział to, lecz nie kryło się za tym uczucie, jego głos był spokojny i chłodny. Więc o co mu chodziło? Sophie była mu potrzebna, fakt ona jedyna może użyć swojego czaru i odwrócić uwagę Farida, by Lucas mógł wyjść z cienia i zakończyć jego żywot. Wyjście z cienia, niczym koszmar, lub potwór wychodzący spod łóżka. Znacie te wszystkie koszmary prawda? Lucas był najgorszym z nich. Ach plan doskonały, który zapewne zostanie wzięty pod uwagę, gdy nadejdzie odpowiednia chwila. -Udowodnij... Szepnął jakby sam zaczął swoją gierkę. -Udowodnij, że tak bardzo cię potrzebuję. Mogła poczuć jego ciepły oddech schodzący od końca żuchwy, a kończący na szyi.
Tak. Sophie była młoda, lecz to nie jej wiek o niej opowiadał. Były od tego słowa. Czasem strach w oczach innych. Lucas nie mógł zwracać uwagi na plotki z korytarza. Była nadzwyczaj dojrzała. Pojawiała się na misjach. Widziała śmierć wielu ludzi, a pomimo to nigdy nie wzdrygnęła się, ani nie zamknęła oczu jak mała dziewczynka potrzebująca opieki. Chroniła się sama. Znała cenę jaką wyciąga od niej te ugrupowanie i ponosiła je z całą odpowiedzialnością. Tak się jej wydawało. Przynajmniej do teraz. Czy miała plan w tym spotkaniu z Lucasem? Skąd w ogóle myśl, że jej potrzebował? Po prostu obudziła się i doszła do wniosku, że tak jest? A może irytował ją fakt, że jej nie dostrzega, albo za bardzo się broni? To było możliwe. A może i teraz przerażające. Że ktoś tak silny jak Lucas dostrzegał delikatne piękno, które biło od dziewczyny. Sama jeszcze nie rozpracowała swojej wilowatości, lecz to nie przeszkadzało jej w tym, aby nauczyć się wykorzystywać to, co dał jej los w stu procentach. Inni nie mogli się tym pochwalić. Ani jej przyszywana siostra, ani brat nie posiadali genu. Już na tle rodziny została wybrana. Po cóż mój jej krew? Wyciśnie tą z niej i zamknie w butelkach? Warto pamiętać, że krew to jedna trzynasta masy ciała, a Sophie była filigranowa... Zatem niewiele jej będzie. Cóż mu po krwi jeśli straci ją, a tak bardzo jej potrzebuje? Nie mogła czekać na ten świat. Gdyby wiedziała, że jest na liście kandydatek co do urodzenia mu potomka, pewnie by jej to zaimponowało niżeli przeraziło. Może wtedy miałaby jeszcze lepsze argumenty, a żeby twierdzić, że jest mu potrzebna, wręcz niezbędna. Niezbędna do tego, aby urodzić mu dziecko i je nakarmić sobą. A żeby czuło jej rygorystyczną rękę. Pewnie ciekawiłoby jaką rodzinę stworzyliby dla dziecko i czy obudziłyby się w niej jakiekolwiek instynkty macierzyńskie, lecz nie o tym ta bajka. Toksyczna Sophie nie zna siebie? To wręcz przerażające skoro ona sama nie potrafi powiedzieć, co w niej dokładnie drzemie. Spierzchnięte usta ruszały się powoli w pewnym rytmie uwalniając kolejne słowa. Uśmiechała się nieznacznie, lecz tego Lucas nie mógł zobaczyć. Prosił ją oto, aby coś udowodniła, a ona? Czy ona potrafiła mu to udowodnić. - Gdybyś mnie nie potrzebował... - Zaczęła zastanawiając się czy jest gotowa do odsłonięcia jednej z kart... - Spójrz Lucas. Jestem taka jak Ty. Silna, bezwzględna. Chcesz mnie. Pragnie Cię każda komórka Twojego ciała. Nie masz odwagi tego wziąć. Boisz się od kogoś uzależnić, boisz się, że Cię strącę. Ale jednocześnie mnie potrzebujesz. Nie muszę tego udowadniać. To fakt, którego oboje jesteśmy świadomi. - Zwieńczyła, a jej prawa dłoń delikatnie zatańczyła opuszkami palców pewien tor na jego szyi, aby teraz wspiąć się na jego policzek. Musieli wyglądać zabawnie kiedy szeptali sobie do ucha te ważne słowa. Wszakże można by było stwierdzić, że zawierają pakt. Może i tak jest... Kiedy diabeł łączy się z diabłem i próbuje odkryć co ten drugi ma do powiedzenia? Sophie przymknęła powieki i wciągnęła do płuc sporą dawkę powietrza, aby po chwili wypuścić ją jak ulotnego motyla. Ściągnęła delikatnie materiał jego koszuli do ręki i zacisnęła na niej palce. Wciąż tak blisko, a tak daleko.
Dreszcz, znowu przebiegł po jego ciele gdy zatoczyła kółka na jego karku. Zarazem ona, jak i on odczuwali przyjemność. On z jej dotyku, a ona z zabawy jaką niewątpliwie była gęsia skórka na jego karku. To znak że wszystko co robiła sprawiało mu przyjemność. Taki mały gest, a tak bardzo wpływał na człowieka. Lucas jedynie kilka razy doświadczył prawdziwej miłości, a to jeszcze za czasów młodości, kiedy był nieświadomy tego co się wokół niego działo. Świat wtedy był taki kolorowy, jaka zabawna sprawa, kiedy każde dziecko pragnie tych kolorów, a tak naprawdę świat jest czarno biały, taki smutny. -Uzależnienie jest najgorszą rzeczą na świecie. Odpowiedział szeptem, to była najlepsza forma rozmowy, nie dość że większość nie słyszy, to żaden wróg będzie zdolny zrozumieć o czym rozmawiają. A zarazem to była taka gra, większość mijających ją mężczyzn oddałaby swoją duszę diabłu, by móc usłyszeć te słowa, które tylko Lucas słyszał. Podpisaliby ten kontrakt tylko po to, aby móc znaleźć się na jego miejscu. -Jeżeli jesteśmy uzależnieni od kogoś, musimy darzyć tą osobę uczuciem, uczucie prowadzi do cierpienia, a cierpienie do obłędu. Tak mnie do niego już niedaleko. Lecz czy ty jesteś gotowa dojść do obłędu? Spojrzał na nią z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Mogła pierwszy raz zobaczyć go w takim wydaniu. Teraz jego ostro zarysowana twarz wydawała się taka łagodna. Tak właśnie Lucas wyglądał, kiedy stawał przed swoimi przyszłymi ofiarami. Miły i sympatyczny, na pierwszy rzut oka każdy chciał się z nim przyjaźnić, chciał go poznać, otwierał się przed nim. -Droga którą kroczę nie jest usłana różami, daleko jej od drogowskazów wskazujących "dobro i zło". Nie dojdziesz ani do edenu, ani do piekła...Świat który chce stworzyć, jest idealny...czy jesteś pewna że chcesz nią kroczyć? Znów zapytał zaciekawionym, lecz już nieco tajemniczym głosem. Może źle sformułował pytanie, ona już kroczyła tą ścieżką, lecz ta droga była gorsza, bowiem póki co miała bezpieczne schronienie, a jeżeli Lucasowi nie uda się obalić Farid'a będzie w jeszcze większym niebezpieczeństwie. Sam zaczął wariować, jego zmysły pragnęły tej bliskości, ale chciał zachować się według niej uczciwie. Miała tyle lat przed sobą, tylu partnerów, a on? On był już potępiony. Raz się żyje...przejechał dłońmi po jej dłoni, bojąc się że zaraz ją cofnie, zmierzał ku górze, zatrzymując się dopiero na ramieniu.
Sophie była gotowa na wiele rzeczy. Wszak nie proponowała mu małżeństwa, ani związku po grób. Oferowała mu coś zupełnie innego. Inną więź. Musiał stać się świadom, że jej potrzebuje. Inaczej to nie będzie miało sensu. To przecież więź zupełnie innego rodzaju. Można powiedzieć, że byli krok od miłości, a krok od uzależnienia. Mogli z czułością zapamiętać swoje imiona, a jednocześnie przeklinać to, że właśnie tym się połączyli. Mogli również zagrać zupełnie inne role w tym przedstawieniu. Nikt by ich nie powstrzymał. Spijała każde jego słowo z jego ust. Zapamiętywała każde wyrażenie. Mówił za nią. Ona słuchała. Odpowiadała w ten swój specyficzny sposób, lecz nie istniała teraz w tym świecie. Jak wielu mężczyzn byłoby w stanie się z nim teraz zamienić miejscami, by ją usłyszeć, poczuć dotyk jej zimnych dłoni i przejść przez granicę obłędu? Zapewne nie zastanawialiby się. Wszakże była wybrana. Istniała właśnie do tego. Gdyby teraz go pocałowała, pewnie by eksplodował tysiącem zmysłów. Pragnieniem, którego nie byłaby w stanie zatrzymać... Lecz jeśli wytoczyłaby odpowiednią granicę, może zauważyłby, że ich relacja ma ten specyficzny posmak pełen zgrzytu i nieznanej nikomu chemii. Tworzyła się pomiędzy nimi substancja, której nawet najwięksi magowie nie określili w eliksirach. Mogli być niezwykli, niezwyciężeni, niepokonani, idealni. Mogli. Mogli to wszystko osiągnąć. Mógł ją teraz wziąć na ręce i zanieść na krawędź, gdzie byliby zupełnie sami fizycznie. Mógłby jej wtedy wykrzyczeć w twarz mnóstwo zapewnień i przyrzeczeń. Już świat wokół nich nie miał znaczenia. Już jej pragnął, a ona czuła coraz większą suchość w ustach. W jej serce (o ile takie posiadało) wrastało teraz nowe pnącze. Jakby docierali do końca umowy, której nie spisano na papierze. Pozostało przedstawić warunki. Pozostało usłyszeć sakramentalne "tak" i upuścić wszystko, aby zająć się sobą. Sophie przebiegła palcami po jego żuchwie, a potem przysunęła dłoń do swoich warg, by na każdym opuszku złożyć drobny pocałunek. Wciąż go kusiła. Nieznacznie spełniał jej prośby. Reagował na dotyk, który mu serwowała. Nie było mowy o pomyłce. Mogła coś poczuć właśnie w tej chwili. Nie było mowy, żeby jego zmysły wciąż reagowały normalnie. Była pewna, ze gdyby teraz odwróciła się goniłby ją, albo stał wyryty zastanawiając się czy to nie był sen. Dowodem na to spotkanie byłyby listy. Już teraz... W pewien sposób był od niej zależny. A ona? Ona czuła, że to jest miejsce, w którym powinna być... W jego obłędzie. - Droga, którą kroczysz... Jest trochę skomplikowana. Jak Ty, jak ja. To nie ma znaczenia, kiedy potrzebujesz kogoś, kto pokaże Ci inną trasę. - Uśmiechnęła się delikatnie wiedząc, że właśnie teraz złożyła mu maleńką obietnicę. - Świat idealny... Nie stworzysz go. Stworzysz strefę. I może robisz to właśnie teraz. - Nawet nie zauważyła kiedy zwinnie przeszli na "ty". To wszystko budowało atmosferę, moglo im powoli brakować powietrza na ironię znajdowali się w parku. Soph wrażliwa na czyjś dotyk uniosła tylko czujne spojrzenie, które wspinało się od jego warg, aż na oczy. Nie uciekała. Ten obłęd był dla niej od zawsze.
To właśnie teraz wyznaczała tą granicę, dotykając, lecz nic więcej nie robiąc. To przez to Lucas czuł że zaraz oszaleje jeżeli nie posmakuje tych ust. Taki stary, a zarazem teraz młody niczym bóg z różnych mitologii. Zamienił się w dzieciaka który chce ją mieć dla siebie, który chce udowodnić, że zrobi wszystko. Lucas dosyć! Zacznij myśleć logicznie, nie ukazuj swoich słabych stron! Nieważne ile razy by na siebie krzyczał w duchu, to i tak tylko na moment oprzytomnieje, by wszystko zaczęło się na nowo. Wieczysta przysięga, słowo napłynęło do jego głowy niczym woda z kranu, to jest jedyne normalne rozwiązanie tej sytuacji. Musiał być ostrożny, no musiał! Mimo że jej potrzebował i docierało to do niego powoli, to musiał być pewny. W końcu będzie z nią dzielił swoje tajemnice, plany...Wiedział że dzięki temu, nie będzie żadne z nich mogło wyjawić tajemnicy drugiego. Chyba że jest gotowe na śmierć, a Lucas nie chciał nawet o tym myśleć. Fanatyzm na tym punkcie sprawia że warzy eliksiry, które na nic się nie zdają, a ten inny sposób? Bestialski, lecz już raz ktoś tego dokonał. Wielki czarnoksiężnik, którego idee przetrwają wieczność. -A więc chodź ze mną...potrzebuję cię. W końcu to powiedział, palce znajdujące się na jej ramieniu ruszyły wyżej, na jej szyję, by tam spocząć, po czym delikatnie zaczął przysuwać jej twarz do swojej, chcąc złożyć pocałunek. Milimetr po milimetrze, aż w końcu ich usta się złączyły. Tego pragnął, chciał poczuć smak jej ust, chciał tego od tak dawna. Teraz marzenie się spełniło. Oparł czoło o jej czoło i z przymkniętymi oczami trwał w tej pozycji. -Wieczysta przysięga...złóż mi wieczystą przysięgę, bym miał pewność... Szepnął, miła chwila która była przed momentem nagle prysła, Lucas...on wiedział czego potrzebuje, potrzebował jej, ale potrzebował również zapewnienia, że jego sekret nigdy nie wyjdzie na światło dzienne. Ich relacje były zawsze na jakimś wysokim poziomie, dlatego przejście z per pan na ty, było tylko kwestią czasu. Ale to fakt, nieliczni mogli tak swobodnie się do niego odnosić. -Wybijając wszystkich brudnych...przejmując Hogwart...wtedy będzie ten lepszy świat...muszę tylko uniknąć śmierci...bawić się z nią, musisz mi pomóc. Odsłonił również jedną ze swoich kart.
Nietrudno było się przy niej zapomnieć. Wszakże władze nad nią sprawowały ciemne siły, które zwykle rozpraszały. To nie było chyba w porządku. Nie ma co się dziwić zatem Lucas'owi, że jej obecność nagle zniżyła go do poziomu nastolatka, który ruszał za pragnieniem. Delikatnie reagował na jej dotyk oddając delikatnie muśnięcia. Czuł, że jej potrzebuje. Nie chciała mu odmawiać. To nie było potrzebne. Zbliżył do niej swoją głowę by ją pocałować. Drżenie warg ustało, aby przez chwilę iść jednostajnym rytmem... Nie spieszącym się. Jakby to od zawsze było wiadome, że spotkają się w parku, i że tam to się wydarzy. Ułożyła grzecznie dłonie na jego ramionach patrząc w jego oczy. Badała to co może jej powiedzieć/zrobić. Wszak nie był siedemnastolatkiem, który by ją teraz ścisło objął i posadził na ławce idąc dalej. On musiał dowiedzieć się czy rzeczywiście odczuwali to samo. Niewielkie serce Sophie już przyzwyczaiło się do tej gry i szybko przepompowywało krew. Czekała na warunek. Przysięga wieczysta... Sophie wiedziała, co to znaczy, ale nie drgnęła jej nawet powieka. Czy coś mogło ją teraz zatrzymać? Ujęła jego twarz w dłonie by wspiąć się na palce. I choć jej wargi były teraz blisko jego warg to nie zbliżyły się tam do pocałunku. - Potrzebujesz mnie i chcesz, żebym złożyła przysięgę... Tutaj w parku. To trochę nieodpowiedzialny Lucas... - Uśmiechnęła się ciągnąc za górny guzik koszuli przy jego szyi, który po prostu rozpięła. Podobnie postąpiła z drugim... Jej zimne palce delikatnie przejechały po klatce piersiowej mężczyzny... Stała teraz tak blisko niego. Nie miała wątpliwości, że jest w odpowiednim miejscu. - A może cała sztuka polega na tym, żebyś nie był pewien i pozostał ze mną na równym poziomie? Wiesz, że mogę dać Ci wszystko bez tego szantażu. Choć możliwe, że mogłabym spełnić Twoją małą... prośbę. - Mówiła niby mimochodem i delikatnie błądziła po jego ciele. Może rozebrałaby go całego... Może. Lecz byli w parku, a ona i tak czuła, że prowokuje go go pewnego nieodwracalnego rytmu. Przecież mówił tylko o tym co ona zmieni. A co Lucas zmieni przy niej? Wiele? Jak wiele? Czy będzie dostawała od niego przypadkowe szlabany? A może najzwyczajniej w świecie wprowadzi dla niej indywidualny tok nauczania? A poza tym...? Sophie budziła emocje, który były wygrzebane chyba z tej powłoki, o której on Lucas powinien zapomnieć. Wszak był silny, powinien być odporny na pragnienie. Lecz nadal był mężczyzną. Była bronią pytanie tylko czy miała go zaatakować czy bronić? Chyba żadne z nich tego nie wie, nawet jeśli użyją przysięgi wieczystej? Drobne dłonie nadal błądziły to tu, to tam, a wzrok nie odrywał się od jego ciała. Sophie miała wrażenie, że zatrzymał się teraz czas. Mówił o idealnym świecie. Był fanatykiem. Co jeśli wariował teraz na jej punkcie i już niedługo będzie pieścił każdą literkę jej imienia w ten sam sposób? Nastąpi sakralizacja jej osoby.
-Nieodpowiedzialne, racja. Nie sądziłaś chyba, że będę chciał byś złożyła ją tutaj w parku? Zapytał będąc już nieco bardziej rozluźniony. Wiele myśli kłębiących się w jego głowie zostało w tym momencie upchnięte gdzieś daleko w jego umyśle. Nie liczyło się teraz to że ten romans nie będzie odpowiedni dla nich, na świecie było wielu lepszych kandydatów niż on. Teraz nie będzie podważał jej zdania, chciała wejść do tej wody z której nie ma wyjścia to jej sprawa. W końcu mówią że szczęście to męka. Więc jeżeli chciała przyjąć na swe barki ten ciężar, on pomoże jej go nieść. Owszem, potrzebował jej od samego początku, walczył ze sobą twierdząc że to nie przystoi, jakieś zasady moralne nadal w sobie miał, ale główną przyczyną było to, że było wielu, a zarazem tak niewielu by mogła wybrać idealnego dla siebie. Teraz już nie myślał o tym, klapki na oczach pojawiły się w jednej chwili. Świat stanął, a tylko oni byli, niczym jedność. Dzięki niej Lucas był dwa razy silniejszy, wierzył że może osiągnąć teraz wszystko. Mówiąc mu to, nie miała innego wyjścia niż mu pomóc, lub wystawić na pożarcie. Pomoc przyniesie jej chwałę, zaś zdrada niewątpliwe katusze z jego ręki. -To nie jest szantaż...Sophie, jestem jedynie ostrożny. To co usłyszysz za niedługo mogłoby mnie zgubić. A ja nie jestem gotów na śmierć. Kontynuował delektując się jej dotykiem. To było niczym sen, pozytywny sen, którego od lat nie miał. Prawdę powiedziawszy, przez jakiś czas w ogóle nie śnił, bądź nie pamiętał co się wydarzyło. Koszmary? Znacznie częściej go nawiedzały, ogień, śmierć rodziców, to sprawiało, że budził się w nocy przemoczony od własnego potu. -Już wiesz że cię potrzebuję...tylko pytanie, dlaczego chcesz mi oferować swoją pomoc. W dodatku w taki sposób. Jestem chyba za stary dla ciebie. Patrzył na jej dłonie które błądziły po jego ciele, takie delikatne, a zarazem śmiercionośne. Dreszcze ustały, dzięki czemu mógł powrócić do świata rzeczywistego. A jego światem była teraz Sophie, połączenie jej osoby z jego fanatyzmem, powodowało że każdy mur zostanie zniszczony. Zdominuje z jej pomocą wszystkich którzy staną mu na drodze. A pierwszym z nich był Farid. Zdominuje go i zmusi do posłuszeństwa, lub zabije. Chociaż wiedział że jego mistrz musiał umrzeć, by inni byli wierni tylko jemu.